Potrawy serwowane w szpitalnej stołówce często nie należą do najsmaczniejszych, jednak zawsze są dostosowane pod indywidualne potrzeby każdego z pacjentów. Dbają o to skrzaty, który planują dietę w zależności od konkretnych chorób i urazów pacjentów. Zupy często są wzbogacane w cenne dla zdrowia zioła, do potraw czasem dodawany jest roztwór eliksiru, który pomaga w procesie leczenia. Potrawy przygotowane są przez skrzaty pod czujnym okiem kucharza. Pacjenci, którzy są w stanie wyjść z łóżka, mogą zjeść swój posiłek w stołówce. Jedyne co muszą zrobić, to o odpowiedniej godzinie dotknąć różdżką talerza, a przed nimi pojawi się przygotowana dla nich potrawa. Pacjenci leżący mają obok łóżka tackę, która działa tak samo jak talerze na stołówce.
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
W ciągu ostatniego półtora miesiąca nie było łatwo, ale stopniowo wszystko wracało na właściwe tory. Huang był na rozprawie, zeznawał przeciw swojemu pracownikowi, nie ukrywając niczego przed przepytującymi go aurorami i pogodził się z tym, że ktoś, kogo uważał za najbardziej zaufanego pracownika, okazał się zdrajcą. Zdołał też przepracować rozczarowanie, jakie czuł względem samego siebie. Z pewnością nie można było powiedzieć, że zmienił się całkowicie, ale widać było różnicę w jego zachowaniu. Nie wiedział na ile reszta pracowników rezerwatu zdawała sobie sprawę ze zmian, jakie zachodziły w zastępcy szefa, ale Huang z każdym kolejnym dniem oddychał lżej. Nie krył się też z własnymi przemyśleniami i choć wielokrotnie chciał milczeć, opowiadał Maxowi o tym, co działo się u niego, jak się czuł i co myślał. To pomagało im obu w zrozumieniu siebie, ale też w nie oddaleniu się od siebie. Ostatecznie kończył się październik, zaczynał listopad i Wei czuł się o wiele spokojniej niż na początku wakacji. Przez cały ten czas gotował kolejne dania, sięgał po nowe przepisy i pilnował, żeby Max miał ze sobą posiłek do szpitala. Tamtejsza kuchnia nie była najlepsza, a jeśli uzdrowiciel miał dojadać zupkami, które należało jedynie zalać wrzącą wodą, to opiekun smoków wolał spędzić godzinę dłużej w kuchni i przygotować więcej posiłku. Zabierał porcję do swojego biura, a większą zostawiał dla Maxa. Zwykle też pilnował, żeby mężczyzna zabrał odpowiedni pakunek, ale czasem zdążały się dni, jak ten, gdy nie było wystarczająco wiele czasu rankiem. Dni, gdy wolał przetrzymać partnera dłużej w sypialni, choć później w biegu wychodzili, niż upewniać się, że zabrał właściwą paczkę. W efekcie dopiero w swoim biurze w porze lunchu dostrzegł, że miał zdecydowanie większą porcję, niż powinien mieć, a co za tym szło - Max miał za mało jedzenia i będzie głodny. Przez chwilę zastanawiał się, co powinien zrobić, ale wystarczyło przypomnieć sobie o zupkach instant, żeby Wei zgłosił, że na chwilę wychodzi. Zabrał ze sobą pakunek z jedzeniem i teleportował się za pomocą kominka do szpitala. Na miejscu z łagodnym uśmiechem przywitał się z pielęgniarkami, które pamiętał ze swojego pobytu, poprawiając jednocześnie dłonią kamizelkę. Nie czuł się dobrze z ich uwaga, ale miał w pamięci to, jak pomagały mu szybko dojść do siebie w trosce nie tylko o niego, ale też Maxa. Czuł się dłużny wobec nich, więc starał się pozostawać z nimi w dobrych stosunkach. Zaraz też zapytał, gdzie może szukać swojego partnera, próbując ignorować gorąc, jaki pokrył jego uszy, gdy kobiety zaczęły z chichotem komentować to, że przyszedł do Maxa z jedzeniem. W końcu wskazano mu drogę na stołówkę, gdzie o tej porze mógł znaleźć raczej pracowników, nie zaś pacjentów. Podziękował i skierował się we właściwym kierunku, licząc na to, że Max rzeczywiście będzie na miejscu, jednocześnie rozważając przesłanie do niego patronusa z wiadomością, że jest w szpitalu z jedzeniem.