Groźna nazwa tego miejsca w ogóle nie odpowiada nastrojowi tu panującemu. Jest przyjaźnie, choć nie domowo. W każdym razie w Mandragorze na pewno miło spędzisz czas!
Autor
Wiadomość
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Jako dziecko była zawsze ułożona, choć nie brakowało jej dziecięcej radości. Niestety w jej domu nie tolerowano zbyt wielkiej swobody, dlatego też szybko nauczyła się hamować wszelkie niepożądane zachowania na rzecz uprzejmych i wykalkulowanych gestów. Zostało jej to do dzisiaj i nie potrafiła już sobie wyobrazić, by mogła żyć inaczej. -Tak. Artyści z całej Europy zjeżdżają się, by wystawić swoje dzieła i konkurować o złote dłuto. Głównie króluje rzeźba, ale są też występy teatralne i mała galeria obrazu. Jest też sekcja jubilerska. - Wyjaśniła, bo Atlas zdawał się być zaskoczony tym wydarzeniem. Ona uwielbiała ten festiwal i pamiętała, jak za dzieciaka brała w nim udział co roku, wraz z rodzeństwem. Kochała sztukę, więc korzystała z każdej okazji, by móc się nią otaczać. Propozycja wspólnie spędzonego czasu wypłynęła z jej ust naturalnie. Jeśli tylko Atlas chciał, była gotowa pokazać mu to, co w Lyonie uwielbiała najbardziej. -W takim razie będę czekać na Twoją sowę. - Skinęła głową z lekkim uśmiechem na ustach. -A teraz wybacz, ale obowiązki wzywają. Do zobaczenia. - Podniosła się i po odpowiednim pożegnaniu opuściła lokal.
//zt x2
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
Potrzebował chwili na kawę, choć wiedział, że nie mógł pozwolić sobie na zbyt długą przerwę w pracy. Wykorzystał więc moment zamawiania na wynos latte z korzennymi przyprawami, aby zapytać pracowników z jakiej firmy mają zamawiany towar. Niestety poproszono, aby kontaktował się bezpośrednio z właścicielami i choć czuł cień niezadowolenia z tego tytułu, nie dał tego po sobie poznać. Uśmiechnął się nieco niepewnie i zatrzymał z boku, czekając aż przygotują jego kawę. Odruchowo rozglądał się po klientach kawiarni, nie skupiając się na nikim szczególnie, jednocześnie zapamiętując, kto był w środku. Wyglądało na to, że nikt, kogo mógłby znać, co było pokrzepiające. Nie przepadał za obcymi, za tłumami i to nie chciało minąć mimo upływu kolejnych lat. Zawsze wychodzenie do sklepu wiązało się z długimi rozważaniami czy jest możliwość, że spotka kogoś znajomego i jak mógłby tego uniknąć. Nie chodziło o to, że nie lubił ludzi, ale spotkania wolał na własnych zasadach, nie zaś przypadkowe w sklepie pomiędzy warzywami a słodyczami. Wsunął dłonie w kieszenie płaszcza, żałując, że nie mógł do pracy ubierać się w ciepłe bluzy z kapturem. Mógłby dzięki nim zniknąć, ale nie... Praca w Ministerstwie wymagała prezencji, tak jak noszenie rodowego nazwiska. Nakir westchnął bezgłośnie, po czym drgnął, gdy usłyszał, że ktoś go woła. Odwrócił się i dostrzegł poganiające go spojrzenie baristy. Z rumieńcem na twarzy podziękował za kawę, odebrał ją i pospiesznie skierował się do wyjścia, nie zauważając na swojej drodze kobiety. Wpadł na nią, kawa polała mu się po ręce, szczęśliwie nie chlapiąc nikogo, jedynie brudząc podłogę. Jednak samo zderzenie wystarczyło, aby policzki Whitelighta pokryły się głębokim szkarłatem, który nie ustąpił nawet, gdy rozpoznał osobę, na którą wpadł. - Saskia... Cześć - wydusił z siebie, spoglądając na kobietę, w jednej chwili odtwarzając w głowie co bardziej krępujące wspomnienia, które wciąż wywoływały cień dyskomfortu. Uśmiechnął się niepewnie, spoglądając pospiesznie na jej ubrania, chcąc upewnić się, że nie oblał jej kawą. -Przepraszam, nie zauważyłem cię - dodał jeszcze, wyjmując różdżkę, aby prostym chłoszczyść posprzątać po sobie, mając nadzieję, że za chwilę nikt nie będzie wygłaszał tyrady na temat pośpiechu w kawiarni, ani czegoś podobnego. Właśnie dlatego nie lubił wychodzić do ludzi, jeśli nie wiązało się to z pracą.
Skoro zadeklarowali się na rozmowę, to nie wyobrażała sobie się teraz wycofywać. Warsztaty niestety musiała uznać za porażkę, choć bardziej zajmowały ją towarzyskie rzeczy, które tam się odegrały. Wciąż nie rozumiała całego tego zamieszania, które powstało i gdy szli do kawiarni, widać było, że myślami błądzi gdzieś indziej. Dopiero, gdy usiedli i zamówiła napar z melisy, zwróciła przytomnie uwagę na swojego rozmówcę. -O czym dokładnie chciałeś porozmawiać? - Zapytała, nie tracąc czasu na zbędne pogawędki. Musiała odciągnąć swoje myśli od Gwen i własnych rumieńców tak samo, jak od trzech mężczyzn, którzy namieszali jej w głowie przez wiele względów. O ile dwóch zostawiła za sobą, wychodząc ze sklepu z przyrządami, tak jeden wciąż jej towarzyszył i nie mogła tego faktu zignorować. Na całe szczęście już nie czerwieniła się tak mocno i nie musiała przejmować się tym, że przypomina ogromnego, rudego pomidora. Miała nadzieję, że przynajmniej z tego nie będzie już musiała się tłumaczyć, choć ogromnie ciekawiło ją, o czym tak naprawdę Ryan dyskutował z Gwen.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Ryan z kolei uważał warsztaty za połowicznie udane (czarowanie przedmiotów zdecydowanie oceniał na plus, w końcu poszło mu śpiewająco, minusem zaś zdecydowanie była rozmowa z Gwen, która momentami zbaczała na złe tory), więc jeśli dołożyć do tego zadowolenie z nadchodzącej kawki z Irvette, to wychodziło na to że był to dobry dzień. Towarzyszka przez krótką drogę do najbliższej kawiarni milczała, zdawała się być zamyślona, dlatego i on się nie odzywał, nie chcąc przerywać jej tych kontemplacji, czegokolwiek by one nie dotyczyły; gdy dotarli na miejsce, zamówił smocze espresso, wysłuchał pytania Irwety, która wreszcie wróciła do rzeczywistości i... wtedy do niego dotarło, że niekoniecznie potrafi na nie odpowiedzieć ani nawet wymyślić wiarygodnie brzmiącego pretekstu. Uśmiechnął się. - W sumie... to o niczym konkretnym - przyznał wreszcie uczciwie i posłał jej skruszone spojrzenie, z nadzieją że to spotkanie nie zostanie w tym wypadku uznane przez nią za stratę czasu. Przestawił machinalnie stojący na stole wazonik z kwiatkiem, bo nieco przesłaniał mu widok na rozmówczynię, i podjął nieco przepraszającym tonem: - Powiedziałbym, że żeby dokończyć naszą poprzednią spotkanie, ale to było t a k d a w n o temu, że sam już nie jestem pewny, na czym wtedy skończyliśmy - to znaczy pamiętał, że na pijackich harcach, ale postanowił ująć to nieco ładniej i może przy okazji subtelnie dać znać Irvecie, że to w porządku, jeśli jej wspomnienia z tamtej nocy też są mgliste. - Bardzo niefortunnie to wyszło, że musiałem wyjechać z Himalajów akurat kiedy doszliśmy do porozumienia... Jak się bawiłaś, oprócz tego że na pewno lepiej niż ja w pracy? - zapytał, nachylając nieco nad stolikiem, szczerze zainteresowany odpowiedzią, nawet gdyby w historii Irv nie pojawiły się żadne ekscytujące przygody. Zwyczajnie chciał się dowiedzieć co tam u niej.
