Jest to cieplarnia, w której nie da się znaleźć niebezpiecznych roślin. Uczniowie zajmują się tu bardzo prostymi rzeczami, takimi jak sadzenie nieszkodliwych i całkowicie bezpiecznych "zarośli". Mimo tego, iż jest to miejsce zupełnie niegroźne, Septienne - nauczycielka zielarstwa, dba o to, by wejście było zamknięte na klucz, tak jak w innych cieplarniach.
Mogłoby się wydawać, że owutemy powiedziały Carson wystarczająco dużo na temat tego, jak przedstawiała się jej wiedza w dziedzinie opieki nad magicznymi stworzeniami i dziewczyna nie będzie chciała zjawiać się na lekcjach tego przedmiotu ponownie, by oszczędzić sobie zarówno wstydu, jak i fizycznych obrażeń - ale nie! Wewnętrzny upór i potrzeba udowodnienia chyba samej sobie, że się nadaje do zwierząt, pomimo wielu niepowodzeń przewijających się przez całe jej życie dotychczas, sprawiły, że postawiła swoją nogę w cieplarni. Z uśmiechem powitała nauczyciela w postaci Hala Cromwella, miło wyglądającego starszego pana. Nie zagłębiała się jednak w pogawędki na temat nieśmiałków, zamiast tego przysłuchiwała się temu, co działo się w czterech szklanych ścianach.
Przez chwile zastanawiała się czy powinna przeprosić chłopaka, że oskarżyła go o wystawianie nóg. Jednak dość szybko ta myśl wyszła jej z głowy. W końcu, to on stał jak stał, a ona biedna potknęła się o jego szkity. -Mi pokory?–Parchnęła.-Chyba Tobie dobrego wychowania, bo każdy normalny mężczyzna podałby dłoń kobiecie, która przed nim wylądowała. –Fakt, że sama od razu się podniosła. Jednak jej zdaniem powinien chociaż wyciągnąć do niej dłoń w geście pomocy. Ale jak widać chłopak nie znał takiego zachowania. Po chwili jednak Elisabeth zauważyła wzrok nauczyciela więc przecisnęła się jeszcze kawałek i ustała po środku swojego kuzyna Aleksandra i tego nie Dołęgi Kane. Do każdego z chłopców dzieliło ją parę dobrych metrów. Jednak nie postanowiła podejść bliżej rodziny, bo znajdywała się tam jej siostra, która widać była przerażona tym, że czeka ją przygodna ze zwierzętami. W głębi czuła się okropne, że tak ją potraktowała, bo wiedziała doskonale jakie ma podejście do stworzeń i jak bardzo one ją przerażają. Ale z drugiej strony uważała, że jej tak dobrze. W końcu sama chciała wkraczać na taką ścieżkę „wojenną”. W między czasie jej osobę przywitała Lanceley. Krukonka się do niej jedynie uśmiechnęła niechętnie. W końcu miała wszystkim za złe swoją rozłąkę z siostrą. A do Ness miała pretensję, że zaproszenie Iss na przyjęcie, a jej nie. Jednak osobiście nie wspominała o tym czarownicy, bo w sumie po co?
Jerry Davies naprawdę nie ma - bliżej określonego pojęcia - z jakich to wyższych względów pojawia się na tej lekcji. Profesor Cromwell wydaje się Gryfonowi miły, chociaż jest niezbyt mile już dociekliwy - jego pytania, nakierowane jeszcze w poprzednim roku, na początkowym spotkaniu - wspomina z gorzkim poczuciem mocno wyraźnej niechęci. Był przymuszony do przedstawienia się i splecenia choć odrobinę sensownej przyczyny - dla której obrał ten specyficzny przedmiot. Później, co gorsza, przedstawiona została zagadka z młodocianymi formami ptaków - finisz okazał się ironicznie zaskakujący - Jerry Davies, twierdzący że oto malcom nic nie jest postąpił lepiej od znacznie bardziej ambitnych osób - wyszukujących przyczyn. Zabawne, doprawdy zabawne; choć aktualnie wątpi, aby zostało zapamiętane przez profesora (i całe szczęście). Cieplarnia jest - trudno zaprzeczyć - wyborem nieco cudacznym, przynajmniej w oczach Gryfona - czego u licha, mają w tym miejscu szukać? Zrezygnowany, udaje się ostatecznie do środka - oszklonego budynku, przez który sączą się nieustannie promienie światła - kończącego się lata (i utraconych wakacji). Wzdycha, ledwie słyszalnie. Nieszczęsna cieplarnia przywodzi na myśl najbardziej wydłużające się lekcje; niemiłosiernie. Nie będzie w stanie odeprzeć - jednego - konkretnego wrażenia. - Merlinie, co za nudy - mruczy pod nosem, dostatecznie dyskretnie, aby nie zostać wyłuskanym przez postać nauczyciela - w końcu już przyszedł. Niektórzy zjawili się wcześniej; niezbyt rozumie tę nadgorliwość - niezbyt rozumie też pojedynczą z pokus, choć tej akurat nie może on w żadnym stopniu powstrzymać. Podchodzi do @Carson Gilliams z fałszywym, irytującym uśmiechem wcale-nie-przyjaznego kolegi. - Mogłabyś tutaj zamieszkać, Gilliams. - Jeszcze jej brakowało tutaj.
No nieźle! Poucza mnie kobieta która sama chodzi i kopie ludzi po nogach szukając zaczepki. Czy ta lekcja nie mogła się zacząć bardziej komicznie? Kombinacja damulki, paniusi i ochleja spod budki z piwem. Dawno nie spotkałem tak dysfunkcyjnej osobowości. Winszuje tego że ją tu zapisali. Już bez żartów -Moje dobre wychowanie nie powinno być twoim problemem- Odpowiedziałem jej z troszeczkę ironicznym uśmieszkiem. Nie muszę jej traktować poważnie. Ludzie którzy nie sprawdzają innych i nie wiedzą kogo atakują są sami sobie winni. Jest trochę taką wszą co rzuca się na smyczy. Niby ujada ale to jej ujadanie jest ledwo słyszalne. Ciekawe jak szybko by mnie skasowali gdybym przypadkiem użył na niej któregoś z zaklęć? Nie, pewnie wyleciałbym za to z zajęć. -Wydaje mi się że osoby mające prawo do pouczania nie chodzą szukając zaczepki. To trochę urąga ich inteligencji. Nie zasłużyłaś sobie na pomoc- Dodałem po chwili patrząc się w sufit. Jej widok już mnie znudził, mogła by sobie dać spokój i się gdzieś przejść. Na przykład do Francji. Szybko całą uwagę którą poświęcałem dziewczynce przykuł Gość od którego przyszła, widać że wiedział coś na temat ONMSu, a tamta panna była jego ulubienicą. Zabawne. Trzeba im się lepiej przyjrzeć.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Wejście @Nessa M. Lanceley z @Ezra T. Clarke może już nie było aż tak dziwnym dla Fire zjawiskiem, co nie znaczy, że potrafiła taki stan rzeczy lekką ręką zaakceptować. Właściwie to wcale nie potrafiła, ale mimo to uniosła dłoń na powitanie znajomych. Powinna się przyzwyczajać do tego, że Nessa rady z dobrego serca Blaithin głównie ignoruje... Skandal. - Dzień dobry. - odpowiedziała nauczycielowi, tuszując zaskoczenie związane z tym, jak... sympatycznie zabrzmiał. Nawykła do zupełnie innego podejścia wobec uczniów, więc początkowo od razu uznała to za jakąś zmyłkę. Niektórzy nauczyciele wydawali się mili, a później oblewali pół roku na egzaminie. Mimo wszystko przez chwilę miała ochotę wierzyć w to, że ktoś wykazał się serdecznością bez powodu lub mimo wszystko. - Pamiętał pan, profesorze. Nie odpowiedziała uśmiechem, a jedynie czujnością wypisaną na twarzy. - Pewnie są dość nieśmiałe. - odparła bez zbędnej ironii w głosie. Nie przejęłaby się swoim brakiem wiedzy w normalnych okolicznościach, ale w tym przypadku zechciała wypaść nieco mądrzej niż zwykle w kwestii ONMSu. Problem w tym, że nie za bardzo pamiętała, czym były te istoty oprócz tego, że kojarzyły się Fire z okropną nudą... - I to niegroźne, małe stworzenia. Uwagi odwrócić się nie dało mimo dobrych intencji, bo chwilę po udzieleniu dość niepewnej odpowiedzi głowę przekręciła w stronę Ślizgona. Tak swobodnie przyznał się do pobytu w Azkabanie, że zirytował tym Fire. Powinien być co najmniej wykluczony ze społeczeństwa, tym bardziej z brakiem możliwości powrotu do szkoły. Dyrektor Bennett zdecydowanie jawiła się w oczach Blaithin jako wyjątkowo irracjonalna, nierozsądna osoba. Dziewczyna skrzyżowała ramiona na piersi, słuchając słów Corteza. Z pewnością kuzynka i zagorzały wróg znali Fire na tyle, że mogli śmiało wnioskować z pozornie opanowanej powierzchowności dziewczyny, jak bardzo jest rozzłoszczona. Sądziła, że tylko Ezra ma niesamowity talent do doprowadzania jej do szewskiej pasji przy użyciu zaledwie kilku słów, a okazywało się, że Ślizgoński kryminalista