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Był na miejscu. I z przykrością odkrywał właśnie, że albo w ostatnim czasie zaczął jeszcze więcej jeść, albo został właśnie z jakiegoś powodu ukarany mniejszą porcją obiadu. Wszystko było możliwe, choć podejrzewał, że najzwyczajniej w świecie zabrał z domu nie tę paczkę, jaką powinien. Nie było to dla niego aż tak wielkim problemem, ot, wystarczyło, że coś sobie dokupi, ale nie miał zbyt wielkiej ochoty latać po szpitalu, wiedząc, że wkrótce musiał wrócić na oddział. Doszedł ostatecznie do wniosku, że bieganie z pustym brzuchem nie było aż tak złe, zastanawiając się nawet, czy nie powinien po prostu zabrać później Weia na kolację. To było całkiem dobrym rozwiązaniem, chociaż jednocześnie obawiał się, że obaj będą tak zmęczeni po całym dniu pracy, że nie będzie chciało im się wychodzić z domu. Rozmyślając nad tym wszystkim, grzebał widelcem w jedzeniu, spoglądając gdzieś przed siebie, pozwalając sobie na to, by zupełnie nie koncentrować się na tym, co działo się dookoła niego. Zapewne gdyby został wezwany na oddział, pojawiłby się tam natychmiast, ale na razie żadne powiadomienie nie nadchodziło, a on zwyczajnie wędrował gdzieś myślami. To właśnie spowodowało, że nawet nie zorientował się, kiedy Adele z wypadków przedmiotowych podsunęła mu pod nos kawałek wrapa albo czegoś podobnego. Kojarzył dziewczynę ze stażu, który robili mniej więcej w tym samym czasie, praktykowała nieco dłużej od niego, ale wspólnie pięli się po szczeblach kariery, widując się czasami w stołówce albo w dyżurce, gdzie wymieniali się ogólnymi uwagami, nie poświęcając sobie zbyt wiele czasu. A przynajmniej tak mu się wydawało do tej pory, bo podsunięty kawałek jedzenia nie sprawiał wrażenia, jakby był jedynie kawałkiem oderwanym od własnego posiłku, w geście jakiejś niezrozumiałej do końca dobroci. I to właśnie spowodowało, że Max uniósł brwi, nie do końca rozumiejąc, co jej właściwie strzeliło do głowy i skąd wzięły jej się pomysły na takie, a nie inne zagrywki. Tym bardziej że pielęgniarki bardzo usilnie plotkowały na temat Huanga, zupełnie, jakby naprawdę nie miały nic ciekawszego do roboty. Właśnie dlatego rzucił podziękowania, uśmiechając się do Adele krzywo, po swojemu, zauważając, że miał przecież jedzenie, a kiedy wytknęła mu, że raczej mu nie smakowało, skoro grzebał w tym widelcem, parsknął z rozbawienia. Cała ta wymiana zdań była co najmniej absurdalna, dla niego o tyle bardziej, że doskonale rozumiał, co się za nią kryło i właściwie w ogóle go to nie obchodziło. Nie wiedział, w którym dokładnie momencie podobne rzeczy przestały go interesować, ale odkrył to teraz z pewnym rozbawieniem, starając się uchylić przed podsuwanym przez nią jedzeniem, zdając sobie sprawę z tego, że dziewczyna najpewniej traktowała to jak dobrą zabawę. Jak grę, która była zaproszeniem, podczas gdy była kategoryczną odmową.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Problem polegał na tym, że ten dziwny taniec z wrapem w roli głównej widział Longwei i bardzo chciał odebrać to inaczej, niż rzeczywiście odebrał. Stał przez chwilę w miejscu, obserwując krzywy uśmiech Maxa, a także promienny uśmiech na twarzy kobiety, gdy podsuwała mu jedzenie. Widział, że coś mówiła, spoglądając na jedzenie, które sam przygotował uzdrowicielowi, ale nie słyszał żadnego słowa. Chciał trzymać się wersji, że to, co widzi było zwykłym koleżeńskim zachowaniem. Jednak nie potrafił. Złość przyspieszyła krążenie krwi w jego żyłach, zmuszając go do zrobienia pierwszego kroku w ich stronę, do ruszenia spokojnym krokiem. Na twarzy miał łagodny uśmiech, ale ten nie docierał do jego oczu, które zdradzały chłodną wściekłość, jaka w nim się budziła. Zazdrość miała gorzki smak, budziła wyrzuty sumienia