Groźna nazwa tego miejsca w ogóle nie odpowiada nastrojowi tu panującemu. Jest przyjaźnie, choć nie domowo. W każdym razie w Mandragorze na pewno miło spędzisz czas!
Autor
Wiadomość
Ofelia Willows
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.76
C. szczególne : Brak łuku kupidyna na górnej wardze.
Widok Nancy od razu poprawił mi humor. Byłam nieco zmęczona po kilku godzinach pracy, ale bliskość przyjaciółki sprawiała, że czułam się pełna energii. Stan ten nasiliła moja wielka chęć podzielenia się z przyjaciółką ostatnimi wydarzeniami z mojego życia. Jednocześnie z jej zapytaniem o Sky’a, na moich policzkach pojawił się lekki rumieniec, a ja wręcz zapomniałam, żeby dopytać się, co się dzieje w jej życiu. Z niecierpliwością czekałam, aż ta zakończy składać swoje zamówienie, żebym mogła rozpocząć małe plotki. Nigdy nie byłam dużą plotkarą, ale czasami nabierała mnie na to ochota, ale nawet w takich sytuacjach starałam się nie mówić o nikim źle. - Taak.. gadaliśmy chwilę na tarasie. Dopiero w dzień imprezy zrozumiałam, jak żałosne było moje zachowanie – to całe unikanie go i tym podobne. Choć wiesz, że miałam swoje powody... - Westchnęłam zażenowana sama sobą, a chwilę później kelnerka przyniosła nasze zamówienia. Na tacce znajdowały się dwie filiżanki, dwa małe imbryczki i w innym niewielkim wazonie mleko do mojej herbaty. Nalałam sobie trochę czarnego naparu, a zaraz potem przyprawiłam go mlekiem. – A do tego uświadomiłam sobie, jak bardzo mi go brakuje… Ale nie jako chłopaka! Po prostu brakowało mi tej przyjacielskiej atmosfery, tego co było przed studiami. Chciałabym do tego wrócić i wydaję mi się, że on ma tak samo - Mówiłam podczas przygotowywaniu napoju, a moja mina była tak skupiona, jakby moje przygotowywanie herbaty było rytuałem. Po przygotowaniu wzięłam ostrożnie łyk, żeby nie poparzyć sobie języka. – Zaproponował mi nawet wprowadzenie do Puchońskiej Komuny, ale nie wiem, czy to dobry pomysł… - Powiedziałam ostrożnie, lekko zachęcając przyjaciółkę, żeby spytała się o szczegóły mojej decyzji. @Nancy A. Williams
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Obserwowała jej twarz, jakby nie widziała jej od tak dawna, że powinna nadrobić każdą zmarszczkę, każde załamanie skóry, zaobserwować, czy jej kąciki ust wciąż unoszą się w górę w ten sam sposób co kiedyś, i czy w oczach czają się te znajome, wesołe iskierki. Znała ją na pamięć, przecież patrzyły się na siebie, niemal nieustannie, już od pierwszej klasy. Nie mogła nie zauważyć, że coś niepokojącego czaiło się za jej tęczówkami, ale rumieniec szybko odwrócił jej uwagę, wywołując subtelny uśmiech na twarzy Williams, kiedy słuchała słów przyjaciółki. - Dogadaliście się? Ale wspaniale! Fela, tak się cieszę! - Ledwo powstrzymała się, by nie zerwać się z miejsca i ponownie zamknąć blondynkę w uścisku. Mogłoby skończyć się to nieciekawie, z uwagi na to, że do stolika podeszła w tym momencie kelnerka z gorącą herbatą. - Dziękujemy. - Szybki uśmiech to ślicznej dziewczyny, która je obsługiwała, a potem wróciła spojrzeniem do Ofelii, odprawiającej ceremonię parzenia herbaty. Nancy również nalała napoju do swojej filiżanki i przymknęła na moment oczy, delektując się przyjemnym zapachem. Uwielbiała zieloną. - Cieszę się, że to tego doszliście, nawet nie wiesz, jaka to dla mnie ulga. Bałam się, że nie będziesz mnie przez niego odwiedzać... - Otworzyła usta, by dodać jeszcze kilka pozytywnych słów na temat Skya, ale szybko je zamknęła. Ofelia doskonale go przecież znała, nie było sensu ciągnąć tego tematu, z uwagi na ich ciężką przeszłość. Najważniejsze, że chyba mieli to w końcu za sobą. Otworzyła za to szerzej oczy ze zdziwienia, kiedy usłyszała ostatnie zdanie. - Naprawdę?! Musisz to przemyśleć! Byłoby wspaniale! - Sięgnęła ręką nad stołem, by złapać za dłoń Willows, tą, która nie trzymała filiżanki. To był wspaniały pomysł! W Puchońskiej Komunie żyło jej się wspaniale, ale jakby miała przy sobie jeszcze swoją przyjaciółkę, z którą mieszkała od najmłodszych lat, z którą była zżyta jak z siostrą... Czy nie byłoby wtedy idealnie? Może to pozwoliłoby im umocnić więzi, które mimo wszystko nieco osłabły po wyprowadzce? Czuła jak Ofelia ostatnio jej się wymyka. Nie była na jej pierwszym meczu, nie była na świętowaniu zwycięstwa, nie napisała nawet listu, ale Nancy nie miała jej tego za złe. Rozumiała, że dziewczyna na pewno miała masę rzeczy na głowę, w końcu zbliżały się egzaminy, a takie głupoty jak szkolne rozgrywki w quidditcha nie leżały na liście jej priorytetów. I mimo że rozumiała i akceptowała, to nie mogła nie poczuć z tego powodu lekkiego ukłucia zimnej szpilki w okolicach serca, kiedy o tym myślała.
