Jest to cieplarnia, w której nie da się znaleźć niebezpiecznych roślin. Uczniowie zajmują się tu bardzo prostymi rzeczami, takimi jak sadzenie nieszkodliwych i całkowicie bezpiecznych "zarośli". Mimo tego, iż jest to miejsce zupełnie niegroźne, Septienne - nauczycielka zielarstwa, dba o to, by wejście było zamknięte na klucz, tak jak w innych cieplarniach.
Autor
Wiadomość
Marie R. Moreau
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : znamię w kształcie półksiężyca na prawym nadgarstku, słyszalny francuski akcent
Nie wiedziała nic na temat zakazu odwiedzania cieplarni poza lekcjami i zajęciami dodatkowymi. Szczerze w to wątpiła, ale nawet jeśli taki zakaz istniał jeszcze nigdy nie spotkała tu żadnego nauczyciela, a już na pewno nie została w żaden sposób ukarana za przebywanie w cieplarni. - Amortencję tak... Szczerze nie do końca rozumiem jej działanie, ale za to składniki kojarzę bardzo dobrze - zaczęła. - Jaśmin. Niektórzy uważają, że istnieje kilkadziesiąt i więcej gatunków tej rośliny. Pochodzi głównie z Azji i Afryki. Domyślam się, że jeżeli chcesz uwarzyć amortencję to interesuje cię jaśmin lekarski. W naturalnych siedliskach dorasta do nawet 4 metrów długości. Rośnie w miejscach nasłonecznionych, na niemal każdym rodzaju gleby. Jest to roślina pnąca, często można ją zobaczyć w skupiskach, przypominających krzewy. - obserwowała jak dziewczyna otwiera zielnik i szuka odpowiedniej strony. - Jak widzisz - wskazała na ususzony kwiat jaśminu znajdujący się w tomie - kwiaty jaśminu są białe i rosną pojedynczo. Co ciekawe młode pędy nie mają kwiatów. Te pojawiają się dopiero u "dojrzalszych" okazów - uśmiechnęła się do krukonki. Nigdy wcześniej nie występowała w roli nauczycielki i nie do końca wiedziała w jaki sposób przekazać tą wiedzę. - Jeśli chcesz będziemy mogły wybrać się wspólnie na poszukiwania - dodała. - Oczywiście jeśli wolisz zrobić to sama nie nalegam - dodała, czekając na reakcję ze strony dziewczyny.
Słysząc wywodu dziewczyny na temat jednej z wymienionych przed siebie roślin wzrokiem studiowała zawarte w zielniku informacje, które pokrywały się z tym, co mówiła brunetka; zupełnie jakby w pamięci zakodowany miała tekst. Jose zmarszczyła delikatnie czoło, powstałe w nim wgłębienie było ledwie widoczne, jednak jednoznacznie wskazywały na zaskoczenie. Sama należała do tej grupy osób, która wyznawała zasadę "zapamiętaj, zdaj, zapomnij" w myśl przekonania, że przecież w każdej chwili może sięgnąć po wszystkie dostępne źródła, które pomogą jej jeśli będzie potrzebowała się czegoś dowiedzieć. Drzwi biblioteki czy czytelni zawsze stały otworem, czego dowodem była księga leżąca na drewnianym blacie. I w żadnym wypadku nie usprawiedliwia swojego niedouczenia w kwestii roślin! Wszakże wiedziała, że jaśmin jest rośliną o białych kwiatach, które pięknie pachną, a lubczyk to zielony krzew, który również wydziela specyficzny ziołowo-słodki zapach. Sądziła, że ta wiedza jest wystarczająca, a przynajmniej do czasu, bo teraz chciała dowiedzieć się czegoś więcej. Lubiła poznawać temat od podszewki, w dodatku uważała, że zioła zebrane samodzielnie są lepszej jakości niż te zakupione w sklepie, co przekłada się na moc eliksiru. Jeśli chciała by wyszedł perfekcyjnie wszystko musiała przygotować samodzielnie, chociaż wymagało to czasu - na szczęście należała do osób cierpliwych. - W zasadzie na każdego działa w inny sposób, choć często ludzie błędnie myślą, że wyzwala po prostu pociąg seksualny - jej odpowiedź była jakby machinalna, aczkolwiek brzmiała miło. Podobnie, jak Marie miała pojęcie o roślinach, tak panienka Tillman dobrze czuła się w temacie eliksirów, które podobnie jak ludzie - fascynowały ją. - Miałaś kiedyś do czynienia z tym eliksirem? - zapytała, przenosząc spojrzenie niebieskich oczu na nową znajomą, palec wskazujący blondynki zatrzymał się na rysunku przedstawiającym kwiat jaśminu. Zaraz jednak jej wzrok uciekł na wiszącą za Puchonką półkę na której stały donice z różnymi ziołami i kwiatami, w marnym efektem próbowała wśród nich znaleźć odpowiednią. Idąc za myślą odnalezienia rośliny, ruszyła z miejsca mijając Marie. Dolna warga nabiera ciemniejszego odcienia poprzez prosty gest, będący wyrazem konsternacji. - Czemu nie, chociaż zasobów cieplarni nie możemy wynieść - odpowiedziała, niektóre punkty regulaminu szkoły były naprawdę idiotyczne, lecz opinii tej nie wyraziła na głos - Ale nikt nie zabronił nam zapoznania się z nimi na miejscu - dodała. - Więc, gdzie mamy ten jaśmin? On o tej porze roku kwitnie? - pytanie za pytaniem opuszczało jej usta, kiedy oczy śledziły tekst zapisany w książce. Choć czy okres kwitnienia miał znaczenie w cieplarni? Było to przecież sztucznie stworzone środowisko.
