Groźna nazwa tego miejsca w ogóle nie odpowiada nastrojowi tu panującemu. Jest przyjaźnie, choć nie domowo. W każdym razie w Mandragorze na pewno miło spędzisz czas!
Autor
Wiadomość
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde lubiła gotować zarówno z kimś, jak i dla kogoś. Mimo że często zakładała swój ochronny pancerz, w głębi duszy była ciepła i troskliwa i takie proste radości jak wspólne jedzenie czy przygotowanie posiłku sprawiały jej głęboką radość. Dlatego miała szczerą nadzieję, że razem z Carly znajdą okazję, żeby razem coś ugotować, a potem delektować się tym, prowadząc niespieszną rozmowę. To był drobny luksus, na który Isolde ostatnio rzadko mogła sobie pozwolić. Nie była z siebie zadowolona - wywlekanie tematu Kadena w tej chwili było ani mądre, ani potrzebne, ale ostatnio miała w głowie mętlik, a fakt, że przez chwilę myślała, że widzi go na korytarzu, wytrącił ją z równowagi. Poza tym po prostu była niewyspana i zmęczona po pracy - tak, to na pewno to. Gdyby opowiedziała Carly o wszystkich swoich zawodach miłosnych (choć Kaden nie był zawodem, wręcz przeciwnie), to biedna dziewczyna mogłaby stracić wiarę w miłość... o ile w ogóle ją miała, bo wydawało się, że ma do życia o wiele zdrowszy stosunek niż Is i po prostu się nim cieszy, nie rozdrapując ran, nie wikłając się emocjonalnie i krocząc przez świat z godną pozazdroszczenia pogodą ducha. Isolde znała historię Norwoodów i niezmiennie podziwiała Carly za jej siłę charakteru, choć domyślała się, że nie wszystko w niej jest tak puchate jak mogłoby się wydawać. Takie rzeczy zawsze odciskają piętno, nawet jeśli na pierwszy rzut oka jest ono niewidoczne. W każdym razie miała szczerą nadzieję, że jeśli Scarlett się zakocha, to albo lekko i po szczeniacku, albo porządnie i we właściwym facecie, ale nie miała zamiaru jej tego mówić wprost, bo przecież nie była jakąś starą ciotką, mówiącą młodym, jak żyć. Sama nie wiedziała, jak żyć, ale była pewna, że kilku błędów postara się więcej nie popełnić - za dużo ją kosztowały. Isolde uniosła z rozbawieniem brew. - Rzucasz aurorowi poszlaki, żeby grać na zwłokę? Bardzo przebiegłe - roześmiała się, kręcąc głową, ale nie naciskając na nią. Nie była pewna, czy pójdzie tym tropem, czy po prostu odpuści, wychodząc z założenia, że niewiedza bywa błogosławieństwem. Zwłaszcza gdy chodziło o Bena Austera. - Merlinie, wiem! Nie znoszę, gdy w miejscach mających pretensje do bycia najlepszymi, serwują jedzenie zaledwie dobre. Zawsze mnie to rozczarowuje - wyznała z uśmiechem, czując jakąś idiotyczną ulgę, bo słowa Carly sugerowały, że chyba ta znajomość nie była kontynuowana i jedyne wrażenia zmysłowe, jakie zaserwowano jej tego wieczoru, wiązały się z przyjemnościami podniebienia. Dlaczego nie mogła oprzeć się wrażeniu, że tym tajemniczym pisarzem był Auster? Czy zaczynała mieć obsesję, czy to tylko wyjątkowo dobry instynkt aurorski. - No dobrze, ale miałaś mi opowiedzieć o swojej pracy dyplomowej - zmieniła temat Isolde, wpatrując się w Carly z ciepłym uśmiechem. Widać było, że naprawdę ją to interesuje i że naprawdę chce wiedzieć.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Norwood przyglądała się starszej kobiecie bardzo uważnie, mając świadomość, że ta kryła coś, o czym nie bardzo chciała rozmawiać. I chociaż mogła się w jakimś stopniu domyślać, gdzie dokładnie kręciły się jej myśli, nie mogła wiedzieć wszystkiego. Dopóki Isolde nie postanowi się przed nią otworzyć, dopóki nie postanowi zrzucić z barków tego, co na nich ciążyło, to zwyczajnie nie miała szansy na to, żeby sobie z tym wszystkim poradzić i przebić się gdzieś w głąb myśli przyjaciółki. To zaś oznaczało, że będzie musiała poczekać, zaś zasmucanie drugiej kobiety nie było w ogóle w cenie, więc zwyczajnie należało temat zostawić gdzieś na boku, żeby przypadkiem nie poruszyć czegoś, co byłoby całkowicie niewłaściwe. Nic zatem dziwnego, że Carly postanowiła skoncentrować się na czymś innym, zaraz posyłając jej uśmiech, świadczący o tym, że doskonale wiedziała, co robi. - Na pewno znajdziesz odpowiedź, zanim ci ją zdradzę – stwierdziła, posyłając jej znaczący uśmiech, świadczący o tym, że doskonale wiedziała, do czego Isolde była zdolna i prawdę mówiąc, ani chwilę w nią nie wątpiła. Zaraz jednak wydęła wargi i pokiwała głową. – Właśnie! A poza tym, jak już ktoś chce zabrać mnie na randkę, to czy naprawdę powinno imponować mi to, że ma pieniądze, żeby zabrać mnie do jednej z lepszych restauracji? Niesamowite! Lepiej spędzić czas gdzieś, gdzie naprawdę można dobrze zjeść – zakomunikowała, bo jej jedyną, prawdziwą, miłością było jedzenie. Uwielbiała je pasjami, tak wielkimi i głębokimi, że nic nie mogło tego zmienić. Na dokładkę nie sądziła, żeby kiedykolwiek ktoś zajął miejsce jej ulubionych posiłków, bo chociaż faktycznie bywała zakochana, to trwało to parę dni, maksymalnie kilka miesięcy, i tak naprawdę wcale się tym jakoś mocno nie przejmowała. Być może coś sobie rekompensowała, a może zwyczajnie była jak jej mama, która podobno rzuciła kiedyś na kolana prawie całe biuro aurorów. Słyszała opowieści o tym, jak rzekomo flirtowała z większością kolegów Williama, ale wybrała ostatecznie jego, więc być może była do niej bardziej podobna, niż się spodziewała. Machnęła jednak na to ręką, kiedy Isolde zapytała o jej dyplom, a ona uśmiechnęła się w ten specyficzny, przebiegły sposób. - Postanowiłam połączyć swoje dwie pasje. Wiesz, są dzieci albo osoby starsze, albo po prostu ludzie, którzy nie chcą albo nie mogą przyjmować niektórych eliksirów, ich smak, konsystencja i w ogóle nie są do przyjęcia. Ale przecież, właściwie wszyscy lubią żelki, lizaki, słodkie gumy… a może jakieś o ostrzejszym smaku! Więc, stworzę powłokę z jedzenia, która nie będzie niwelowała zbawiennych skutków eliksirów, jakie muszą zostać podane danemu pacjentowi – powiedziała, niemalże pochylając się do Isolde, bo była tym zafascynowana. A to, że jej poszukiwania wykraczały daleko poza zakres wiedzy ze studiów? Cóż, o dziwo, to nic jej nie obchodziło.