Spojrzała na niego, unosząc lekko brew w geście niemego zdziwienia. Zakładała, że miał na myśli coś konkretnego, wychodząc z tą propozycją. Cóż, nie miała zamiaru wstawać i wychodzić, skoro najwyraźniej i tak musieli porozmawiać. Ich ostatnia konwersacja skończyła się dziurą w głowie Irv i kacem dnia następnego. -Masz rację. Wiem tylko tyle, że chyba udało nam się dojść do porozumienia. - Posłała mu uśmiech, licząc na to, że mieli co do rezultatu podobne odczucia. -Mam nadzieję, że nie zrobiłam z siebie pośmiewiska. Mam dość słabą głowę. - Przyznała, poniekąd przepraszając, jeśli jej zachowanie było wtedy nader nieodpowiedzialne. Zdecydowanie nie powinna był wlewać w siebie tyle alkoholu tamtej nocy, ale nie było to łatwe, gdy temat był dla niej tak ciężki do podjęcia. Nie mówiąc już o tłumieniu emocji, które w związku z tym w niej siedziały. -Nie było tak tragicznie, jak początkowo zakładałam, ale wciąż wolę o wiele cieplejsze miejsca. Wdepnęłam w jakieś wnętrzności, eksplorując jaskinię Yeti. - Przytoczyła tę historię z lekkim uśmiechem i obrzydzeniem naraz. -Aż tak źle było? - Zainteresowała się jego delegacją, odbierając od kelnera swój napar i obejmując filiżankę obiema dłońmi. Nie potrafiła zrozumieć dynamiki tej relacji, co sprawiało, że chciała ją eksplorować jeszcze bardziej. Miała ochotę poruszyć temat Ruby, ale czuła, że w tej chwili mogłoby to być jeszcze nieodpowiednie. Spokojnie więc czekała na rozwój konwersacji, popijając w międzyczasie herbatkę, która zdecydowanie koiła jej nerwy.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Nawet jeśli w głębi duszy Ryan czuł, że do całkowitego zażegnania całego tego zgrzytu mogłoby dojść tylko wtedy, gdyby Irvette raz na zawsze pogodziła się z Ruby, to nie dopuszczał tej myśli zbyt mocno do swojej świadomości, bo zrujnowałaby ona zadowolenie z obecnej sytuacji. Dlatego też po prostu przyjął z ulgą wiadomość, że Irweta również uważała ich himalajskie negocjacje za owocne i udane, bo nawet nie chciał sobie wyobrażać poziomu niezręczności sytuacji, w której okazałoby się że tylko jedno z nich uważa sprawę za zamkniętą, a drugie wciąż czuje urazę. Z pewnością byłby on wyższy niż ten towarzyszący im teraz przy wspominaniu nocnej imprezy w namiocie. Zdecydowanie jednak nie uważał, by Irweta miała się czegokolwiek wstydzić... albo po prostu tego nie pamiętał. - Absolutnie nie! Wierz mi, pośmiewisko to by było, gdybyśmy się wybrali na karaoke, Gwen może to potwierdzić - zapewnił, kładąc sobie rękę na sercu na potwierdzenie szczerości tych słów i z ciarkami żenady oraz rozbawienia wspominając ostatnią wizytę z przyjaciółką w hogsmeadzkim pubie - Możemy po prostu uznać, że degustacja najlepszej whisky świata rządzi się swoimi prawami - zaproponował, chcąc rozluźnić atmosferę, bo chociaż nie był dumny z tego, że tak zaszalał w towarzystwie takiej damy jak Irweta, to jednak uważał, że nie ma się co zadręczać. Ostatecznie nie zrobili niczego, czego mogliby żałować następnego ranka no i nikt nie był świadkiem ich pijackich wynurzeń. Jedynie Gwen zastała ich rano w dosyć kiepskim stanie, ale kim była Gwen, by oceniać? - A to... ciekawe doświadczenie - skwitował dyplomatycznie, bo brzmiało to raczej mało atrakcyjnie, choć z pewnością nietuzinkowo - Przynajmniej to nie były twoje własne wnętrzności, zawsze to jakiś plus... Mimo wszystko zazdroszczę przygody. A samo Yeti? Widziałaś je? - dopytywał, po raz kolejny żałując, że musiał opuścić Himalaje. Podziękował kelnerowi za kawkę i od razu upił łyk, kręcąc przy okazji głową na jej pytanie. Czy było aż tak źle? - Nie, ale na pewno nie tak miło, jak mogłoby być na wczasach... Zwłaszcza, że wyjechałem niespodziewanie, w zastępstwie za moją przełożoną, kompletnie nie w temacie, bo pies zjadł mi przesłane przez nią notatki - zrelacjonował krótko te szalone przeżycia, a z perspektywy czasu to ostatnie było całkiem zabawne, szkoda że nie w oczach członków Konfederacji - Doszedłem przy okazji do wniosku, że bez względu na to jak się kocha swoją pracę, to człowiek od czasu do czasu potrzebuje urlopu. A mój pies, najwyraźniej, porządnej tresury - dodał nieco pół-żartem, bo w końcu nie chciałby tak tylko narzekać.
Ostatnio zmieniony przez Ryan Maguire dnia Sro 3 Kwi - 18:27, w całości zmieniany 1 raz
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Pokój z Ruby był bardzo ciężką do zrealizowania perspektywą. Irv postanowiła po prostu ignorować gryfonkę w miarę możliwości i nie dać się jej po raz kolejny sprowokować. Na szczęście to nie tak, że musiały jadać wspólne obiadki, czy spędzać razem święta, więc taka opcja wydawała się dość skuteczna. -Nie potrafisz śpiewać? Myślałam, że w ten sposób zabawiasz zagranicznych dygnitarzy. - Pozwoliła sobie na lekki żart. Nie widziała nic złego w braku umiejętności muzycznych, ale w tej chwili zdecydowanie miała ochotę sprawdzić, czy Ryan nie jest po prostu fałszywie skromny. -Muszę oddać, faktycznie była smaczna. - Przyznała, bo w końcu obiecała mu, że przekaże swoją opinię na temat tego trunku, a nie miała pojęcia, czy w pijackim amoku cokolwiek powiedziała, czy może bełkotała jak najęta o byle czym. Całe szczęście, że obudziła się w swojej piżamie, bo gdyby zniknęło gdzieś jej odzienie, chyba nigdy w życiu nie tknęłaby już alkoholu. Rozpoczęła swoją opowieść o Yetim, która nie była tak ekscytująca, jak mogłaby. -Uwierz mi, nie dałabym się byle Yeti. Poza tym, był ze mną Atlas, a on ma rękę do magicznych istot. - Zapewniła, że była bezpieczna, bo miała przecież swoją różdżkę. No i półwila u boku, ale wiadomo, że sobie zawsze ufała bardziej. -Niestety nie. Tylko ślady i trochę futra. No i niedokończoną kolację. - Musiała go rozczarować w tym temacie. Sama trochę żałowała, że jak już tam wlazła, to niczego ciekawego nie odkryła, ale z drugiej strony, przynajmniej wyszła żywa, a to było najważniejsze. -Nieprzyjemne okoliczności. Szkoda, że musiałeś wyjechać. - Podsumowała zadziwiająco szczerze. -Masz psa? Tresura to świetny pomysł, sama posłałam moją Amie. Z cziłałami jest okropny problem wychowawczy. - Ożywiła się, gdy temat zszedł na czworonogi. Nie miała pojęcia, że Ryan też jest właścicielem jednego. Przyszło jej do głowy, że może mogliby kiedyś wspólnie wybrać się na spacer ze swoimi pupilami, ale na ten moment zachowała tę myśl dla siebie. -A co sądzisz o tych warsztatach? Ten prowadzący był... Nietuzinkowy. - Zmieniła temat z pracy Rajana, na warsztaty branżowe. Była ciekawa, czy tylko ona wyczuła, że z czarodziejem było coś nie w porządku, czy jednak inni też coś zauważyli. Zdecydowanie nie dawało jej to spokoju, ale ten zapach był tak charakterystyczny, że była pewna, że nie mogła się w tej kwestii pomylić.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Parsknął cicho śmiechem, kiedy wyobraził sobie jak zabawia zagranicznych dygnitarzy śpiewem. - Oczywiście, odśpiewanie Kociołka pełnego gorącej miłości to obowiązkowy punkt każdego mojego wystąpienia - odparł z udawaną powagą, podłapując żarcik - Ale lepiej mi wychodzi jak zwilżę gardło wodą, a nie rzeką whisky. Cieszę się, że ci smakowała - dodał, chociaż nie miał tak naprawdę pewności czy Irvette mówi szczerze. Podejrzewał, że po przystawce w postaci całej butelki wina uznałaby za rarytas nawet miksturę z błota i soku ze śmieci, które swojego czasu z wielkim zaangażowaniem wytwarzała mała Ruby i która pewnie dziś chętnie napoiłaby takim eliksirem Irwetę, z nadzieją że ta dostanie rozwolnienia - ale to nie miało teraz dla niego wielkiego znaczenia. Dużo ciekawsze wydawała się rozmowa o Yeti, chociaż nie spodziewał się, że wystąpi w niej również Atlas. Ta informacja tylko utwierdziła go w przekonaniu, że tę dwójkę musiała łączyć naprawdę dosyć zażyła relacja, ale nie bardzo wiedział co z tym odkryciem zrobić. - Nie wątpię, że poradziłabyś sobie sama, ale dobrze że miałaś towarzystwo, w dodatku takie wykwalifikowane - odparł z nutą uznania w głosie. Miał ochotę pociągnąć ją za język i dopytać, jak do tego doszło że zaprzyjaźniła się z nauczycielem, ale przecież to byłoby wścibstwo na miarę Gwen, dlatego sobie darował. Tak samo jak dalsze ciągnięcie jej za język w kwestii jaskini, w której ewidentnie nie znalazła niczego fascynującego. - Może to taki przewrotny los i dla niesamowitej przygody powinnaś się udać w jakieś nudne, zwyczajne miejsce - odparł z uśmiechem, który poszerzył się jeszcze gdy temat zszedł na pieski i okazało się że Irwetka również ma swojego pupila. - A m i e, jak ładnie. Mój nazywa się Świstoklik i szczerze mówiąc, trochę go rozpuściłem. To znajda, nie miał łatwego życia, więc odpuściłem to i owo, żeby go nie męczyć... No, nie było to zbyt mądre posunięcie. Gdzie ją tresowałaś? - zainteresował się, gotowy bardzo chętnie przyjąć jakieś rekomendacje. Nie oczekiwał cudów, w końcu pies nie był już szczeniakiem, ale miło byłoby gdyby ktoś pomógł mu ogarnąć jakieś podstawy. Na wzmiankę o warsztatach zawahał się chwilę, początkowo zdziwiony faktem że mieli podobne odczucia, choć on ująłby postać prowadzącego zajęcia nieco inaczej. - Raczej podejrzany - sprostował i dodał nieco konspiracyjnie: - Jak tylko tam wszedłem, miałem wrażenie że coś jest nie tak. Ostatecznie założyłem że to tylko atmosfera tego miejsca i klimat samych warsztatów, ale skoro ty też coś dostrzegłaś... - spojrzał na nią znacząco. Odkąd poczuł dziwne ukłucie niepokoju u Affara, planował wybrać się nazajutrz do działu imigracyjnego i rozeznać czy ktoś taki jak pan Almodovar w ogóle figuruje w spisach, ale na razie zachował to dla siebie. - Ale same warsztaty uważam za udane. Ciekawe i przydatne - podsumował na koniec pozytywnym akcentem, obracając filiżankę w dłoniach.