Akurat zmierzała do cieplarni, gdy zaczepiła ją profesor Vicario z prośbą, by w ramach kółka zajęła się małymi porządkami. Irvette chciała posiedzieć i postudiować kilka z trzymanych w szkole roślin, ale skoro nadarzyła się okazja, by mogła przy okazji przy nich popracować, nie miała zamiaru odmawiać. Skierowała więc najpierw swoje kroki do schowka, który znajdował się obok cieplarni, by wyjąć z niego potrzebne jej narzędzia. Łopatki, donice, rękawice ze smoczej skóry... Podstawowym zaklęciem wprawiła przedmioty w lewitację i zabrała ze sobą do szklanego wnętrza, gdzie w końcu miała zająć się roślinami, które wymagały jej pomocy. Pierwsze co, zaczęła zajmować się chwastami. Ciężko było nie zauważyć, jak bardzo te niechciane pędy rozpierzchły się po glebie wokół krzaków różanecznika. Irvette zdjęła wierzchnie odzienie i wkładając rękawice na dłonie, zabrała się do pracy. Nie było to wcale takie łatwe. Chwasty okazały się atakować kolcami za każdym razem, gdy próbowała je wyrwać. Męczyła się z nimi dobrą chwilę, nim chwyciła po sekator, którego ostrza posmarowała specjalną maścią paraliżującą. Miała nadzieję, że to pomoże. Ledwo udało jej się uniknąć obrażeń. Ponownie zabrała się za usuwanie niechcianych pędów i tym razem szło jej zdecydowanie lepiej. Widać maść, która zazwyczaj stosowana była dla chwilowego unieruchomienia tentakuli, naprawdę pomagała, dzięki czemu Ruda mogła dokończyć podjęte przez siebie działania. Gdy ten etap miała już za sobą, oczyściła się z ziemi i resztek roślin szybkim "chłoszczyść", po czym zabrała uszykowane wcześniej doniczki. Była świadoma, że niektóre sadzonki wymagają przesadzenia i mimo, że wydawało się to łatwiejszą częścią jej dzisiejszej pracy, zdawała sobie sprawę, że spędzi tutaj czas przynajmniej do kolacji. Nie żałowała jednak, że nie poprosiła o pomoc. Uwielbiała tę robotę i chciała nauczyć się jak najwięcej. Otworzyła worek ze świeżą ziemią i słoik z nawozem. Następnie wzięła pierwszą sadzonkę i delikatnie wyciągnęła ze starej donicy, by chwilę później ugruntować ją w nowym, ceramicznym domu. Gdy upewniła się, że roślina ma wystarczająco miejsca na ulokowanie korzeni i wypuszczenie ewentualnie kilku świeżych, zaczęła przysypywać ją ziemią, by na końcu użyźnić glebę nawozem. Raz za razem powtarzała ten proceder, tracąc kompletnie poczucie upływającego czasu. Jedyne, co pokazywało jej, jak długo siedziała w cieplarni, to ubywająca z worka świeża ziemia i fakt, że raz za razem musiała dorobić trochę spulchniacza, bo jakimś cudem ciągle jej go brakowało. Mieszanie smoczego łajna z olejkiem z figowca wcale nie było najprzyjemniejszą rozrywką, ale tyle chociaż, że olejek skutecznie niwelował smród. Nie musiała więc rzucać żadnego zaklęcia, które omamiłoby jej zmysły. Zdecydowanie była to ta gorsza strona pracy zielarza. Chwytała za kolejne sadzonki, umieszczając je w nowych doniczkach i tak mijała jej godzina za godziną, aż w końcu uznała, że wystarczy na dziś. Czuła zmęczenie ogarniające jej organizm i przede wszystkim, ogromny głód. Posprzątała więc po sobie i zanosząc uprzednio narzędzia do schowka, z którego je pożyczyła, udała się do Wielkiej Sali w nadziei, że zdąży chociaż na resztki jakiegoś posiłku.
//zt
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Naprawdę nie było co się dziwić, że może i nieco nieśmiało, ale jednak pani prefekt poprosiła o pomoc w uprzątnięciu cieplarni profesor Vicario. Chociaż to nie tak, że chciała, by ta aktywnie się w to zaangażowała i zdejmowała miotłą widniejące w kątach cieplarni pajęczyny. Po prostu potrzebowała kogoś doświadczonego, kto mógłby jej pokazać, w jaki sposób powinna się zajmować niektórymi ze znajdujących się w szklarni. Nie ze wszystkimi miała w końcu większą styczność i musiała wiedzieć dokładnie jak dokładnie odżywić ich glebę i w którym miejscu je ustawić, by miały wystarczającą ilość światła wpadającego przez oszklone ściany. Oczywiście, że się denerwowała pracując przy boku nauczycielki. Choć ta była niezwykle miła i roześmiana to Yuuko czuła się skrępowana w jej obecności. Być może było to przez to, że Estella należała do osób niezwykle bezpośrednich, które wydawały się nie znać pojęcia przestrzeni osobistej. Puchonka nie raz oblewała się mocnym rumieńcem, gdy tylko podłapywała spojrzenie jej ciemnych oczu, w których mogła dosłownie utonąć i odwracała wzrok natychmiast, gdy zauważyła jak usta Hiszpanki formują się w czarujący uśmiech. Czuła się znowu jak ta nowa studentka, która nie potrafiła wykonać najprostszego zadania tylko przez to, że rozproszył ją widok niezwykle atrakcyjnej nauczycielki siedzącej na jednym z cieplarnianych stołów. Tym razem jednak były same, a Vicario zdecydowanie nie krępowała się w jej obecności. Czuła jak kobieta staje za jej plecami, przyglądając się temu jak Japonka wykonuje samodzielnie mieszankę nawozu, którym miałaby odżywić rosnące pod południową ścianą cieplarni rośliny, których glebę przed chwilą przekopała delikatnie, by dać jej pooddychać. Sama miała pewne problemy z tą czynnością. Zamarła w bezruchu i na chwilę zapomniała o tym jak się oddycha, gdy tylko Estella zbliżyła się do niej jeszcze bardziej, sięgając ponad jej ramieniem po kilka sztuk skorup jaj memortka, by dorzucić je do mieszanki ziemi i smoczego łajna. Puchonka czuła na swojej skórze jej oddech, gdy tylko ta powiedziała, że w ten sposób wyjdzie jej o wiele większa odżywka po czym odsunąwszy się od uczennicy zaczęła tłumaczyć wpływ zawartych w skorupkach jaj memortków substancji na wzrost pewnych gatunków roślin. Kanoe żałowała jedynie, że kobieta musiała się w tym celu od niej odsunąć. Musiała przyznać, że było w niej coś, co sprawiało, że niezwykle ją do nią ciągnęło. Choć odbiegała od kanonu piękna, które reprezentowały sobą wile to jednak miała w sobie pokłady magnetycznej urody, które sprawiały, że trudno było od niej oderwać wzrok. Z pewnością silnie reagowała na jej bliskość i napawała się nią póki obie znajdowały się w cieplarni. Puchonka spijała z jej ust każde słowo, które tyczyło się należytej opieki nad poszczególnymi roślinami znajdującymi się w cieplarni i starała się nie myśleć o tym jak wielką ochotę miała na to, by zatopić się w jej wargach. Musiała się skupić na swoim zadaniu. Zgodnie z instrukcjami nauczycielki odpowiednio nawoziła i podlewała znajdujące się w cieplarni rośliny, przycinając je jeśli tylko zauważyła na nich jakąś obeschniętą część, która wymagała usunięcia. I chyba właśnie taka posłuszność i pracowitość się podobała Vicario, która co jakiś czas posyłała jej pełen zadowolenia uśmiech niczym kot, który złapał kanarka. W końcu jednak po długim czasie spędzonym w cieplarni w końcu wszystko było ogarnięte. Rośliny otrzymały należytą opiekę, a Yuuko ułożyła wszystkie narzędzia tam gdzie znajdowało się ich miejsce. Musiała uprzątnąć to miejsce, co wykonała w dużej mierze przy pomocy zaklęć, by pozbyć się pajęczyn majaczących w rogach lub porozsypywanej ziemi z podłogi i innych powierzchni. Poprawiła także delikatnie ustawienie niektórych z doniczek na stołach. W tym także na tym, na którym przysiadła sobie Estrella, która bacznie jej się przypatrywała. Czuła, że to już wystarczyło do tego, by zarumieniła się mocno pod wpływem jej uważnego spojrzenia. Nie mówiąc już o tym, gdy poczuła jej dłoń na swoim ramieniu, gdy kobieta postanowiła podziękować jej za dobrze wykonaną robotę i pożegnać się, by wyjść z pomieszczenia. Yuuko prawie dostała zawału, ale z drugiej strony poczuła jak przyjemne ciepło rozlewa się po jej serduszku na myśl, że została pochwalona przez kobietę. Dopiero wtedy mogła podążyć w jej ślady i również opuścić cieplarnię.