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde miała ochotę na zwierzenia, a może raczej ich potrzebę, tylko przez to głupie złudzenie. Zresztą to wcale nie musiało być złudzenie - ona i Kaden nadal pracowali w tej samej instytucji, nawet jeśli na innych piętrach, i mimo że starannie starali się nie wchodzić sobie w drogę, obawiając się wybuchu uczuć i rozkrwawiania sobie wzajemnie serc, spotkania wydawały się nieuniknione. Ktoś życzliwy (choć wcale nie była przekonana o jego dobrych intencjach) szepnął jej, że Kaden spotyka się z jakąś ładną dziewczyną od magicznych gier i sportów, która co prawda ma niewielki móżdżek, ale dużo entuzjazmu i chyba byłaby przeszczęśliwa, mogąc zagościć na dłużej w życiu przystojnego mechanika, nawet jeśli ten był charłakiem. Możliwe że Isolde przepłakała kilka następnych nocy, podważając wszystkie swoje decyzje, ale w pracy była jak zwykle opanowana i profesjonalna. Co innego jej pozostało? To nie był dobry moment na tego rodzaju wynurzenia, bo strzępki informacji, które Isolde z siebie wyrzuciła były wynikiem dużego stresu i silnych emocji, a nie świadomej decyzji o podzieleniu się swoimi przeżyciami z Carly. A dla Is, z natury nieskłonnej do zwierzeń, była to zasadnicza różnica, dlatego była szczerze wdzięczna za tak zgrabną zmianę tematu, nawet jeśli ten również budził w niej lekki niepokój. - Istnieje taka możliwość - przyznała z lekkim uśmiechem, przyglądając się Carly z uwagą. - Święte słowa. Mężczyźni bywają czasem okropnie puści i leniwi, prawda? Nie rozumieją, że liczy się myśl i gest, a nie brzęk galeonów w sakiewce. Przynajmniej dla kobiet takich jak my - dodała z uśmiechem, z ulgą przechodząc na temat natury ogólnej. Isolde również kochała jeść, a jej tryb pracy w połączeniu z genami sprawiał, że mogła sobie na to pozwolić bez specjalnych konsekwencji dla figury. Jasne, nie wcinała WizMaców i innych niezdrowych rzeczy (choć czasem się zdarzało), ale nie liczyła kalorii i nie poddawała się restrykcyjnym dietom czy ćwiczeniom, żeby zachować smukłą sylwetkę. Potrafiła rozkoszować się dobrym jedzeniem bez poczucia winy, ale trzeba też przyznać, że jedzenie w pojedynkę bywało dla niej bardzo przygnębiające. Dlatego cieszyła się, siedząc tu z Carly i delektując się niespiesznym lunchem. Tak właśnie powinno być - jedzenie miało też wymiar towarzyski i nie należało o tym zapominać. Słuchała jej z widocznym zainteresowaniem, które szybko przeszło w podziw i fascynację. - Carly, to brzmi absolutnie genialnie i przełomowo! - powiedziała z entuzjazmem. - Nie tylko pomogłoby chyba wszystkim czarodziejom, ale byłoby dla ciebie wspaniałym pomysłem na biznes! Na Merlina, nie mów o tym nikomu niezaufanemu, żeby nie sprzątnął ci tego pomysłu sprzed nosa! Będziesz pisała tę pracę u Gwen Honeycott? - zapytała, szczerze przejęta tym fantastycznym pomysłem i świetlaną wizją przyszłości, jaka w jej mniemaniu rysowała się przed Carly.
+
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
- A, otóż to. Jakby miały mi imponować pieniądze, to musiałabym chyba mieć w głowie sakiewkę bez dna - stwierdziła nonszalancko na uwagę Isolde, bo naprawdę nie wiedziała, dlaczego miałaby przejmować się takimi rzeczami. Wiedziała, czego chciała, wiedziała, że nie zamierzała być zależna od mężczyzny, a jeśli jakiś wstydził się tego, że była od niego lepsza, to cóż, to była jego sprawa i jego problem. Nie zamierzała wiązać się z kimś, kto nie był w stanie tolerować jej indywidualizmu, jej szaleństwa, kto nie był w stanie zrozumieć, że ona nie zamierzała zatrzymywać się w miejscu. Zaś takie szastanie pieniędzmi za kolację nie było dla niej niczym, cóż, wyjątkowym. Miłym, to prawda, ale tylko i wyłącznie miłym, co nie miało w sobie odpowiedniej iskry, jaka mogłaby popchnąć ją naprzód i zachęcić do działania. Ale to pewnie wiązało się z prostym faktem, iż Carly zwyczajnie kochała przygody. Prawdziwe przygody, a nie te wydumane. I kochała swoistą wyjątkowość, zaś to, o czym rozmawiały, z całą pewnością nią było. - Nie martw się, poprosiłam o pomoc przyjaciela, który zna się świetnie na eliksirach, ale nigdy by nie ukradł mojego pomysłu, bo wie, że utopiłabym go w pierwszym kociołku. Podsunął mi kilka przemyśleń i propozycji, a to spory krok na przód. I tak, tak! Profesor Honeycott i profesor Sanford będą nadzworowały moją pracę, już mam pierwsze wskazania i polecenia, więc jestem pewna, że to pójdzie we właściwym kierunku. Zobaczysz! - stwierdziła, uśmiechając się szeroko, a jej ciemne oczy zabłyszczały, bo była absolutnie pewna, że sobie z tym poradzi. Dała się już porwać myśli o tym połączeniu, szukała na nie sposobu, szukała możliwości ich wykorzystania, będąc pewną, że dzięki temu życie wielu osób stanie się łatwiejsze. W tym pewnie jej, bo sięgnięcie po coś słodkiego, kiedy bolała cię głowa albo akurat miałaś okres, brzmiało fascynująco. Dlatego też zapewniła Isolde, że sobie z tym poradzi i poprosiła ją, żeby trzymała za nią mocno kciuki, a później, jak to ona, swobodnie podryfowała do innych tematów, bawiąc się doskonale ich spotkaniem i tą rozmową, zadowolona, że wpadła na kobietę w Ministerstwie.
