Groźna nazwa tego miejsca w ogóle nie odpowiada nastrojowi tu panującemu. Jest przyjaźnie, choć nie domowo. W każdym razie w Mandragorze na pewno miło spędzisz czas!
Autor
Wiadomość
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Oczywiście, że nie dowiedziała się wszystkiego, co chciała, ale nie miała zamiaru dać tego po sobie poznać. Jak zwykle utrzymywała nierozerwalną fasadę, poniekąd grając w ten sposób na umyśle swojego rozmówcy. Tak, nawet jeśli nie uzyskała pewnych informacji, wyciągnęła z tego spotkania wiele i miała zamiar to wykorzystać, jeśli przyjdzie ku temu okazja. -To ja dziękuję, że mogłam z Panem porozmawiać wiedząc, jak bardzo musi być Pan zajęty. - Jej sztuczna uprzejmość, była zdecydowanie bardziej naturalna niż uśmiech, którym została obdarzona. Nie miała zamiaru komentować tego wysiłku ze strony Suareza, nie wiedząc do końca, czy chciał ją tym gestem zbyć, czy faktycznie może próbował chociaż zakończyć spotkanie w pozornie miłej atmosferze. -Gdybym ja, lub moi bliscy, mogli jakkolwiek pomóc Ministerstwu, nasze różdżki są zawsze w gotowości. Obawiam się jednak, że finansowo będziemy musieli nieco poluźnić współpracę z biurem Aurorów. Te wszystkie smocze interwencje zaszkodziły naszym szklarniom, a sam Pan wie, że bez dochodów, nie ma wydatków. - Wzruszyła ramionami, jakby nigdy nic, nie pozostawiając jednak wątpliwości co do tego, że hojne datki ze strony rodziny de Guise zdecydowanie zostaną ukrócone. I to drastycznie. Zamykając rozmowę wstała, zbierając swoje rzeczy. -Jeszcze raz uprzejmie dziękuję za spotkanie. - Podała Suarezowi dłoń, po czym pewnym, jak zwykle, krokiem, opuściła lokal czując, że potrzebuje spaceru na łonie natury.
//zt
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher nie był do końca przekonany, że faktycznie poradzi sobie z zadaniem, jakie zostało przed nim postawione. Było, teoretycznie, naprawdę proste, ale już od dawna zdawał sobie sprawę z tego, że nie radził sobie najlepiej z hasłami reklamowymi. Mógł stworzyć wspaniały plakat, mógł zrobić naprawdę wiele, by pokazać, że do czegoś się nadawał, ale mimo wszystko litery zawsze miały problem, żeby ułożyć się w jego głowie w sensowne słowa i zdania. Musiał jednak przyznać, że zajęcie się reklamą dla Magicznej Menażerii nie wydawało mu się aż tak skomplikowane, musiał jedynie odpowiednio ująć to, co kryło się w jego głowie. Złożenie tego w całość nie było zajęciem na dwie minuty, więc postanowił wybrać się do kawiarni, do samego Londynu, na samą ulicę Pokątną, by mieć dobry ogląd sytuacji. Wcześniej również dał znać Larkinowi, że zamierza zrobić coś podobnego i zapytał go, czy ten może nie chciałby mu mimo wszystko pomóc albo też spróbować przygotować takich reklam dla innego sklepu. Tak więc, ostatecznie, umówili się w tym miejscu i zaopatrzeni w odpowiednie przybory artystyczne, zasiedli przy jednym ze stolików. - Jeszcze trochę i dosłownie wszyscy będą wiedzieć, czym się zajmuję - stwierdził, wzdychając cicho, a następnie zerknął ponownie w stronę, gdzie znajdowała się menażeria, zastanawiając się nad tym, jak najlepiej podejść do tematu. - Chociaż nadal nie jestem zbyt dobry w te wszystkie hasła reklamowe, naprawdę. Nie wiem, czy powinienem obok pięknych zwierząt dodać chwytające za serce slogany, czy może jednak zrobić to nieco bardziej zabawne - przyznał, przekręcając ołówek w palcach, zastanawiając się nad tym, co właściwie byłoby teraz dobrym wyjściem z sytuacji. Bo, z całą pewnością, chodziło o coś, co zwracało uwagę, a nie o coś, co było całkowicie poprawne i nudne.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
ścieżki kariery - Artysta - wrzesień-listopad 2023 plakaty3+3 (za pkt DA) = 6 oraz 5 udanych, 1 nieudany zapłata25g
Tak naprawdę nie spodziewał się wiadomości od Walsha, jednocześnie ciesząc się z niej. Możliwość pracy z mężczyzną przy artystycznych zadaniach była czymś ciekawym. W końcu nie codziennie można było siedzieć ramię w ramię z ilustratorem jednych z ulubionych powieści. Podobały mu się rysunki Christophera, które oddawały w idealny sposób klimat historii, a wszystkie rośliny zdawały się żywe na kartach powieści. Prawdę mówiąc Larkin był zdania, że sam mógłby się nauczyć czegoś od Walsha, obserwując jego sposób tworzenia i być może to było największą zachętą do zdecydowania się na podjęcie wyzwania jakim było stworzenie plakatów dla sklepów na Pokątnej. Nie był dobry w hasła reklamowe, o czym mogła świadczyć nazwa jego pracowni. Teraz, siedząc w kawiarni i spoglądając na papier przed sobą, próbował nie dopuszczać do siebie zwątpienia. Skoro już podjął wyzwanie, musiał stawić mu czoła. Spojrzał jednak na drugiego mężczyznę słysząc jego słowa, zastanawiając się chwilę nad nimi. - Myślę, że dobrze jest tworzyć to, co mogłoby nas samych zachęcić do wejścia do danego sklepu - stwierdził z nieznacznym namysłem, kiedy spoglądał w stronę sklepu z szatami i sam rozważał jakiś slogan zachęcający do wejścia do sklepu. Madame Malkin nie przyjmie niczego nijakiego, więc musiał się postarać nieco bardziej, niż początkowo zakładał. Zaczął więc wstępnie w szkicowniku tworzyć projekt pierwszego plakatu, jednocześnie zastanawiając się nad słowami Walsha. - To źle, jeśli wkrótce się dowiedzą? Sądziłem, że broszury dotyczące smoków i teraz to zadanie są odpowiedzią w temacie ujawnienia się, jako ilustrator. Czyżby to wciąż miała być tajemnica? - spytał cicho na tyle, żeby inni nie mogli ich usłyszeć. Był jednak ciekaw, czy mężczyzna zmienił zdanie, ale nie potrafił całkowicie zrezygnować z artystycznych zajęć, czy wciąż jeszcze nie podjął decyzji. Chwilę spoglądał na profesora zielarstwa, nim zaczął przenosić szkic z projektu na właściwy papier. Obok niego już czekały czarodziejskie pędzle, gotowe do pracy, choć Larkin wciąż jeszcze nie był pewien, czy powinien malować, czy jednak dobrze byłoby użyć kredek.