z|t
Marie R. Moreau
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : znamię w kształcie półksiężyca na prawym nadgarstku, słyszalny francuski akcent
Zauważyła ledwo widoczny wyraz zdziwienia na twarzy krukonki. Rzeczywiście słuchając Marie mogłoby się wydawać, że dziewczyna czyta z książki. Wynikało to z dokładności jaką przykładała do wszystkiego. Nazwać puchonkę perfekcjonistką to o wiele za mało. Wszystko musiała umieć idealnie i tego samego wymagała od otoczenia, na czym nieraz się już zawiodła. W każdym bądź razie siadając do nauki jakiegokolwiek przedmiotu zapamiętywała definicje, przykłady, równania co do joty pokrywające się z treścią zawartą w podręcznikach, czy książkach znalezionych w bibliotece. Oprócz dokładności posiadała ogromną wiedzę. Nie przechwalała się tym, ale na każdy temat miała coś do powiedzenia. Wynikało to z czasu i sił, które poświęciła na naukę szczególnie przez pierwszy rok w Hogwarcie. Miała wiele zaległości ucząc się wcześniej w Akademii Beauxbatons, gdzie szczególną uwagę przykuwano do rozwoju artystycznego uczniów. Z każdym dniem i kolejnym spotkaniem z uczniami zafascynowanymi eliksirami, a takich w szkole było mnóstwo, coraz bardziej nie rozumiała dlaczego właśnie jej sprawiają tak duże problemy. Mimo usilnych starań dorównania wiedzą pozostałym uczniom i studentom jak widać nie we wszystkich dziedzinach jej to wyszło. Starała się tym jednak nie zamartwiać, chociaż z wrodzoną chęcią bycia ze wszystkiego dobrą nie było to łatwe. - Na szczęście kontakt z amortencją mnie dotychczas ominął i mam nadzieję, że będzie tak jak najdłużej - odpowiedziała blondynce z uśmiechem. - A ty? Można wiedzieć czemu twój wybór padł właśnie na eliksir miłosny? - nie podejrzewała dziewczyny o złe zamiary jednak ciekawość tym razem zwyciężyła. - Teoretycznie kwitnie w miesiącach letnich, czyli od czerwca do sierpnia, ale w praktyce można spotkać go już pod koniec kwietnia i podziwiać do połowy września albo nawet dłużej, choć to zależy już od temperatury - kontynuowała swój wywód. - Istnieje jednak szansa, że w bardziej nasłonecznionej części znajdziemy jakiś okaz, ponieważ tutaj panują zupełnie inne warunki, chociaż mimo wszystko zapewne będzie lekko... zwiędnięty, a już z całą pewnością nieodpowiedni do eliksiru - dodała. Wiedziała, że uczniowie nie mogą korzystać z roślin rosnących w cieplarniach do własnych celów, ale mimo to postanowiła rozwiać w ten sposób ewentualne wątpliwości krukonki. Następnie skierowała swoje kroki w ślady blondynki.
Jeśli chodziło o naukę Jose miała do niej trochę inny stosunek, więcej czasu i energii poświęcała jedynie tym przedmiotom, które rzeczywiście ją w jakiś sposób interesowały, resztę traktując jako przykry obowiązek. Oczywiście bywały chwilę - jak ta - kiedy zagłębiając się w pewien temat zmuszona była sięgnąć do dziedzin magii, które rodziły pewien problem. Na szczęście była osobą dociekliwą, łatwo się nie poddawała, drążyła, choć często z egoistycznych pobudek niżeli chęci poszerzenia wiedzy. Eliksir, choć fascynowały wiele osób to jeszcze większej ich grupie sprawiały problem. Tworzenie mikstur w teorii wydawało się proste - była lista składników, odpowiednie narzędzia oraz przepis ze sposobem wykonania, lecz często nie było to wystarczające. W tym przypadku wymagana była precyzja, cierpliwość i doświadczenie, do którego dochodziło się popełniając po drodze masę błędów. Tillman doskonale zdawała sobie z tego sprawę, trochę czasu zajęło jej nim odkryła, że przepisy zawarte w książkach zawierają błędy, że składniki pozyskane samemu od matki natury mają lepsze właściwości, co było jednoznaczne z lepszą jakością gotowego eliksiru. Wiele było takich niuansów, na które należało zwracać uwagę, a mimo to często były ignorowane. - Miałam, chociaż jedynie z jego rozcieńczoną wersją, która miała znacznie słabsze działanie - odpowiedziała, nawiązując do ostatnich zajęć z panną Dear, które niejako stały się dla niej inspiracją, by więcej uwagi poświęcić amortencji. - Bo wydaje się być eliksirem, który nie działa jednoznacznie. Oczywiście nie chodzi mi o to, że jego zapach odczuwany jest inaczej przez każdego, a raczej to jak wpływa na ludzi. U jednych rozbudza nadmierne zainteresowanie daną osobą, innych nakłania do przełamania wewnętrznych barier, czasem budzi zaufanie wobec zupełnie obcej osoby lub pożądanie do kogoś, kogo się nie lubi - powiedziała, starając się wyjaśnić to w prosty i zrozumiała sposób, przeglądając kolejne kartki zielnika, by znaleźć kolejną interesującą ją roślinę. - Chcę uwarzyć ten eliksir, a następnie sprawdzić jego działanie w różnych stężeniach - dodała, zawierając w tych słowach meritum całego przedsięwzięcia. - W takim razie będę musiała poczekać aż do kwietnia? - zapytała, chociaż chwilę wcześniej uzyskała odpowiedź, którą skwitowała cichym westchnieniem. Była pewna, że trochę szybciej uda jej się zdobyć potrzebne składniki. W zasadzie mogłaby pożyczyć je z cieplarni, tyle tylko, że kadra szkoły na pewno odebrałaby to inaczej. - Dobra, a jeśli chodzi o lubczyk? To przypadkiem nie jest warzywo? - zapytała, korzystając z tego, że miała przy sobie eksperta od roślin. Oczywiście informacje, które uznała za przydatne zapisywała w notatniku, by wykorzystać je w późniejszym czasie.