Gdy dostałeś list od wydawcy napisany w tonie “Walterze, musimy porozmawiać” raczej nie byłeś wniebowzięty. Zdziwiło cię również miejsce, w którym umówiono wasze spotkanie - pewna londyńska kawiarnia, można rzecz - neutralny grunt. Ale to chyba dobrze? Przecież gdyby mieli zakończyć z tobą współpracę, z pewnością woleliby czuć się pewnie, być u siebie. W lokalu o tej porze nie było zbyt wiele osób, także dostrzegłeś przedstawiciela wydawnictwa niemal od razu. Był to rosły mężczyzna, ubrany w tweedowy garnitur (serio, w taki upał?) i z ogromnymi okularami na nosie. Na imię miał Joseph i był od dawna twoim… opiekunem. - Witaj, Wally, miło cię widzieć - powiedział, gdy tylko cię zauważył. Choć widzieliście się nieraz, był bardzo oszczędny w środkach wyrazu i trudno było domyśleć się, co właściwie czuje. Mówił jedno - bo teoretycznie był życzliwy - ale jego twarz pokazywała drugie, taka poważna i niewzruszona. Może ten typ po prostu tak ma. Albo jego zadaniem jest dzisiaj przekazanie niekoniecznie dobrych wieści. - Wybacz, że nie spotykamy się w oficynie. Obecnie mamy remont i budynek nie prezentuje się zbyt dobrze. Napijesz się kawy? - zapytał, wzrokiem szukając kelnera.
@Wally A. Shercliffe proszę ślicznie o oznaczenie mnie w każdym odpisie ~ Veronica H. Seaver
______________________
Wally A. Shercliffe
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 197 cm
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Wally rzeczywiście nieco się zdziwił, otrzymując list tak bardzo pozbawiony konkretów. Mimo lekkiego ukłucia niepokoju, nie wpadł jednak w popłoch, bo po pierwsze nie leżało to w jego naturze, a po drugie był całkowicie pewien, że jego najnowsza książka jest cholernie dobra i tylko skończony idiota mógłby mieć co do niej zastrzeżenia. Nigdy nie był zarozumiały, ale znał siebie i potrafił trzeźwo ocenić jakość swojej twórczości. Wszedł do kawiarni niespiesznie, ubrany w lniane spodnie i takąż koszulę, bo upał był rzeczywiście nieznośny. Zdziwił się w duchu, widząc, że Joseph nawet teraz nie odstąpił od swojego zwyczaju noszenia tweedowych garniturów, ale skoro tak było mu dobrze, Wally nie zamierzał tego kwestionować. Byli skrajnymi przeciwieństwami, ale współpraca przebiegała bez większych wstrząsów i Wally darzył go powściągliwą sympatią i szacunkiem. - Cześć, Joseph - odparł, ściskając dłoń mężczyzny i posyłając mu swój firmowy, australijski uśmiech, nie przejmując się faktem, że Joseph był z natury mało ekspresyjny. - Ach, jasne. Nic nie szkodzi, bardzo sympatyczne miejsce. Kawa brzmi dobrze - przyznał Wally i kiedy kelner pojawił się w zasięgu wzroku, przywołał go uśmiechem. Złożyli zamówienie, po czym spojrzeli sobie w oczy. - Zdradzisz mi, co się kryje za tym listem? Brzmiało poważnie - rzucił lekko żartobliwym tonem, ale spojrzenie miał skupione.
Kelner podszedł i przyjął zamówienie - dwie kawy, jedna czarna, druga mrożona z gałką waniliowych lodów i szczyptą cynamonu. Gdy w końcu obsługa lokalu zostawiła was samych, zadałeś pytanie, na co Joseph tylko się uśmiechnął. To nie było w jego stylu. - Bo to bardzo poważna sprawa! Słuchaj, mamy tu prawdziwą żyłę złota, to znaczy chyba. Nie no, to znaczy na pewno! Twoja ostatnia powieść to absolutny h i t, o tyle, na ile dzisiaj sprzedają się książki. Ale tego się nie spodziewałem. - Machnął ręką i sięgnął do aktówki, która stała obok jego krzesła. Wyjął z niej szarą teczkę, a w niej… - Sam zobacz - Podał ci ją - teczka była wypełniona listami od fanów. Nic specjalnego, niektóre (nie wiedzieć jak) przychodzą nawet na twój domowy adres, choć większość oczywiście trafia do redakcji. Z tym, że jeden z nich ewidentnie się wyróżniał. Papeteria była bardzo elegancka, no i rzecz jasna miał woskową pieczęć. - To z Narodowego Teatru w Kanadzie. Musieli pomylić adresy, przecież od spraw współpracy biznesowej mamy inną skrzynkę. Niestety, zauważyliśmy to dopiero teraz. Oczywiście, tajemnica korespondencji to rzecz święta, jest przecież do ciebie, imiennie. Dlatego nikt go nawet nie ruszał - Po prawdzie, kłamał. Bez trudu dostrzegłeś, że pieczęć była w jednym miejscu ukruszona. Wyglądało to tak, jakby jakaś magia nie pozwala jej naruszyć komukolwiek innemu niż adresat listu. - No otworzysz go czy nie? - Jak na siebie, mówił wyjątkowo dużo. Jego kawa z lodami zdążyła już dotrzeć do stolika, twoja również, ale nikt nie zwracał na to uwagi. Co mogło się kryć za tajemniczym listem? Czas pokaże… no, chyba że jeden nie jesteś aż taki ciekawy.
______________________
Wally A. Shercliffe
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 197 cm
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Wally zadał sobie pytanie, czy kiedykolwiek widział, by na twarzy Josepha pojawił się uśmiech. Nie dyskretny, jakby nieśmiały uśmieszek, przemykający szybko po wargach, ale prawdziwy, szczery uśmiech. Odpowiedź brzmiała nie - aż do tej chwili - i Wally sam nie wiedział, czy budzi to jego radość, czy niepokój. Odetchnął głęboko i rozpromienił się, słysząc tak doskonałe nowiny. - Merlinie! Joseph! Nie możesz mnie tak straszyć, myślałem, że to jakieś straszne wieści - roześmiał się z ulgą, nagle się rozluźniając i nie mogąc uwierzyć we własne szczęście. - Trzeba jak najszybciej pomyśleć o spotkaniu autorskim. Myślałem o tym od jakiegoś czasu i chciałbym, żeby to było jakieś miłe, niezobowiązujące miejsce - może Esy i Floresy? - zasugerował, chcąc kuć żelazo póki gorące. Zaczął przeglądać listy, czując lekkie wzruszenie, bo fakt, że ludzie czytali jego książki, to jedno. Ale to, że chcieli mu osobiście pogratulować albo po prostu wyrazić swój zachwyt to już zupełnie inna kwestia. Przyjrzał się ze zdziwieniem eleganckiej, zapieczętowanej kopercie, czując, że jego serce przyspiesza. Uniósł lekko brwi, słysząc zapewnienia Josepha, że nikt nie próbował otworzyć tego listu. Cóż, ukruszona pieczęć świadczyła o czymś wręcz przeciwnym, ale nie miał zamiaru wykłócać się teraz o takie drobiazgi. Ciekawość wręcz go zżerała, dlatego po prostu zignorował kwestię braku dyskrecji wydawnictwa i złamał pieczęć, by otworzyć kopertę i wyjąć z niej nakreślony pięknym pismem list. Przebiegł szybko wzrokiem po jego treści i aż sapnął z wrażenia, po czym bez słowa podał arkusz papieru Josephowi, który wyglądał tak, jakby miał zaraz eksplodować, jeśli jego ciekawość nie zostanie zaspokojona.
