Groźna nazwa tego miejsca w ogóle nie odpowiada nastrojowi tu panującemu. Jest przyjaźnie, choć nie domowo. W każdym razie w Mandragorze na pewno miło spędzisz czas!
Gastronomia sama w sobie była swego rodzaju dżunglą. Wszystkie restauracje i kawiarnie z zewnątrz wyglądały pięknie i ładnie, ale mało kto zdawał sobie sprawę ile kosztuje nerwów pracowników zrobienie jednego zamówienia. Zazwyczaj byli traktowani zbyt przedmiotowo, w końcu mało kto pracował jako kucharz, czy sprzedawca z pasji. Większość osób po prostu w ten sposób sobie dorabiała i miała nadzieję na szybkie odbicie się od dna. Benja w sumie nie dziwił nagły popłoch i nerwowosć jaka pojawiła się na sali. W końću sam miał trochędo czynienia z tego typu pracą, zdążył przecież w miedzyczasie skończyć kurs barmański i skosztować pracy w tym zawodzie. Mimo tego, że puby różniły się od kawiarni rodzajem sprzedawanych posiłków, to system pracy był do siebie mocno zbliżony. Z rozmyśleń wyrwał go głos Ophelii, która kategorycznie uznała, że nie jest osobą zbyt towarzyską. W sumie bez tego o tym wiedział. W końcu widywał ją często w szkole i mógł śmiało powiedzieć, że kontakty z innymi ludźmi nie należały do jej najmocniejszych stron. Ale każdy miał jakieś swoje widzimisię. Jedni lubili kontakt z ludźmi i wręcz cieszyła ich prosta, krótka rozmowa, a inni woleli posiedzieć w fotelu z książką i mieć frajdę z życia jak małe dziecko. - Zawsze wychodziłem z założenia, że najbardziej wartościowymi osobami nie muszą być Ci, którzy zgadzają się z Tobą i towarzyszą Ci przez całe życie. Można przecież naprawdę mocno szanować osoby z którymi w zupełności się nie zgadzamy, bo potrafią coś powiedzieć i obronić własne zdanie. Niezależnie czy rozmawia się o drużynach Quidditcha, polityce czy o pozycjach w łóżku. - skomentował wypowiedź Opheli i zaśmiał się na myśl o ostatnim porównaniu. Cóż, czasem nawet z niego wychodził lekki prymitywizm i musiał dodać prawdopodobne zbędne trzy knuty. Widząc, że Ophelia nagle zaczęła przeglądać swój notes spojrzał na nią. Tak po prostu zaczął jej się przyglądać jak błądziła oczami po tekście. Ta chwila była jakby czas się zatrzymał. Mógł w ciszy z bliskiej odległości domyślać się o czym myśli i co czyta. Nie chciał jej mimo wszystko zerkać przez ramię do notatek. Zbytnie faux pas. - Każdy z nas mierzy się ze swoimi demonami. Czasami to przeszłość, czasami teraźniejszość. Ja też mam różne dziwne historie, niekoniecznie dobre i przyjemne. I wiem dobrze, że każdy z nas stara się je rozwiązywać w inny sposób. Ja się od nich odcinam i udaję, że nic nie miało miejsca. Prę do przodu, żeby nie wracać do złych myśli. A jak mam naprawdę zły humor to idę do biblioteki w przebraniu i zaczynam czytać książki. Może tego po mnie nie widać, ale w sumie lubię się czasami oddać lekturze. I dlatego czasami za dużo wiem. - powiedział z uśmiechem Benj nie spuszczając dziewczyny z oka nawet na chwile. To było dziwne, że w sumie tak cały czas na nią patrzył. Jakby podziwiał obraz, który niedługo miał zniknąć i nikt nigdy miał go więcej nie widzieć. - A co do zapłaty.. Co powiesz na romantyczny spacer po Londynie nocą? - zapytał po chwili z niepodobnym do siebie, szczerym śmiechem.
Pokiwała głową, zgadzając się tym samym z stwierdzeniem, które wysunął Benj. Wartościowymi ludźmi mogli być nawet Ci, których działania przez cały czas potępiamy oraz uważamy za beznadziejne. Spoglądamy tylko na jedną stronę medalu, pozostawiając drugą w cieniu i całkowitym odizolowaniu. Czasem zbyt pochopna ocena sytuacji może stworzyć obraz danej osoby kompletnie odbiegający od tego rzeczywistego, co wiąże się z brakiem zauważania pozytywów. Dlatego w dzisiejszych czasach ludzie cenią sobie obiektywne patrzenie na świat oraz zjawiska w nim zachodzące. - Jak najbardziej zgadzam się z Twoją opinią. Jednak jeśli chodzi o temat rozmowy, to wydaję mi się, iż o pozycjach w łóżku większość osób posiada takie samo zdanie. – Odparła półżartem, aby rozluźnić nieco atmosferę oraz odbiec od poważnego tonu ich konwersacji. Ophelia posiadała szczególną wiedzę z zakresu literatury, dlatego też jej sposób wypowiadania się mógł niekiedy przypominać formalne wystąpienia. Swój bogaty zasób słownictwa poszerzała z każdą przeczytaną książką popularnonaukową, a niektórzy wręcz zazdrościli jej wysoko rozwiniętej retoryki. - Jeśli chodzi o wewnętrzne demony, posiadam ich mnóstwo. Nie ma co się oszukiwać, na każdym kroku znajduję coś, co mogę zaliczyć jako obsesję bądź wadę. Życie nie jest idealne i im szybciej pogodzimy się z przeciwieństwami losu, tym prędzej pozbędziemy się niepotrzebnego stresu. Mogę polecić Ci listę swoich ulubionych pisarzy, skoro tak bardzo lubisz od czasu do czasu sięgnąć po dobrą lekturę. Ubóstwiam autorów, którzy są znani jedynie w środowisku naprawdę znikomej liczby czytelników. Nie chcę teraz zniechęcać do komercyjnej twórczości, lecz coraz częściej można zaobserwować tendencję, do pisania coraz gorszych dzieł w momencie wzrostu popularności. Istnieje mnóstwo teorii, dlaczego tak akurat się dzieje, ale wymienianie ich zajęłoby mi co najmniej wieczność. Zauważyła, iż chłopak od dłuższego czasu obserwuje jej każdy ruch i ignoruje przy tym zmieniające się otoczenie. Było to dość nieprzyjemne, zwłaszcza dla takiej osoby, jaką była panna Brown. Mimo ingerowania w przestrzeń osobistą, pozwoliła na takie zachowanie, aby nie wprawiać niepotrzebnie w zakłopotanie Krukona, który najprawdopodobniej posiadał dobre zamiary. Propozycja wspólnego spaceru ucieszyła Ophelię, gdyż przebywanie w dusznej od przypalonych wypieków kawiarni zaczęło powoli męczyć oraz nudzić. Pogoda znacznie się polepszyła, więc nic nie stawało na przeszkodzie, aby wspólnie ruszyć w kierunku bladego światła miastowych latarni i wymienić się dalszymi przemyśleniami. - Romantyczny spacer powiadasz? Skoro tak ładnie prosisz, to dobrze, prowadź. – Uśmiechnęła się szeroko. Szybko zgarnęła rachunek ze stołu i zaniosła wraz z odliczoną liczbą pieniędzy do kelnerki, która wcześniej ich obsługiwała. - Pewnie zaraz zalejesz mnie falą oburzenia, że w ten sposób ranię Twoją męską dumę, ale to ja Cię poczęstowałam tym wszystkim, więc byłabym kompletną idiotką, gdybym jeszcze Ci kazała za to płacić. To nic wielkiego, naprawdę. – Wyjaśniła, chwytając płaszcz wiszący na jednym z drewnianych wieszaków. Razem opuścili opustoszałą kawiarnie, a panująca wówczas noc rozmyła ich oddalające się w głąb alei sylwetki.
z/t x2
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Najbliżej im bylo do Kawiarni "Mandragora" więc tutaj też po prostu Katherine weszła. Niczym burza pchnęła drzwi wiodące do lokalu, zupełnie tak jakby jej zrobiły jakąś krzywdę, albo łaskę, że same się przed nią nie otworzyły. Przez tą drogę nie odzywała się do Mortici zbyt wiele zupełnie tak jakby chciała się wyciszyć i uspokoić. Wysłuchała uważnie słów Gryfonki jednakże przez drogę tutaj uznała że w sumie to nie ma po co się na nią boczyć. Zajęły razem jeden z najdalszych stolików. Zdjęła swój płaszczyk i powiesiła go na najbliższym wieszaku stojącym w lokalu. Potem usiadła na krześle i zaczęła obserwację menu by wybrać coś jednocześnie zjadliwego i rozgrzewającego. -Zobacz co tutaj mają, może coś dobrego się znajdzie- powiedziała zupełnie odbiegając od poprzedniego tematu, dopiero po jakichś dziesięciu minutach gdy wybrała kawałek dyniowego ciasta z syropem klonowym i kawę, wróciła do tematu chłopaka. -Naprawdę, między nami raczej już nic nie będzie i nie wierzę już w to, że było kiedykolwiek. Jest strasznie zakłamanym w sobie artystą. Znałam artystów, ale żaden nie był takim ruchaczem, jak ten Krukon. Najpierw wmawia ci, że jesteś jego muzą, potem zostawia cię dla innej. Mogę się założyć, że ta cała Aiko jest u niego teraz. Napisałam z ciekawości do niego, gdy byłaś zajęta oglądaniem mioteł. Przepraszam, to dlatego co chwilę pisałam jakiś list. Musiałam coś sprawdzić- powiedziała przekonującym głosem. -Ta chudza szkapa Japonka jest straszną suką i złodziejką. Mam ochotę urwać jej łeb gdy tylko stanie na mej drodze. Zbiera mi się na wymioty, gdy widzę jej buźkę. Dziewczę w ogóle o siebie nie dba, naprawdę nie mam pojęcia Mort co ten Friday w niej widział, gdy mnie zostawiał. Wcześniej był we mnie zakochany, potem pojawiła się ta małpa.Ironia losu nie?- zapytała lekko kąśliwym tonem , uśmiechając się przy tym krzywo. Lubiła, a wręcz kochała sytuacje gdy mogła źle wyrażać się o kimś kto naprawdę na to zasługuje. Nagle do lokalu wleciała sowa lądując z listem na jej stoliku. Kath odebrała od sówki list, a ta usiadła na poręczy krzesła dziewczyny. Dziewczyna zaczęła czytać list na głos: Królowo Atencji,
Wybacz, że przeceniłem Twoją umiejętność odbioru ironii. Miło mi jednak, że ty też uważasz mnie za seksownego. Co do wulgarności - czy dmuchana lala przestaje być dmuchaną lalą, gdy da się przytulić dobremu chłopcu? Nieistotne. Niestety, nie mogę zgodzić się na wspólną Ognistą czy też Teguillę. Ładne bo nie powiem, że nie ciało nie zastąpi przebłysku świadomości i inteligencji w oczach. Poza tym, nie interesują mnie już kobiety z napadami agresji. Nie chcę skończyć z tatuażem na czole, jak moja Najdroższa Przyjaciółka.
Szanowny Ambroge
Post Scriptum Kleptomanka przesyła ci najszczersze pozdrowienia. Prosto z mojego mieszkania.
