Groźna nazwa tego miejsca w ogóle nie odpowiada nastrojowi tu panującemu. Jest przyjaźnie, choć nie domowo. W każdym razie w Mandragorze na pewno miło spędzisz czas!
Autor
Wiadomość
Dominik Rowle
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizna na skroni po wypadku w szwajcarskich górach.
Rozmowa z Yasmine była naprawdę interesująca i... intrygująca. Dziewczyna była bardzo wesoła i uśmiechnięta, a jednocześnie bystra i inteligentna. Jej słowa zmuszały go do rozmyślań, ale takich... pozytywnych. Zmieniały tor myśli, pozwalały spojrzeć z innej strony na życie. I to podczas tak krótkiej rozmowy. Miał nadzieję, że nie okaże się jakąś manipulantką czy coś... Z jej oczu biła szczerość, ale jego zaufanie do ludzi było ograniczone. Ha, i co właśnie robił? Wymyślał najgorszy scenariusz, zamiast cieszyć się rozmową. Uśmiechnął się więc kątem ust i spojrzał dziewczynie w oczy. - Zdecydowanie. Masz rację. Nie dalej niż przed sekundą myślałem o tym, czy na pewno jesteś tak otwarta i szczera, jak mi się wydaje, czy może udajesz, aby mnie porwać i wykorzystać - powiedział z uśmiechem, żeby nie pomyślała sobie, że bierze to na poważnie. Potem pokręcił głową, sam zaskoczony swoimi następnymi słowami. - Dzięki tobie chyba chciałbym oddać swój los w ręce przeznaczenia. Może rzeczywiście pamięć samoistnie wróci w odpowiedzi na jakiś bodziec, miejsce czy osobę. Ale... amnezjator, tak? Zapamiętam, gdybym zmęczył się za bardzo odgrywaniem dziecka. Jej słowa istotnie powodowały walkę w jego mózgu, ale tym razem nie odczuwał z tego powodu bólu głowy. I nie był zły. Pierwszy raz nie był zły na los. Chciał przyjąć to, co mu zaoferował i stawić temu czoło. Oczywiście, może być też tak, że to Yasmine wywiera na niego taki wpływ i gdy tylko się rozejdą, to znowu otoczy go ta ponura aura, co przez ostatnie miesiące. Teraz jednak chciał cieszyć się tym czasem w kawiarni z tą dziewczyną, która poprawiała mu humor. - Jak tak to przedstawiasz, to nawet ta życiowa przygoda wydaje się ekscytująca - dodał i westchnął mimowolnie, gdy powiedziała, że jest czarodziejem. Że nadal jest czarodziejem. Jestem czarodziejem, powiedział sobie na próbę w myślach. Naprawdę, aż poczuł dreszcz oczekiwania na myśl o nauce wszystkiego, co mogło mu ułatwić życie. - Hm - mruknął, zastanawiając się nad jej pytaniem. - Nigdy nie zwracałem na to uwagi. Może... - zawiesił głos, pogrążając się w myślach. - Czasem w chwilach złości czułem, jakby jakieś błyskawice płynęły mi w żyłach. Ale sądziłem, że to... adrenalina czy coś w tym rodzaju. Jednak zazwyczaj starałem się tłumić emocje i nie pokazywać ich przy ludziach. Gdy nadchodziły chwile wybuchów, to szedłem w góry i kopałem kamienie - powiedział trochę zażenowany. Nerwowym ruchem zmierzwił włosy. - Mam nadzieję, że nie wywołałem żadnej lawiny. Obserwował, jak Yasmine szukała czegoś w torebce, aż nie wyjęła jakiejś książki czy innego zeszytu. Potem niespodziewanie wyjęła też różdżkę i Dominik znów doznał lekkiego szoku, bo musiał się przyzwyczaić do tej formy życia. Spojrzał również z lekką (lecz niezłośliwą!) zazdrością, że dziewczyna tak swobodnie i bez problemu się nią posługuje. Odpowiadając na jej zachęty, wziął przedmiot do ręki, oglądając z ciekawością. Wizzbook. - Interesujące - odezwał się, ciągle wpatrując się w książkę. - Wiesz, ci ludzie, u których żyłem... Jak oni... Ci, co nie używają magii. Jak wy... my - poprawił się - ich nazywamy? - zapytał, bo nie mógł przypomnieć sobie tego słowa. Na szczęście nie czuł się już przy niej jak idiota, zadając tak oczywiste dla dziewczyny pytania. - Mugole, tak - powiedział, gdy podała mu odpowiedź. - Oni też mają coś podobnego. Wierz mi, tak łatwo się mnie nie pozbędziesz - zaśmiał się krótko. - Myślę, że poza winem mogę poznać z tobą wiele innych ciekawych zagadnień świata, więc z pewnością będę pisał. I wiesz... - zawiesił głos i zmarszczył brwi - odkrywanie siebie na nowo to jedno, ale... chyba chciałbym zobaczyć, czy mam tu stronę. - Przeniósł spojrzenie na Yasmine. - Pomożesz mi...? - zapytał, wskazując książkę, bo nie wiedział jeszcze, jak właściwie tego używać. No i czy potrzebna była różdżka? On jej jeszcze nie zdobył. Wszystko w swoim czasie.
Trudno było zaufać obcemu człowiekowi, Mina nie miała o to do nieznajomego żadnych pretensji. W końcu kwestią indywidualną było podejście do drugiej osoby, a że ona bywała naiwna i ślepo wierzyła w moc uśmiechu oraz pozytywnej energii.. Jak mówiła stara mądrość babek, jak się miało dobre i miękkie serce to pośladki musiały być twarde. Brunetka jednak nigdy się nad tym nie zastanawiała — konsekwencje trzeba było po prostu akceptować, a strach czy niepewność nie miały prawa kierować jej życiem. Odbierały zbyt wiele radości z codziennego dnia. Odwzajemniła spojrzenie pewnie, nie robiąc sobie niczego z aury niepewności, która go otaczała. - Dlaczego miałabym Cię porwać i wykorzystać? - zapytała poważnie, chociaż ton przełamywała nuta rozbawienia. Nie miała mu za złe, nie było powodu. Zaśmiała się, kręcąc głową, bo za złoczyńcę to jeszcze nikt jej nie wziął, chociaż bywała diabłem wcielonym. - Zawsze warto wiedzieć, że ma się inną drogę oraz inne wyjścia.. To nic złego zmienić obraną ścieżkę, więc jeśli niewiedza naprawdę zacznie Ci przeszkadzać, powinieneś coś z tym zrobić. Szkoda marnować życia na tkwienie w nieszczęśliwym dla nas położeniu. Dodała dość łagodnie, wzruszając ramionami i przy tym sprawiając, że brązowe pasma spłynęły do tyłu, kołysząc się na oparciu krzesła. Kolczyki w uszach zalśniły, gdy obróciła głowę w stronę kelnera, który akurat ich mijał. Miała nadzieję, że to ich zamówienie. - Wszystko w życiu jest ekscytujące, gdy umiemy się cieszyć z małych rzeczy! A Ty masz taką okazję, żeby poznać świat i siebie na nowo, doświadczyć tych wszystkich pierwszych razy od nowa. Brzmiała na zafascynowaną tym, ile możliwości otwierała amnezja, chociaż nie umiała postawić siebie w jego sytuacji. Pewnie byłaby przerażona, zdezorientowana. Z brakiem skromności (na szczęście tylko w głowie) musiała przyznać, że dobrze byłoby mieć wtedy obok człowieka, który rzuci trochę światła i zniweluje cień padający na nogi. Słuchała go z zainteresowaniem, marszcząc nieco brwi i faktycznie nad kwestią tej lawiny się zastanawiając... Wydała z siebie ciche mruknięcie zastanowienia, ale nie była aż tak mądra — zwłaszcza w kwestii objawów niekontrolowanej magii. - Nie jestem pewna, jak to działa, ale chyba na tak wielki wybuch magii musiałaby cię dotknąć olbrzymia tragedia. Wydaje mi się, że zwykła złość na wywołanie lawiny nie wystarczy, jeśli poprawi Ci to humor. Mówił Ci ktoś, że tłumienie emocji wcale nie jest dobre? Zapytała z ciekawością i znów bez cienia złości oraz pretensji, wyrażając tym samym poniekąd swoją opinię. Wychodziła z założenia, że gdy się chciało płakać, należało płakać. I wszystko inne też trzeba było robić, gdy była ku temu odpowiednia chwila. Chciała mu pomóc, nawet jeśli nie miała prawa się mieszać czy wtrącać. Świadomość istnienia magii, wszystkie te rzeczy po drugiej stronie zasłony, której mugole nie widzieli. Jakkolwiek fascynująca to była przygoda, musiała być dla niego szokująca. Trudna. Skoro miał amnezję i był czarodziejem, musiał istnieć. Wizzbook sam nasunął się jej do głowy. Podała mu współczesny komunikator czarodziejów, zachęcając, aby ze swobodą się przyjrzał. Brązowe tęczówki Gryfonki wbiły w niego spojrzenie. - Mugole lub po prostu nie magiczni, nie czarodzieje. Mnie się wydaje jednak, że człowiek to po prostu człowiek, oni mają trudniej. Z drugiej strony, mniej pokus na nich czeka. Magia bywa paskudnie kapryśna i niebezpieczna. - Mina wzruszyła delikatnie ramionami, odpowiadając dość swobodnie na jego pytanie, a następnie robiąc kilka łyków swojego napoju, oblizała usta i pozbyła się tkwiącej na nich pianki. Był pyszny. - Nie? A więc jesteśmy umówieni na wina, brzmi cudownie. Może będę mogła Ci pokazać inne, magiczne atrakcje. Zareagowała z entuzjazmem, co widać było na śniadej buzi. Po niej zawsze było widać, bardzo rzadko udawało się jej dobrze coś ukryć lub skłamać — chyba że była to sprawa przysłowiowego życia oraz śmierci. Zacisnęła usta, stukając paznokciami w blat w zamyśleniu, gdy usiadła bliżej niego. Wbiła spojrzenie w przedmiot. - Nie jestem pewna, czy bez różdżki będziesz mógł zobaczyć swoją stronę, ale jeśli nie jest zablokowana, możemy ją spróbować znaleźć przez moją. Dominik, ile masz lat? Zaznacz tutaj. - pokazywała mu wszystko ze spokojem, wybierając wyszukiwarkę profili. Musieli szukać w ciemno, bo nie znała zbyt wielu szczegółów, aby celować w nazwiska lub znajomych. Nie oszukujmy się, słabo znała magiczne rody Wielkiej Brytanii, a nawet nie wiedzieli, czy był czystej krwi czarodziejem. - Musimy znaleźć po miniaturkach, zdjęciach.. Hmm, spójrzmy... Właściwie, dlaczego nie kupiłeś jeszcze różdżki? Ah i nie musisz pytać, czy pomogę, przecież sama zaoferowałam. Spojrzała na niego z uśmiechem, przenosząc zaraz spojrzenie na wyświetlające się miniaturki mężczyzn z Wielkiej Brytanii, którzy nosili jego nazwisko. Bo akcent to miał na pewno tutejszy.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