- Pamiętaj, że ja wcale nie wiem, jakie to wieści. Kto wie, może jakieś przepotwornie - zaśmiał się Joseph, teraz już sięgając do swojej mrożonej kawy. Upił dość spory łyk i patrzył ciekawie to na ciebie to na kopertę. - Spotkanie? Ach tak, czemu nie. Przecież to jest absolutnie wspaniały pomysł - dodał, ale chyba nie za bardzo wcale cię już słuchał. Bo w momencie, gdy tylko otworzyłeś kopertę aż czerwono-biała papierowa rurka wymsknęła mu się z pomiędzy warg. Rozdziawił usta, bo tak się trudził, żeby przeczytać wiadomość góry nogami.
Szanowny Panie Shercliffe,
Od wielu lat z uwagą obserwuję rozwój Pańskiej kariery. Nie przez wzgląd na uprzejmości, a z powodu szczerego uznania chciałam przesłać wyrazy zachwytu - Pana prace to fascynujące i ciekawe przedstawienie magicznych istot w ich naturalnym środowisku okraszone przejmującym komentarzem. Z tego powodu mam niewątpliwą przyjemność wystosować oficjalne zapytanie dotyczące pana ostatniej powieści. Czy zgodziłby się Pan na zekranizowanie jej na deskach naszego teatru? Mam na myśli sztukę, która powstałaby na bazie pana twórczości ze szczególnym uwzględnieniem ostatniej książki. Szczegóły współpracy, z uwzględnieniem detali dotyczących przede wszystkim licencji zostaną oczywiście omówione w odpowiednim czasie. Rzecz jasna taka współpraca wiązałaby się z również z kilkoma spotkaniami na żywo, w Ottawie. Bylibyśmy jednak zaszczyceni, mogąc wystawić na deskach naszego teatru "Fenomenalnie istoty magiczne i jak ich nie zgubić" (tytuł roboczy). Ufna, że ta wiadomość szybko Pana znajdzie.
Serdecznie pozdrawiam Imogen Westfield
Dyrektor Teatru Narodowego Ottawa, Kanada
Gdy w końcu dostał list do ręki, czytając go jego niepokojąco szczery uśmiech tylko się rozszerzał. Tam, gdzie ty widziałeś ludzi szczerze oddanych twoim książkom i magicznym zwierzętom (i nieważne, czy byli to dyrektorzy teatru czy kompletnie przypadkowe osoby), tam on widział pieniądz. Może dlatego gdy odłożył w końcu kartę pergaminu na stół, jego oczy wyglądały jak pięciozłotówki. - No i co teraz? - przełamał wreszcie ciszę, nie za bardzo wiedząc, co począć w takiej sytuacji. Gdy podpisywałeś cyrograf umowę z wydawnictwem nikt nie przewidział takiej okoliczności. Kto wiedział, że książki są jeszcze dzisiaj aż tak poczytne? Miałeś prawo odrzucić propozycję, ale Joseph miał szczerą nadzieję, że… - Pojedziesz tam, prawda? Chociaż porozmawiasz?
______________________
Wally A. Shercliffe
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 197 cm
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Wally widział, że Joseph wcale go nie słucha, zbyt przejęty tym, co mogło znajdować się w liście. Uznał jednak, że nie ma co drążyć tematu, bo skłamałby, twierdząc, że sam nie był zaintrygowany treścią listu. Przeczytał go raz i drugi, nie wierząc własnym oczom i przez chwilę nie reagując na natrętne pytania przedstawiciela wydawnictwa, który najwyraźniej zwęszył genialny interes. Jednak Wally upajał się faktem, że jego książki są tak cenione i to nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale też w Kanadzie. Prawdę mówiąc, doskonale wiedział, że były też tłumaczone na inne języki i że odnosiły jakiś tam sukces również za granicą, jednak to... to było coś więcej niż miły list od fana z Japonii albo przypadkowe spotkanie z holenderską entuzjastką kelpie. Milczał, przymykając lekko oczy i rozkoszując się ciepłem, które ogarnęło całe jego ciało, ba, całe jego jestestwo - Joseph mógł sobie poczekać ze swoimi przyziemnymi kwestiami finansowymi, bo oto Wally doświadczał spełnienia artystycznego. Nie mógł się doczekać, kiedy będzie mógł się podzielić tą wiadomością z Bridget, może nawet oblać ją szampanem, bo nawet jeśli z projektu nic nie wyjdzie (znał życie i wiedział, że intencje to jedno, a efekt końcowy to zupełnie inna kwestia), to sam fakt, że otrzymał taki list z magicznego teatru w Ottawie, zasługiwał na uczczenie. Spojrzał wreszcie na Josepha, a jego usta rozciągnęły się w promiennym uśmiechu. - Jasne, że pojadę! Niezależnie, co z tego wyniknie... chciałbym poznać tych ludzi. Usłyszeć, jaką mają wizję. Nigdy nie sądziłem, że dostanę taką propozycję... Merlinie, co za zaszczyt! A ty co o tym sądzisz? - zapytał przez grzeczność, bo przecież widział, że Joseph wręcz wyłaził ze skóry, żeby go tam wysłać.
Cisza. Ten niedługi moment przejmującej ciszy był dla Josepha Turnera momentem grozy. Gdy ty miałeś swoje artystyczne katharsis, bo nagle okazało się, że ciężkie i długie lata twojej pracy przyniosły bardzo nieoczekiwane owoce, on widział oczami swojej wyobraźni, jak odmawiasz. Złote galeony przesypywały mu się przez ręce i szczerze mówiąc, okropnie go to frustrowało. W końcu mówi się, że czas to pieniądz, czyż nie? Ulga, jaką ujrzałeś na jego twarzy w momencie, w którym w końcu się zgodziłeś, była nie do opisania. Przed chwilą wyglądał jak o 20 lat starszy, a teraz? Prawie że cieszył się jak dziecko. Na jego twarz znowu wstąpił szeroki uśmiech - nawet nagle wstał, może z tych emocji zacznie zaraz skakać? - Na słodką Morganę, jak dobrze! - Joseph pozwolił sobie na cichy okrzyk. Chyba przez chwilę naprawdę mu się wydawało, że odmówisz, choć w sumie nie masz przecież ku temu wcale powodów. - Ja uważam, że nie ma co się zastanawiać. Dobrze, w takim razie trzeba im odpisać. Och, jak cudownie. To będzie fenomen na międzynarodową skalę, zobaczysz! W sumie - już jest - Powiedział, po czym zupełnie zapominając o tym, jak sława i nagłe sukcesy mogą peszyć i przerażać, wyjął kawałek pergaminu i pióro i już coś zawzięcie skrobał. - Oczywiście rozumiesz, że to wiąże się z kilkoma zmianami w naszej umowie, ale o tym później. Niech mądre głowy zajmą się kruczkami prawnymi, a my, mój drogi. Weźmy się do roboty. Przez chwilę pisał coś w ciszy i skupieniu, a potem przywołał gestem ręki do siebie kelnera. Kazał niezwłocznie wysłać jakiś list do swojej sekretarki, następnie zwrócił się już do ciebie. - Musimy napisać odpowiedź. Nie, ty musisz ją napisać. Nie ma czasu do stracenia, w końcu nie wiemy ile ten list przeleżał nie w tej skrzynce co trzeba. Masz pióro, pergamin? Jeśli nie, służę pomocą.