Katherine przez chwilę miała łzy w oczach, ale szybko je osuszyła, by tylko nikt tego nie zauważył. Szybko zaczęła pisać i coś naskrobała na odwrocie, by potem sówka go oddała do mieszkania Ambrożego. -Widzisz? Mówiłam, że suka jest nadal u niego w domu. Naprawdę jaki mężczyzna nadal pozwala swojej byłej siedzieć w domu? Wybacz, ale ja nie wierzę w jego wierność i już nie uwierzę w nic co jest dobre na jego temat- przyznała z naciskiem na wierność i w to że już w nic nie wierzy co jest związane z Fridayem. -Błagam nie pakuj się w żadne bagno, bo on i tak po miesiącu lub dwóch każdą zostawia, bo potrzebuje nowych muz, ponieważ jest artystą- powiedziała wręcz gniewnie i władczo patrząc na swoją przyjaciółkę. -Jeśli chcesz z nim być to postaw go przed faktem dokonanym, albo ty, albo kleptomanka, dwóch osób nie może kochać - powiedziała ostro. Kelnerka właśnie przyniosła jej zamówienie, więc zamilkła zanurzając usta w swojej filiżance kawy
Morticia przez pewien czas poważnie zastanawiała się nad tym, czy to było dobrym pomysłem, aby powiedziała Kath o Fridayu. Zmartwiła się, ponieważ Ślizgonka nie odzywała się do niej przez pewien okres czasu. Poczuła się z tym dziwnie, naprawdę. Może miała wyrzuty sumienia? Przecież wiedziała co było między Kath, a Piątkiem. Wiedziała, jak ją potraktował. Szczerze? Coraz mniej mu ufała, powoli traciła do niego szacunek, naprawdę. Wątpiła w te jego "czułe słówka", a zwłaszcza, że tam z nim była, ta pieprzona Kleptomanka. Złodziejka naszyjników, dziewczyna pchająca się w ramiona swojego ex. Gdzie tu szacunek? Okej, można czuć coś do swojego byłego faceta, ale czuć coś i przychodzić do niego w łaskę? Morticia nigdy w życiu by tak nie postąpiła. To byłoby poniżej jej honoru i godności. Wkurzała ją ta cała sytuacja, ufała Kath. Wiedziała, że chciała ją przestrzec przed tym typem, po za tym Kath to dobra dziewczyna. Mimo wszystko, była cudowną osobą. W końcu dotarły do Mandragory. Dziewczyna usiadła obok szatynki i również otworzyła menu. - Wiesz co? Te ciasta dobrze wyglądają. Wezmę te owocowe. - Powiedziała z uśmiechem. Kelnerka dość szybko przyniosła zamówienie. Morticia zjadła kawałek ciasta, było pyszne. Chwilę później, na szczęście, Kath się odezwała. Dziewczyna podniosła głowę, patrząc na nią. Wysłuchała jej tłumaczenia. - Nie no, nie ma problemu z tymi listami. Wiesz, w sumie to mam mieszane uczucia co do niego. Z jednej strony sama chciałabym się o tym wszystkim przekonać, z drugiej zaś słyszę wiele opinii na jego temat. Naprawdę się waham, straciłam do niego zaufanie w chwili, gdy musiałam wyjść, a on został z tą pieprzoną Kleptomanką. Też nie wiem, co on w niej widzi. Naprawdę. Zrobiło mi się przykro, gdy ja musiałam sobie iść, a on z nią został. Wiesz, coś mi się wydaje, że jak tylko będziemy miały okazję, to sobie z nią porozmawiamy. Nawet jak będzie tam Abroge, wyjaśnię sobie wszystko z nim, a ją najwyżej poszczuje czterema wężami. Żadna dziewczyna nie działała mi nigdy na nerwy, tak jak ona to robi. - Powiedziała z przekąsem. Chwilę później przyleciała sowa z listem. Rudowłosa aż odstawiła ciasto, słuchając listu. W jednej chwili pojawiła się złość, jak ta suka mogła odpisywać na cudze listy? Morticia się zirytowała. Zauważyła łzy w oczach Kath i tak po prostu podeszła do niej, przytulając ją. Co za tupet, żeby tak ją obrażać? Naprawdę, Kath mogła przy niej płakać. Mimo tego, że była silna i szybko otarła łzy, Morticia wiedziała, że jest jej przykro. Nie dziwiła się, naprawdę, jakby takie coś dostała od byłego też byłaby zła. Szczerze? Miała ochotę go zabić. - Hej Kath, ja też zaczynam w to wątpić, naprawdę. Jak się z nim spotkam, to obiecuję... Dam mu taką zjebe i w ogóle wszystko. - Powiedziała, po czym prychnęła, słysząc o muzach. - Jedna jego ,,muza" przypomina bardziej... Zalążek czegoś, co może kiedyś będzie czymś przeciętnym, ale nie muzą. - Powiedziała z oburzeniem. Dziewczyna wróciła na swoje miejsce, patrząc na Kath. Postawić go, tak? Tak, to będzie dobry pomysł. - W ogóle jestem ciekawa, czy cokolwiek mi z nim wyjdzie. Ale tak, zrobię tak. Powiem mu, że albo ja, albo ona. Jeśli wybierze ją obiecuję, że mu jebne i nigdy więcej się do niego nie odezwę. I tak, Morticia była w stanie to zrobić i to bez żadnego oporu. To będzie taka próba, była ciekawa, czy ją przejdzie.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine rozpromieniła się lekko, gdy Morticia popierała jej zdanie no i w tym momencie były praktycznie sobie równe. -Masz ognisty temperament rudzielcu i za to cię lubię. Tiara się starzeje, nie powinna cię przydzielać do Gryfonów, też tak uważasz?- powiedziała po czym zaśmiała się, a na czubku jej nosa zostało odrobinę kawy. Była w tej sekundzie niezdarą. W tym czasie pojawiła się ponownie sowa z listem. Kath również zaczęła go czytać.
Russeau,
na Twoim miejscu uważałbym na słowa. Śmiem Ci przypomnieć, że nie jesteś jedyną osobą, która zna zaklęcia. A czy chciałem, by po moim liście było ci lepiej? Wątpię. Odpowiedź jest tak oczywista, że sama podważasz swoją inteligencję. I Ty dziwisz mi się, że mam Cię za idiotkę poddaję ją w wątpliwość? Łatwo Tobą manipulować, Katerino. Gdybym powiedział Ci, że mnie nie skrzywdzisz, zrobiłabyś to, by mi udowodnić, że jest inaczej. Jesteś jak dziecko. Utrzecie jej nosa? Sądzę, że Morticia jest rozsądniejsza i inteligentniejsza od Ciebie i nie będzie się pakować w takie prymitywne akcje. Poza tym, Aiko jest pod moją opieką. Myślę więc, że nic się jej nie stanie.
Dla Ciebie Pan Broge
W tym momencie Kath się tak zapiekliła, że kubek z resztką kawy spadł jej ze stolika i pekł na kilka mniejszych części. Ona jednak nie zwróciła na niego uwagi tylko po prostu podarła list na drobne kawałeczki. -Jeszcze nigdy nikt mnie tak nie uraził. Zobacz Mort jaki ma na niego wpływ ta zdzira, do tej pory nie był w stanie nawet złego słowa na mnie powiedzieć. Broge taki nie jest. Daje się manipulować tej dziwce i uważa, że to dobre. Ona u niego pewnie teraz zamieszka. Nie opuści jego mieszkania. Czy on jest jej ojcem, że ma się nią opiekować?- warknęła wściekła, a w jej oczach aż płonęło. Nie miała tak ognistych włosów jak Morticia, ale widać było, że cała płonie ze wściekłości. -Brandon miał rację, powinnam już dawno go zostawić, a on by mu dał w pysk, no ale go wtedy powstrzymałam. Wiesz, Brandon kocha nas nad życie, nie pozwoliłby aby ktoś zrobił krzywdę jego młodszej siostrzyczce- zaśmiała się mimo agresji, więc wyszło to troszkę wymuszone. -Ta dziewczyna jest starsza od nas o dwa lata, chyba. Nie potrzebuje chyba opieki jak pięcioletnie dziecko. Zobacz, jakie to żalosne, wraca biedna sierotka i nie wie co ze sobą zrobić i w co rączki włożyć. Takie dziewczynki to tylko co do rączki to do buzi, wezmą. Jest naprawdę beznadziejna i tak naprawdę nie czuję w niej rywalki, my potrafimy o siebie zadbać, jeszcze najlepiej pieluchy jej założyć. Dorosła osoba powinna umieć o siebie zadbać , nie jest chyba upośledzona- mruczała niezadowolonym głosem, aż z nerwów jej knykcie pobielały, które ściskała pod stołem. -Masz jakiś pomysł? Co robimy, żeby jej utrzeć nosa? Taka sierotka biedna, nie dająca sobie rady z własnym życiem i samą sobą? Pomóżmy jej z tym życiem, może jest dla niej za trudne i za ciężkie?- powiedziała udając zatroskanie względem Aiko. -Ja wiem jak pomóc takim szlamowatym ciapom- powiedziała z przekonaniem w głosie i szerokim uśmiechem na twarzy, jak gdyby to ona była twórcą Bożego Narodzenia.
Zaśmiała się na słowa Kat. Szczerze? Jak ona, do diabła, miała być miłą i ułożoną gryfonką skoro tu, dookoła było tak dużo ludzi działających jej na nerwy? Nie, tak się nie dało. Po prostu była zbyt zawzięta i uparta. Nie umiała ot tak odpuścić, albo lecieć z kwiatami i miłością, żeby się pogodzić. Miała ognisty temperament i wybuchowy charakter i nie mogła temu zaprzeczyć. - No, doskonale się potrafimy dogadać jeśli o to chodzi. No cóż, też tak uważam. Tiara najwidoczniej twierdziła inaczej, no ale, co ja poradzę? Już domu nie zmienię. Mimo swojego charakterku nie do końca oddającego gryfonów. Tatuś chyba postanowił mi oddać większość swoich genów. - Dodała ze śmiechem. Chwilę później sowa ponownie przyleciała z listem. Aż była ciekawa co tym razem, kochany Piątek napisał jej przyjaciółce. Naprawdę, zależało jej na nim, ale do cholery - co on sobą prezentował? Nie wiedziała jak ma go odebrać, jak ma odebrać to wszystko. Była teraz po środku jakiegoś cholernego dramatu, odgrywającego się na scenie kawiarni. Przyjaciółka zostaje na zawsze, a facet taki jak Ambroge, który uwielbia swoją ex.... Jak on mógł jej w ogóle zagwarantować, że z nią zostanie? No właśnie, nie miał jak. Nie ufała mu, po prostu nie ufała. Nie wiedziała, czy postępuje słusznie, czy może błędnie. Prawdopodobnie dowie się tego w niedługim czasie. Morticio, czy to było dobre? Może spróbuj najpierw poznać tę japonkę, dopiero później staraj się spiskować? A może ona nie jest taka zła? Przecież matka jej powtarzała, że każdemu trzeba dać szansę i w ogóle. - Widzę, Kath. To nie jest sprawiedliwe, i to zdecydowanie nie jest. Wręcz przeciwnie. Nie wiem, a może to ona wysłała te listy, zamiast jego? Skoro Piątek nigdy nie powiedziałby na Ciebie złego słowa? - Zaproponowała. Też byłaby taka możliwość. A może po prostu jej na to pozwolił ? Było wiele opcji do rozpatrzenia, nie można trzymać się tylko jednej. - Na pewno uniknęłabyś cierpienia i tego bólu który zadał Ci Ambroge, bo to naprawdę chamskie. - Przyznała, kończąc ciasto. Nie wiedziała co o tym myśleć. Naprawdę. A to ciasto, które zjadła było naprawdę dobre. - Oj weź, to naprawdę cholernie trudny przypadek. Jestem ciekawa jak to się między nimi rozwinie. Może trochę poczekać? Nie wydaje mi się, by była jakoś szczególnie głupia. Może po prostu trzeba sobie z nią wszystko wyjaśnić? Wiesz, jakie są kobiety, gdy są zakochane. A to będzie rozsądniejsze, niż takie pakowanie się w kłopoty. No bo wiesz, mogłybyśmy później mieć duże kłopoty, jakby np. naskarżyła dyrektorowi, a ja chociażby do końca roku szkolnego muszę się tu utrzymać. Może, nie wiem. Ty wyjaśnij wszystko z Piątkiem, ja wyjaśnię z Aiko. Później Ty wyjaśnisz z Aiko, a ja z Piątkiem? Taka moja propozycja. W razie, jakby rozmowa nie pomogła, to wymyślimy coś innego.- Zaproponowała. Tak, twierdziła, że to była dobra opcja. Po co wszystko od razu zaniżać do takiego poziomu? Można porozmawiać. Mama rudej twierdziła, że rozmową można wskórać o wiele więcej.
Tak dawno nie była w Londynie. Jej świat kręcił się wokół Hogwartu jaki miodowego królestwa. Nie spodziewała się jednak, że pierwsze wyjście poza "magiczny krąg" będzie nieudane. Czemu? Przechadzając się między wystawami, Oriane zastał deszcz. Z początku zaczęła przed nim uciekać szukając suchego schronienia jak reszta ludzi na ulicy. Niestety, większość bram, sklepów jak i barów była przepełniona. Główka od szpilki nie zmieściła by się między nimi. Zła na siebie jak i pogodę która zepsuła jej wyjście biegała od budynku do budynku. W tym czasie zdążyła już nieźle przemoknąć. Ostatnim miejsce do jakiego weszła była kawiarnia. Czasami zdarzało się jej wpaść tutaj z przyjaciółmi. Zawsze zastanawiała się kto nadał jej tak... specyficzną nazwę. Mandragora. Ciekawe. Może jakiś zielarz lubujący się w tych... stworach, jak zwykła nazywać je dziewczyna. Od razu po przekroczeniu progu zajęła pierwszy wolny stoli i osuszyła swoje ubranie za pomocą magii. Na włosach jednak nie chciała tego próbować. Zawsze po takim zabiegu puszyły się niemiłosiernie i były ni do ogarnięcia. Przeczesała je jedynie palcami i lekko roztrzepała dając im wyschnąć w naturalny sposób. Przeczekanie tej pogody potrwa pewnie z pewien czas to też zamówiła sobie ciepłą herbatę i nie zwracając na nic już więcej uwagi zaczęła pisać w swoim notesie. Nikomu nigdy nie pozwalała do niego zajrzeć. Był to jej sekret odnośnie zapisków.