Ostatnio zmieniony przez Ryan Maguire dnia Nie 14 Kwi - 14:23, w całości zmieniany 1 raz
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
-Na pewno zdobywasz dzięki temu wielu fanów. - Próbowała sobie to wyobrazić, ale kompletnie nie umiała wyimaginować sobie śpiewającego Ryana. Gdy mówił, miał w opinii Irvette bardzo przyjemny głos, ale skoro uważał, że fałszuje, to podobna scenka była dla niej po prostu niemożliwa o wyobrażenia. -Może to kwestia whisky, a może towarzystwa, skoro sam mówiłeś, że najlepiej smakuje z dobrymi ludźmi. - Wysiliła się na ten komplement. Może okoliczności ich alkoholizacji nie były najbardziej przyjemne, ale lubiła spędzać czas z Maguirem. Zresztą, gdyby tak nie było, nie siedziałaby tu teraz właśnie z nim. Wzmianka o Atlasie nie kryła za sobą niczego więcej w tym temacie. Ot, była po prostu informacją, która miała zapewnić Ryana, że nic by się jej nie stało. Nie miała pojęcia, jak odebrał podobne wieści, bo i skąd miała wiedzieć. Sama też nie ciągnęła tego tematu, zgadzając się tylko niemo z jego wnioskami. -Może masz rację. Czasem nieoczekiwane wydarzenia spotykają nas w najmniej spodziewanym miejscu. - Odpowiedziała tajemniczo, nie precyzując, co konkretnie miała na myśli. Uśmiechnęła się jednak nieco bardziej, wypowiadając te słowa, by za chwilę przenieść uwagę na temat futrzaków. -Amie oznacza przyjaciela. - Wyjaśniła krótko genezę tego imienia. -Ciężko jest chyba nie rozpieszczać swoich zwierząt. Znasz historię swojej znajdy? Wiesz, co dokładnie go spotkało? - Zaciekawiła się tematem, jednocześnie podziwiając, jak dźwięcznie brzmi "Świstoklik". Nie była pewna, czy nazwałaby tak psa, ale na pewno pasowało do jakiegoś czworonoga. -Początkowo zatrudniłam behawiorystę z Leeds. Bardzo dobry czarodziej, znał się na rzeczy. Ale po kilku spotkaniach sama już kontynuowałam lekcje. - Zaraz też zaproponowała, że da Ryanowi namiary na tego mężczyznę, by mógł się do niego zgłosić w razie potrzeby. Oczywiście nie była to tania usługa, bo Irv nie oszczędzała w życiu chyba na niczym, poza swoimi emocjami. -Dobrze, że nie tylko ja to widziałam. Te perfumy... - Zaczęła, ponownie na kilka sekund znikając w krainę własnych rozmyślań. -W każdym razie wiedza faktycznie przydatna. Choć łatwiej byłoby mi się skupić, gdyby Gwen nie patrzyła na mnie w tak intensywny sposób. - Powoli i ostrożnie poruszyła temat tego, jak niezręcznie się czuła na tych zajęciach. Oczywiście nie powiedziała tego wprost, ale była ciekawa, czy Ryan powie jej cokolwiek, czy jednak zamilknie na wieki i będzie musiała dalej domyślać się, o czym tak zawzięcie konwersowali.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Uśmiechnął się w odpowiedzi na jej słowa, które ewidentnie brzmiały jak miły komplement; miał tylko nadzieję, że szczery i niewymuszony, bo mógłby odpowiedzieć jej vice versa. Wciąż pozostawało dla niego tajemnicą to, dlaczego tak dobrze spędzało mu się czas z Irvette, skoro dzieliło ich tak wiele, i dlaczego ze spotkania na spotkanie odkrywał, że chciałby więcej i więcej. Nie wiedział, jak to rozgryźć, więc pozostało mu po prostu eksplorować znajomość i zobaczyć, dokąd go ona poniesie, dlatego każdy sygnał świadczący o tym że Irweta również ma na to ochotę był na wagę złota. Przytaknął jej wnioskom, zaintrygowany towarzyszącym im tajemniczym uśmieszkiem; czyżby kryła się za nim jakaś konkretna historia? - Wyglądasz, jakbyś już doświadczyła czegoś takiego - rzucił, lekko ciągnąć temat ale bez natrętnego zadawania pytań, by Irvette mogła bez poczucia niezręczności to przemilczeć. Choć oczywiście z chęcią by się dowiedział, co miała na myśli. - O, uroczy pomysł z tym imieniem. Też mogłem nazwać Świstoklika w obcym języku, może brzmiałoby wtedy dostojniej - skomentował ze śmiechem, chociaż dobrze wiedział że do osobowości zwierzęcia zdecydowanie nie pasowałoby nic poważniejszego. W końcu jaki pan, taki kram. - Cóż, ktoś porzucił go w lesie, po którym musiał się długo błąkać, bo był w fatalnym stanie jak go znalazłem. Początkowo był bardzo nieufny, zakładam że zanim poprzedni właściciel się go pozbył, nie traktował go najlepiej - opowiedział pokrótce historię życia swojego czworonożnego ziomeczka, który na szczęście żył teraz jak pączek w maśle. Wziął od Irwetki namiary na czarodzieja z Leeds z postanowieniem że zgłosi się do niego jak tylko znajdzie chwilę. Nie wątpił, że nie będzie to tania usługa, ale przy okazji miał świadomość, że de Guise nie poleciłaby mu byle patałacha. Miało być dobrze, nie tanio; no i nie zamierzał przecież skąpić na pieska. - Dziękuję, mam nadzieję że pójdzie mi równie dobrze co tobie - uradował się i okazało się że są to ostatnie chwile beztroskiej pogawędki, bo zaraz zeszli na poważne tematy potencjalnych hochsztaplerów. - Perfumy? Co z nimi? - zapytał, szczerze zdziwiony tym spostrzeżeniem. Podobały jej się? Nie podobały? Ciekawe co sądziła o tych jego. A potem b a r d z o długo popijał kawę, gdy padło pytanie o Gwen, a choć wyglądał przy tym na wyluzowanego i zadowolonego, to tak naprawdę cały się spiął, a trybiki w mózgu pracowały nad odpowiedzią na bardzo intensywnych obrotach. Machnąć ręką i zbyć temat? Skłamać, że nie wie o co chodzi? Wyłożyć kawę na ławę? Z doświadczenia wiedział, że w ich przypadku stawianie sprawy inaczej niż prosto z mostu raczej się nie sprawdza. - Poza tym, że ciężko oderwać od ciebie wzrok to rzeczywiście, rozmawialiśmy o tobie - przyznał - Gwen bardzo chciała wiedzieć, z kim przyszłaś na warsztaty... - i dlaczego nie ze mną, dodał w myślach - A ja próbowałem jej wyjaśnić, że powinna zapytać ciebie - zrelacjonował prosto z mostu, sprytnie pomijając ciąg dalszy, gdy nieopatrznie zadał Gieni nieprzemyślane pytanie. Kiedy tak to przedstawił, nie brzmiało aż tak źle jak rzeczywiście było... Chyba.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Widać mieli bardzo podobne podejście do tej osobliwej relacji. Oczywiście Irv uważała ich znajomość za niezwykle korzystną, skoro pracował w Ministerstwie i to na stanowisku Ambasadora, ale ich starcie na urodzinach Ryana jasno pokazało dziewczynie, że to nie jedyny aspekt jaki w chłopaku ceni. Możliwe nawet, że nie był już też najważniejszy, skoro postanowiła się z nim upić i wyjaśnić kilka spraw. Czy zrobiłaby coś tak nieodpowiedzialnego w stricte biznesowym środowisku? Raczej nigdy, chyba że miałoby to jej zapewnić gwiazdkę z nieba, której nie była w stanie dosięgnąć innymi metodami. -Cóż, na pewno mogę do tej kategorii zaliczyć znajdowanie zagubionych mężczyzn na bagnach. - Posłała mu znaczący uśmiech. Co jak co, ale było to dość nietypowe zdarzenie. Nie mówiąc już o tym, że przydarzyło jej się dwa razy, z czego obydwa niosły w sobie coś z niebezpieczeństwa. -Mnie się podoba. - Przyznała szczerze. Owszem, uwielbiała swoją ojczystą mowę, ale nawet język angielski potrafił mieć słowa, które trafiały w jej gusta, a świstoklik zdecydowanie był jednym z nich. -Biedna psina. Niektórzy ludzie to prawdziwe monstra. Jak można tak traktować własne zwierzę? - Zmartwiła ją nieco ta historia. Sama święta nie była, ale za prawdziwych potworów uważała tych, którzy traktowali zwierzęta jak zabawki i śmieci, które można brutalnie porzucić, gdy już wykorzystało się je do swoich chorych celów. Nawet jej rodzina nie była tak brutalna, choć co do ojca, pewnie byłaby w stanie użyć podobnego określenia, gdyby wciąż nie była tak ugruntowana we wychowaniu, jakie otrzymała. Rozmowa o warsztatach była równie intrygująca, co inne poruszane przez nich tematy, choć tutaj czaiła się pewna tajemnica, którą obydwoje zdawali się wyczuć. Irv zdecydowanie bardziej dosłownie, miała "nosa" do tajemniczego prowadzącego. -Jestem pewna, że spotkałam jedną osobę, która pachniała w dokładnie ten sam sposób. To bardzo charakterystyczna mieszanka zapachów, niespotykana na co dzień, w byle butiku. - Przyznała ostrożnie. Nie mogła z całą pewnością stwierdzić, że to był Antonino Díaz, ale zdecydowanie ciężko było znaleźć drugą osobę, o tak charakterystycznej woni. Aparycję można było zmienić, ale jeśli chciało się dobrze zakamuflować, trzeba było zwrócić uwagę również na takie detale. Irvette, jak na Francuzkę z wyższych sfer przystało, była dość dobrze obeznana z drogimi perfumami i zapach drugiej osoby był często jedną z pierwszych rzeczy, jakie rejestrowała. Gdyby Ryan zapytał, odparłaby, że pachniał świeżo, jak wiosenny wiatr, przemierzający świeżo zakwitnięte łąki. Jak to naturalnie bywało, było to wynikiem perfum, jakich używał oraz naturalnej woni jego ciała, w czym jednak czuła balans. Z napięciem oczekiwała jego odpowiedzi. Czuła, jak wnętrzności jej się spięły, gdy zaczęła rozmyślać, czy dobrze zrobiła, poruszając ten temat. Aż sama musiała łyknąć swojej melisy. Na szczęście Ryan postanowił jej odpowiedzieć. Może dość ogólnie, ale mimo wszystko nie zbył tematu. Zarumieniła się lekko, gdy sprawił jej komplement i poczuła nieznaczny ścisk w okolicach żołądka. -Cóż, miałeś rację, wystarczyło mnie zapytać. - Starała się zachować spokój, choć w duchu przewracała oczami na koleżankę. -Rozwieję wasze wątpliwości. Przyszłam tam sama, bez żadnej ekscytującej historii, tym razem. - Odpowiedziała zwięźle, z jakiegoś powodu bacznie obserwując reakcję Ryana na tę wiadomość.