też nie jest najgorszy. Kiedyś Gryfonkę cechowała znacznie większa impulsywność i pewnie już posłałaby w stronę Aleksandra jakieś nieprzyjemne zaklęcie, nie myśląc o konsekwencjach. Z czasem jednak uczyła się kontroli. Największy sukces osiągnęłaby, gdyby nie mógł pozbawić jej tego nawet Clarke, ale na tym polu miała przed sobą mnóstwo nauki. Przy nim opanowanie swoich emocji zdawało się czasem wysiłkiem na miarę wyrwania drzewa gołymi rękami. Czego naturalnie nienawidziła. - Nie stęskniłam się, panie Cortez. - powiedziała jadowicie, nie umiejąc powstrzymać zaprzeczenia. Była zbyt rozdrażniona, żeby próbować włączyć się w tę grę, którą zainicjował ciemnowłosy. Jedynie podchwyciła jego pomysł z przedrzeźnieniem słów profesora, które wywarły na Fire dobre wrażenie, ale w ustach Ślizgona wydawały się niedorzeczne. - Jedyny mój stracony czas to ta rozmowa z tobą, którą niepotrzebnie zaczęłam. - posłała mu długie, przenikliwe spojrzenie, próbując zrozumieć po co zgrywa przed Cromwellem takiego wrażliwego. Nauczyciel zdawał się rozsądny, więc nie sądziła, by zyskał tym jego przychylność. Nie chciała już mówić, kto potrzebowałby bardzo dobrych prawników, gdyby trafiła z tym bufonem do pary. Byli wspólnie przydzielani do paru zadań i tej współpracy akurat nie wspomina dobrze. Tylko raz, kiedy podbiła mu oko na mugolskim boksie było ciekawie. Połączenie ONMS i Cortez brzmiało dość boleśnie, więc rozważyła nawet, czy nie lepiej byłoby opuścić zajęcia, na które i tak nie była zobowiązana chodzić. Ale uznała, że profesor uratuje sytuację i zwróciła się do niego prawie miękko: - Niech pan uważa wpuszczając węże do tej cieplarni.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Miał pewną - mało chlubną - przewagę nad swoimi kolegami; już to wszystko przeżywał. Nie obwiał się, że nagle trzecia klasa czymś go przesadnie zaskoczy, czego doskonałym dowodem były satysfakcjonujące wyniki z końcowych egzaminów. Ezra jeszcze niewątpliwie wiele mógł się nauczyć i nie miał zamiaru osiąść na laurach i zwyczajnie doczekać do końca roku, zajmując się własnymi sprawami. Nie traktował - już - dodatkowego roku w Hogwarcie jako swoistej gehenny, a nawet czuł się spokojniej; nie musiał już gonić materiału, nie musiał się bać, że coś go przerośnie, tym bardziej kiedy aspekt jego pracy nieco się ustabilizował. Nie warto było płakać nad rozlanym mlekiem, a skoro już okoliczności zmusiły go do powtarzania roku, to przynajmniej mógł się nim w pełni cieszyć. Polubił błyszczącą odznakę ciążącą na jego piersi - momentami w zamyśleniu zahaczał o nią palcami, jakby upewniał się, że wciąż tam była. Nie cenił tej blaszki ze względu na pozycję, którą mu dawała (ale za dostęp do łazienki prefektów już tak) - poniekąd motywowała go do większej odpowiedzialności i ograniczenia zachowań godnych nagany (podejrzewał, że do października mu to przejdzie). W takim wypadku warto jednak było mieć za towarzystwo @Nessa M. Lanceley, którą powinno podawać się za książkowy wzór prefekta. No prawie. Na gest Nessy cmoknął z dezaprobatą, przeganiając ją lekkim klepnięciem po dłoni i poprawiając bezczelnie demolowaną fryzurę. - Jeszcze mnie nie obdzierali ze skóry, więc chyba mam - zaśmiał się, podbudowany tym jej uroczym entuzjazmem. Sam się za Nessą stęsknił - od pamiętnego festynu minęło jednak trochę czasu. Nie znaczyło to jednak, że przyzwyczaił się już do jej władczej bezpośredniości. - Nauczę? Chyba szacunku do starszych. Minus dziesięć punktów dla Slytherinu za naruszanie przestrzeni osobistej prefekta, panno Lanceley - zarządził natychmiast w tonie typowej ezrowej przekomarzanki, zaraz przechodząc w przyjacielsko zainteresowaną nutę, kiedy pojawił się między nimi temat pierwszych dni szkoły. - Moje kruki już na szczęście poczuły ducha nauki, ja zresztą też. Przyznam ci szczerze, że dobrze się czuję w Hogwarcie i nawet... nawet nie jest mi źle z tym, że nie zdałem. Fajnie jeszcze poudawać, że nie jestem dorosły. A ty pewnie już gotowa od połowy wakacji? - zapytał, szturchając ją ramieniem zaczepnie; nie pojmował jakim cudem taka bystra i kochana kujonka wylądowała w zielonym krawacie. Dziewczyna ewidentnie powinna wychowywać się pod skrzydłami Roweny. Clarke nie miał takiej potrzeby jak Nessa, aby od razu zaczepiać wszystkich obecnych. Obdarzał ich zbiorowym uśmiechem i tylko co poniektórych zaszczycił jeszcze konkretnym skinieniem głową. Miał w końcu już towarzyszkę na tę lekcję. - Dla ciebie wszystko, Loch Ness. Ale nie chwaliłbym dnia przed zachodem słońca. Twoje węże jeszcze mogą zacząć kąsać. - Skierował wzrok na nieznajomego Ślizgona, który wdał się w utarczkę słowną z poznaną przez Ezrę w Wielkiej Sali Elisabeth. Potem zaś przeniósł wzrok na profesora, który nie wydawał się mieć w planach wtrącania się w dyskusję. Na szczęście. Z ust Ezry padło jednak wyłącznie krótkie "dzień dobry", zaraz przytłumione serdecznymi pytaniami Nessy. - Ja i quidditch? - parsknął śmiechem, bo odkąd przestało to być obowiązkowe, Ezra nawet nie zbliżył się do mioteł i piłek. To, że nie był typem sportowca, widoczne było gołym okiem. Warto było jednak wiedzieć, że nie był nawet typem kibica. - To razem nie występuje w zdaniu. A czemu pytasz? - zainteresował się, ale zaraz podążył wzrokiem za swoją towarzyszką. W pierwszej chwili nie wiedział, jak zareagować na wejście @Blaithin ''Fire'' A. Dear - nie trzeba było być geniuszem, aby zauważyć, że Gryfonka trzymała się w ostatnim czasie na uboczu. Uniósł dłoń, a na jego ustach przez krótki moment zatańczył zaczepny uśmieszek, jakby oczekiwał, że Dearówna do nich podejdzie. Zniknął, kiedy tego nie zrobiła. Zamiast tego wdała się w rozmowę z Cortezem. Ezra mimowolnie obserwował jej twarz, próbując wychwycić emocje, które dyktowały słowa - nie miał pojęcia w jakim celu. Zaraz jednak się zreflektował i, maskując uśmiech na komentarz Fire do profesora, szturchnął Nessę. - Więc co z tym quidditchem?
Hyacinthe Layton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 154 cm
C. szczególne : Blizna na barku, której towarzyszy nienaturalny, wyżarty przez wilkołaka dół, małe zadrapania i szramy na całym ciele, brązowe piegi, drobna postura.
Na początku semestru nie trzeba mnie było namawiać do uczęszczania na zajęcia. Co roku razem z rozpoczęciem lekcji obiecywałam sobie, że tym razem nie oleje zajęć i jak każdy dobry uczeń, będę sumiennie wykonywać swoje szkolne obowiązki. Normalnie na ONMS co prawda nie trzeba mnie było ciągnąć na siłę, bo ten przedmiot lubię, ale ewentualne uczestnictwo znajomych mi osób, w jakiś sposób zwiększało moją chęć do bycia na lekcji. Teraz maszerowałam sama, w idealnym humorze i ani trochę nie wpływał na niego fakt, że na miejscu czeka na mnie jakiś inny pajac z Gryffindoru na przykład, z całą lekcje spędzę na plotkowaniu. Kiedy wchodziłam do szklanego pomieszczenia, mój uśmiech powiększał się coraz bardziej. Wzięłam jeszcze głęboki wdech, by cząsteczki nawozu, podsypanego roślinom znajdującym się w szklarni, mogły dokładnie oblepić me płuca. - Dzień dobry panie profesorze - rzekłam, by następnie podciągnąć po same łokcie, wciąż opadającą mi na nadgarstki, szatę - Ahh, profesor sobie nie zdaje sprawy, jak bardzo w wakacje tęskniłam za wonią obornika o poranku - westchnęłam, ocierając ręką nieistniejący pot z czoła i delikatnie przymykając oczy. Dzień zapowiadał się naprawdę cudownie. Na miejscu nie zauważyłam jednak ani jednej osoby wzbudzającej moje zainteresowanie. No, może oprócz Jerrego, ale ten już siedział z jakąś krukońską nudziarą. Zajęłam więc ławkę za nimi, usadawiając swój tyłek za koleżanką w niebieskim mundurku, a w mej głowie pojawiło się mnóstwo pomysłów na umilenie im zajęć. A podobno miałam być grzecznym uczniem. Cholera.