Od dawna nie miał od niej żadnego kontaktu. Zapadła się pod ziemie, uciekła po raz kolejny, ktoś wymazał jej pamięć. Pieprzone deja vu. Teraz jednak doskonale wiedział, co jej się przytrafiło, a mimo to zwlekał z tym, żeby wykonac jakikolwiek ruch. Nie wiedział bowiem, czy przypomnienie jej o istnieniu ich dziecka nie sprawi, że zechce jej mieć dla siebie... A teraz, po tym wszystkim, nie zamierzał jej oddawać nikomu. Venice była pod jego opieką, wychowywana na rasową księżniczkę, pewną siebie i zdeterminowaną do osiągania celów damę. Była jego oczkiem w głowie, które zamierzał wyprowadzić na najpotężniejszą czarownicę pod słońcem. Lecz czy nie każdy ojciec tak myśli o swoim dziecku? Szedł Pokątną, trzymając teczkę pełną kartek pod połami ciemnej marynarki. W Hogwarcie miał zawsze coś do roboty, wiele ciekawszych zajęć odwracało jego uwagę, więc postanowił zlokalizować jakieś spokojne miejsce z dala od znajomych twarzy, które pozwoli mu na przeczytanie tych nudnych wypocin uczniaków w ramach odbębnionego szlabanu. A przecież kochał dawać szlabany, radość była jednak zbyt krótkotrwała. Czarodzieje też mokną, o, zgrozo. On miał jednak na sobie długi czarny płaszcz z kapturem mocno naciągniętym na twarz, który chronił go przed deszczem. Wilgoć nie przenikała przez cienką warstwę magicznego materiału, a wiatr nie mroził go do szpiku kości, choć kiedy przekroczył próg Mandragory szybko na podłodze pojawiła się sporawa kałuża — na szczęście na krótko, bo już po chwili bez trudu można było dostrzec samowolkę szmat, które przystąpiły do działania. Payne, pozwolił sobie na to, by odchylić poły płaszcza jednym ruchem i zdjąć go z siebie, bo skoro zamierzał tu na chwilę przysiąść i sprawdzić kilka prac to nie zamierzał tego zrobić w ociekającym wodą ubraniu. Zamówił herbatę z wkładką, bo musiał mieć coś z tego wszystkiego i rozejrzał się po lokalu. Szybko jego oczy spoczęły na młodej Ślizgonce i westchnął cicho. —Każde miejsce na odrabianie prac domowych jest dobre...— mruknął bardziej do siebie niż do niej i usiadł przy wolnym stoliku, tuż obok niej, siadając plecami do dziewczyny.
Chwilę stukała piórem w białe karty notesu. Początki zawsze były trudne, dzisiejsza pogoda nie ułatwiała tego. Po chwili jednak pojawiło się kilka słów tworząc pierwsze zdania. Zatańcz ze mną pośród traw w miejsca nieznane wejdź tęsknotą wypełniona noc kusi słodyczą Nigdy nie była dobra w pisaniu wierszy. Zawsze jedno zdanie nie pasowało jej do całości. W tym wypadku było to traw. Próbowała na różne sposoby zamienić to słowo lecz żadne nie było doskonałe. sfrustrowana zostawiła to pisząc dalej. Być może na samym końcu uda się je zamienić. a może i nie... wiruj z cieniami drzew niech umysł pójdzie spać pośród opadających liści wolność chłoń Wolność. Słowo które prześladowało ją od dziecka. Ona sama nie mogła siebie nazwać wolną osobą. Zawsze coś ją więziło. Miała już pisać ostatnią zwrotkę, gdy zauważyła znajomą twarz w barze. a dokładnie ujmując Profesora. Nie spodziewała się spotkać żadnego z nich w takim miejscu. Czyży sam był na zakupach i tak jak ją zastał go deszcz? Bardzo prawdopodobne szczególnie, że spojrzawszy za okno nadal padało. Słysząc jego głos zaśmiała się pod nosem. Możliwe, iż nie mówił do niej, jednak miała ochotę odpowiedzieć na to. - Czyżby Pan Profesor miał sam zamiar odrabiać prace domowe? - spojrzała w jego kierunku ciekawa odpowiedzi.
Dziś mógł odetchnąć pełnym tchem i przypatrywać się urokowi ulicy Pokątnej. Od rana przyglądał się przemijającym się czarodziejom, spiczastym tiarom, które tak szybko znikały mu z pola widzenia, co się pojawiały. Tego dnia nie musiał iść do pracy, dostał wolne od swojego pracodawcy, który i tak proponował mu to już jakiś czas temu. Od kilku lat, Perseus nie widział niczego innego niż praca, zajmował się nią całym sercem i można by rzec, że przemęczał się, chcąc wszystko dopiąć na ostatni guzik. Co prawda, dzisiejszy „urlop” był wymuszony, szef kazał mu gdzieś wyjść i nie siedzieć cały czas w Departamencie Tajemnic i robić rzeczy, które nie mogą być znane dla osób trzecich, nie pochodzących z tego miejsca. Tak właśnie zjawił się w kawiarni na ulicy Pokątnej, nie wymyślając żadnego, sensowniejszego miejsca do odpoczynku, który go denerwował. Tak, nie było mu na rękę siedzenie i nic nie robienie, a jednak dzisiejszy dzień był przymusem. Wolał więc już dziś nie myśleć o pracy, a zająć się leniwym popijaniem kawy, z dodatkiem dwóch kostek cukru. Czas płynął bardzo wolno, wręcz wydawało mu się, jakby stanął w miejscu. Jedynie przechodzący za szybą ludzie przekonywali go, że jest inaczej. Z nieokreślonej nostalgii wyrwał go dzwonek, magicznie dzwoniący, gdy ktoś nowy przekraczał próg kawiarni. Perseus patrzył na wysoką blondynkę o oszałamiającej urodzie. Widział jak rozglądała się w poszukiwania wolnego miejsca, a że na jej nieszczęście była to jedna z najbardziej uczęszczanych kawiarni na tej ulicy, jedyne wolne miejsce było naprzeciwko Persiego przy tym samym stole. Odchrząknął i wstał, by zaprosić dziewczynę do swojego stolika. - Nie ma nigdzie miejsca, więc mam nadzieje, że nie będzie ci przeszkadzało moje towarzystwo? – Zapytał z lekkim uśmiechem. Była dla niego czymś nowym, ciekawym. I dodatkowo, przypominała mu kogoś, lecz nie potrafił wskazać tej osoby, ani też skąd by ją znał. Miał w głowie pustkę, gdy o tym myślał, a jednak był pewien, że skądś kojarzy… ten rodzaj urody. Filiżanka Chase’a była pusta, więc skorzystał z okazji i zapytał dziewczynę, czy chce coś do picia. Bo chyba właśnie po to tu przyszła. Na pierwszy rzut oka, Perseus od razu mógł stwierdzić, że nie była osobą, którą nie chciał poznać – czyli taką, która więcej mówi niż myśli, jest ogólnie zbyt hałaśliwa. Od tej, naprzeciwko mężczyzny emanowała dziwna aura spokoju i czegoś nieokreślonego… Co bardzo zaciekawiło bruneta. Gdy już zamówili u kelnerki swoje zamówienia, Perseus zwrócił się do dziewczyny: - Przepraszam, jeśli cię w swój sposób zaniepokoiłem. Była to dość dziwna akcja. Lecz nie przedstawiłem się. – – W głowie szybko obmyślił plan, nie przedstawiania się swoim prawdziwym imieniem. Czy był tego konkretny powód? Nie do końca, jednak nie chciał tego robić ze względu na swój zawód Niewymownego, no i też jest szansa, że jego siostra opowiadała komuś o swoim bracie. Nie chciał napotkać na jakąś jej koleżankę, mimo że uparcie potrzebował kontaktu z własną siostrą. – Jestem Matthew Hamilton. A ty jesteś…? – Tu się zawiesił, czekając, aż dziewczyna się przedstawi. Musiał szybko wymyślić jakieś imię i nazwisko, a to drugie od razu skojarzyło mu się z Szefem Departamentu Przestrzegania Prawa. Uśmiechnął się w duchu, na samą myśl, że przybrał jego nazwisko. Był przecież legendarną postacią. Upijał powoli małe łyki z filiżanki, jednocześnie słuchając dziewczyny. Już na samym początku zaciekawiła go i postanowił kontynuować tą znajomość. Jako Matthew Hamilton, nikt inny.
Tuż po egzaminie nauczycielskim wybrałam się do kawiarni "Mandragora" - miałam jeszcze kilka godzin do Świstoklika, a szczerze powiedziawszy wolałabym nie spędzać ich na dworze. Powrót do mieszkania byłby zbyt czasochłonny - nie umiałam się teleportować, a z Hogsmeade do Londynu był jednak spory kawał, więc wypicie czegoś było najbardziej rozsądnym wyjściem. O tej godzinie większość miejsc była tragicznie oblężona i tak też było w tym przypadku. Gdy tylko dostrzegłam, że ta kawiarnia jest tak przepełniona, a na horyzoncie nie ma ani jednego wolnego stolika byłam gotowa się wycofać. Wtem niespodziewanie przy stoliku niedaleko mnie pewien mężczyzna zaprosił mnie bym usiadła z nim. Zawahałam się - nie lubiłam towarzystwa obcych, a byłam niestety przyzwyczajona do tego ze względu na moją dziwaczną urodę dość często zagadywali mnie ludzie, szczególnie mężczyźni, z którymi nie chciałam mieć wiele do czynienia, z drugiej jednak strony wiedziałam, że oczekiwanie na wolny stolik tutaj lub gdziekolwiek indziej może zająć mi naprawdę wiele czasu. - Dziękuję - powiedziałam cicho unikając spojrzenia bruneta. Moje obawy potwierdziły się, gdy zaproponował mi coś do picia. Grzecznie podziękowałam i poprosiłam przechodzącą obok kelnerkę o podanie mi syreniego latte. Mężczyzna chyba się zreflektował, bo postanowił przeprosić mnie za swoje dość nietypowe zachowanie. Skinęłam głową dając mu do zrozumienia, że nic się nie stało. Najpewniej nie ciągnęłabym dalej rozmowy, tym bardziej, że po chwili pojawiła się kelnerka z moim napojem, jednakże brunet usilnie próbował mnie zagadać, więc z grzeczności zdecydowałam się włączyć do rozmowy. Z racji tego, że miałam mieszane uczucia co do jego intencji, nieszczególnie chciałam ujawniać mu swoją tożsamość dlatego po chwili zastanowienia postanowiłam przedstawić się zdrobnieniem, którego używało wobec mnie tylko kilka osób. - Możesz mówić mi Lora - powiedziałam cicho, powoli sącząc moje latte. W międzyczasie udało mi się trochę lepiej przyjrzeć mężczyźnie - nie zwracałam uwagi raczej na takie rzeczy jak powierzchowność, więc jego uroda nie zrobiła na mnie wrażenia. Zauważyłam natomiast, że jest ode mnie znacznie starszy. Miałam bardzo złe przeczucia, ale z drugiej strony... normalnie w tego typu sytuacjach miałam wizje ostrzegawcze, tym razem się tak nie stało. Nie powiedziałam nic więcej - nie miałam ochoty prowadzić bezsensownego small talku, a cisza była dla mnie pozbawiona niezręczności.