Ofelia Willows
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.76
C. szczególne : Brak łuku kupidyna na górnej wardze.
Nie wiem zbytnio co myśleć o puchońskiej komunie. Byłabym blisko Nans, ale nie chciałam się śpieszyć w kontaktach ze Sky’em. Chciałabym odbudować tą relację bez zbędnego pośpiechu. Małymi kroczkami do przodu, a nim się obejrzę, to znów będziemy przyjaciółmi. - Szczerze nie jestem aktualnie przychylna przeprowadzce… Naprawdę nie chciałabym, żeby to wszystko potoczyło się zbyt szybko. Może na ostatnim roku? - Westchnęłam, wpatrując się w tafle herbaty, a chwilę później wzięłam następny mały łyk naparu. – Jeszcze będę musiała się nad tym mocno zastanowić.. - Puściłam dłoń Williams, a ta powędrowała znowu na stół. Obejrzałam szybko jeszcze paznokcie, które ostatnimi czasy lekko zaniedbałam. – Dobra, nagadałam się. Teraz ty coś poopowiadaj - jak tam u Ciebie? - Spytałam zaciekawiona, co dzieje się aktualnie u Nans. Nie miałam ostatnio dużo czasu, żeby zajmować się relacjami ze znajomymi, czy przyjaciółmi i skupiłam się w dużej mierze na tym nieszczęsnym kadzidle. Mam tylko nadzieję, że puchonka nie będzie mi miała tego za złe. Chyba nigdy nie widziałam jej złej, ale nie jestem pewna, jakby zareagowała na to, co teraz wyprawiam poza jej zasięgiem wzroku. Szperanie w zakazanym dziale, szukanie kogoś do treningu zaklęć ofensywnych, które przydadzą mi się w poszukiwaniach. Nie chciałabym jej w to mieszać, zawracać jej głowy, przecieżby się martwiła. Może to, co robię jest głupie, ale mam nadzieję, że będzie warto. Igranie z czarną magią jest niebezpieczne, ale czuję, że temu sprostam. Sama nie wiem czemu ta arkana, tak utknęła w mojej głowie. Obawiam się, że mogłoby to przerodzić się w jakąś obsesję, czego bym nie chciała. Znajomość tej mrocznej dziedziny przyda mi się w pracy w Mungu. Może zostałabym kiedyś wybitnym uzdrowicielem w dziedzinie urazów pozaklęciowych? Czas pokaże, a teraz wolałabym się skupić, przynajmniej teraz, na Nancy, którą niestety zaniedbałam w ostatnim czasie. Mam tylko nadzieję, że niczego nie spartaczyłam…
Obserwowała przyjaciółkę, słuchając jej słów z zainteresowaniem. Nie chciała jej namawiać, nie chciała naciskać i zamierzała uszanować jej zdanie na temat ewentualnej przeprowadzki. To nie była łatwa decyzja, doskonale zdawała sobie z tego sprawę, bo sama stała przed nią jeszcze nie tak dawno. U Ofelii natomiast występowały dodatkowe elementy komplikujące całą sprawę. - Masz rację, zaraz i tak wakacje. Wracasz do domu, czy jedziesz na szkolny wyjazd? - Zapytała, mieszając łyżeczką w swojej herbacie. Sama wciąż nie mogła się zdecydować. Z jednej strony tęskniła za swoją rodziną i domem, z drugiej jednak wcale nie miała ochoty opuszczać swoich przyjaciół. Szczególnie że w tym roku nawiązała kilka nowych znajomości, które były jej mniej lub bardziej bliskie. Na pytanie z ust przyjaciółki automatycznie przestała mieszać i westchnęła cicho, wpatrując się w zieloną ciecz w filiżance. Była dobrym słuchaczem, ale nie lubiła kiedy ktoś odwracał to pytanie. Szczególnie teraz, kiedy życie jej się tak dziwnie pokomplikowało. - Wygraliśmy mecz! - Powiedziała najbardziej neutralną rzecz ze wszystkich możliwych wydarzeń. - Ale pewnie już wiesz, cała szkoła była na trybunach... Przeżyłam! Nie umarłam! W przyszłym roku lecimy po puchar! - Powiedziała przenosząc spojrzenie czekoladowych tęczówek na twarz Ofelii i uśmiechając się do niej szeroko, a błysk w oku świadczył o ekscytacji, która pojawiała się za każdym razem kiedy wspominała mecz. Nie bez powodu napomknęła o trybunach. Chciała wybadać, czy dziewczyna też tam była, bo jej nie widziała w tłumie rozentuzjazmowanych puchonów. Tam ciężko było kogokolwiek wypatrzeć, ale na imprezie... Nie była zła, nie była nawet smutna, bo wierzyła, że Ofelia najzwyczajniej w świecie miała akurat coś ważniejszego do załatwienia i nie miała z tym żadnego problemu. Chciała jednak to usłyszeć, żeby pozbyć się tego niepokojącego ucisku w klatce piersiowej, na myśl o tym, że faktycznie jej wyprowadzka coś między nimi zepsuła. Chwyciła w palce misternie zdobioną filiżankę i ostrożnie zanurzyła w nim usta, uważając, by się nie oparzyć. - To co robisz teraz wieczorami, skoro nie możesz leżeć i mnie podziwiać? - Zażartowała, starając się zmienić nieco temat, bo bała się, że drążąc wokół tego co u niej słychać, zajdą niebezpiecznie w stronę, w którą zmierzać na razie nie chciała.
Ofelia Willows
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.76
C. szczególne : Brak łuku kupidyna na górnej wardze.
Wakacje przeważnie spędzałam w Londynie z rodziną i przeważnie w sierpniu gdzieś wyjeżdżaliśmy. Ferie zimowe spędzałam za to na wyjazdach szkolnych, ale w tym roku jednak zdecydowałam się na letni wyjazd z Hogwartem. Jest to moja ostatnia możliwość większego wypoczynku ze znajomymi po egzaminach. Za rok będę już po pracy dyplomowej, więc nawet jakbym chciała, to nie miałabym tej możliwości. - Zdecydowałam się, że w tym roku pojadę. Wypadałoby przynajmniej raz - Zaśmiałam się przyjaźnie. Zgaduję, że ty też jedziesz? Może uda nam się dostać do jednego pokoju? - Zaproponowałam tylko z grzeczności, bo wiedziałam, że Nancy prawdopodobnie nie ma nic przeciwko. Zamarłam na wiadomość o meczu. Moje zaangażowanie w poszukiwanie informacji o kadzidle było tak duże, że zapomniałam o meczu mojej najlepszej przyjaciółki. Czułam duży wstyd. Nie wiedziałam nawet, jak się z tego wytłumaczyć. „Sorrki nie było mnie, bo szperam po lekcjach w dziale z zakazanymi księgami i próbuję odtworzyć recepturę czarnomagicznego artefaktu” chyba nie było najlepszym wytłumaczeniem… - Na Merlina… Przepraszam… Na śmierć zapomniałam - Przyznałam się, a w głowie próbowałam wymyślić szybkie uzasadnienie. Nie interesowałam się grami miotlarskimi, więc oprócz obicia się o uszy informacji o meczu z gryfonami, nie skojarzyłam faktów. Miałam wiele rzeczy na głowie, ale nie chcę się w żaden sposób usprawiedliwiać. – Beznadziejna ze mnie przyjaciółka… przepraszam. Coś tam słyszałam, ale nawet tego nie skojarzyłam z Tobą… Przepraszam jeszcze raz, wynagrodzę ci to i dam Ci większe wyjaśnienia, ale… potrzebuję nieco więcej czasu… - Westchnęłam zawstydzona. Naprawdę było mi głupio i nie zauważyłam nawet, że przeprosiłam kilkakrotnie. Wzięłam łyk herbaty, która już nieco ostygła. Nie chciałam jeszcze mówić Nancy o moich poszukiwaniach. Nie chcę ją w to mieszać, to zbyt niebezpieczna akcja. Może, gdy nie zidentyfikuję tych ziół do nowego roku, to poproszę ją o pomo, ale nie jestem wciąż pewna, jakby zareagowała na tą sprawę...
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Jej zatroskana twarz rozpromieniła się w uśmiechu, kiedy usłyszała, że w tym roku w końcu będą mogły spędzić razem wakacje. Nancy uwielbiała szkolne wyjazdy i korzystała z nich kiedy tylko miała taką możliwość. Czuła, że w tym momencie takie wakacje będą najlepszym co może je spotkać i będą miały okazję nadrobić stracony ostatnio czas i przebudować swoją relację tak, by ją umocnić na przyszłość. Teraz mieszkały osobno, ale wciąż chodziły wspólnie na zajęcia, za rok obie skończą szkołę i jeśli miałoby to wyglądać tak jak teraz, to nie zwiastowało to zbyt dobrze ich relacji. Nancy nie miała jednak zamiaru się poddawać i już teraz wiedziała, że nie pozwoli, żeby straciły te wszystkie lata przez taką głupotę jak przeprowadzka czy zakończenie szkoły. - W jednym pokoju?! Dopiero co udało mi się uciec, a ty chcesz mnie znowu w pokoju?! - zażartowała, teatralnie udając oburzenie i przewracając oczami. Oczywiście, że nie miała nic przeciwko! Dokładnie na taki obrót wydarzeń liczyła i nie wyobrażała sobie wakacji z nikim innym. Machnęła lekceważąco ręką, na jej przeprosiny. - Nie przejmuj się, nic się nie stało! Żałuj tylko, że przegapiłaś to widowisko, bo daliśmy czadu! - powiedziała siląc się na swobodny ton. Uśmiechała się, ale w jej oczach czaiła się pewna nuta smutku, dlatego by ją ukryć, wbiła spojrzenie w zieloną, parującą taflę stygnącej herbaty w filiżance, którą uniosła w górę, opierając łokcie na stole w bardzo niekulturalny sposób. Wiedziała, że Ofelia miała na pewno inne ważne sprawy na głowie, naukę do egzaminów i pracę w aptece. Rozumiała to, ale nie potrafiła powstrzymać tego delikatnego ukłucia smutku. Jej uwagę natomiast przykuła wzmianka o wyjaśnieniach. Spojrzała na nią znad filiżanki herbaty, lustrując ją czekoladowymi oczami. - Czasu? Na wyjaśnienia? - niejako powtórzyła za nią, marszcząc przy tym czoło i nic kompletnie z tego nie rozumiejąc. Praca i nauka nie wymagały chyba specjalnych wyjaśnień, dlatego czuła się nieco skonfundowana. Kolejny raz uderzyło ją to, że faktycznie coś się zmieniło, że mimo obietnic zaniedbała ich relację, co spowodowało utratę zaufania z tej drugiej strony. Oczywiście, jak typowa Nancy, obarczyła winą samą siebie. Zanurzyła usta w filiżance, upijając łyk gorzkiej jak jej myśli herbaty, a kiedy przełknęła płyn, ponownie spojrzała na swoją przyjaciółkę. - Nie musisz mi nic wyjaśniać. Ciszę się, że teraz mogłyśmy się spotkać. - dodała łagodnie, posyłając w stronę Willows uśmiech pełen ciepła i zrozumienia. Nie chciała na niej wywierać presji, nie oczekiwała tłumaczeń. Akceptowała sytuację taką, jaką była.