Lekcje Opieki nad Magicznymi Stworzeniami umieszczam wśród kategorii obowiązkowych; wpisane zostały już trwale - w konstrukcję schematów mojej, przewijającej się codzienności - spędzanej w murach Hogwartu; przemawiają - wyraźnie, w spełnianej bez zająknięcia rutynie. Edukacja - opiera się bowiem na cyklu, w którym odradza się człowiek - powtarzalności niepowtarzalnych zajęć; choć rytuały przebiegające od poniedziałku do piątku, zdają się niebywale nużyć - zawsze pozostaje w nich cząstka niezdolna do przewidzenia. W następującym przypadku, drobną zagadkowością mogłabym nazwać miejsce - dość nietypowe, użyźniające glebę dla wzrastających pytań. Nie zjawiam się jednak - aby nakarmić skomlącą w przestrzeni głowy ciekawość. Czuję przedziwną więź, splatającą mnie z istotami przepełnionymi magią - które nie są bliźniacze dla mnie gatunkiem; bliżej jest mi do zwierząt niż okolicznych ludzi. - Zastanawiałaś się - pytam jedną z nielicznych osób, z którymi chciałabym zacząć ubarwiający dialog - czym możemy się dziś zajmować? - Zwracam się do @Marceline Holmes, będącej rok wyżej Krukonki. Odłamki wolnego czasu, spędzane w bibliotecznym zaciszu, potrafią też łączyć ludzi. Ponad nami rozciąga się przysłonięte ciałami obłoków niebo - jeden z nieoficjalnych symboli Wyspy. Cieplarnia - jest już widoczna, zza szklanych przestrzeni szyb ukazuje nam pędy roślin - zielone, liściaste organy. Witam się z profesorem Cromwellem (nie jest mi obcy - mieszka w Dolinie Godryka) oraz zajmuję miejsce. Na uboczu, dobre do obserwacji. Najdogodniejsze.
Nie była przekonana względem zajęć. Właściwie… Marceline nie była przekonana względem czegokolwiek, co tyczyło się Hogwartu, a wiązało się z oniryczną sferą iluzji. Kroczenie po wąskich korytarzach, zatłoczonych od sylwetek studentów i uczniów jawiło się jako chore przekleństwo, od którego pragnęła uciec. Problematyczność tej sytuacji była okraszona całkowitym zaszczuciem w klatce surowych reguł, z której to wyrwała się kilkanaście tygodni temu – teraz, została ponownie w nią wpędzona, a to tylko za sprawą demonów mącących spokój jej umysłu. Wzrok powędrował na twarz Ariadne, gdy odezwała się po raz pierwszy, zaś cień uśmiechu przemknął po oszronionym piegami licu, kiedy melodyjny głos ślizgonki rozbrzmiał raz jeszcze. - Mam nadzieję, że nie ptakami – odpowiedziała z dozą ironii w tonie, by po chwili parsknąć udawanym śmiechem. - Cromwell ma dziwne upodobania, choć temat lekcji nie ma znaczenia – dodała, bo liczyło się coś zupełnie innego; coś, czego byś może inni się nie spodziewali, a co było wewnętrznie zakorzenionym pragnieniem Holmes. - Wierzę natomiast, że nie pojawią się tu osoby siejące zamęt, bo rujnowanie komukolwiek lekcji przypominałoby o powtórce z poprzedniego semestru – tak, to była święta prawda. Celowe, wręcz przesiąknięte premedytacją zakłócenia porządku ćwiczeń czy wykładów Daniela bądź profesora od zaklęć zakrawało o ignorancje i idiotyzm, na który rudowłosa stawała się coraz bardziej wyczulona. Bardziej – niż kiedykolwiek wcześniej. Tkwiła nieustannie obok Fairwyn, dając sobie w ten sposób możliwości, by uniknąć spojrzenia nauczyciela i w skupieniu eskalować dzisiejszą godzinę poświęconą stworzeniom.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Znalazł się tu przypadkiem. Zazwyczaj lekcje onms zajmują na jego liście priorytetów zgoła wysokie miejsce niezależnie od dnia czy godziny. Północ, pełnia, północ w pełnię, przyjdzie na lekcję ze stosownym wyprzedzeniem. Jednak tylko do Swanna. Lekcje Cromwella sukcesywnie omijał, uznając je po prostu za nudne. Starczyło mu jedno spotkanie, to pierwsze, na jakim się pojawił, aby rudy zdążył wrzucić owego belfra do worka z osobami nużącymi i nieciekawymi. Co naprawdę nie było trudne. Dość nie ryzykować życiem swoich podopiecznych na każdych zajęciach, aby Neirin stracił danym nauczycielem zainteresowanie. Wybrał się teraz po parę prostych składników do eliksiru. Od kiedy zdobył kociołek, zaczął (z mniej lub bardziej bezpiecznym dla otoczenia skutkiem) bawić się w warzenie różnych mikstur, korzystając nie tylko z faktu, że zakupy można robić sową, ale też z zasobów szkolnych zielarni. Zaś zgromadzenia w cieplarni nie uznał za nic niepokojącego ani związanego z onms. Najwyżej przypadkowa lekcja zielarstwa. Zamierzał zatem przemknąć na tyłach tego średniej wielkości tłumu, aby zgarnąć, co potrzebuje i wrócić do pokoju wspólnego. Raczej nie powinno to nikogo zdziwić. Zwykł nie witać się z ludźmi ani nie zaczynać zbyt wiele niezobowiązujących konwersacji o pogodzie. Gorzej, że z jego gabarytami może mieć problem pozostać niezauważonym.
Wewnątrz Carson zaczynały budzić się obawy w związku z tematem ich dzisiejszych zajęć. Jakkolwiek się starała, opieka nad magicznymi stworzeniami zawsze szła jej dość opornie. Mimo tego nie poddawała się i pojawiała na coraz to kolejnych lekcjach, próbując szczęścia z przeróżnymi gatunkami zwierząt - z różnym skutkiem, lecz przeważnie z kiepskim. Miała po cichu nadzieję, że dziś szczęście się do niej uśmiechnie... Lecz chyba nie zamierzało. Dojrzała go zanim przemówił, bowiem spojrzała przez moment w bok i od razu odwróciła wzrok od postaci @Jerry Davies. Tylko jego jej tu brakowało... Akurat bardzo głośno modliła się, by Gryfon nie wrócił do Hogwartu na studia, jednak jej błagania nie zostały wysłuchane. O zgrozo, pomyślała, gdy zorientowała się, że podchodzi akurat do niej - spośród wszystkich ludzi zgromadzonych w cieplarni. To nie zwiastowało niczego dobrego... - Chyba podziękuję - rzekła w odpowiedzi, posyłając mu równie przyjemny uśmiech, jaki szwendał się po jego głupiej twarzy. Następnie udała względne zainteresowanie, szerzej otwierając oczy i mówiąc nieco bardziej gorliwym tonem: - A Ty przyszedłeś tu jako temat dzisiejszej lekcji? Okaz z gatunku Kretynus Totalus? - Nie była to może bardzo wyszukana riposta, lecz nic lepszego akurat w tamtym momencie nie przyszło jej do głowy. W ogóle nie wiedziała, po co Davies ją zaczepiał. Koledzy zorientowali się, że jest pajacem i w desperacji szukał towarzystwa? Czy może planował wywinąć jej jakiś numer? Zrobiła się bardzo podejrzliwa...