Nie mógł być świadom, że jego siostra postanowiła zostać nauczycielką, a nawet nie był pewny czy skończyła Hogwart. Powinna go już skończyć lata temu, a jednak jeszcze niedawno słyszał od pewnych ludzi, których lubił nazywać swoimi "informatorami", że dziewczyna jeszcze do Hogwartu uczęszcza. Czuł się niczym detektyw, albo jak jakiś pedofil, szukający ofiary i gdy już ją sobie upatrzył, nie odpuszczał i trzymał się jej ostatkami sił. Dziewczyna na szczęście wydawała mu się być cicha i jakby niedostępna, zamyślona. Perseus był z tego faktu zadowolony, gdyż może teraz był dość… nachalny i dużo mówił, jak na niego, ale to tylko po to, żeby nie było między nimi niedomówień. Przecież musiał się jakoś wytłumaczyć z tego, że zaprasza do stolika nieznajomą kobietę i proponuje jej coś do picia. Wydawałoby się z jej perspektywy, że jest jakimś zalotnikiem, a wcale tak nie było. Była jedynie kimś, kim Perseus mógł się zając pomiędzy pracą, a odpoczynkiem w kawiarni, gdzie czas leciał leniwie i jakby własnym tempem, niezależnie od praw świata. Po jej przedstawieniu się, zmarszczył czoło, myśląc nad jej… imieniem. Znaczy był pewien, że jest to przezwisko bo takiego imienia po prostu nie było, albo nigdy takiego nie napotkał. Zrozumiał jednak, że tak jak i on, ona również miała swoje tajemnice i nie przedstawiała się przed nim… uczciwie. Podobało mu się to i uśmiechnął się lekko, a było to na tyle dziwne, że z perspektywy Lory nie miał powodu do uśmiechania się. Utrzymywała się pomiędzy nimi cisza, ani on, ani ona nie mieli ochoty do zaczynania rozmowy bez naprawdę ważnego, albo dobrego tematu. Co uświęciło go w przekonaniu, że była do niego podobna dużo bardziej, niż mu się wydawało z początku. Zastanawiając się, Perseus rozumiał jej obawy, co do dołączenia do niego. Przecież teraz, patrząc na nią, mógł przyznać, że była piekielnie dobra. Piękna, urokliwa. Lecz Chase nie rzucał się od razu z zębami na takie osóbki płci pięknej, a jedynie… patrzył dyskretnie, nie przyznając się do tego, że dana osoba mu się spodobała. No, ale to nic nie znaczyło. Ktoś miał zwyczajnie urodę, taką, jaka mu odpowiadała. Pili powoli napoje, wzdychając i nie odzywając się ani słowem. Co prawda, zwykle Perseusowi to nie przeszkadzało, tak teraz szukał w umyśle jakiegoś tematu, który mógłby rozpocząć ich rozmowę. - Często tu przebywasz? – Zapytał cicho, rozglądając się po pomieszczeniu i oceniając w głowie wystrój całego tego miejsca. Nie było źle, ale też dupy nie urywało. Cóż, gdyby się dowiedział, że dziewczyna jest jasnowidzem… na pewno wyszukiwał by u niej rysy siostry. No i raczej wtedy rozpoznałby ją w niej, lecz teraz, bez tej wiedzy nie widział w niej zaginioną dla niej dziewczynki, którą nie potraktował, tak jak należało. W sumie, to nikt tego nie zrobił. Wszyscy się od niej odwrócili, a nie było ku temu powodów. Cóż, jego matka była cipą i po niej nie spodziewał się czegokolwiek innego. Jego brat był tak przywiązany do matki i jego mózg to była prędzej nieokreślona kształtem masa niż coś sensownego. Więc zostawał tylko on, gdyż ojciec nie żył. A przecież jego tata nie będzie zajmować się innym dzieckiem swojej byłej żony. Więc wszystko spoczywało na nim i dlatego było mu tak bardzo wstyd. Nie wiedział też jakby wyglądało spotkanie z Florence… co by jej powiedział.
Zdziwił mnie uśmiech mężczyzny, starałam się jednak nie okazywać niepokoju - w kwestii powstrzymywania emocji byłam mistrzynią, więc nawet jeśli Matthew był biegły w rozczytywaniu innych ludzi zobaczyłby tylko bierną i nieszczególnie śmiałą kobietę. W gruncie rzeczy to była prawda - byłam wycofana i nieszczególnie lubiłam kontakt z obcymi ludźmi. Mężczyznę mogło zadziwić to, że nie przyjęłam od niego napoju, ale miałam nadzieję, że to zrozumie ten jednoznaczny sygnał - oficjalnie odrzucałam jakiekolwiek zaloty. Cieszyłam się, że nie mówił za wiele, znaczyło to, że nie jest jednym z tych upierdliwych dupków, którzy nie potrafią dać dziewczynie spokoju. W gruncie rzeczy stał się moim towarzyszem niedoli przypadkiem, więc byłam wdzięczna za to, że nie jest upierdliwy. Upiłam trochę kawy starając się nie zwracać za bardzo uwagi na Matthew. Szczerze powiedziawszy muszę przyznać, że mężczyźni strasznie mnie niepokoili, przynajmniej Ci, których nie znałam intencji. Miałam wśród swoich znajomych kilku kolegów, ale były to osoby bardzo szczere, a siedzący przede mną pan nie wyglądał na kogoś obdarzonego tą cnotą. Nie miałam powodów by ufać mężczyźnie - ufałam tylko najbliższym przyjaciołom i zajęło to bardzo wiele czasu. Z racji tego, że moja rodzina od zawsze traktowała mnie z dystansem, a później zostawiła byłam zdana tylko na siebie i przywykłam do tego, wiedziałam, że mogę polegać na sobie. - Nie bywam tu - powiedziałam cichym, ale pewnym siebie głosem - Przyjechałam do Londynu na egzamin, czekam na świstoklik. Napiłam się jeszcze raz kawy, po czym odważnie zlustrowałam mężczyznę spojrzeniem. Jego rysy znowu wydały mi się znajome, mimo że teoretycznie nie mogłam kojarzyć ze szkoły, postanowiłam więc przełamać bariery. - Czy to możliwe, że już kiedyś się spotkaliśmy? - zapytałam aksamitnym głosem - Odnoszę dziwne wrażenie, że tak.
Jesień wdarła się do Londynu z impetem, zaskakując mieszkańców intensywnym chłodem, jaki ze sobą przyniosła. Po stosunkowo ciepłym lecie, żal było schować do szafy zwiewne spódnice i sukienki, by wyciągnąć kurtki i płaszcze, aczkolwiek taka była kolej rzeczy. Właściwie chłód nie przeszkadzał za mocno Drayton, kiedy tak przemierzała miasto. Ubrała się stosunkowo ciepło, więc wieczór nie był jej straszny. Tym bardziej porywisty wiatr, który tańczył w jej ciemnobrązowych, niemal czarnych włosach jak na imprezie życia. Poddawała się temu działaniu w całości, z typową dla siebie nonszalancją w mowie ciała. Drobna czarownica wracała właśnie niespiesznym spacerkiem z pracy, zaglądając na twarze mijanych ludzi i oglądając dobrze znajome budynki, które jednak nigdy jej się nie nudziły. Londyn potrafił być czarujący, nawet przy tak niesprzyjającej spacerom pogodzie. Nogi same niosły Nevę w stronę ulicy Pokątnej, gdzie mieścił się jeden z jej ulubionych lokali. W dni takie jak te, kiedy wracała z biura dość późno na własne życzenie i kiedy atmosfera sprzyjała zaszywaniu się w przyjemnych dla oka, przytulnych miejscach, lubiła wstąpić na dobrą kawę, zwyczajne zrelaksować się, pomyśleć. Ostatnimi czasy była bardzo samotna. I choć z jednej strony cieszyło ją to, bo wreszcie mogła tak naprawdę od wszystkiego odpocząć i pobyć sam na sam ze swoim wnętrzem, to z drugiej strony to uczucie zaczynało jej nieco doskwierać. W biurze, czy w kawiarni mogła pobyć wśród ludzi, zatem mieć namiastkę towarzystwa, a jednocześnie zachować swoją samotnię. Mając do pokonania jeszcze kawałek drogi, wyciągnęła papierosa i osłoniwszy go dłonią przed hulającym wiatrem, przypaliła go sobie mugolską zapalniczką, którą niegdyś dostała w prezencie od znajomego z podróży. Klasyczna zapalniczka benzynowa, z namalowanym wizerunkiem Jamesa Deana, o którym znajomy powiedział jej, że to ich symbol popkultury i pewnego rodzaju ikona buntownika. Tyle informacji jej wystarczyło, by obdarzyć tego mężczyznę sympatią. W międzyczasie znalazła się pod docelowym budynkiem, gdzie przystanęła, patrząc do góry na szyld. „Mandragora”. Lubiła tę kawiarnię. Nastrojowe wnętrze zapraszało przechodniów do poświęcenia mu odrobiny uwagi, do wstąpienia na kawę i rozluźnienia się. Drayton wypuściła spomiędzy różanych warg ostatnią partię trującego dymu, pozbywając się peta, po czym weszła do środka, od progu przywitana pięknym, kuszącym zapachem świeżo zmielonej kawy. Zamówiła syrenie latte, na które miała zwyczajnie największą ochotę, po czym usiadła w swoim ulubionym miejscu – tuż przy wielkim oknie, w wygodnym fotelu. Wprawdzie całkiem lubiła swoją pracę w ministerstwie i uważała ją za łatwą i przyjemną, ale należała do ludzi pracowitych i ambitnych, zatem dawała z siebie więcej, niż od niej oczekiwano. W rezultacie czuła już dzisiaj małe zmęczenie, które objawiło się tym bardziej, kiedy jej szczuplutkie ciało zapadło się przyjemnie w komfortowym meblu. Obserwując tak szalejący za oknem wiatr, zauważyła, że tuż obok, po przeciwnej stronie ulicy, przechodzi dobrze jej znana osoba. Zgoła tak, jakby zobaczyła ducha.. Widok Bergmanna rozbudził ją na tyle, by usiadła prosto w fotelu i nie usłyszała kelnerki, kładącej przed nią kawę i życzącej smacznego. Przygryzła wargę, obserwując przez chwilę sylwetkę mężczyzny, zbliżającą się w tę stronę. Była spostrzegawcza i uważna, łatwo rozpoznawała ludzi. Zwłaszcza tych, z którymi miała okazję spędzić większą ilość czasu. Patrzyła tak na niego, po czym jakby otrząsnęła się i odwróciła spojrzenie, zupełnie zdezorientowana swoimi odczuciami. Nie pamiętała nawet, kiedy ostatni raz mieli okazję się spotkać. Naprawdę jego widok wyprowadził ją z równowagi do tego stopnia, że kompletnie nie potrafiła określić, co myśli, co czuje? Zirytowana chwyciła filiżankę ciepłego napoju w swoją zawsze zimną dłoń, próbując puścić ten moment w niepamięć, jednakże kiedy usłyszała cichy dzwonek przy drzwiach wejściowych, do jej głowy przyszło jedynie rosyjskie, siarczyste przekleństwo. Jasne, że to był Daniel. To musiał być on. I wiedziała to nawet bez odwracania się, by spojrzeć. Los nie przepuściłby sobie takiej okazji; chciał sprowokować Nevę.
Chłód panujący w Londynie był szorstki. Ocierał się o fragmenty skóry jak oswojone, pragnące zwrócić uwagę zwierzę; kłuł, wnikającą głęboko szczeciną, owijając się dookoła sylwetek splotami eterycznego ciała. Chłód chciał przyprawiać o drżenie, przywołując uczucie głębokie aż po szpik kostny, był nieprzyjemny i nieustannie narastał, potęgowany strumieniem ciskanego prosto w twarz wiatru. Przywyknął. Pogoda w Wielkiej Brytanii nie odstawała od swych standardów - nigdy nie zwykła obdarzać przechodniów ciepłem, serwowanym wraz z lśnieniem słońca, które przelewało na ziemię wodospad lądujących promieni; pogoda w Wielkiej Brytanii była wręcz monotonna, wpisana w kanon szarości oraz nieustannego deszczu, który nie zdążył wymazywać swych śladów z wilgoci cegieł i bruku - nim nastąpiła kolejna, uderzająca symfonia kropel. Niezależnie, niemniej, od niedogodności, przechadzki stawały się nieodzownym rytuałem Bergmanna - być może, istota tkwiła tutaj w ucieczce od kreślącej w życiu mężczyzny kręgów rutyny pracy - lekcji, szkolnych korytarzy szkockiego zamku, zaszyciu się w czterech ścianach gabinetu nauczyciela. Nie zwykł jednakże tego przesadnie roztrząsać, spacerując w niezmąconym spokoju ulicą, mijając wyrastające, pogrążone jak on w głębi własnego świata, własnych rozmyślań, postaci ludzi. Pomimo panoszącego się gwaru, sznurów mugolskich pojazdów stłoczonych jak kolorowe, niekształtne paciorki, spomiędzy których wydobywał się wieczny warkot; pomimo rozmów - obijających się ciągle o uszy kawałków często pozbawionych znaczenia, urwanych, rozpływających się razem z momentem ich odnotowań; pomimo wszelkich pozornie rozpraszających czynników Bergmann wspaniale odnajdywał się w swoim wewnętrznym świecie, wobec którego nigdy nie dozował ostrożnie czasu. Widok rozpościerających się koron drzew o zżółkniętych liściach, nieuchronnie tracących własną, tętniącą życiem barwę, na tle zszarzałego od grupy obłoków nieba - jakby sam z siebie wzmagał to zamyślenie, ochraniające kotarą umysł od prozaicznych trosk, od codziennych problemów, czasem poruszając coś w pierwszej chwili nieistotnego, lecz z przyjemnością poddawanego analizie przez umysł. Ociężałe kłębiska chmur, ostatecznie uwolniły nagromadzenia kropel, upadające wpierw niewyraźnie, powoli, w dużych odstępach czasu - jedynie czasem czuł w swoich włosach, czuł lądujący na twarzy, krótki oraz oziębły dotyk rozbryzgującej się wody, która płynęła w dół później miniaturowym korytem; dopiero po jakimś czasie niewinny deszcz przybrał rangę prawdziwej ulewy, dodatkowo targanej w objęciach tańcującego z nią wiatru. Bliskość kawiarni sprawiła, że Daniel nie musiał nawet się zastanawiać - jego dłoń sięgnęła po klamkę niemal automatycznie, jak gdyby była to decyzja przemyślana i pewna, zmuszając do posłuszeństwa drzwi pilnujące drogę ku wewnątrz. W „Mandragorze” zdarzało mu się pojawiać - lubił kawiarnie, drażniący mu nozdrza intensywny aromat kawy oraz nutę kwaśno-gorzkiego posmaku roztaczającą się na języku; doceniał w szczególności lokale spokojne, a ten - pomimo swej nazwy - właśnie do takich należał, gdzie można było bez przeszkód wyjmować książkę, bez obaw rozpocząć podróż po literackim świecie, niezakłóconym krzykiem z niedalekich stolików. Tym razem - jednak - wcale nie miał ochoty wyjmować książki. Wystarczyło mu jedno spojrzenie, rzucane pierwotnie bez uczuć na ogół sali, lecz później - skoncentrowane, choć zarazem nienatarczywe; impuls przebiegający wyładowaniem przez kolejne złączenia synaps jednoznacznie poinformował k t o również postanowił się znaleźć tutaj. Co za zbieg okoliczności, co za podarowana szansa - której już nie miał w zamiarze ze swoich dłoni wypuścić, czując lekkie ukłucie nostalgii na myśl niepojawiania się na ostatnich zdarzeniach w kulturowym życiu Londynu, z odwiecznym łudzeniem się, czy ona zawita tam również. Spokojnie zbliżył się do zajmowanego przez nią stolika, dopiero przy stosownej, niezmuszającej do podniesienia głosu odległości, posyłając w jej stronę krótkie pytanie: - …czy można? - Musiał wypełnić reguły grzeczności, opasujące go teraz jak sztywne liny; miało to zarazem zalety - pozwalało obserwować kobiecą reakcję, doszukiwać się zmian, nawet tych drobnych, niedostrzegalnych w pierwszym momencie rzucenia wzrokiem. - Minęło już sporo czasu - wyznał w końcu tę oczywistość. Z b y t dużo czasu, Danielu?