No tak. Całkowicie zapomniała o ostatniej lekcji eliksirów. Chociaż szczęśliwie oprócz wypicia kilku kubków wody, nie spotkała się z żadnym eliksirem. Wiedziała jednak, że nie wszyscy mieli tyle szczęścia i najwidoczniej Jose właśnie do nich należała. Z reakcji osób w drużynie, z którą konkurowała Marie i tego co właśnie usłyszała od krukonki doszła do wniosku, że w kubeczkach poukrywane był jeszcze rozcieńczona amortencja, eliksir słodkiego snu oraz eliksir euforii. Jeśli ktoś miał to nieszczęście i został zmuszony do skosztowania wszystkich trzech, trzeba było mu tylko współczuć. Mieszanka wybuchowa niema co. Szanowała podejście dziewczyny i szybko skarciła się w myślach za niepochlebne myśli. To, że ktoś chciał uwarzyć właśnie eliksir miłości nie znaczyło, że ma zamiar nielegalnie komuś go podać. Biorąc jednak pod uwagę zbliżające się wielkimi krokami walentynki takie scenariusze wcale nie były niemożliwe. Chociaż chciała wierzyć, że wszyscy uczniowie, a w szczególności studenci mają na tyle rozumu żeby nie eksperymentować z eliksirami, takie przypadki nadal się zdarzały. - Niestety na to wygląda - odpowiedziała dziewczynie. - Jeśli bardzo zależy ci na zebraniu naturalnych składników, trzeba trochę poświęcenia - dodała z uśmiechem. - Na razie możesz się skupić na jakimś innym projekcie. Mimo że ekspertem od roślin by się nie nazwała, to jakąś wiedzę posiadała. A skoro ją posiadała to czemu miałaby się nią nie dzielić? Przecież dawanie jest tak samo przyjemne jak branie, a może nawet przyjemniejsze. - Właśnie, lubczyk. Nie jest to warzywo, ale byłaś bardzo blisko. Jest to przyprawa o naprawdę cudownym smaku, ale nie o tym. Ma on właściwości lecznicze dlatego też wykorzystywany jest w niektórych eliksirach leczniczych, chociaż bardziej korzysta się z niego w mugolskiej medycynie - puchonka nie mogła się oprzeć żeby nie dodać kilku medycznych faktów. Nic w tym dziwnego jeżeli właśnie ten temat najbardziej ja interesował. - Liście lubczyku są duże i mają intensywnie ciemnozielony kolor. Przypominają trochę liście selera. Bladożółte kwiaty, zebrane w kępki rosną na dłuższych łodyżkach. Zapach młodych liści przypomina zapach selera, ale z czasem zmienia się na charakterystyczną korzenną woń. Lubczyk zajmuje stanowiska słoneczne, na żyznych glebach. Kwitnie latem - na przełomie czerwca i lipca, aczkolwiek zbierać go najlepiej jeszcze przed okresem kwitnienia - dokończyła swój wywód, patrząc na krukonkę w oczekiwaniu na ewentualne pytania.
Josefina była zachwycona ostatnimi zajęciami z eliksirów, które łączyły w sobie część zabawy z możliwością zdobycia wiedzy. Rzadko kiedy zdarzało się, by uczniowie mogli na własnej skórze przekonać się, jak działają poszczególne eliksiry - jedyna taka możliwość istniała, kiedy sami je uwarzyli i spróbowali, co często było szalenie niebezpieczne. Profesor Dear łamała konwenanse, chociaż wciąż w pewnych granicach rozsądku, za co zyskała szacunek Krukonki; można powiedzieć, że ta nawet odrobinę ją polubiła. Podejrzliwość Puchonki była zrozumiała, biorąc pod uwagę fakt, że zbliżał się dzień zakochanych podczas, którego wielu osób stawało się ofiarami amortencji. Była to już tradycja Hogwartu, jednak blondynce nie w głowie były podobne zachowania. W jej odczuciu podanie komuś właśnie tego eliksiru uchodziło za desperację, która była jej zwyczajnie obca, zwłaszcza, że w ostatnim czasie chłopcy to ostatnie co zaprząta jej myśli. Daleka była od miłosnych uniesień; te często utrudniały logiczne myślenie oraz zaburzały przejrzystość umysłu. - Z tym nie mam problemu, chociaż myślałam, że uda mi się jednak wcześniej to ogarnąć - przyznała, kreśląc w notesie krótką notatkę - lista spraw do zrobienia niebezpiecznie się wydłużała, jednak na pewne rzeczy nie miała po prostu wpływu, więc musiała się z tym pogodzić, przyjmując rzeczywistości jaką jest. Z drugiej strony będzie miała więcej czasu by zagłębić się w specyfikę tego eliksiru, dzięki czemu zawczasu postawi hipotezy, które później jedynie potwierdzi lub obali. Uśmiechnęła się sama do siebie, bo wraz z planem rodzącym się w pod kopułą czaszki, dotarło do niej, że Robin zaraziła ją pewną dawką optymizmu. Wcześniej okazywała go rzadko, twardo stąpając po ludzkim padole. Po raz kolejny uważnie wysłuchała słów Marie, zapisując interesujące ją informację. Być może mogła wyczytać o tym w książkach, jednak wiedza z pierwszej ręki była lepsza niż grzebanie między starymi stronnicami. - Czyli i w tym przypadku będę musiała trochę poczekać - podsumowała, wyraźnie niezadowolona. Westchnęła ciężko, jednak zaraz na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech. - W takim razie może pomożesz mi odnaleźć te roślin, żebym się im przyjrzała? - zapytała, rozglądając się wokół, lecz nigdzie nie dostrzegła tego, czego szukała.