Procrastination McGregor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : rude włosy, sporo piegów, szeroki uśmiech
Lekcje! Ach, w końcu chłopak naprawdę zaczynał czuć, że wrócił do Hogwartu. Najlepsze w tym wszystkim było jednak to, że oto jednym z pierwszych przedmiotów było nic innego jak Opieka nad magicznymi stworzeniami, czyli jego ukochany przedmiot. Już od śniadania chodził cały rozpromieniony, zastanawiając się, co też przyjdzie im poznać tym razem. Co prawda nie udało mu się z nikim zgadać, więc korytarze przemierzał samotnie, ale zdecydowanie wiedział, gdzie idzie. Jakby nie patrzeć wszystko to miało tylko jeden minus. Musiał ubrać się w szaty, za którymi szczerze nie przepadał. Gdyby tylko chodziło o strój do Quidditcha... Niestety najbliższy trening, a także wizja tego, co planował, a przynajmniej chciał spróbować zrobić wciąż wprawiała go w nerwowy nastrój. Czy był w ogóle sens, żeby próbował swoich sił jako kapitan? Cóż... potrzebował się kogoś poradzić, najlepiej kogoś z bliskich mu przyjaciół. Tyle tylko, że ten, którego zdanie mogłoby mu powiedzieć nie odzywał się już od dłuższego czasu. Szczerze zastanawiało go, gdzie do cholery podział się Holden. Z jednej strony był wkurzony, ale z drugiej szczerze się o niego martwił. Miał nadzieję, że chłopak nie zrobił niczego głupiego... Póki co jednak nie było czasu na dalsze przemyślenia, gdyż w końcu znalazł się przy cieplarni, w dodatku był przed czasem! Oj tak, ostatnim, czego teraz chciał było spóźnienie się na zajęcia. Jeszcze przegapiłby jakieś istotne informacje, a na to nie mógł sobie pozwolić! -Dzień dobry, Panie Profesorze! Jak minęły Panu wakacje? - rzucił lekko w stronę @Hal Cromwell, szeroko się do niego uśmiechając. Co prawda nauczyciel nie był z nimi jakoś szczególnie długo to Pro i tak zdążył go niezwykle polubić. Zresztą, trudnym byłoby, żeby Gryfon darzył antypatią jakiegokolwiek prowadzącego jego ukochany przedmiot. Gdy już wymienił z nim kilka słów rozejrzał się po sali i widząc kilka znajomych twarzy posłał im szeroki uśmiech, a w szczególności @Ezra T. Clarke, do którego lekko pomachał, rozglądając się za siostrą. Dziwne... nigdzie nie mógł jej dostrzec. To nie było w jej stylu. Zastanawiając się, gdzie też mogła się podziewać bez większego zastanowienia ruszył w stronę ławki, w której siedziała @Hyacinthe Layton, zajmując wolne miejsce obok niej. -No proszę. Nawet Ty przyszłaś na dzisiejsze zajęcia? Nie spodziewałem się, że będzie Ci się chciało po wczoraj. Nie zaśnij tylko i nie zacznij chrapać na cały regulator. To bardzo ważne zajęcia! - wyrzucił z siebie z szybkością karabinu automatycznego, a następnie posłał jej szeroki uśmiech. Tak, lekcja w jej towarzystwie zdecydowanie zapowiadała się ciekawie, ale z drugiej strony nie miał ochoty zakłócać jej porządku. Lubił Profesora Cromwella no i... raz jeszcze, po prostu kochał te zajęcia, co zdradzało podekscytowanie, przez które wyglądał, jakby miała to być jego pierwsza lekcja w życiu.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Całkiem podobało mu się stanowisko asystenta. Niewiele jak narazie zrobił, głównie chowając się w cieniu profesora Swanna... ale jednak patrzył teraz z zupełnie innej perspektywy i było to, prawdę mówiąc, po prostu ciekawe. Ludzie inaczej go traktowali - choć u znajomych tego zbytnio nie zauważył, tak młodsi Hogwartczycy spoglądali nań z niemalże przestrachem. Ponad rok noszenia odznaki prefekta wcale nie przygotował Leonardo na takie sytuacje; jego prefekturę raczej bagatelizowano, a on sam niewiele robił, by temu zapobiec. Może i zaskakiwał wzrostem czy postawną budową ciała, ale niewiele to znaczyło w obliczu sympatycznego uśmiechu i zawadiackiego błysku w czekoladowych tęczówkach. Teraz już nie mógł pozwolić sobie na taką pobłażliwość. Oczywiście, nie ganiał po korytarzach z zamiarem gnębienia młodszych od siebie - był tylko człowiekiem, w dodatku sam w karierze uczniowskiej i studenckiej nieźle zdołał nabroić... I tak wiedział, że niemal każda uwaga z jego strony będzie smutnym przejawem hipokryzji. Trzymał się głównie Swanna, który to w ogóle zainspirował Vin-Eurico do skłonienia się w stronę Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. To jemu pomagał w przygotowywaniu lekcji i to on najwięcej mu doradzał; nieprzeciętnie dziwny profesor jakimś cudem potrafił zdobyć się na niezwykle owocną współpracę. Leo zabrał się nawet w jednej wolnej chwili za przygotowywanie własnych zajęć dla klas trzecich, kiedy to wyhaczyła go dyrektor Bennett... i, cóż, niezbyt mógł jej odmówić, kiedy zleciła mu udanie się do Cromwella. Sam nie wiedział, co o tym myślał - u Swanna było niebezpieczniej i, na swój sposób, chyba ciekawiej... Lecz przecież Leo nie był na wielu lekcjach drugiego nauczyciela i nie wypadało tak oceniać. Wziął notkę z wyjaśnieniami od dyrektorki, po czym udał się do cieplarni. - Dzień dobry - przywitał się, od razu podchodząc do nauczyciela, żeby mu wszystko wytłumaczyć i dać mu też świstek od dyrektorki. Odchrząknął, niepewny czy Hal go kojarzy. - Leonardo Vin-Eurico... Jak pewnie profesor wie, jestem od niedawna asystentem i profesor Bennett uznała, że powinienem zajrzeć też na pana lekcje. Nie będzie problemem, jeśli się dzisiaj podczepię? Z chęcią pomogę - zapewnił, wszystko cicho i dyskretnie, żeby jednak nie drzeć się na całą cieplarnię o poziomie organizacji dyrekcji Hogwartu. Liczył na to, że Cromwell go nie wyrzuci... Choć gdy przemknął spojrzeniem po uczniach, znajomych i mniej, to chyba odrobinę zmienił zdanie.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Lekcje Cromwella nie miały zbyt dobrej reputacji pośród tych uczniów, którzy chętnie ganiali nocami po lesie na rozkaz Swanna. Zdecydowanie bardziej przypaść do gustu mogły tym ostrożniejszym, bardziej zainteresowanym teorią, czy po prostu zwierzętami mniej niebezpiecznymi. Mefisto się do tego nauczyciela nie pchał, chociaż w zeszłym roku Swann nieco stracił w jego oczach - brak ostrzeżenia odnośnie akromantul, nagminne organizowanie lekcji podczas pełni, zajęcia z robienia amuletów przeciw wilkołakom... Cóż, wzorem również nie był. Być może to dlatego Nox uznał, że zajrzy do Cromwella, tak dla przetestowania innej opcji. Dodatkowo zachęciła go lokalizacja - miał nadzieję na zebranie odrobiny dyptamu, albo innych fajnych, przydatnych roślinek. Decyzję o przyjściu podjął w ostatniej chwili, a że akurat siedział na błoniach z ukulele, to tak też się w cieplarni zjawił. Wszedł do środka chwilę przed rozpoczęciem lekcji, zostawiając torbę i pokrowiec z instrumentem w bezpiecznym kąciku; przemknął sobie z tyłu w jakieś bardziej wygodne miejsce, wyłapując znajomą twarz @Neirin Vaughn. - Hej, Nei - powitał rudzielca. Tak jak do ONMS pasował, tak do Cromwella... cóż, nieco mniej. I był to komplement. - Aż jestem ciekaw co tu zamierza zrobić...
Ja tego posta pewnie poprawię, ale chwilowo nie mam możliwości i nie chcę, żeby termin mi uciekł...
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Opieka nad magicznymi stworzeniami wciąż była moim ulubionym przedmiotem, niemniej jednakpo pół roku nieobecności na zajęciach, nie czułam się zbyt pewnie i w tej kwestii nie pomagał nawet fakt, że ostatnie miesiące spędziłam zajmując się smokami, zaś moja wiedza na temat magicznym stworzeń wciąż wyróżniała mnie na tle klasy. Oczywiście nie chodziło o wiedzę, ale o problem z adaptacją do obecnych warunków - nic dziwnego, ludzie plotkowali i musiałam jakoś te przetrzymać. Z uniesioną głową. Wsparcie przyjaciół odrobinę to ułatwiało, jednak na niekorzyść działał fakt, że moja sytuacja rodzinna była co najmniej niestabilna. Pojawiłam się w cieplarni tuż przed dzwonkiem zajmując miejsce z boku - nie chciałam nikogo zaczepiać, więc po prostu zostałam sama, nawet nie licząc, ze ktokolwiek będzie mnie zagadywał.
Hal Cromwell
Wiek : 62
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : okulary do czytania, bardzo zły tatuaż na lewym ramieniu (podgląd w kp)
Pokiwał głową na podręcznikowo wręcz wyrecytowany przez Ślizgona opis nieśmiałków, ale nie zdążył nijak jej skomentować, bo w cieplarni pojawiła się Fire, ściągając na siebie uwagę ich obu. - Pewnie są – potwierdził jej wymijającą odpowiedź wesoło, po czym oparł się na krześle i milcząc przysłuchiwał wymianie zdań, która odbywała się przed jego biurkiem. - Niestety, panie Cortez – powtórzył specjalnie, żeby utrwalić sobie w pamięci nazwisko – Będę dobierał was w pary na podstawie numeru buta. Cokolwiek mieli sobie nawzajem do zarzucenia, nie chciał w tym brać udziału. Szczególnie, że w momencie, w którym Ślizgon zwrócił się bezpośrednio do niego, Hal zaczął bardziej kibicować Fire. Też miał kiedyś te dziewiętnaście lat i miał świadomość tego jak durni są chłopcy w tym wieku. Nachylił się w stronę chłopaka i równie cicho mu odpowiedział: - Myślę, że popełniłeś już błąd zakładając, że ona w ogóle chce, byś jej dogadzał – puścił do niego oko i wrócił na oparcie, biorąc do rąk kubek – Siadajcie – rzucił uprzejmie do obojga – Spokojnie, Fire. Węże nie kąsają, jak się ich nie zaczepia – dodał wesoło i zajął się herbatą. W cieplarni zjawiali się kolejni uczniowie, mniej lub bardziej go zaczepiając. Parsknął śmiechem na komentarz @Hyacinthe Layton. - Trzeba było się zgłosić wcześniej. Nikt nigdy nie chce wywalać gnoju u testrali. Po chwili przy dziewczynie pojawił się inny Gryfon, którego Hal pamiętał, ale… choćby mu śmiercią grozili, nie strzelałby imienia. - A dziękuję, bardzo dobrze – odpowiedział na jednym tchu, cały czas myśląc o tym, jak było temu rudemu. Oscitance… Procratination… Decadence… Bałby się palnąć coś głupiego. W każdym razie rodzice chłopaka chyba za nim nie przepadali. Pewnie dlatego, że był rudy. Skończyła mu się właśnie herbata, kiedy do jego biurka podszedł wysoki chłopak, którego też pamiętał z zajęć i chyba nawet skądś jeszcze, ale nie pamiętał skąd. Na szczęście sam się przedstawił i chociaż oszczędził mu wstydu i zażenowania na tym polu. Jego zapominalstwo dawało się co prawda często we znaki, ale zwykle jakoś tam z tym żył. Nigdy jeszcze nie było to aż takim problemem jak teraz na początku roku szkolnego. Wszyscy znali już jego, a on… kojarzył może z pięć imion. Abyły ich przecież dziesiątki. - Wiem? – zapytał autentycznie skonsternowany - Chyba powinienem – odpowiedziała sam sobie – Pan wybaczy, demencja starcza. Wziął od chłopaka kartkę, odsuwając ją od twarzy, bo nie chciało mu się wyciągać okularów. - Nie no, jasne – odpowiedział trochę niepewnie nadal patrząc w tekst. Prawdę mówiąc, to zaplanował sobie tę lekcję tak, że sam niewiele miał do roboty. Coś tam się jednak zawsze mogło znaleźć, a jeśli nie, to obserwując też się człowiek uczy. Prawda? Odłożył notkę od dyrektorki i wziął większy kawałek pergaminu. - To wykorzystam pana banalnie i wrednie. Zrób listę – wręczył mu kartkę i skinął na uczniów. Pal sześć obecności, potrzebował tego, żeby wiedzieć jak się nazywali. Sam w tym czasie przeszedł na drugą stronę biurka i usiadł na nim twarzą do uczniów. - Dobrze, zaczynamy! Pytanie na początek: kto z was jest zainteresowany smokami? – zapytał z szerokim uśmiechem i podekscytowaniem wypisanym na twarzy. Ha! Tego się nie spodziewali.