W tych błahych, nikłych sekundach, które z wyjątkową łaskawością wobec jej osoby postanowiły rozciągnąć się na dłuższy moment wbrew jakimkolwiek prawom, w tych cichych szeptach czasu, Drayton patrzyła na to, co działo się za wielgachnym oknem, tak naprawdę nie widząc nic. Nie dostrzegała paskudnej ulewy, która rozbryzgiwała się na ulicy; popłochu wśród nieszczęśników, którzy zaskoczeni nagłą intensywnością opadów biegli w sobie znane strony, szukając chwilowego schronienia lub spiesząc się do ciepłego domu. Nie widziała smutnego losu porzuconych przez drzewa liści, topiących się w kałużach, ani kociego przybłędy, kulącego się pod suchym skrawkiem przy sklepiku nieopodal. Nie docierały do niej nawet natarczywe dźwięki bębniących o szybę kropel deszczu, tak usilnie starających się zwrócić na siebie jej uwagę, czy też nastrojowej, cichej muzyki płynącej z radia przy barze. Świat dla niej zwolnił, otulił ją ciszą i zasłonił oczy obrazami wspomnień, tak dawno niewidzianych, że w tym momencie niemal nostalgicznych. Umysł przypominał jej teraz w skrócie migawki wszelkich spotkań i wydarzeń kulturalnych, które dzieliła z Danielem. Przypominał galerię sztuki, wysmakowane dzieła, ich pierwsze zetknięcie pięknego wieczoru, spojrzenie w nikłym świetle zewnętrznych lamp, tembr głosu, gdy mężczyzna postanowił przełamać ciszę, a następnie każde kolejne spotkanie, dające jej złudne poczucie więzi, wyjątkowej bliskości. Więcej obrazów, rzeźb, muzyki, dobrego wina, papierosów, a przede wszystkim dyskusji, których później nie mogła się wręcz doczekać, tłumacząc to sobie miłością do sztuki, rzeczy wzniosłych i ponadprzeciętnie pięknych, łagodzących jej oblicze i czule dotykających duszy. To wszystko zdawało się Nevie teraz takie odległe, zapomniane, choć w istocie ona nie zgubiła ani chwili. Nuta żalu. Chyba właśnie ona zagrała teraz w sercu drobnej szatynki, kiedy nadużywała dobroci mijających sekund. Przecież pojawiał się regularnie. A z dnia na dzień zniknął. Zniknął, pozostawiając ją z dziwną pustką, a później wręcz niechęcią do dalszej aktywności w artystycznym życiu Londynu. Z czasem bowiem również przestała przychodzić, tylko niekiedy zastanawiając się, czy być może wrócił i odczuł to, co wówczas, gdy została w tym światku sama, poczuła ona. Miała brzydką, aczkolwiek szczerą niestety nadzieję, że tak. Zamrugała, wiedząc, że skończył się jej czas namysłu, spokoju. Jakoś instynktownie czując, że zaraz wkroczy w jej przestrzeń, a wtedy będzie musiała sprecyzować swoje odczucia i myśli, by wiedzieć, jak zareagować. Jaką być. Zatem kto to dzisiaj będzie, Neva? … czy można? Królowa śniegu? Samotna wszędzie i ze wszystkimi młoda kobieta? Czarująca dusza towarzystwa? Czy może zlepek wszystkiego, wynik zderzenia różnych skrajności, autentyczna Drayton? Kobieta odłożyła filiżankę, patrząc na mężczyznę z zaintrygowaniem, a równocześnie pewną dozą ostrożności. Nie chciała się nazbyt przed nim odsłonić. Nawet trzeba. - Proszę. – odrzekła wstając z fotela, by przywitać się z nim, jak należy. Prezentował się dobrze, jak zawsze. Pełen niewysłowionej klasy w najlepszym wydaniu. Lubiła to w ludziach. Nie każdy miał ten szczególny rodzaj uroku, o którym Neva twierdziła, że nie sposób się go wyuczyć, nabyć. Zwłaszcza w prawdziwie męskim stylu. Przebiegła spojrzeniem po twarzy Bergmanna, uśmiechając się kącikiem ust, gdy wspomniał o czasie. - Więcej, niżbym przypuszczała. – przyznała w rewanżu, po czym niespiesznie, w prowokującym niemalże tempie, nachyliła się subtelnie do jego osoby, dosłownie muskając ustami jego zarośnięty policzek w ramach przywitania.- Dobrze wyglądasz. – dodała prawie szeptem, gdy jej usta były jeszcze przy jego skórze, po czym odsunęła się na taktowną odległość. Nie bardzo troszczyła się teraz o to, czy wypadało zrobić to, co uczyniła. To był impuls. Chęć. Liczyła, że nie odbierze tego w jakikolwiek negatywny sposób. Kiedy formalności stało się zadość, Neva wskazała drugi fotel w znaczącym geście. – Zapraszam. O ile się nie mylę, kawy razem jeszcze nigdy nie piliśmy. Po tych słowach, sama ponownie zagłębiła się w fotelu, nie spuszczając wzroku z Daniela. Tak, jakby również doszukiwała się w nim jakichkolwiek zmian, przejawów emocji. Czegokolwiek.
Uśmiech mężczyzny spowodowany był czymś nieokreślonym, przynajmniej dla niego w chwili obecnej. Perseus czuł się w jej obecności jednocześnie trochę spięty, a zarazem wyluzowany. Nie dało się to określić jednym słowem, a nawet jakby było takie słowo, to Chase go nie znał. Zaskoczyła go jej odmowa, lecz przyjął ją zwykłym przytaknięciem głowy i spróbował się zastanowić, co mogło spowodować ową odmowę. Może to, że ledwo się poznali, nie ufała mu. Nic w tym dziwnego, on przecież również nie był w pełni otwarty dla „Lory”, nie podając jej swojego prawdziwego nazwiska, ani żadnej znaczącej informacji dla blondynki. W ich stoliku było cicho, lecz to milczenie w ich przypadku było pasujące i jemu i jej. Było to zadziwiające, że niby spotkanie w jakiejś kawiarni, oboje się nie znali, a jednak dopasowali się. Przynajmniej na razie. - Mieszkasz daleko, czy… wakacje? – Zapytał kolejne pytanie, jednocześnie wahając się, czy przypadkiem nie będzie to dla dziewczyny zbyt uciążliwe, że ciągle zadaje pytanie, jak podczas jakiejś spowiedzi. Na szczęście, to że sama zadała pytanie upewniło Perseusa, że tak nie było, albo nie w takim stopniu, żeby uciekła bez słowa. Zanim odpowiedział, zastanowił się. W tym co mówiła było trochę prawdy. Rzadko kiedy proponuje komukolwiek nieznanemu cokolwiek, a w jej osobie czuł coś bliskiego, rodzimego. - Oczywiście, że jest to możliwe. Może nawet tak było. Cóż, na pewno w twojej twarzy widzę coś znajomego. Ale nie pamiętam, żebyśmy się spotkali wcześniej… ale nie wiem czemu jestem prawie pewien, że już się widzieliśmy. – Rzekł cichym, spokojnym tonem, a po chwili upił łyka kawy. W tej chwili starał sobie przypomnieć czy gdzieś na końcu jego umysłu nie znajduje się ta ważna informacja, która powiedziałaby mu, skąd ją zna. Trzymał filiżankę przy buzi i odkładając ją, zadrżały mu dłonie i kubek przechylił się, wylewając trochę zawartości na stolik. Przepraszając dziewczynę, szybko wziął serwetkę i zaczął wycierać stół. Perseus poczuł się wstydliwie, że wyszedł przed dziewczyną na lekką… ciapę. Tak zawsze nazywał żartobliwie swoją siostrę w dzieciństwie, kiedy jeszcze ich stosunki były bardzo dobre. Jej dłoń leżała na stoliku i Chase, ostatni raz przecierając stół, musnął palcami, dłoń blondynki. Wyczuł spięcie się ciała towarzyszki i już miał ponownie przepraszać, kiedy nagle… zobaczył, że stało się coś więcej.