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Z pewnością. Tylko trzeba również brać pod uwagę, że to, co zachęci ciebie, czy mnie, do tego, żeby zajrzeć do danego sklepu, niekoniecznie zachęci innych – zauważył spokojnie, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, że nawet w tej chwili brzmiał niesamowicie cierpliwie, dokładnie tak, jak wtedy, kiedy tłumaczył coś swoim uczniom albo studentom, albo Maximilianowi. Widać było, taką miał już po prostu tendencję i trudno było mu ją zmienić, a ponieważ nie było w niej nic złego, Christopher nawet jakoś szczególnie mocno się nad tym nie zastanawiał. Do tej pory nikt również nie zwrócił mu na to uwagi, a Salazar i jego postępowanie było czymś innym, znajdowało się po zupełnie innej stronie barykady i nie dało się go właściwie ocenić. To zresztą nie była kwestia, którą należało teraz poruszać, bo mieli przed sobą zupełnie inne zadanie. - Nie, nie to miałem na myśli – odparł, kręcąc głową, ostatecznie przenosząc na kartkę szkice zwierząt, które zawsze wydawały mu się najbardziej przyciągające spojrzenia. Szukał w nich nie tylko autentyczności, ale również cienia smutku, czy radości, które mogły zachęcić czarodziejów do tego, by zabrali je do domu. Zielarz wiedział, że musiał również skupić się na innych sprzedawanych tam rzeczach, choć oczywiście, na razie zamierzał zacząć od podstaw, od tego, co w pierwszej chwili przyciągało spojrzenie, a czymś takim niewątpliwie nie była karma dla zwierząt, tego był pewien. Pokazał więc Larkinowi szkic nieśmiałka, którego umieścił u góry kartki, uśmiechając się lekko kącikiem ust. Nie był w stanie wyjaśnić, o czym dokładnie myślał, kiedy powiedział to, co powiedział, ot, po prostu doszedł do wniosku, że dokładnie tak się stanie, że uczniowie, którzy również czytywali książki, w końcu złożą dwa do dwóch, dodadzą to i znajdą odpowiedź na to, kto rysował niektóre ilustracje do powieści. Dawał im w końcu swoje szkice roślin, a nie ulegało wątpliwości, że mimo wszystko, dokładnie tak jak każdy artysta, miał jakiś swój charakterystyczny styl, którego nie dało się ignorować. I było to widać również teraz, w tym szkicu, który zdawał się już w tej chwili wyrażać jakieś rysy i znaki szczególne. - Nie ma już tajemnic, możesz się o tym przekonać, jeśli poszukasz w księgarni książek ze znajomymi okładkami – dodał w formie wyjaśnienia.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
- To racja, ale nigdy nie znajdzie się złotego środka, więc zwykle kieruję się tym, co dla mnie może być atrakcyjne… Jak z tworzeniem wszystkiego innego - przyznał, uśmiechając się lekko. Inną sprawą było, że jego pojmowanie piękna było dość szerokie i zwykle trafiał w różne gusta, więc i teraz liczył, że zdoła zrobić odpowiednio atrakcyjne plakaty. Jeśli tylko nie będą potrzebować zbyt wyszukanych haseł reklamowych. Nie przeszkadzał mu ton mężczyzny, którego wciąż widział jako profesora, jednocześnie podejrzewał, że dla niego również wciąż był jednym z wielu studentów. Szkicował różne pozycje postaci, tworząc z nich jakby manekiny na szaty tworzone przez Madame Malkin. Między nimi chciał stworzyć jakby wstęgę i na wstępnym szkicu wyglądało właściwie. Próbował więc przenieść to na plakat, kreśląc wpierw proste kształty, zarys, który chciał wypełnić przy pomocy farb, dopiero wtedy dbając o szczegóły. Uniósł lekko brew, słysząc, że źle zrozumiał słowa starszego mężczyzny i przez chwilę po prostu wpatrywał się w niego, zastanawiając się, o co w takim razie mu chodziło. Obserwował, jak Chris tworzył szkic nieśmiałka, który wyglądał tak, że można byłoby go po prostu zaczarować i byłby jak prawdziwy, co przyznał od razu cicho. - Dobrze to słyszeć, naprawdę. Rozumiem, że w takim razie powoli pojawia się więcej chętnych na ilustracje do własnych powieści - zapytał, kiedy w końcu wyszło, że jego nazwisko w końcu pojawiało się w książkach, jako ich ilustratora, nie kryjąc radości, jaką mimo wszystko odczuwał, pamiętając ich pierwszą rozmowę na ten temat i wahania zielarza co do ujawnienia swojego nazwiska. - Przyznam, że ostatnio nie miałem czasu dla książek. Otwarłem własną pracownię na Tojadowej - dodał, uśmiechając się lekko znad tworzonego plakatu, powoli sięgając po pędzle, wahając się jeszcze co do kolorystyki plakatu, który musiał być widoczny, musiał rzucać się w oczy, ale nie miał być zbyt ekscentryczny. Szykował powoli barwy złotą dla dodatków, zieleń i czerń dla szkicowanych szat, zastanawiając się, jak bardzo chciał je zaczarować. - Postacie z plakatu powinny same zachęcać do wejścia do sklepu, czy wystarczy, że będą machać? Pamiętam, jak irytujące bywały portrety w Hogwarcie wcinające się w prowadzoną rozmowę i nie chciałbym czegoś podobnego względem plakatów - zastanawiał się na głos, wpatrując się w plakat, nim spojrzał znów na Chrisa.
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Problem polega na tym, że to, co podoba się mnie, z reguły nie podoba się innym. Wydaje mi się, że coraz więcej osób woli jednak proste formy, niezbyt skomplikowane, takie, które nie nawiązują tak naprawdę do realizmu – powiedział w formie wyjaśnienia, w ten sposób tłumacząc swoje wahanie, mając poczucie, że faktycznie ostatnimi czasy wszystko zmierzało w strony, w jakie zapewne pewnego dnia i tak by poszło. Gusta się zmieniały, to było dość oczywiste i było to doskonale widać choćby w sztuce na przestrzeni mijających lat, o czym doskonale wiedział. Miał również świadomość, że nie było to nic złego, aczkolwiek w pewnym sensie mogło frustrować, powodując, że umniejszało się własnym zdolnościom. Skoro nie były doceniane, to również nie było w tym niczego, co mogło człowieka cieszyć. Przez długą chwilę rysował, dodając do nieśmiałka również inne stworzenia, zostawiając u dołu strony wyglądający z boku kartki łeb łupduka, który uznał za całkiem dobry żart, bawiąc się doskonale jego tworzeniem. Trafiła się również wielkooka lunaballa, choć ta właściwie jedynie zerkała na człowieka zza plakatu, w którym się ukrywała. Chris doszedł do wniosku, że właśnie takie zwierzęce oczy, nieśmiałe spojrzenia istot, które nie mają głosu, ale jakoś muszą do siebie innych zachęcić, będzie dokładnie tym, czego potrzebowali. Chwyceniem się ramy, zza której mogły wyjść, żeby przekonać do siebie przechodniów, żeby ci faktycznie zechcieli przekonać się, co znajdowało się dalej. Dlatego też jedynie ostrożnie skinął głową na pytanie Larkina, by przyznać, że wydawnictwo, z którym współpracował, poprosiło go o spotkanie z kolejnym pisarzem, dając mu tym samym możliwość rozwijania swojej kariery i swoich zdolności. - Widzę, że ostatecznie podjąłeś decyzję – powiedział, odrywając się na chwilę od szkicowania kolejnych zwierząt, by spojrzeć na Larkina i skinąć lekko głową, tylko po to, by zaraz zapytać go, jak mu szło. Domyślał się, że ta chwila przerwy nie była dla drugiego mężczyzny aż tak wielka, bo dalej zajmował się czymś, co było tak naprawdę częścią jego pracy. Kiedy więc zadał pytanie, Chris wybił się nieco z tych myśli, rozchylając wargi, by zaraz pokręcić głową. – Nie powinny być nachalne, wtedy uzyskasz odwrotny efekt od tego, jakiego potrzebujesz. Myślę, że muszą w jakiś sposób skłonić przechodnia do tego, żeby postanowił sprawdzić, co jest za zamkniętymi drzwiami, a nie irytował się tym, że coś mu przeszkadza.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
- Masz na myśli minimalizm? - zapytał Larkin, chwilę zastanawiając się nad słowami starszego mężczyzny. - Lubię go we wnętrzach, w których mam sam coś tworzyć, ale poza tym… Nie, wciąż pozostaję fanem realizmu - dodał po chwili, uśmiechając się nieco szerzej. Nie przepadał za zbytnią abstrakcją, ani za minimalizmem w sztuce, doceniając ją jedynie we wnętrzach. Realizm zawsze był dla niego ciekawszy i pokazywał zdolności artysty bardziej, niż wymyślne abstrakcyjne formy, czy coraz bardziej minimalistyczne. Nie rozumiał zastanawiania się nad przekazem obrazu czarnej kropki na białym płótnie i tym, jakie uczucia to w człowieku wywoływało. Z tego powodu wolał kierować się swoim gustem, mając jednocześnie świadomość, że nie do wszystkich trafi. Chciał również oddać ducha danego sklepu w tworzonym plakacie. Tworzył szkic, czy raczej nakreślał, w którym miejscu na plakacie miałaby się pojawić jaka postać, w którym miejscu miałaby przebiegać ozdobna wstęga i jakieś hasło. Szkic nie przypominał właściwego szkicu, ale jeszcze przez chwilę Larkin wierzył, że to mu wystarczy do malowania. Jednak wystarczyło, żeby złapał pędzel w dłoń, aby odkrył, jak bardzo się mylił. Spojrzał w między czasie na Christophera, uśmiechając się do niego lekko. - Czyli dobrze, żeby machały i gestem zapraszały, robiąc to subtelnie, niż żeby jeszcze wołały... - powiedział bardziej do siebie, niż do drugiego mężczyzny, przyciągając do siebie ponownie szkicownik i zaczął tworzyć właściwy projekt plakatu. Skupiał się na kreśleniu jednej z szat, jakie były widoczne w witrynie sklepu Madame Malkin, chcąc odwzorować ją na plakacie. Jednocześnie zastanawiał się, jak miał odpowiedzieć starszemu mężczyźnie na pytanie dotyczące jego pracowni. Dopiero kiedy szkic szaty był skończony, a Larkin przechodził do rysowania drugiej poniżej i nieco po skosie, odezwał się ponownie. - Jest trudniej, niż gdybym ogłosił, że to kolejna pracownia Swansea. Nazwałem ją Casa d’ispirazione i jest w połowie dla nas a w połowie dla mugoli, trochę jak Dziurawy Kocioł - przyznał, w trakcie odwzorowywania drugiej szaty z witryny sklepowej. - Jednocześnie robię wszystko to, co lubię. Wszystkie przedmioty użytku domowego, ale zdobione, przypominające małe dzieła sztuki. Rzeźby, a także biżuterię - dodał jeszcze z wyraźnym zadowoleniem w spojrzeniu, skupiając się znów na szkicowaniu szaty, po której przeszedł gładko do stworzenia kilku koralików i guzików w rogach plakatu i poprowadzeniu złotej wstęgi, zastanawiając się, czy nie z niej stworzyć hasła reklamowego.