______________________
Wally A. Shercliffe
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 197 cm
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Wally był tym wszystkim nieco oszołomiony, nawet jeśli nie skakał z radości jak szaleniec, to na jego twarzy malowała się absolutna błogość, pomieszana z radosnym niedowierzaniem. Raz po raz spoglądał na list i potrząsał głową, bo nadal do niego nie docierało, że otrzymał tak niezwykłą propozycję. Jak zamierzali adaptować jego powieść na scenę? Co było w niej takiego, co urzekło dyrektor teatru w Ottawie? Miał tyle pytań i tak mało odpowiedzi, a merkantylny stosunek Josepha do całego przedsięwzięcia z jednej strony go mierził, ale z drugiej strony w pewnym sensie był mu wdzięczny, że nie próbuje udawać bardziej przejętego aspektem artystycznym niż był w rzeczywistości. - Poczekaj, muszę sobie to ułożyć w głowie... - zaprotestował słabo Wally, trochę przytłoczony dzikim entuzjazmem Josepha, choć przecież zwykle trudno było go przytłoczyć. Jednak wzmianka o zmianach w umowie obudziła czujność Waltera, który od pewnego czasu miał niejasne przeczucie, że jego tantiemy są podejrzanie niskie, biorąc pod uwagę poczytność jego książek. - O jakich zmianach w umowie mówimy, Joseph? Moja głowa jest dostatecznie mądra, żeby ogarnąć umysłem kwestie finansowe - poinformował go z uśmiechem, jednak w zielonych oczach Wally'ego błysnęło coś, czego Joseph raczej do tej pory u niego nie widział - nieufność. Do tej pory nie przywiązywał wagi do pieniędzy, jakoś wiążąc koniec z końcem i żyjąc sobie beztrosko. Jednak odkąd związał się z Bridget, uświadomił sobie, że nie może tak dalej funkcjonować. I że jako poczytny autor w ogóle nie powinen tak funkcjonować. - Nie będę tego pisał teraz. Muszę się zastanowić, jak ubrać to w słowa. Lepiej mi wyjaśnij, jak przedstawia się moja sytuacja finansowa. I jak będzie się przedstawiała, jeśli przyjmę tę propozycję. Zdaje się, że jestem dość popularny - dodał, splatając palce i starając się skupić na suchych faktach, mimo że jego mózg uparcie powtarzał "chcą zrobić adaptację twojej powieści!", skutecznie go rozpraszając.
Poczekaj? On na taką szansę czekał i to całe życie! Ale o dziwo Joseph, choć niezbyt zadowolony, nic już więcej nie powiedział. Przynajmniej póki co milczał i zajął się dla odmiany swoją kawą. Był na tyle rozsądny, by wiedzieć, kiedy należy zachować spokój i dać artyście tak bardzo potrzebną przestrzeń. A może powiedział jednak o kilka słów za dużo? Turner doskonale wiedział, że oficyna z każdego zdziera możliwie wiele pieniędzy. Co więcej, sam miał z tego niezły procent. Dlatego w swoim fachu musiał wykazywać się kilkoma rzeczami: tęgą głową do liczb, charyzmą i pomysłowością. Pytanie, czy w ferworze emocji da radę udźwignąć takie wielkie kłamstwo jak to, które chce sprzedać ci teraz. - Och, drobiazgi. Ale dzisiaj się cieszymy, prawda? Myślę, że to rozmowa na inny raz, ja też nie jestem w pełni do niej przygotowany. - Jego zęby błysnęły w uśmiechu, bo widział twoją nieufność. Niedobrze - pobrzmiewało w jego głowie. Oby nie przyszło mu do głowy przyjść z prawnikiem. - Jestem pewien, że jakoś się dogadamy. Może spotkajmy się, nie wiem, za dwa tygodnie w wydawnictwie? Już będziemy po remoncie. Grał na czas? Mówił prawdę? W tej chwili trudno było stwierdzić cokolwiek tak na pewno. - Oczywiście, rozumiem. Potrzebujesz czasu do namysłu - Gdy zmienił się twój ton, zmienił się i jego ton. Spojrzał na ciebie z cieniem podziwu w oczach, jakby dopiero teraz spostrzegł, że i ty widzisz. - Twoja sytuacja finansowa wygląda możliwie jak najlepiej w stosunku do okoliczności. Wiemy, że jesteś poczytny, boski, można wręcz powiedzieć, ale dobrze wiesz, że papier jest drogi, tłumacze się cenią, ach! I jeszcze ten remont! - Zaczął się tłumaczyć, ale nie wychodziło mu to za dobrze. Pot spływał po jego skroni, a jako że nie był głupi, stwierdził że tę bitwę stoczy innego dnia. W innym miejscu i na swoich warunkach. - Ale to drobiazgi, naprawdę. No cóż, nie będę cię zanudzać, jesteśmy umówieni a ja już muszę lecieć. To do następnego, Walterze! I zanim zdążyłeś zareagować, rzucił na stół dwa sykle, złapał aktówkę i wybiegł, zanim zdążyłbyś powiedzieć “prawo autorskie”. Ale to, co przykuło twoją uwagę to to, że za siebie zapłacił. Profesjonalne i zupełnie do niego niepodobne…
Proszę o zamknięcie sesji w następnym poście
______________________
Wally A. Shercliffe
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 197 cm
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Wally przyjrzał mu się uważnie, czując narastający niepokój i nieufność, ale dochodząc do wniosku, że być może Joseph ma rację - do tej rozmowy obie strony powinny się przygotować. Pokiwał głową, słysząc propozycję spotkania się za dwa tygodnie - to dawało mu czas na podjęcie właściwych kroków, być może konsultację z kimś, kto byłby w stanie mu powiedzieć, czy faktycznie wydawnictwo od lat go wykorzystuje, czy po prostu ma lekką paranoję. Jednak wszystko w zachowaniu Josepha wydawało się nienaturalne i przywodziło na myśl kogoś, kto czuje, że jego kura znosząca złote jajka nagle nauczyła się latać i najwyraźniej rozważa ucieczkę. - Doskonale. Za dwa tygodnie - powiedział Wally z niezwykłą dla siebie lakonicznością, zastanawiając się, czy zna kogoś, kto byłby w stanie udzielić mu rozsądnej porady prawnej i nie zedrzeć z niego skóry. Joseph nie był głupi i Wally doskonale o tym wiedział, jednak do tej pory nie przejmował się potencjalnymi stratami finansowymi, jakie mógł ponosić przez nieuczciwość wydawnictwa. Jednak teraz sytuacja się zmieniła i Walter zaczął się buntować - potrzebował większej stabilizacji dla siebie i Bridget, bo traktował ten związek z ogromną, nietypową dla siebie powagą. - Joseph, nie wciskaj mi kitu. Tłumacze dostają psie pieniądze, a ja nie będę finansował waszego remontu - powiedział spokojnie, ale stanowczo, a pionowa zmarszczka między jego wyrazistymi brwiami sugerowała, że era potulnego, niefrasobliwego Wally'ego, który podpisywał wszystko, co mu podsunięto pod nos, dobiegła końca. Nie zamierzał jednak naciskać, nie teraz. Rzeczywiście, tę bitwę można było stoczyć innego dnia, kiedy obaj będą uzbrojeni w liczby, warunki i, być może, prawników. - Do zobaczenia, Joseph. Dzięki - dodał, lekko machając w jego stronę listem z Kanady i czując pewnego rodzaju ulgę, gdy przedstawiciel wydawnictwa się oddalił, dając mu przestrzeń, by całkowicie zatracić się w błogiej radości z powodu niespodziewanego sukcesu i pięknych perspektyw, które się przed nim otwierały. Zapłacił za swoją kawę, dorzucając hojny napiwek, po czym niespiesznie wyszedł z kawiarni, przyciągając wzrok nie tylko swoim wzrostem, ale też promiennym uśmiechem i roziskrzonymi oczami.