i choć wiedział, że była czymś naturalnym, zwyczajnym dla wszystkich - nie chciał jej czuć. A mimo to w tym momencie objął to uczucie jak nowego przyjaciela i tak pchany podszedł do stolika. Widział, że kobieta zwróciła na niego uwagę, ale nie pozwolił jej się wycofać. - Czym próbujesz go karmić? - zapytał prosto, chwytając ją za rękę, przytrzymując w miejscu, aby samemu pochylić się i ugryźć wrapa, choć czuł, że zawartość żołądka dźwigała mu się na sam ten gest. Przeżuł, czując rosnące obrzydzenie, które odbiło się w jego spojrzeniu utkwionym w kobiecie. - Zbyt mdłe. Zachowaj to dla siebie - dodał, gdy przełknął kęs, choć tak naprawdę nie zorientował się, jak to smakowało. Kierował się teraz prostym pragnieniem odepchnięcia jej od swojego partnera, ale przecież nie mógł tego zrobić siłowo. Musiał zrobić to inaczej, a skoro już podawała jedzenie… Nie był z siebie dumny, ale wiedział, że na wyrzut sumienia wobec samego siebie jeszcze przyjdzie czas. Odwrócił w końcu od niej spojrzenie, aby wbić je w Maxa. Nie wiedział, co miał czuć względem uzdrowiciela. Żal, że nie odsunął się bardziej? Przecież widział, że ten próbował unikać jedzenia koleżanki. Żal, że mimo wszystko… Że to ona próbowała? To była irracjonalna złość, nie powinien kierować jej ku Maxowi, a jednak czuł się źle. - Widzę, że zdążyłem, zanim zjadłbyś całą moją porcję - powiedział, stawiając paczkę z właściwym jedzeniem na stolik obok uzdrowiciela. - A skoro już się tu wybrałem i usłyszałem, że jesteś na stołówce, pomyślałem, że zjemy razem. Chyba że jednak wolisz cudzą kuchnię - dodał spokojnie, z wyraźnym niedowierzaniem na końcu, ale musiał zapytać. Musiał usłyszeć odpowiedź, zobaczyć ją. Chciał pokazać kobiecie, że nie ma co sądzić, że może wbić się między nich… Nie po tym, gdy walczył o ten związek. Nie po tyn, gdy przetrwali kryzys. Nie po tym, gdy obaj tak wiele od siebie samych wymagali, zmieniając się dla siebie nawzajem. Huang był wściekły, dawno nie czuł tak głębokiej złości i wiedział, że nie mógł kierować jej w stronę Maxa, ale też wiedział, że jeśli nie usłyszy i nie zobaczy właściwej odpowiedzi ze strony uzdrowiciela, nie zdoła się uspokoić. A cichy szept w jego głowie podpowiadał, że nie wszyscy są tacy, jacy chciał, aby byli. Widział to u siebie w pracy i teraz, w tej kobiecie. Nie mogło się to jednak tyczyć uzdrowiciela. W to jedno nie zamierzał przestawać wierzyć.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max miał nieodparte wrażenie, że trafił na jakieś gościnne występy błaznów. Całe życie radził sobie z podobnymi sytuacjami, czasem nawet nie do końca świadomie odrzucając kogoś, kto próbował się do niego na siłę wepchać, nie mając zbyt wielkiej ochoty na żadne konkretne relacje. Wiedział, że był dziwaczny w tym, co robił, wiedział, że zachowywał się nie do końca poprawnie, bo mimo wszystko jednocześnie szukał odskoczni, ale jego całe życie i całe do niego podejście było w gruncie rzeczy skrajnie zjebane, więc nie dziwił się, że wszystko kończyło się, jak się kończyło. I nie miał o to do nikogo żalu, po prostu tak było i właśnie z tego powodu doskonale wiedział, co właśnie rozgrywało się na jego oczach i w czym musiał siłą rzeczy brać udział, chociaż starał się pokazać, że nie miał na to najmniejszej ochoty. Wyglądało na to, że jego powierzchownie radosna natura sprawiła, że Adele postanowiła się do niego przykleić, jak rzep do psidwaczego ogona, a on miał w tym taki interes, jak w dziurze w dupie. Słowem - żaden. Być może powinien być mniej miły albo w inny sposób okazać niezadowolenie, ale wydawało mu się, że dość jasno dał do zrozumienia, że cała ta sprawa go nie interesuje. Zamierzał właśnie coś z tym fantem zrobić, kiedy dość nieoczekiwanie tuż obok nich pojawił się Wei, zupełnie, jakby spadł