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Wspomnienie ich niespodziewanego spotkania na bagnach i to, co się na nich wydarzyło zdecydowanie nie należało do przyjemnych, ale i tak wywołało na romanowej twarzy uśmiech. Koniec końców wszystko skończyło się dobrze, a przy okazji dało początek tej znajomości, której z pewnością nie żałował. No i całe zajście, mimo tego że bolesne i niebezpieczne, zdecydowanie można było nazwać przygodą. Zaciekawiła go jeszcze jedna kwestia. - Chcesz powiedzieć, że to się zdarzyło więcej niż raz? - zapytał; to dopiero byłaby heca, gdyby się okazało, że Irvette najwyraźniej przeznaczona jest rola bagiennej rycerki ratującej dżentelmenów z opresji. Chętnie posłuchałby tej anegdoty. Historia Świstoklika nie była zbyt wesoła, ale cieszył się że podjęli ten temat i mógł przekonać się, że mają podobne poglądy w kwestii traktowania zwierząt; w końcu to wiele mówiło o człowieku. Pokiwał głową na znak, że się zgadza. Ludzie to powtory. - No niestety, żyjemy w okrutnym świecie. Ale nie ma się co użalać, lepiej działać - zaczął dość pesymistycznie, ale zakończył pozytywną myślą, bo przecież był Ryanem Maguire, a nie jakimś malkontentem - W Hogsmeade niedługo znowu pojawi się przytulisko Pike'ów, gdybyś szukała towarzysza dla Amie albo znasz kogoś kto ma ochotę na adopcję, to jest idealny moment - zareklamował przy okazji nadchodzące wydarzenie, o którym Ruby trąbiła już od jakiegoś czasu. Kto wie, może Irwetka zainspirowana Świstoklikiem zlituje się nad jakimś innym stworzeniem? Przysłuchiwał się z uwagą i malującym wyraźnie na twarzy zaskoczeniem, gdy chwilę później wyznała mu swoje spostrzeżenia na temat pana Almadovara. Charakterystyczny zapach - który Ryan mógłby określić tylko jako "intensywny", bo kompletnie nie znał się na temacie perfum i kosmetyków - nie stanowił żadnego dowodu przeciw mężczyźnie, ale z pewnością mógł być podstawą do posiadania wątpliwości. - A to ciekawe... - mruknął do siebie, zastanawiając się na ile to prawdopodobne, by rzeczywiście za postacią prowadzącego warsztaty faceta kryła się jakaś tajemnica - Co to za osoba? - zapytał, chcąc najpierw dowiedzieć się jak najwięcej, zanim zacznie wysnuwać jakieś teorie spiskowe. Teraz wiedział już na pewno, że spróbuje dowiedzieć się czegoś w Ministerstwie, choćby z samej ciekawości, bo zaintrygowała go ta postać, w której nie tylko on, ale i Irv dostrzegła coś niepokojącego. Nie spodziewał się, że rozmówczyni odpowie na to jakże nurtujące pytanie o towarzystwie na warsztatach, głównie dlatego, że nie zadał go wprost - nie spodziewał się też, że usłyszeniu tej wiadomości poczuje taką ulgę. Kamień z serca. - Ojej. Gwen będzie niepocieszona - odparł, próbując zabrzmieć na zmartwionego, ale nic nie mógł poradzić na błąkający się po ustach uśmieszek, prawie tak niemądry jak ten, który Honeycott prezentowała u Affara. - Zdążyła wysnuć teorię, że jesteś na randce z panem Rosą - dorzucił, już tylko i wyłącznie po to, żeby wybadać, co Irweta myśli o takiej hipotetycznej sytuacji. Teoretycznie to on był pomysłodawcą takiego wniosku, który Gienia tylko podłapała, ale lekko odwrócił kota ogonem.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Owszem, dla Ryana, który został mocno pobity przez rzeczne trolle, tamten dzień zapewne nie był najszczęśliwszym w życiu. Obiektywnie patrząc, historia miała w sobie coś zabawnego. -Widać nie jesteś w tej kwestii tak wyjątkowy. Choć przyznam, że Twój przypadek był ciekawszy. Tamten po prostu zgubił różdżkę i miotał się jak zagubiony psidwak. - Potwierdziła krótko, nie wspominając jeszcze o tym, kim ten drugi mężczyzna był. Uśmiechnęła się jednak tajemniczo do Ryana, a co jej chodziło po głowie, to tylko sama zainteresowana mogła w tym momencie wiedzieć. Od zagubionego mężczyzny porównanego do psidwaka, przeszli do rozmowy o prawdziwych zwierzakach. Ich pupile różniły się nawet bardziej niż oni sami. Amie była rasową suczką z hodowli, a świstoklik przybłędą z lasu. Irv była ogromnie ciekawa, czy byłyby w stanie znaleźć wspólny język. -To bardzo dobre podejście. Choć nie wiem, czy obecnie jestem w stanie zaopiekować się kolejnym zwierzęciem. Jakby nie było, dość dużo przebywam poza domem. Odwiedzę jednak to przytulisko nawet, jakbym miała nikogo z niego nie zaadoptować. - Zapewniła, jednocześnie rozsądnie oceniając to, czy powinna brać na siebie odpowiedzialność za kolejne żywe stworzenie. Amie była wytresowana i kompaktowa, dzięki czemu Irvette często była w stanie zabierać ją ze sobą nawet do pracy, gdy zachodziła taka potrzeba. Nie miała jednak pewności, że kolejny zwierzak również jej na to pozwoli. Ostrożnie wypowiadała się na temat perfum Almadovara. Nie chciała wyjść na jakąś lunatyczkę, ale widocznie obydwoje mieli swoje podejrzenia co do jego osoby. Przez chwilę zastanawiała się, czy zdradzić Ryanowi to, kogo podejrzewała o podszywanie się pod prowadzącego warsztaty. Jakby nie było, czarodziej pracował w Ministerstwie i mógł chcieć coś z tą sprawą zrobić, a tajemnica Pana Diaza na tyle intrygowała Rudą, że byłaby nieco niepocieszona, gdyby ktoś jej tę zabawę zepsuł. -Przedstawił mi się jako Antonio Díaz. To ten mężczyzna z moczar. - Przyznała po chwili ostrożnie. Czy wierzyła, że imię jakie wtedy jej podał było prawdziwe? Nie wiedziała czemu, ale tak. Czuła jakąś szczerość w jego słowach, choć jednocześnie wydawał jej się niesamowicie śliski i podejrzany. Zdecydowanie chciała zbadać tę osobę bliżej. Może nawet doprowadzić ją na skraj, sprowokować, sprawić, by emocje wzięły górę i jego prawdziwa osobowość wypłynęła na wierzch. Na samą myśl, szmaragdowe tęczówki Irv, pociemniały lekko i błysnęły tajemniczym blaskiem. Dziewczyna szybko jednak wróciła rozumem do teraźniejszości, czego dość prędko pożałowała, gdy temat zszedł na bardzo niewygodne dla niej kwestie. Uśmieszek na twarzy Ryana wprowadził zamieszanie w głowie Irv na tyle, że dopiero po kilku sekundach zarejestrowała jego kolejne pytanie. Tym razem jej cera oblała się tak intensywną czerwienią, że czarownica czuła, jak pali jej skórę, zupełnie jak podczas rozmowy na warsztatach kulinarnych z Gwen. -Zdecydowanie bardziej cieszyłoby mnie, gdyby Gwen przestała aż tak interesować się moim życiem uczuciowym. - Odpowiedziała, nie dając jasnego znaku, czy faktycznie między nią a Atlasem coś jest, czy to tylko podejrzenia kucharki. -Nie mówiłam Ci, ale przyznała, że to ona umówiła mnie na randkę z Frederickiem. - Podzieliła się tym faktem, nie wspominając jednak o tym, że Gwen dodała jeszcze, że Atlas i Ryan byli tymi, z którymi najchętniej by zeswatała swoją koleżankę.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