Wcale nie zdziwiła się, widząc lekkie zdziwienie na twarzy dziewczyny. Sama pewnie też nie byłaby pocieszona, musząc czekać z nauką czegoś dotyczącego jej ukochanej magii leczniczej jeszcze przez kilka miesięcy. Niestety natura rządzi się własnymi prawami i na to już nic poradzić nie mogły. Po chwili jednak, kiedy na twarzy krukonki ponownie zawitał uśmiech, także Marie nie mogła się powstrzymać od podniesienia kącików ust do góry. Niektóre osoby tak już na nią działały. Miały w sobie coś, co sprawiało, że mimowolnie chciała się uśmiechać i zauważała te dobre, pozytywne strony życia, czy sytuacji. Nigdy dotychczas nikomu nie przekazywała swojej wiedzy, dlatego też obawiała się, że jej wywód może być nie do końca zrozumiały dla Jose. Nie korzystała ze specjalistycznych pojęć, a tłumaczony przez nią temat nie był trudny, jednak cały proces przekazywania wiedzy wymagał od puchonki skupienia. Stresowała się możliwością popełnienia błędu i wprowadzenia nowopoznanej koleżanki w błąd. Nie zaszkodziłoby to w żaden sposób, ale Moreau czułaby się z tym koszmarnie. Na propozycję dziewczyny zareagowała tylko szerszym uśmiechem. Wbrew pozorom i szkolnej opinii o sobie, lubiła pomagać innym. Tym razem musiała się jednak pospieszyć, gdyż umówiła się z opiekunką borsuków na spotkanie. Ostatnimi czasy ona także zainteresowała się pewnym eliksirem, tyle że leczniczym i chciała zgłębić jego działanie od strony uzdrowicielskej. Mimo wszystko nie miała zamiaru odmawiać dziewczynie. - Jasne - odpowiedziała, po czym skierowała się, do jednego ze stołów w słonecznej części cieplarni. - Możemy chyba zacząć od jaśminu. Tak jak wspomniałam lubi nasłonecznione stanowiska, więc gdzieś tutaj powinnyśmy znaleźć jakiś okaz - dodała, rozglądając się wśród reszty roślin i ziół.
Cierpliwość była jedną z cech, które charakteryzowały Jose, wszakże potrafiła godzinami wpatrywać się w jedną osobę analizując nawet najdrobniejszy jej gest lub ślęczeć nad wywarem w kociołku, jednak jak wszystko i ona miała swoje granice. Nic więc dziwnego, że nieco zasmuciła ją informacja o tym, że zmuszona będzie czekać kolejne miesiące; stan ten trwał zaledwie kilka sekund, wszakże niezwykła przeżywać tego typu błahostek zbyt długo, rujnując swoje zdrowie psychiczne. W gruncie rzeczy blondynka nigdy nie lubiła wykładów pełnych niezrozumiałych słów, których znaczenia trzeba było szukać w kolejnych kilku księgach. Po co to komu? Sposób zdobywania wiedzy powinien być przyjemny i prosty, dlatego bardziej ceniła sobie rozmowę z Marie niż notatki zapisane na kartkach pergaminu, które teraz leżały porozrzucane gdzieś pod łóżkiem lub na dnie szafy - sięgnie po nie dopiero przed egzaminem. Oczywiście Tillman nie chciała zajmować Puchonce cennego czasu, uszanowałaby jej odmowę. Nie była osobą, która się narzuca, ale z uśmiechem pełnym wdzięczności przyjęła chęć udzielenia pomocy, idąc za brunetką. Z racji tego, że nie chciała wszystkiego zrzucać na nią, kiedy podeszły do stanowiska przy którym rosło pełno kwitnących kwiatów, roślin oraz krzewów, zaczęła się badawczo rozglądać, nieco w oddali odnajdując interesującą je roślinę. - Chyba mam - oznajmiła z wyraźnym entuzjazmem, zrywając niewielką gałązkę na której rosły cztery kwiaty. Przytknęła je do nosa, czując przyjmie słodką, kwiecistą woń. - To jeszcze ten lubczyk - stwierdziła.
Marie był trochę inna. Zdobywała wiedzę, w każdy sposób. Była samotniczką, dlatego też najczęściej polegało to na przesiadywaniu godzinami w bibliotece, robieniu notatek. Czytała je później przed snem, jako coś w rodzaju swojej dobranocki. Kiedy jednak nie potrafiła znaleźć interesujących ją informacji w księgach, mniej lub bardziej chętnie korzystała z pomocy innych. Czy lubiła się uczyć? Na to pytanie nigdy nie ma jednej odpowiedzi. U puchonki nauka była czymś co robiła codziennie i sądziła, że zostanie jej tak jeszcze długo. Z resztą nie przeszkadzało jej to. Zdobywała potrzebną wiedzę i każdego dnia uczyła się o czymś innym. Głównie co prawda skupiała się na uzdrawianiu, ale to nie miało większego znaczenia. Cieszyła się, że blondynka także postanowiła włączyć się w poszukiwania. Sama zapewne siedziałaby tak długo wypatrując poszukiwanej rośliny. Krukonka ewidentnie często musiała korzystać ze wzroku. Nie wiedziała jak to ująć. Nie chodziło jej o to, że patrzyła przed siebie idąc korytarzem. Musiała najwidoczniej dużo obserwować, długo. Tylko wprawne oczy, potrafiłyby tak szybko odnaleźć jedną roślinę pośród wielu innych. - Gratulacje szybkości - zwróciła się do dziewczyny z uśmiechem postanawiając jednak zachować swoje rozważania dla siebie. - Tak, lubczyk. On także rośnie w nasłonecznionych miejscach, tak jak już wspomniałam, dlatego też zbytnio nie musimy się przemieszczać - odparła, ponownie wracając do poszukiwań, tym razem rozglądając się za lubczykiem.
