Jest to cieplarnia, w której nie da się znaleźć niebezpiecznych roślin. Uczniowie zajmują się tu bardzo prostymi rzeczami, takimi jak sadzenie nieszkodliwych i całkowicie bezpiecznych "zarośli". Mimo tego, iż jest to miejsce zupełnie niegroźne, Septienne - nauczycielka zielarstwa, dba o to, by wejście było zamknięte na klucz, tak jak w innych cieplarniach.
Autor
Wiadomość
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Wynik egzaminu teoretycznego:5 Wynik egzaminu praktycznego:6 Ostateczna ocena: 11 punktów - W
Doireann pojawiła się na długo przed wyznaczonym czasem. Przez większość czasu siedziała nieopodal wejścia do cieplarni, ściskając z dłoniach notatki z ostatniego roku. Była aż nazbyt świadoma tego, że przez ostatnie miesiące nie skupiała się najlepiej na swoich uczniowskich obowiązkach, zajmując się raczej niezobowiązującymi spacerkami, popijaniem herbatek od szemranych jegomościów i głaskaniem całkiem obcych, acz przyjaznych piesków. Sielankę przerwała jednak świadomość nadciągających egzaminów - wtedy też dziewczę przepadło w odmętach biblioteki, całkowicie zapominając o drobnych przyjemnościach świata doczesnego. Okazało się jednak, że czas spędzony na intensywnej nauce nie przepadł na marne. Bo chociaż spóźnienie nauczycielki sprawiło, że Puchonka zaczęła się stresować, tak z jej przybyciem i podarunkiem w postaci egzaminu pisemnego emocje opadły. Doireann cicho wypuściła powietrze, kiedy przeczytała pytanie. Nieco powątpiewając w to, co widzi, odwróciła kartkę na drugą stronę, tylko po to, by przekonać się, że owszem, wymaga się od niej tylko i wyłącznie tego. Dziewczyna postanowiła więc nie tracić czasu i zabrała się za pisanie. Podczas egzaminu praktycznego czuła się już całkiem pewnie. Bez trudu zlokalizowała wzrokiem zgubę. Wciąż była zaskoczona tym, jak dobrze jej poszło, jednocześnie czując się całkiem szczęśliwa. Trzymając w dłoniach roślinę, pozwoliła sobie na krótki, nieco nieśmiały uśmiech, by potem podać jej nazwę. Następnie dygnęła, podziękowała i - kiedy było to już możliwe - opuściła salę.
//zt
Narumi O. Carmichael
Rok Nauki : III
Wiek : 17
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.64 m
C. szczególne : Urocza buźka, przyozdobiona lekkimi piegami widocznymi tylko dla wprawnego oka.
Wynik egzaminu teoretycznego:5 +2 do wyniku kości Wynik egzaminu praktycznego:5 +2 do wyniku kości Ostateczna ocena: Wybitny
To ziemia wydaje się być moim pierwszym żywiołem, kiedy będąc mała, stawiałam niezdarne kroki, ale to tak naprawdę woda od początku była moim przeznaczeniem; ponieważ wszyscy pochodzimy z wody i wszyscy w niej umrzemy. Widziałam, jak rośliny koiły smutki mojej babci. Kiedy przeszła na emeryturę, stworzyła sobie niewielki ogródek w Glasgow, pielęgnując niezbyt wymagające rośliny. Widziałam, jak jej starcze dłonie dotykają czarnej ziemi, jak kopie w niej; nie zakładając rękawic. Mówiła, że dłonie można umyć, a kontakt fizyczny z ziemią traktowała jak największą intymność. Nie byłam wielką pasjonatką gatunków roślin, mogłam pomylić wiele rzeczy. Nie znałam się na tych wszystkich specyfikach, ale od początku babcia mówiła mi, że powinnam dotknąć ziemi i złapać nieco stabilności, aby życie nie uciekało mi spod stóp jak szalone. Posłuchałam jej rady, zagłębiając się w tajniki świata roślin i ziemi. Nauka zielarstwa przychodziła mi łatwiej. Wystarczyło trochę cierpliwości. Może nie miałam wybitnej pamięci, ale nadrabiałam dłońmi, uczuciem. Od razu polubiłam profesor Vicario, wydawała się wyluzowaną babeczką. Nawet, teraz kiedy śmiała się przed egzaminem, wydawała się w ogóle nie przejmować tym, że spóźnia się z rozpoczęciem testu. Zarażała swoim optymizmem, więc naprawdę chwytałam jej wiedzę, nawet mając braki w nauce, ponieważ w Mahoutokoro interesowało mnie co innego. Otrzymuje niewielki arkusz i jestem zdziwiona tylko jednym pytaniem, ale także zadowolona. Teoria wydaje mi się całkowicie łatwa, a także przyjemna. Chyba na żadnym egzaminie się tak nie relaksuje, jak tu. Opisuje szybko i sprawnie sześć roślin określanych mianem neutralnych, a nawet więcej — mam jeszcze tyle czasu. Praktyka wydaje się taka łatwa. Tyle kamieni przede mną, a ja już wiem, o co chodzi i gdzie szukać. Z uśmiechem na ustach identyfikuje roślinę. Vicario uśmiecha się promiennie i już wiem, że nie pomyliłam się, ani na moment. Dodaje kilka ciekawostek niemal zachęcona optymizmem profesor. Bez dwóch zdań wychodzę z testu z Wybitnym. Gdyby wszystkie egzaminy były takie przyjemne i łatwe. Robię głęboki oddech i poddaje się radości, która trwa do następnego egzaminu. Potem znowu wpadam w wirujący chaos testów.
| zt
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Zielarstwo - ulubiony konwencjonalny przedmiot panny Kanoe. Zawsze lubiła rośliny i nie ulegało wątpliwości to, że z pewnością przygotowała się należycie do nadchodzącego egzaminu. Tym bardziej, że miał być on przeprowadzany przez profesor Vicario. W ciszy obserwowała to jak kobieta przeprasza ich za spóźnienie. Cóż... jej mogła wszystko wybaczyć. Arkusz egzaminacyjny nie był wielce skomplikowany. Przynajmniej nie dla Yuuko, która dawno temu zaprzyjaźniła się z wieloma pozycjami poświęconym zarówno mugolskim jak i czarodziejskim roślinom. Na każde pytanie odpowiadała rozlegle i choć zdawałoby się, że stworzyła całe eseje to i tak skończyła przed czasem i walczyła ze sobą, aby nie dorysować subtelnych serduszek na pergaminie, gdy tylko jej wzrok wędrował do profesor Vicario. Czas minął, pergamin zniknął sprzed jej oczu, a zamiast tego Estella zabrała ją przed stertę kamieni wśród których znajdowała się ukryta roślina, którą należało rozpoznać. Choć wpierw może wypadałoby ją wypatrzyć i dopiero wtedy zacząć swoją analizę. Całe szczęście jej oczy nie spoczywały jedynie na sylwetce pani profesor, a zamiast tego bystry wzrok niemal od razu dostrzegł części rośliny oraz zidentyfikował ją poprawnie dzięki czemu mogła liczyć na ciepły uśmiech Vicario i poczucie satysfakcji.