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Mam na myśli każdą, prostszą formę. Choćby komiksową, bo ona również staje się bardzo popularna i dla wielu osób naprawdę pociągająca. To nie tak, że chcę umniejszać osobom, które się tym zajmują, jestem w stanie podziwiać ich dzieła i w dużej mierze je doceniam, ale zdecydowanie nie wszystkie do mnie przemawiają - wyjaśnił, zastanawiając się, czy to faktycznie dobrze oddawało to, o czym mówił, o czym myślał, nad czym się teraz zastanawiał. Odnosił bowiem wrażenie, że to wciąż było za mało, że to wciąż nie przekazywało tego, co chciał, żeby przekazało. To również było możliwe, ostatecznie bowiem to było coś, co po prostu czuł i miał świadomość, że trudno będzie mu trafi na słowa, które wyjaśniałyby w pełni to, co kryło się w jego sercu. Pewnie właśnie dlatego skoncentrował się ponownie na plakacie, ostatecznie tworząc pomiędzy zwierzętami wolną przestrzeń, która faktycznie sugerowała, że te byłyby zdolne do tego, by wyjść z plakatu. Nie był jednak do końca przekonany, czy to dawało to, czego potrzebował, więc zmarszczył lekko brwi, a kiedy Larkin zadał mu pytanie, przyznał mu rację, kiwając przy tej okazji głową i zaraz też zapytał go, co sądził o plakacie, jaki sam przygotował. - Wydaje mi się, że powinienem dodać coś za nimi, by zasugerować, że wolałyby wydostać się ze sklepu. Nie chcę jednocześnie sugerować, że ten jest jakimś biednym schronieniem albo nieodpowiedzialnym azylem - wyjaśnił, zastanawiając się wyraźnie, jak ugryźć tę sprawę, żeby w żaden sposób jej nie pokpić. To było ostatnie, czego potrzebował, bo mimo wszystko wkładał w tę pracę całe swoje serce, całą nadzieję na to, że będzie z czasem lepszym ilustratorem, niż był na razie, a wydawało mu się, że bez wątpienia mógł i powinien osiągnąć więcej. Jeszcze więcej, chociaż to było trudne z uwagi na lata spędzone pod niezadowolonym spojrzeniem jego babki. - To bardzo dobry pomysł, przygotowywać również dzieła dla mugoli. Jestem pewien, że to przyniesie ci z czasem rozgłos - powiedział, kiwając lekko głową, wyraźnie zadowolony z tego, co usłyszał. Uważał, że każdy zasługiwał na sukces i Larkin również powinien dostać to, czego potrzebował, niezależnie od tego, czym to było. Skoro wybrał taką drogę, podjął takie decyzje i doszedł do wniosku, że to przynosi mu zadowolenie, to nie było w tym nic złego i należało go w tym tak naprawdę wspierać.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Larkin pokiwał w końcu głową, rozumiejąc już o wiele bardziej to, co chciał przekazać Chris. Prostsze formy, niekoniecznie minimalizm, które spotykało się w każdej dziedzinie sztuki, w każdym rękodzielnictwie. Również w rzeźbie, którą sam uwielbiał ponad innymi, zauważał, że coraz mniej artystów sięgało do klasyki, mniej próbowało tworzyć realistyczne odzwierciedlenia wybranych obiektów. Coraz częściej były to różne formy, różne materiały, które jedynie przypominały wyglądem pierwowzór, nie były jego kopią z kamienia. Nie potrafił odnaleźć się w tym, choć jednocześnie uczył się tworzyć z drewna niewielkie figurki zwierząt w takiej prostszej wersji, idealnej dla zwierząt. Inaczej jednak wyglądała sprawa tworzonych plakatów i tu Larkin był zdania, że stawianie na realizm było dobrym wyjściem, zarówno jeśli chodziło o tworzony plakat dla menażerii, czy jego dla Madame Malkin. Realistycznie wyglądające zwierzęta, czy szaty miały jego zdaniem większe prawdopodobieństwo przyciągnięcia spojrzenia i zachęcenia do wejścia do sklepu. Swansea spojrzał na plakat Walsha, zastanawiając się nad słowami starszego mężczyzny, aby odłożyć trzymany ołówek, i odwrócić się nieco przodem do mężczyzny. - Może spróbować rozłożone dłonie, ale nie w sposób, jakby chciały pochwycić zwierzęta, ale jakby mówiły - proszę, weźcie je? - zaproponował, układając dłonie tak, jakby chciał popchnąć łagodnie coś przed sobą. Jeśli Chris chciał, żeby plakat miał taki przekaz, musiał rzeczywiście zastanowić się mocno nad tym, co planował dodać w tle. Zawsze mógł namalować inne, wyraźnie szczęśliwe zwierzę, jak siedzi przed kominkiem, czy czymś podobnym, jako wizja tych stworzeń, co Larkin spróbował wyrazić, zaraz kręcąc lekko głową. To przypominało wymyślanie reklamowych haseł, a jak już ustalili, to nie była ich mocna strona. Swansea spojrzał po swoim wzorze plakatu, ostatecznie dochodząc do wniosku, że to było wystarczające. Sięgnął więc po farby, aby zadbać wpierw o stworzenie neutralnego tła dla szat odwzorowywanych z witryny sklepowej. Łagodna, bazowa barwa, kontrastująca z barwami szat, nic, co byłoby nazbyt krzykliwe, a jednak rzucające się w oczy na tle ciemnych cegieł. - Chyba już nie zależy mi na rozgłosie, jako takim, choć chciałbym, żeby przychodzili do mnie z indywidualnymi zamówieniami. Najgorsze, co może być, to tworzenie czegoś hurtowo, chciałbym tego jednak unikać - powiedział w końcu, zaraz też zapraszając do swojej pracowni, podając jej adres. Zaklęciem wysuszył ostrożnie farbę i zabrał się za malowanie pierwszej szaty, czując, że mimo wszystko dawno tego nie robił, a zupełnie inaczej prowadziło się pędzel, niż ołówek, czy dłuto.