z nieba i zrobił coś, czego Max w ogóle się nie spodziewając, zostawiając go najpierw w szoku, a później wywołując u niego krzywy, aczkolwiek niesamowicie radosny uśmiech. Uzdrowiciel wsparł głowę na dłoni, odchylając się tak, by móc patrzeć na swojego partnera, który z jakiegoś powodu sprawiał wrażenie zdecydowanie bardziej stanowczego niż do tej pory. Zupełnie, jakby Huang faktycznie szukał sposobu na to, żeby się zmienić, a to, co właśnie zobaczył, wywołało w nim falę irytacji, jakiej nie był w stanie zatrzymać, a co więcej, jakiej najwyraźniej nawet nie chciał zatrzymywać. Było to nowe i niewątpliwie ciekawe odkrycie, które spowodowało, że Max właściwie zupełnie zapomniał o koleżance, przyglądając się jedynie opiekunowi smoków, w sposób który nie pozostawiał wątpliwości, że to właśnie na nim mu zależy. Tak po prostu. A to, co właśnie się działo, było dla niego niczym swoiste przedstawienie, za jakim chciał podążać. - Ktoś kiedyś tak twierdził? - zapytał, mniej więcej w tej samej chwili, kiedy dziewczyna zaczęła pospiesznie tłumaczyć, że przecież jedynie chciała podzielić się swoim obiadem, skoro widziała, że Max miał własnego posiłku zdecydowanie za mało. Jej wyjaśnienia brzmiały całkiem poprawnie, musiał jej to oddać, ale już jej zachowanie było skrajnie idiotyczne, bo jakkolwiek by się nie starała, nie mogła ukryć przed Weiem tego, jak się wcześniej zachowywała. A Max, co było dla niego nieco zadziwiające, nie miał ochoty w to wszystko ingerować, zwyczajnie chcąc przekonać się, jak jego partner poradzi sobie z tym, co się działo, jak poradzi sobie ze świadomością, że faktycznie nie wszyscy na tym świecie byli tak uprzejmi i dobrzy, jak chciał, żeby byli. Nagle, dość nieoczekiwanie, ta cała sytuacja stała się kolejną, bolesną lekcją dla Huanga.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Wei z kolei czuł się dziwnie, nieswojo, a jednocześnie chciał podążać za tą złością. Chciał pokazać, czego chciał, czego oczekiwał od swojego partnera i jego otoczenia. W tej jednej chwili nie liczyło się tak naprawdę nic więcej poza zazdrością, która częściowo go zaślepiała. Nigdy nie zachowałby się w ten sposób - wcześniej, przed rokiem, z pewnościa usiadłby tylko obok Maxa, dopytał co się działo i podziękował kobiecie za troskę o niego. Teraz zamierzał pokazać jej, że nie miała czego szukać u uzdrowiciela, że mogła spakować swój obiad i siebie i odejść, najlepiej na drugi koniec stołówki i odwrócić spojrzenie, skoro nie rozumiała, gdy ktoś się odsuwał od niej. A jednak cień niepokoju zasiał fakt, że Max nie ingerował w to, co się działo, poza odpowiedzią na jego pytanie. Opiekun smoków spojrzał na swojego partnera, niemal ignorując jego koleżankę i to, jak się tłumaczyła, choć jednocześnie był świadom każdego jej słowa. Miał jednak wrażenie, że właśnie pokazywano mu kolejny błąd w dotychczasowym zachowaniu - branie za pewnik nie tylko Maxa, ale też tego, że inni o nich wiedzą i nie będą się wtrącać. - Nie i mam nadzieję, że tak zostanie, nawet gdy zgłodniejesz - odpowiedział, nie odrywając spojrzenia od młodszego mężczyzny, w końcu uśmiechając się lekko, nim na nowo spoważniał, odwracając głowę w stronę kobiety. Nie wiedział, jak miała na imię, ale wiedział, który gatunek smoka najbardziej ucieszyłby się z podobnej przekąski. Te myśli musiał opanować, nie zamierzał im się poddawać, a jednocześnie były dziwnie przyjemne. Pewnie dlatego odetchnął spokojnie, kręcąc w końcu głową powoli. - Kiedy martwisz się o kolegę, to na osobnym talerzu dajesz mu trochę swojego jedzenia i zostawiasz obok niego, aby sam zdecydował, czy zje - odpowiedział spokojnie, powoli, ale niezwykle chłodno, jak na niego. - Dla mojego partnera sam gotuję i nie potrzebuję w tym pomocy. Więc jedz swój obiad i daj jeść innym swój - powiadomił jeszcze kobietę, nim odsunął dla siebie krzesło i usiadł obok Maxa, przysuwając do siebie napoczęte przez niego jedzenie, żeby bezczelnie porwać kawałek.