P o n i e d z i a ł e k. Dla niektórych tragiczny moment powrotu do pracy, dla innych początek kolejnego tygodnia w szkole czy na uczelni. Dla Smith jednak ani jedno, ani drugie - a właściwie to po troszu i tego i tego, ale akurat tym absolutnie się nie przejmowała. Co innego leżało jej na wątrobie - albo raczej na sercu. W końcu z pewnymi sprawami musiała się zmierzyć jak na dorosłą, odpowiedzialną osobę przystało, zwłaszcza jeśli dotychczas jej działania niewiele z dojrzałością miały wspólnego. Przynajmniej w tej materii. Dlatego po weekendowej wymianie listów z Shawem, kiedy tylko pojawiła się w Gringottcie, zostawiła mężczyźnie kartkę z wiadomością, żeby spotkali się w przerwie na lunch w Mandragorze, na Pokątnej. Ze swoimi zadaniami uwinęła się szybko - głównie przez fakt, że jeszcze nie zdążyli zawalić jej papierami po jej powrocie, a i okulary-tłumaczki znacznie przyspieszały jej pracę. Miała więc jeszcze solidną porcję czasu do spotkania - toteż chcąc zająć czymś myśli, przysiadła nad wizzbookiem, skrobiąc kilka wiadomości do Heli, Augusta i Marli. Kiedy okazało się, że ten drugi właśnie kręci się po Londynie, bez większego wahania wyprysnęła z Gringotta, żeby potowarzyszyć mu w zakupach do lokum - do którego z resztą sama miała się zwalić na krzywy ryj, przynajmniej na jakiś czas. Mimo wszystko miała nadzieję, że jak najkrótszy. O godzinie Zero stawiła się pod kawiarnią, odprowadzona przez Edgcumbe'a praktycznie pod same drzwi. Chociaż to ona robiła mu za obstawę, to sprawiali raczej odwrotne wrażenie - głównie przez jej formalne ubrania i jego klasyczne drelichy. Przez okno w kawiarni dostrzegła dopiero co zajmującego miejsce Darrena - i serce wraz z przełykiem zatańczyły jej za mostkiem walca. — Nie czekaj na mnie, Auggie — rzuciła jeszcze na odchodne przez uchylone drzwi, nim szybkim krokiem nie dołączyła do Shawa przy jednym ze stolików. Czuła się tak, jakby obie nogi zamieniły jej się w sztywne kije - zwłaszcza, kiedy przesunęła spojrzeniem po tak dobrze znanej jej czuprynie, ramionach i w końcu - profilu twarzy. — Hej Darren. — Musiała chrząknąć, żeby nie wychrypieć swojego powitania. Momentalnie poczuła, że blednie - a uszy jej się czerwienią. Sama nie wiedziała czy ze wstydu, zażenowania czy zwyczajnego stresu. Godnie się jednak powściągnęła od wypalenia przeprosin na wydechu i zawinięcia się na pięcie - stanowczo wystarczyło jej już powodów do własnej dezaprobaty. — Dobrze wyglądasz — rzuciła miękko - samej zaskakując się pewną ulgą w swoim głosie. Choć właściwie nie spodziewała się po Shawie niczego innego - szybko adaptował się do nowych okoliczności. Z tego co go znała - i już zdążyła zasłyszeć. — Zamawiasz coś? — zagaiła jeszcze sztywno - ażeby formalności stało się zadość - opadając na fotel przy stoliku. W samą porę, bo kolana zaczynały jej mięknąć.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Poniedziałek. Z tym nie sposób było się nie zgodzić. Jednakże nastawienie do spotkania ze strony Darrena było zupełnie inne niż to z którym do kawiarni wędrowała Smith. Co prawda chłopak nieco zagotował się kiedy otrzymał niesławny list i prawie wrzucił go do kominka bez czytania zawartości, jednak parę dni później wrócił już do standardowej obojętności, która miał nadzieję zachować po zobaczeniu przed sobą byłej miłości. Prawdę mówiąc, ten tydzień był dla Krukona o wiele ważniejszym czasem z zupełnie innego powodu - nie tylko egzaminy i zakończenie szkoły, ale też złożenie wypowiedzenia w banku Gringotta. Nauczył się już wszystkiego co chciał wynieść z tej instytucji, przekonał się też że praca łamacza zaklęć opłacanego przez gobliny nie leżała jednak w jego sferze zainteresowań. Spotkanie z Jess traktował więc bardziej jako ciekawostkę niż nieprzyjemny obowiązek. Ledwo Shaw zdążył usiąść, dziewczyna zmaterializowała się przed nim z dość nietęgą miną. Darren nie miał złudzeń - cała ta kabała była z jej winy. Gdyby nie jej "nagły i nieoczekiwany" wyjazd do Japonii, to bardzo możliwe że Krukon właśnie przekładałby irlandzki pierścień z jednej ręki na drugą, oznaczając tym samym zawierzenie całego życia osobie, którą miał teraz przed sobą. Jak się jednak okazało, odrobina cierpliwości bardzo popłaciła. Przynajmniej w jego przypadku - Jess wyglądała, jakby naprawdę żałowała swojego wyjazdu. - Serwus - powiedział, poprawiając odstawioną na bok torbę i przyciągając bliżej naramienny pasek tak, by nie stanowił przeszkody dla innych gości kawiarenki - Dziękuję - odpowiedział równie bezbarwnym tonem, darując sobie "nawzajem". Smith wyglądała czarująco jak zwykle, choć Shaw nie wiedział ile w tej ocenie było jego własnego gustu, a ile nieugaszonych jeszcze żarów dawnego uczucia. - Kawę - kontynuował odpowiedź Darren, odsuwając na bok nieotwartą nawet kartę menu "Mandragory". Tak jak zwykle miał zamiar zamówić caffe latte, może z dodatkiem odrobiny eliksiru pobudzającego, w tych bezksiężycowych czasach cenionego podwójnie - Jak Japonia? - spytał kurtuazyjnie, mrużąc nieco oczy. Dziewczyna wyglądała na dość osłabioną - czy to oznaka nagłego wystawienia na działanie braku księżyca? - Dobrze się czujesz? - spytał tonem, który w zamierzeniu miał być równie bezbarwny co wcześniej, jednakże chcąc czy nie chcąc nutka zmartwienia zdołała się do niego wmieszać, kładąc pierwszą rysę na idealnie neutralnej masce, którą z okazji tego spotkania przybrał Shaw.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Nie sądziła, że kiedykolwiek tak dobrze znane jej, do bólu typowe dla Darrena przywitanie - którego sama z resztą musiała się oduczyć - nie wywoła u niej stada motyli za mostkiem, a wyleje wiadro zimnej wody na głowę. Dosłownie, poczuła się tak, jakby oberwała najbardziej lodowatym, zmrożonym, norweskim aquamenti prosto w twarz. Jego idealnie neutralny ton coś w niej właśnie zabijał - być może była to jeszcze jakaś nadzieja, która się w jej naiwności skryła. W tym właśnie momencie Smith już chyba podświadomie wiedziała, czysto intuicyjnie - jak Shaw się przez nią czuł. Co w imię swojej nadinterpretacji zgotowała ich dwójce - również nie miała złudzeń, że to wszystko było tylko i wyłącznie z jej winy. Naprawdę dobrze, że zdążyła już usiąść. — W takim razie dwie kawy. — Najwyższą siłą woli opanowała załamywanie się głosu - z jeszcze większym wysiłkiem uśmiechnęła się lekko, choć uśmiech ten nie miał absolutnie nic wspólnego, ni to z lekkością, ni tym bardziej wesołością. Zakładała - być może już błędnie - że gust Darrena co do kawy się nie zmienił. Zdążyli ich w końcu trochę już razem wypić. — D-Dwa dyptamowe poproszę! — zwróciła się jeszcze do kelnera, nim nie wróciła szarym spojrzeniem do Shawa. I Merlin jej świadkiem, starcie z rzeczywistym byłym ukochanym było niewypowiedzianie bardziej przygnębiające, aniżeli z wytworem jej wyobraźni. Bo choć i tu i tu Shaw wyglądał identycznie - tak ten dzisiejszy, ten przed nią, miał jedną druzgoczącą przewagę. Był prawdziwy. Nie sądziła, że kiedykolwiek te ciemne, pełne