Jose podobnie jak Puchonka raczej stroniła od towarzystwa, była specyficzną osobą, z którą nie każdy przede wszystkim chciał przebywać. Potrafiła wpatrywać się w drugą osobę przez kilkanaście minut nie wypowiadając chociażby słowa, co wielu drażniło; ludzie dziwnie reagowali, kiedy czuli się obserwowani. Nauka była częścią życia uczniów i Krukonka była tego świadoma, dlatego nie stroniła od niej, jednak czytanie książek w jej odczuciu było zbyt nudne, lepiej bawiła się w tym momencie, a dodatkowo zdobywa potrzebną wiedzę - łącznie przyjemnego z pożytecznym. Rzeczywiście panienka Tillman była świetnym obserwatorem, często widziała więcej niż inni, głównie dlatego, że po prostu lubiła to robić. Wiele godzin, dni a nawet miesiącu spędzała na obserwowaniu otoczenia, a przede wszystkim ludzi, co stanowiło pewnego rodzaju uzależnienie, jednak fakt ten zachowywała dla siebie, w oczach innych uchodząc po prostu za dziwną, nawet jeśli w jej zachowaniu była pewna metoda - na pewno o niektórych wiedziała więcej niż oni sami. Słysząc słowa brunetki automatycznie zaczęła się rozglądać, dostrzegła roślinę podobną do lubczyku, jednak kiedy urwała jeden listek i roztarła go w dłoniach okazało się, że nie pachnie on tak intensywnie jak powinien, w zasadzie nie miła żadnego zapachu. - To nie możliwe, by lubczyk nie pachniał, nie? - zapytała, by jednak jeszcze się upewnić.
Obserwacja była techniką Marie na poznawanie świata. Przez pierwsze tygodnie w nowej szkole właśnie tym się zajmowała. Na lekcjach nie udzielała się, tutaj po części także z powodu wybrakowanej wiedzy, obserwowała zachowania Brytyjczyków, słuchała ich wypowiedzi i notowała nawyki. Bycie nowym nigdy nie jest proste, dlatego też puchonka chciała jak najszybciej dostosować się do owego miejsca i wtopić się w tłum. Łatwe to jednak nie było, głównie na obcy akcent, o który była pytana przy nawet najkrótszej wymianie zdań. Jeżyk francuski - przez wielu uznawany za przepiękny, jednak w tym wypadku stanowił niesamowity problem. Mimo upływu dwóch lat, przez akcent spotykała się z ciekawskimi pytaniami. - Nie, raczej nie - odpowiedziała na pytanie blondynki. Lubczyk był rośliną mającą niesamowicie intensywny, charakterystyczny zapach, obok którego czasami nie dało się przejść nie zwracając na niego uwagi. - W warunkach cieplarni zapach może być delikatnie lżejszy, głównie też na porę roku, a także ze względu na ilość i różnorodność znajdujących się tu roślin i ziół. Mimo wszystko jednak nie jest możliwe, żeby nie miał w ogóle zapachu - dodała. Rozglądała się uważnie pośród masy zieleni w cieplarni, próbując dostrzec to jedno odpowiedni zioło. Już wydawało jej się, że coś znalazła, jednak okazało się, że roślina ma maleńkie owoce, co zdecydowanie wykluczało ją z grona poszukiwań. Kierowana intuicją Marie postanowiła jednak dokładniej przejrzeć rośliny właśnie w tamtym miejscu. Po chwili, znalazła lubczyk, skryty pod rozłożystymi liśćmi innej rośliny. - Mam! - krzyknęła informując tym samym o powodzeniu poszukiwań krukonkę, od której znacznie się oddaliła. Chcąc jednak pokazać jej roślinę - w końcu właśnie po to jej szukały - skierowała się w jej stronę, wyciągając przed siebie doniczkę.
Pierwsze dni w szkole nigdy nie są łatwe, Jose również pamiętam to, jak mając jedenaście lat przekroczyła progi Hogwartu, i chociaż wcześniej wiele o nim słyszała to jej wyobrażenia zupełnie różniły się od rzeczywistości, z którą przyszło się jej zmierzyć. Nic więc dziwnego, że Marie początkowo była jedynie biernym obserwatorem, było to bardzo zachowawcze, dzięki czemu mogła najpierw poznać otoczenie, by później znaleźć w nim swoje miejsce. Entuzjazm jaki Jose poczuła gdy w jej dłonie wpadła roślina przypominająca lubczyk, szybko została przygaszona, a sama Krukonka poczuła się nieco zażenowana swoją pomyłką. Z drugiej strony czy powinna? Wszakże nie bez powodu korzystała z pomocy Marie, która była wręcz nieoceniona w przypadku roślin na których Tillman się nie znała, a przynajmniej nie w postacią prezentowanej w cieplarni, bo gdyby miała do czynienia z suszem, zapewne poszłoby jej znacznie lepiej. - Rozumiem - oznajmiła z delikatnym uśmiechem malującym się na różowych ustach, wracając do poszukiwań, które zaraz zostały przerwane przez krzyk Puchonki. Blondynka ruszyła w stronę swojej towarzyszki, spotykając ją w pół drogi z donicą, w której rosła roślina. Jej widok sprawił, że Jo nieco zrzedła mina. - Yhmm...nie powinna być większa? - zapytała, marszcząc czoło, gdy jej niebieskie tęczówki powędrowały na rysunek znajdujący się w zielniku, przestawiający wysoką roślinę, osadzoną w ziemi.
Poprzednie pytanie krukonki nie uznała jako brak wiedzy. Uśmiechnęła się tylko i wyłącznie, a potem przeszyła do tłumaczeń. Cieszyła się, że mogła pomóc komuś swoją wiedzą i absolutnie nie miała zamiaru krytykować dziewczyny za brak wiedzy. Swoją drogą to, że takie myśli chodziły po głowie nowo poznanej koleżanki lekko, lecz niezauważalnie zasmuciły Marie. - Tak, w teorii lubczyk powinien być większy, ale tak jak już kilka razy mówiłam w warunkach cieplarni rośliny rozwijają się inaczej. Poza tym w zielniku jest pokazany lubczyk w okresie kwitnienia, a takiego w obecnym czasie nie spotkamy - spokojnie tłumaczyła blondynce. Może i nie była najlepszą nauczycielką, ale przynajmniej starała się jak mogła. - Mam nadzieję, że pomogłam i przekazałam ci trochę wiedzy - zaczęła - ale muszę się już zbierać. Byłam umówiona z profesor Whitehorn i szczerze powiedziawszy jestem już trochę spóźniona - tłumaczyła, zbierając swoje rzeczy z cieplarni i powoli kierując się do wyjścia. - Mam nadzieję, że jeszcze się kiedyś zobaczymy! - rzuciła na odchodne. Może i zostawiła tam Jose, co niebyło zbyt miłe z jej strony, ale spóźnienie się na spotkanie także nie świadczy o kulturze. Miała nadzieję, że przy kolejnym spotkaniu, będzie mogła jej to jakoś wynagrodzić.