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Miał świadomość, że mógł zareagować, że mógł stanowczo powiedzieć, że nie życzył sobie tego, co się działo, mógł odesłać dziewczynę, mógł kazać Weiowi się uspokoić, ale to nie było coś, co uważał za rzecz odpowiednią. Ostatecznie bowiem, to nie on musiał mierzyć się z tą sytuacją, tak naprawdę to nie on musiał się tłumaczyć, nie on musiał walczyć ze świadomością, że na świecie istnieli ludzie, którzy szli po trupach do celu. Znał ich, rozumiał i spotkał już dostatecznie wiele kobiet i mężczyzn, jacy potrafili narzucać swoją wolę, bawiąc się człowiekiem do upadłego, w ogóle nie kłopocząc się tym, w jakim ten był w stanie, czy kogoś kochał, czy też nie. To, co się działo, było tak naprawdę nauczką dla Huanga, było kolejnym krokiem do pokazania mu, że świat nie był miejscem idealnym, że istnieli tacy, którzy mieli w poszanowaniu dosłownie wszystko i zwyczajnie zamierzali sięgać po to, o czym marzyli, bo takie były ich pragnienia. I chociaż nauka ta nie była na pewno miła, chociaż nawet Max uważał to, co się działo, za skomplikowane, zwyczajnie chciał, żeby to właśnie opiekun smoków rozwiązał ten problem, żeby to on poradził sobie z zaistniałą sytuacją, żeby to on wykazał się inicjatywą, skoro widać było, że pojawił się w nim cień złości, irytacji i zapewne zazdrości. To były emocje, jakie Wei z reguły ukrywał, nie chcąc, żeby kierowały jego życiem, więc chociaż jego działania były nieco chaotyczne i pełne zwyczajnej, nie do końca przemyślanej agresji, Max obserwował go z przyjemnością. Dziwnym spokojem i zadowoleniem, zupełnie, jak kot, który dostał właśnie ulubiony kąsek, jak kot, który obserwował towarzysza bawiącego się ofiarą, jakiej nie chciał tak po prostu wypuścić z łap. - Zawsze – odpowiedział jedynie, zastanawiając się, czy mężczyzna wiedział, co kryło się pod tymi słowami, zastanawiając się, czy tylko dla niego miały ten dodatkowy wydźwięk, zastanawiając się, do czego to mogło ostatecznie prowadzić. Jednocześnie jednak coraz wyraźniej widział, że Noreen miała rację, miał ją również Josh i zdecydowanie powinien byłby ich posłuchać, zdecydowanie powinien się przełamać i przestać zachowywać się tak, jakby wszystko, co zrobił kiedyś, co zrobił, gdy był z Finnem, nie mogło się powtórzyć. To wymagało złamania samego siebie, własnych ograniczeń i pewności, że tak jest bezpieczniej, ale w tej chwili zdawał sobie coraz wyraźniej sprawę z tego, że trwanie w milczeniu i oczekiwaniu nic nie zmieni. Tłumaczenie Adele docierało do niego, jak brzęczenie natrętnej muchy i być może było to nawet widać, kiedy spokojnie obserwował Weia, kiedy przyglądał mu się z tym cieniem kpiącego uśmiechu, jaki kołysał się w kąciku jego ust i ciemnych oczach. Parsknął bezgłośnie na ostre i stanowcze słowa Huanga, odnosząc wrażenie, że ten wahał się między byciem stanowczym, zirytowanym, a uprzejmym, zupełnie, jakby próbował znaleźć najlepsze wyjście z tej sytuacji, jakby szukał sposobu na to, żeby wszystko było tym, czego potrzebował i czego oczekiwał, choć nie wyrażając przez całe życie emocji, kołysał się teraz groźnie nad przepaścią, by w nią nie wpaść. - Adele – mruknął, spoglądając na dziewczynę, choć nie odwrócił się w jej stronę. – Oboje wiemy, z czego wynika ta troska o mój żołądek, więc postawmy sprawy jasno. Wei doskonale wie, jak się mną zajmować, a jak się na mnie wścieknie, to pewnie rzuci mnie na pożarcie jakiemuś rogogonowi. Wolałbym nie, bo go kocham i chciałbym dożyć z nim spokojnej starości – powiedział, mając wrażenie, że żołądek podszedł mu do gardła, ale o dziwo o wiele łatwiej było mu w ten sposób wyrazić na głos własne emocje, własne uczucia, niż kierując je bezpośrednio do Huanga, co pewnie było z jego strony tchórzostwem, ale on również musiał przełamywać własne ograniczenia, dokładnie tak, jak robił to w tej chwili Wei. I dlatego go nie oceniał, nie próbował już na niego wyskakiwać, jedynie czekając, jedynie trwając i przypominając czasami o niektórych sprawach.