TO NIE JEST PIERWSZY ETAP! Mój post wyszedłby strasznie długi, więc robię sobie przerwę w tym miejscu xD Możecie coś od siebie napisać, ale nie musicie. Prawdziwe zadanie pojawi się w najgorszym wypadku rano.
Nie ma to jak Charlie, który tym razem porąbał numery cieplarni i czekał w kompletnie innym miejscu w Hogwarcie. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że bez problemu będzie się spóźniał, jeżeli nie skupi się wystarczająco na ustaleniu własnego grafiku i przede wszystkim - trzymania się go. Niestety lub stety, musiało się to wydarzyć - zwyczajnie prawie się spóźnił, prawie zrobił z siebie kompletnego idiotę, kiedy to miła kadra pracowników z Hogwartu powiedziała mu, że lekcje odbywają się w całkowicie innym numerze pomieszczeń służących do hodowania roślin. Westchnąwszy, trzymając na ramieniu charakterystyczną torbę, tym razem z włosami o kolorze błękitnego paryskiego, zbliżał się powoli do konkretnej placówki, by następnie wejść do środka, gdzie zebrało się wystarczająco dużo ludzi - jednocześnie miał nadzieję na to, że się nie spóźnił. Coś jednak w to trochę wątpił, bo w sumie wszedł wtedy, kiedy profesor Cromwell zadał ostateczne pytanie: "Kto z Was jest zainteresowany smokami?". Nie mógł się wręcz powstrzymać od nagłego wyjścia na scenę oraz zrobienia z siebie idioty - być może Hal kojarzył tego niezdarnika oraz spóźnialskiego ucznia, tudzież mu wybaczy? - Smokami? O, ja! Em, no i przepraszam za spóźnienie, czekałem w całkowicie innym miejscu... - zawstydzony, co prawda ręki do stworzeń magicznych nie miał, aczkolwiek nie zmienia to faktu, iż się spóźnił. Ameba umysłowa chwyciła się za łeb, zastanawiając się porządnie nad tym, czy może powinien już wchodzić, czy po prostu wyjść grzecznie i nie zakłócać spokoju. - Mogę zostać czy mam z góry szlaban? - zapytawszy się, czekał na odpowiedź profesora, którego nazwiska i tak już do jasnej ciasnej nie kojarzył, a jeżeli otrzymał pozytywny wyrok sprawiedliwego sędziego siedzącego za biurkiem i najwidoczniej ze skończoną już herbatą, postanowił dołączyć do grupki, którą kojarzył. Jeżeli nie przyjął - wyszedł zniechęcony, aczkolwiek nadal pozytywnie nastawiony. To znaczy się, kojarzył rudzielca, o zgrozo, o słodka Morgano, nie miał pojęcia, kim jest Ślizgon. Idąc na tyły, uśmiechnął się charakterystycznie w stronę rudzielca, kompletnie nie kojarząc tego, jak na imię ma chłopak z widocznymi tatuażami. Kompletnie go nie kojarzył, jakby ktoś wyczyścił mu pamięć oraz odebrał poszczególne wspomnienia, czy to z innej lekcji ONMS, czy to z festynu. - Heej, @Neirin Vaughn! - przywitał się, spoglądając na to, co ze sobą wziął chłopak - czyżby wymarzyło mu się warzenie eliksirów na zajęciach, które kompletnie do tego nie służyły. - O, i hej... eeee... Nie kojarzę Cię... - spojrzał charakterystycznie w stronę @Mefistofeles E. A. Nox, zastanawiając się porządnie nad tym, z kim ma do czynienia. Nie wiedział, na jak ogromne zagrożenie naraził się względem Ślizgona. No dobra, nie zagrożenie, co nie zmienia faktu, iż w bezpośrednim starciu Chapman nie miałby jakichkolwiek szans, a przecież chyba obiecał, że nie pozwoli na to, żeby jego imię przepadło w otchłań niepamięci. Usiadł wygodnie. - Jak masz na imię?
Bianca była definicją słowa „spóźnienie”. Co więcej, nigdy nie miała prawdziwego wytłumaczenia, bo spóźnianie się już miała we krwi. Jedni nie przychodzili na czas, bo ktoś ich zatrzymał, inni, bo robili wcześniej coś bardzo zajmującego i się nie wyrobili i była też Bianca, która spóźniła się mimo, że wcześniej nie robiła absolutnie nic, no prawie nic. Nawet jeśli otwierając rano oczy mówiła sobie, że to jest ten dzień kiedy będzie na czas wszędzie. Cóż, jak widać nie bardzo jej to wychodziło. Dlatego też szła spokojnie, nie widziała nic szczególnego w bieganiu, zadyszce i kołataniu serca - bieganie wcale nie było takie zdrowe. Tak czy siak była już spóźniona, a przecież nie mogła się spóźnić dwa razy. Po drodze rozmyślała o tym, dlaczego onms odbywało się w cieplarni. Wprawdzie szła tam tylko i wyłącznie dlatego, że była bardzo ciekawa jak nowy opiekun Gryffindoru prowadzi lekcje. Jednocześnie liczyła też na jakieś bonusy z powodu pojawienia się na przedmiocie, z którego nie zdawała egzaminów od trzech lat, profesor powinien to docenić, prawda? - Przepraszam za spóźnienie... – rzuciła w stronę nauczyciela, wchodząc do cieplarni jakby miała zamiar wyjaśnić dlaczego się spóźniła, ale nie mogła przecież powiedzieć, że jej piętnastominutowa drzemka przeobraziła się w czterogodzinną drzemkę i nic nie mogła na to poradzić.
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
Była jedną z niewielu chyba osób, które nie przepadały za Swannem jako nauczycielem. Chętnie obejrzałaby o nim film i powyobrażała, że jest nim, w rzeczywistości jednak nie była przystosowana do ryzykowania życiem i chyba wolała wychodzić bez szwanku z lekcji. Do tego jego przybycie do szkoły zdarzyło się w niezbyt dobrym dla niej momencie i nie była w dobrym stanie do podniecania się jego niesamowitością. Cromwell przedstawiał się jako jego kompletne przeciwieństwo - sympatyczny i bardziej stateczny. Aż chciało się stwierdzić, że nie pasował do schematu hogwarckich profesorów. W gronie nauczycielskim byli co prawda inni jak on, ale Gemm odnosiła wrażenie, że każdy nowy, który przychodził był coraz bardziej zimny, oschły i wyniosły. Nie wszyscy byli wredni, ale sprawiali wrażenie nieosiągalnych i nie byli za bardzo ludźmi, do których chciałoby się pójść z problemem, który nie dotyczył lekcji. A może zatrudnienie Fairywna było już dotknięciem dna i teraz znów zaczynali od nowa wybierając przede wszystkim ludzkich profesorów? Trochę się spóźniła, ale nie było to dla niej nic dziwnego. Zresztą nie była jedyna. Przed nią też ktoś wchodził, a i ona sama musiała podtrzymać drzwi dla dobiegającej do cieplarni Gryfonki. Rozejrzała się po ludziach, szukając sobie towarzystwa. Zobaczyła siostry Hudson i w pierwszej chwili, chciała dołączyć do siedzącej na uboczu Lotty, ale przypomniała sobie plotkę, o tym, że zostawiła własne dziecko, co ogromnie raniło ją samą. Z drugiej strony nie chciała skreślać dziewczyny, mimo wszystko nie czuła się gotowa na rozmowę z nią. Gdyby zaś usiadła z Bri i Sunny byłoby jej z jakiegoś powodu ogromnie żal Lotty. Sama siadać nie chciała, bo jednak na lekcje chodziła przede wszystkim dla towarzystwa i chciała mieć się do kogo od czasu do czasu odezwać. Ostatecznie więc, żeby nie przeciągać, przysiadła przy nieznanych sobie dziewczynach, które wyglądały sympatycznie, a do tego już rozmawiały, więc chyba ta idea nie była im obca. - Zaczyna z pierdolnięciem, co? - szepnęła do @Ariadne T. Fairwyn i @Marceline Holmes, zapominając się przedstawić. Swoim pytaniem profesor ją zaskoczył. Myślała raczej, że będzie taką alternatywą, że uczniowie będą mogli sobie wybrać czy wolą się uczyć o tym jak nie dać się zeżreć ze Swannem, czy o tych bardziej przyziemnych stworzeniach, z którymi ma się większe prawdopodobieństwo zetknąć w swoim szarym, zwykłem życiu przeciętny czarodziej. Taką przynajmniej miała wizję, ale najwyraźniej nowy profesor zamierzał konkurować ze swoim kolegą po fachu.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Odpuściła sobie ONMS już dawno temu. Zajęcia ze zwierzętami wydawały się czymś najlepszym na świecie, ale szybko okazało się, że z opieka nad nimi polegała w dużej mierze na pracach porządkowych, a potem coś jej i tak umierało. Wolała jednak książki i rzucanie zaklęć. Kiedy w szkole pojawił się Ajax Swann dała temu przedmiotowi kolejną szansę. W końcu uwielbiała jego postać od najmłodszych lat, jak każdego łowcę przygód. W tym czasie jednak miała już tak daleko posunięte plany na przyszłość i poświęcała tym przedmiotom, którymi faktycznie się interesowała tyle czasu, że Opiekę Nad Magicznymi Stworzeniami musiała odpuścić. W cieplarni pojawiła się tylko dlatego, że nowy profesor był też nowym opiekunem Gryffindoru i chyba wypadało zorientować się jaki jest. Szczególnie, że opinie słyszała różne - od tego, że bardzo fajny i sympatyczny, po to, że nudny i dziwny. Nie była pewna czy zdążyła na czas, ale na wszelki wypadek biegła. Drzwi przytrzymała jej jakaś prefekt, więc myślała, że zdążyła, ale najwidoczniej odznaki znajdowało się w paczkach z czipsami. W Gryffindorze do ej pory chyba właśnie tak to z resztą działało. Musiała wejść do szklarni zaraz za @Bianca Zakrzewski, bo sistra jej najlepszego przyjaciela też jeszcze stała. Ucieszona, że zostali w tej budzie jeszcze jacyś fajni Zakrzewscy, pociągnęła ją łokieć i wepchnęła się z nią do ławki. - Wydaje mi się czy cię jakoś obrzydliwie dawno nie widziałam? Nie spodziewała się, że w szklarni będą mieli zajęcia o smokach, toteż na pytanie profesora rozdziawiła się tylko zdumiona. Z osłupienia wyrwał ją @Leonardo O. Vin-Eurico zbierający podpisy na liście obecności. Cieszyła się, że wielkolud nie zniknął jeszcze ze szkoły. Szkoda, że Lys nie chciał pójść w jego ślady, chociaż nie mogła powiedzieć, żeby mu się nie dziwiła. - Ej, Leo, czy jako asystent możesz nam dawać jakoś super dużo punktów? - zapytała z uśmiechem, stawiając parafkę. W sumie szkoda, że nie miała żadnych wtyk na przedmiotach, na które faktycznie uczęszczała.