- Uff. To dobrze. Brak oryginalności jakoś zniosę, ale gdyby się okazało że do tego nie jestem ciekawy, to byłoby już zbyt wiele - skomentował z udawaną ulgą, chociaż tak naprawdę liczył że drugie spotkanie Irwety na bagnach również wiązało się z równie szalonymi okolicznościami; no i zdecydowanie byłoby mu raźniej ze świadomością, że nie tylko on dał się jak ostatni frajer pobić trollom. Z drugiej strony, przynajmniej nie zgubił różdżki, jak wspomniany jegomość. Tylko godność. Skwitował skinięciem głowy odpowiedź Irwety o kolejnym pupilu, doceniając zarówno jej rozsądek w tej kwestii, jak i to że mimo wszystko obiecała odwiedzić schronisko; nie zamierzał jej jednak na nic namawiać ani tym bardziej narzucać swojego towarzystwa na to wyjście, chociaż przeszło mu przez myśl, że byłoby miło gdyby tam na siebie wpadli... albo gdziekolwiek indziej. Na razie jednak skupili swoją uwagę nie na planowaniu kolejnych spotkań, a raczej dochodzenia na temat tajemniczego señor Almadovara - o ile tak faktycznie brzmiało jego nazwisko, bo właśnie się okazało, że równie dobrze człowiek ten mógł w rzeczywistości nazywać się Díaz. Znał kilku Díazów, co akurat nie było niczym wyjątkowym, w końcu to dosyć popularne nazwisko. Spotkanie na moczarach brzmiało podejrzanie, ale czy takie było? W końcu sam wędrował po bagnach i wcale niczego nie kombinował. - Wiesz o tym Diazie coś więcej? Jesteś w stanie określić czy oprócz zapachu i zakładam że pochodzenia łączyło ich coś jeszcze? - zastanawiał się, czy Irvette zwróciła uwagę na jakąś manierę podczas mówienia czy poruszania się, bo taka wiedza z pewnością by się im przydała. - Zobaczę, czy uda mi się czegoś o nich... albo o nim... dowiedzieć - obiecał dosyć oględnie, nie wchodząc w szczegóły, bo mimo wszystko uważał że to, do jakich konkretnie danych posiada dostęp dzięki swojej pracy i znajomościom zdecydowanie powinien zachować dla siebie. Chociaż uznał że jeśli faktycznie już dowie się czegoś interesującego, podzieli się tą wiedzą z Irvette. Nie spodziewał się oczywiście, że teraz kobieta odpowie mu wprost czy coś ją łączy z Atlasem, ale intensywny rumieniec na jej twarzy mógł oznaczać potwierdzenie. - O, zdecydowanie. Moim też - podłapał temat Gwen, o której można było powiedzieć mnóstwo dobrego, ale i niestety też to, że czasem nie znała umiaru w pewnych kwestiach. Stłumił śmiech, słysząc rewelacje o randce w ciemno, za którą była odpowiedzialna właśnie ona. - Właściwie nie jestem zdziwiony, to absolutnie w jej stylu. Może za moją też stała? Obstawiałem dowcipne rodzeństwo, ale może się myliłem - odparł, bo oficjalnie nikt się nie przyznał, więc nieudanym Kupidynem mógłby być dosłownie każdy. Westchnął, łyknął kawki i podsumował rzeczowym tonem, usiłując nie rozmyślać już o tym rumieńcu jakie wywołało wspomnienie o Atlasie: - Wszystkim wyszłoby to na dobre, gdyby Gwen dla odmiany poszukała randki dla siebie. A może po prostu powinniśmy ją zeswatać. Nie znasz jakiegoś miłego kawalera, który by się nadawał? Takiego o mocnych nerwach... I żołądku.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Utknęło jej w gardle powiedzenie, że daleko mu do kogoś nudnego. Nie znali się za długo, ale tyle zdążyła już wywnioskować na temat Pana Ryana Maguire. Zresztą, choć nie sprawiał takiego wrażenia, na pierwszy rzut oka, zdawał się mieć naprawdę silny charakter, co tylko sprawiało, że intrygował ją jeszcze bardziej. Szkoda tylko, że miał za siostrę takiego błotoryja, ale jak powszechnie wiadomo, rodziny się nie wybiera. Widać było, że obydwoje mieli nadzieję na następne spotkanie. Żadne jednak nie zdecydowało się wypowiedzieć tego na głos, co mogło w przyszłości zadziałać na ich nie korzyść, podobnie jak poprzednie niedopowiedzenia. Nie byli niestety jasnowidzami, więc nie mogli operować na podstawie marzeń, myśli, czy innych przypuszczeń. Musiała się chwilę zastanowić nad tym pytaniem. Za mało znała Diaza, by zapoznać się z jego wszystkimi gestami i ruchami, choć było coś, co wydawało jej się dość charakterystyczne dla mężczyzny i czego ziarnko dostrzegła w Almadovarze. -Sposób w jaki mówił brzmiał jak wygładzona wersja tego, co dostałam na bagnach. Tamten był zdecydowanie bardziej bezczelny i miałam wrażenie, że za jego pochlebstwami czają się groźby, lub inne nieczyste zamiary. Na warsztatach, prowadzący był bardziej stonowany, ale momentami bardzo przypominał tamtego mężczyznę. - Przyznała, łącząc coraz więcej podobieństw między Diazem i Almadovarem. Miała też wrażenie, że mężczyzna znał spóźnionego na warsztaty czarodzieja, ale co do tego miała jeszcze mniej pewności, więc postanowiła przemilczeć akurat ten temat. Była natomiast pewna, że pracując w Ministerstwie, Ryan będzie w stanie odkopać wiele informacji na temat każdego z tych ludzi, ilekolwiek by ich nie istniało. Jedyny minus tkwił w tym, że równie dobrze mógł uzyskać informacje na temat jej przeszłości, co już zdecydowanie wcale nie cieszyło rudowłosej czarownicy. Nie miała kontroli nad kolorytem swojej skóry, co wielokrotnie niesamowicie ją irytowało. Tym razem było tak samo i była pewna, że Ryan wyciągał już swoje wnioski, tak samo jak zrobiła to uprzednio Gwen. -Nie mów, że Ciebie też umawia na randki. - Stwierdziła z lekkim niedowierzeniem i uśmiechem, zbyt późno zdając sobie sprawę, że mogło być to zbyt osobiste pytanie. Cóż, słowo się rzekło i nie mogła już udawać, że wcale tego nie powiedziała. Była niestety ciekawa, czy Honeycott tylko się z nią drażniła, w celu zawstydzenia, czy może aktywnie próbowała ich zeswatać. Albo zeswatać Ryana jeszcze z kim innym. Irv sama nie była pewna, która z tych opcji najbardziej jej się nie podobała. Jeśli miała być szczera, każda z możliwości wpędzała ją w bardzo dziwne emocje. -To bardzo prawdopodobne. Widać Himalaje wpędziły ją w miłosny nastrój. - Ona nigdy nie podejrzewałaby swojego rodzeństwa o takie zagrywki, bo dobrze wiedziała, że de Guise nie bawią się w podobne podchody. Do Maguireów za to pasowało jej to tak samo mocno, jak do Gwen. -Niestety, żaden nie rzucił mi się w oczy, ale nie rozglądałam się specjalnie uważnie. Myślę jednak, że masz rację, zdecydowanie przydałoby się coś, albo ktoś, kto skutecznie ją rozproszy. - Ciężko było nie zgodzić się z tym pomysłem. -Obawiam się, że w innym przypadku, tak szybko jej się nasz temat nie znudzi. - Westchnęła jeszcze, po czym rumieniec wylał się na jej dekolt, gdy zdała sobie sprawę, jak to mogło zabrzmieć.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Irvette przez moment wyglądała tak, jakby chciała coś powiedzieć, ale szybko zrezygnowała z tego zamiaru, a Rajan nie miał pojęcia, co to mogło być ani jak odczytać jej wyraz twarzy. Nie pierwszy raz tak było, w końcu de Guise zdecydowanie nie należała do osób wyznających zasadę co w sercu, to na języku. Cenił to, oczywiście, jako dyplomata doceniał ludzi, którzy nie wypowiadali się bezmyślnie i pochopnie, ale zarazem dostrzegał pewne trudności w komunikacji z taką osobą. Zwłaszcza, że oboje rezygnowali z uzewnętrzniania części kwestii. Ryan wiedział doskonale, że nie dopuszczanie do głosu pewnych myśli i odczuć nie prowadzi do niczego dobrego, ale jednocześnie, co z trudem przyznawał sam przed sobą, bał się że jeśli to zrobi, sprowokuje jakąś lawinę porażek. Dlatego zamiast zapraszać Irv na kolejne spotkanie, wolał dyskutować o tajemniczym mężczyźnie i rozkładać na czynniki pierwsze prawdopodobieństwo tego, że Almodovar i Díaz byli jedną osobą. Wszystko to brzmiało nieprawdopodobnie, ale zupełnie możliwie. Dlaczego nie? Dziwniejsze rzeczy działy się na świecie. Jak choćby ta, że między Ryanem i Irwetą zawiązała się znienacka taka nić porozumienia i sympatii. - Myślę że... albo mamy do czynienia z oszustem... albo z metamofromagiem... albo... albo z rodzeństwem lub parą, która ma podobny charakter i dzieli się pefumami - wyliczył kilka opcji od najbardziej, jego zdaniem, prawdopodobnej, na koniec dodając z uśmiechem, bo od tego węszenia podstępu atmosfera zdawała się robić nieco spięta: - Albo poniosła nas teoria spiskowa i to wszystko jest kompletnym zbiegiem okoliczności. Tak czy owak, jestem teraz bardzo ciekawy o co chodzi. - podsumował, jeszcze zupełnie nieświadomy tego, na jak dziwny temat i grząski grunt konwersacji wejdą już za chwilę. Gdyby wiedział, być może chętnie dywagowałby na temat Almadovara i/lub Diaza, a może nawet od razu pobiegłby do Ministerstwa grzebać w papierach. A może, przemknęło mu przez myśl, gdy na sam koniec obgadywania Gwen usłyszał chyba wreszcie wypowiedziany bez namysłu komentarz Irwety, może wcale się źle nie stało, że tak płynnie przeszli w tej rozmowie od pracy, przez zwierzęta i warsztaty, aż po randki? Może podobna okazja do takiego tematu już nigdy się nie nadarzy? Może trzeba chwytać hipogryfa za dziób? Może Gwen nie ma urojeń? Zanim ustalił w głowie, czy to dobry pomysł, wypalił: - A może powinniśmy po prostu umówić się ze sobą.