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Nie było łatwo poddać się złości i nie tracić opanowania. Nie było łatwo pozwolić emocjom istnieć, dyktować, jak powinien się zachować, kiedy chciało się wciąż być tym samym spokojnym mężczyzną. Jednak był zazdrosny i musiał to przyznać przed sobą, jak i przed Maxem, będąc pewnym, ze Gryfon jest tego w pełni świadom. Widział, jak spoglądał na niego, podziwiając to, co się działo i mimowolnie Huang zastanawiał się, czy ten wie, że to wszystko było nie tylko przez niego, ale i dla[i] niego. Czy wiedział, że wszystkie zmiany, do jakiś się zmuszał, nawet jeśli miały być ostatecznie dla jego własnego dobra, były wprowadzane z myślą o nich. Zwątpienie dość często dopadało Weia, nawet jeśli ignorował je, jeśli próbował się mu nie poddawać, a mimo to teraz też czuł, że musi się upewnić, że wciąż wszystko było tak, jak powinno. Potrzebował zapewnień, że chcieli tego samego i dlatego wciąż trwali ze sobą, że nie było to wywołane tylko jego egoistycznym zachowaniem sprzed wakacji, gdy nie pozwolił, żeby oddalili się od siebie w sposób, jakiego nie mogliby naprawić. Dlatego też to jedno słowo, jakie padło z ust Maxa, to proste „zawsze” było dla niego tak cenne. Nie chodziło o samo jedzenie, zdecydowanie nie i opiekun smoków wiedział o tym, dlatego lekki, zadowolony uśmiech pojawił się na jego twarzy, nim odwrócił się do kobiety, nim udzielił jej odpowiedzi i usiadł na miejscu obok swojego partnera. Nie musieli nazywać wszystkiego po imieniu, ale potrzebował czasem tak jasnego postawienia spraw, jak wtedy, gdy w pewnych kwestiach uświadomiła go Noreen. Nie usłyszał tych słów od uzdrowiciela, jednak nie oczekiwał ich, ucząc się dostrzegać te wyrazy ukryte w zupełnie innych zdaniach, jak przed momentem. Aż nagle Max się odezwał i choć Wei chciał wtrącić się w jego słowa, nagle zamarł, gdy padło wyznanie. Nie obchodziło go w tej chwili, że Max nawet na niego nie patrzył, gdy przyznawał co czuje i czego pragnie, skupiając się w pełni na wypowiedzianych słowach. Nie spodziewał się ich, nie w najbliższym czasie, mając bolesną świadomość, że nie było między nimi tak, jak powinno, jak na pewno mogłoby być. Były sprawy, na których się skupili, sprawy do udowodnienia, które wciąż czekały na odpowiednią chwilę, a także sprawy, o których nie rozmawiali, a które kiedyś między nimi wypłynęły, jak zmiana mieszkania. Było wiele spraw, które zdaniem Weia przeważały nad innymi, nad czymś tak prostym, jak wypowiedzenie uczuć i pragnień na głos, a oto proszę – właśnie usłyszał wszystko, czego potrzebował, w chwili, w której był zazdrosny do poziomu, w którym nie czuł smaku jedzenia i… Czuł się szczęśliwy. Wyciągnął dłoń, aby położyć ją na udzie Maxa i nieznacznie zacisnąć palce, dając znać, że naprawdę słyszał jego słowa. - Adele – odezwał się spoglądając na kobietę, wypowiadając jej imię chłodno z wyczuwalną niechęcią. – Czy będziesz tak miła i zostawisz nas samych, skoro wszystko zostało już wyjaśnione? Mam nadzieję, że nie dojdzie już do podobnego nieporozumienia – zapytał, w końcu uśmiechając się i do niej, choć poza tym, że uśmiech wyglądał równie łagodnie co zawsze, jego spojrzenie pozostało lodowate. Nie zamierzał niczego zmieniać, udawać, że ją polubił, czy że nie było problemu. Ten wciąż istniał, skoro uważała, że może pchać się tam, gdzie jej nie