Ofelia Willows
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.76
C. szczególne : Brak łuku kupidyna na górnej wardze.
- Oh, naprawdę myślałaś, że tak łatwo się mnie pozbędziesz? - Zaśmiałam się szyderczo na wzmiankę o wakacjach – Musisz się bardziej postarać… - Spojrzałam na nią z profilu z prowokującym uśmiechem, ale długo nie wytrzymałam i ponownie się roześmiałam, nie zdając sobie sprawy, że moje zachowania mogło przeszkadzać innym czarodziejom, czy czarownicom relaksujących się w kawiarni. Wszystko szło ostatnio nie po mojej myśli. Złamałam obietnicę, którą ja zaproponowałam. Mało brakowało, a już teraz bym powiedziała Nancy, co aktualnie wyrabiam, gdy ta jest nieobecna w zamku. Nie chciałam się od niej oddalać, robiłam to podświadomie i nawet nie zauważałam, jak to nieszczęsne kadzidło mnie niszczy i wszystko wokół. Jestem tylko człowiekiem, a sprawy wymykały się spod kontroli. Nawet opuściłam się w nauce do egzaminów, co byłoby dla mnie jeszcze kilka miesięcy nie do pomyślenia. Zacisnęłam zęby i jeszcze raz rzuciłam przepraszające spojrzenie w stronę Nancy i uśmiechnęłam się, ale tym razem jakby nieśmiało. - Jestem beznadziejna… - Wyszeptałam cicho, a następnie westchnęłam cicho. Ze wstydu, przeszłam w stan marności. Może jednak powinnam porzucić te poszukiwania i wrócić do mojego starego życia, życia w którym wszystko było jak w zegarku? Gdzie nie było mowy o jakiś nieprzewidzianych sytuacjach, czy błędach. – Ale przynajmniej daliście im nieźle w kość? - Uśmiechnęłam się pytająco w stronę Williams i wzięłam ostatni łyk z filiżanki. – Z puchonami się nie zadziera, a z taką panią kapitan, to można się domyślać, kto zdobędzie puchar za rok. Idealnie na zakończenie szkoły! - Zaśmiałam się, próbując trochę rozluźnić atmosferę. Dolałam sobie resztki herbaty z imbryka, patrząc na zegar. Czas naszego spotkania nieustannie zbliżał się do końca. Będę zaraz musiała wracać do apteki. Nie miałam zbytnio ochoty tam iść, nie po tej sytuacji. Nancy też pewnie zaraz będzie musiała się zbierać.
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Wcale nie chciała się jej pozbywać, a jednak nie potrafiła się powstrzymać przed tą drobną złośliwością. Czasem budził się w niej mały chochlik, ale każdy, kto znał Williams nieco bliżej, wiedział, że nie było w tych uszczypliwościach nic prawdziwego. Ofelia podjęła dalej tę grę, na co Nancy pokręciła głową, cmokając z niezadowoleniem. - Oh, spokojnie jeszcze coś wymyślę, żeby się w końcu uwolnić. - stwierdziła, spoglądając na dziewczynę z przymrużonymi groźnie oczami, ale już chwilę później na jej twarzy pojawił się ten charakterystyczny, ciepły uśmiech. Chyba nie musiała mówić na głos, że absolutnie tak nie myśli i że gdyby miała możliwość wyboru, to właśnie z Willows chciałaby dzielić pokój. Po tylu latach rozumiały się bez słów i właśnie dzięki temu brunetka zaczęła dostrzegać w gestach przyjaciółki lekką nerwowość. Oczywiście mogło ono być spowodowane jedynie złamaną obietnicą, którą Nancy i tak się nie przejmowała, ale coś jej podpowiadało, że za tym wszystkim kryje się coś więcej, o czym Fela nie chciała jeszcze mówić. Wpatrywała się w nią, próbując ukryć narastające wewnątrz zmartwienie, a kiedy padło stwierdzenie o beznadziejności nie mogła jej gwałtownie nie zaprzeczyć. - Przestań. Nic się nie stało, będzie jeszcze okazja. - zapewniła, wyciągając rękę nad stołem, by na moment chwycić drobną dłoń blondynki, dla nadania swoim słowom jeszcze więcej siły. wpatrując się w błękitne oczy, próbowała przedostać się na druga stronę, jakby chciała znaleźć w nich odpowiedź na to co trapi Ofelię. - No przecież wygraliśmy! Nikt się tego nie spodziewał. - powiedziała wesoło, puszczając dłoń przyjaciółki i sięgając po filiżankę ledwo już ciepłej herbaty. Dostrzegła spojrzenie uciekające w stronę zegara i sama skierowała tam swój wzrok. Czas uciekał nieubłaganie i rzeczywiście zaraz obie będą musiały wracać do swoich obowiązków. To była ostatnia okazja na pytanie. - Ofelia... Wszystko u ciebie w porządku? - zapytała z wyraźnym zmartwieniem w głosie, licząc na to, że Puchonka zechce podzielić się z nią problemem. Nie zamierzała naciskać, ale jednak nie mogła pozostawić tego wszystkiego bez żadnej reakcji.