z|t
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
Wynik egzaminu teoretycznego:2 Wynik egzaminu praktycznego:5 Ostateczna ocena: Zadowalający
Poszłam na zielarstwo chociaż nie jestem wcale orłem w tym przedmiocie. Ale powiedzmy sobie szczerze - w jakim jestem. Zdecydowanym plusem tego egzaminu był fakt, że tutaj nie trzeba było za dużo polegać na czarach. A naprawdę byłam kiepska w rzucaniu zaklęć tak, że czasem szkoda gadać. Oczywiście teoria idzie mi tragicznie. Ledwo co zerknęłam na podręcznik z zielarstwa i naprawdę, nie miałam wiele czasu na ogarnianie zielarskich spraw, co mam zrobić! Musiałam zająć się wieloma innymi przedmiotami i... no i w ogóle... Dlatego z niezadowoleniem przyjmuję nawet najprostsze pytanie i o jakichś roślinach neutralnych. Coś tam zmyślam, potem stwierdzam, że to co nabazgrałam nie ma kompletnego sensu, więc skreślam wszystko i próbuję jeszcze raz zapisać to od nowa. W końcu irytuję się bardzo i zostawiam tak jak jest, przekonana, że nie dostanę za to za wiele punktów. Przechodzę niezadowolona do egzaminu praktycznego. Nie mogę się nadziwić co za głupoty co dziś robimy. Nigdy nie uważałam, że Estella jest specjalnie inteligentną panią i nadal nie wiem jakim cudem jest nauczycielka, ale tym egzaminem przeszła sama siebie. Przestawiam jakieś kamienie szukając najwyraźniej... jakiejś rośliny. W końcu wydaje mi się, że to co trzymam w rękach jest jakiś inne niż wszystko, więc zaczepiam nauczycielkę czy przypadkiem nie wygrałam jakiejś świetnej oceny. Chyba jednak widziała mój głupi wyraz twarzy na początku i z pewnością widziała jak źle mi poszło wcześniej na pisemnym, więc nie dostaję wyjątkowo dużo punktów, ale przynajmniej Zadowalający! No i świetnie!
/zt
Oliver F. Fox
Wiek : 14
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 135
C. szczególne : Nadmierna dbałość o dykcję, więc gdy się podekscytuje jego "r" może brzmieć nieco zabawnie; specyficzny, nieco niezręczny uśmiech, który prezentuje niemal cały czas; zapach jabłkowej gumy balonowej; okulary z grubymi szkłami
Jeszcze w drodze, gdy niemal biegł już przez piwniczkowe korytarze, wciąż gapił się na wizbooka, uśmiechając się szeroko tak, jakby odpisujący mu @Caesar U. Badcock naprawdę mógł to zobaczyć. Próbował nawet wybrać jakąś ciekawszą buźkę, jako reakcję na jego ostatnie słowa, a jednak gdy niemal wpadł w przejściu na błonia na dwa razy wyższego od niego ucznia, grzecznie schował książkę do torby, jeszcze żywiej pędząc w stronę cieplarni z przeprosinami drżącymi na ustach. Przystanął z wrażenia, gdy uderzył w niego słodkawy zapach wilgotnej ziemi i gorąc nagrzanego w cieplarni powietrza. Nie miał zielonego pojęcia jak wygląda imbir, do tej pory znając go jedynie z nazwy i składu jesienno-zimowych herbat, dlatego z wielką ulga przyjął powbijanę w glebę tabliczki, które zaopatrywały każdą z roślin w dwujęzyczne imię. Chwilę błądził między stoiskami, nie mając wcale daleko do ziemi, więc i nie musząc schylać się nadto, by odczytywać drobne literki, aż w końcu z pewną podejrzliwością zatrzymał się przy niepozornie wyglądających łodygach zielonej rośliny. Zamrugał zaskoczony, nie widząc żadnego kwiatu ani owocu, a właśnie w tej postaci zawsze wyobrażając sobie imbir i zaraz, bez zbędnej zwłoki (nie mogąc doczekać się obwieszczenia swojego sukcesu Cezarowi!), objął dłonią łodygę z nieco podeschłymi liśćmi (w myśl zasady, by najpierw korzystać z tych roślin, których żywot już się kończy) i pociągnął za nią z całych sił, urywając ją niemal u samej nasady. Z zadowolonym z siebie uśmiechem przyjrzał się roślinie i w tej samej chwili niemal wypuścił ją z rąk, gdy nagle poczuł na swoim ramieniu dłoń starszej uczennicy, która odsuwała go pospiesznie od imbirowego stoiska. Znieruchomiał zupełnie i ze spojrzeniem pokornie błądzącym po ziemi wysłuchiwał tyrady, raz po raz przetykanej swoimi przeprosinami, dowiadując się o tym, że nie w taki sposób pozyskuje się imbir i jak dużym marnotrawstwem mogło być jego zachowanie, gdyby tylko nie dostrzegła go w porę. Zaspokoiwszy swoje poczucie nauczycielskiego obowiązku starsza Puchonka dała udobruchać się kilkoma przepraszającymi uśmiechami i pełnym skruchy spojrzeniem, faktycznie pokazując Oliverowi nie tylko jak można wydobywać imbir, ale też przy pomocy solidnego aquamenti rozmiękczyłą glebę na tyle, by wyciągając roślinę pokazać mu jak głęboko sięgać mogą imbirowe korzonki. Z pewnym zafascynowaniem wsłuchiwał się w pęknięcia odrywanych przez Puchonkę kruchych korzeni, które swoją grubością spokojnie konkurować mogły z samopiszącym piórem i starał się spamiętać wszystkie istotne porady co do oczyszczania imbiru. W czasie gdy dziewczyna porządkowała rozkopaną grządkę on mógł już z pieczołowita ostrożnością odcinać korzonki od kłączy, które bardzo ochoczo nazwał bulwą imbiru. Ciekawsko wsłuchał się w tłumaczenie w jaki sposób rozróżnia się po wyglądzie skórki świeży nadrost imbiru od jego bazy i przyobiecał, że porozmawia ze znanymi sobie pierwszakami, by zachęcić ich do dopytywania i szukania pomocy, by przez swój brak wiedzy nie niszczyli szkolnych upraw. Dopytał się więc od razu w jaki sposób powinien obrać imbir i czy jest on jadalny w takiej surowej świeżej postaci i dopiero wzbogacony o całą porcję nowej wiedzy opuścił cieplarnie, całkiem zadowolony z ilości zdobytego (zupełnie za darmo!) składnika.
Estella tego dnia miała wybitnie dobry humor - z afrykańskich oaz do Hogwartu przetransportowano kilka bardzo ciekawych roślin. Nie mogła się wprost doczekać by je wszystkie przedstawić uczniom. Sama zresztą niektóre z nich zobaczyła pierwszy raz w życiu. Taka okazja nie mogła przejść niezauważona, więc nauczycielka szybko ogłosiła poranną lekcję w jednej z cieplarni. W środku panowała dużo wyższa temperatura niż na zewnątrz. Wręcz można było powiedzieć, że całkiem ciepło. Dookoła było mnóstwo doniczek, nasionek, konewek i wszystkich narzędzi do odpowiedniego zadbania o magiczne rośliny. Co wyróżniało się dość mocniej to fakt, że z tyłu cieplarni pozostawione zostały masywne drewniane skrzynie z napisami w jednym z języków nilo-saharyjskich... nie żeby Vicario umiała to odczytać. Odziana w pobrudzone ogrodniczki, duże kalosze i rękawice wyglądała niemniej ślicznie niż zwykle. Każdego wchodzącego witała po imieniu. Na razie planowała poczekać aż zbierze się jakaś grupka, żeby przejść do sedna całych zajęć. - Hola wszystkim, hola. - uśmiechnęła się lekko. - Gracias za przybycie, poczekamy jeszcze trochę, żeby się nas nazbierało... Jak tam, wyspaliście się? Możecie zdjąć kurtki, tu jest ciepło. Tam na stoliku leżą zapasowe rękawiczki, jakby ktoś nie miał, a przydadzą się, więc śmiało. Dzisiaj będą wyjątkowe zajęcia, sami zobaczycie. Przyjechały do nas cuda prosto z Afryki. - Vicario wyglądała na ucieszoną i patrzyła na wszystkich, jakby chcąc zachęcić do zgadywania co to takiego.