potrzebowano. Jednocześnie przez wyznanie Maxa czuł się tak, jakby za moment miało mu serce wyskoczyć z piersi, gdy rozbijało się mocno i szybko, a uszy płonęły mu z nadmiaru emocji, pokrywając się głęboką czerwienią. Wszystko to, a może też chęć pokazania [i]Adele, że to nie są puste słowa, sprawiło, że nachylił się do Maxa, pociągając go lekko do siebie, aby pocałować. Czuł się tym nieznacznie speszony, a jednocześnie był pełen determinacji, żeby pokazać, że nie można było go tak łatwo odsunąć od uzdrowiciela. Chciał też pokazać, że przyjmuje takie wyznanie, nawet jeśli pozornie było kierowane do kogoś innego, jako zwykłe oświadczenie.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Nie ulegało wątpliwości, że cała ta sytuacja była co najmniej dziwna, że była czymś, czego Max właściwie wolałby uniknąć, tym bardziej teraz kiedy czekało go spotkanie rodzinne, a to wcale mu się nie uśmiechało. To nie było coś, co było dla niego przyjemne, to było raczej coś, co wpędzało go w niepewność, co mieszało po raz kolejny w ich życiu i chociaż starał się o tym nie myśleć, chociaż starał się, żeby pewne sprawy spływały po nim, jak po kaczce, nie wszystko było takie łatwe. Nie każda rzecz była dla niego tak prosta, jakby sobie tego życzył, nie w każdej znajdował taką przyjemność, jakiej by chciał. To zaś, że pewne rzeczy działy się właśnie tutaj, w Mungu, gdzie właściwie wszyscy wiedzieli, kim był, gdzie wiele osób miało więcej niż jedne oczy i uszy, nie było do końca najlepsze. Max wiedział to podświadomie, wiedział, że prędzej czy później dotrze to do ojca Nakira, że ten znajdzie sposób na to, żeby to przeciwko niemu wykorzystać, ale jednocześnie nie miało to dla niego aż tak wielkiego znaczenia. To inne sprawy były istotniejsze, inne uwagi, inne wyznania, inne zachowanie i postawienie niektórych spraw tak jasno, jak było to możliwe. To wszystko było pogmatwane, ale prawda była taka, że całe jego życie takie było, niejednoznaczne, niezbyt idealne, niezbyt dobre, pogubione, a on właśnie próbował jakoś to zmienić, naprawić i pchnąć to wszystko we właściwą stronę, bo zwyczajnie nikt inny nie mógł tego za niego zrobić. Nie mógł za niego zadecydować, nie mógł za niego zmienić pewnych spraw, nie mógł innych wyprostować, a skoro już walczył z wiatrakami od paru lat, musiał robić to dalej. Nie spodziewał się jednak zapewne, że dotrą do miejsca, w którym się znaleźli, nie sądził nawet, że zdoła wypowiedzieć słowa, jakie zapewne powinien kierować prosto do Weia, nie sądził, że ostatecznie przełamie to, co próbował zachować dla siebie, mając wrażenie, że po prostu pewne słowa wszystko zmienią. Nie wiedział jedynie w jaką stronę i zdaje się, ze właśnie to powodowało, że nie chciał się w to zagłębiać, że nie chciał czekać na to, co będzie dalej i zwyczajnie wolał, by wszystko pozostawało w strefie domysłu. To było, pod wieloma względami, wygodniejsze, ale nie było wcale szczere, ani właściwe, a uwagi kierowane do niego przez jego znajomych, ostatecznie zaowocowały tym, co zrobił, tym prostym stwierdzeniem faktu, jaki istniał od dawna, nie do końca może jasny i uświadomiony, ale jednak obecny, jakby nie było niczego innego, jakby po prostu to było czymś całkowicie oczywistym. I pewnie tak było, biorąc pod uwagę, w jakim miejscu życia się znajdowali, że nadal byli ze sobą i próbowali jakoś zlepić to, co zdołało pęknąć. Ale jednocześnie nie było i Noreen uświadomiła mu to z pełną stanowczością, przypominając mu, że czasami miło było usłyszeć coś, co i tak nie mogło się w żaden sposób ziścić. Jeśli jednak jemu było miło, to z pewnością Adele było całkowicie nie do śmiechu, tym bardziej po kolejnych stanowczych słowach, jakie zakończyły się w sposób, jakiego Max w ogóle się nie spodziewał. Tak, jak Wei nie mógł