Ofelia Willows
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.76
C. szczególne : Brak łuku kupidyna na górnej wardze.
Zraniłam Nancy, choć tego głośno nie przyzna. Żałuję bardzo, że nie znalazłam się wtedy na trybunach, żałuję też, że te kadzidło pochłonęło mnie tak bardzo, że zapomniałam o pielęgnowaniu mojej wieloletniej przyjaźni. Może coś we mnie pękło, ale... muszę z tym skończyć, zrobić sobie przerwę od tej całej czarnej magii, która zawróciła mi ostatnimi czasy w głowie. Na wakacyjnym wyjeździe zamierzam odpocząć od tego całego artefaktu, gdzie bym nie pojechała. - Następnym razem nie zawalę, obiecuję - Odpowiedziałam lekko przygaszonym głosem, odwzajemniając uścisk dłoni przyjaciółki. Dotyk Nancy ożywił mnie, nie chciałam zniszczyć tego, co jest między nami. Tyle lat nie może pójść przeze mnie do kosza i choć zabrzmię trochę egoistycznie, potrzebuję przyjaźni Nancy, która jest niepowtarzalna. Nie znam drugiej takiej osoby o takim złotym sercu, poczuciu humoru, czy szczerym uśmiechu, który ociepla najbardziej skamieniałe serca... - Pewnie jako świeża pani kapitan, zrobiłaś niezłą furorę? Zawsze wiedziałam, że jesteś bardzo uzdolniona w lataniu na miotle! - Oznajmiłam uradowana. Przez pewien wypadek na miotle, który zaliczyła Nancy na I roku, zapoczątkowała się nasza wieloletnia przyjaźń. Nie wyobrażam sobie Hogwartu bez Nancy, czy naszego wspólnego śmiechu, który odbijał się echem po zamkowych korytarzach, jak szłyśmy na zajęcia, czy wykłady. Razem zaczęłyśmy i razem skończymy edukację w tych starych murach, a później mam tylko nadzieję, że nasze drogi się nie rozejdą w przeciwnych kierunkach. Machnęłam w stronę kelnerki, żeby poprosić ją o przyniesienie rachunku. - Tak. Wszystko gra, mniej więcej... po prostu ostatnio lekko się... zagubiłam? Taki mały kryzys. - Odpowiedziałam, nie wiedząc jak opisać mój stan. - Mam nadzieję, że częściej będziemy mogły się tu spotykać, nie zdążyłam ci opowiedzieć o wszystkim, jak również i ty? - Spytałam zaintrygowana, zajęciami Nancy, odkąd byłam poza jej zasięgiem. W międzyczasie stuknęłam różdżką w terminal, płacąc za nasze wspólne zamówienie, przygotowana na ignorowanie możliwych protestów Nans. Wstałam i zebrałam swoje rzeczy, a następnie uścisnęłam Nancy mocno i ciepło - Trzymaj się w tej Puchońskiej Komunie! - Ucałowałam ją w policzek i skierowałam się ku wyjściu pośpiesznym krokiem. Teraz tylko kilka godzin w aptece...
zt
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Obie potrzebowały odpoczynku. Ostatnie miesiące były bardzo intensywne zarówno dla Ofelii jak i dla Nancy, choć pod zupełnie innymi względami. Kiedy świeżo upieczona pani kapitan ciężko trenowała, jej była współlokatorka biegała po dziale ksiąg zakazanych i nie spała po nocach, zgłębiając tajemnice czarnomagicznych artefaktów. Gdyby tylko Williams miała tego świadomość, sama nie spałaby spokojnie. Czarna magia ją niepokoiła, ale myśl o tym, że ktoś z jej bliskich zagłębia się w ten temat, dając się pochłonąć tej niebezpiecznej dziedzinie, mogłaby ją przerazić. Gdyby tylko wiedziała, ile z bliskich jej osób ma z czarną magią więcej wspólnego niż mogłaby przypuszczać, na pewnie nie byłaby tak beztroska. Żyła w bańce mydlanej, nieświadoma, że Ofielia w niezdrowy sposób interesuje się kadzidłem trwogi, Violetta trenuje na sobie czarnomagiczne zaklęcia, a Lyall zmaga się z klątwą cierniowej bransolety. Czy była jedyną osobą na tym świcie, która nie miała nic wspólnego z tą ciemną dziedziną magii? Nie miała okazji nawet się nad tym zastanowić, bo w jej czarno-białym świecie nie było ku temu żadnych powodów. - No nie mogłam sobie wymarzyć lepszego debiutu, ale żeby tam zaraz furorę. - machnęła ręką w lekceważącym geście. To nie była jej zasługa, tylko drużyny, która była absolutnie wspaniała. Ona tylko dała im trochę motywacji, reszta była zasługą ich wszystkich, w takim samym stopniu. Słuchała słów przyjaciółki, starając się ukryć zmartwienie pod ciepłym uśmiechem. Nie miała powodów, by jej nie wierzyć, dlatego przyjęła jej wersję z pewną ulgą. W końcu gdyby coś się działo, to Ofelia na pewno podzieliłaby się problemem, prawda? - Wciąż mamy dużo do nadrobienia. - kiwnęła głową, odstawiając pustą już filiżankę na spodeczek. - Ale zaraz będą wakacje, nagadamy się za wszystkie czasy! - dodała jeszcze. Wizja wspólnego wyjazdu wywołała błysk w oczach i szeroki uśmiech na twarzy. Będą miały czas na ponownie zacieśnienie więzi, które zdążyły się nieco poluzować. Oczywiście, że protestowała, kiedy to blondynka oświadczyła, że zapłaci, ale ostatecznie nie miała nic do gadania. Obiecała więc, że następny raz będzie na jej rachunek i wstała od stolika, by przytulić przyjaciółkę na pożegnanie i obdarować ją buziakiem w policzek. Wyszły razem przed kawiarnię, by tam udać w różne strony i wrócić do swoich codziennych zajęć.
zt
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Ostatnio Borisowi coraz mniej sprzyjał los, przez co musiał odłożyć prywatne sprawy i zmusił się do skupienia się na tych dotyczących nie tylko jego, czy też jego bliskich, a całego czarodziejskiego świata. Zdecydowanie nie było mu na rękę, że Minister Magii został zabity akurat za jego kadencji na stanowisku szefa Biura Bezpieczeństwa, które, jak nazwa wskazuje, odpowiadało za bezpieczeństwo pracowników Ministerstwa Magii. O tyle dobrze się złożyło, że nie otrzymał jeszcze listu informującego o pozbawieniu go stanowiska, albo co gorsza, o zwolnieniu. Niewiele wiedział o samej sprawie, a jeszcze mniej wiedział o prowadzonym śledztwie, do którego na tę chwilę go nie dopuszczono. Jednak z ogólnikowych informacji udało mu się wydedukować, że, aby ominąć wszelkie zabezpieczenia i niepostrzeżenie dostać się w bliskie otoczenie Ministra trzeba było być z Ministerstwa, w przeszłości lub w ostatnim okresie, albo być w bliskich relacjach z kimś pracującym wewnątrz. Jedno było pewne, nie powinien ufać nikomu, kto ma jakiekolwiek większe doświadczenie i obycie z Ministerstwem, dlatego postanowił spotkać się w publicznym miejscu, kawiarni, będąc bardziej precyzyjnym, z nowym, obiecującym pracownikiem jego biura, z którym mógłby rozpocząć zdobywanie informacji na temat śmierci Floyda. Może wspólnie wpadną na coś, co będą mogli przedstawić nowej pani Minister. W oczekiwaniu na swojego partnera, zajął miejsce pod ścianą, z dala o okień i zamówił, jak się można było domyśleć, kawę, którą umilał sobie czas.
Powiedzieć, że list od Zagumova zaskoczył Darrena to jakby nie powiedzieć nic. Wiedział, że w ostatnich okresie Biuro Bezpieczeństwa pracowało za dwóch - choć sam nie wiedział, czy pracownikom naprawdę tak mocno zależało na doprowadzeniu mordercy przed oblicze sprawiedliwości czy może chcieli zatuszować "złe wrażenie" zdwojonymi wysiłkami, które zakończą się prędzej niż później. Shaw wszedł do kawiarni, po czym skierował się prosto do baru. Zamówił tam filiżankę herbaty, a dokonując transakcji dyskretnie rozejrzał się po całym pomieszczeniu. Całkiem prędko zauważył siedzącego pod ścianą szefa Biura Bezpieczeństwa który zapewne przeprowadzał podobne rozmowy ze wszystkimi pracownikami - przynajmniej tak sądził Krukon. Chłopak podziękował za herbatę i odebrał filiżankę wypełnioną brązowiejącym płynem, zapewniając kelnerkę że samemu trafi do stolika i to wszystko czego na razie potrzebuje. Podszedł z herbatą do zajętego przez przełożonego miejsca i usiadł naprzeciwko. - Dzień dobry - przywitał się krótko - O ile się nie mylę, zostałem przez pana wezwany.