zt x 2
Rozliczenie pracowe - sierpień
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Zaprosił Noreen na kawę z wielu powodów, ale z jednego przede wszystkim - chciał spędzić z nią trochę czasu i dowiedzieć się, co się u niej działo przez ostatnie miesiące. Miał wyrzuty sumienia, że w czasie swojej rekonwalescencji nie był zbyt towarzyski, ale też nie sądził, żeby kobieta mogła mieć mu to za złe. Później z kolei problemy w pracy sprawiły, że potrzebował czasu, aby stanąć na nogi o własnych siłach, nie jedynie poprzez wsparcie na innych. Jednak gdy tylko poczuł się lepiej, wysłał prośbę o spotkanie, od razu zapewniając, że nic się nie działo i próbował ustalić wspólnie pasujący termin. Z tym zawsze bywało różnie, a szczególnie, gdy pracowało się w Hogwarcie, więc tym bardziej Longwei był szczęśliwy, gdy dostał potwierdzenie od Noreen wybranego terminu i udał się do wskazanej kawiarni. Sprawdził już wcześniej, że podają tam również dobre herbaty, więc dla każdego było coś miłego w środku. Poczekał na przyjaciółkę na zewnątrz, uśmiechając się szerzej, gdy tylko się zjawiła i nieco wbrew samemu sobie sprzed jeszcze kilku miesięcy nachylił się, aby objąć ją lekko na powitanie. - Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że miałaś możliwość się spotkać - powiedział całkowicie szczerze, uśmiechając się łagodnie i gestem zaprosił do środka, przytrzymując dla niej drzwi. - Dobierzmy też ciasto, bo jestem ci winien coś więcej niż słodkości i kawa, czy herbata. Pomogłaś mi bardzo za ostatnim razem, gdy się widzieliśmy i nie wiem, jak miałbym ci się odwdzięczyć - dodał jeszcze ciszej, nie chcąc mimo wszystko rozmawiać o podobnych sprawach w kolejce. Z lekkim uśmiechem składał zamówienie na herbatę jaśminową i kawałek szarlotki z lodami, czekając też aż Noreen złoży swoje zamówienie i w końcu mogli przejść do stolika. Czuł się w końcu nieco swobodniej, zupełnie jakby wszystkie problemy, których nie było mało w ostatnim czasie, w końcu zostały zażegnane. Był pewien, że tak nie było, ale zamierzał cieszyć się tym spokojem, póki trwał. - Co u ciebie słychać? Ostatnio nie byłem za dobrym słuchaczem i teraz nie wiem takich podstawowych spraw, jak to czy wciąż dobrze ci się pracuje w Hogwarcie i jak powrót z Podlasia, czy nie miałaś myśli o zostaniu tam, jak ja chciałem przez chwilę - zagadał, kiedy ostatecznie usiedli i zostało im czekanie na zamówienie.
Perypetie Huanga były jej całkiem dobrze znane, choć w pewnym momencie kontakt na temat czynionych przez niego postępów rehabilitacyjnych i osobistych ustał. Podczas wakacji praktycznie się nie widzieli, a Noreen starała się uszanować jego prywatność i potencjalną niechęć rozmowy, toteż nie naciskała na wznowienie podjętych w Mungu konwersacji. Nie omieszkała w międzyczasie bardzo delikatnie postrofować Maximiliana, co miała nadzieję nie wyszło zbytnio na jaw przed samym Longweiem. Nawet jeśli jednak element ten pojawił się w ich codzienności, najwyraźniej nie przeszkodziło to mężczyźnie w tradycyjnym wysłaniu jej sowy z prośbą o spotkanie. Stawiła się równo o czasie na ulicy Pokątnej, spiesznie zmierzając ku kawiarni, w której mieli zamiar usiąść i nadrobić wydarzenia kilku ostatnich miesięcy, gdy ich kontakt podupadł. Widok stojącego o własnych siłach przyjaciela sprawił, że mimowolnie rozpromieniła się w uśmiechu, walcząc, by cisnąca się jej do oka łezka wzruszenia nie wypłynęła poza brzeg powieki. - Ja też się bardzo cieszę, że Cię widzę! - odparła na to serdeczne powitanie, odwzajemniając gest przytulenia, pewnie nieco mocniej, niż mógł się tego po niej spodziewać. Przeszła przez próg i skierowała swoje kroki ku ladzie, by ustawić się w krótkiej kolejce do zamówienia. - Och, daj spokój - powiedziała z delikatnym uśmiechem, nieco speszona zasługami, jakie jej przypisywał, bo ze swojej perspektywy nie zrobiła wcale niczego nadzwyczajnego. Po prostu była obok, gdy jej potrzebował. Czasem tylko tyle wystarczało. Sama zdecydowała się na flat white i sernik malinowy, z którym następnie powędrowała do stolika z Weiem. Zdjęła płaszcz, by odwiesić go na stojącym nieopodal wieszaku, wciąż zostając w szarym szaliku przewieszonym przez ramiona. Umościła się wygodnie na krześle, ogarniając włosy z twarzy i zakładając je symetrycznie za uszy. - Pracuje się nieźle - przyznała, wzruszając w pierwszej chwili ramionami. - Myślałam, że nie wrócę na kolejny rok do szkoły... Ale w sumie te odwiedziny u Ciebie uświadomiły mi, że nie czuję się gotowa na powrót do szpitala - dodała, maskując wpełzającą na jej twarz gorycz upiciem łyka kawy. - Nie narzekam, szkoła zorganizowała rozgrywki bludgera, więc jest śmiesznie. I wyciągałam już jednemu studentowi halabardę z ramienia, bo chyba pobił się z jakąś zbroją, sama nie wiem - rzuciła jeszcze jedną historyjką z pola bitwy jakim było szpitalne skrzydło w zamku. - Poważnie chciałeś zostać w Polsce? - zapytała, zaciekawiona jego perspektywą.