cichej troski oczy będą takie... Ot, neutralne, do bólu. W głowie miała gotowy cały monolog jaka to Japonia nie była interesująca - bynajmniej, wcale nie po to, żeby Darren poczuł się z tym gorzej. Założenie Jess było raczej odwrotne - skoro już go zostawiła, to przynajmniej dla czegoś, prawda? — Darujmy sobie kurtuazję — poprosiła cicho w odpowiedzi na (cóż, całkowicie zrozumiałe) pytanie mężczyzny, splatając dłonie na drżących kolanach. Sama nie wiedziała czy z nadmiaru zalewających ją emocji, czy z zimna - pomimo czerwcowych upałów. Sądziła, że była na to gotowa - przecież tyleż razy rozgrywała to spotkanie w myślach, choćby przez sam miniony weekend. — Nie czuję się dobrze, ale też nie czuję, żebym zasłużyła na to pytanie. — Próbowała jednocześnie być twarda, konkretna - i nie wyglądać jak zbity psidwak. Na ile jej to wychodziło? Na przemian szklane i matowe szare oczy mówiły więcej niż prosta postawa i układające się w słowa wargi. — Jesteśmy tutaj, żeby wyklarować... wyjaśnić... Do prdele— syknęła, i cała para jakby z niej zeszła. Nie próbowała już wlepiać dzielnie spojrzenia w (jeszcze) Krukona. Wzniosłe, przygotowane słowa też gdzieś uleciały. Odetchnęła drżąco, chcąc po prostu, żeby ten ból za mostkiem zniknął - albo chociaż zelżał. On jednak tylko promieniował coraz dalej i dalej. — Nie powinnam była wyjeżdżać — przyznała, ot, po prostu, pozwalając nawet by ta żałość wybrzmiała w jej tonie. Nie chciała Shawa łapać na litość - miała po prostu nadzieję, że radzi sobie lepiej od niej. Zawsze przecież radził.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
- Kurtuazję? - powtórzył Darren z uniesionymi brwiami i iskrą zdenerwowania w głosie. Był uprzejmy - ale nie sztucznie. Może i nie interesowała go zbytnio przygoda samej Smith, ale informacje o innych krajach i tamtejszych magicznych społecznościach zawsze go interesowały, choćby dla samego faktu poszerzenia horyzontów - nawet jeśli miałyby pochodzić z tak nieprzyjemnego dla Darrena źródła. Krukon szybko się jednak uspokoił, przyjmując ponownie wyraz zupełnej obojętności. Na wybuchy gniewu, złości i rozczarowania był czas w lutym - i to niestety inne osoby cierpiały przez to rykoszetem kiedy Jessica zapewne sadziła drzewa wiśni albo śpiewała w barach karaoke. - To była kurtuazja. Dziękuję - podkreślił pierwsze słowo Krukon, nawiązując oczywiście do pytania, czy dziewczyna czuje się dobrze. Podziękował też za kawę, którą kelnerka właśnie doniosła do ich stolika, przysuwając do siebie filiżankę z nieposłodzonym, czarnym złotem. Shaw uśmiechnął się pod nosem na dźwięk czeskiego przekleństwa, które pół roku temu słyszał jeszcze tak często - za często, bo w pewnym momencie i ono zaczęło przenikać do jego codziennego języka. Na szczęście tego nawyku wyzbył się niesamowicie szybko, a te dwa słowa słyszał ponownie praktycznie pierwszy raz od końca stycznia. - Mógłbym ocenić, gdybym wiedział jak było w Japonii - odpowiedział, nie podnosząc wzroku znad kawy. Uniósł filiżankę do ust i upił łyk, dopiero wtedy spoglądając ponownie na Smith - Możliwe że semestr w kraju sake przyda ci się bardziej niż semestr w Hogwarcie - dodał, omijając na razie najbardziej oczywisty powód dla którego Jess nie powinna wyjeżdżać - siebie samego - i kołując dookoła tematów nie tylko najbezpieczniejszych, ale też najlepiej sobie znanych - a więc perspektyw edukacyjnych czy zawodowych.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Wyłapała tę iskrę - cholera, jak mogłaby nie wyłapać? Chciała sobie wmówić, że minęło już tyle czasu i teraz być może siedzi już przed zupełnie innym człowiekiem. Ale jakież było to kłamstwo - kolejna część imaginacji, którą sobie założyła, aby było lepiej. I kolejny raz jej założenia skonfrontowane z rzeczywistością okazały się absolutnie błędne. Tym razem jednak w żaden sposób nie uciekała - nawet wzrokiem. Spojrzenie zakotwiczyła w tej tak dobrze znanej jej twarzy, teraz z niemal perfekcyjną maską obojętności. Nie miała zamiaru Darrenowi tej maski zdzierać - ani wymagać, by ją zdjął. Zasłużyła sobie na nią - i to winna być jego decyzja, czy się przed nią odsłoni, czy nie. Cóż, gdyby ona miała decydować... — Jasne. Oczywiście — mruknęła, gdy Shaw zanegował jej słowa. Głosu zabrakło jej na podziękowania w stronę kelnerki - więc po prostu skinęła jej głową, samej przyciągając do siebie swoją kawę. Choć doskonale wiedziała, że nie upije jej ani kropli. Kolejne słowa mężczyzny nie tylko zabolały, podsycając ten tępy ból w piersiach - ale i... w pewien sposób Smith zirytowały. — Nawet gdybym po tym semestrze dostała propozycję profesury, to nie powinnam wyjeżdżać — rzuciła absurdalną teorię, może nawet nieco zbyt agresywnie - szybko się jednak zreflektowała, przygryzając gwałtownie wargę. Puściła gorącą filiżankę i zdjęła zamaszyście okulary z nosa, pocierając jego nasadę. — Můžu Ci opowiedzieć jak było w Japonii. Ale nie po to się tu zmówiliśmy, že? — Mieszała języki i akcenty - i to bynajmniej nie angielski z japońskim. Powód był oczywisty - emocje po prostu brały górę, obojętnie jak bardzo nie chciała z nimi walczyć. Nie chciała też wchodzić w narrację Darrena - choć była mu to winna. Tylko zwyczajnie nie dałaby rady. Wzięła głęboki oddech, nim znowu otworzyła usta. — Podejrzewam, że niewie... n i c to nie zmieni... — podjęła, próbując wyciągnąć z tego chaosu, którym obecnie była sensowne słowa. — Zostawiłam Cię bez słowa, bez wytłumaczeń i nic mnie nie usprawiedliwia. Masz całkowite prawo, żeby teraz wstać i po prostu wyjść, a-ale... — Przełknęła ślinę - a raczej spróbowała, bo zwyczajnie nie miała co przełykać. — J-Jednak jesteśmy tu oboje. Ja chciałam... Chciałam Cię zobaczyć i przeprosić, nie dlatego, żeby poczuć się lepiej czy się wybielić, bo i tak nic mi to nie da. — Bo i tak nie poczuje się lepiej - prawdopodobnie, że wręcz jeszcze bardziej parszywie. Powód był jeden. I właśnie siedział naprzeciwko. — Ale po co Ty, Darren, zgodziłeś się ze mną spotkać? — zapytała miękko, próbując podchwycić ciemne spojrzenie Shawa. W jej oczach nie było jednak prowokacji - jedynie czysta skrucha przeplatana nienachalną ciekawością.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Shaw wysłuchał najpierw pół-czeskich, pół-angielskich tłumaczeń. Ilustrował sobie kiedyś sobie tą sytuację w głowie - spodziewał się sporej satysfakcji z tego, że jednak okazał się być warty więcej niż cały wyspiarski kraj, że rozłąka nie zadziałała w okropny sposób tylko na jedną osobę. Nie odczuwał jednak nawet cienia tego drapieżnie przyjemnego uczucia, pochodzącego z udręki kogoś innego. Zrobiło mu się Smith po prostu, po ludzku szkoda - jeszcze miesiąc przed wyjazdem wydawała się wychodzić na dobrą drogę, do ludzi, być bardziej pewna siebie. Teraz znów siedziała przed nim jak kłębek nerwów - na dobrą sprawę brakowało pomiędzy nimi tylko stosu ksiąg o puszkach pigmejskich, i Jess byłaby nie do rozróżnienia w porównaniu z samą sobą sprzed dwóch lat. Niestety. - Przeprosiny przyjęte - uciął krótko Shaw, podnosząc filiżankę kawy do ust i upijając parę małych łyków - Gdybyś wróciła w lutym, to pewnie bym cię rozniósł na kawałki. W marcu w ogóle nie chciałbym cię nawet widzieć - skomentował, nie koloryzując zbytnio - Ale mamy czerwiec - oświadczył, odstawiając filiżankę na spodek z cichym brzęknięciem. Nie uciekał spojrzeniem od Jess, wręcz przeciwnie. Wzrok miał jednak beznadziejnie neutralny - widmo złożenia wypowiedzenia na ręce jakiegoś zrzędliwego goblina ciążyło mu bardziej niż rozmowa ze Smith. Choć Darren ostatnimi dniami także nie ułatwiał im pracy - w ostatnim miesiącu roboty w Gringotcie otworzył wręcz zapory na jeziorze swojej zgredowatości. - Uznałem że dobrze nam to zrobi - oznajmił, przenosząc wzrok na karmelowe pałeczki, które zakupił zaraz po wejściu do lokalu. Złapał jedną i przełamał nad filiżanką, wsadzając potem obie połówki do środka i opierając je o ścianki - A przynajmniej mi, tobie też mam nadzieję nie zaszkodzi - dodał, podnosząc oczy z powrotem na zmarnowaną Jess - Jak powrót do Brytanii, masz gdzie trzymać zwierzaki?