Marie naprawdę świetnie działa sobie jako przewodniczka po świecie flory, który dla Jose był wręcz obcy, a przynajmniej ten obecny w cieplarni. W zasadzie nie przepadała nawet za kwiatami, których widok najczęściej uszczęśliwiał inne dziewczyny. Większy pociąg czuła do eliksirów i latania na miotle, gdzie uparcie uciekało się od ziemi, bo wtedy człowiek mógł poczuć się w końcu wolny; kochała ten stan. - Dobra, rozumiem - przytaknęła, uśmiechając się do Puchonki, kiedy wzięła od niej donice kładąc ją na jednym ze stołów znajdujących się w pomieszczeniu. - Jasne, nie ma sprawy. Raz jeszcze dziękuję za pomoc - powiedziała, kiedy dziewczyna zaczęła się zbierać. Obdarzając ją szerokim uśmiechem zanim drzwi cieplarni zamknęły się z cichym skrzypieniem, a ona została całkowicie sama, mogąc skupić się na tym, co było najważniejsze - opis składników. Nie była pewna ile czasu jeszcze tam spędziła, niemniej opuszczając cieplarni wyszła bogatsza o wiedzę i kilka zapisanych w notesie kartek.
zt
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher wiedział doskonale, że w ostatnim czasie zaniedbał całkiem sporo swoich obowiązków, wiedział doskonale, że nie rzutowało to najlepiej na jego karierę i przyszłość, ale naprawdę działo się zbyt wiele, by mógł w pełni skoncentrować się na roślinności, czy na zwierzętach, nad którymi przynajmniej częściowo sprawiał opiekę. Wiedział, że to nie tak powinno wyglądać, nie o to w tym chodziło, ale miał zbyt wiele spraw do wyjaśnienia, by móc faktycznie spędzać wszystkie dni w sposób, w jaki robił to do tej pory. Nic zatem dziwnego, że okazało się zadziwiająco prędko, iż zadań, jakie spadły na jego barki, było naprawdę sporo, a on musiał zebrać się w pełni w sobie, żeby faktycznie podołać każdemu z zadań. Ferie się skończyły, cieplarnie musiały zostać doprowadzone do porządku, skoro uczniowie i studenci rozpoczynali na nowo naukę, nic zatem dziwnego, że właśnie to miejsce O'Connor wybrał jako pierwsze do przeprowadzenia inspekcji i upewnienia się, że wszystko jest w porządku. Roślinność to jedno, ale były jeszcze kwestie uszkodzeń, jakimi zawsze należało się zająć, bo nigdy nie było wiadomo, czy naruszone przez studentów stoły albo porośnięte bujnymi pnączami belki, nie postanowią w którejś chwili się po prostu zawalić. Nie przejmując się tym, że na policzkach miał już ziemię i był wyraźnie zgrzany, wziął się do kolejnego zadania, jakie zostało przed nim postawione. Drzwi cieplarni zostawił otwarte, żeby było mu łatwiej manewrować ze wszystkimi materiałami, jakich potrzebował do późniejszego przesadzenia niektórych roślin. Podwinął rękawy swetra, po czym ocierając policzek, zostawił na nim kolejne smugi ziemi, która ochoczo przykleiła się do nieznacznie wilgotnej, zgrzanej skóry. Zapewne gdyby tylko O'Connor potrafił śpiewać, nuciłby teraz coś pod nosem, bo właściwie czuł się naprawę dobrze, całkiem swobodnie, kiedy pewne rzeczy zdawały się odchodzić od niego bezpowrotnie, a on miał możliwość zaczerpnąć naprawdę głęboki oddech, robiąc dokładnie to, co kochał. Znał wiele osób, które marudziły, gdy musiały grzebać się w ziemi, ale dla niego było to wyjątkowo satysfakcjonujące zajęcie.
Nie chciał się nadwyrężać - nie chciał się przyczyniać do kolejnych problemów wynikających z własnej, ludzkiej głupoty, jakoby mając zamiar tym samym zdążyć przed własnym idiotyzmem. Było lepiej. Odpowiednie ćwiczenia, których to się podejmował od tygodnia, wszak udawało mu się poruszać jakoś kończyną, pozwoliły mu częściowo odzyskać sprawność - mógł nią ruszać i chwytać odpowiednie rzeczy. Mógł udać się do cieplarni, by zrobić zadanie dla Estelli Vicario, nie martwiąc się o to, iż będzie potrzebował pomocy ze strony kogokolwiek. Na razie nie brał udziału w lekcjach, prędzej zajmując się czymś dorywczo, niemniej jednak nie chciał samego siebie wrzucać na głęboką wodę, w związku z czym zawitanie w miejscu, gdzie znajdują się rośliny hodowane w wyniku działalności uczniów z kółka, było pewnym krokiem do przodu, kiedy to przyglądał się uważnie drzewowi wiggen, które zdawało się być dostępne cały rok. Jakoby stukotem w tle tego całego nieszczęścia, którego się podejmował. Od czasu do czasu zaciskał prawą dłoń, czując, że jej siła nadal nie jest spora, ale może w miarę precyzyjnie wykonywać ruchy, co było wręcz zbawienne. Odzyskał częściową godność; teraz wystarczyło czekać na rezultaty kolejnych ćwiczeń, choć nie zamierzał stać w miejscu bezczynnie. Dlatego, chwyciwszy odpowiednie narzędzia, zaczął szukać roślin powiązanych z wiosną, by tym samym przyczynić się do poprawy własnych umiejętności pod tym względem. Jego podejście do Zielarstwa było różne. Zazwyczaj interesował się tymi składnikami, które wchodzą do kociołka, aby przyczynić się do powstania eliksirów leczniczych, ale poza tym zbyt wiele nie wiedział. Owszem, wyniósł parę ważnych informacji z życia na wsi, wszak tam wszystko działo się wedle roku - wedle odpowiednich pór, które to wyznaczały kamienie milowe. Spoglądał uważnie na sadzonki, najróżniejsze rośliny, byleby przyczynić się do zatrybienia czegokolwiek pod kopułą czaszki. Jego oczom ukazała się roślina, którą kojarzył głównie z tego, że jest wykorzystywana jako składnik umożliwiający wprowadzanie konkretnych zmian w organizmie - asfodelus. Skupiając się uważnie, Lowell, za pomocą lewej ręki, chwycił nożyk, by tym samym ostrożnie przeciąć łodygę, by ta nie doznała żadnych większych uszkodzeń. Roślina kwitnąca początkiem wiosny posiadała predyspozycje, by pojawić się w koszyku, w związku z czym mógł odetchnąć ze względną ulgą pod tym względem. Rumianek - owszem. Pojawiał się późną wiosną, by tym samym pokazać swoje białe płatki, w związku z czym Lowell umieścił parę zerwanych kwiatów do przygotowywanego koszyka. Oczy zwróciły uwagę na wyjątkowo młode pędy dymnica, przypominającej żyto, którą to kojarzył, w związku z czym łagodnie i z chęcią zachowania największej ostrożności, starał się ją zerwać. Nadal, musiał uważać. Nie chciał zabrać ze sobą czegoś, co zwyczajnie by się nie wpasowało w repertuar zadany przez profesor Vicario. Dlatego też chwycił po najprostsze rozwiązanie - kwiaty dyptamu ostrożnie zebrał, wszak te były wyjątkowo delikatne, zauważając, że koszyk się zapełnia i najwidoczniej stanowi już ładny okaz roślin kwitnących podczas w porze powrotu do życia nie tylko flory, ale też i fauny. Pod koniec, do tego niezwykle dziwnego koszyczka, umieścił krwawe ziele. Kiedy to zakończył swoją pracę, ćwicząc jednocześnie prawą rękę, która od czasu do czasu upuszczała różdżkę, kiedy to zmniejszał siłę zaciśnięcia jej wokół drewnianego patyczka, mógł zanieść dowód swojej pracy i tym samym spisać sprawozdanie.