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Gdy dojrzał wchodzącego do pomieszczenia, młodego chłopaka, szybko zakończył rozmyślania, które zaprzątały mu głowę, gdy ten oczekiwał na przyjście zaproszonej przez niego osoby. W obecnym momencie musiał skierować myśli krzątające się w czerepie na właściwe miejsca, tak by wypowiedzieć się jak najzwięźlej i jednocześnie zrozumiale jak tylko mógł. -Dzień dobry, tak- niby wszystko było poukładane, ale Boris nie wiedział od czego zacząć. Z jednej strony chciał, żeby ta rozmowa i potencjalne dochodzenie zostało pomiędzy nimi, ewentualnie w większy, lecz wciąż bardzo małym gronie zaufanych, a raczej tych, których nie podejrzewał, osób. -Jak zapewne domyśla się Pan, chciałbym na dzisiejszym spotkaniu przedyskutować sprawę tragedii, do której doszło kilka tygodni temu.- postanowił od razu przejść do tematu, by uniknąć zbędnych słów, które akurat dzisiaj nie były potrzebne, bo w końcu nie była to rozmowa towarzyska.- Chciałbym zadać Ci Darrenie kilka pytań na początek- wyjął z kieszeni płaszcza mały notesik, do którego przyczepione było samopiszące pióro. Może z jego odpowiedzi uda mu się wyciągnąć jakieś ważne informacje.- Czy słyszał lub widział Pan coś nietypowego przed i po śmierci Ministra?- mimo tego, że chłopak był świeży w Ministerstwie, Rosjanin liczył na to, że ewentualni konspiratorzy zignorowali obecność tak z pozoru nieważnego pracownika i w jakiś sposób zdradzili się.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Darren chrząknął i pociągnął łyk z przyniesionej filiżanki. Ostatecznie spodziewał się spotkania właśnie w tej sprawie - jednak nie zmieniało to faktu, że wolałby, by było to po prostu zwykłe omówienie jego dotychczasowej postawy w pracy. - Ciężko mi powiedzieć, czy zauważyłem coś nietypowego przed... feralnym wydarzeniem, z racji na mój krótki staż... - zaczął ostrożnie - [/b]...jednak przed nie wydarzyło się nic wykraczającego poza rzeczy przekazane na szkoleniu, a i po nie przypominam sobie nic szczególnego, oprócz oczywiście wszechobecnych nadgodzin i chęci wyrobienia dwustu procent normy...[/b] - zatrzymał się po chwilę, chowając usta w herbacie - ...nawet jeśli część tych działań to bezsensowne przerzucanie papierów i segregowanie akt sprzed dwudziestu lat - dodał neutralnym tonem. Nie chciał oceniać w żaden sposób kolegów - każdy chciał, żeby Biuro Bezpieczeństwa nie zostało obarczone największą winą w związku z morderstwem, ale Shaw miał wrażenie że część starań mogło być skierowane gdzie indziej. - Jeśli jednak chodzi panu o coś bardziej związanego z samym zdarzeniem, to niestety, nie sądzę że mogę pomóc - rzekł, kręcąc lekko głową. W tamtych dniach, musiał przyznać, część jego umysłu skupiona była na egzaminach, a nie na automatycznym już przekładaniu segregatorów czy układaniu raportów w kolejności alfabetycznej.
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Niestety szczęście tym razem nie dopisało Borisowi i nie udało mu się pozyskać żadnych wartościowych wiadomości na związanych z wydarzeniami, które miały miejsce jakiś czas temu w Ministerstwie. Nie liczył bardzo na spektakularny przełom na tak wczesnym etapie, więc nie miał okazji do rozczarowania się. -Rozumiem- może po powrocie do pracy któryś z nich dostrzeże coś, co będzie warte uwagi, ale na ten moment, bez jakichkolwiek wskazówek pozostawało mu poruszać się po omacku, licząc, że coś wpadnie w ręce.- Tutaj zawsze był problem z dokumentami- chociaż w przypadku, w którym to jakieś papiery znikały, to nie on miał z tego powodu problemy. -W takim razie będę musiał Pana prosić o pomoc- dodatkowa para oczu i uszów może okazać się przydatna, tak samo jak inny punkt spojrzenia na to, niż jego. Chociaż miał już kilka teorii co do tego, co zaszło w gabinecie Ministra, nie był pewien, czy powinien mówić o tym w takim miejscu.- Prosiłbym też, żeby nie mówił Pan nikomu o tym, o czym rozmawiamy i co robimy.- nie było sensu, a przynajmniej tak sądził Rosjanin, żeby kontynuować to przesłuchanie, chociaż pytania, które chciał zadać, miał zapisane w notesie. Warto natomiast było pozyskać wspólnika, który pomoże mu dojść do prawdy.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Kolejna część wypowiedzi szefa Biura była nieco bardziej niespodziewana. O ile pod przykrywką "pomocy" Darren spodziewał się jakiejś suchej gadki w stylu dawania z siebie wszystkiego w tym jakże trudnym dla czarodziejskiego świata czasie lub czegoś w tym stylu, to nie oczekiwał czegoś, co nie mogło opuścić kręgu stworzonego przez jednego urzędnika oraz samego szefa biura. - Może pan liczyć na moją dyskrecję - powiedział tonem sprawiającym wrażenie pewnego siebie - jednak w tej sytuacji Shaw czuł się wręcz odwrotnie. Jeśli w Biurze Bezpieczeństwa zaufaną osobą szefa miał być student zatrudniony trzy miesiące temu, to w owych strukturach mogło być jeszcze gorzej niż wyglądało to z początku.
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Rozluźnił się lekko, gdy Darren zapewnił go, o tym, że zachowa tę oraz ewentualne przyszłe konwersacje z dala od ciekawskich uszu, należących do niepowołanych osób. Nie wiedział jaka i czy w ogóle spotkałaby go kara za prowadzenie nieautoryzowanego śledztwa. -Jak się Pan zapatruje na udział w dochodzeniu w sprawie śmierci Floyda?- pozbawiony przyjaciół w samym Ministerstwie, Zagumov praktycznie zmuszony był prosić o pomoc nowicjuszy, którzy nie mieli okazji jeszcze stać się karierowiczami, czy też zaznajomić się z innymi, wysoko postawionymi urzędnikami. Liczył, że miał okazję być pierwszą osobą, która złożyła mu propozycję bliższej współpracy na czas bliżej nieokreślony.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Darren skłamałby, gdyby powiedział że zaskoczony był propozycją szefa Biura. Od początku w powietrzu wisiało właśnie to - zajęcie się sprawą śmierci ministra. Pytania o dyskrecję, spotkanie poza samym budynkiem - jeśli można "budynkiem" nazwać podziemny kompleks - Ministerstwa, no i oczywiście uprzedzenie o co chodzi na samym początku rozmowy, która jednak nie okazała się rutynowym wywiadem szukającym nieścisłości w działaniu Biura, ale prawdziwą ofertą współpracy nieco poza ramami oficjalnego protokołu. Krukon nie odpowiedział od razu. Pociągnął łyk herbaty, trzymając ciepłą porcelanę przy ustach chwilę dłużej. Kiedy poczuł, jak delikatna skóra nieco drętwieje z powodu temperatury, odstawił naczynie na spodek z cichym stuknięciem i przełknął brązowy napój o smaku korzeni z lasów deszczowych. Podniósł wzrok i spojrzał na Zagumova. - Jestem skłonny by... ekhm, pomóc w takim przedsięwzięciu - powiedział, chrząkając w połowie zdania. Mimo wszystko - było to śledztwo niebezpieczne nie tylko dla jego zdrowia i życia, ale też potencjalnie dla jego kariery. Całe szczęście, że Shaw nie wiązał jej z Ministerstwem Magii, a samo Biuro Bezpieczeństwa było jedynie raczej przystankiem niż celem - ...mam rozumieć, że byłoby to śledztwo przeprowadzane... poza oficjalnymi godzinami pracy? - spytał ostrożnie, sądząc że i tak zna już odpowiedź.