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Oczywiście fakt, że była tak zamknięta przed Ryanem mocno wiązał się z tym, jak mało tak naprawdę się znali. Posiadała kilka bliskich osób, z którymi bez problemu i najmniejszego wstydu poruszała praktycznie wszystkie tematy. Nawet jeśli nie robiła tego zbyt wylewnie, to i tak mogli łatwo zrozumieć, co na dany temat myśli. Maguire był inny. Nieznany, a przez to dystans, jakim go obdarzała był ogromny. Choć, co ze strachem zdążyła już zauważyć, była przy nim bardziej otwarta i zrelaksowana niż przy statystycznym nieznajomym, jakiego spotykała na swojej drodze. Temat intrygi był na szczęście na tyle zajmujący, że nie miała czasu na podobne, dłuższe dywagacje. Analizowała zachowanie obydwu poznanych mężczyzn i próbowała wyciągnąć z nich wspólny mianownik, ale chyba niczego więcej nie udało jej się zauważyć. -Skłoniłabym się ku pierwszym dwóm opcjom. - Powiedziała ostrożnie, pomijając temat tego, jak chora dynamika w rodzinie musiałaby być, gdyby rodzeństwo dzieliło się czymś tak intymnym jak perfumy. Nie potrafiło jej to przejść przez myśl i zahaczało o jakąś wulgarność, która mocno w dziewczynę uderzała. -Albo, doszukujemy się czegoś tam, gdzie tego nie ma. - Dodała luźniej, a lekki uśmiech powrócił na chwilę na jej wargi. Irv zdecydowanie nie brnęłaby w dalszą konwersację, gdyby tylko wiedziała, co za chwilę ją czeka. A wszystko zaczęło się od kilku nieprzewidzianych myśli i nieprzemyślanych słów. Miała ochotę zakryć sobie usta jak mała dziewczynka, która wymówiła brzydkie słowo, gdy tylko zdała sobie sprawę z własnej wypowiedzi. Na szczęście była dorosła i wychowana w takiej, a nie innej rodzinie i nie miała najmniejszych problemów z kontrolowaniem własnych czynów. W przeciwieństwie do słów, jak widać. To, co zdarzyło się tuż po tym, miało miejsce tak szybko, że ledwo była w stanie to zarejestrować, a co dopiero odpowiednio przetworzyć. Słysząc słowa Ryana, mimowolnie zbladła, wpatrując się w jego oczy. Próbowała wyszukać w nich czegoś fałszywego, jakiegoś chorego żartu, czy innego znaku, który świadczył o nieczystych zamiarach czarodzieja. Nim jednak zdążyła zarejestrować cokolwiek, poza głębią jego spojrzenia, drzwi od kawiarni otworzyły się i za wchodzącym klientem, do wnętrza wpadła mała płomykówka, która upuściła na kolana Irvette wściekłoczerwoną kopertę. Ledwo dziewczyna zdążyła dotknąć papieru, nie mówiąc już o zminimalizowaniu efektów tego, co nieuniknione, koperta zaczęła wykrzykiwać w jej stronę swoją wiadomość, która ni mniej, ni więcej, nakazywała jej udać się niezwłocznie od Szwajcarii. O ile po odpowiedzi Ryana, rudowłosa zbladła, to teraz cały kolor odpłynął z jej ciała tak, że prawie przypominała trupa. Mogła pomyśleć tylko o dwóch osobach, które były w stanie swoim krzykiem tak na nią zdziałać. Jedna z nich, siedziała w więzieniu, druga była adresatem tego listu. Irv trzęsącymi się dłońmi zgarnęła kopertę i wstała, z widocznym przerażeniem w oczach. -Przepraszam, Ryan. Muszę pilnie wyjechać. Rodzina mnie potrzebuje. - Rzuciła szybko i sucho, bo jakiekolwiek emocje również wyparowały z jej głosu. Nim coś jeszcze miało okazję się wydarzyć, drzwi za czarownicą się zamykały, a ona znikała na ulicy, aportując się do domu, by tam zorganizować sobie natychmiastowy świstoklik do Szwajcarii.
//zt x2
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Trudno było powiedzieć, co głównie doprowadziło do tego, że Norwood była taka, jaka była, ale wszędzie było jej pełno. Ceniła jednak swoją rodzinę i bliskich, wiedząc doskonale, że nie byli jej dani raz i na zawsze, co mimo wszystko zawsze było obecne gdzieś w jej myślach i rozważaniach, gdzieś w tej plątaninie świadomości, że nie wszystko w tym życiu było jedno i niepowtarzalne. Wiele się zmieniało, wiele mogło się wydarzyć, toteż w tej swojej pozornej dziecinności i lekkości ducha, Carly miała w sobie wiele sił i pewności siebie, które pozwalały jej na jednoznaczne postawienie spraw w taki, a nie inny sposób. Nie uciekała od nich, nie chowała się i kiedy było trzeba, brała byka za rogi. - Będę musiała w takim razie wymyślić dla was specjalny katering, który każdego dnia rano będzie przyjeżdżał do biura - stwierdziła, śmiejąc się cicho, bo to było coś, o czym kiedyś rozmawiała z Basilem, ale wiedziała już, że to nie do końca była ta historia i ta przyszłość, jaka ją interesowała. Liczyło się dla niej już coś innego i zamierzała o wszystkim opowiedzieć Isolde, jednak widziała, że powinny zniknąć stąd, jak najszybciej. Nie była pewna, co tak ją speszyło, co spowodowało, że w jej postawie nagle pojawiło się coś, czego nie powinno tam być. Carly rozejrzała się, starając się ustalić, o co dokładnie chodziło, a później doszła do wniosku, że porozmawiają o tym, kiedy już znajdą sobie odpowiednie miejsce na Pokątnej i z wielką przyjemnością opuściła wraz z Isolde Ministerstwo, szczebiocząc do niej, że miała jej wiele do powiedzenia. I taka była prawda, bo nie zdążyła jej jeszcze wspomnieć o spotkaniach, które ostatnimi czasy dość mocno ją elektryzowały, ale przede wszystkim chciała jej opowiedzieć o swojej pracy dyplomowej, która jej zdaniem, miała zrewolucjonizować świat. Kiedy więc zajęły miejsce w kawiarni, zamawiając naleśniki, herbaty, kawy i co tam której było potrzebne, spojrzała uważnie na starszą kobietę i uśmiechnęła się do niej. - Więc, co to jest to nic ciekawego? Jestem pewna, że wróżki dostarczają ci atrakcji - rzuciła swobodnie, a później mrugnęła. - Też mogę ci dostarczyć atrakcji, bo jak pewnie się domyślasz, wiele się u mnie dzieje, jak zawsze. Dziadkowie się obudzili, że jednak nas kochają, wyobraź sobie, w sensie rodzice taty, i mają jakieś dzikie pomysły. Ale, mam ich w nosie, powiem ci za to, że ostatnio to w sumie byłam na kilku randkach - stwierdziła, ani trochę nie przejmując się tym, gdzie jedna z nich się zakończyła.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde zawsze ceniła tę siłę charakteru Carly, która jednak nie przyćmiewała jej uroku i radości życia. Właściwie możliwe że jedno było ściśle powiązane z drugim, bo Carly miała odwagę żyć i czerpać z życia pełnymi garściami. - Mm, marzenie. Nosilibyśmy cię na rękach - roześmiała się Isolde, choć nie traktowała tego serio. Uważała, że Carly stać na więcej, choć musiała przyznać, że jej talent kulinarny był niewątpliwy i robienie z niego użytku było mądrym posunięciem. Isolde była zaczerwieniona i nieco rozbita, choć swoim zwyczajem szybko się pozbierała do kupy i udawała, że nic się nie stało. Fakt, że wizja przypadkowego spotkania Kadena nadal tak bardzo wytrącała ją z równowagi, dobitnie świadczyła o tym, że nadal się z niego nie wyleczyła, bo nie rozstali się w złości, a jedynie w poczuciu, że postępują rozsądnie - czyli, z emocjonalnego punktu widzenia, najgłupiej jak się da. Obecność Carly i jej radosny szczebiot były jednak doskonałym remedium na smutne rozważania i Isolde z ulgą pozwoliła, by porwał ją wartki potok słów jej towarzyszki. Jak często miała w zwyczaju, wolała skupić się na cudzych sprawach, własne bolączki i smutki zamiatając pod dywan i uparcie wypierając. Kiedy usiadły w kawiarni, Isolde zamówiła dla siebie naleśniki i kawę, wychodząc z założenia, że tylko to może ją ocalić. To i towarzystwo Carly. - O tak, wróżki są niezawodne. Choć zdziwiłabyś się, u ilu facetów wróżkowy pyłek ujawnia skłonności do ekshibicjonizmu. Naprawdę, można nabrać wstrętu - mruknęła pół żartem, pół serio, precyzyjnymi ruchami składając serwetkę. Uniosła z zaciekawieniem brwi, zamieniając się w słuch. - Och... to rzeczywiście brzmi intensywnie. Ale zacznij od randek. Albo od tych szczególnie udanych, albo od tych szczególnie zabawnych - doprecyzowała, bo zdecydowanie miała powyżej uszu rozczarowań miłosnych i miała nadzieję, że Carly przywróci jej wiarę w romantyzm.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