Była utkana ze wspomnień - tak silnie zaznaczających się, podsyłanych przez dłonie pamięci fragmentów, które w przypływie zdarzenia wyrzucano na brzeg świadomości; wspomnień odżywających na nowo, lecz zarazem stających się w zupełności innymi - bez monotonii, napawając zwiększającą się dozą zaciekawienia. Jedynie wydawała się być podobna - o lustrujących go, dużych, złotobrązowych oczach i bladej cerze, osobliwości urody, której nie w sposób było ominąć. Cała niemniej otoczka uległa zmianom - nie tkwili już w klimacie dyskusji na temat sztuki, nie przechadzali się obok wystawianych obrazów, przywdziani w wieczorowe kreacje podobnie jak reszta zgromadzonych w galerii osób. To wszystko nie doczekało się powtórzenia, historia nie zataczała kręgu, lecz przyszłość wynajdywała odmienne ścieżki, prowadzące w nieznane, pozornie usłane z podłoża samych przypadków. Za oknem krople dobijały się nieustannym rytmem bębnienia, zjeżdżały po szybie, łącząc się w wodne szlaki przysłaniające widok. Ale zarówno widok na zewnątrz, jak inne, cicho prowadzone rozmowy, jak wystrój wnętrza, jak przechadzające się, inne postaci wetkniętych w ów klimat osób - nie odgrywały roli, rozmazywały się, pozbawione uwagi, jak gdyby umysł pragnął uczynić je tylko ułudą - skupiając się ledwie na jednym kontakcie. Uśmiechnął się delikatnie, niespiesznie wydłużając swe wargi w owym wyrazie sympatii - przyjmował tę nieprzewidywalność, pozwalał jej się ogarnąć, poświęcał się w całości opiece, kiedy rozpięty pomiędzy ich sylwetkami dystans uległ chwilowemu zerwaniu. Lekkie zetknięcie warg, niezwykle ulotne i niełamiące zwyczajów - wpisane w możliwość niewerbalnego dodatku powitań. Jej słowa zaskoczyły nieco Bergmanna, który raczej zwykł je posyłać od siebie - choć nieprzesadnie, wiedząc, że nadmiar jest gorszy niż całkowity brak komplementów. Cóż, najwyraźniej korozja czasu aż tak nie przybrała na swojej sile; usta rozchyliły się, uwidaczniając nieznacznie zęby w szerszej formie darowanego uśmiechu. - Zwyczajnie - odpowiedział, chociaż nie mówił tego z ironią, ani z rozpaczą, chciał wskazać na coś zupełnie innego. - Ale zwyczajność jest dla nas dwoje nowością - sprostował wkrótce, zajmując miejsce na wygodnym fotelu naprzeciw; pozwolił plecom zagłębić się w miękkie oparcie. - Tobie jest równie dobrze w obu wariantach. Otworzył menu, przez moment spoglądając na różnorakie kolumny oferujące konkretne rodzaje kaw i słodyczy - mimo, że z góry wiedział, jak będzie jego zamówienie wyglądać; nie pił kawy z dodatkiem cukru, a i zdarzało mu się pić ją niezwykle często bez mleka. Tkwiący mu w czaszce wybór jedynie podkreślał te preferencje. - Los okazał się sprzyjać - podsumował półżartobliwie. W i e d z i a ł, że do niej podejdzie, wiedział, że nie zawaha się ani na moment, między jednym a drugim mrugnięciem, między jednym a drugim, przyspieszającym skurczem otulonego żebrami serca. Bez względu na wszystko. - Chociaż nie powiem, żałuję ostatnich braków - wyznał. W najbliższej przeszłości nie pojawiał się na wernisażach w Londynie - natłok spraw spowodował, że albo nie miał okazji, albo zwyczajnie nie czuł on się na siłach - i preferował zaszycie w czterech ścianach mieszkania. Intrygowało go, czy Neva kontynuowała ze swojej strony tradycję - jeżeli tak, posiadała na pewno rozległą wiedzę o aktualnych sprawach artystycznego Londynu, który był miastem tętniącym życiem w różnego rodzaju barwach, w tym barwach kulturowej mieszanki oraz mnóstwa tworzących, niekiedy awangardowych artystów. W odczuciu Bergmanna sztuka była wręcz wszystkim - słońcem, dookoła którego obracał się układ planet jego własnego życia; tak, za sztukę uznawał też transmutację, której sam w pełni się zdołał poświęcić. Nie istniało więc nic innego, nic ważniejszego, nic bardziej godnego ofiar - nawet, gdy wymagała złożenia w ofierze własnej społecznej pozycji, wyklęcia, określenia przez ogół mianem szaleńca. - Teraz, jak pewnie wiesz, przez większość czasu muszę przebywać w Szkocji - oznajmił, niedługo potem unosząc spojrzenie ku przychodzącej kelnerce, aby oznajmić jej zamówienie na kawę. Rzeczowy, skrócony dialog nie trwał jednakże długo - dlatego tuż po tym wrócił do samej osoby Nevy, absorbującej jak zawsze - z niegasnącym wrażeniem.
Czułam się coraz bardziej spięta – jedyne czego chciałam to szybko wypić kawę i stąd wyjść. Siedzący przede mną mężczyzna wywoływał we mnie nieznany dotąd niepokój i mimo, że byłam osobą dość mocno zamkniętą to jego obecność powodowała, że pragnęłam zamknąć się jeszcze bardziej i najlepiej zamieszkać z dala od ludzkości. Jasne, że mu nie ufałam. Znałam dziesiątki takich typów, którzy proponowali nowo poznanym dziewczętom kawę, a potem podtruwali je amortencją. Samo spojrzenie Matthew, a także to że bez wahania zaprosił nieznaną i znacznie młodszą kobietę do swojego stolika wskazywały wyraźnie, że albo należał do tego typu ludzi, albo był jeszcze gorszym zwyrolem. Mimo to milczenie w jego towarzystwie było takie… naturalne, niewymuszone. Czułam się jakbym milczała z kimś kogo doskonale znam, a to powinno być w jakiś sposób uspokajające, to tak nie działało – przeczucie, że już kiedyś milczeliśmy razem utwierdzało mnie w przekonaniu, że mężczyzna ma w sobie coś nienormalnego. - Jedno i drugie – powiedziałam zgodnie z prawdą starając się jednak nie ujawniać zbyt wielu szczegółów o mojej osobie. Cały czas sączyłam kawę, żeby jak najszybciej opuścić to przeklęte miejsce, ale jakby na złość napój ubywał z kubka okropnie wolno, a mi z każdym łykiem robiło się coraz bardziej niedobrze. Przytaknęłam głową na jego odpowiedź uśmiechając się spokojnie, chociaż w środku wszystko we mnie buzowało. Serce nagle przyśpieszyło – może Matthew był jakimś stalkerem, który wypatrzył mnie kiedyś na ulicy, a teraz wyszpiegował, żeby zrobić mi krzywdę? Paranoiczne myśli prześcigały jedna drugą, a ja jako osoba, która totalnie straciła zaufanie do ludzi już lata temu, wypatrywałam w każdym geście mężczyzny spisku. Nagle mężczyzna przypadkiem wylał na stolik trochę kawy i zaczął wycierać blat – niby drobnostka, ale jednak nie tym razem. Nasze dłonie przypadkiem się ze sobą zetknęły, a ja poczułam, że moje ciało przeszły dreszcze. O nie, tylko nie to. Moje oczy zaszły mgłą i już wiedziałam co mnie teraz czeka.
Widzę go na kanapie w moim mieszkaniu i podświadomie wiem, że nie jest żadnym Matthewem Hamiltonem. Nagle woła mnie po imieniu. Nasze oczy się spotykają i po prostu rozmawiamy, ale tak inaczej… spokojnie, swobodnie, bez sprzeczek. Wpatruję się w jego oczy i nagle, zupełnie niespodziewanie uderza mnie w twarz świadomość, że go znam, że wiem kim jest…
Ocknęłam się, z trudem panując nad zawrotami głowy i nagle wszystko stało się jasne. Ponownie, tym razem w realnym świecie spojrzałam w oczy siedzącego naprzeciwko mnie mężczyzny i przypomniałam sobie wszystkie sytuacje, w których te oczy patrzyły na mnie z troską, smutkiem, radością czy gniewem. - Persi? – zapytałam z niedowierzaniem w głosie. Nie mogłam w to uwierzyć, nie wiedziałam co o tym wszystkim sądzić. Nie widziałam brata wieki, najprawdopodobniej około dziesięciu lat. Tak bardzo się zmienił, że z trudem dostrzegałam w jego twarzy tego chudego chłopca, którego znałam, ale to bez wątpienia był on. Sama nie wiedziałam czy czułam radość, rozpacz czy gniew. Tęskniłam za nim, ale jednocześnie byłam rozgoryczona, samotna i zła. Nie zostało ze mnie nic z tamtego niewinnego dzieciątka, które nosił na barana może z piętnaście lat temu – wtedy mimo wszystko byłam radosna, słodka, otwarta. Teraz stałam się zamkniętą w sobie i rozgoryczoną samotniczką i sama nie wiedziałam czy jest w moim życiu miejsce dla mojego wyrodnego brata. Oboje się zmieniliśmy – trudno było ocenić zmiany charakterologiczne mojego brata, ale bez problemu byłam w stanie wyjaśnić dlaczego się nie rozpoznaliśmy. Dziesięć lat temu sięgałam mu ramienia, miałam wystające zęby i wyglądałam raczej śmiesznie, on był chudym studenciakiem przypominającym prędzej pogrzebacz niż mężczyznę. Dzisiaj było zupełnie inaczej – patrzyliśmy na siebie z poziomu tego samego wzrostu i podobnego obciążenia życiowymi troskami, na dodatek ja wyrosłam na piękną kobietę, a on stał się bardzo atrakcyjnym mężczyzną. Patrzyłam na niego z pewnym wzruszeniem, ale czy to miał o znaczenie? Czy po tym wszystkim mogliśmy znowu być normalnym rodzeństwem?
Zwyczajność – nowością. To stwierdzenie było stuprocentowo trafione i słuszne w kontekście ich znajomości i jakby nie patrzeć pewnej wspólnej historii, choć niezbyt odległej, to w tym momencie zdającej się mieć miejsce dawno temu. Doprawdy ciekawym doświadczeniem było widzieć go w tej ubranej w codzienność scenerii, atmosferze typowo powszechnej i wręcz prozaicznej, która roztaczała się nad nimi, pozbawiona tej charakterystycznej dozy patosu, towarzyszącej im spotkaniom do tej pory. Automatycznie Neva wyczuwała tę różnicę i wiedziała, że on również ją czuje. Czy było to gorsze, mniej wyjątkowe? Chyba nie. Wierzyła, że szczególny klimat i magię chwil tworzą ludzie i kontakt między nimi, tory rozmowy, wytwarzana przez nich energia oraz dzielenie się przemyśleniami, a nie konkretne otoczenie, czy też wydarzenie. Oczywiście, sceneria i sposobność wyzwalały w człowieku całkiem ukierunkowane emocje, prowadziły go za rękę w pożądaną stronę rozumowania i zachowań, wymuszały niejako ściśle sprecyzowane odczucia i nie było w tym nic dziwnego, w końcu człowiek reagował na wszelkie otaczające go bodźce, mocno kierował się zmysłami i dawał się właśnie prowadzić w takim rytmie, jaki nadano, aczkolwiek wszystko to bez odpowiedniego kompana i tak nie miało sensu; nie zyskiwało tego wyjątkowego wydźwięku. Nie zyskiwało miana godnego zapamiętania. Drayton, siedząc tak teraz przy filiżance dobrej kawy naprzeciwko Bergmanna, musiała przyznać przed samą sobą, że gdzieś w głębi ducha czaiła się w niej obawa. Taki subtelny, lekki niepokój związany z tym, jak mężczyzna teraz ją odbierze. Kogo w niej zobaczy.. Poznał ją przecież od strony, którą mało kto tak naprawdę miał okazję ujrzeć. Miał okazję obejrzeć z bliska jej wrażliwość, prawdziwie łagodne oblicze kobiecej delikatności, której tak powszechnie nie uwalniała zbyt często, chowając zwykle w sobie, by nie wyjść na istotę kruchą, słabą. Obserwował dotąd jej kontakt ze sztuką, reagowanie na różne jej formy, co samo w sobie było bardzo intymne. Sztuka wyzwalała przecież w człowieku najróżniejsze emocje, niejednokrotnie bardzo głęboko skrywane. Wyciągała przemyślenia na wierzch, szarpała czułymi strunami ludzkiej duszy, prowokując do wewnętrznej dyskusji, wywołując skrajne odczucia, bawiąc się w kotka i myszkę z sercem i umysłem. W bliskości z artyzmem Neva nie trzymała gardy, bo nie o to w tym wszystkim chodziło; dawała się porwać, niesiona przez tę istną falę wrażeń, a przez to jej wnętrze ukradkiem wychodziło na światło dzienne, chcąc zaznać odrobiny wolności, dzikiej swobody. Ten obraz Nevy był dla niego naturalny, w końcu taką ją właśnie poznał i taką spotykał raz po raz przy kolejnych, swego czasu bardzo regularnych i częstych okazjach. Co więc wydarzy się teraz, kiedy możliwie odkryje inne barwy na płótnie jej osoby? Zobaczy, że obraz ten w rzeczywistości jest miejscami bardzo zniszczony, zaniedbany? Że interpretacja sprawia znaczne trudności, a ostatecznie tak naprawdę nie wiadomo, jaką wartość za sobą niesie i czy niesie jakąkolwiek? Może to było absurdalne, ale w jakiś sposób ta myśl dręczyła teraz umysł kobiety, błąkając się gdzieś z tyłu głowy i nie dając spokoju, niczym natrętny owad. Zwłaszcza, że jego płótno również mogło okazać się diametralnie inne, niż sądziła dotychczas.. Czy będzie jednak miała okazję, by się o tym przekonać? Był tu i teraz, jutro znowu mogło go nie być. Uśmiechnęła się mimo tych myśli z niekłamanym wdziękiem, co było odpowiedzią na ten prosty, a bardzo miły komplement. - Jak zwykle czarujący. – skwitowała krótko, podnosząc filiżankę do ust i upijając łyk swojego latte. A kiedy wspomniał o żałowaniu braków, jej brew powędrowała lekko do góry, nadając jej spojrzeniu nieco ironiczny wyraz. - Ach tak? – to była jej jedyna odpowiedź względem tego wyznania, licha wprawdzie, a mówiąca jakże wiele. Tak, miała do niego pretensje i choć nie powiedziała tego wprost, dała mu to wyraźnie odczuć, tymi zbywającymi, zdawkowymi słowami. Nie zamierzała przyznawać się do pustki, którą jej sprawił swoim odejściem od tradycji; stanowczo nie chciała pokazać, jak mocno to na nią wpłynęło i że w istocie sprawił jej przykrość. Nie mogła pozwolić, by dowiedział się, jaki miał, a może mógł mieć, na nią wpływ. Takie otwieranie się przed drugim człowiekiem kończyło się zwykle bólem, a ona tę smutną prawdę znała aż za dobrze. Pilnowała się zatem i była ostrożna, by przypadkiem nie uchylić zbyt wiele samej siebie. - Tak, słyszałam. Zastanawiam się, jakim jesteś nauczycielem. – odrzekła, przymrużając nieco oczy i uśmiechając się odrobinę zaczepnie. – I muszę złożyć zażalenie, profesorze Bergmann. Ostatni artykuł pańskiego pióra był dość skąpy. Zwłaszcza biorąc pod uwagę długi czas oczekiwania na kolejny. Czy powinnam zacząć podejrzewać kryzys twórczy? – przechyliła nieco głowę, obdarzając go bacznym spojrzeniem wielkich oczu, odrobinę żartobliwym, tak, jak jej słowa. Nadal darzyła transmutację ogromnym szacunkiem i uznawała tę dziedzinę absolutnie za najbardziej intrygującą i interesującą spośród tych wartych uwagi, których – jej zdaniem – wcale nie było tak wiele. Stąd też pozostawała na bieżąco w kwestiach naukowych dotyczących tej gałęzi magii, a dorobek Bergmanna stanowił pozycję konieczną. - Jeśli tak, znam świetne metody na odblokowanie. Być może się nimi podzielę. – dorzuciła, zagłębiając się w fotelu i unosząc filiżankę do ust, spojrzeniem lustrując jego niebieskie tęczówki. Naprawdę miło Cię widzieć, Danielu.