Informacje:
Post wprowadzający, na razie się zbierajcie. Więcej informacji jest tutaj.
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Lekcje zielarstwa interesują mnie tylko i wyłącznie z jednego, prostego powodu - są poniekąd w symbiozie z opieką nad magicznymi stworzeniami. Nic dziwnego zatem, że, mimo ostatnio wysoce paskudnego humoru, który wynika z wydarzeń na kartach historii, decyduję się na pójście i skorzystanie z pewnej wiedzy, jaka to może mi się przydać. Dzień, rzecz jasna, rozpoczynam standardowo - to materiał ciemnej kurtki okrywający skrupulatnie moją sylwetkę, wraz z brakiem mundurka, a bardziej rzeczami, w których to mogę się uwalić, stanowi dzisiejszą moją garderobę. Szkoda byłoby zużyć niepotrzebnie te rzeczy, o które mógłbym chcieć nieco bardziej zadbać - w końcu, skoro mamy babrać się w ziemi, nie mogę spodziewać się tego, że wszystko pójdzie gładko i elegancko. Wchodzę do cieplarni okraszonej numerem jeden, gdzie znajdują się zazwyczaj niegroźne i w miarę bezpieczne dla innych rośliny, co mnie trochę cieszy. Spoglądam dookoła, licząc na to, że elementy współpracy zostaną pogrzebane jakieś pięć metrów pod ziemią - mój ostatnio nadwyrężony umysł niespecjalnie ma ochotę na jakieś dodatkowe problemy w postaci rozmów z innymi - a następnie powracam wzrokiem do Estelli, która ewidentnie stanowi zawsze świecącą wśród uczniów gwiazdkę. Nic dziwnego - w końcu przecież jest otwarta, charyzmatyczna, a dodatkowo się uśmiecha. Czyli ma w sumie coś, czego większości osób brakuje. Na wieść o afrykańskich roślinach kompletnie nie wiem, z czym możemy mieć do czynienia, dlatego mrużę jasnoniebieskie oczy, czekając na dalszy rozwój zdarzeń. Może spotka nas coś bardziej przyjemnego od potencjalnych poparzeń bądź innych tego typu rzeczy? Czas pokaże tak naprawdę.
Ilość punktów w kuferku z zielarstwa: 3 pkt
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Ilość punktów w kuferku z zielarstwa: 5 | nie mam pary |
Doskonale zdawał sobie sprawę co się stanie jeśli jeszcze raz przed końcem semestru pójdzie na wagary. Aby zapobiec apokalipsie po prostu człapał przez całe błonia po to, aby dostać się do cieplarni. Jedyny plus całego tego przedsięwzięcia była obietnica ciepełka, które zastanie po wejściu do szklanego pomieszczenia. Nie rozczarował się, ledwie wszedł do środka, a już zdejmował czapkę z jasnego łba i rozpinał kurtkę. - Dobry. - odpowiedział na powitanie pięknej pani nauczycielce, która nawet w ubłoconych kaloszach i ogrodniczkach nie wyglądała najgorzej. - Siema, Hawk. - poklepał Krukona po ramieniu kiedy go wymijał i zajmował miejsce po drugiej stronie stołu, gdzie miał dobry widok na wszystkich wchodzących do środka. Zdjął kurtkę i odesłał ją zaklęciem na wieszak. Sięgnął po stare rękawiczki ze smoczej skóry czy cholera wie jakiego diabelstwa. Nie znał się. - Te cuda z Afryki będą chciały użreć nam palce, pani psor? Albo chociaż będą wyłazić z donic? Cokolwiek? - zapytał bezpośrednio nauczycielki korzystając z faktu, że było ich jeszcze niewiele. Jak wiadomo, zielarstwo nie jest przedmiotem szczególnie niebezpiecznym ale nie miałby nic przeciwko zastrzyku adrenaliny. Ostatnio bardzo często się nudził.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Oczywiście i on się pojawił na zielarstwie bo jakby inaczej. Nawet jeśli nie był szczególnym pasjonatem ziółek, bo wolał te bardziej ruchliwe organizmy to wiedział że na nudę nie będzie można narzekać. Lekcje jakie prowadzi psorka Vicaro często są dosyć przyjemne albo kończą się w zabawny sposób. Na przykład parę miesięcy temu ładnie się skleił z Hawkiem przez co musieli brać razem kąpiel. Nie narzekał na ten scenariusz... Nie w całości bo mimo wszystko to co zrobił irytek było mało przyjemne. Na szczęście dobrze się to skończyło. Wchodząc do cieplarni przywitał się ze wszystkimi. Oczywiście szkolny mundurek miał czyściutki i ogarnięty, a nowo nabyła odznaka prefekta nawet nieźle na nim leżała. Stanął przy Eskilu, bo w sumie dawno nie gadali więc może uda im się trochę ten mały kawałek przed zaczęciem się lekcji. -To cieplarnia pierwsza, więc raczej nie spodziewaj się czegoś szczególnie niebezpiecznego. - Może na roślinkach się nie znał, ale to że w szklarni pierwszej hodowane są nudne i bezpieczne rośliny pamiętał aż za dobrze. Kwestia tego że te mają pochodzić z Afryki nieco go zaciekawiła, bo szczerze nie wiedział co za cholerstwo tam rośnie. Poza Baobabami. Bobaby rosną tam na pewno. W sumie to czy ktoś kiedyś zrobił różdżkę z tego drzewa? Raczej nie na Wyspach Brytyjskich, bo zdobycie tego drewna byłoby cudem. A takiego nadającego się do magicznych patyków to już w ogóle. -Ale miejmy nadzieję że się mylę... - Rzucił dużo ciszej. Tak, może i był w miarę rozważny, ale nie trzeba zapominać że z jakiegoś powodu w Gryffindorze się znajduje, prawda?