------------------------------------------------------- HAL KAZAŁ PRZEKAZAĆ, ŻE LISTA GOŚCI ZAMKNIĘTA I JAK KTOŚ JESZCZE PRZYJDZIE, TO ZASTRZELI JAK KACZKĘ!
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Zerknął na moment na Gryfonkę stukając przy tym palcami w swoje ramię słuchając jej wypowiedzi spokojnie, bez najmniejszego drwiącego uśmiechu. Wyglądał jakby przysłuchiwał się jej wypowiedzi godnej wykładu profesora. Przytakiwał jedynie delikatnie głową. - Szkoda, a tak dobrze mogliśmy się bawić - Wzruszył ramionami i rozłożył ręce w rezygnacji i uśmiechnął się przesłodko do dziewczyny. Wtedy spojrzał na profesora, który powiedział na jakiej zasadzie ma ich dobierać w pary. Roześmiał się i mimowolnie spojrzał na stopy Blaithin, a później na swoje. -Chwilę temu, gotów bym był upiłować sobie palce by rozmiarem się dostosować do rozmiaru Panny Fire. Teraz jednak bardziej zależy mi na tym by każdy czuł się komfortowo, na Pana zajęciach. - powiedział do profesora, a później wysłuchał jego rady wypowiedzianej szeptem. Przez co nachylił się w jego stronę i gdy dobra rada dotarła w całości wyprostował się i posłał koleżance przeciągłe spojrzenie, a jego kąciki ust drgnęły spowodowane parsknięciem. - Wątpię by sama wiedziała w końcu czego chce- odpowiedział normalnym tonem i skinąwszy głową profesorowi z szacunkiem odsunął się od stanowiska i odszedł nieco dalej stając gdzieś w środku całego tłumu. Nie zamierzał odpowiadać profesorowi, uznał, że zamienił z nim wystarczająco słów, na obecną chwilę. Zwłaszcza, że na pytanie jakie im zadał odpowiedź była, aż nazbyt oczywista. Bo kto w końcu nie lubił lub nie ciekawił się smokami.
Hal Cromwell
Wiek : 62
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : okulary do czytania, bardzo zły tatuaż na lewym ramieniu (podgląd w kp)
Zaraz po jego pytaniu, jedno po drugim, wpadło czterech spóźnionych uczniów. - Z góry musi pan zostać - odpowiedział Puchonowi luźno i skinął na całą czwórkę, żeby zajęli miejsca - Wracając do smoków! - serce w nim zaprawdę rosło, kiedy widział skrzące się w młodzieńczych oczętach podekscytowanie - Bardzo mnie cieszy wasz entuzjazm, ponieważ... - o ile było to w ogóle możliwe uśmiechnął się jeszcze szerzej - Ponieważ dziś nie będziemy zajmować się niczym z nimi związanym. Dał im krótką chwilę na wyrażenie zawodu i niezadowolenia, przyglądając się im z rozbawieniem. Doskonale wiedział, że z jakiegoś powodu większość młodych osób, myśląc o karierze ze zwierzętami marzy o pracy ze smokami. Nie potrafił tego wyjaśnić, mimo że sam nie był wyjątkiem. Kiedy zaczynali ONMS w trzeciej klasie można było sobie pomyśleć, że nie istniały inne magiczne stworzenia poza ziejącymi ogniem smokami. W szóstej klasie Hal, chcac być jednak bardziej oryginalny niż trzy czwarte roku na krótko postanowił przestać się nimi podniecać i nie szukając daleko zdecydował, że jego nowymi ulubionymi zwierzętami będą wiwerny (nie mógł o tym zapomnieć, bo nadal miał jednego na ramieniu... Dobrze, że w ogóle miał to ramię). W planowaniu przyszłości przeszkodziło mu jednak lenistwo, pijaństwo i ogólnie debilizm, więc ostatecznie największym zwierzęciem jakim się zajmował była krowa. Na szczęście później odbił się od dna i wrócił na studia, po to by dojść do wniosku, że wiwerny, to też nie to. Było całe mnóstwo tak zwanych charakterystycznych zwierząt - smoki, jednorożce, hipogryfy, niuchacze, buchorożce - popularne, wszystkim znane i fascynujące. Kiedy musieli uczyć się o trzminorkach, kuli wyłącznie, żeby zdać - bo co to niby za zwierzę trzminorek. Małe i nic nie robi. Z czasem jednak powoli docierało do nich, każde z tych zwierząt po coś istnieje i chociaż nie jest w tak oczywisty sposób niesamowite jak smok, też jest pasjonujące. Nie liczył na to, że oni odkryją to wcześniej. Jakiś nieduży ich procent w pewnym momencie stwierdzi, że chce hodować plumpki, albo chronić toksyczki. I będą sobie tak jak on, pluli w brodę, że po egzaminie spalili notatki. Mógł się z nich jednak śmiać. To była niewątpliwie jedna z niewielu zalet "starości". - Ci z was, którzy jeszcze nie wiedzą, powinni mieć świadomość, że tak naprawdę jestem wrednym i złośliwym człowiekiem, i nie należy mi ufać - powiedział pogodnie - A teraz na poważnie. Dzisiaj powiemy sobie o dwóch gatunkach, które Ministerstwo sklasyfikowało jako "neutralne", w czym jeden zupełnie niesłusznie, ale do tego dojdziemy. Najpierw musimy przebrnąć przez teorię, a następnie mam dla was zadanie praktyczne; wydaje mi się, że całkiem fajne. Panie Vin-Eurico, jeżeli mogę prosić, to niech pan przyniesie z zaplecza pudełko z preparatami i rozda po jednym z gatunku na dwie osoby. Hal w tym czasie przestudiował listę obecności. Niektóre nazwiska, kiedy je zobaczył, znów mu się przypomniały i bez problemu mógł je dopasować do uczniów. Pamiętał Ezrę, Mefistofelesa, Neirina, a rudy Gryfon faktycznie miał na imię Procrastination. Leo wrócił z zaplecza i zaczął rozkładać przed uczniami słoiki z zakonserwowanymi w formalinie gumochłonem i chrobotkiem. - Parszywa robota, co? - mruknął do niego, kiedy przechodził obok. Obawiał się, że nich wszystkich zebranych, to asystent wynudzi się dziś najbardziej, a on będzie mu musiał wymyślać podobne gównozajęcia wcale nie przygotowujące do zawodu nauczyciela. - To co chcę od was, to żebyście sobie te dwa organizmy narysowali - zwrócił się ponownie do klasy - Ja w tym czasie trochę o nich pogadam i powiem wam na co zwrócić uwagę. Spojrzał na asystenta, myśląc czym jeszcze by go zająć. - Możesz je narysować na tablicy - zaproponował przepraszającym tonem i rozłożył bezradnie ręce, dając do zrozumienia, że jeżeli wolał posiedzieć i po nic nie robić, to też nie miał pretensji. - Zaczniemy od gumochłona - teraz już całkowicie skupił się na uczniach - Jakby ktoś nie był pewny, to ten wielki brzydki robal. Większość z was zapewne kojarzy go jako najnudniejsze zwierzę świata no i faktycznie nie jest bardzo wymagające, ani nie robi sztuczek, ale jeżeli chodzi o biologię gatunku, to wiemy o nim mniej niż o smokach tak naprawdę. Zacznijmy od budowy, to będziecie musieli umieścić na rysunkach: dorastają do 10 cali i tak jak każdy robal mają dwa końce, ale co ciekawe w przypadku gumochłona oba jego końca są identyczne, obydwoma może pobierać pokarm, z obu wydobywa się śluz i oba musicie umieścić na rysunku. Kolejna