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
W momencie, gdy usłyszał jak z ust chłopaka wydobywają się słowa oznajmiające, jego gotowość w podaniu pomocnej ręki, z lekka zdesperowanemu przełożonemu, mężczyzna rozluźnił się, wiedząc, że nie będzie w tym bagnie sam. -Tak, a w zależności od sukcesów, zapewne wypłacana będzie premia, proporcjonalnie oczywiście do robionych postępów- gdy skończył mówić, dyskretnie wyjął kieszonkowy zegarek, by zorientować się, jak stoi z czasem. Gdy zorientował się, że minął już wystarczająco długi okres, spędzony przez niego poza domem, z dala od codziennych obowiązków, lekko zmarszczył brwi, by następnie odłożyć przyrząd pokazujący mu obecną godzinę z powrotem na swoje miejsce. -Niestety ale na dzisiaj to by było tyle, będę kontaktował się z Panem w niedalekiej przyszłości, by dokładniej omówić naszą pracę- z tymi słowami na ustach, powoli wstał, prostując nieco pogięte ubrania i uścisnął rękę młodego podwładnego, a następnie udał się w drogę powrotną do zacisza domowego.
//zt
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Darren jedynie kiwnął głową na wspomnienie zwiększonej wypłaty. Ostatecznie nawet o tym zbytnio nie myślał - pieniądze otrzymywane z Biura Bezpieczeństwa i tak głównie oszczędzał, samemu nie wiedząc za bardzo na co. - Czekam więc na kontakt - powiedział, wstając gdy od stolika odchodził jego przełożony. Gdy Zagumov nieco się już oddalił, Shaw usiadł z powrotem na swoim miejscu, mając do dopicia jeszcze prawie całą herbatę. Zresztą, i tak miał całkiem sporo do przetrawienia, i nie chodziło tu o zjedzone niedawno śniadanie. W końcu jednak i drugi mężczyzna powstał ze swojego miejsca i ciężkim krokiem ruszył do wyjścia.
z/t
Lestat A. Wornighton II
Wiek : 47
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.82 m
C. szczególne : widoczny zarost; magiczne tatuaże: litery „S.L.R.S.” na lewym ramieniu, gwiazda na prawym i smok na lewej łydce.
Elegancki czarny garnitur, wykonany z wełny i podtrzymywany jednym z zaklęć, które pomagało nie niszczyć się delikatnemu materiałowi, kupił u znanej londyńskiej projektantki. Biała koszula z bordowym krawatem dopełniała finezyjnie jego wizerunek prawnika. Nic niezwykłego, a jednak urodzony był, aby nosić garnitury. Uczesana fryzura z lekkim dodatkiem cytrusowej odżywki, którą tak uwielbiała Heather, naniósł staranie rano na mokre włosy — trzymała do teraz. Czarna aktówka, którą nosił od swoich czterdziestych urodzin, nadal nieźle się sprawdzała. Prezent ten dostał od dzieci, mimo że kupili mu nową na czterdzieste drugie urodziny, postanowił nie zmieniać jej tak szybko, jak garniturów. Nie przywiązywał się do rzeczy, jednak jakiś sentyment miał do tej trzyletniej teczki. Przekroczył próg "Mandragory" i podszedł do lady, zamawiając bazyliszkowe macchiato, wymienił kilka zdań z uprzejmą dziewczyną, która pracowała tu już jakiś czas. Znała Armando, w końcu nie był tu pierwszy raz. Ze swoimi klientami spotykał się w różnych miejscach. Pierwsze spotkania, omówienia spraw czy zwykłe porady prawne organizował w miejscach sprzyjających i neutralnych; jego praca wiązała się z przebywaniem na sali sądowej Wizengmotu — tam już nie było przyjaźnie. Sprawę Claudiusa Murray'a pamiętał bardzo dobrze. Nic dziwnego, że został polecony pani Brandon. Nazwisko to kojarzył i nie dlatego, że Brandonowie zajmowali się transportem magicznym — chociaż to też; Quidditch, mimo że już dawno nie latał na miotle, z ciekawością obserwował świat magicznego sportu, chociaż nie tak obsesyjnie, jak w latach młodości, zapewne miał spore braki. Usiadł w wygodnym brązowym fotelu, które bliźniaki uznałyby za przeżytek, używając zapewne innego słowa. To miejsce miało przyjemny klimat. Czuł się tu całkiem na miejscu i nie tylko starość tu zaglądała, chociaż młodzież zapewne wolała spędzać czas w klubach z alkoholem niż w kawiarniach z bazyliszkowym macchiato. Siedział, poprawiając bransoletkę gungnir na prawej ręce, którą dostał na święta od Nathaniela Bloodwortha z butelką islandzkiej whisky; nadal trzymał ją na specjalną okazję. Oczekiwał tylko panny Brandon, ponieważ bazyliszkowe macchiato już dotarło na jego stolik ze ślicznym uśmiechem młodej dziewczyny, która spuściła wzrok, kiedy tylko jej podziękował i obdarzył przesympatycznym spojrzeniem swoich piwnych oczu.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Nie posiadała się z radości na myśl o tym, że w końcu po tak długim czasie znalazła dobrego prawnika, który najprawdopodobniej będzie w stanie wziąć jej sprawę. Tak długo czekała na to, aż coś w końcu ruszy jeśli chodzi o ten perfidny atak na nią, który miał miejsce półtorej roku temu. Przez ten czas zdążyła już stracić i odzyskać nadzieje ze sto razy, na to że mężczyzna, który jej to zrobił poniesie karę. A w głębi duszy od zawsze szczerze nienawidziła tego dnia, od którego jej życie zmieniło się drastycznie. Nie uważała, że pierwsze spotkanie z prawnikiem, w dodatku w miejscu publicznym wymagało od niej założenia jakiegoś odpowiedniego stroju. Była zdania, że zdecydowanie istotniejsze było to co ma mu do przekazania, niżeli to w co będzie ubrana. Dlatego założyła na siebie dość casualową bluzkę oraz ciemne spodnie, a na wierzch - cieńszy czarny płaszcz. Chwyciła jeszcze szarą, niewielkich rozmiarów torebkę oraz klucze od domu i wychodząc z budynku, teleportowała się do magicznej wioski. Trzeba było przyznać, że miejsce, które wybrał na spotkanie Wornighton było naprawdę klimatyczne. Podobał jej się ten styl, ta przestrzeń, a nawet zapach, który unosił się w powietrzu, jak tylko przekroczyła próg kawiarni. Zaciągnęła się tą przyjemną wonią, z zadowoleniem stwierdzając, że mają domowe wypieki, których z pewnością będzie musiała spróbować. Jednak w tej chwili jej wzrok padł na postać czarodzieja, który pasował do opisu jaki przedstawił jej przyjaciel, a więc smakowite zapachy w mgnieniu oka zeszły na drugi plan. Żwawym krokiem ruszyła w kierunku stolika, przy którym siedział mężczyzna. - Witam. Patricia Brandon. Byliśmy umówieni. - odezwała się jako pierwsza, skinąwszy Wornightonowi na powitanie i obdarzywszy go formalnym, łagodnym uśmiechem, zrzuciła z siebie płaszczyk, zajmując miejsce naprzeciwko. Kelnerka od razu podeszła z kartą, na co Pat podziękowała za menu, od razu zamawiając smocze espresso i kawałek sernika. -Któżby sobie tego odmówił, przy takich zapachach unoszących się w powietrzu - powiedziała, spoglądając z delikatnym uśmiechem na twarzy na Armando kiedy dziewczyna odeszła. - A więc, przede wszystkim chciałabym bardzo podziękować za to, że zechciał Pan spotkać się ze mną. Nie ukrywam, że bardzo zależy mi na poruszeniu tej sprawy, gdyż od tamtego incydentu miną już niedługo dwa lata. - zaczęła, zakładając nogą na nogę pod niewielkim stoliczkiem i wyprostowawszy plecy, kontynuowała: - Od 2010 roku zajmowałam się zawodowo grą w Quidditcha. Najpierw były to rozgrywki ligowe, a później w 2017 roku - kadra reprezentacji Wielkiej Brytanii. Aż do momentu, kiedy nie zdarzył się - jak to określa moja rodzina - wypadek. Dawniej nie znosiła o tym opowiadać. Od razu emocje brały nad nią górę, nie potrafiła panować nad furią, którą wywoływała myśl, że cała jej dotychczasowa praca - forma, którą wyrabiała przed długie lata - zostały przekreślone przez jednego chorego człowieka, który nie był w stanie znieść odrzucenia. Może gdyby wcześniej zgłosiła to, że kręcił się przy niej zdecydowanie zbyt często i nachodził po treningach... może wtedy byłyby większe szanse, aby ukarać go za to co zrobił. Jej błękitne tęczówki wpatrzone były uważnie w mężczyznę siedzącego naprzeciw i można było wyczytać z nich także swoistą nadzieję, którą widziała w nim w tej chwili. Naprawdę wierzyła, że ten człowiek jej pomoże. Pomoże wymierzyć sprawiedliwość i ukarać sprawcę.