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Obie opcje brzmią całkiem dobrze - przyznał, kiwając lekko głową, zastanawiając się, czy będzie w stanie właściwie oddać to na przygotowywanym właśnie plakacie. Nie miał takiej pewności, nie czuł do końca tego, o czym rozmawiali, ale ostatecznie spróbował oddzielnie naszkicować obie te propozycje, odkrywając, że mimo wszystko to nie było to, czego potrzebował. Uśmiechnął się więc lekko, nieco przepraszająco, do Larkina, w ten sposób pokazując, że mimo wszystko zamierzał stworzyć coś innego, coś, powiedzmy, lepszego. Oczywiście, coś podobnego było tylko i wyłącznie pojęciem względnym, bo dla każdego człowieka coś innego było dobre, piękne i zachęcające, ale nie zamierzał się w żaden sposób poddawać. - Spróbuję czegoś innego. Powiedzmy, że dodałbym tutaj tablicę, którą trzymają pozostałe zwierzęta, zupełnie, jakby chciały ją do nas przynieść. Na niej umieszczę odpowiedni slogan - powiedział w formie wyjaśnienia, próbując naszkicować to, co miał na myśli, zaraz dopytując drugiego mężczyznę, jakie wybrałby zwierzęta do tego, żeby faktycznie niosły tablicę, jaką starał się w tej chwili przygotować. Wyglądało na to, że najbardziej mu to odpowiadało, a kiedy spojrzał na całość kompozycji, musiał przyznać, że prezentowała się całkiem elegancko i, jego zdaniem, zachęcająco. Problemem było oczywiście hasło reklamowe, ale odnosił wrażenie, że proste zachęcenie do wstąpienia mogło w tej chwili wystarczyć. - Wydaje mi się, że będziesz miał dużo szans na stworzenie czegoś całkowicie indywidualnego - zauważył, wskazując na plakaty i przypominając mu o ulotkach, jakie wcześniej wykonywali, które były naprawdę ciekawe i sprawiły im wiele przyjemności. Dokładnie tak, jak w tej chwili, kiedy próbowali stworzyć coś niezapomnianego, coś, co miało zachęcać innych do odwiedzenia sklepów. - O wiele trudniej będzie z czymś, co do ciebie nie przemawia. Nie jestem do końca pewien, jak przygotować plakat dla sklepu z eliksirami, żeby nie był zbyt sztampowy, nie mówiąc już w ogóle o miotlarskim. Chyba wybiorę coś, co jednak jest chociaż ociupinę bliższe temu, czym się sam zajmuję.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Larkin uśmiechnął się nieco szerzej do Chrisa, kiedy ten odrzucił jego propozycje. Całkowicie to rozumiał, a i nie zakładał, że mężczyzna wykorzysta którąkolwiek. Prawdę mówiąc spodziewał się, że mogły nie do końca współgrać z tym, co ilustrator miał w swojej głowie, co zwyczajnie czuł, że chce stworzyć, choć nie wiedział jednocześnie w jaki sposób, w jaką formę to ubrać. - Z pewnością w ten sposób łatwiej będzie zachęcić do wejścia i rzeczywiście zrobić z tego plakat, nie zaś obraz inspirowany stworzeniami do przygarnięcia - zgodził się z nim, kiedy tylko usłyszał o wersji z tablicą, zaraz wzdychając, kiedy zdał sobie sprawę, że sam nie wiedział, jaki slogan miał stworzyć, a zwykłe - zapraszam - wydawało się nijakie. Skupiał się więc na przełożeniu na plakat stroju z wystawy madame Malkin, co chwilę susząc farbę zaklęciem, kiedy chciał mieć pewność, że warstwy nie zaczną się mieszać, doceniając w tym momencie możliwości, jakie dawała magia. - To prawda, ale broszury i plakaty nie są zdecydowanie moją ulubiona aktywnością... Choć ostatnio pomagałem przy renowacji nadniszczonej wieży zegarowej w ratuszu w Dolinie. Po atakach smoków wyglądała naprawdę źle i możliwość odnawiania jej, uzupełniania braków, tak... To było to, co lubię. W Hogwarcie też próbowałem odnawiać rzeźby, które zdążyły się nieco zniszczyć przez czas i ignorantów - powiedział, pozwalając sobie wyrzucić z siebie więcej myśli, niż jedynie kilka prostych słów. Czuł się dobrze w towarzystwie swojego byłego profesora, być może z uwagi na jego artystyczną duszę. Nie wiedział, ale nie zastanawiał się nad tym, przechodząc do malowania drugiej szaty w dolnym rogu. - Myślę, że mogę zająć się sklepem miotlarskim... Ale nie przekonuje mnie sklep Olivandera, czy sklep z kapeluszami. Księgarnia też wydaje mi się czymś, co mógłbym przedstawić... - odpowiedział, uśmiechając się lekko, z namysłem, malując wciąż jeszcze drugą szatę, aby po jej wysuszeniu zastanowić się nad poprowadzeniem napisu ze wstążki. W końcu sięgnął po złotą farbę, aby nakreślić nią krótki slogan, wierząc, że prostota wystarczy ubrana w złoto i podkreślona delikatny ruchem. Następnie wystarczyło rzucić imagem animati na plakat, aby wprawić go w ruch, sprawiając, że szaty obracały się, gotowe pokazać z każdej strony, a napis nieznacznie falując sprawiając wrażenie, jakby lśnił.
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Zielarz uśmiechnął się lekko i zaraz skinął głową na znak, że dokładnie o to mu chodziło. Propozycja Larkina nie była zła, ale nie była tym, co kojarzyło się z plakatem, nie była tym, co mogłoby tak naprawdę reklamować sklep, co mogłoby o nim opowiadać, co mogłoby wręcz krzyczeć, że oto właśnie człowiek ma przed sobą coś, na co powinien zwrócić uwagę. Czasami zresztą proste formy, jak mu się zdawało, były łatwiejsze i przyjemniejsze, niż nazbyt skomplikowane, wymagające nie wiadomo czego i nie wiadomo na co. Tak więc skoncentrował się na narysowaniu rzeczonej tablicy, wierząc w to, że wszystko faktycznie się ze sobą zgra, dostrzegając to coraz bardziej w miarę, jak dodawał kolejne elementy. - Czy to spowodowałoby, że zatrzymałbyś się i pomyślał, że chciałbyś dać dom któremuś z tych zwierzaków? - zapytał prosto, unosząc przy okazji brwi, gdy spoglądał na Larkina z zaciekawieniem, prezentując właściwie ostateczny pomysł, wraz z prostym napisem, który umieścił na tabliczce. Później zabrał się za nadanie wszystkiemu odpowiednich barw, mając świadomość, że czekało ich jeszcze wiele pracy, jeśli faktycznie mieli dostarczyć plakaty do różnych sklepów. Chris nie miał pojęcia, czy ich działania na cokolwiek się zdadzą, ale jednocześnie odnosił wrażenie, że sprawiało mu to po prostu przyjemność. - Najważniejsze, żebyś był w stanie określić, na czym naprawdę chcesz się ostatecznie skupić - zauważył, dodając, że praca pod cudze dyktando, nawet jeśli była zleceniem, mogła okazać się trudna. - Cóż, w takim razie ja zajmę się sklepem z kapeluszami, to akurat może być całkiem ciekawa przygoda - dodał, śmiejąc się cicho, nie odrywając jednak spojrzenia od tego, co robił w tej chwili, po prostu starając się skończyć rysować pierwszy plakat, nim zajmie się kolejnymi. Kolory powoli wypełniały jego szkice, nadając im nieco fantazyjnego wyglądu. Właśnie z tego powodu zdecydował się sięgnąć po akwarele, pozwalając, by rozmywały się nieznacznie po papierze, tworząc obraz, który kojarzył mu się nieco z sennymi majakami. Ale właśnie w tym krył się cały jego niepowtarzalny, jedyny urok. +
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Przyglądał się chwilę plakatowi Chrisa, po chwili kiwając głową, zaraz na głos wyrażając słowa uznania dla jego dzieła. Musiał przyznać, że wybrane przez mężczyznę rozwiązanie było lepsze niż te, które on sam proponował. Ostatecznie całość prezentowała się spójnie i cóż, naprawdę była zachęcająca. Był ciekaw, w jaki sposób ostatecznie Walsh dokończy swój plakat, na jaką formę się zdecyduje, jakich kolorów użyje. Nie dopytywał jednak, zajmując się własnym plakatem, kończąc tworzyć napis, który błyszczał się tak, jak tego oczekiwał. - Zaczynam być pewnym, że tworzenie plakatów, broszur, ani innych form, które wymagają zachęcających sloganów, nie jest drogą dla mnie - zaśmiał się cicho, kręcąc po chwili głową. Odsunął się nieco od swojego plakatu, próbując ocenić krytycznym okiem, czy na pewno kłaniające się i obracające w miejscu szaty były właściwe i czy napis odpowiednio rozwija się, jak rzucona w powietrze wstążka. W końcu dodał kilka niewielkich zdobień i zadowolony odsunął plakat na bok. Pierwszy był gotowy, ale jeszcze wiele pracy było przed nim, a z tego co podejrzewał, to i Walsh nie zamierzał zakończyć na dwóch. - Przygoda z kapeluszami? Zdecydowanie wolę przygodę z miotłami… To pomoże mi pewnie z przygotowaniem się do wyzwania, jakie mi rzucono - powiedział nieco ciszej, sięgając po kolejny czysty arkusz papieru, obracając chwilę ołówek w dłoni. Pamiętał, jak wyglądały miotły, ale nie sądził, aby tylko nimi mógł zachęcić do wejścia do sklepu. W końcu kontynuując rozmowę z Chrisem, prowadził powoli ołówek, kreśląc na nim kolejne plakaty. Czas mijał w zastraszającym tempie, ale w końcu skończyli swoje dzieła. Pożegnali się i udali do właściwych sklepów, aby wręczyć plakaty i otrzymać stosowną zapłatę. Ostatecznie z sześciu stworzonych plakatów, jeden nie był udany. Za pozostałe Larkin otrzymał zaplatę, więc wiedział, że nie powinien narzekać, ale jedynie utwierdzał się w przekonaniu, że tworzenie podobnych treści nie było dla niego.