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Rzeczywiście, nie była niczym więcej jak kłębkiem nerwów - nic z resztą dziwnego, skoro miała się konfrontować z kimś, bez kogo jeszcze kilka miesięcy temu nie wyobrażała sobie codzienności. Wszystko to co ją z Darrenem łączyło sama jednak zaprzepaściła - tylko w imię czego? Samodzielności, głupiej ambicji i obawy, że bez Shawa jest właściwie nikim więcej, jak zahukaną Krukonką z nosem w księgach. Siedząc teraz przed nim, właściwie się jedynie w tym upewniała. Przyjęcie jej pokracznych przeprosin nie przyniosło jej absolutnie żadnej ulgi - nie, żeby spodziewała się czegoś innego. Poczuła jedynie jak całe powietrze z niej uchodzi. I rzeczywiście miała ochotę zakopać się teraz po same uszy w słownikach. — Czas leczy rany — skwitowała, bez większej ulgi, bez jakiegoś smutku. Z pewną masochistyczną satysfakcją odnotowując fakt, że Darren zwyczajnie miał się dobrze. W gruncie rzeczy właśnie to ją cieszyło - Shaw doskonale sobie radził bez niej i w żaden sposób go nie hamowała. A gorycz na języku zignorowała. Mimowolnie śledziła ruchy mężczyzny, z pewnym zrezygnowaniem przyglądając się jak ten łamie karmelowe pałeczki i wrzuca je do filiżanki. — Nie, nie zaszkodzi — odparła po prostu, samej nie będąc jednak pewną swoich słów. Ot, wypadało przytaknąć. — Powrót logistycznie ciężki, ale jakoś się zorganizowałam. — Nie wdawała się w szczegóły, nie widziała ku temu większej potrzeby - w końcu wyglądało na to, że co mieli sobie wyjaśnić, już wyjaśnili i właśnie przechodzili do grzecznościowych wymian. Zaskakująco szybko poszło. — Właściwie to nie, są w domach tymczasowych. Na szczęście nie na długo, bo załatwiam mieszkanie razem z Augustem i Vinniem — oznajmiła, ujmując w dłonie swoją kawę, by delikatnie przelewać napój po krawędziach filiżanki. Nie zdecydowała się na upicie choćby krztyny. — Po studiach rozejrzę się za czymś tylko dla siebie i zwierzyńca — dodała, nie spuszczając szarego spojrzenia ze swojej filiżanki. Sięgnęła po okulary, by na powrót wsunąć je na nos, zasłaniając oprawkami błyskający bielą Znak Zorzy. — Jakieś plany po egzaminach? — Pytanie, za pytanie.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Rozterki i nerwy kotłujące się teraz w Smith były jasno widoczne w jej dość roztrzęsionym zachowaniu przy stoliku, zupełnie innym od dziewczyny rzucającej po raz pierwszy Zaklęcie Patronusa czy oświetlającej mroki piwnic za pomocą nowo nauczonego Lumos Solem - a Darren z lutego i marca miałby zapewne toksyczną nadzieję, by męczyły ją jeszcze przez jakiś czas. Shawa z teraźniejszości niezbyt to obchodziło - cofnął zaoferowany karmelek, z twarzą bez wyrazu łamiąc go na pół, kolejną połowę wrzucając do kawy, drugą odkładając na spodek. W powietrzu zaczynał unosić się delikatny zapach stopionego karmelu. Mężczyzna uniósł filiżankę do ust, upijając z niej kolejny łyk - smak był już bliski ideałowi. - Mam nadzieję, że Fantom nie zjadł ci żadnego bagażu - powiedział, przypominając sobie upodobanie zwierzęcia dotyczące jedzenia... właściwie wszystkiego. Dorzucił do kawy jeszcze ćwierć pałeczki, po czym wyprostował się na krześle. - Możesz zostawić hipogryfa u mnie, polata sobie jeszcze jakiś czas - zaproponował, z góry jednak znając odpowiedź. Na pewno ucieszyłby się Kruczopiór - choć Shaw i tak miał wrażenie, że zwierzęta doskonale zdawały sobie sprawę, że właściciele obu band nie pożegnali się w najlepszy sposób (jeśli to, co zrobiła Smith, można było w ogóle nazwać pożegnaniem). - Ta-ak - przeciągnął samogłoskę Darren, przekręcając głowę o dosłownie parę stopni, jakby pod ciężarem świadomości, że zbliżały się egzaminy. Ba, że były tuż za rogiem, a za maksymalnie półtorej tygodnia nie będzie już studentem, ale absolwentem Hogwartu. Nie czuł się jednak absolutnie zobowiązany do wtajemniczania - choć na dobrą sprawę, żadna z tego tajemnica nie była - Jess w swoje plany, skoro ta przestała być ich częścią dobre pół roku wcześniej - Na dobry początek zwalniam się z Gringotta - oznajmił sucho. Nie miał pojęcia, czy Smith zinterpretuje te słowa jako to, że Shaw nie chciał jej mijać nawet na bankowym korytarzu - no cóż, nie miałaby pełnej racji, ale z pewnością Darren uznał, że zmiana otoczenia wyjdzie mu na dobre, przy czym Biuro Tłumaczy było witalną częścią "otoczenia" w Banku Gringotta. Mężczyzna odstawił filiżankę i na chwilę przejechał wzrokiem po kawiarni. Mandragora nie była jego ulubionym lokalem - za niskie stoliki i skrzypiące fotele sprawiały wrażenie, jakby ktoś za bardzo chciał zrobić z tego czytelnię bez nawet biblioteki w okolicy. Brak uznania dla wystroju nie był w stanie jednak zagłuszyć jednego pytania, które kołatało mu się w głowie od początku rozmowy - a tak w zasadzie to od chwili, gdy dowiedział się, że wyjazd Jessiki do Japonii się zakończył. - Powiedz chociaż, że było warto - rzekł, przesuwając powoli wzrok na uzbrojoną w okulary twarz dziewczyny. Musiał przyznać, że był to dość sprytny sposób na ukrycie choć części mimiki - być może sam powinien częściej nosić jakieś zerówki.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Żadna z niej była kamienna twarz - być może była to już kwestia tego, że odzwyczaiła się maskować swoje emocje, zwłaszcza przy człowieku, z którym teraz siedziała przy jednym stoliku. Nie wszystkiego człowiek wyzbywa się szybko, a u Smith takie zmiany zachodziły stopniowo, choć powoli. Kłamstwem byłoby powiedzieć, że Darren Shaw już jej nie obchodził - wbrew wszystkiemu, co Jess zrobiła. Obojętność na jego twarzy, którą przecież dokładnie zwykła czytać - wskazywała na dokładną odwrotność jej podejścia. — Nie, nie zjadł. Trochę już wydoroślał, a i Warg go strofuje — przyznała, gładko przechodząc na temat związany ze zwierzętami. Choć i ta kwestia była solą na ranę, którą sama sobie zafundowała - ale też nauczyła się zaciskać zęby. — Jeśli nie miałbyś nic przeciwko, to chętnie, Różoszponka by się ucieszyła. — Gdyby Darren sam tego nie zaproponował, to Jess w życiu nie wyszłaby z taką propozycją - nie miała jednak zamiaru przedkładać ich nieporozumień nad komfort swoich podopiecznych. — Chyba, że to też była kurtuazja — dopowiedziała, pozostawiając jeszcze Shawowi furtkę do wycofania się z tego pomysłu. Miała wrażenie, że ich konwersacja znacząco wytraca dynamikę - co też wiązało się z opadającymi emocjami. Przynajmniej z jej strony - kiedy z każdym wymienionym zdaniem przekonywała się, że są tylko dwójką młodych, których nie łączy nic więcej poza wspólnymi chwilami z przeszłości. Po ptakach. — O. — Plany Shawa ją lekko zaskoczyły - ale bynajmniej nie zdziwiły. — W sumie i tak nie chciałeś grzać tam miejsca — stwierdziła, nawet jednak sobie nie dopowiadając jakoby to ona miałaby być motywem tej zmiany. Nie dodawała sobie aż tyle. Zdziwiło ją dopiero ostatnie zdanie Darrena, przerywające tę krótką chwilę ciszy, w której się zatopili. — Nie mogę tego powiedzieć — powiedziała po prostu, opuszczając ramiona - jednak nie uciekając wzrokiem od spojrzenia Shawa. — Gdybym miała zmieniacz czasu, cofnęłabym się te kilka miesięcy i spaliła list z propozycją wymiany, ale... — wzruszyła ramionami, dość ociężale, jakby coś wyjątkowo ciężkiego siadło jej na barkach. — ... nie mam. Nie widziała sensu, żeby tłumaczyć swój żal - i do samej siebie i do niego; bo to już absolutnie niczego nie zmieniało. Uśmiechnęła się nawet lekko, choć w tym wygięciu warg w miękki łuk nie było nawet krzty wesołości. — Jest teoria, że człowiek zakochuje się naprawdę raz w życiu — podjęła, jak to ona - uczonym tonem, jakby właśnie brała się za prowadzenie wykładu. — Prawdziwa miłość, ta magiczna, nad którą siedzą nawet tęgie głowy w Ministerstwie jest jedna — kontynuowała cicho, rzeczowo, dalej bawiąc się nietkniętą kawą. — Cieszę się, że twoją nie okazała się Jessica Smith — zakończyła po prostu, odkładając filiżankę na spodek.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Shaw pokiwał głową na zgodę Jess dotyczącą przyjęcia Różoszpunki na jakiś czas. Hipogryficy z pewnością przyda się nieco wolnej przestrzeni, której tymczasowe mieszkania zapewnić nie mogły - choć Shaw nie miał zielonego pojęcia gdzie mieszkała Smith, może w Japonii zarobiła nieco jenogaleonów (czy jakkolwiek nazywała się czarodziejsko-nippońska waluta), które pozwoliły jej na wynajęcie czegoś nieco większego. Tak czy siak, wyglądało na to że Kruczopióra czeka wizyta dawnej lokatorki - przynajmniej hipogryf mógł wyciągnąć z tego jakieś pozytywy. Darren pokręcił lekko głową nad filiżanką kawy, dając znak że oferta nie była jedynie pustą kurtuazją i zawierała w sobie nutkę szczerości. Nie życzył po prostu Różoszpunce ciśnięcia się w jakiejś komórce albo bycia oddanym tymczasowo do menażerii - miał również nadzieję, że wynajęta przez Jess komórka pod schodami nie cierpiała na plagę pająków-kątników. No, na "zbyt" dużą plagę. - Mhm - mruknął Shaw. Decyzja o opuszczeniu Gringotta dojrzewała w nim praktycznie od pierwszego dnia w pracy - dołączył do bankowej ekipy głównie ze względu na chęć zbierania cennego doświadczenia i obcowania z drogimi oraz niebezpiecznymi artefaktami. Skłamałby też, gdyby nie wspomniał że podczas wybierania tej pracy Darren nie kierował się również tym, że praktycznie drzwi obok pracowała Smith. Darren bardzo chciałby móc powiedzieć, że stwierdzenie Jess o tym, że jednak nie było warto wyjeżdżać do Japonii wywołało w nim jakąś dziką satysfakcję - w końcu jednak okazał się być nieco bardziej ważny niż całe Tokio i nawet kawałek Yokohamy. Niestety - a może stety - zamiast tego poczuł się jeszcze bardziej wyprany z jakiejkolwiek ochoty do wypominania, dręczenia czy pastwienia się nad Smith, patrząc na nią coraz bardziej jak na osobę zupełnie obcą, z którą nie czuł że miał cokolwiek wspólnego. - Brak zmieniaczy czasu, no tak - uśmiechnął się ponuro Shaw. W sumie, z tego co pamiętał, to Emerson chyba miał jeden z ostatnich na stanie - jednak z oczywiście wielkim bólem serca postanowił nie odzywać się do niego w sprawie użyczenia tegoż urządzenia. Zresztą, kręcenie o godzinę i cofanie się pół roku wstecz zapewne zajęłoby kolejny miesiąc - Co za pech - mruknął, odkładając już prawie pustą filiżankę na spodek. Po kolejnych słowach Darren zmrużył jedynie oczy, prawie je przymykając nad wpół przegryzioną, karmelową pałeczką. Po dłuższej chwili westchnął ciężko i odłożył ją na spodek, oprócz filiżanki kawy, która praktycznie całkowicie już wystygła. - Ja też - powiedział tonem bez wyrazu, po czym wstał, odsuwając krzesło od swoich nóg może nieco zbyt gwałtownie niż chciał. Położył parę sykli na stół - należność za kawę i ciastka - po czym zerknął na Smith jeszcze raz, przygotowując się do wyjścia - Powodzenia.