Nie wyglądał na uczestnika - zlewał się raczej w postać zabłąkanego wędrowca na ciągnącym się przedstawieniu rzeczywistości; ducha, który przenika poszczególne sylwetki, rozmazaną, nieokreśloną istotę, która choć uwspólniała oddech, w której choć pulsowało rytmicznie życie, zarazem wydawała się niedostępna. Obca, niepasująca - niczym absolutnie losowe zdarzenie, tak jego obecność w życiu ludzi zwykła się nieregularnie przedstawiać; zaś ludzie, dążący do statyczności, wierzący w kodeks powolnej stabilizacji wśród społeczeństwa, nie potrafili pojąć oraz zaakceptować faktu nieodzownego dystansu, jaki owiewał aurą skrojenie jego sylwetki. Wymykał się. Całe życie uciekał, całe życie wyślizgiwał się obowiązkom, całe życie prowadził na własnych, wypaczających zasadach. I był - choć jednocześnie nie wydawał się być obecny, i lubił bliskość, choć potrzebował samotności jak tlenu, mogącego jedynie nasycić zlęknione, opustoszałe kieszenie płuc. Za każdym razem, za każdym kolejnym spotkaniem skrywała się kolejna wątpliwość - j a k wszystko zdołało się zmienić, jak tym razem podziałał czas - bezwzględnie żłobiące koryto, fale uderzające o wybrzeża nas samych, obmywający, śmiertelny dotyk spienionej wody, słony policzek zdolny rozkruszyć skały. Bywało, że wszystko zaszło już za daleko, drogi już dawno sięgnęły zenit rozwidleń, oddalone jak nigdy niczym przeciwległe wartości biegunów; i wówczas pozostawała tylko gorzka bezsilność, jej nieprzyjemny nektar wykręcający język i ściskający usta. Nie wierzył jednak, że mogłoby się tak zdarzyć w ich osobliwym przypadku - zwłaszcza, że teraz prezentował się on w odmiennych niż tradycyjnie barwach, w codziennej rzeczywistości pozbawionej specjalnych, wykwintnych wernisaży oraz wyniosłych osób, koneserów z najwyższą klasą dyskutujących o sztuce; ich rozmowa była pozornie zwykła - choć wiedział, że nigdy nużąca zwyczajność nie zdoła zawitać w progach odnawianego kontaktu. Nie uwierzyłby w takie zmiany - nie, nigdy, przenigdy. Nie miał jednakże wyrzutów sumienia z powodów, dla których nie zdołał się zjawić w obrębie ostatnich wystaw, ostatnich imprez związanych z szeroko pojętą sztuką. Nigdy nie miał wyrzutów sumienia, kiedy znikał i bez skrupułów pojawiał się - bez skruchy - po raz następny oraz miał czelność prosić, wierzyć w niezaistniałą korozję kruchej aktualnie relacji. Wiele osób lubiło tę niezależność chociaż zarazem - przyprawiała ich o nienawiść. - Konkretnym. Tę cechę akurat uczniowie lubią - opisał krótko, możliwie najbardziej obiektywnie swoją nauczycielską karierę. W końcu profesorem był od dobrych kilku lat - choć od niedawna w Hogwarcie; a szkoła ta była pod wieloma względami inna, w swojej osobliwości intrygująca i niepoznana przez niego - nadal skrywała mnóstwo tajemnic. Kiedy wyznała mu podejrzenia, na moment pogrążył się w licznych myślach; były one dość śmiałe - a może adekwatne - że ostatnio nie przykładał już takiej wagi do podzielenia się punktem widzenia? Tak, pamiętał ten napisany artykuł, niezbyt istotny i lekkim piórem, wręcz bardziej dedykowany amatorom transmutowania niźli doświadczonym profesjonalistom. - Ostatni? Czysta rozrywka bez złożonego podłoża nauki - oznajmił zgodnie z prawdą, a przybrany przez jego mimikę uśmiech nieznacznie poszerzył się, darząc niefrasobliwą kreacją. Czy jednak miał jakieś inne pomysły, powstające idee chętne w sprawdzeniu oraz następnie - w przelaniu w otoczce kilku bezsennych nocy, spędzonych z piórem oraz wypalającą się świecą - o tym nie chciał na razie wspominać. Większość kart zachowywał na później; preferował bawić się słowem oraz różnego rodzaju dyskusją; nie istniała potrzeba czysto rzeczowych zeznań. - Miło, że się martwisz i czuwasz - zauważył jednakże tonem pełnym sympatii. Sprawdzała. Czekała (?). Dowiedzenie się o tym było z pewnością pozytywnym odczuciem, w dodatku bardziej zachęcającym do dalszej eksploracji terenów łączących ich obydwoje stosunków. Dłonią objął ciepłą porcelanę naczynia i uniósł filiżankę ku rozchylającym się wargom; skosztował przyniesionej mu kawy - była dokładnie taka, jak chciał, potwornie gorzka, o intensywnym smaku, który zarazem przypadał receptorom do gustu; roznosiła po całym ciele ciepło, rozwiewając resztki pamięci na temat chłodu królującej za oknami budynku jesieni. - Zobaczymy, czy zgodzisz się ze mną w jednym - powiedział, odkładając przedmiot na swoją podstawkę; chrobot rozniósł się oraz prędko zaniknął. - Najważniejszy jest zawsze otwarty umysł. Najważniejsze są przepływające myśli - dostępność, otwarcie, wnikliwe obserwowanie świata. To było zdaniem Bergmanna kluczem do wszelkiego sukcesu - kiedy to dzielił się zdaniem w związku z zaistniałą dyskusją na temat sposobów wyłuskiwania nowych idei. - Równie łatwo przychodzi jednak klątwa nadmiernego myślenia - przyznał półżartobliwie. - Ale czy myśli może być nadmiar? To kolejne pytanie.
Tak wiele ich łączyło.. Neva, choć wprawdzie młoda wiekiem, doświadczeniami i przebytymi szlakami skrajnych radości i smutków, przewyższała niekiedy dużo starszych od siebie, co było jej siłą i przekleństwem zarazem. Uciekała. Tak często i tak intensywnie, jakby momentami chciała zostawić za sobą możliwie jak najwięcej, zwłaszcza samą siebie. Dystansowała się od wszystkiego i wszystkich, ignorując ewentualność wyrządzenia komuś przykrości, złamania serca, zniszczenia. Niemal całe swoje życie poświęciła na trenowaniu nieprzywiązywania się do ludzi. I trzeba było przyznać, że w tej marnej sztuce stała się wytrawną ekspertką. Nie mistrzynią, bo zdarzało jej się dopuszczać do siebie drugiego człowieka bliżej. Pokazywać prawdziwe wnętrze i zapraszać do swojego serca, lecz finał zawsze był taki sam; biegła znowu, próbując zgubić dane uczucia, zapomnieć twarze, wyrzucić jakiekolwiek sentymenty.. Wyzbywała się więzi i na nowo przyjmowała politykę dystansu. Nie miała oporów, by spalić za sobą wszystkie mosty. Z dnia na dzień umiała zniknąć, rozmyć się niemal w powietrzu, pozostawiając pustkę po swojej obecności. Jedynym człowiekiem, który był zdolny ją zatrzymać i udawało mu się to zawsze, niezmiennie od tych dwudziestu jeden lat, był jej ojciec. Mając na względzie te tendencje Drayton, posiadanie jakichkolwiek wyrzutów wobec Daniela z jej strony stanowił czystą hipokryzję. Sama właściwie chyba nie bardzo rozumiała, dlaczego jego brak tak mocno ją dotknął. Czyżby dopuściła go bliżej, niż sądziła? Jeśli tak, cóż, konsekwencje zbudowania tej więzi nie sprawiły jej żadnego miłego rozczarowania; znowu popełniła błąd. Przyglądała mu się ze spokojem, w ciszy przyjmując odpowiedź. Tak, słowo konkretny, w kontekście jego nauczycielskiej profesji, pasowało do niego. Oczyma wyobraźni widziała jego skoncentrowany, może nieco surowy wyraz twarzy, gdy wydaje polecenia, nie spodziewając się niczego innego niźli naturalnie ich posłuszne wykonanie. Równocześnie uważała, że wzbudzał w człowieku sympatię; był specjalistą w swojej dziedzinie i zdecydowanie potrafił o niej pięknie mówić, co z całą pewnością musiało mu przynieść rzeszę fanów wśród uczniów i studentów. Szkoda, że nie miała okazji uczęszczać na jego lekcje. Chociaż, z drugiej strony, cieszył ją fakt, że poznali się na zupełnie innej stopie, pozbawionej tej nieuniknionej bariery pewnej wyższości w relacjach uczeń-nauczyciel. Mimo dzielących ich lat, czuła, iż w dyskusjach i wymienianiu się poglądami, są sobie równi. Bardzo to sobie ceniła. - Nie martwię. Egoistycznie liczę, że umilę sobie czas kolejnym rozważaniem – odrzekła przekornie, uśmiechając się jednak do niego subtelnie. Oczywiście, że czekała. Uwielbiała jego styl pisania, sposób, w jaki wprowadzał czytelnika do swoich rozmyślań i to, że czynił artykuły czymś więcej, niż „jedynie” bardzo dobrymi pisami naukowymi. I nie było w tej opinii krzty kokieterii; obiektywnie przyznawała, że był w swojej dziedzinie fachowcem, co tu dużo gadać. W związku z tym jej oczekiwania rosły i była wobec niego naprawdę wymagająca. Upiła łyk kawy, odwracając na moment spojrzenie w stronę okna, za którym deszcz słabł nieco, choć nadal rytmicznie uderzał w szybę. Zamyśliła się, patrząc, jak krople wody toczą się po niej, pozostawiając mokre smugi i powoli zacierając obraz ulicy. Głos Bergmanna wyrwał ją z tego krótkiego stanu. - Jesteśmy myślami – przechyliła nieco głowę, łagodnym spojrzeniem wspinając się od jego dłoni odkładającej filiżankę, aż po tęczówki. Zamrugała. – Sztuką jest umiejętność ich uporządkowania. Powkładania do właściwych szufladek i otwierania odpowiednich w adekwatnych momentach. Nadmiar myśli to chaos. Nieumiejętność poradzenia sobie z ich gonitwą. Nieskuteczność selekcji. Przygryzła nieco wargę w zastanowieniu nad tematem, który poruszył. Jego wzmianka o otwartym umyśle przypomniała Nevie o eliksirze otwartych zmysłów, jaki nabyła od tajemniczego handlarza w Grecji. Zażycie go w towarzystwie Daniela mogłoby być interesującym doświadczeniem. - Ale chaos potrafi być bardzo kreatywny i twórczy. A cenna idea jest w stanie przebić się przez niego, nawet nieproszona. Uśmiechnęła się kącikiem ust, jakby do samej siebie. Poczuła się przez chwilę, jakby znowu miała na sobie małą czarną i dzierżyła w dłoni kieliszek wina, otulona zapachem nocy i zafascynowana poruszającym obrazem iskrzącym od emocji, jakie czuła jeszcze na długo po obejrzeniu dzieła. Odgarnęła niepokorny kosmyk włosów za ucho, od tak decydując się nieoczekiwanie na szczere wyznanie: - Dobrze Cię widzieć. Niewiele osób dostrzega mnie.. taką. I dopiła kawę, nie zamierzając nic w tej kwestii tłumaczyć. Właściwie w jej głowie kiełkowała myśl, że chyba pora zacząć szykować się do wyjścia. Wbrew aktualnym chęciom. Wbrew ulewie. Wbrew jego obecności. A może właśnie dlatego? Uciekaj, Drayton.