Powiedzieć, że był zafrasowany to nic nie powiedzieć. Dumał ostatnio coraz częściej nad swoją pozycją w rodzinie, swoimi powinnościami i zobowiązaniami rodzinnymi, dumał nad swoim pobytem w Anglii i słusznością podejmowanych decyzji, których rozwiązania zawsze kierowane były głównie przez pryzmat dobrostanu jego krewnych, niż czegokolwiek innego. Lubił myśleć o sobie jako o osobie dość cynicznej, aroganckiej, zapatrzonej w siebie, bo nie wybierał półśrodków, kiedy działał w przestrzeni mającej dać mu wygody. Cenił w sobie tę cechę, tak łatwo okraszoną przez innych mianem egocentryzmu, w oczach i duszy Atlasa była to po prostu bardzo unikatowa w dzisiejszych czasach umiejętność dbania o siebie. Dlaczego więc tak mu było z tym niewygodnie? Tak niezręcznie? Coraz wyraźniej rysowało się w jego głowie to, że wcale taki nie był pełen miłości do siebie i swojego własnego interesu, jak mu się wydawało. I strasznie było mu z tym, okropnie i szalenie źle. Starał się ukryć tę niewygodę i dyskomfort w pracy, ranczo dostarczało wystarczającej ilości obowiązków poza tymi szkolnymi, żeby nie miał czasu na nic, a co dopiero na zamartwianie się. A jednak z jakiegoś powodu go znalazł. Może powodowany zobowiązaniem, może czystą sympatią, zaprosił pannę de Guise na kawę, herbatę czy ciastko, w zależności od tego jaką będzie miała dziś ochotę. Pojawiwszy się w kawiarni nieco wcześniej niż umówiona pora, usiadł gdzieś w zakątku, prawie jakby chciał się nie rzucać w oczy, ale nie oszukujmy się - to przecież Atlas. Nawet siedząc w niskim fotelu w ciemnym kącie pomieszczenia zdawał się łapać nawet najmniejsze promienie słońca przebijającego się przez chmury i bure szyby lokalu, uśmiechając się do baristki z tym swoim okropnym czarem, stanowił od kiedy tylko wszedł do kiedy wyszedł w każdym wizytowanym miejscu swoistą dodatkową atrakcję.
Elo, kostki na wejście k6 parzysta - sobie pisz jak miałaś w planach nieparzysta - jak się zbliżasz do stolika ktoś na Ciebie wpada i oblewa Cie na dobry początek spotkania swoją kawą. Oczywiście bardzo przeprasza!
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Miała naprawdę parszywy dzień z prostego względu - mimo miliona wizyt u uzdrowicieli i przyjmowania eliksirów zgodnie z zaleceniami, wciąż czuła się słabo, jakby ktoś wypompował z niej całą siłę, a przez to i sporą część jej osobowości. Była sfrustrowana i bez wątpienia dawała o tym znać wszystkim, którzy się napatoczyli. Koło południa otrzymała jednak list, który nieco jej ten humor poprawił. Zaproszenie zwiastujące możliwość brylowania w towarzystwie było tym, czego teraz potrzebowała nawet, jeśli grono było najmniejsze z możliwych. Od razu rzuciła się więc do swojej szafy, by wybrać odpowiedni strój na to spotkanie. Chwilę jej to zajęło, nim zdecydowała się na długą, szarą sukienkę koszulowa, idealną na panującą obecnie w Anglii pogodę. Włosy spięła w kucyk, a na ramiona zarzuciła skromniejszy, jak na jej standardy, płaszcz z futrzanymi wstawkami i tak przygotowana, chwyciła w dłoń brązową torebkę, idealnie dopasowaną do swoich trzewików, po czym wyruszyła w podróż do Londynu. Na miejscu znalazła się oczywiście punktualnie, choć nim weszła do lokalu, sprawdziła w szybie swoje odbicie, poprawiając jeszcze mimowolnie włosy. Nie miała najmniejszego problemu z wypatrzeniem Atlasa siedzącego na jednym z foteli. Jego wilowaty urok od razu przyciągał wzrok, co sprawiło, że Irv obronnie postanowiła z całej siły się skupić, gotowa do obrony w postaci hipnozy. Wiedziała, że jeśli doszłoby do starcia miała wątłe szanse, ze względu na swoje samopoczucie, ale poddanie się bez walki w ogóle nie wchodziło w grę. Powstrzymując zawroty głowy i mdłości, podeszła więc do mężczyzny pewnym krokiem, wyciągając do niego sugestywnie dłoń, jak to miała w zwyczaju. -Miło Cię widzieć, Atlasie. - Posłała mu perlisty uśmiech, który mógł zostać pokonany jedynie przez jego genetyczną magię. Zdjęła z ramion płaszcz i sama usiadła w wolnym fotelu. -Czemu zawdzięczam to miłe zaproszenie? - Zapytała, jak zawsze nie owijając w bawełnę, choć jej pewność siebie nie odzwierciedlała się całkiem na jej twarzy, która była dziś zdecydowanie bardziej blada niż zazwyczaj, pomimo makijażu. Opatrunek na ręce przykryty pozostawał przez długi rękaw, co dawało jej pewien komfort psychiczny.
Był uważny, ale przecież zawsze był uważny. Z ciekawością godną dziecka obserwował ludzi, obserwował ich, kiedy oni obserwowali jego. Może to pewnego rodzaju sposób radzenia sobie z ciekawskimi spojrzeniami? Zaintrygowany każdym, nawet pobieżnym spojrzeniem, rozbawiony każdym nieprzypadkowym uśmiechem, bez wątpienia zauważył ją od razu, kiedy pojawiła się wewnątrz lokalu. Nie miał w zwyczaju grzmocić rozmówców urokiem wili z marszu przy samym powitaniu i to w miejscu publicznym, więc mogła być spokojna, jednak to było bardzo atlasowe, kiedy mu się ten urok ulewał tak niechcący, kiedy się śmiał perliście, kiedy rzucał przeciągłe spojrzenia. Od dziecka manipulował nastrojem ludzi wokół siebie, wiedząc, że im bardziej są w nim zauroczeni, tym bardziej będą mu przychylni. Pewne rzeczy przychodziły mu z naturalnością jak oddychanie, bo nikt nigdy go nie oduczył, że relacje buduje się zgoła inaczej. - Irvette. - uśmiechnął się pięknie, podnosząc z fotela, by się z nią przywitać, a gdy sugestywnie wyciągnęła dłoń, uniósł rozbawiony brwi, jednak ujął jej palce, by szarmancko musnąć jej kłykcie ustami. Wskazał zachęcająco wolny fotel przy stoliku, nim jego błękitne spojrzenie nie przeniosło się na barmankę, posyłając jej oczywiście urokliwe spojrzenie, jednak jedno z tych, które nie cierpiały zwłoki. Uśmiechnął się jednak zaraz do rudowłosej i wzruszył ramionami. - Nie wiem. Jeśli muszę mieć powód, żeby zaprosić Cię na kawę, to następnym razem postaram się jakiś zmyślić. - zapewnił rozbawiony, lekkodusznie kładąc rękę na piersi w ramach zobrazowania szczerości swojej obietnicy. Baristka chwilę później pojawiła się, by przyjąć ich zamówienie i choć bardzo chciał, to powstrzymał się przed zamówieniem im obojgu tego, co uważał za słuszne, bo powoli uczył się, że ludzie muszą mieć swój wolny wybór, by być szczęśliwymi. Powoli. Ale się uczył. Obserwował profil de Guise przez ten moment, kiedy zastanawiała się nad swoim zamówieniem, by odezwać się, gdy kelnerka się oddaliła: - Nie zrozum mnie źle, jesteś piękna jak zawsze, ale mam wrażenie, że dziś nie wyglądasz najlepiej. - zapytał z nutą troski w głosie.