- Chyba bym z tego nie wyżyła - zauważyła, przybierając na chwilę poważny ton, ale oczy jej aż błyszczały, kiedy to mówiła, zdradzając, że wcale się tym aż tak bardzo nie przejmowała. Przynajmniej w tej chwili, bo zarabiała, była w stanie samodzielnie się utrzymać, jakoś szła na fali, nie mając aż tak wielkich problemów, jak wtedy kiedy Jamie musiał odpuścić studia, żeby pomóc utrzymać wszystko na odpowiednim poziomie. Na razie było dobrze, więc o przyszłości, szerszej bądź węższej, mogła pomyśleć po prostu jutro, kiedykolwiek to jutro miało nadejść. Na razie zaś mogła oddawać się temu, co lubiła, bez konieczności myślenia o czymś poważniejszym, aczkolwiek jej bystre spojrzenie wyłapało zmiany w Isolde, powodując, że z miejsca uznała za konieczne dowiedzenie się, co się z nią działo i podejście do niej tak, by ta nie poczuła się urażona. - Mówisz, że naoglądałaś się męskich ciał raz a na dobre? - spytała rozbawiona, kiedy zamówienie zostało już złożone, a one znalazły sobie odpowiednio przytulne miejsce, by po prostu móc rozmawiać, nie przejmując się przy tej okazji niczym. Dosłownie niczym, bo przynajmniej tym razem pyłek postanowił się do nich nie przyklejać, co samo w sobie było odpowiednio cudowne. I cudaczne, biorąc pod uwagę, że smog wciskał się dosłownie wszędzie. - Może zacznę od takiej, która zrobiła na mnie takie wrażenie, że ciągle na siebie wpadamy, bo sobie to obiecaliśmy, ale... nie mamy pojęcia, kim jesteśmy - stwierdziła, śmiejąc się cicho, wspominając o walentynkach w Himalajach, o wyzwaniu swatki, która wysłała ich na jeden z niebezpieczniejszych szczytów, gdzie trzeba było wspinać się na linach i rakach, co samo w sobie było niezwykłą przygodą. Wspomniała o tym, jak wpadali na siebie z mężczyzną, jak znaleźli się na obchodach Celtyckiej Nocy, kwitując jedynie tajemniczym uśmiechem to, jak cała sprawa się zakończyła. - Ale nie martw się, noszę amulet i jestem pewna, że nie ma naprawdę złych zamiarów - dodała, wskazując na łańcuszek, który miała na szyi. Znajdował się na nim amulet Myrtle Snow, więc była przekonana, że gdyby ktoś chciał jej naprawę zaszkodzić, dowiedziałaby się o tym szybciej, niż ten ktoś zdążyłby pomyśleć coś niestosownego.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
- Kto wie? Ja nie mam głowy do interesów, więc ci nie doradzę. Ale Ministerstwo jest wielkie, a większość ludzi lubi dobrze zjeść - zauważyła Isolde, patrząc na Scarlett z przyjemnością. Jej energia i entuzjazm były zaraźliwe, a właśnie tego Is potrzebowała w chwili własnego kryzysu i wątpliwości co do swoich decyzji życiowych. Sama nie potrafiła być beztroska, nie wybiegać myślą w przyszłość i cieszyć się tym, co tu i teraz. Zazdrościła tej umiejętności i w pewnym stopniu to ona sprawiała, że będąc z Kadenem, była tak szczęśliwa - on potrafił sprawić, że choć przez chwilę była obecna w danym momencie, zamiast wybiegać myślą gdzieś daleko i martwić się na zapas. - Można tak powiedzieć. Choć nie w kontekście, który uczyniłby to doświadczenie przyjemnym - zażartowała, przyglądając się z uwagą Carly. Wyglądało na to, że żadna z nich nie była pod wpływem wróżkowego pyłku, co było miłą odmianą. - To brzmi szalenie romantycznie - przyznała z uśmiechem Isolde, wysłuchawszy opowieści Carly. Roześmiała się cicho i skinęła głową. - Uprzedziłaś moje pytanie. Dobrze. Wiesz, nieustająca czujność i te sprawy - dodała żartobliwie, mimo że odrobinę ją niepokoiła tajemniczość znajomego Scarlett. Uśmiech dziewczyny, błysk w jej oczach i znaczące milczenie odpowiedziały jej na pytanie o finał Celtyckiej Nocy. Nie oceniała nikogo, wiedząc, że sama w tych kwestiach raczej odstaje od normy, potrzebując absurdalnie dużo czasu, by komuś zaufać i zdobyć się na intymność. A jednak to wszystko budziło jej niepokój ze względu na jej własne doświadczenie związku z mężczyzną, który zapomniał jej wspomnieć o takim drobiazgu jak żona, z którą nadal się nie rozwiódł. Fakt, że od dawna nie mieszkali razem, nie miał dla Is wielkiego znaczenia, bo chodziło raczej o zawiedzione zaufanie niż o stan cywilny... Ale może romantyczna historia Scarlett nie była szyta grubymi nićmi i czekał na nią happy end. Życzyła jej tego z całego serca. - Powiedz... co cię w nim tak fascynuje? Co sprawia, że jest tak inny, pomijając całą aurę tajemnicy, jaka otacza waszą znajomość? - zapytała po chwili, nadal bawiąc się serwetką i przyglądając się Carly tymi przenikliwymi niebieskimi oczami.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
- Ja chyba też nie – przyznała beztrosko, ale obiecała, że nadal może ich dokarmiać, bo zwyczajnie sprawiało jej to przyjemność, powodując, że czuła się w mniejszy lub większy sposób potrzebna. Poza tym miała gdzie spożytkować swoją chęć gotowania i przygotowywania Merlin raczy wiedzieć jakich posiłków. Oczywiście, pracowała w piekarni, ale właśnie jej życie wywracało się do góry nogami, a ona niczym piękny motyl, wydobywała się z kokonu. Chociaż sama nigdy głośno by tego o sobie nie powiedziała, bo porównanie takie wzbudziłoby w niej co najmniej niechęć, jeśli nie skrajne obrzydzenie. - Szkoda, że to takie nieprzyjemne doświadczenia! Bo jestem pewna, że mogłyby być o wiele ciekawsze – stwierdziła, śmiejąc się, ale porzuciła ten temat właściwie po chwili, kiedy przeszły na inne zagadnienia i widać było, że to jej zdecydowanie odpowiadało. Mogła się teraz nabijać z tej stałej czujności, o której ciągle słyszała o taty, ale miała świadomość, że właśnie to wielokrotnie ją uratowało, powodując, że reagowała automatycznie, bez chwili zawahania. Ruszała przed siebie i zwyczajnie broniła się, kiedy była taka konieczność i nikt nie musiał wiedzieć o tym, że potrafiła bez mrugnięcia okiem wyczarować wielkiego węża albo rzucić ostrzami. Ta jej cała beztroska znikała w dwa uderzenia serca, gdy okazywało się, że jej życie było zagrożone i ujawniała się w niej krew Norwoodów, którzy od wieków byli aurorami, a teraz razem z Jamiem chcieli to złamać. - Kiedyś Kate zapytała mnie, jaki powinien być mój idealny mężczyzna i powiedziałam jej, że musi być jak ciastko z wiśniami. Słodki, ale jednocześnie kwaśny, kruchy i miękki, ale kiedy dostaniesz się do środka, odkryjesz też ostrzejszy smak, który pozornie kłóci się ze słodyczą, ale ostatecznie daje ci smak, jakiego nie możesz zapomnieć – powiedziała, odchylając się do tyłu na fotelu, stukając palcami po brodzie, starając się to dobrze ubrać w słowa, chociaż faktem było, że mówiła o tym już wcześniej, a teraz jedynie zdawała się powtarzać to, co już przedstawiła. – Więc właśnie taki jest. Wiesz, to jak z niedźwiedziem. Wszyscy myślą, że jest uroczym, słodkim misiem, który ma malutkie uszka i miękkie futro, i można się w niego wtulić, a później okazuje się, że to jednak jest wielki niedźwiedź, z pazurami wielkości twojej dłoni. Słodki, trochę delikatny i zdolny do tego, żeby się zawstydzić, ale bardziej zdecydowany, niż ja – dodała, by zaśmiać się, bo nie umiała tego zdecydowanie dobrze opisać, ale dokładnie to przychodziło jej do głowy, gdy myślała o mężczyźnie, który powodował, że uśmiechała się co najmniej tajemniczo, a w jej oczach pojawiały się błyski gorączki.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde słuchała jej z ciepłym uśmiechem, żałując w duchu, że sama nie ma czasu na dokarmianie ludzi - rozumiała tę wewnętrzną potrzebę Carly, doskonale wiedziała, jaka to radość gotować i piec dla kogoś. Sama była teraz zbyt zajęta, poza tym Kaden już z nią nie mieszkał, a przyjaciele żyli swoim życiem, raczej umawiając się na kawę na mieście niż wpadając do niej na domowy obiadek. - Może umówimy się kiedyś na wspólne gotowanie? Zawsze lubiłam robić to w duecie, a ostatnio... cóż, nie mam z kim - wyznała z nietypową dla siebie bezbronnością, na chwilę odwracając wzrok, ale zaraz biorąc się w garść. Nie lubiła przyznawać się do słabości - samotności, tęsknot i targających nią wątpliwości. To nie pasowało do wizerunku Isolde-opoki, Isolde-aurorki, Isolde-starszej-siostry, która zawsze wie, co robić. - Ja też tak uważam. Dlatego tym bardziej jestem rozczarowana tymi... widokami - zaśmiała się cicho Isolde. Słuchała jej z uwagą, kiwając głową i wyraźnie przejmując się jej słowami. Nie dopytywała, nie wcinała się, spokojnie przyjmując każde kolejne słowo, a jednocześnie w pełni uczestnicząc w jej opowieści. Roześmiała się cicho, patrząc na nią z czymś na kształt siostrzanej czułości. Wiele osób twierdziło, że fakt, że Isolde była jedynaczką, był jakąś potworną, kosmiczną pomyłką, bo jeśli istniał ktoś, kto z całą pewnością powinien być starszą siostrą, to tym kimś była właśnie ona. Dlatego hojnie obdarzała swoją uwagą i siostrzaną czułością różnych przyjaciół, którzy potrzebowali życzliwego ucha i uwagi, nie oceniając, ale słuchając i służąc radą, jeśli ktoś jej potrzebował. Co oczywiście nie zmieniało faktu, że własne życie uważała za, delikatnie mówiąc, dalekie od ideału, a siebie za wyjątkowo niekompetentną w kwestii mówienia innych, jak żyć. - Wyjątkowo zgrabnie to ujęłaś - przyznała z uśmiechem, po czym zamyśliła się głęboko. - Miałam w swoim życiu takiego misia. Wiesz, Kadena. Tymi wielkimi pazurami chronił mnie przed samą sobą, bo z resztą świata dobrze dawałam sobie radę - powiedziała cicho, po czym urwała, odchrząknęła i upiła łyk kawy, wiedząc, że jeśli zacznie o tym rozmyślać, to pewnie się rozklei, a nie miała zamiaru psuć nikomu humoru, a już na pewno nie samej Carly. - No dobrze i co teraz? Pozwolisz, żeby twój pan niedźwiedź, ewentualnie ciacho z wiśniami, pojawiał się i znikał? Czy chcesz go zatrzymać na dłużej? - zmieniła szybko temat, przyglądając się Carly z uwagą i skutecznie spychając własne uczucia na dalszy plan.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