ciekawostka o gumochłonach: pomimo, że są bezkręgowcami, a nie ssakami najwyraźniej mają zdolność pocenia się. Nikt tego dokładnie nie zbadał, więc nie wiadomo po co, dlaczego, ani jakim cudem, ale odkryto, że posiadają strukturę homologiczną do ssaczych gruczołów potowych. Tych gołym okiem nie widać, więc nie rysujecie. Co do trybu życia zaś to nie ma za dużo do gadania. Gumochłony praktycznie się nie ruszają, większość dnia siedzą zakopane w wilgotnej ziemi, jak już coś robią to jedzą. To w sumie jak niektórzy ludzie... Żywią się głównie sałatą, ale nie pogardzą też inną zieleniną. Jak już wspominałem należą do kategorii zwierząt neutralnych i tu się wszystko zgadza, bo mają niewielki wpływ na środowisko, praktycznie się nie ruszają, więc nie użyźniają gleby, w której żyją, a nie jedzą też jakoś bardzo dużo, więc trudno, żeby wyrządziły jakieś szkody. Miałem kiedyś sąsiadkę, która twierdziła, że jej gumochłony zeżarły całą kapustę z ogródka, ale okazało się, że to był bielinek kapustknik, a pani po prostu się nie znała ani na magicznych, ani niemagicznych zwierzętach. Tak to właśnie jest. Przez ludzi gumochłon, a raczej jego śluz jest wykorzystywany jako substancja zagęszczająca, głównie do eliksirów, ale można też spokojnie dodać do zupy, chociaż to niektórych obrzydza. Do gumochłona jeszcze wrócimy, a teraz skupmy się na drugim gatunku, który w odróżnieniu od gumochłonów nie jest gatunkiem rodzimym. To jest chrobotek i chociaż wygląda jak grzyb, jest zwierzęciem. Chciałbym, żebyście na swoich rysunkach uwzględnili szczecinkę na kapeluszu, która pełni funkcję ochronną oraz macki (te przy trzonie), które służą do polowania na żyjące w glebie bezkręgowce. Tyle o budowie - teraz ważniejsza sprawa, czyli jego wpływ na środowisko. Zacznijmy może od tego, że jak już mówiłem chrobotek jest obcy dla naszej fauny. Pochodzi ze Skandynawii, ale coraz częściej spotykany jest w całej północnej Europie. Nie ma co wątpić, co do tego, że został do nas w jakiś sposób zawleczony, a nie zwyczajnie zwiększył zasięg, bo po pierwsze jesteśmy krajem wyspiarskim, a chrobotki nie pływają, a po drugie teraz trend jest wręcz odwrotny i to żyjące na południu gatunki poszerzają terytoria w górę. No i tu jest właśnie kwestia tej ich "neutralności" jak to określa Ministerstwo. W świecie magicznym mamy bardzo kiepski podział gatunków, bo odnosi się on wyłącznie do tego, jaki wpływ mają ona na bezpośrednio na człowieka, a konkretniej jak duże stanowi dla niego zagrożenie. Mugole natomiast posiadają coś takiego jak lista gatunków obcych i inwazyjnych, i jeszcze osobną - niebezpiecznych, która się właśnie odnosi do tych zagrażających zdrowiu lub bezpieczeństwu. Gatunkiem obcym nazywa się taki, który występuje poza swoim naturalnym obszarem, ale ma właśnie neutralny wpływ na środowisko albo po prostu tam wymiera. Chrobotek zaś tak z definicji łapałby się właśnie moim zdaniem na listę gatunków inwazyjnych, czyli obcych, które świetnie funkcjonują w nowych warunkach, rozmnażają się i rozpoczynają ekspansję, wypierając naturalnie występujące gatunki. Chrobotek fantastycznie czuje się w naszych warunkach, a że ma tu jak na niego ciepło, to rozmnaża się w szaleńczym tempie. Gdyby wypuścić tu dziś chrobotka, maksymalnie za tydzień zająłby całą cieplarnię. Dlatego nie przyniosłem wam żadnych żywych okazów. Powiecie, że co za różnica w jakiej kategorii się znajduje i że to tylko kwestia nazewnictwa, ale no niestety nie do końca tak jest. U nas jak coś dostanie kategorię neutralną, to Ministerstwo ma to w głębokim poważaniu. Dopiero jak gdzieś już się pojawią szkody, to można liczyć na pomoc ze strony Urzędu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, ale to jest mnóstwo zachodu, bo chrobotek z jakiegoś powodu nawet nie jest wpisany na listę szkodników. U mugoli natomiast istnieje prawny zakaz wprowadzania gatunków inwazyjnych do środowiska, a państwo podejmuje kroki w celu ich zwalczania i wszystko jest kontrolowane, a tymczasem chrobotek rozprzestrzenia się w najlepsze i niszczy łąki, pola i lasy. No więc co z takim chrobotkiem zrobić jak się natkniemy? Tak najbardziej "eko" jest wsiedlić w tym miejscu gnomy, które z przyjemnością zjadają chrobotki, tylko potem jest problem taki, że trzeba odgnamiać. Najłatwiej jest więc go po prostu zabić. Jak to zrobić humanitarnie? Najlepiej szybko zgnieść. Można też zamrozić, ale w bardzo niskiej temperaturze, bo jak wiemy jest to gatunek z północy. Teraz jeszcze jest opracowywany środek chrobotkobójczy na bazie jadu toksyczka, ale jeszcze nie nie został wprowadzony. No i to tyle. Pytania? Macie rysunki? Przeszedł się po klasie i obejrzał ich radosną twórczość. Nie było to trudne zadanie, więc tak jak się spodziewał poradzili sobie doskonale. Nadszedł czas na część praktyczną. W tym celu podzielił ich na czteroosobowe grupy, chcąc uniknąć zamieszania sam ich do nich przydzielając. Wnioskując, że zwykle siadało się raczej obok osób, które się lubiło, kierował się tym jak siedzieli, uważając jedynie, żeby nie połączyć tych ze sobą tych, którzy przed lekcją mieli ze sobą jakieś spiny.
ZADANIE 1, czyli to rysowanie. Nie musicie tego robić. Zakładam, że każdy podołał. Ale jeżeli chcecie, możecie wysłać własnoręczne rysunki. Oba gatunki ze zdjęciem znajdziecie na HP wiki. Autorów nagradzam punktami dla domu lub dodatkowymi punktami w następnym zadaniu, jeszcze zobaczę.
WSTĘP DO 2. ZADANIE, czyli to co mnie naprawdę interesuje. W spojlerze macie podział na grupy. Pod postem piszecie jak dobrze Wasza postać dogaduje się z każdym z pozostałych członków, w skali 1-5, gdzie 3 to stosunek neutralny. Przykład: Grupa: Mary, Tom, John i Katie Mary nienawidzi Johna, więc daje mu 1, Tom jest jej najlepszym przyjacielem, więc daje mu 5, a Katie jest jej koleżanką z dormitorium, więc 4.
Grupy:
I: Neirin Mef Charlie Lotta
II: Pro Hya Jerry Carson
III: Aleks Isabelle Elisabeth Riley
IV: Sunny Bridget Bianca Ettie
V: Nessa Ezra Cocytus Winter
VI: Ariadne Marce Gemma Fire
Jeżeli połączyłem kogoś z jego własnym multi, to krzyczcie xD
Leoś, w następnym zadaniu wymyślę Ci coś z kostkami i w ogóle, obiecuję.
Czas macie do 21.09 godz. 21.09
Jeżeli ktoś nie odpisze, to może bez przeszkód wziąć udział w drugim zadaniu. Nie dostanie tylko punków do kuferka, a przy relację z ludźmi z grupy potraktuję, jakby było na 1.