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Byłaby głupia, nie wiedząc, co oznaczało jego uniesienie brwi, a jednocześnie wymagała pewnego traktowania. Inaczej w atmosferze interesów, jak to było ostatnim razem, a inaczej w tej chwili szczególnie, że byli w miejscu publicznym, a wizerunek był dla Irvette czymś najświętszym. Atlas się jednak ugiął i to jej wystarczyło, gdy z samozadowoleniem siadała naprzeciw niego. -Absolutnie nie to miałam na myśli. - Odpowiedziała od razu, machając ręką, z której przed chwilą zdjęła rękawiczkę. -Po prostu biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze niedawno byłam Twoją studentką, pomyśleć by można, że takie spontaniczne spotkanie mogą być nieco... Nieodpowiednie. - Nie miała niczego złego na myśli, no może trochę, ale to przez fakt, że czuła się fatalnie. Nie dawała jednak po sobie poznać tego, że próbuje jakkolwiek wylać na niego swój parszywy nastrój. Idealnie grała nie tylko mimiką, ale i tonem głosu, który był po prostu sympatyczny. -Szczerze pomyślałam, że może potrzebujesz jakiegoś doradztwa w sprawie roślin, które Ci przesłałam. - Dodała jeszcze niewinnie, dobierając słowa tak, by nie zabrzmiało to, że była pewna, że coś mu nie odpowiadało. Trochę może nawet na to liczyła. Potrzebowała czegoś, co odciągnie jej myśli od tych pieprzonych zawrotów głowy. Zamówiła kawę, wyjątkowo czarną, by podnieść nieco swoje ciśnienie w nadziei, że cokolwiek jej to pomoże i małe ciastko francuskie z dżemem morelowym. -Oh, nie... - Speszyła się nieco, bo zazwyczaj ludzie nie mówili jej takich rzeczy wprost. Przez kilka sekund balansowała w duszy między złością a wstydem, by w końcu znaleźć złoty środek, choć policzki automatycznie jej się zaczerwieniły. -Od wyprawy do Avalonu nie czuję się najlepiej. Uzdrowiciele mówią, że to przejściowe, ale zaczynam powoli być już tym zmęczona. - Przyznała wiedząc, że Atlas ją zrozumie, bo sam był obecny podczas walki ze smokiem i dobrze wiedział, że nie było to najłatwiejsze zadanie dla nikogo. -Wybacz, że pytam, ale jak Ty się czujesz? Wyglądasz... Zdecydowanie lepiej niż ja. - Postawiła na żartobliwą autokrytykę i komplement w jednym.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Przechylił lekko głowę, słuchając jej wyjaśnień, jakby mówiła coś niezwykle uroczego, po czym zaśmiał się pięknie, wcale nie kpiąco, tylko tak bardziej... ciepło. Wesoło. - Zapewniam, że nie mam żadnych niecnych planów względem naszego spotkania. - położył dłoń na piersi - Chcę zwyczajnie okazać wdzięczność w związku z twoją pomocą na ranczo. Oczywiście wiem, że to Twoja praca, niemniej szalenie mi miło, że zechciałaś się ze mną podzielić swoją wiedzą i zasobami. - a że przy tym mógł na nią popatrzeć i się do niej pouśmiechać? Wydawało mu się, że był ze wszystkich profesorów jednym z tych, którzy aż nadto uważali, by jego relacje z uczniami nie nosiły znamion niczego poza profesjonalnym podejściem pedagoga do wychowanka. Bardzo łatwo było zarzucić potomkom wil ich machinacje i bezeceństwa czynione w kuluarach. Wiedział, że zatrudnianie młodego pół-wila jako nauczyciela było ze strony Li Wang być może ryzykiem, ale nigdy nie miał sobie nawet jednej rzeczy do zarzucenia, jeśli chodziło o profesjonalizm podejścia do swoich podopiecznych. Irvette nią była. Wtedy i teraz i pewnie juz zawsze jakaś część jego głowy będzie postrzegać ją w roli swojej podopiecznej, choć ze względu na trudną do sprecyzowania samotność w tym kraju i brak towarzystwa osób, których charakter i energia go nie męczyły, skłamałby, gdyby powiedział, że nie zaprosił jej tu też ze zwykłej chęci sprawienia sobie przyjemności. Jego gładkie, jasne czoło przecięła chwilowa zmarszczka zmartwienia, kiedy dotarły do niego jej słowa o Avalonie. Badawcze spojrzenie przemknęło po jej dłoniach i kolanach, choć odzianych w materiał, to jednak odruchowo chciał upewnić się z jakiegoś głupiego powodu, że wszystko jest na miejscu. Przecież wiedział, że jest, przecież się już widzieli, a jednak niepokój tknął go wcale nie mniej niż jakby nie wiedział nic. - Przykro mi to słyszeć. - powiedział cicho, ciszej, na chwilę gubiąc ten promienny uśmiech gwiazdy, co mogło jedynie podkreślić jak poważnie brał te słowa- Jeśli jest coś, co mogę zrobić, by Ci pomóc, nie wahaj się. - dodał zachęcająco. Ominął słowo "prosić", bo sam miewał z nim problem, ale ranczo było wielkie, potrzebowało wiele bezmyślnej pracy, a sam po sobie wiedział, że czasami ucieczka od wszystkiego w łono natury i zajęcie myśli obowiązkami było najlepszym rozwiązaniem na wszelkie nieuleczalne zło. - Absolutnie - machnął na to niepotrzebne "wybacz" i posłał jej ciepły uśmiech - Mam się dobrze. Jestem zmęczony, ale to przyjemne zmęczenie pracą. Niedługo sprowadzam do ranczo hipogryfy, przygotowanie bezpiecznego wybiegu i odpowiednio zabezpieczonej zagrody paśnej okazuje się być nie lada wyzwaniem. - poszerzył uśmiech, chcąc tymi słowami zapewnić ją, że nic co mogło my dolegać nie było trwałe, ani spowodowane przez ich wyjazd. - Avalon był dla mnie... - na chwilę jego spojrzenie jakby zmętniało pod wpływem ciemnych wspomnień tamtej podróży, jednak faktem było, że był on chyba członkiem, który najmniej ucierpiał fizycznie podczas całej wyprawy - zaskakująco łaskawy.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Niesamowicie denerwowało ją to, jak nie dawał się jej sprowokować, a jednocześnie dokładnie tego od niego oczekiwała. Przynajmniej mogła szanować czarodzieja za jego rozsądek i dojrzałość, a nie kpić z tego, że dawał sobą pogrywać jak durny szczeniak. Nie żeby kiedykolwiek za takiego go uważała. -W takim razie nie będę już o tym myśleć i chętnie napiję się z Tobą kawy. - Odpowiedziała uprzejmie, zaraz jednak wracając do tematu ich wspólnej pracy. -Praca to dla mnie przyjemność, zawsze chętnie się nią zajmę. Szczególnie w tak pięknym miejscu. - Nie miała zamiaru udawać, że ranczo nie zrobiło na niej wrażenia. Teren był oszałamiający i sama pewnie wybrałabym podobny, gdyby miała stawiać swój dom. Oczywiście sam budynek byłby zupełnie inny, ale to już drugorzędna sprawa, która w temacie pracy nie miała wcale znaczenia. Czuła na sobie to spojrzenie, które omiatało jej ciało. Oczywiście, że nie umarła i nie potraciła żadnych kończyn, a jednak oparzenie, jakiego doświadczyła, wystarczająco ją poruszyło sprawiając, że czuła się oszpecona. Chwilowo, owszem, ale wciąż odjęto jej coś od wartości, co wysoce sobie ceniła. Nie ceniła jednak litości i zdecydowanie nie to chciała w mężczyźnie wzbudzić, dlatego jej brew lekko się uniosła, gdy powiedział, że jest mu przykro. -Jestem pod opieką najlepszych lekarzy, ale dziękuję. - Nie sądziła, by ktokolwiek bez medycznego doświadczenia, mógł jej jakkolwiek w tym pomóc. No chyba, że posiadał magiczne serum uzdrawiające, ale o czymś takim jeszcze nie słyszała, a wiadomo, jak Irvette czegoś nie zna, to nie ma prawa to istnieć. Zirytowała się słysząc, że Atlas wyszedł z tego starcia obronną ręką. Na zewnątrz wciąż trzymała fasadę, ale w środku cała wrzała. Nie takiej sprawiedliwości od życia pragnęła. -Dobrze to słyszeć. - Zapewniła go, choć obecnie niekoniecznie szczerze, po czym przypomniała sobie pewną kwestię. -Twój skrzat, on odczuwa jakieś konsekwencje, prawda? - Zapytała, wspominając zachowanie Picklesa. Teoretycznie było to typowe dla tych istot, a jednak to, co Rosa wtedy do niej powiedział, jasno sugerowało, że skrzat nie miał w zwyczaju podobnie reagować. A przynajmniej tak ona to odebrała. -Mnie z kolei Avalon musi nienawidzić całym sercem. - Prychnęła rozbawiona, przypominając sobie, że owszem, nie był to pierwszy raz, gdy ta kraina odbiła jej się czkawką.