Od razu jego wzrok opadł na dwumetrowym Gryfonie. Trudno byłoby go nie zauważyć skoro niewiele brakowało mu do dotknięcia głową szklanego sufitu. Rzucił w jego stronę parę starych rękawic. - Skoro przyszło coś z Afryki to próbuję wierzyć, że będzie chciało nas zabić. - zakomunikował tonem żądnym przygód i adrenaliny, nie dając sobie odebrać szansy na wiarę w niemożliwe. Nie chciał zasypiać na lekcji, a szansa na drzemkę była wysoce prawdopodobna jeśli przykładowo będą zanudzani teorią. - Nie brakuje ci w tym miesiącu adrena... - już zagadywał, już tutaj chciał mu słownie dokuczyć, zaczepić kiedy jego wzrok padł na tę jego szeroką klatę piersiową ozdobioną błyszczącą i nowiutką odznaką prefekta. Wybałuszył na to oczy i zerknął kontrolnie na twarz Gryfona. - Komuś to zaje... zabrał? - zniżył nieco głos bo jednak przeklinanie to z reguły brak wyrozumiałości u profesorów. - No weź, ziomek, ja mam teraz się nawet i przy tobie pilnować? No weź, powiedz, że tylko mnie wrabiasz. - wydął usta w teatralną podkówkę, bo naprawdę chciał kiedyś zobaczyć go nocą w futrzanej formie, a teraz... prefektura kojarzyła mu się z bezwzględnym przestrzeganiem zasad, a wobec tego elementu życia Eskil był trudny.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Nienawidził zielarstwa z każdym dniem, w którym musiał je pokochać, bo niby się przydaje do eliksirów. Okey, niby ma to sens poza tym, że go nie ma. Niemniej z niezastąpionym towarzystwem na takowe zajęcia Wacuś przymierzył się do nich z Dori. Kiedyś tam się przypadkiem na takich zgadali i w sumie jakoś relacja im urokliwie urosła. Lepiej niż z erekcją wręcz, bo taki nagły przyrost sympatii był kontrolowany. Tak też, aby zadowolić Panią Prefekt i w opozycji do zielarstwa, gdzie mają się babrać w ziemi, Puchon postanowił ubrać się w garnitur art deco, gdzie subtelne wykończenia pasowały do spłukanych końcówek włosów, informując mile o przynależności do tego, a nie innego domu. Doireann odebrał spod kominka w pokoju wspólnym, skłonił się lekko na powitanie, wyciągając ramię i tak też w rozradowanej rozmowie zaszli aż do cieplarni. Tam natomiast stał się szok kulturowy. Wacuś przywitał się z profesor chyba bezwiednie, a wzrok wbił nie tyle, co w Hołczkiego, ale w @Drake Lilac, który dziś dziwnym sposobem nie zostanie jego lekcyjnym partnerem, co w ogóle było ostatnio miłym i stałym precedensem. Jednak jak już być partnerem to lepiej poza zajęciami niż na nich, co nie? No może nie, ale prawda jest taka, że Drejczi u boku innego chłopaka przywiódł Wacusiowi na myśl śliczny wiersz rodem z antyku, od samej bogini tamtejszej poezji. Więc jak już ze swoją towarzyszką zajęli miejsca, tak troszkę, aby jednak widzieć co tam Gryfon robi, Wodzirej zaczął temat. Przynajmniej wchodząc do cieplarni, trzymając się z Dori za rączki było tak nader promiennie. - Podobny do boga wydaje mi się ten mężczyzna, który siadł naprzeciwko i uważnie słucha twoich słodkich słów w oczarowaniu. - tak powiedział półszeptem do Puchonki, aby się na koniec dopytać czy ta ów liryk kojarzy no i jeśli tak to z całą śmiałością Wacuś dodał, że chyba tak się czuje i że jest to totalnie irracjonalne.
Ilość punktów w kuferku z zielarstwa: 10 W parze z przesłodką, niezastąpioną: @Doireann Sheenani
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Ilość punktów w kuferku z zielarstwa: 12 + 2 za przedmioty punktowane Przyszłam w asyście:@Wacław Wodzirej
Zielarstwo było bardziej, niż niesamowite. Nie, żeby Doireann pałała nadzwyczajną miłością względem botaniki; ale mając do wyboru zaklęcia, praktyczne lekcje opieki nad magicznymi stworzeniami, znienawidzoną transmutację, albo zielarstwo bez zastanowienia skierowałaby się w stronę cieplarni, mając na uwadze, że rzadko kiedy natrafi na tak niebezpiecznego chwasta, by odpowiednie rękawiczki i ochronne gogle miały nie uchronić jej przed niechybną śmiercią. Dlatego też Puchonka uczyniła z tego przedmiotu coś, co wciąż było bardzo magiczne, a jednak dalej ulubione i kochane. Szła więc całkiem zadowolona, wspierając się na wodzirejowym ramieniu, z początku w ogóle nie zwracając uwagi na jego strój. Ba, no wyglądał bosko, to prawda, ale była to rzecz, do której w towarzystwie Wacława należało się przyzwyczaić - o ile nie oglądało się go z kacem mordercą na ramieniu. Sheenani nie zastanawiała się nad tym zbyt długo, zbyt zajęta sprawdzaniem wolną ręką, czy aby na pewno spakowała podręcznik i notatki. I swoje bardzo własne fiolki, tak na wszelki wypadek. Do cieplarni weszła więc zaaferowana wnętrzem swojej torby. Zaraz potem jej uwaga skupiła się na nauczycielce, którą to powitała szerokim uśmiechem, skinieniem głowy i dźwięcznym "dzień dobry". Napotykając Drake'a wzrokiem obdarzyła go uśmiechem szerokim i szczęśliwym, by zaraz potem podnieść wolną dłoń i pomachać w jego stronę. Dopiero po sekundzie, kiedy poczyniła dodatkowy krok, zauważyła jak zza czyjejś sylwetki - która dotąd przysłaniała jej widok - wyłonił się siedzący obok przyjaciela Eskil. Na krótki moment zamarła, jakoś tak bezwiednie ściskając wackowe członki mocniej, by ostatecznie i półwilowi skinąć na przywitanie paluszkiem - a potem ruszyć dalej, ciągnięta przez puchońską rękę, na której ucisk postanowiła jednak poluzować. Nikomu nie musiała łamać przecież palców. I los tak chciał, że zaraz potem skupiła się na Keatonie. Przechodząc obok niego - tak jeszcze całkiem w locie - poprawiła mu tylko odgięty z tyłu kołnierzyk, by po czasie krótszym, niż jedno uderzenie serca postanowić posadzić ich trójkę razem. - He- - urwała próbę przywitania się z Krukonem siedzącego na prawo od niej, by przechylić się na lewo, ku Wackowi. - Huh? - zamrugała parokrotnie, wsłuchując się w poemat i dla zwiększenia efektu bezwstydnie patrząc się na Gryfona. - Och? - pisnęła zaraz potem, a jej wzrok jednoznacznie wskazywał, że zapewne usłyszała coś, czego interpretacja zasiała w jej serduszku jakieś wątpliwości. - Wacławie… - odwróciła swoje spojrzenie ku wspomnianemu, gotowa podjąć temat niespodziewanego wyznania, gdy nagle… Zorientowała się, że patrzyła tutaj na rażące naruszenie kodeksu ucznia. - A-Ale… Och, o nie. - jęknęła z przejęciem. - N-No już, już, rozbieraj się. Hawk, powiedz mu, że... - i z drugim spojrzeniem na Krukona doszła do identycznych wniosków. Nie poprawiła kołnierzyka koszuli, a kurtki. Bardzo nielegalnej kurtki. - B-Bogowie no, ty też. Już, już, bo to się skończy utratą punktów, a ja nie chcę robić takich rzeczy.