Lestat A. Wornighton II
Wiek : 47
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.82 m
C. szczególne : widoczny zarost; magiczne tatuaże: litery „S.L.R.S.” na lewym ramieniu, gwiazda na prawym i smok na lewej łydce.
Upił łyk bazyliszkowego macchiato w tej samej chwili, gdy młodziutka dziewczyna o burzy jasnych włosów podeszła do jego stolika i przedstawiła się mu. Nigdy nie rozmyślał nad tym, jak jego klienci powinni wyglądać, zwyczajnie nie to zwracało jego uwagę, kiedy umawiał się na spotkania. Przeważnie rozmyślał o sprawie, którą miał się zająć i tak też było w tym przypadku. Kobieta w liście wyraziła się dość jasno, aczkolwiek nie zdradzając szczegółów, ponieważ je mieli obgadać właśnie na umówionym spotkaniu. - Armando Wornighton. - Wstał i nim usiadła, podał jej dłoń, po czym sam zajął miejsce, wpierw czekając, aż kobieta zrobi to pierwsza. Tak został wychowany. W listach podpisywał się, jako Lestat, jednakże niemalże zawsze na spotkaniach używał swojego drugiego imienia, sugerując innym, aby tak się do niego zwracali ewentualnie po nazwisku. Czasami niektórzy orientowali się, że nie pada imię Lestat. Pytali, a on odpowiadał i nie była to jedna z tych zabawnych historii — zwyczajne posługiwanie się drugim imieniem, bo tak mu zostało za dzieciaka. - To prawda. - Potwierdził, chociaż nie był smakoszem serników i słodkich deserów, za to bazyliszkowe macchiato przyjemnie łaskotało jego podniebienie. Słuchał uważnie Brandon, obserwując jej niebieskie oczy. Przyglądał się swoim klientom, jednakże nie oceniał, ani nie analizował; nie był magipsychologiem, chociaż to też czasami w tej branży się przydawało. - Dwa lata to dość długi okres czasu. - Powiedział, kiedy skończyła. Chociaż posiadał przeróżne sprawy, które i miały czasami za sobą długi termin nim zostały ruszone, najlepiej im świeższy temat, tym lepiej. - Zgłosiła Pani sprawę w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów? - Pierwsze najważniejsze pytanie, czy mężczyzna został ukarany za swój uczynek. - Dość późno zdecydowała się Pani na sprawę dotyczącą odszkodowania, ale jeśli mężczyzna został skazany, należałoby wytoczyć drugi proces o odszkodowanie i możemy być dobrej myśli. Jeśli nie było pierwszego procesu, to wszystko znacznie się komplikuje. - Przychodzili do niego pełni nadziei, nieznający litery prawa, a on stojąc na straży, nie robił tu za światło w tunelu. Wyjaśniał wszystko, nawet jeśli prawda byłaby zbyt brutalna, a szanse nikłe. Czasami wystarczył jeden as w rękawie i wygrana znajdowała się po jego stronie; więc tak był ich nadzieją.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Szanowała ludzi, którzy zachowywali się profesjonalnie i tak też podchodzili do swojej pracy. Tego oczekiwała również od czarodzieja, do którego podeszła, gdyż wiązała z tą rozmową wielkie nadzieje. Oczywiście, zwróciła uwagę na to, że był przystojnym mężczyzną, eleganckim, co dodatkowo wzbudzało jej zaufanie (choć nie było jakimś rzetelnym ku temu powodem). Po prostu miała wrażenie, że podejdzie poważnie do jej sprawy i zainteresuje się nią dogłębnie, chcąc ją dla niej wygrać. Rzeczywiście, zwróciła uwagę na imię, którym się przedstawił, bo nie było one takie samo jak to, którym podpisywał się w listach, ale w tej chwili jakos nie chciała wnikać w te niuanse. I tak pewnie będzie zwracać się do niego po nazwisku. Kiedy kelnerka odeszła i zostali sami, czuła się w obowiązku by zacząć i wprowadzić go w jakieś konkrety. W końcu po to tutaj przyszli. - Dwa lata to wystarczająco by przyzwyczaić się do nowego życia. - oznajmiła dobitnie, choć nie do końca odpowiadając na jego słowa, co zrobiła dopiero chwilę później: - Ale to prawda, to sporo czasu. Jednak to chyba nie problem? Niektórzy dochodzą sprawiedliwości po dłuższym okresie, prawda? - spytała, próbując wyczuć jego podejście do tej kwestii. Jeśli jednak uważał, że to, że tyle już minęło od tego ataku to szanse są nikłe - Tak, sprawa była zgłoszona, rozprawa również się odbyła, jednak została szybko umorzona z powodu niewystarczających dowodów. - zaczęła spokojnie, choć widać było niezadowolenie spowodowane takim obrotem spraw - Sędzia uznał, że owszem, nachodzenie i nękanie miało miejsce, jednak nie byliśmy w stanie udowodnić temu facetowi bezpośredniego ataku. Nie miałam nic, co by go obciążało jeśli chodzi o wysłanie tego medalionu. Podpisał się jako "Twój Wielbiciel", jednakże to nie wskazywało na powiązanie ze stalkerstwem. Dostał grzywnę i zakaz zbliżania. A ja zostałam z klątwą, w skutek której nie jestem w stanie już trenować. - oznajmiła, przekazując mu wszystkie informacje w znacznym skrócie, aczkolwiek wystarczająco konkretnie. Od tamtego czasu przestała wierzyć w wymiar sprawiedliwości, bo jednak organy ścigania niewiele zrobiły, aby dojść do tego, skąd przedmiot został nadesłany. Sama musiała zebrać wszystkie dowody, a do tego okazało się, że to za mało. Była wściekła, bo ciągnęło się to miesiącami, a i tak została odprawiona z kwitkiem i nadal borykała się ze skutkami tamtego ataku. - Przez ostatni rok starałam się zebrać możliwie jak najwięcej opinii specjalistów, dotyczących mojego zaburzenia. Magomedycy, łamacze klątw, rzeczoznawcy. Aczkolwiek nie wiem czy to również jest wystarczające. Dlatego zgłosiłam się do Pana o pomoc. Czy jest jakiś sposób, aby udowodnić mu winę? - zwróciła się na koniec, bezpośrednio z pytaniem, bo nadal nie miała pojęcia co moglaby jeszcze zdobyć, aby jednoznacznie mówiło o jego winie.
Lestat A. Wornighton II
Wiek : 47
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.82 m
C. szczególne : widoczny zarost; magiczne tatuaże: litery „S.L.R.S.” na lewym ramieniu, gwiazda na prawym i smok na lewej łydce.