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Nie był pewien tego spotkania z Bloodworthem. Nie był może szalenie zainteresowany plotkami na temat ludzi, ale to, co obijało mu się o uszy w związku z Nathanielem nie skłaniało do tego, by mu ufać, a i Bazyl z natury był tym z grubsza nieufnym i niechętnym ludziom. Z drugiej strony, podła natura obleśnego ślizgona zmuszała go, by ludzi cuchnących podobną podłością trzymać tym bliżej serca, im bardziej rozum do tego namawiał. Pojawił się w Mandragorze zgodnie z umową, trochę nawet przed czasem, bo darował sobie wykłady z astronomii na rzecz kawy przed zapierdolem w Wizengamocie. Poza tym - kwestia zdobycia perły to jedno, intrygowała go poza tym jeszcze inna transakcja, musiał jednak upewnić się, czy przemytnik będzie skłonny zdobyć dla niego poszukiwane rzeczy, czy niestety, skala jego potrzeb, nie okaże się dla niego zwyczajnie nieopłacalna. Zamówił kawę i usiadł przy jednym z niskich, okrągłych stolików na uboczu, ale pod oknem. Nigdy nie uważał, by tajemne rozmowy musiały odbywać się w ciemnościach. Najmniej zwraca się uwagę na to, co w świetle dnia wydaje się być całkowicie normalną codziennością. Wyciągnął z torby książkę o zmianach w prawie czarodziejskim na przełomie tysiącleci i założył nogę na nogę mrużąc oczy, by dostrzec literki. Im więcej siedział z nosem w książce, tym jego mizerny wzrok robił się gorszy - no ale to uwłacza godności nosić okulary.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Nie był świadomy, że sława tak bardzo go wyprzedza i szczerze mówiąc może to i lepiej, bo na pewno nie byłby też z tego szczególnie zadowolony. Nie był to zawód, w którym powinno kojarzyć się jego nazwisko, chociaż szerokie grono klientów było oczywiście jak najbardziej na plus. Niemniej nie martwił się aż tak bardzo, ponieważ przyjaciele Maxa byli jego... cóż, znajomymi co najmniej. Liczył, że chłopak dobierał ich mądrze i jeśli wyjawiał im jego tajemnice, to byli oni godni jego zaufania. Musiał zdać się na jego gust, nie miał wielkiego wyboru. Ten tutaj wyglądał przynajmniej na inteligentnego. Gdyby zaproponował „pod okiem bazyliszka” albo inne tego typu szemrane miejsce, byłby zmuszony go wyśmiać i potraktować jak dzieciaka. Dobór miejsca i czasu był dobry, sam również wyznawał zasadę, że ludzie mają Cię za podejrzanego tylko wtedy, kiedy się tak zachowujesz. W miejscu takim jak „Mandragora” wyglądali co najmniej jak partnerzy biznesowi, jedni z dziesiątek przewijających się przez tę i inne kawiarnie. Nic podejrzanego. — Prawo czarodziejskie na przełomie tysiącleci? — rzucił z delikatną kpiną rozbrzmiewającą w tonie głosu, którą mógłby zamaskować, ale wyraźnie nie chciał, skoro tego nie zrobił. Tytuł na górnej paginie odczytał, zaglądając mu przez ramię. Zaraz przeszedł na swoją stronę stolika i postawił na nim filiżankę ze smoczym espresso. — Uważaj, wsadzisz nos w tę książkę — już się z niego nie nabijał, zamiast tego zajął miejsce naprzeciwko i rozsiadł się na nim wygodnie, nieco nonszalancko. — Z prawa najbardziej nienawidziłem trzynastego wieku, dekrety z Międzynarodowej Konfederacji Magów to jakiś absurd. Ale pewnie już to wiesz — uśmiechnął się półgębkiem i zwilżył wargi przyjemnie mocną, pobudzającą kawą.
Podniósł wzrok unosząc pytająco brwi, bo wciągnął się w rozdział o cofniętych dwieście lat temu zmianach w ustawie tajności dzielnic magicznych znajdujących się wewnątrz niemagicznych miejscowości i prawie zapomniał po co w ogóle tu przyszedł. - Z jakiegoś powodu wszystkie historyczne zapisują najbardziej niekomfortową, najmniejszą z możliwych czcionek. Nie uważasz? - skrzywił się. Trudno powiedzieć, by była to wielka zmowa drukarzy i pewnie raczej rozchodziło się o kwestię pomieszczenia jak najwięcej w jak najmniej męczącym do przechowywania i transportowania tomiku, mimo to, kaprawe oczki Kane'a nie były wdzięczne. Wolałby chyba wozić lektury taczką, niż ślęczeć w wieku trzydziestu lat nad czytankami z lupą, jak babka Sophia. - trudno się dziwić, skoro w naszych książkach nawet nie piszą czego dotyczyły. Ponoć jest parę włoskich bibliotek posiadających nieco dokładniejsze zapiski z punktu widzenia wizytatorów z Sardynii, ale ani mam pieniądze ani ochotę ich szukać. - poczuł w obowiązku się wytłumaczyć, chociaż chyba nie do końca tego dotyczyła kpina Blodwoortha. Bazyl był tak głęboko po uszy zatopiony w swojej bezbrzeżnej miłości do historii magii i praw czarodziejskich, że jak grochem o ścianę można było od niego odbijać wszelkie obelgi dotyczące zbędności tej wiedzy. - Wbrew pozorom w siedemnastym w końcu podsumowali zduszone bunty goblinów i żyje nam się teraz tak, jak nam się żyje dzięki temu. - zamknął książkę i rozejrzał się po stoliku, by dostrzec, że jego zamówienie już dawno ostygło, nie pilnowane nawet ułamkiem jego uwagi. - Miło mi, że znalazłeś chwilę. - prawie rzygnął od uprzejmości, ale im więcej czasu spędzał w Ministerstwie tym bardziej automatycznie przychodziła mu ta sztuczna, wyszukana pompa względem ludzi z którymi nie miewał regularnych zażyłości- Mam nadzieję, że kiedy okaże się o jaki drobiazg mi chodzi, nie uznasz tego czasu za zmarnowany. - uniósł brwi sięgając po kubek i zaraz na tę łyżkę dziegciu polał odrobinę miodu, bo przecież wiadomo, że w biznesie należy zawsze dobrze posmarować uszy, zanim smarowało się ręce- Jestem jednak w związku z tym pewien, że nie będzie to dla Ciebie żaden wysiłek.