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Nie wiedział o jej rozmowie z Maxem i nie wiedziałby, jak zareagować, gdyby przyznała się do strofowania uzdrowiciela. Sam miał chwilę, kiedy nie czuł się komfortowo z tym, że potrzebował pomocy w zrozumieniu tego, co tak właściwie się działo między nim, a jego partnerem i zrozumieniu jego uczuć, o których powinien wiedzieć. Jednak inaczej było po prostu wiedzieć, że było się kimś ważnym, a czym innym było usłyszenie tego. To zaś odkrył niedawno, gdy usłyszał wyznanie Maxa, pozornie niekierowane do niego, a jednak wypowiedziane tak, żeby wiedział, na czym stoją. To, jak wtedy się poczuł, jasno świadczyło, że czekał na podobne słowa, od momentu, gdy sam wyartykułował swoje. Wielokrotnie. - Mówię poważnie, Noreen - uparł się, spoglądając na nią spokojnie, z lekkim uśmiechem i wyraźną wdzięcznością w spojrzeniu. Rozmowa z nią w kawiarni szpitalnej zmusiła go do wrócenia do mieszkania, wyrażenia własnych pragnień i złożenia obietnic, jakie próbował dotrzymać. Jakie dotrzymywał i wpływały na zmiany, jakie w nim zachodziły i których był w pełni świadom. Być może, gdyby Noreen nie znalazła wtedy dla niego chwili, nie byłby w miejscu, w jakim obecnie się zajmował, nie miałby sił na przejście przez niektóre wydarzenia, a już na pewno, nie byłby dłużej związany z Maxem, do czego na szczęście nie udało się dopuścić. Słuchał jej odpowiedzi w sprawie pracy, marszcząc nieznacznie brwi, gdy zorientował się, że najwyraźniej prosząc ją o pomoc i przyjście wtedy do szpitala, w jakiś sposób wywołał w niej dyskomfort. Nie wiedział, jaki był tego powód, ani nie wiedział, dlaczego wtedy nie zauważył. - A dlaczego odeszłaś ze szpitala? Jeśli oczywiście nie jest to niewygodny temat… Zakładam jednak, że nie z marzenia o wyciąganiu halabardy - zapytał w końcu, nim zawahał się, szukając odpowiednich słów, aby odpowiedzieć na jej pytanie. Nie chodziło o to, że Polska podobała mu się bardziej, jednak podobało mu się to, jak zaczął tam się czuć. W końcu przekrzywił nieznacznie głowę, uśmiechając się łagodnie, choć bez cienia wesołości. - Nie chciałem wracać tutaj, do problemów jakie się pojawiły, a jeszcze wtedy nie wiedziałem, że będzie tylko gorzej - odpowiedział całkowicie szczerze, na moment odwracając spojrzenie w bok pozornie niewzruszony wspomnieniami, ale Noreen mogła dostrzec cień smutku w jego spojrzeniu. W końcu odetchnął głęboko i znów skupił sie na przyjaciółce, opowiadając jej pokrótce o tym, jak aurorzy przyszli aresztować jednego z najlepszych uzdrowicieli, jakich mieli w Biurze, a który okazał się współpracować z handlarzami, których złapali. Współpracował z ludźmi, przez których sam miał zmiażdżone nogi, trzech ludzi walczyło o życie z powodu poważnych poparzeń, a stażysta niemal wykrwawił się na śmierć. - Gdy byliśmy na wakacjach miałem świadomość, że… Mimo wszystko za bardzo ufam ludziom, ale dopiero gdy wróciliśmy, kiedy przyszli po Andrei… Później brałem udział w rozprawie, ale było ciężko. Za to na Podlasiu wszystko zdawało się być takie, jak powinno, a przynajmniej zaczynało takie być… Szczególnie w ich świętym gaju, trafiłaś tam? - zapytał, uśmiechając się lekko, kiedy dostrzegł, że nieśli ich zamówienia. Podziękował za podanie, po czym znów skupił się na Noreen. Dziwnie było przyznać się do chęci pozostania w innym kraju przez niechęć do wracania w miejsce, gdzie były same problemy, a jednocześnie po wypowiedzeniu tego na głos czuł się… dobrze. Tak po prostu.