- Ależ oczywiście! To brzmi, jak spełnienie marzeń. Może w tym roku wybierzesz się jako nasz opiekun na wakacje? Wtedy na pewno będziemy mieć mnóstwo możliwości w nowym, nieznanym miejscu, do tego, żeby poznawać nowe, niesamowite smaki - powiedziała właściwie od razu, żeby też klasnąć w dłonie, ciesząc się z tego, co właśnie otrzymała. Była pewna, że Isolde również spodoba się ta myśl, a jeśli nie zamierzała opuszczać Londynu, to mogły umówić się gdzieś tutaj i spędzić zdecydowanie przyjemnie czas. Bo wspólne gotowanie było naprawdę dobrą rozrywką, z czego niewiele osób zdawało sobie tak naprawdę sprawę. A może zwyczajnie zbyt mało osób próbowało to zrobić i ostatecznie wiecznie kończyli niezadowoleni, nie rozumiejąc prostoty niektórych spraw. Była to również sprawa o wiele ważniejsza od jakichś tam golasów, którzy nie wyglądali najlepiej. - Staram się przedstawić to jak najbardziej obrazowo, żeby nie używać oklepanych słów, ale widzę, że zrozumiałaś, co miałam na myśli. Żałuję tylko, że mówisz o czymś tak przyjemnym w czasie przeszłym - zauważyła, właściwie od razu wyłapując ten smutek, mając już pewność, że Isolde zdecydowanie nie miała się najlepiej, że była gdzieś zraniona, ale nie wiedziała, gdzie dokładnie i to było nieco męczące. Widziała jednak również, że ta nie do końca chciała o tym rozmawiać, więc nie próbowała na siłę ciągnąć tematu, dając jej jednak przestrzeń do tego, by powiedziała, co chciała, by zrobiła, co chciała, uważając, że starsza kobieta miała jak najbardziej prawo i możliwość tego, by wyrazić siebie i własne uczucia, czy wątpliwości. - Nie wiem. To ekscytujące, ale może ekscytujące jest to, jak na siebie czekamy? Wiesz, że nie jestem najlepsza w czymś stałym, chyba że to się zdążyło zmienić, ale jakoś... Poza tym, wiesz, byłam też w jednej z najlepszym restauracji w Londynie z pewnym pisarzem - dodała, wykręcając kota ogonem, ale jej mina świadczyła o tym, że chociaż kolacja była miła, to zdecydowanie takie miejsca nie robiły na niej wrażenia. Była kobietą, jaką należało zaskakiwać, a droga restauracja nie była czymś, co ją jakoś szczególnie szokowało albo powodowało, że wzdychała z radością.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
- Pomyślę o tym. Może przyda mi się zmiana otoczenia, no i wtedy rzeczywiście miałybyśmy mnóstwo okazji, żeby razem odkrywać nowe smaki - powiedziała ciepło, patrząc na Carly i poważnie rozważając jej propozycję. Ostatnim razem, kiedy podjęła się sprawowania pieczy nad młodymi czarodziejami podczas wakacji, Kaden pojechał z nimi. Pocałowała go wtedy po raz pierwszy, a on... stracił przytomność, bo dostał gorączki od nurzania się w kolumbijskim błocie albo ataku jakiegoś paskudnego stworzenia. Wydawało się, że od tamtego dnia upłynęło całe życie, a w każdym razie ona nie była już tą samą dziewczyną. Właściwie to wcale nie była już dziewczyną, ale kobietą. - Takich niuansów nie da się opisać inaczej... więc tak, zrozumiałam doskonale. Ja... cóż. Najsmutniejsze jest to, że nie rozstaliśmy się z braku miłości, ale z przyczyn obiektywnych. Z rozsądku. Ale... to rozmowa na inny dzień - wycofała się z przepraszającym uśmiechem i upiła łyk kawy, czując dziwny ciężar na sercu, który wiązał się chyba z faktem, że kilka chwil wcześniej w Ministerstwie miała wrażenie, że go widzi. I że zalała ją taka fala emocji, że nadal nie potrafiła sobie z nimi poradzić, mimo że minął już ponad rok. Niemądrym było obciążać Carly swoimi rozterkami uczuciowymi, na które zresztą nie było rady. To był jej błędy, jej zamknięty rozdział, z czym jednak nie potrafiła się pogodzić, bo wszystko wskazywało na to, że Kaden był miłością jej życia, którą odpuściła, kierując się strachem - związek aurora i charłaka był skomplikowany z wielu powodów, również dlatego że w przypadku zemsty ze strony przestępców, charłak był zupełnie bezbronny. Isolde nigdy nie powiedziała tego głośno, nigdy nie przyznała się Kadenowi, że właśnie to jest główną przyczyną, dla której nie mogą być razem. Skupiła się na innych powodach, równie prawdziwych, ale mniej istotnych - jego pragnieniu założenia rodziny, na którą ona nie była gotowa, naciskom ze strony obu par rodziców, którzy uważali, że ich związek nie ma szans... Ale tak naprawdę Isolde się bała, że Kaden padnie ofiarą kogoś, kto będzie chciał odegrać się na niej - i że nawet gdyby zrezygnowała z pracy aurora (co złamałoby jej serce), nie zapewniłoby to bezpieczeństwa jej ukochanemu. Słuchała Carly z uśmiechem, kibicując jej z całego serca, mimo że jej własne było złamane i puste. Nie miała w sobie goryczy ani zazdrości, miała szczerą nadzieję, że historia Carly okaże się szczęśliwsza, nawet jeśli ten romans pozostanie tylko i wyłącznie ekscytującą przygodą. - Och, wiem. Odrobina niepewności, brak nudy, tajemnica... to dodaje życiu smaku, choć na dłuższą metę jest raczej trudne do zniesienia. Ale jeśli teraz potrzebujesz przygód i doznań, to ciesz się tym. Tylko uważaj, żeby się nie zakochać - rzuciła pół żartem pół serio, po czym uniosła brwi na wzmiankę o pisarzu. Czy to dziwne, że od razu pomyślała o Austerze? Przecież pisarzy było wielu, a fakt, że sama bliżej znała tylko jednego, o niczym nie świadczył. - Naprawdę? Zdradzisz, który to pisarz? No i czy ta restauracja zasługuje na swoją popularność? - zagadnęła, w głębi duszy mając nadzieję, że się myli. Że Auster nie jest taką świnią, żeby randkować z dziewiętnastolatkami.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Carly uśmiechnęła się promiennie, bo podobało jej się to podejście Isolde, ale nie naciskała na nią, uznając, że kiedy przyjdzie czas i kiedy będą miały możliwość, to faktycznie zacznę razem gotować, z całą pewnością przy tej okazji doskonale się bawiąc. W to jedno nie wątpiła, bo właśnie w takich chwilach człowiek czuł się naprawdę swobodnie, czuł się tak, jak powinien i z pewnością mogłyby wtedy porozmawiać również o trudniejszych rzeczach. Dokładnie takich, jak to, co kobieta poruszyła po chwili. Bo to nie był łatwy temat, nie było to coś, o czym można było tak po prostu plotkować, na co można było machnąć ręką i udawać, że nic się nie stało. Tym bardziej że Norwood doskonale wiedziała, że dla Isolde to była niesamowicie ważna i bolesna kwestia. Dlatego też wyciągnęła do niej ręce, by położyć na chwilę dłonie na jej dłoniach, zapewniając ją, że kiedy tylko będzie chciała, będą mogły o tym pomówić, jednak nie zamierzała tak naprawdę tego ciągnąć, jeśli tylko jej przyjaciółka nie miała na to ochoty. Trochę trudno było oczywiście dyskutować o czymś przyjemniejszym, kiedy Isolde najwyraźniej nie miała najlepszych doświadczeń w miłości, czy może w romansach, ale Carly po prostu próbowała ją rozbawić. Zaśmiała się nawet głośno, gdy ta przestrzegła ją przed zakochiwaniem się, doskonale wiedząc, że w jej przypadku coś podobnego było właściwie niemożliwe. Była kochliwa, ale nie w takim sensie, bardziej tym szczeniackim, który pozwalał jej na wzdychanie do tego, czy tamtego mężczyzny. I tyle. Bawiła się życiem, bawiła się innymi, flirtowała i czuła się z tym doskonale. Dlatego też nie zakładała, żeby teraz miało spotkać ją coś innego, prawdę mówiąc, nie sądziła, żeby to miało spotkać ją kiedykolwiek, ale oczywiście mogła się mylić. Chociaż w to szczerze wątpiła. - Och, to tajemnica. Ale podpowiem ci, że pisze kryminały, a na jego wizbooku znajdziesz nawet kawałek, w którym opisuje postać, jaką podobno na mnie wzorował - powiedziała, dając Isolde taki oto kawałek prawdy, wiedząc doskonale, że to może być małe śledztwo, jakie ta będzie chciała przeprowadzić. I w niczym jej to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, bawiła się tym świetnie, będąc pewną, że właściwie jej przyjaciółka również znajdzie w tym coś przyjemnego. - A restauracja, och, wiesz, to jedna z tych drogich, eleganckich knajp, gdzie jedzenie jest dobre, ale dobre, a nie fantastyczne, jak choćby w mugolskich budkach. Było miło, ale to chyba tyle, chociaż nie powinnam narzekać, w końcu się najadłam - stwierdziła, śmiejąc się, podając jej nazwę miejsca, w którym była z Benem, po czym machnęła na to ręką, dodając, że więcej takich zabawnych historii nie miała.