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Dotyk; dotyk nieprzyjemny, głos zahaczający o struktury wspomnień i książki, z którymi nie chcę mieć do czynienia. Widok, który zazwyczaj budzi we mnie strach, budzi teraz przede wszystkim lodowatość spojrzenia jasnoniebieskich tęczówek. Już raz popełniłem błąd w postaci zerknięcia w oczy, a teraz nie zamierzam ponownie uciekać w jego ramiona - w końcu pamiętam, co stało się wtedy, gdy odmówiłem. Pamiętam, co stało się parę dni temu nad strumieniem - i ani za grosz nie zamierzam nikomu z taką potęgą zaufać. Odpowiedzialność, która pozwala na przekraczanie granic, próbując swym szeptem i plotką zmanipulować otoczenie w taki sposób, aby rzeczywistość została zaprojektowana wedle własnego widzimisię. Poza szczątkami własnej woli, poza chęciami ze strony osób - wszystko na kłamstwie i kierowaniu za sznurki niczym poprzez kukły. I o ile wcześniej reagowałem strachem, tak reaguję teraz obojętnością - choć gdzieś wewnątrz mam ochotę puścić pawia na samą myśl o hipnozie. Nie odzywam się, ale za to staram emanować taką aurą - w szczególności po dotknięciu - aby ten się ani nie odważył do mnie podejść. Chyba że charakteryzuje się aurą nie logiki, a szczątkowej ilości inteligencji; bo każdy, zdrowy człowiek na znaki, by nie podchodzić i nie zaczepiać, powinien zrobić krok w tył. Chyba że chce następnie spierdalać w podskokach. Odsuwam się od Eskila i, jak się okazuje, następnie Drake'a, którego witam w tak blady sposób, poprzez tak blady wyraz twarzy, że aż szkoda gadać. Trudno jednocześnie nie zauważyć obecności Doireann i Wacława, którzy w dobrych nastrojach - a przynajmniej takie odnoszę wrażenie - wchodzą do cieplarni. Kiwam głową, być może nawet silę się na jakieś podniesienie kącików ust do góry; mimo to nie reaguję tak wysoce spięcie jak wcześniej, no ba - pozwalam raczej bez większych problemów na poprawę kołnierzyka kurtki, gdzieś tam w duchu ciesząc się z obecności tych dwóch słoneczek. Nawet jeżeli w środku trwa u mnie gorzkość i zniechęcenie, skutecznie ukrywający strach. - Hej, hej. - mówię, odsłaniając jakiś pierwszy kosmyk włosów i odstawiając kurtkę na odpowiednie miejsce. Różdżki ze sobą nie mam, już nie korzystam z niej od pamiętnego czasu, gdy doszło do jej nieuchronnego uszkodzenia. Takie życie, jak to mówią - a obecnie nie jestem w stanie zdzierżyć kwoty, którą musiałbym wydać. Podchodzę do tej parki bliżej, spoglądam na ich dwójkę, bladość twarzy znacząco się wyróżnia wraz z podkrążonymi oczami. Nadal pamiętam o tym, co się wydarzyło niedawno między mną a Wacławem, ale tę gorzkość i finał sytuacji staram się jakoś bez skrępowania przełknąć. - Nie wiedziałem, że... no cóż, Ślizgoni mają tak zażyłe stosunki z Gryfonami. - szepczę do nich w taki sposób, by nikt inny dookoła nie miał prawa usłyszeć; prawie na uszko, prawie w ten dyskretny sposób. I na tym kończy się mój humor do żartów, kiedy to delikatnie się odsuwam, ale najwidoczniej nie jest mi to do końca dane, skoro nie mam mundurka. - Dori. - spoglądam na nią, ona spogląda na mnie, pokazuję jej bluzę, być może ona patrzy na tę bluzę. Nie mam jawnie mundurka i się z tym nie kryję. Ani koszuli, ani niczego innego. - Możesz odjąć. W końcu to tylko punkty. - i o ile wcześniej mi na tym zależało, by ich nie tracić, tak teraz stają się dla mnie całkowicie obojętne. Zresztą... jak większość rzeczy, kiedy to w ciele trwa częściowa anhedonia i brak chęci do czegokolwiek.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Poezja chyba znów została stłamszona w swoim pięknie i nikt już nie docenia klasyków światowej literatury. Może słusznie? Skoro ostatni znany Rzymianin, piszący cokolwiek to Wirgiliusz nie ma co się dziwić, iż filologia klasyczna współcześnie cierpi. Co gorsza to cierpi na poziomie świata mugoli i na poziom magicznym świata. Wacław mógłby nawet mieć ambicje, aby cokolwiek z tym zrobić, jednak cofając się do początków - należy mieć ambicje, a on takowych nie posiadał. Zatem postanowił się tylko cieszyć chwilą. No i @Hawk A. Keaton mówił do niego słowa!!! A to bardzo miła odmiana i Puchon nie chciał, aby ten stan rzeczy już kiedykolwiek się zmieniał. Chociaż coś zmienić się musiało, bo Dorka powołała się na regulamin, więc Wodzirej nie chciał wymuszać na niej dyskomfortu psychicznego czy jakiegokolwiek innego. Uspokoił ją zapewnienie, że zaraz się rozbierze, a póki co rozpiął tylko guzik od marynarki. Ich przysposobiony Puszek postanowił iść w konspiracyjne szepty, więc Wacław też na momencik obniżył ton na nieco bardziej przystępny sekrecikom. - To Drejk jest z jakimś Slizgonem? - Dopytał, bo gdyby znał człowieka to byłoby jasne, a tak weź tu kurwa zgadnij kto się z kim po tej szkole prowadza. No się nie, no. Także już tak dopytany po momencie nietaktowności, Wacuś się wyprostował, aby nie robić sztucznego zamieszania. W cieplarni była pani profesor, więc wypadało się zachować - towarzystwo nie lubiło mięć przed sobą tajemnic. Już tak w ogólnym, kurtuazyjnym rozrachunku mówiąc. Jeszcze moment student tak wyczekał aż w końcu zdjął marynarkę i postanowił się zastosować do polecenia Dori. Ruszył w stronę @Eskil Clearwater oraz @Drake Lilac, rozpinając swoją koszulę. Położył im ją na blacie. - Popilnujecie jej chwilkę? Dzięki wielkie - dodał bez skrępowania, bo jednak panowie nie mieli wyboru. Wtedy też Wacuś zrobił jeszcze te dwa niewinne kroki, aby nałożyć na siebie fartuch tudzież inne ogrodniczki, będące na wyposażeniu cieplarni. Ano i rękawiczki, bo również mogą się przydać przy praktycznej części zajęć. Z uśmiechem odebrał koszulę, dziękując chłopakom raz jeszcze za taki wielce szlachetny gest i powrócił do swojej paro-trójki. - Następnym razem przed rozbieraniem zapoproś mnie o drinka - mrugnął porozumiewawczo do @Doireann Sheenani w ramach takiego żarciku.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Miała dzisiaj wyjątkowo koszmarny poranek, poprzedzony jeszcze bardziej koszmarną nocą, w trakcie której przewracała się w łóżku z boku na bok, ostatecznie zasypiając dopiero około piątej. Niewyspana, w wygniecionym mundurku, bez śniadania, zjawiła się w cieplarni chwilę przed rozpoczęciem zajęć, zastanawiając się co tu w ogóle robi, skoro nie wiązała swojej przyszłości z zielarstwem. Właściwie gdy się teraz zastanawiała, nie miała zielonego pojęcia co też będzie robiła po zakończeniu studiów, co przygnębiło ją jeszcze bardziej. Zdjęła puchową kurtkę, zgarnęła przygotowane przez nauczycielkę rękawice, której powiedziała uprzejme doberek, wkładając w to powitanie resztki energii i stanęła z boku, przyglądając się ciekawsko skrzynkom z napisami w nieznanym jej języku.
______________________
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Widząc wchodzących do środka Doireann i Wacława przywitał się z nimi wesoło. Chwilę potem spojrzał na Eskila który widocznie nowych wieści nie słyszał. - No... Jest moja. Dosłownie kilka dni temu ją dostałem. - A z odznaką wiązała się nowa odpowiedzialność. Musiał pilnować porządku. - No... tak. Przynajmniej trochę. Nie chcę wam punktów kasować. - No bo mimo wszystko niezbyt mu się podobało karanie innych. No chyba że serio sobie czymś zasłużyli. Kiedy jednak podszedł do nich Wacek, który pozbył się swojej koszuli Drake złapał małego laga i nieco się zagapił jakby zapominając co się działo wokół niego. Jawnie się gapił i nawet spalił lekkiego buraka. Nawet jak już założył ogrodniczki, to nadal patrzył w ten sam punkt. Taaak. Wacław przepalił psie obwody. Szkoda dobrze że zdjął koszulę, a nie spodnie. Skończyłoby się to dla wilkołaka prawdopodobnie przybraniem barwy pokoju wspólnego Gryffindoru. - Nie ma... za co. - Odpowiedział sporą chwilę później jak puchon już odszedł. -Kurde, gorąco tu jakoś. - Powiedział w końcu odwracając wzrok w stronę blatu.