Nienawidził sów, które wymagają od niego zaangażowania społecznego. Wtedy dochodziło do niego, że jest w pewien sposób osobą publiczną, że jego twarz prędzej czy później bezie kojarzona z jego stołkiem, że ludzie czasem mogą chcieć od niego czegoś. Zaś dziś najgorszym jest, że całe to spotkanie mogłoby być mailem sową. Może dwiema w najgorszym wypadku. Lecz to dalej było coś, co można przeżyć. Niemniej! Wybrał się na spotkanie we względnie ładnej kawiarence. Ubrał się też jakoś tak bardziej, dajmy na to, odświętnie. Chociaż nadto się nie przejmował, nie znał się na czarodziejskich trendach, bliżej było mu do tych mugolskich. Siedział z założoną nogą na nogę, czytając najnowsze wydanie National Geographic. Czemu? Lubił patrzeć na obrazki, które się nie ruszają. Szczególnie te łatwe, było to powiązane tym razem z wyczekiwaniem na Nieznajomą. Nie wiedział też, czego ma się spodziewać. Owszem, sprawdził czy ma jakieś niepochlebne notatki w aktach Ministerstwa. Nie wiedział jak wygląda. Oglądał się zatem za każdą względnie młodą kobietą.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Po tym, co zdarzyło się w Dolinie Godryka, Irvette postanowiła upewnić się, co do wszelkich słów, jakie tam usłyszała. Rozmowa z Charlotte przekonała ją, że nie może zamykać się na jedną możliwość i czasem warto zagrać kartą, która rzadko kiedy zawodziła. Powołując się więc na swoje nazwisko, wysłała sowę do obecnego Szefa Biura Aurorów. Kilka ładnie sklejonych kłamstw o obawie o bezpieczeństwo szanowanej rodziny w obliczu ponurych czasów i podobnych bzdur, kryły to, co naprawdę ja interesowało. Między wierszami wspomniała o poprzedniej osobie piastującej to stanowisko i dawnej obietnicy, jaką jej złożył, co w oczach dziewczyny miało podbić wartość jej argumentów. Ostatecznie nie rozczarowała się, uzyskując od mężczyzny zgodę na spotkanie. Pojawiła się w kawiarni ubrana w biały kombinezon i pasujące szpilki. Włosy upięła w elegancki kok, by cały czas mogła obserwować swojego rozmówcę, choć pozwoliła, by po każdej stronie, jedno pasemko wisiało luźno, otaczając jej delikatną twarz niby ramką. -Pan Suarez, jak mniemam? - Podeszła do niego z uśmiechem, wyciągając dłoń w stronę mężczyzny. Oczywiście, że zrobiła przed spotkaniem ogromny research i nie było szansy, że pomyliła osobowości. -Irvette de Guise. Dziękuję, że zgodził się Pan ze mną spotkać. Napije się Pan czegoś? - Zapytała, gotowa pokryć rachunek swojego gościa. Sama w tym czasie zamówiła sobie bazyliszkowe, by nie tracić jasności umysłu. -Wiem, że obowiązują Pana pewne tajemnice zawodowe, ale w związku z szalejącymi wszędzie smokami i wydarzeniami z Sylwestrowej nocy, jesteśmy nieco zaniepokojeni. Minęło wiele czasu, a nie widać, by Ministerstwo specjalnie dbało o naszej populacji. Ataki, pożary, tajemnicze zniknięcia.... Sam Pan rozumie. - Zaczęła nonszalancko, gdy już obydwoje dostali swoje napoje. -Rozmawiałam o szczegółach naszej ochrony z Pana poprzednikiem, Zagumovem. Czy może mi Pan wyjaśnić, czemu dłużej nie zajmuje się naszą sprawą? Pokładaliśmy w nim ogromne nadzieje. - Uderzyła po raz pierwszy, niby mimochodem, spuszczając wzrok na kawę, którą właśnie podnosiła do swoich ust.
Podniósł się z krzesła, aby oddać honory kobiecie, która się z nim przywitała. Czy raczej dziewczynce o wielkich aspiracjach do bycia drugą Katarzyną Wielką. Az w tym momencie miał wątpliwości już, co do całego tego spotkania. Głowa poczęła mu się trawić obawą, iż zmartwiona bezpieczeństwem na Wyspach czarownica planuje paskudnie poderwać jakiegoś aurora, a on sam ma być jedynie drogą do celu. Uczucie wielce paskudne, bo wiek niczego nie przekreślał w żadnym życiu, jednak mężczyzna nie potrafił dostrzec żadnego sensownego celu tego spotkania. Przynajmniej od momentu, w którym Panienka Guise się mu unaoczniła. Pomijając, że już od pierwszej sowy nie zapałał chęcią do całego przedsięwzięcia. - Owszem - odpowiedział nie siląc się na uśmiech, kiedy już lekko opadł z powrotem na krzesło. - Białą herbatę, poproszę - zwrócił się do osoby, która ich obsługiwała z prośbą o gorący napój. Dni zdawały się być coraz gorętsze, ale dobra herbata rozpieszczała kubki smakowe w niemal każdą pogodę. Cóż, zapewne gdyby byli w miejscu nieco bliższym mugolskim standardom to napiłby się mrożonej herbaty. Jednak nie należał do czarodziejów wybrzydzających, cieszył się, że mógł w ogóle wybrać coś do picia. Słysząc pytanie skierowane w swoją stronę, spojrzał martwo na swoją towarzyszkę. Żadna ze zmarszczek nie chciała mu nawet drgnąć i jedynym ruchem, który zdradzał jego emocje była lewa dłoń, mieszająca herbatę. W duchu się nawet nieco zdziwił, co takiego właśnie wybrzmiało. I to na głos. - Biuro Aurorów zajmuję się tymi sprawami jedynie pobieżnie. Ministerstwo posiada specjalny oddział zajmujący się magicznymi stworzeniami. Zaś jeśli zależy Pannie na specjalnych względach Pana Zagumova, proszę rozmawiać z nią bądź ewentualnie złożyć do mnie pisemną prośbę o przypisanie specjalnej jednostki ochronnej. - Westchnął ciężko, czując jak bardzo ma związane ręce. - Podobne pytanie nie powinny być kierowane do mnie, a do osób z bliższego kręgu naszego szanownego Ministra. Niemniej, jeśli chodzi tajemnicze porwania... Z pewnością chciałbym zrobić więcej niż mogę. Niestety, dopóki nie dostanę jasnej informacji od Ministra, kto ma się zając sprawą ja oraz inni aurorzy jedynie wspomagamy szukania sprawców - wyznał to dość ozięble.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Kompletnie źle odczytał jej intencję, ale jeśli jakkolwiek miało być to na jej korzyść w kwestii dzisiejszej rozmowy, miała zamiar zaryzykować. Nie bała się wyciągać z rękawa nawet najmniej moralnych kart, jeśli tylko zapewniały jej one zwycięstwo. Narazie skupiła się jednak na zamówieniu odpowiednik trunków i wyłożeniu części swoich intencji. Nie była pewna, jak odbierać kamienną postawę mężczyzny. Z jednej strony wyczuwała niechęć, ale z drugiej szanowała to, że potrafił trzymać emocje na wodzy. Jakiekolwiek by one teraz nie były. Może jednak była szansa na konkretną i owocną rozmowę. -Szczególne względy kogokolwiek nie są naszym priorytetem. Widzę, że niezbyt jasno się wyraziłam. - Odłożyła kawę, prostując się jeszcze bardziej i splatając dłonie. Przyjęła typowo biznesową pozycję, która pomagała jej się skupić i wyczytać przeciwnika. -Proszę nas zrozumieć, przyjechaliśmy do tego kraju i obiecano nam ochronę, azyl. Obecnie nastąpiły zmiany, o których nie zostaliśmy poinformowani i teraz nie jesteśmy pewni, jak wygląda kwestia naszego bezpieczeństwa. Nie mamy pojęcia czy Pan Zagumov przekazał Panu wszelkie informacje oraz czy jest on wciąż godny zaufania, czy może jednak powinniśmy się czegoś obawiać. Rozumie Pan chyba, że współpraca z Ministerstem nie może być tylko jednostronna. - Błysk w jej oku jasno dawał do zrozumienia, że niektóre hojne datki, w tym między innymi te, przeznaczane na Biuro Aurorów, mogą zostać wstrzymane, jeśli obecna rozmowa nie pójdzie po myśli rudowłosej.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Kiwnął głową w ramach podziękowania, kiedy ich stolik dostał zamówione napoje. Owo nikłe wydarzenie stanowiło miły odpoczynek od atmosfery, która zagościła przy stoliku. Dość szorstka i wymagająca, chociaż nie do końca wiadomo, z której strony. Panienka o zacnym nazwiskiem bardzo chciała osiągnąć swój celu, co było widać w każdym celu jej maniery. Poprzez to Azariah wyczuwał od niej pewna pretensjonalność, która mu się podobała. W tym konkretnym momencie, kiedy się prostowała, poczęła mu przypominać mu ludzi, których szanował. Coraz bardziej zdawało się to być niczym rozgrywka szachowa. Zapaleńca ze starcem, a każdy chciał poprzez partie osiągnąć coś innego. Starzec jedyny uczuł się przyjąć wyzwanie, zaś osoba z młodzieńczym zapałem usiłowała... Właśnie, co ona usiłowała? Bo Suarez niekoniecznie umiał odkryć jej intencje. Fakt faktem, niezbyt również chciał je odkrywać. Niemniej przyszedł na spotkanie z intencją pomocy i dania od siebie wszystkiego, co najlepsze. No nawet jeśli nie to nie zamierzał być jak kamienną bryła, która sobie siedzi i odbija piłeczką wszystkie pytania. Ostatecznie spojrzał na dziewczynę badawczo, z pewnym marazmem w oczach i niechęcią malująca się gdzieś w jego mowie ciała. Zapewne nieznacznie, ale nie na tyle, by tego nie zauważyć. Ass nie miał problemu z okazywaniem tak prostych emocji jak chociażby niezrozumienie, które go teraz całkowicie obezwładniało. - Niezbyt... - zaczął wręcz nieśmiało jak na siebie. Mina ewidentnie mu skwaśniała. - Niezbyt rozumiem, co jest ode mnie oczekiwane. Albo niezbyt rozumiem jakie informacje chcą być ode mnie uzyskane. - Rozłożył ręce, upijając łyk herbaty. Albo tego, co zamówił, bo niekoniecznie pamiętam, co się wydarzyło, a jestem zbyt leniwy, żeby to sprawdzić. Niemniej! Niemniej Azariah był gotów na dialog. Na jasne i konkretne pytania, które dotyczyły bezpośrednio jego pracy. Nie lubił rzeźbić w gównie. Nieraz musiał, prawda, każdy czasem musi. Niekoniecznie jednak wiedział w tym momencie paląca potrzebę ku temu. Raczej wolałby stronić od wymijających odpowiedzi, które zostaną ubrane w ładne słowa. To, co było mu potrzebne aktualnie to wyjście stąd.