Ciekawe kto przeczyta cały post xDDD
Ostatnio zmieniony przez Hal Cromwell dnia Pon 17 Wrz 2018 - 0:11, w całości zmieniany 2 razy
Spóźnialscy uczniowie. Nie lubiła ich. To znaczy się, nie miała nic przeciwko ich wyglądowi, charakterowi, co nie zmienia jednak faktu, że zakłócali w pewnym stopniu całokształt działań. Psuli... hierarchię budowaną przez profesora Cromwella. Czujne oczy Winter bacznie obserwowały dochodzące osoby, zastanawiając się poważnie nad tym, jak te lekcje będą wyglądały. Siedząc gdzieś dalej w ławce, rozmyślając nad przeszłością i przyszłością, starała się odnaleźć własnoręcznie miejsce w tym całym bałaganie - nie wiedząc jednocześnie, jak się zabrać do własnego życia. Bała się, że plan nie wypali, że podstawowa książka, z której pragnęła zaczerpnąć wiedzy, natchnąć nią komórki zdobiące płaty mózgowe znajdujące się pod kopułą czaszki pokrytej skórą i włosami, nie wystarczy. Jednak - w przeciwieństwie do innych umiejętności; animagia wydawała się być jedną z najbardziej rozpowszechnionych pod względem teoretycznym. Wręcz na wyciągnięcie ręki, kiedy to zdawała się zanurzać po kolana w tym temacie. Już wcześniej szukała skutecznego sposobu na zapewnienie sobie bezpieczeństwa, teraz jednak - musiała się skupić w pełni na nauce. Aczkolwiek nie mogła, coś ją od tego odciągało, nie mogła po prostu się skoncentrować, jakby jakaś siła skutecznie zabierała jej skuteczną metodę nauczania. No tak - demony przeszłości. Skutecznie uwierające ciało, skutecznie wymagające uwagi, kiedy to wyciągnęła odpowiednie rzeczy do notowania informacji. Lista osób zebranych na pergaminie przez wyjątkowo wysokiego asystenta (którego odrobinę kojarzyła - czyżby był studentem zaledwie o rok starszym?) zapełniła się w mgnieniu oka, Winter zaś bezmyślnie notowała kolejne słowa wypowiadane przez profesora. No dobra, nie aż tak bezmyślnie; wyłapując to, co uznawała za najważniejsze, dotarła do sedna sprawy, czyli rysunku. Mówiąc wprost - nie miała żadnych większych zdolności manualnych. Oczywiście poczucie stylu i harmonii działało pełną parą, co nie zmienia faktu, że stworzenia, jakimi uraczyła zeszyt z notatkami, były wyjątkowo ohydne. Czy się tym przejmowała? Naaah. Czemu i na co to komu, skoro wiedziała, o które z nich dokładnie chodzi. Niby były w słoikach, ale nie oszukujmy się - wyjątkowo nudne, nie na temat, już smoki byłyby o wiele ciekawsze. Jeden robak, dziwny, obślizgły, pozostawiający śluz, drugi zaś Chorbotek, wyśmiewawczo przypominający grzyba. Tuż pod tym miała wszystko ładnie wypunktowane, najważniejsze informacje, nawet nie potrzebowała poprosić profesora o to, by przerwał paplaninę. Była po prostu dobra. Spojrzała pierwsze ostrożnie na Ezrę. No tak, prefekt, którego darzyła szacunkiem i bez problemów kojarzyła - ciekawe, czy on ją też (4). Kolejny prefekt, tym razem w postaci damskiej, z którą przyszło jej współpracować na zajęciach dotyczących zielarstwa oraz uzdrawiania - tutaj miała mniejsze pole do popisu, traktowała ją po części neutralnie, po części przyjacielsko (3,5), po prostu wesoła dusza, do której nie pasuje. Na koniec - Cocytus, Ślizgon, który to wywołał drobną wymianę zdań z Krukonką. Nie znała go, nie kojarzyła, był całkowicie nowym uczniem, tudzież nie pozostało jej nic innego, jak wewnątrz duszy przekręcić oczami i pomyśleć (3). Ja pierdolę.
Notatki:
*to ma ręce, ale mi się nie chciało xD
Ostatnio zmieniony przez Winter Rieux dnia Wto 18 Wrz 2018 - 12:40, w całości zmieniany 2 razy
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget nie była jakoś szczególnie zaskoczona faktem, że tematem ich zajęć nie będą smoki - jeśli już to najwyżej w teorii, a miała wrażenie, że tych gadzich napaleńców nawet to by nie satysfakcjonowało. Wybór cieplarni pełnej łatwopalnych roślin byłby ze strony profesora Cromwella pokazem wyjątkowej lekkomyślności, czy też raczej głupoty, o którą go broń Merlinie nie podejrzewała. Był inteligentnym, bardzo przyjaznym mężczyzną, do którego żywiła ogromną sympatię! Każdy by się jednak odrobinę załamał, gdyby dowiedział się, że lekcja będzie dotyczyła gumochłonów... Bridget miała już kilkakrotnie styczność z nimi i bynajmniej nie czuła niedosytu wiedzy o nich. W siódmej klasie miała nawet okazję mieć bliższe spotkanie z gumochłonem, kiedy to oberwała nim w twarz. Nie było to doświadczenie przyjemne, lecz chociaż skórę miała potem w dobrej kondycji i dobrze nawilżoną... Skupiła się w grupce składającej się z samych dziewczyn i z uwagą wysłuchiwała tego, co profesor miał do powiedzenia. Nie mogła wyjść z podziwu, że o tak nudnych i mało ciekawych (jej zdaniem) zwierzętach dało się aż tak długo mówić - a wykład, który przeprowadził nauczyciel wcale nie wydawał się być zwykłym laniem wody, lecz przekazywaniem czystych informacji. Chyba to zrobiło na niej największe wrażenie. Od czasu do czasu rzucała spojrzenie na znajdujące się w słoikach zakonserwowane ciała obu zwierząt, które mieli w międzyczasie uwieczniać w postaci rysunków na papierze. Bridget szkicowała co nieco, wciąż uważnie słuchając i gdy pan Cromwell rozpoczął mówić o Chorbotku, jego słowa dość mocno ją zainspirowały. Na tyle, że zupełnie oddając się swojej wizji artystycznej, przestała dokładnie słuchać jego słów. Porwał ją twórczy szał, w przypływie którego stworzyła naprawdę zabawne i imponujące dzieło (ach, ten samozachwyt!). Była z niego serio dumna, choć gdy mężczyzna zaczął patrzeć na prace wykonane przez innych, zestresowała się, że uzna jej obrazek za zwykły żart i kpinę z zadania, które im zadał. Z duszą na ramieniu odsłoniła przed nim swój rysunek...
Z mojej grupy Sunny (5), Bianca (3/4, nie umiem zdecydować), Ette (4)
Doceniam towarzyszący entuzjam - chociaż on, niekoniecznie wygrywa melodię pod moją pokrywą czaszki. Rzecz jest utkwiona w szczególe - nakreślonym dość pewnie, w mojej naturze ugruntowanej przez piętno przemijalności czasu; który jak kropla drążąca w skale, tak samo drąży w umysłach ludzkich stalagnaty poglądów - z nagromadzonych doświadczeń. Posiadam znaczną tendencję do sceptycyzmu; często znajduję siebie w postawie przepełnionej zwątpieniem i nieodzowną rezerwą. Zdanie, padające o smokach, niesione razem z powietrzem - nie zdołało naruszyć mojego spokoju. - Nie pasuje mi zbytnio sceneria - mówię do @Gemma Twisleton, Puchonki, którą niestety - niespecjalnie wybitnie kojarzę. Nie obchodzi mnie zbytnio - czy w owej chwili gaszę jej zapał czy wręcz przeciwnie, czy gaszę też zapał, być może, @Marceline Holmes (w co - akurat śmiem wątpić); profesor prędko (choć nieświadomie) kontynuuje mój tok myślenia, samoistnie zabija biedne, typowo uczniowskie ambicje. - Profesor Cromwell przez dłuższy czas był moim sąsiadem - czuję się zobowiązana do ukróconych wyjaśnień. Nie znałam jego zbyt dobrze, choć kameralny, ściśle magiczny światek sprzyjał - choć wyławianiu twarzy, przypisywaniu podstawy nazwisk i posiadanych imion. Podejrzewam - że również on nie kojarzył mnie zbytnio dobrze; o ile przypadkiem, w przeszłości (byłam dość krnąbrnym dzieckiem, istną prowokatorką kłopotów) - nie zdołałam wybić mężczyźnie okna - albo uczynić inny z tego rodzaju wybryków. Gumochłony nie są specjalnie fascynujące, chociaż - zupełnie posłusznie oddaję się zleconemu ćwiczeniu. Nie umiem zbytnio rysować i robię wszystko - aby ten istniejący fakt ukryć.
Relacje: Marceline 4 Gemma 3 Fire 4
Rysunek: Ari nie ma dokładnie, ale ja jestem dziwką na punkty XD
Ten post na pewno będzie edytowany - możliwe, że o rysunek, a także o przypisane ludziom z grupy liczby.
Carson była wdzięczna profesorowi, że zaczął ponownie mówić, tym razem już na temat zwierząt, którymi mieli się tego dnia zajmować i chyba po raz pierwszy od bardzo dawna na zajęciach z opieki nad magicznymi stworzeniami poniekąd ucieszyła się z wyboru profesora. Gumochłon brzmiał jak zwierzę, które nie będzie w stanie wyrządzić jej żadnej krzywdy, podobnie Chorbotek, a to już był niezaprzeczalny plus! Dziewczyna skupiła się na poleceniu, szkicując na boku kartki koślawe podobizny omawianych zwierząt, zapisując co ciekawsze fakty mówione przez pana Cromwella. Zastanawiające, jak wiele można było powiedzieć o tych stworzeniach? Carson nigdy nie zdawała sobie sprawy, że zostanie zainteresowana gumochłonem... Słuchając jego wywodu, podniosła rękę, by dodać coś od siebie. - Panie profesorze, chciałabym dopowiedzieć coś w kwestii śluzu! Większość zapewne wie, że jest on także używany podczas warzenia eliksiru wiggenowego, który jest jednym z silniejszych eliksirów leczniczych. Z tego względu wydzieliny gumochłona dodaje się również do kremów! O tym wielu już nie ma pojęcia, a chyba warto to wiedzieć - rzekła tuż przed tym, gdy Hal przeszedł do omawiania kolejnego z gatunków. Na koniec wypowiedzi uśmiechnęła się do niego przyjaźnie, rzucając ukradkiem spojrzenia w bok, czy jej informacyjny dodatek kogoś zainteresował lub zdziwił.
Jeśli podobne zakrzywienie czasoprzestrzeni bardzo się kłóci z twoim zamierzeniem, kopnij mnie @Hal Cromwell i skasuję ten dialog!
Co do grupy: Pro (3), Hya (3), Jerry (minus 100) (1)