Ilość punktów w kuferku z zielarstwa: 8 Bez pary, zapraszam
Ostatnia lekcja przed feriami? Na to wyglądało. Nie czuła się jakąś wielką fanką zielarstwa (chyba wcześniej też nią nie była?), ale lekcja to lekcja – a samorozwój zawsze jest dobrym pomysłem szczególnie, że lada chwila uczniowie mieli wyjechać na ferie, gdzie będzie można odpocząć od zadań domowych i testów. Nie mając więc szczególnego dylematu pt. „Wagary czy nie wagary – oto jest pytanie!” pojawiła się punktualnie w cieplarni. Pierwsze co, rozejrzała się za znajomymi twarzami. Kilka takich było – niestety wszyscy, do których mogłaby podejść, mieli już swoje pary. Co więc pozostało dziewczynie? Stanąć gdzieś z boku i zerkać za wchodzącymi uczniami z nadzieją, że trafi się tam ktoś, kto umili jej te zajęcia – czegokolwiek będą one dotyczyły.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Powitanie Hawka zawsze wyróżniało się na tle innych - bladł na widok Eskila jakby widział samego dementora. Ostatnimi czasy nie miał ochoty go nagabywać więc poza powitaniem nie raczył go żadnym komentarzem choć nie uszło mu odsunięcie się pod wpływem krótkiego dotyku. Bogowie, co z tymi ludźmi się dzieje. Zaraz to do cieplarni wsypywało się parę osób i choć nie spoglądał w stronę wejścia tak jakiś wewnętrzny dryg uniósł jego łepetynę i sprowadził wzrok na drobną postać, którą niegdyś potrafił w pobliżu niemal wyczuć. Dori. Przez chwilę chyba nie oddychał i trudno stwierdzić czy to z powodu trzymanej przez nią rękę jakiegoś innego Puchona czy na fakt, że w ogóle go zauważyła. Odprowadził ją wzrokiem, jednym uchem słuchając przestrogi Drake'a aby nie zmuszać go do odejmowania punktów. Potrząsnął głową i wrócił doń spojrzeniem. Położył mu dłoń na ramieniu i popatrzył poważnie w te jego ślepia. - Przyjmij moje kondolencje. Większość najfajniejszych zabaw pod nosem nauczycieli będzie cię teraz omijać. - ale puścił mu przy tym oczko na znak, że przecież coś wymyślą. Jak nie Drake, to Eskil, a temu drugiemu pomysłów nie brakowało. Nie był pewien co bardziej go zaskoczyło - to, że Puchon rozebrał się z koszuli na oczach nauczycielki czy reakcja Drake'a na widok jego gołej klaty. Przeskakiwał spojrzeniem to z jednego chłopaka to na drugiego, a na jego gębie pojawiał się powoli eskilowy uśmieszek. Sięgnął po konewkę z zimną wodą. - Ostudzić? - zachichotał, podsuwając lejek konewki blisko wilkołaczego jestestwa, a Wacławowi jedynie kiwając głową na kształt "okay". Jakoś tak nie wysilił się na żadne słowo z tego powodu, że trzymał rękę Dori. Nie patrzył już w ich stronę tylko postanowił droczyć się z Drake'm. - Ej, ziemia do Drake'a. Jeszcze trochę a zaczniesz się ślinić. - pstryknął palcami nieopodal jego twarzy. Niesamowicie ciekawe odkrycie.
Stawiłam się na zajęcia zielarstwa niezbyt pewna czego się mogę spodziewać. Zielarstwo zawsze było domeną Prota i mimo, że co nieco liznęłam tego tematu to w porównaniu z nim zawsze czułam się jak kompletny nowicjusz. Od mojego spotkania z nim minął już ponad rok i z każdą chwilą odczuwałam, że brak jego ciągłej obecności i opowieści o roślinach sprawia, że wiedza, którą we mnie wlewał zaczynała zanikać. Chcąc nie chcąc jeśli mam zamiar utrzymać ją chociaż na przyzwoitym poziomie będę musiała przyłożyć się do nauki. A ponieważ do tej pory nie robiłam tego szczególnie sumiennie to idąc na zajęcia nie miałam pojęcia czy wykażę się inteligencją czy kompletnym debilizmem. Kiedy przyszłam na miejsce zauważyłam, że zebrała się tam już spora grupa osób. Znajome barwy Ravenclaw przebijały się tylko z jednej strony - od Hawka. Stanęłam więc sobie w jego pobliżu i czekałam na rozpoczęcie lekcji.
Estella z uśmiechem witała każdego, przy niektórych nawet rzucając ciepłe komentarze. - Gratuluję pozycji prefekta, Drake - zwróciła się do muskularnego Gryfona z prawdziwym szacunkiem w oczach. To nie było byle co, taka odznaka. - Waclaw... - na chwilę przygryzła wargi, nie wiedząc co gorsze - że uczeń tak bezpardonowo po prostu ściągnął koszulkę na zajęciach czy to, że jej się to nawet podobało. Vicario uważnie przeczesała Wacława spojrzeniem i z aprobatą niemal krzyknęła "Pięć punktów dla Hufflepuffu!", gdy przypomniała sobie, że wypada być dorosłą i poważną. - Wiem, że jest tu ciepło, ale proszę bez rozbierania się do naga. A mundurkami się nie przejmujcie, to cieplarnia, tutaj warto ubierać się luźniej. - powiedziała, gdy usłyszała, że Doireann martwi się o brak odpowiedniego ubioru kolegów. - Eskil, tak jak Drake zauważył to cieplarnia dla bezpieczniejszych odmian, ale wiadomo, jak ktoś nie będzie uważał to może się pokaleczyć. Miejmy nadzieję, że każdy sobie poradzi. Dotarły do nas sadzonki soetu, którymi mamy się zaopiekować zanim będą gotowe do posadzenia w Afryce. - wyjawiła w końcu z podekscytowaniem. - Dobra, trochę wam o tym opowiem. Afrykańskie Kolegium Naukowe odkryło je w 1640, a dokładniej natknęli się na nie w Al-Aghwat, jednej z oaz w Algierii. - Estella zaczęła opisywać wyprawę badawczą czarodziejskich naukowców. Nie było to nic przygodowego, a dość suche fakty co i jak, ale nauczycielka potrafiła mówić z zapałem, który nadawał trochę barw tym informacjom. - Soet nie budził większego zainteresowania jako drzewo, ponieważ w gruncie rzeczy nie wyróżniał się od innych tego rodzaju. Co natomiast było w nim bardzo ciekawe to jego owoce. Górna część drzewa, gdzie znajduje się najwięcej zbitych gałązek - wyciągnęła dłonie z podręcznikiem ukazując rycinę drzewa. - o tutaj. Tu zaczynają rosnąć wczesnym latem owoce soetu. Im dłużej rosną tym niżej ziemi się opuszczają, ostatecznie dotykając podłoża. Z dojrzałych owoców wysypują się wtedy nasiona, które niesione pustynnymi wiatrami pokonują wielkie odległości. No ale nie zawsze dotrwają do tego, by dotknąć ziemi. Najczęściej zostają zjadane przez pewne zwierzęta, oskubane z listków i gałązek, co skutkuje rzadką populacją soetów. Czy ktoś z was wie, jak nazywają się te stworzenia?
Rozejrzała się z uśmiechem po grupie, czekając na odważnego. Nie dało się ukryć, że większość osób w cieplarni była słaba z zielarstwa, więc może wiedzą z ONMS będzie łatwiej się popisać?
Chwilę później, wskazała uczniom potężne skrzynie, które otworzyła zaklęciem. W środku znajdowały się owoce o których mówiła profesor. - Chciałabym, żebyście przyjrzeli się dokładnie tym owocom i wyciągnęli wnioski na temat tego, co jest w nich charakterystycznego. Trzeba je do tego przemyć oraz wyczyścić. Podzielę was w pary, żeby poszło nam to sprawniej.