podejrzewać, że usłyszy dzisiaj coś tak znaczącego, tak on nie sądził, że zostanie zwyczajnie publicznie pocałowany, jakby jakieś tamy postanowiły faktycznie pęknąć, zmieniając całkowicie optykę tego, co się działo. Świat wywrócił się do góry nogami, sprawiając, że wszystko, co do tej pory istniało, stało się znowu jakieś inne i trudno było powiedzieć, z jakiego właściwie powodu, chociaż jednocześnie było to całkowicie oczywiste, ale Max nie miał pojęcia, dokąd właściwie teraz zmierzał. - Zdaje się, że też zgłodniałeś - mruknął bardzo dorośle, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, kiedy Adele faktycznie zostawiła ich samych sobie.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
- Nawet bardzo - odpowiedział mu od razu, nieco ochrypłym głosem, czując, że rumieniec przelewa się gorącą falą również na jego kark. Jednak o ile wcześniej, jeszcze przed rokiem, czułby się źle z myślami, jakie pojawiały się w jego głowie, tak teraz był zdecydowanie daleki od czegoś podobnego. Był zadowolony ze słów, które usłyszał, szczęśliwy wręcz. Podobało mu się, że natrętna koleżanka ostatecznie odeszła od nich, choć nie wiedział, kiedy dokładnie - czy po słownym potwierdzeniu, że nie ma na co liczyć, czy później, gdy zdecydował się go pocałować... Pocałował go. Publicznie. Dopiero w tej chwili do Huanga zaczęło docierać, co tak właściwie zrobił pod wpływem chwilowej złości, wręcz zaborczości. Nie miało znaczenia, że sam pocałunek był dyktowany radością na wyznanie uzdrowiciela, skoro nastąpiło to po tak jawnym pokazie, że był jego partnerem. A jednak... Było to dość przyjemne... Na tyle, że nie miałby oporów przed powtórzeniem gestu, gdyby nie trzeźwość umysłu, jaka nadeszła zdecydowanie za szybko. Mimo to nie odsunął się od Maxa, nie wycofał, ani nie uciekł. Takie zachowanie było dla niego już nie do zaakceptowania, nawet jeśli przyzwyczajenia dyktowały co innego. Odchrząknął jedynie, aby z lekkim uśmiechem podsunąć uzdrowicielowi pudełko z właściwą porcją obiadu. Mimowolnie wciąż odtwarzał w głowie wyznanie Maxa, którego nie był w stanie zignorować, zapomnieć, a już na pewno odłożyć na bok, jak coś zwykłego. - Do rogogona nie odesłałbym… Chilijski zębacz nadaje się lepiej, bo nie korzysta z ognia, choć potrafi nim ziać – powiedział, na moment uciekając spojrzeniem, w poszukiwaniu Adele, której jednak nie było nigdzie w pobliżu. Nieświadomie uśmiechnął się nieco szerzej z błyskiem zadowolenia w spojrzeniu, choć powoli odzywały się wyrzuty sumienia. Wyrzuty związane z przeszłością uzdrowiciela i doświadczeniami, o których Huang wielokrotnie zapewniał, że nie powtórzą się, ponieważ był inny niż jego poprzedni partner. Jednak w tej chwili zaczynał w to wątpić, choć przecież rozmawiali, że złość i zazdrość były czymś normalnym. Odetchnął głębiej, a uśmiech wciąż błąkał się po jego ustach, gdy wrócił spojrzeniem do Maxa. - Taka przyszłość jest czymś, czego też chcę… Tylko wytnijmy z niej kolejne podtykane wrapy, czy inne… Te twoje zupki instant nie są takie złe – powiedział w końcu, nieznacznie rumieniąc się, gdy tylko zdał sobie sprawę z tego, że wciąż biła od niego zazdrość, niezadowolenie z powodu tego, co widział i co, być może, działo się już wcześniej. Nie był głupi, wiedział, że Max mógł się podobać wielu. Miał w pamięci jedną z ich pierwszych intymniejszych rozmów jeszcze z Avalonu i to wcale nie poprawiało jego humoru. Ten zmieniał się jedynie pod wpływem usłyszanego wyznania, przez które miał wrażenie, że uśmiecha się jak głupek do jedzenia, nawet jeśli powinien być poważny. Nie chciał jednak poddawać się wyrzutom sumienia, ani rozmawiać o tym, co się wydarzyło, gdy wciąż byli na stołówce, gdzie byli wyraźnie widoczni dla innych. Wolał skupić się na tym, co było niezwykle przyjemne.