Rozumiał. Czas pomagał uporać się otwartymi ranami. Intensywność emocji z czasem lekko gasła, dając siły na dalsze funkcjonowanie i mówienie. Powiadali, że czas leczy, ale on po prostu pomagał zapominać o dogłębnie chaotycznych uczuciach, które z początku siały spustoszenie. Prowadził przeróżne sprawy, zaczynając od tych łatwych, a kończąc na całkowicie beznadziejnych. - Prawda. - Odpowiedział na jej wątpliwości. Lewą dłonią dotknął na chwilę bransolety gungnir. Dopóki sprawa nie zostanie przedawniona, można było się sądzić. Chociaż zapewne nie będzie to łatwe zadanie, z tego, co Brandon mówiła, zabrakło wystarczająco dowodów. Musiał przyjrzeć się lepiej tej sprawie. Odkopać stare teczki z archiwum, chociaż nie aż takie stare, powinien z łatwością dostać się do akt. Najpierw miał zamiar usłyszeć wszystko z pierwszej ręki, czyli poszkodowanej. - Jest Pani w stanie dokładnie wskazać sprawcę? Doskonale wie Pani, że to on, jednakże sąd umorzył sprawę, bo dowody były niewystarczające... - Myślał trochę na głos, starając się to wszystko ułożyć w głowie. Miał dobrą pamięć. - Wezmę Pani sprawę. Myślę, że jeśli dobrze to rozegramy, to zostanie skazany i dostanie Pani ładne odszkodowanie. - Wiedział, że może galeony nic tu nie pomogą na klątwę. Zapewne Brandon być może już nigdy nie wróci do swojego zawodu, któremu poświeciła całą swoją młodość. - Bardzo dobrze. - Widział, że jest zdeterminowana, a może i zdesperowana. Dążyła do celu, mimo że wszystko posypało się jak domek z kart. Lubił takie kobiety. Podziwiał je. Miała chęci do walki, co na pewno może nie czyniło sprawę łatwiejszą, ale nastawienie również było ważne. Na sali Wizengamotu liczyło się wszystko. To było niczym wyprawa na wojnę. - Zebrane przez Panią dowody powinny nam pomóc. Dostarczy mi Pani wszystko, to co ma na papierze. Przyjrzę się temu. Trzeba zbadać sprawę od podstaw. Zajrzę do akt i porozmawiam z aurorami prowadzącymi Pani sprawę. Nic nie obiecuje, jednak myślę, że szanse są, jakiekolwiek by one nie były. - Lekko obdarzył uśmiechem Patricie, dając w ten sposób; tak, tak nadzieje. - Pozwoli Pani. - Wyjął z aktówki notes z samopiszącym piórem i spojrzał na nią, czy nie ma nic przeciwko, że będzie zapisywał ich rozmowę. - Jakich obrona w Pani sprawie powołała świadków? - Może nie powołali wystarczająco, pominęli kogoś, coś im umknęło. Spojrzenie na sprawę świeżym okiem, zdecydowanie mogło im pomóc. Zerknął z ukosa na pióro, które automatycznie miało zapisywać, to co mówi — działało.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Owszem, powoli z czasem była zmuszona przejść do codzienności ze swoją przypadłością i mogło się zdawać zapomnieć o tamtym wydarzeniu. Jednak nic bardziej mylnego. Ona nie zapominała, a tym bardziej nie wybaczała. Nie takiego świństwa, które ten mężczyzna zrobił z pełną premedytacją i świadomością konsekwencji. Bo przecież nikt nie daje w prezencie zaklętej biżuterii i na pewno nie można jej kupić w pierwszym sklepie jubilerskim na rogu... Spodziewała się, że Worninghton może na początku usłyszawszy frazę "niewystarczające dowody" podejść do wszystkiego sceptycznie. W końcu co może więcej zdziałać, jeśli naprawdę te mocne dowody nie istniały? Ale na szczęście, zadał kolejne pytania, które nie wskazywały na to, że mężczyzna ma w planach się poddać, przez co czuła, że trafiła na odpowiednią osobę, której właśnie potrzebowała od dłuższego czasu. - Tak, jestem w stanie wskazać, bo bardzo dobrze go znam. Jest to były zawodnik drużyny, w której kiedyś grałam. Chester Milton. - odparła po chwili, kiedy ten tak głośno myślał, próbując powiązać wszystkie informacje ze sobą w całość. W między czasie przyszła kelnerka, przynosząc jej kawę i ciastko. Sięgnęła filiżanki, by upić łyk gorącego i aromatycznego napoju. Wreszcie wskazała mężczyźnie konkretną osobę, która się za tym wszystkim kryła. Na samą myśl o byłym koledze z Harpii z Holyhead, czuła jak ciśnienie uderza jej do głowy. - Nie ukrywam, że liczę na to, że w końcu zostanie skazany. Chciałabym, aby poniósł konsekwencje tego co mi zrobił. Bo choć na początku był przyjaźnie do mnie nastawiony, dopóki trenowaliśmy razem, to z czasem kiedy zaczęłam mówić o przeniesieniu się do innej drużyny i odejściu, zaczynałam się go bać. A potem, kiedy w końcu zmieniłam zespół, dostałam się do kadry, było jeszcze gorzej, bo stał się typowym psychofanem, nachodzącym mnie po meczach i regularnie po ćwiczeniach z drużyną. - przy opowiadaniu tego zdawała się być już nieco bardziej niespokojna, przez co jak tylko skończyła, mocniej zacisnęła palce na uszku filiżanki. Myślała, że poradziła sobie z tą traumą, ale jednak nadal wracało do niej to wszystko, co przeżyła niespełna dwa lata temu. - Oczywiście, wszystko zbiorę i wyślę Panu jak najszybciej - zapewniła go, skinąwszy głową i słuchając go uważnie. -Tyle mi wystarczy. Pańskie zapewnienie i starania. Wierzę, że się nam uda - oznajmiła po chwili, widząc szczerość w jego oczach i chęć zrobienia co w jego mocy. To było dla niej bardzo ważne. Usłyszawszy kolejne pytanie, musiał przez chwilę pomyśleć, aby nie wprowadzić go w błąd. Odstawiła filiżankę na spodek i spojrzała na niego uważniej, prostując się i opierając plecy o oparcie fotela. - Mogę się mylić, bo nie pamiętam dokładnie... To był ogromny stres dla mnie i pewne rzeczy z tamtego okresu mi umykały... Ale chyba na początku był tylko mój brat Jonathan Brandon, który był tego dnia w domu i widział jak odbierałam paczkę oraz mój trener Marcus Silverstone, który był świadkiem wielu przypadków, kiedy Milton mnie nachodził i nagabywał. - powiedziała, próbując wytężyć pamięć, aby dokładnie przedstawić każdego z osobna. - Na pewno byli jeszcze magomedycy i rzeczoznawcy, jednak byli oni nadesłani z urzędu, podobnie zresztą jak mój prawnik, przez co moim zdaniem nie wykonali rzetelnie swojej pracy. To znaczy mam na myśli konkretnie rzeczoznawcę, który uznał medalion za przedmiot kompletnie nieszkodliwy. Natomiast jakiś czas temu poddałam go profesjonalnemu badaniu na własną rękę, gdzie rzeczoznawca dokonał analizy wcześniejszych powiązań przedmiotu i okazało się, że po wypuszczeniu klątwy, medalion owszem stał się zwyczajną biżuterią. Ale pozostały na nim czarnomagiczne ślady. - to nie była łatwa, ani tania sprawa znaleźć kogoś naprawdę dobrego, aby zajął się dogłębną analizą tego medalionu. Pochłonęło to wiele jej energii i pieniędzy, aby zdobyć rzetelne opinie specjalistów. Teraz tylko je zebrać, przedstawić w sądzie i powołać swoich świadków, którzy miała nadzieję będą wystarczający.