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Nie miała zamiaru odkryć przed nim swoich prawdziwych intencji. Przyszła tu z pewnym założeniem, a lata doświadczeń w rozmowach z kontrahentami zdawały się pomagać jej w tego typu interakcjach. Dziś jednak wyglądało na to, że będzie musiała się nagimnastykować bardziej niż zwykle. Nie traciła jednak rezonu, cały czas skupiona na rozmówcy, jasno wyrażała to, czego od niego oczekuje. A przynajmniej tak jej się wydawało, dopóki Suarez nie zniszczył jej światopoglądu. -Wydaje mi się, że wyraziłam się jasno. - Odpowiedziała, nie pokazując jednak nawet cienia skonfundowania na swojej twarzy. Pomyślała jednak, że może mężczyzna nie był aż tak inteligentny, jak pozwoliła sobie założyć na początku ich spotkania. -Panie Suarez... - Zaczęła jeszcze spokojniej, choć bez cienia protekcjonalizmu w głosie. Nie chciała, by pomyślał, że ma go za upośledzone dziecko, choć trochę tak właśnie było. -Wymagam nie mniej ni więcej, jak odpowiedzi na moje pytania i zapewnienia, że umowa między nami jest nadal aktualna. Zapytam więc wprost. Jaką ochronę może nam Pan zaoferować i skąd mamy wiedzieć, że wciąż możemy ufać Ministerstwu? Jaki był powód zmiany stanowiska szefa Biura Aurorów? - Przestała owijać w bawełnę i liczyła, że Suarez zachowa się jak na dorosłego mężczyznę przystało i nie będzie próbował z nią żadnych gierek. Nie znała go i ostatnio przejechała się na podobnej sytuacji, ale w razie czego była w stanie zaryzykować i spróbować na nim swoich najmocniejszych, najskuteczniejszych metod perswazji.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Statyczna twarz mężczyzny poruszyła się nieznacznie. Prawa brew wyraźnie poszybowała w górę, posyłając rozmówczyni nader wymowną aluzją wobec tego, że jej niejakie oburzenie i nagromadzenie treści w wypowiedzi wskazują jakoby traciła cierpliwość, odkrywając przez aurorem przywary młodości. Albo chorobę współczesnego świata - pośpiech. Odstawiając filiżankę z herbatą na talerz o tyle głośno, iż brzdęknięcie uciszyło na moment pobliskie stoliki ostentacyjnie przekreśliło przyjemność tej rozmowy. Chociaż Azariah jej się w ogóle dziś nie doszukiwał. - Przypominam, że nasza rozmowa nie ma wymiaru prywatnego, a niektóre pytania zdają się być - niewygodne. To słowo, które pragnęły wypowiedzieć jego usta, ale głowa się przed nimi bardzo wzbraniała.- Poza moją jurysdykcją. Odpowiedzi, których panna pragnie głęboko w głowie naszego szanownego ministra. - Zakończył, pociągając nosem. Zapewne powoli do łask wkradał się sezon na pylenie chochliczych lilii albo innego, siennego diabelstwa. Kubańczyk złożył ręce, siedząc przed młodą Ślizgonką w postawie jakby miał zwolnić kolejnego aurora, czyli w swojej zwyczajowej, dziennej postawie pochlebiającej śmierci wszelkiej idei. - Ministerstwo zajmuje się stworzenie specjalnego organu, które zapewni bezpieczeństwo oraz sprosta wyzwaniom, na które naraził się magiczny świat w ostatnich dniach. Życie każdego czarodzieja jest dla ministra najważniejsze. Biuro aurorów obecnie współpracuje z działem zajmującym się ściganiem niebezpiecznych magicznych istot. Niemniej jesteśmy jedynie narzędziem wspomagającym, nie posiadamy praw do żadnych brawurowych, samodzielnych działań. Jak wspominałem, mogę się postarać o oddelegowanie do panny jednego aurora, jeżeli to ma wzmóc poczucie bezpieczeństwa. - Odetchnął ciężko, niemal cytując ową formułkę z pamięci. - Przepraszam - powiedział nagle, odsuwając ciężko krzesło pod swoją dupą. Ruszył w stronę łazienki, rzucając do swojej słownej oponentki półszeptem. - Czyżby naprawdę warto ufać ministrowi? - Po czym zniknął na dwie minuty bez poczucia winy, iż władają nim potrzeby fizjologiczne. Zwłaszcza, że powietrze w łazienkach zawsze jest przyjemniejsze niż w zgiełku kawiarni. Panuje tam nieopisany chłód, a człowiek naprawdę w nich odpoczywał. - Jestem szefem biura aurorów od przeszło x czasu. Zmiana takiego stanowiska nigdy nie odbywa się bez informacji do opinii publicznej. Jeśli powszechnie znane informacje pannie nie wystarczają to jest mi zwyczajnie przykro słuchać po raz wtóry rasistowskich pretensji, co do mojej osoby przez wzgląd na pozaeuropejskie pochodzenie. - Zamieszał filiżankę z cieczą, która ostała się mniej ciepła niż te trzy minuty temu. - Rozumiem, iż akceptacja faktu bycia docenionym na arenie międzynarodowej w dziedzinie bezpieczeństwa czarownic i czarodziejów jest czymś trudnym. - Odpowiedział swoim standardowym tonem. Nie należał do osób, które nosiły przy sobie artykuły z Proroka Codziennego dotyczącym jego osoby. Zapracował sobie na stanowisko, ścigając czarnoksięzników handlujących niedozwolonymi artefaktami aż znalazł się na Wsypach ze świeżym spojrzeniem na organizację pracy, z lepszymi bądź gorszymi kompetencjami miękkimi i twardymi po to, aby nie słuchać smutnych oskarżeń od małolat.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Była zaciekawiona i jednocześnie zadowolona, gdy kamienna twarz jej rozmówcy nieco się poruszyła. Wzbudzenie w nim emocji zdawało się być małym sukcesem, choć nie po to tutaj przyszła. Wysłuchała więc tego, co miał do powiedzenia, analizując jego profesjonalne słowa. -Sugeruje Pan, że powinnam zawracać bezpośrednio głowę naszemu Ministrowi? - Zapytała, ciekawa jego reakcji. Powoli ta rozmowa zaczynała ją nie tylko irytować, ale i bawić. Widać trafiła na twardego przeciwnika, co mocno szanowała. Uwielbiała takie potyczki. Dawno nie miała okazji konwersować z kimś tak mocno nieugiętym. -Biorąc pod uwagę, od kiedy smoki zagrażają Wielkiej Brytanii, mam wrażenie, że nie do końca wiecie, co z tą sytuacja zrobić, a podobny organ powinien dawno być do działania powołany. - Postanowiła na chwilę odpuścić własne sprawy, a zamiast tego skupić się na złamaniu Suareza i jego oficjalnych wypowiedzi. Skoro aż tak bronił swoich pracodawców, miała zamiar pokazać mu, że nie do końca ich słowa odpowiadają czynom. -Ponad pół roku, to wystarczający czas, by zrobić cokolwiek, nie uważa Pan? A może tragedia nocy Sylwestrowej, wcale nie była aż tak poważna, by w trybie pilnym zadbać o rodaków? - Drążyła, choć jej ton brzmiał lekko, jakby zamiast powątpiewać w kompetencje Ministerstwa, rozmawiała o najnowszej kolekcji butów. Skinęła głową, gdy udał się do łazienki, samej skupiając się na napoju, który przed nią leżał. Zdecydowanie nie było to łatwe spotkanie. Przez chwilę rozważała nawet użycie bardziej stanowczych form perswazji, ale miała przed sobą człowieka o zdecydowanie mocniejszej psychice i nie mogła ryzykować aż tak wiele. Zbyt wiele błędów popełniła, spotykając się z Bloodworthem i nie miała zamiaru ryzykować po raz kolejny. Nie teraz, gdy przecież nie miała wiele do stracenia nawet, gdyby spotkanie poszło nie po jej myśli. Zignorowała kompletnie jego pytanie na odchodne, bo nie miała w zwyczaju odpowiadać pod wpływem emocji, a podczas podobnych konfrontacji, rzadko też wyrażała na glos prywatne opinie, a ta na temat tutejszego Ministra, wcale nie była z jej strony przychylna. Widziała zbyt wiele dowodów niekompetencji tutejszego rządu, by mogła stwierdzić, że jakkolwiek ufa, czy szanuje głowę Magicznego Społeczeństwa Wielkiej Brytanii. -Jestem niezmiernie zdziwiona i nieco urażona, że dopatruje się Pan w moich słowach przejawów rasizmu. Nie interesuje mnie Pańskie pochodzenie, a to, jak skutecznie Pan i Pańscy podwładni, wykonujecie swoją pracę. Zdobycie i utrzymanie stanowiska nie zawsze jest sukcesem i dowodem kompetencji, Panie Suarez. - Absolutnie nie implikowała, że zdobył pracę dzięki pieniądzom, czy znajomościom. Po prostu stwierdzała fakty. Nie była głupia i zdawała sobie sprawę z tego, jak korupcja potrafiła wdzierać się w instytucje takie, jak Ministerstwo Magii. Kompletnie nie rozumiała jednak oskarżeń o rasizm, ale nie dawała się sprowokować. Pozostawała tak samo spokojna i opanowana, jak dotychczas zastanawiając się, czy ta rozmowa nie przeistoczyła się we wzajemną próbę złamania drugiej osoby. -Prasa i plotki nie są najlepszym źródłem informacji. Wolę kształtować swoje opinię na bazie tego, co widzę, a jak na ten moment, obserwuję wiele tragedii związanych z brakiem reakcji na aktualne problemy w kraju. - Wzruszyła ramionami, bo uważała ten argument za wyjątkowo mało znaczący. Arena międzynarodowa była pojęciem szerokim i subiektywnym, a jeśli Suarez naprawdę chciał grać kartą obcokrajowca, to powinien wiedzieć, że sukces i sytuacja w jednym państwie, nie musi koniecznie przekładać się na to samo w innym.