Może faktycznie powinna pozwolić sobie zebrać większe laury za strofowanie Maxa, choć samo strofowanie było sporym nadużyciem w kontekście tego, jak realnie wyglądała ich rozmowa. Liczył się jednak ostateczny efekt, a skoro dzięki tym dwóm spotkaniom była w stanie przemówić zarówno do jednego, jak i drugiego łba, a później jak prawdziwa królowa marionetek popchnąć ich ku sobie, by dali sobie metaforyczny całus i zaszyli tę jątrzącą się ranę, by pozwolić jej w końcu goić się i zażegnać ich konflikt - to dobrze, prawda? Uśmiechnęła się jednak tylko, przyjmując jego słowa jako wystarczające zapewnienie, grzejące teraz jej serduszko świadomością, że jej działania miały jakiś pozytywny wpływ na rzeczywistość. Brakowało jej czasem poczucia jakiejkolwiek sprawczości - a tu wystarczyło być po prostu dobrą przyjaciółką i postępować według podszeptów własnego sumienia. Jej uśmiech zbladł nieco, gdy Wei zadał jej to niewygodne pytanie, bo temat istotnie wciąż ją uwierał, mimo że minęło już naprawdę sporo miesięcy. Ile - z czternaście? Odkąd po raz ostatni widziała swojego byłego męża w wizengamocie po finalizacji ich niezwykle szybkiego, ugodowego rozwodu. Nie zwierzała się wtedy koledze z odczuwanego w szpitalu dyskomfortu, bo odwiedziny u niego, gdy był w potrzebie, były znacznie ważniejsze niż jakiejś jej kiepsko uzasadnione lęki przekroczenia progu szpitala. Nie znaczyło to jednak, że miała obecnie komfort w opowiadaniu tego, co ją samą spotkało. - Widzisz, o relacjach jestem mądra tylko na papierze - zaczęła, uśmiechając się krzywo i równoważąc odczuwaną gorycz słodyczą sernika. Dość leniwie pozwalała rozpuścić mu się na języku i wznowiła mówienie dopiero po przełknięciu go łykiem kawy. - Hogwart nie był moim marzeniem - przyznała, spoglądając na niego, badając jego mimikę i reakcje na mówione słowa. - Był jedynie bezpieczną przystanią, do której się udałam, gdy wszystko się zawaliło. Nie sądziłam, że zagrzeję w nim miejsce - dodała, tym razem delikatnie uśmiechając się pod nosem, bo choć było to zupełnie inne doświadczenie niż Mung, ostatecznie nie czuła, jakby marnowała swoje życie. - Odeszłam, bo... Przeszłam przez naprawdę paskudny rozwód. Szybki, ale nieprzyjemny. Mój były mąż, który zresztą wciąż pracuje na moim oddziale, zdradzał mnie wiele miesięcy z jakąś praktykantką - wyjawiła mu w końcu, spuszczając na chwilę wzrok na talerzyk, na którym bezwiednie zmaltretowała fragment swojego kawałka ciasta. - Nie umiałam... Nie mogłabym znieść myśli, że to toczyłoby się dalej, gdybym tam pracowała. Przychodzić do pracy i widzieć go na każdym kroku, próbując jednocześnie skupić się na ratowaniu żyć i nie rozpamiętywać... Blisko ośmiu czy dziewięciu lat, które mu poświęciłam - dodała gorzko. Zaraz jednak schowała się za ciepłym uśmiechem. - Wciąż nie jestem gotowa, by stanąć z nim twarzą w twarz - zakończyła swoją smutną opowieść, wzruszając ramionami. Lekkość gestu była tylko pozorna, bo w rzeczywistości historia ta ciążyła jej każdego dnia. I fakt, że jej serce było teraz zajęte kimś innym, nie niwelował jątrzącej się na nim rany. Wysłuchała go uważnie, kiwając głową, współczując przykrych doświadczeń. Mówili o zupełnie innych sytuacjach, ale w obu przypadkach największym problemem było pozbieranie się po przeżyciu ogromnego zawodu. Poświęcone komuś zaufanie potraktowane w tak niefrasobliwy sposób było ciężkie do odbudowania. Noreen cierpiała jedynie psychicznie, Wei natomiast musiał odchorować swoje, doznając także uszczerbków na zdrowiu. - Nie trafiłam - przyznała. - A co tam odkryłeś? - zapytała, zaciekawiona tematem. Ona patrzyła na Podlasie zupełnie inaczej i akurat z jej perspektywy będąc tam, nie czuła, aby cokolwiek układało się po jej myśli.
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Czasem małe czyny dokonywały ogromnych zmian i w taki sposób Wei spoglądał na pomoc Noreen w sprawie związku z Maxem. Wtedy czuł się dziwnie skrępowany, gdy prosił ją o pomoc, co teraz z perspektywy czasu wydawało się śmieszne. Jednak tak naprawdę wtedy był pierwszy raz, kiedy prosił o pomoc kogoś innego i to w sprawie dla niego naprawdę ważnej, całkowicie prywatnej. Ostatecznie czym innym było leczenie ugryzień gumochłonów, czy innych otarć, a czym innym było składanie pękniętego serca. Jednak to była dobra decyzja i do odpowiedniej osoby się zgłosił o pomoc, za co był wdzięczny i chciał jakoś to okazać. Na pewno nie chciał wprawiać jej w zakłopotanie i widząc, jak jej uśmiech blednie zaczął żałować, że pytał. Jednak nim zdążył powiedzieć, żeby nie odpowiadała, czy jakkolwiek zmienić temat, Noreen zaczęła mówić, a on uważnie słuchał, odkrywając, jaki ciężar nosiła ze sobą tamtego dnia. Nie poganiał jej, pozwalał mówić w tempie, jakiego potrzebowała, aby zrzucić wszystko z siebie. Nie sądził, aby był pierwszą osobą, której o tym mówiła, ale domyślał się, że nie było to łatwe. Poprawił się na krześle, aby nieznacznie pochylić się w jej stronę, wspierając się o stolik na przedramionach, z łagodnym, nieco smutnym uśmiechem wsłuchując się w jej historię. - Jak podasz jego imię i nazwisko, mogę sprawdzić, czy potrafi zbadać chilijskie zębacze od środka - powiedział cicho, nachylając się w jej kierunku, kiedy podała powód rozwodu. Choć jego słowa można było odebrać jako żart, był całkowicie poważny. Nigdy nie rozumiał zdrad i nawet nie chodziło o brak zrozumienia emocji jako takich, z czym obecnie radził sobie o wiele lepiej, ale nie rozumiał, jak można było łąmać złożoną obietnicę, a właśnie tym było małżeństwo. Nie mówiąc o tym, że nie rozumiał, dlaczego ktoś mógłby zdradzić Noreen. Odkąd pamiętał była ciepłą, oddaną osobą i nie sądził, aby jako żona mogła być inna, niż była jako przyjaciółka. - Gdybyś wtedy nie przyszła do Munga, zrozumiałbym... Ale tym bardziej dziękuję - powiedział cicho, wyciągając w jej kierunku rękę, chcąc sięgnąć do jej dłoni i lekko ścisnąć. - Jest takie powiedzenie... Nie możesz zabronić ptakom smutku krążyć nad twoją głową, ale możesz nie dopuścić do tego, by uwiły gniazdo w twoich włosach. Wierzę, że pozbędziesz się tego gniazda i jego czy jej widok nie będzie ci już przeszkadzał - dodał cicho, odwzajemniając jej ciepły uśmiech. Opowiadanie o własnych problemach w pracy nie było przyjemne, ale chciał wyjaśnić jej wszystko, zamknąć sprawę i móc iść dalej. Musiał jeszcze porozmawiać z Biurem Aurorów, licząc na dodatkowe wsparcie z ich strony, albo chociaż wskazówki, jak mógłby wzmóc swoją czujność w stosunku do pracowników. Jednak chwilowo temat był zamknięty. Dostał nauczkę od życia i teraz musiał iść dalej, wprowadzając zmiany. A jedną z nich była chęć utrzymania lepszego kontaktu z przyjaciółmi. - Mentalnie czy fizycznie? - zapytał z uśmiechem, zabierając się za jedzenie szarlotki. - Było... Odkrywczo. Straciliśmy różdżki, ale też jakby wszystkie troski. Można było skupić się na tu i teraz, a przez to łatwiej było dostrzec zmiany... Był taki piękny, ogromny dziś w środku lasu, ale nie podszedłem do niego... W każdym razie nabrałem przekonania, że właściwie chciałbym mieszkać gdzieś indziej, niż w środku miasta - odpowiedział w końcu, uśmiechając się ciągle, gdy mówił o Świętym Gaju, mając wrażenie, że naprawdę tam zrozumiał, co należy zrobić, aby ruszyć dalej i od tamtej chwili rzeczywiście wszystko układało się jak należy.