Kąciki ust uniosły się w instynktownej reakcji - nie drgnęły leniwie, tak jak czyniły zazwyczaj, układając się w łuku delikatnego uśmiechu. Tym razem krawędzie warg odsłoniły w charakterze rozbawienia ponownie intensywniejszy wariant - nie było to jednak rozbawienie stanowiące zawoalowaną ironię, które pragnęło wykpić wychwytywane przed chwilą słowa. - Nie mam nic przeciwko takiemu wykorzystaniu - odparł, przez ułamek chwili nie zmieniając owego stanu, aczkolwiek później wracając do wcześniejszego spokoju, opanowania, które owiewało go zawsze z aurą niedopowiedzeń, niewylewności - pełnej rozległych znaczeń. Brzydził się temu, co oczywiste - gardził większością prostych, preferowanych przez ludzi rozmów. Gardził - ogólnie - tą częścią ludzkiego gatunku, żyjącą niczym opracowany mechanizm, od godziny do następującej godziny, od pracy do odpoczynku, bez zagłębiania się w żaden moment, bez chęci poszukiwania, sięgnięcia ku czemuś więcej. Ci ludzie właśnie nie wydawali się być myślami, jedynie mdłą, wydeptaną podeszwami ogólnych poglądów masą, ogłupiałą ławicą płynącą wraz z prądem; ci ludzie w rzeczywistości nie mieli twarzy - wszystkie ich twarze jawiły się identycznie, twarze pozbawione indywidualności, nijakie, tak niezaprzeczalnie ż a ł o s n e. Bergmann wierzył w stworzenie człowieka ku celom wyższym, wierzył w pasję będącą iskrą rozpalającą ognisko życia, zdolną ocalić od oziębłego, nieokreślonego marazmu, utkwienia w miejscu, bezmyślnego potraktowania rzeczywistości. Dlatego z większością osób, tych przypadkowych przechodniów mijanych dzień w dzień na ulicy, zanurzonych, jak on wcześniej w kaskadach rzęsistych kropel - tak naprawdę nie było o czym rozmawiać. Puste dialogi, wynikające jedynie z serdeczności dyktowanej przez społeczeństwo, nie miały w zdaniu mężczyzny sensu; co innego było o wiele bardziej intrygujące. Dlatego słuchał. Słuchaczem był niezwykle uważnym oraz cierpliwym - tak też nie odstępował ze wzrokiem, nie przerywał jej, poświęcił ów moment zupełnie dla Drayton. Słuchał mówionej opinii - niebanalnego wywodu, a znajomy tembr głosu wzbudzał w nim jednocześnie nostalgię; przypominał o dawnych chwilach, o równie zajmujących go konwersacjach - wzywał, ażeby w r ó c i ł; zbyt dużo czasu minęło, stanowczo zbyt dużo. Chociaż zazwyczaj ich wypowiedzi krążyły dokoła sztuki, wystawianych obrazów i fotografii, nienagannemu zachowaniu się w ramach odgórnie określonych standardów, tkwiła w tym analogia niepowiedzenia wprost. Pamiętał, jak zawsze chciał, aby epizod był w stanie trwać dłużej, aby zatrzymać nieubłagany rytm bijących niczym metronom sekund. A jednak, zarazem - charakter tych zetknięć, tak subtelnych jak zarazem intensywnych w przypadku gier słownych, dzięki temu dokładnie stawał się osobliwy i uzależniał niczym narkotyk - sprawiał, że człowiek chętnie poddawał się owej sile rutyny - wyglądał na sali wypełnionej przez ludzi tego jednego, rażącego osobliwym impulsem oblicza. Przychodził, jakby wiedziony wyższą, bliżej nieznaną siłą. Potem jednakże nastąpił moment wahania - wyczuł ten lekki, niemniej cichy dysonans, niepewność? Niezdolność do pogodzenia się z faktem? Tęczówki na moment przybrały nieokreślony wyraz, nie obarczając ją do przesady spojrzeniem - niedługo jednakże wznowił wzrokowy kontakt, a grasujące przebłyski pośród zwierciadeł duszy - zdaniem niektórych, zdolnych powiedzieć wszystko - chciały przekazać, że ją rozumie; rozumie i równie trudno mu się pogodzić. - Niewiele osób jest w stanie w ogóle dostrzegać. - Igrał z dzielącą ich odległością - nachylił się, jakby pragnął wyznać jej pewien sekret, przekazać konspiracyjnie istotną nowinę, spiskować przeciwko hordom wspólnego wroga. Równocześnie nie zbliżał się również przesadnie - ciągle dzielił ich drugi biegun drewnianej powierzchni blatu zajmowanego stolika. I wtedy sam z siebie podjął decyzję, że krąg niewiadomej mógłby chwilowo zostać przerwany - żeby porzucić mimo wszystko świat zajęć oraz nadrobić liczne zaległości, nie tyle związane ze światem sztuki. - Zostanę na dłużej - powiedział po chwili, już siedząc w uprzedniej pozycji, z plecami opartymi o miękką strukturę fotela. - Jeśli znów będziesz chciała - dodał. Ponieważ on chciał - nie miał ochoty w niczym się ograniczać, uważać, że nie byłby w stanie wygospodarować choć odrobiny czasu. Chciał dzielić go z nią. Czy coś będzie w stanie ulegnąć zmianom?
Uśmiechała się subtelnie, dając mu cenny czas i swobodę wypowiedzi. Nieoczekiwanie poruszyli naprawdę trudny temat, przynajmniej dla niej; mówienie o tym, jak bardzo jest się niedostrzeganą w prawdziwej wrażliwości swojej osoby, nie przychodziło lekko. Nie była to kwestia prosta, którą mogła dzielić się z ludźmi wokół. Tylko nieliczni potrafili wysłuchać i zrozumieć. A Daniel zdecydowanie był jednym z tych nielicznych. Intuicyjnie czuła to w energii, jaka między nimi istniała. I widziała w jego oczach. Wydźwięk tych słów, nieco gorzkich, kontrastował bardzo z łagodnością tonu ich rozmowy, z niemal błogim spokojem, z jakim formowali kolejne słowa i pozwalali im opuścić strefę umysłu, spłynąć po języku i zawitać w świecie, w tej kawiarnianej przestrzeni między nimi. Te wszystkie detale czyniły to przypadkowe spotkanie jeszcze bardziej interesującym, bardziej znaczącym. Ceniła w mężczyźnie to, że nigdy nie naciskał i nie próbował wyciągać informacji. Wiedział kiedy dyplomatycznie zmienić tor dyskusji, w jakim momencie wycofać się, by nie zabrnąć za daleko, a również oferował jej niemożliwy do opisania komfort intelektualny, coś tak rzadkiego w relacjach międzyludzkich. Zdecydowana większość kontaktów była dla Nevy wręcz uciążliwa, męcząca; co prawda nie była aspołecznym dzikusem, aczkolwiek posiadała wysokie wymagania odnośnie rozmówców i generalnie tej drugiej strony w relacji. Oczekiwała czegoś więcej niż pięknie dobranych, lecz mimo to pustych słów. Relaksującym zatem było spędzenie odrobiny czasu w towarzystwie kogoś, kto autentycznie prezentował sobą coś wyższego. Milcząco obserwowała Daniela, nie spuszczając wzroku z jego tęczówek, kiedy nachylił się ku niej. Jej ciało automatycznie zareagowało na ten niby drobny ruch, lekko pochylając się do przodu. Błaha, aczkolwiek wciąż stosowna odległość między nimi na chwilę odeszła w zapomnienie, stając się nieistotną przy dopiero co wykreowanej, nowej płaszczyźnie niemego porozumienia, znaku powracającej przedziwnej bliskości, która zakiełkowała owego pamiętnego wieczoru, gdy poznali się i stworzyli niejako swój własny świat lotnych dyskusji i przemyśleń. Trwało to zaledwie kilkanaście sekund, ale gdy Bergmann ponownie zagłębił się w fotelu, a jej ciało odchyliło, kobieta wiedziała już, że ta więź nie umarła. Wciąż istniała... Przykryta może warstwą kurzu, ale istniała. Ważyła w myślach jego słowa, dając temu zewnętrzny wyraz lekkim przechyleniem głowy i zmrużeniem oczu. Czy chciała? Pogładziła opuszkiem wskazującego palca niewielką zmarszczkę na czole, po chwili nieznacznie kiwając głową, chyba bardziej do swoich myśli, niż do towarzysza. - Ne verʹ ušam, a verʹ glazam – rzekła po rosyjsku, uśmiechając się lekko – czyli nie wierz uszom, ale oczom wierz. Chętnie zobaczę, Daniel. Jak mogłaby zignorować i przekreślić coś, co mogłoby ją rozwinąć, dodać skrzydeł i ponownie zaspokoić wyższe potrzeby intelektualne? Nie była głupcem. I choćby dlatego chciała odbudować tę relację. Choć powodów naturalnie było więcej. - Przestało padać – oznajmiła, patrząc na widok za oknem i powracając spojrzeniem do twarzy mężczyzny. – Powinnam już pójść. Odezwij się, dobrze? Nie czekając na odpowiedź, nachyliła się nad stolikiem, by subtelnie cmoknąć jego zarośnięty policzek w ramach pożegnania. Następnie wstała i z typową dla siebie gracją opuściła lokal, niemal od razu odpalając papierosa. Dlaczego wyszła tak nagle? Chyba chciała pozostawić niedosyt. Zagrać melodię niepewności i pozostawić mężczyznę z jej wolno mijającym echem, by mógł ją w pełni odczuć i zinterpretować. Przechodząc koło szyby, posłała jeszcze Bergmannowi nieodgadnione spojrzenie wraz z wypuszczeniem z ust kłębku dymu. Wywołaj zmiany.
zt x2?
Evedlyn Nevina Dear
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 157 cm
C. szczególne : Kolorowe, odważne i specyficzne stroje, niski wzrost, zmienny kolor włosów, zaraźliwy optymizm i bezpośredniość, gadulstwo, amerykański akcent.
Ev, wracając z pracy, zaszła do kawiarni. Jej uzależnienie od kawy ponownie dało się we znaki, a że skończyły jej się cukierki kawowe, postanowiła wstąpić do Mandragory. Kawa była tam naprawdę dobra, a spokojna atmosfera potrafiła wyciszyć nawet wybuchowy charakter Evedlyn. Zamówiła zwykłe latte i usiadła wygodnie przy stoliku. Zakłócenia magii tego dnia dały jej się wyjątkowo we znaki. Pięć odwołanych zamówień stanowiło, jak do tej pory, rekord. Nie miała też ochoty wracać do domu. Grey nadal nie dał znaku życia, a siedzenie w pustym mieszkaniu, ze świadomością, że kogoś brakuje, nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy. Klienci wchodzili i wychodzili, a Ev straciła poczucie czasu. Gdy w końcu ocknęła się z zamyślenia, jej filiżanka była od dawna pusta, a ludzi znacząco ubyło. Wstała od stolika, zastawiając przy okazji napiwek, po czym skierowała się w stronę drzwi. Ledwie zrobiła kilka kroków, gdy zderzyła się z kimś wchodzącym do kawiarni. - O Merlinie! Przepraszam. Zamyśliłam się - wypaliła, odzyskując równowagę i podnosząc głowę.
Do kawiarni zmierzał wolnym krokiem blondyn. Zmęczony po spędzonej nocy w szpitalu oraz zaburzeniami magii z którymi miał do czynienia w drodze do sklepu zielarskiego spowodowały że jego priorytety były inne. Miał chęć na mocną kawę by pobudzić trochę szare komórki. Ten czarny napój był jak pierwszy pocałunek brzydkiej dziewczyny. Niby nie ma czym się chwalić ale przynosi ulgę. Wchodząc do lokalu wpadł na kogoś i już miał wycedzić coś niemiłego kiedy to dostrzegł że ów osoba to kobieta, w dodatku ładna. -To ja przepraszam. Powinienem Panią przepuścić. - odrzekł zakłopotany. Patrzył jej w oczy przez chwilę jednak w końcu odwrócił głowę czując że to lekko niezręczne. -Czy zrobi mi Pani przyjemność i da się zaprosić na kawę oraz ciasto?- zapytał z lekkim uśmiechem. Pewnie ludzie będą mieli im za złe że tarasują wejście jednak on nie mógł się ruszyć, czuł się jak trafiony piorunem, a to przecież było zwykłe wpadnięcie na siebie w kawiarni.