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Pytanie dość niepoważnie bądź niejako naiwne poprzez chęć być odbieranym jako postać dorosła i poważna, kiedy to jest się jedynie cielęciem zamkniętym w ładnym, młodym ciele studentki. W pewien sposób mężczyznę to nawet poruszyło, ta nienawiść do świata przejaskrawiona aż tak bardzo, aby zadać nawet najgorsze pytanie, na które odpowiedź jest niemal oczywista. - Minister, w tym momencie, jest główną postacią zajmującą się wspomnianą sytuacją. Także uważam za jedyną kompetentną osobę do udzielenia odpowiedzi na pytania, które pannę intrygują. - Liczył, iż młodzieńcza bezczelność będzie na tyle świadoma sytuacji, iż bezpośrednia utarczka słowna z Ministrem to dość niewyraźna mrzonka. Z kimś z jego biura - owszem, pośrednicy wszak rządzą współczesnym światem. - Jestem niewolnikiem biurokracji czarodziejskiego świata. Działania w sprawie smoków nie zostały mi powierzone, więc nie mogę podjąć stanowczych, widocznych działań. Niemniej zapewniam - na moment przyłożył dłoń do lewej piersi, poruszając się mozolnie na krześle. - Każdy pracownik biura aurorów nie będzie obojętny przy bezpośredniej sytuacji związanej ze smokami. Na ten moment mogę powiedzieć tylko tyle. Bardzo mi przykro. - Nie było mu przykro, nic wręcz na to nie wskazywało. Jedynie ludzie niekiedy lubili usłyszeć coś podobnego. Robiło im się wtedy lżej bądź wtedy “odpalali” się. Suarez był na to gotowy. Wiedział, żę może uratować go tylko spokój. Podobnie i w łazience jedyne, co odczuwał to spokój. Może, przez krótki moment, pomyślał o tym jak schludnie i z twarzą uciec przez okno łazienki. Wtedy motyw spotkania zmieniłby się w bardziej niepoważną randkę niżeli służbowe spotkanie, a to już myśl, z którą Azariah nie umiał sobie poradzić. - Nie dziwi mnie Panni niezadowolenie. Od początku spotkania wymagane jest ode mnie dostarczenie rzeczy, na które nie mam bezpośredniego wpływu. Od początku spotkania widać również, iż umie Panna wykorzystać swoją pozycję w społeczeństwie nakierowanym na patriarchat - wypowiadając ostatnie słowo mina Azariaha ze swojej zwyczajowej stała się zdegustowaną. Nienawidził społeczeństw, budujących swoją potęgę na jednej z płci. -Nie twierdzę również, że Panny powody do rozmowy ze mną są ukryte. Zaczęliśmy od tego, iż nie czuję się tu Panna bezpiecznie, powołując się również na konszachty z moim poprzednikiem. Podjęła Panna temat, iż utrzymanie tego stanowiska to sukces. - Chciał skwitować swój tok myślowy tezą, iż dziewczyna potrzebują zwyczajnie psa obronnego na wysyłki, a biedny Boris nie może nim dłużej być, bo stanowisko się nie zgadza. - Dziękuję, przyjmę ten komplement. - Pociągnął nosem przez te cholerne pyłki. - Posiedzę tu i poczekam aż zechce Panna mi powiedzieć o swoich obawach i jak ja się ich pozbywam w Panny idealnym scenariuszu. - Bo przecież o to tu chodzi od początku, prawda?[/b][/b]
Ostatnio zmieniony przez Azariah S. Suarez dnia Pią Cze 09 2023, 14:19, w całości zmieniany 1 raz
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Oczywiście, że nie pytała poważnie. Gdyby miała zamiar zawracać głowę Ministrowi, nie umawiałaby spotkania z jego podwładnym. Skoro jednak Suarez miał ją za naiwną, a z jego wypowiedzi poniekąd to wywnioskowała, nie miała zamiaru burzyć mu światopoglądu, coraz bardziej bawiąc się tą słowną potyczką jaka się między nimi wywiązała. -W takim razie nie omieszkam skontaktować się z nim bezpośrednio. - Odparła lekko, jakby nie był to żaden problem. Oczywiście widywała głowę Magicznego Społeczeństwa podczas różnych bankietów i parę razy udało jej się zamienić z nim kilka słów, ale nie była na tyle bezczelna, by wystosowywać do Ministra podobne uwagi. Raczej skupiała się na kurtuazyjnych uprzejmościach tak samo, jak z większością elit, wśród których ona i jej rodzina się obracali. Nie mogła, a raczej nie chciała powstrzymać pogardliwego prychnięcia, które wydobyło się z jej krtani. Biurokracja i fałszywe zapewnienia.... Nie, jej jakoś to nie kupowało i niespecjalnie chciała wierzyć w to, że Suarez jest aż taki prawy, za jakiego się podaje. Prędzej wyczuwała, że po prostu robi co musi i ani grama więcej, co z jednej strony było może poprawne, ale dla Irvette zakrawało o coś więcej. Coś, czego raczej w ludziach nie ceniła. -Brzmi to dla mnie, jakby zapobieganie niespecjalnie było w waszym interesie, a raczej Pan i Pańscy podwładni, mierzyli się tylko z konsekwencjami, z którymi trzeba się mierzyć, by społeczeństwo nie uznało, że lekceważycie swoją pracę. - Pozwoliła sobie na ten gorzki komentarz, zapijając go nieco słodszą kawą. W głowie jej się nie mieściło, że po tak długim czasie nic nie zostało zrobione i to nawet nie w kwestii jej i jej rodziny, ale w kwestii całego społeczeństwa będącego pod jurysdykcją obecnego Ministra Magii, o którym dzięki tej rozmowie, miała coraz gorsze mniemanie. -Cieszę się, że nie uszło to Pana uwadze. - Może i nie miał na myśli swoich słów w pozytywnym znaczeniu, ale de Guise odebrała to zupełnie inaczej. Ba, nawet lekko się uśmiechnęła, ale nie dlatego, że jej wysiłki działały. Nie, miała nadzieję, że skoro Suarez był na tyle inteligentny, by nie wpaść w tę pułapkę, to zdawał sobie sprawę, że jeśli nie tu i teraz, to inaczej dojdzie do swojego celu. -Nie nazwałabym mojej relacji z Panem Zagumovem konszachtami. Umowa była tak samo służbowa jak rozmowa, którą prowadzimy tutaj, o czym wielokrotnie rozmawiałam również z innymi pracownikami Biura Aurorów. - Zauważyła poniekąd zgodnie z prawdą. To, że jej relacja z Borisem zaczęła przybierać bardziej prywatny wymiar, nie miało nic wspólnego z bezpieczeństwem, o którym tu opowiadała, choć nie było to teraz tak ważne dla niej, jak to, co Zagumov robił, gdy zniknął na cały ten czas. Merlin i Morgana świadkami, że jeśli chodziło o samoobronę, rodzina de Guise radziła sobie sama wyśmienicie. Może nie do końca moralnie, ale na pewno skutecznie. -Moje obawy i idealny scenariusz na pozbycie się ich? - Powtórzyła z lisim uśmieszkiem, a jej tęczówki nagle z zielonych, przybrały czarnego, nieprzeniknionego koloru. Niesamowicie kusiło ją, by zacząć roztaczać wokół aurę hipnozy, ale mimo to, nie podjęła tego kroku, wpatrując się tylko intensywnie w rozmówcę, czytając każdą jego najmniejszą zmarszczkę. -Jeśli do tej pory nie wyraziłam się jasno, to przykro mi, ale bardziej oczywiście się nie da. Proszę się jednak nie martwić, dowiedziałam się wystarczająco, by wiedzieć, na czym stoję. - Jej ton był uprzejmy, ale czarne tęczówki wskazywały na coś zdecydowanie mniej sympatycznego. Nie kłamała jednak, z postawa i słowa szefa Biura Aurorów, powiedziały jej naprawdę wiele.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Chyba całe spotkanie dążyło do tego momentu, kiedy płomiennowłosa postać ostentacyjne oznajmiła, iż dowiedziała się wiele. Wszystkiego, co chciała? Możliwe. Azariah odczuwał dziwny niepokój na poziomie niekoniecznie wiedział jakim. Nie dał się poddać żałosnej emocjonalności. Owszem, może nieco nazbyt wyraził swoje zdanie, ale miał do tego niejako prawo. Sam przed sobą musiał przyznać, iż niejako zignorował młodzieńczy intelekt. I z drugiej strony - czy można tu mówić o intelekcie czy problemie, którym charakteryzowała się Lady Makbet? Kubańczyk skłaniał się przy tym drugim. Z bólem serca, z niemałym również bólem twarzy uśmiechnął się. Naprawdę sztucznie i widać, że te nienaturalne wynaturzenie stanowiące uśmiech na jego twarzy było iście służbowe. Mężczyzna nawet pochylił głowę delikatnie w prawo i pracował oczami, aby dodać sobie tego elementu prawdziwości. - Cieszę się, że mogłem pomóc - wycedził, ciągnąc nieprzyjemnie nosem. Nie wiedział przez co czuje się upodlony bardziej. Czy przez samą istotę drugiego człowieka czy z faktu, że wysilił się na uśmiech, aby nadać całemu spotkaniu nowy tor.