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Kiedy tak uprzejmie zgodziła się porzucić kwestię niezręczności ich spotkania, jego uśmiech pojaśniał, rozpromienił się. Atlas miał w swojej mimice coś z dziecka, co było jednocześnie trochę upiorne jak i niepokojące. Pomimo tego, że pozwalał sobie na taką banalność zachowań, nie spuszczał uważnego spojrzenia ani z dziewczyny, ani z ich otoczenia, co dawało dziwne uczucie braku klarowności jego intencji. Było mu szalenie miło słuchać komplementów, niezależnie od tego czy dotyczyły jego osoby, jego dobytku czy czegokolwiek związanego z jego osobą. Miał w sobie wiele próżności, wiele jednak też lat spędził na tym, by nie obrastać w piórka i nie puszyć się pod byle komplementem, skinął więc głową z uprzejmą wdzięcznością, doceniając jej miłe słowa zwrócone w kierunku jego ziemi. - Nie wątpie. - skinął lekko głową, w odpowiedzi na jej bardzo kulturalne zapewnienie o dobrym zaopiekowaniu - Przykro mi, że nie czujesz się w pełni sił. - dodał gwoli wyjaśnienia. Zawsze postrzegał de Guise jako force to be recon with i jakakolwiek perspektywa pogorszenia się jej kondycji, wyobrażał sobie, że musiała się ciężko odbijać na jej ogólnym samopoczuciu. Uśmiechnął się pokrzepiająco, wciąż święcie przekonany, że choćby miała sztab najlepszych światowych specjalistów, to sanatorium na łonie natury według niego było lekiem na całe zło. A podobnie do samej Irvette żył przekonaniem, że jeśli on tak uważał, to taka była prawda. jego brwi złamały się jednak w jakimś wyrazie troski, kiedy przywołała wspomnienie Ogórka. - Był na wyprawie z nami. Starszy smok bardzo wpłynął na jego psychikę przez co... cóż. - uśmiechnął się - Zaatakował mnie. - w społeczności i kulturze skrzatów domowych taki bezpodstawny atak na swojego pana był niewyobrażalny, był hańbą takiego stopnia, że Pickles nie mógł do siebie dość przez długi czas po powrocie, walcząc ze wstydem, potrzebą samokarcenia i zadośćuczynienia, pomimo, że nie miał kontroli nad swoją świadomością kiedy to miało miejsce. - Do tej pory jeszcze nie do końca sobie z tym poradził. - westchnął. Baristka przyniosła im ich napoje, ciastko dla Irvetty oraz, szklankę wody dla Atlasa, po którą ten sięgnął znacznie prędzej niż po swoją herbatę, wypijając podejrzanie zachłannie zawartość naczynia. Odchrząknął jednak z pewnym zainteresowaniem: - Miałaś okazję odwiedzić Avalon przed całą tragedią? - zapytał, opierając się w fotelu i sięgnął po herbatę, zakładając długą nogę na nogę. Wciąż żal mu było tego, że nie podróżował tak wiele, jakby chciał kiedy był młodszy i miał mniej zobowiązań, jednak pewna rodzinna tradycja trzymała Rosów razem i dotychczas nie pomyślałby o tym, że chciałby czy w ogóle interesowałby się jakimikolwiek wyjazdami- Opowiesz mi, proszę? - zapytał niewinnie, znad krawędzi filiżanki- Moja jedyna wizyta była wtedy jak wszystko płonęło i chciało nas zabić. - uśmiechnął się niemal przepraszająco, przyglądając się jej z uwagą.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Ruda uważała, że wile z natury są próżne. Zresztą nic dziwnego, gdy ich geny były tak a nie inaczej stworzone. Choć z jednej strony szanowała ich magiczne zdolności, wbrew pozorom wcale nie zazdrościła im takiego życia. Wolała sama decydować, czy chce jakąś umiejętność posiąść, przez co, w jej mniemaniu, miała też nad tym większą kontrolę. -Uwierz mi, mi też. - Zażartowała lekko, ale też powstrzymała się przed bezwzględną szczerością i rzuceniem, że nie jest jej przykro, tylko jest wręcz wkurwiona, że stała się tak żałosną wersją samej siebie. Zauważyła to zmartwienie, gdy wspomniała o pracowniku Atlasa. Mężczyzna musiał faktycznie się tym przejmować, gdy na chwilę zatracił tę pozytywną aurę, którą przez większość spotkań starał się utrzymywać. -Zaatakował? - Spytała szczerze zdziwiona i poniekąd zdegustowana. W życiu nie pozwoliłaby, żeby coś takiego uszło płazem jej skrzatom, bez względu na okoliczności. Z drugiej strony wiedziała, że ich magia jest zdecydowanie mniej ograniczona niż ta, którą posługiwali się ludzie i to była kwestia, która Irv fascynowała. Nie bez powodu wielokrotnie prosiła swoje skrzatki, by zgodziły się na pojedynek z nią, ale były one zbyt usłużne, by nawet pomyśleć o przystaniu na tę prośbę. -Mam nadzieję, że się po tym pozbiera. Próbowaliście terapii? - Zapytała, dziękując kelnerowi za swoje zamówienie i od razu chwytając filiżankę w dłonie. -Rok temu, na wakacjach szkolnych. - Potwierdziła, przełykając łyka czarnej kawy i delektując się ciepłem, jakie rozeszło się od razu po jej ciele. -Wyspa przepiękna. Wiele niespotykanych gdzieindziej istot i roślin, które można studiować, a widoki zapierają dech w piersiach. Mówi się, że Avalon czerpie z jedynie z białej magii, ale z tego co widziałam, śmiem wątpić. - Nie musiał dwa razy prosić. Chciała opowiedzieć o Avalonie i ponarzekać nieco, a skoro sam wyszedł z inicjatywą, nie będzie przecież odmawiać. -Według mnie to jednak tylko pozory. Wyczułam tam dziwne rzeczy i napotkałam sytuacje, które kłóciły się z tymi opowieściami. Nie wierzę, że pożar wioski był naturalny, ani tym bardziej pochodzący z czystej, dobrej magii. - Jej oczy pociemniały, gdy weszła na ten temat, choć nie ze względu na to, że jakkolwiek próbowała zdziałać coś magią, ale dlatego, że w ten sposób na jaw wychodziła jej złość i brudniejsza część charakteru, które zazwyczaj skrzętnie ukrywała.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Nie byłoby prawdą, gdyby wypierać się, że Atlas miał w sobie wiele próżności. Było to widać w jego gestach, tym jak cenił sobie własną wygodę, jak dbał o swoje otoczenie i siebie samego. Wiele jednak lat nosił brzemię genów wili i potrafił swoją próżnością nie zatruwać życia innym, zmieniając ją w narzędzie samozadowolenia. To, jak reagowało na to otoczenie było przecież poza jego możliwościami opanowania. Skinął głową, potwierdzając jej słowa. - Dla skrzata domowego, jak pewnie wiesz, to najgorsza rzecz, jaką miałby zrobić. Nie jest w stanie sprzeciwić się swojemu panu, a co dopiero go zaatakować. - w jego głosie słychać było pewien żal. Atlas czuł zupełnie inną więź ze skrzatami domowymi, wychowany w domu, w którym poszanowanie do magicznych istot było pompowane od pierwszych dni na świecie. Jego matka była działaczką polityczną na rzecz praw i szacunku do wszystkich istot rozumnych, a choć wielu opozycjonistów zarzucało jej stronniczość, bo nie głosiła bzdur o wyzwoleniu skrzatów, uczyła swoje dzieci, jak ważne jest rozumieć i szanować kulturę tych istot. Niezależnie od tego czy mowa o goblinach, elfach czy skrzatach domowych, istoty miały swoje kulturowe i społeczne zasady, według których od wieków żyły. Odgórne przekonanie czarodziejów, że muszą coś zmienić, bo według ludzkich norm coś się wydaje nieodpowiednie, było szczytem człowieczego egoizmu. Było mu ciężko patrzeć, jak jego skrzat cierpiał, bo każda komórka jego ciała przekonana była o tym, że wart jest tylko unicestwienia, mimo że to, co uczynił, było wyłącznie winą starszego smoka, który zapanował nad jego umysłem. - Pracujemy nad tym. - przyznał. W końcu był behawiorystą stworzeń magicznych- Zablokował się trochę w pewnych aspektach swojej pracy, bardzo chciałby wrócić do dawnego siebie, ale widzę, że to dla niego trudna droga. - odstawił szklankę po wodzie, by ując kubek z kawą i oprzeć go sobie na podbrzuszu, przyjmując jego ciepło. Wsłuchiwał się w jej opowieść z zainteresowaniem. Miejsce, o którym mówiła, wydawało się niezwykłe, tym głębszy był jego żal, że nie miał okazji widzieć tych terenów w czasach ich świetności. Otworzył usta chętny kontynuować rozmowę o Avalonie, jednak nie umknęła jego uwadze ta nuta ciemności, jaka przysłoniła jej spojrzenie. Uśmiechnął się na ten widok, jednak jeszcze nie czas był na folgowanie swojej ciekawości. - Brzmi wspaniale. Źródła donoszą, że Avalon powoli wraca do formy, jednak zniszczenia były ogromne. Myślę, że nawet magicznym roślinom i stworzeniom może to zająć dziesiątki lat...