Rzuć jedną k6. Za każde 10pkt z zielarstwa w kuferku przysługuje Ci jeden przerzut.
1 – po umyciu i wyczyszczeniu owoców zabrałeś się do ich sortowania na mniejsze kupki. Niestety ścisnąłeś za mocno jeden ze zgniłych już owoców, a nieprzyjemny zapach uderzył Twój nos, gdy ze środka wypłynął ciemnobrązowy miąższ z nasionami. Masz brudne ręce, Twoje rękawiczki już się nie nadają do dalszej pracy.
2 - ciężko przemywać te owoce z ziemi i kurzu, a w pewnym momencie, gdy trzymasz w dłoni jeden z większych owoców zza niego wyłania się wielka czarna skolopendra, która szybko wpełza na Twoje ramię. Jeśli masz długi rękaw - wchodzi Ci pod koszulkę, jeśli krótki - widzisz ją na swojej skórze.
3,4 - trochę się ochlapałeś i masz mokre buty, ale wyczyściłeś owoce. Teraz widzisz, że przypominają cytryny. Sięgasz po jeden i czujesz bardzo bolesne ukłucie. Jeśli założyłeś rękawiczki jedynie mocny ból Ci doskwiera, jeśli nie to krwawią Ci dłonie. Mocno piecze. Twoje rękawiczki już nie nadają się do dalszej pracy.
5,6 - sprawnie Ci idzie - myjesz i oczyszczasz ściereczką owoce soetu, jak profesjonalista. Lekkie ukłucia nie robią Ci większej krzywdy, ale jeden z owoców upada ze skrzyni i rozbryzguje się na podłodze. Ślizgasz się na nim i upadasz na osobę, która napisała post przed Tobą.
NASTĘPNY ETAP POJAWI SIĘ: 19.02.
Kod:
<zgss> Rękawiczki: </zgss> TAK/NIE
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Rękawiczki: Tak - pobrudziły się więc odpadają potem K61
Na szczęście Eskil go nieco oderwał z tego zapatrzenia się bo szczerze... to wyszło nieco dziwnie. Prawie tak jakby się zaciął i zapomniał co robić dalej. Na widok konewki i tego że Eskil prawdopodobnie będzie chciał go podlać uśmiechnął się i pozwolił sobie zażartować. -Nie, daj spokój. Bo urosnę jeszcze bardziej. - Chociaż tak pewnie i tak się prędzej czy później stanie. W końcu mimo wszystko nadal był dość młody. Niedługo później profesorka zaczęła lekcję i na cel faktycznie wzięli całkiem ciekawe roślinki. Ciekawe bo miały owoce, a wiadomo... Czasem będzie można coś podeżreć jeśli nie są trujące. Na pytanie względem stworzenia które żywiło się owocami z tego drzewa postanowił odpowiedzieć miał nadzieję że poprawnie.- Kumkumbatie. Tak mi się wydaje. - Zaraz po tym zabrał się do mycia i sortowania co nie skończyło się najlepiej kiedy przez przypadek dorwał do jednej ze zgniłych sztuk i ubabrał sobie rękawiczki. Będzie musiał je potem czyścić... Może i w zaklęciach gospodarskich się poprawił, ale nie wiedział czy da sobie radę z tym. Zwłaszcza ze capi konkretnie. -No... nie pachnie to najlepiej. - Niech ktoś tu wywietrzy, bo ten smród świdrował mu nozdrza.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Rękawiczki: emm.. pobrudziły się k6:1 XD, dobrze zaczynamy
Kiedy potwierdziło się wszem i wobec, że nie dostaną do rąk niczego niebezpiecznego to motywacja Eskila spadła do zera. Ogólnie rzecz biorąc uczniem był dosyć słabym z powodu wrodzonego lenistwa i niechęci do poszerzania teoretycznej wiedzy. Najszybciej przyswajał ją jedynie kiedy była oparta o praktykę i związane z tym uczucia. Z tego też powodu świetny był z Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami - nie dość, że miał wrodzone predyspozycje w relacjach z nimi to i każde lekcje wiązały się z jakimś silniejszym przeżyciem. A owoce jakiegoś kwiatu? Mina mu zrzedła. Tyle dobrego, że nauczycielka była ładna to przynajmniej nie było szansy, aby miał tutaj zasnąć. Wyraźnie zmarnowany siedział sobie obok Drake'a i obmywał te owoce poprzez zwyczajne polewanie ich cienkim strumykiem wody z konewki, którą przecież miał pod ręką. Wolną dłoń oparł o policzek, a łokieć o stół i przestał słuchać wykładu tylko przekładał jeden owoc na jedną górkę, drugi bliżej Drake'a i próbował znaleźć w tym coś ciekawego. Prawdopodobnie jednocześnie zmiażdżyli kilka kulek, bo odór jaki się z nich wydobył momentalnie sprawił, że lica Eskila pobladły z obrzydzenia. - Fuuuj. - jęknął z bólem, ściągając przy tym rękawiczki i odsuwając się trochę od stołu. - Ktoś chyba transmutował nieprane przez miesiąc skarpetki w te owoce. Bleeeh. - zatkał nos i krzywił się jakby ktoś tu rzucił im pod nogi... - Już wiem co jest dodatkowym składnikiem łajnobmb. - mruknął z żalem do Gryfona i zastanawiał się jak oni przetrwają do końca lekcji.
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Przeprosił profesor prędko ze swoje rozebranie się, ale w gruncie rzeczy nie żałował. Nie miał czego, zwłaszcza, że i tak przykrył sutki jakiś roboczym wdziankiem. Zatem nie było szansy na demoralizację tu zebranych. Po za tym pewna rzecz górowała nad całą sytuacją: Wacuś w pewien niewymuszony sposób chciał, żeby Drejczi się nań spojrzał. Udało się, było to miłe, teraz wystarczy czekać na jakieś kwiatki czy coś? - Ja myślę, że Hawk może wiedzieć - no tak trochę sprzedał kolegę, ale trudno, bywa. Ten znał się na zwierzątkach, co można łatwo wywnioskować po jego zwierzęcej armii tudzież tym jak się zaopiekował elfiątkiem po innej lekcji zielarstwa. Czy z tej wypada też coś zajebać? No chyba tak, aby z tradycji stałą się zadość. Chociażby jakieś krzesło, bo w sumie takie solidne drewniane przydałoby się w różnych miejscach szkoły. Zaś fakt, że Drake starał się również odpowiedział znaczył tyle, co Wacuś przyjął za jakieś przypadkowe słowo. Bo w sumie "Kumkumbatie" czy to było prawdziwe słowo? Niewątpliwie Puchon nie ujmował wiedzy Gryfonowi, raczej był przerażony własną niewiedzą. Niemniej trzeba było przejść do robienia rzeczy, przy czym pewnie wypadałoby usłuchać się pani profesor w tym, co mówiła. Jednak Wacław jest w tej szkole, żeby zdać na uroku osobisty i charyzmie niżeli wiedzy. Pff, wiedza, po co to komu? Tak też zaczął robić cokolwiek, nie umarł przy tym. Zabawa fajna, ale się wyjebał. Tak jakoś na @Eskil Clearwater, wbijając mu się głową w pierś. Odkleił się jakoś niemrawo z lekko przepraszającym uśmiechem. No i wyjebał z tekstem, z którym zaczyna zawsze jak nie ma co powiedzieć. - Hej, często tu bywasz? - ktoś, coś jakiś alkohol ratunek?