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Historia skrzata Atlasa była dla niej intrygująca. Nie czuła może aż takiej empatii, jaką powinna, a raczej zaciekawienie tym niecodziennym zjawiskiem. Magia Starszego była widocznie o wiele potężniejsza, niż jej się wydawało, a i tak dawała już istocie wiele komplementów w myślach. Fascynował ją ten jaszczur i gdyby miała sposobność, chętnie by postudiowała jego życie i moce. Była niestety pewna, że w obecnej chwili raczej nie byłoby to dobrze odebrane przez społeczeństwo, ale na szczęście należała do cierpliwych osób i była w stanie poczekać, aż emocje ludności opadną. -To doprawdy osobliwe. Ten smok posiadał moce, o których wcześniej nie słyszałam. - Wyznała zaintrygowana, wspominając wszystko to, czego doświadczyła w Avalonie. Była pewna, że wizje senne i cała reszta, były wynikiem właśnie działań istoty szczególnie, że tak bardzo nie pasowały do obrazu wyspy, jaki poznała podczas swojej poprzedniej wizyty w tym miejscu. -Mam nadzieję, że uda wam się pokonać tę przeszkodę. Nie wątpię, że czeka was długa droga, nim wszystko wróci do normy. - Nie wiedziała, co jeszcze powiedzieć. Sama by wykorzystała tę okazję do przestudiowania mocy Starszego, ale jak widać Atlas miał zdecydowanie więcej empatii w stosunku do skrzatów i innych żyjątek niż ona. Nie zrozumiała jego uśmiechu, choć była już przyzwyczajona do tego widoku. Stała się jednak chwilowo podejrzliwa, co tylko sprawiło, że jej oczy nie miały jak powrócić do naturalnej barwy. Przyzwyczaiła się do towarzystwa wil, ale czy im ufała? Tutaj już nie mogła jednoznacznie odpowiedzieć, choć skłaniała się raczej ku zaprzeczeniu. -Obawiam się, że masz rację. A szkoda, naprawdę. Chciałam odbyć tam dłuższą podróż w celach służbowo-szkoleniowych. Niestety, będę musiała przełożyć plany. - Wzruszyła ramionami, upijając łyk napoju. Było jej żal wyspy, oczywiście, ale nie była za nią odpowiedzialna, więc nie miała zamiaru marnować łez.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Westchnął, kiwnięciem głowy przyznając jej racje. Podczas podróży do Avalonu, jak i po niej, kiedykolwiek zastanawiał się nad tym co ich spotkało, wydawało mu się, że ogromna część tych wydarzeń była prawdziwie nieprawdopodobna. Pozbawiona jakiejkolwiek logiki czy sensu. Oczywiście specjaliści mogli się spierać i zasłaniać, że magia nie podąża żadną logiką, jednak Atlasowi, choć był bardzo bliski naturalnemu porządkowi rzeczy, trudno było wierzyć w czysty chaos, jakim rządziły się tamte wydarzenia. Był pewien, że historyczne książki dotyczące przebiegu zdarzeń nie będą traktowane na poważnie, bo nawet dla niego, mimo, że był świadkiem, wszystko zdawało się być niemal zmyślone. Uśmiechnął się na jej pocieszające słowa i skinął głową. - Dziękuje. - w pewnym stopniu sam nie miał żadnych wątpliwości co do tego, że ich praca przyniesie owoce, ale nie był prostakiem, by bez resztek ogłady pysznić się swoimi możliwościami. Rok temu? Pewnie prychnąłby z rozbawieniem, że ktoś mógłby pomyśleć, że jego "nadzieja, że się uda" ma jakieś znaczenie. Teraz? Nauczył się chować swoją arogancję nieco lepiej w środku atlasa. - Nie mówmy o obowiązkach. - uniósł rękę na samo jej wspomnienie podróży służbowo-szkoleniowych. Nie po to zaprosił ją na tę kawę- Podpowiedz mi lepiej, co mogę, oczywiście poza szklarniami, zobaczyć aktualnie w magicznym Lyon. - zaproponował- Coraz bardziej kusi mnie wyjazd do Francji w przerwie zimowej.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Bycie miłą przychodziło jej zdecydowanie łatwiej niż nie rozmawianie o obowiązkach w żadnej formie. Wiedziała, że jest jedną z nielicznych w tym temacie i starała się dostosować, ale nie przychodziło jej to bez wysiłku. Skinęła jednak na propozycję zmiany tematu, a na wspomnienie Lyonu jej twarz od razu się rozpromieniła, choć czuła się słabo. Bardzo słabo. -Coroczny festiwal sztuki magicznej niedługo się zacznie. W tym roku ponoć wystawiają rzeźby z archiwum. - Zaczęła od wydarzenia, które interesowało ją najbardziej. Sama planowała się tam wybrać i zaczerpnąć nieco kultury, skoro i tak będzie odwiedzać chateau na święta. -Ponoć mają też przenieść konkurs na najpiękniejszego kuguchara do Lyonu. Jakieś problemy z halą Paryską. - Dodała po chwili, przypominając sobie ostatni list od swojej siostry. -Zawsze możesz do mnie napisać. Będę na święta u rodziny. - Zreflektowała się, bo chociaż nie było dla niej nic lepszego niż rodzinne spędzanie czasu, to jednak wiedziała, że po kilku dniach będzie potrzebowała nieco czasu poza domem. Spodziewała się, jak przebiegną rozmowy przy tegorocznym stole Wigilijnym i zdecydowanie nie była jeszcze na nie gotowa.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Irvette zawsze charakteryzowała się powagą. Nie był jej nauczycielem od pierwszego roku, jednak miał dziwną pewność, że nawet jako dziecko charakteryzowała się powściągliwością. Zaskakująco przyjemnie było mu zobaczyć, jak jej oczy rozbłyskają zainteresowaniem, kiedy temat zszedł na piękną i znajomą dziewczynie, francuską miejscowość. Odpowiedział jej na to równie pięknym i promiennym uśmiechem, chcąc zachęcić ją do wypowiedzi. - Festiwal sztuki magicznej? - szczerze się zainteresował. Jego nieszczęsna, uciekająca panna młoda, zaszczepiła w nim nieodwracalne zainteresowanie sztuką. Zajęło mu mnóstwo czasu, by nie patrzeć na nią z goryczą i choć wciąż widząc obrazy, jego podświadomość, za każdym razem wypluwała mu wspomnienie Anny, to z czasem przyjmował je coraz łagodniej. Godząc się z tym, że pewnie nigdy o niej nie zapomni, ale sztuka... Sztuka była czymś więcej niż echem wspomnienia jego nieudanych miłosnych podbojów. Przechylił głowę, wystawa kugucharów również brzmiała jak coś, co chętnie by zobaczył, zanotował więc w pamięci, by podsunąć Ogórkowi obie opcje w ramach organizowania mu planu na wyjazd. - Hm. Czemu nie. - uniósł lekko brwi w zamyśleniu- Będzie mi bardzo miło, jeśli znajdziesz chwilę, by pokazać mi jakieś interesujące zakamarki miasta. - nie było w końcu nic lepszego, niż zwiedzanie w towarzystwie kogoś, kto nie tylko pochodził z danej miejscowości, ale i darzył ją jakąś miłością. Czy planował odwiedzić Klagenfurt na święta? Niekoniecznie. Dlaczego? Sam nie był gotowy się nad tym zastanawiać.