Długo nie musiała czekać na informacje co skrywają w sobie skrzynki przywleczone tu przez Vicario. Nauczycielka z typową dla siebie werwą zaczęła lekcję i z ekscytacją opowiadała o afrykańskich drzewkach, tym samym zdradzając dzisiejszy temat zajęć. Głowa jej pękała od nadmiaru informacji i wiedzy, której wcale tak naprawdę nie chciała posiadać - a już na pewno nie teraz, kiedy czuła się maksymalnie niewyspana i zmęczona. Bez większego entuzjazmu założyła rękawiczki i podreptała do @Vittoria Sorrento, której posłała niemrawy uśmiech. Kojarzyła ją z pokoju wspólnego i przypałów z Solbergiem, ale chyba nigdy nie miały okazji się sobie przedstawić, dlatego wystawiła w jej stronę dłoń. - Marla - powiedziała, w zasadzie nie wątpiąc, że przez swoje żywe usposobienie i barwną osobowość również jest jej znana. - Chyba nie ma sensu dzielić się owocami na pół, tylko niech każda z nas robi to w swoim tempie - uznała, trochę się obawiając, że będzie tutaj mocno bezużyteczna. Jednak oczyszczanie owoców okazało się na tyle kojącą czynnością, że wciągnęła się w nią i zapomniała o całym świecie, ze skupieniem robiąc to, co zleciła im Estella. W pewnym momencie jeden z nich wyślizgnął jej się z ręki, toteż wstała, żeby go podnieść, ale od szybkiego ruchu zakręciło jej się w głowie, źle wymierzyła kroki i poślizgnęła się na owocu, wpadając prosto na jakiegoś chłopaka, któremu w trakcie swojego widowiskowego upadku strzeliła kopniaka prosto w łydkę. - O kurwa, sorry - wymruczała, masując obolałe lędźwia, dopiero po paru sekundach podnosząc głowę, aby zmierzyć swoją ofiarę wzrokiem. Okazał się nią @Wacław Wodzirej, którego doskonale pamiętała z ostatniej lekcji transmutacji. Westchnęła ciężko i podniosła się z ziemi. - Sorka, to wina tego małego skurwysyństwa. Mam nadzieję, że cię nie uderzyłam zbyt mocno - spojrzała na Puchona, szczerze wątpiąc w wersję, że swoim wątłym ciałem mogłaby mu zrobić krzywdę. Zaraz potem wróciła do Gryfonki, z którą przyszło jej pracować. - I właśnie dlatego lekcje o takich porach powinny być zakazane - jęknęła, żaląc się dziewczynie. - Mamy już wszystko zrobione?
Rękawiczki: NIE Kostki:4 Zastanawiałam się nad pytaniem nauczycielki dotyczące zwierzęcia kiedy Drake wyrwał się z odpowiedzią. No tak... Trudno było odmówić mu trochę racji. Kumkumbaite rzeczywiście mogły się przyczynić do rzadkiej populacji rośliny. I to jakiejkolwiek, gdyż pożerały wszystko na swojej drodze co dało się pożreć. Szybko jednak wróciłam myślami do lekcji. Zostałam przydzielona w parze z Hawkiem, którego już co nieco znałam. W końcu pracowaliśmy w tym samym miejscu i mieliśmy za sobą etap opieki nad hipogryfami. No i byliśmy z tego samego domu. Po przydzieleniu skrzyni szybko zajęłam się czyszczeniem owoców. Może nawet zbyt energicznie. Kiedy skończyłam cała byłam zachlapana. Już pod sam koniec pracy kiedy wzięłam do ręki jeden z ostatnich owoców poczułam silny ból. -Jasny szlag! - krzyknęłam łapiąc się za rękę. Jednak opłacałoby się zainwestować w rękawiczki. Czyszcząc owoce bez nich ukłułam się jednym z nich w rękę. Ciekła z niej krew ale znacznie bardziej dokuczał mi przenikliwy ból ręki, który rozlał się po całej ręce.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Doireann miała swoje zasady - niektóre z nich sięgały swoim powstaniem czasów, które ledwo pamiętała, inne zaś tyczyły się spraw niedawnych. Do tych najnowszych bez wątpienia zaliczyć można było fakt, że chodziło się z Wacławem za rękę. Niezależnie gdzie, po co i dlaczego, jeśli wąsaty student był obok, to trzeba było trzymać go, chociażby za koniuszek paluszka. Wtedy miało się pewność, że świat nie zginie... Albo inaczej - samemu się nie umrze? Cokolwiek za tym nie stało, dawało Puchonce podobne poczucie bezpieczeństwa, jakie mogła mieć pięciolatka trzymająca za dłoń swoją mamę, kiedy przechodziła przez jezdnię. Trochę starszą zasadą było to, że trzeba było umieć się zachować, bez względu na własne uczucia, sympatie i antypatię. Dlatego też, kiedy po tak długim czasie znów zetknęła się z Eskilem na lekcji (bo najwidoczniej chłopak do tej pory robił to, co zazwyczaj - czyli wszystko, co nie było w żaden sposób związane z nauką) nie widziała najmniejszego powodu, dla którego miałaby nawet nie spoglądać w jego stronę. Jasne, że zerwanie bolało; w końcu okazało się nagle, że przegrała w walce o względy chłopaka, na którym szczerze jej zależało. I to takiej bitwie, z której istnienia nawet nie zdawała sobie sprawy. Teraz jednak Puchonka czuła, że prosty uśmiech i miły gest dłonią są wystarczające. Ślizgon miał z kim rozmawiać, a ona również nie była tutaj samotna. Obsadziła się "swoimi chłopakami" i było dobrze. Zamiast nadmiernego skupiania się na swoich nastoletnich rozterkach, skupiła się bardziej na nauczycielce. I... może dobrze? Była trochę w szoku, że Wacław się porozbierał, na dodatek obarczając ją winą za zdejmowanie koszulki. Chociaż to akurat nie zrobiło na niej takiego wrażenia, jak reakcja Drake'a, na którego to sama wpatrywała się z otwartymi ustami i niemym pytaniem na twarzy. Pogubiła się w życiu uczuciowym wilkołaka, bo o zainteresowanie Wacławem jeszcze go nie podejrzewała. Pogrążona w szoku odpuściła sobie bycie służbistką, pozwalając biednemu Hawkowi siedzieć bezpiecznie w bluzie. Wolała nie wiedzieć, kto zacząłby się ślinić, gdyby to on się rozebrał. Czasami niektóre lekcje w oczach Doireann przybierały osobliwy kształt. Była lekcja, gdzie ciskano w nią cukierkami, a wściekły szczury biegały za nimi, jakby nie jadły od lat. Innym razem uciekała przed bzyczkami, kiedy klątwa jarzyła jej oczy czerwonym blaskiem, a jeszcze kiedy indziej udowodniła wszem i wobec, że nie ma celu i nikogo poza sobą samą piłką nie trafi. Czym były więc te konkretne zajęcia? Sheenani przywodziły na myśl domino. Niezdarni uczniowie upuszczali owoce - i, o zgrozo, była jednym z nich. Tak, jak i oni, nie spostrzegła swojego błędu w porę, co zaś niosło za sobą bezpośrednie zderzenie z @Ivy Jones. Może nie należało do tych bolesnych, bo trudno było tutaj naprać odpowiedniego rozpędu, ale... - O bogowie, Ivy, przepraszam. - zaczęła typowo od szukania wybaczenia, jednocześnie zwracając Krukonce jej przestrzeń osobistą. Dopiero wtedy spostrzegła krew - i tym samym zwątpiła w to, że upadła na dziewczynę bezboleśnie. - O... O n-nie. B-Bogowie, Ivy, t-ty krwawisz. - jęknęła. - O m-mamo, tak cię p-przepraszam. N-Naprawdę nie chciałam.