[ zt ]
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Stowarzyszenie Miłośników Przyrody było chyba ulubioną aktywnością pozalekcyjną Irvette. Możliwość przebywania w szkolnych cieplarniach dawała jej sporo radości, a zadania, jakie przed nią stawiano pozwalały poszerzać i weryfikować zielarską wiedzę dziewczyny. W marcu przypadło jej stworzenie wiosennego koszyka roślin. Już od rana w myślach powtarzała sobie te, które chciałaby w nim umieścić. Nie była jednak pewna, czy da radę wszystkie znaleźć. Nie zapoznała się jeszcze w pełni z katalogiem roślin dostępnych w Hogwarcie. Musiała więc liczyć się z tym, że jej plany mogą ulec niewielkiej zmianie. Gdy weszła do cieplarni od razu skierowała swoje kroki po jedną z najbardziej popularnych magicznych roślin. Asfodelus był tak charakterystyczny, że Ruda od razu go poznała i delikatnie ucinając umieściła w swoim koszyku. Nie wyobrażała sobie, by akurat tej rośliny mogło w jej wiązance zabraknąć. Następnie rozejrzała się wokół, a jej wzrok padł na Deroleana. Dość wątpliwej słaby sadzonka jednak przyciągała dziewczynę do siebie. Irvette postanowiła więc zaryzykować. Wiedziała, że dopóki ktoś nie wpadnie na genialny pomysł skosztowania roślin z jej koszyka, nic złego stać się nie mogło dlatego też umieściła w nim tę jedną z bardziej trujących magicznych roślin, jakie udało jej się znaleźć w zasięgu wzroku. Kolejną rośliną, jaką postanowiła zerwać był języcznik migocący. Ruda od zawsze miała słabość do wszelkich odmian paproci, więc chętnie przyozdobiła swój zbiór kilkoma liśćmi tego gatunku. Ślizgonka nie byłby sobą, gdyby nie wzięła pod uwagę krwawego ziela. Jedna z roślin o największym potencjale magicznym i zarazem jedna z najbardziej dziewczynę fascynujących. Mogła godzinami czytać o zastosowaniu i hodowli tego cudeńka, a eliksiry lecznicze z jego dodatkiem praktycznie kolekcjonowała. Ostatnią rośliną, jaką Irvette zerwała, by nadać swojej wiązance nieco koloru był różecznik. Jego kolorowe, kwitnące na wiosnę kwiaty przybierały najróżniejsze odcienie, choć ślizgonka wybrała głównie te o lekko fioletowym zabarwieniu. Nie lubiła zbyt wielu pstrokatych kolorów w jednym miejscu i uważała naturalną zieleń za piękno samo w sobie, choć lubiła je czasem przełamać odrobiną czegoś innego. Jeszcze raz przejrzała swój koszyk, analizując jego zawartość i aranżując wszystko w spójną, estetyczną całość, po czym gdy uznała, że jest z niego zadowolona udała się by oddać go profesorce, a następnie skierowała swoje kroki do biblioteki, gdzie miała zamiar zabrać się za opis każdej z zebranych przez siebie roślin, by przygotować wymagany przez Vicario raport.
//zt
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Kółko - Stowarzyszenie Miłośników Przyrody maj, 2021
Cieplarnie od zawsze stanowiły miejsce szczególnej troski - nie tylko ze strony nauczycieli, ale także i uczniów. Wystarczyło spojrzeć na licznie chodzące do niej osoby, które to, zgodnie z własnym doświadczeniem, starały się tchnąć ponownie życie w mniej lub bardziej uszkodzone rośliny. Tak było przede wszystkim po pożarze w cieplarni, który miał miejsce w wyniku wyrzucenia przez uczniów niedopałka papierosa. Zapoznanie się z zadaniem ze strony Stowarzyszenia Miłośników Przyrody było przyjemne, bo dotyczyło czegoś, co kiedyś potrafił całkiem nieźle. Może ogrodnikiem nie był, może jego doświadczenie z roślinami nie pozostawało na wysokim poziomie, teoretycznie nie znał zbyt wielu łacińskich nazw, a do tego posługiwał się nadal podręcznikami, ale pewne rzeczy z życia na wsi pozostały. Mugolskie odmiany nie stanowiły dla niego żadnego większego problemu. Do tego matka nadal pałała widoczną miłością, gdyż pewne zachowania pozostawały zakorzenione nieustannie w sercu człowieka. Może nie dbał aż nadto o ogród za własnym domem, ale to właśnie z jej rąk wychodziła ta opieka - jakoby zachowanie godne samej runy Berkano - przywodząca na myśl tak naprawdę wiele lat doświadczenia i własnych możliwości, połączonych bezpośrednio ze zdolnościami. W cieplarni może większość rzeczy wydawała się być w porządku, ale tylko i wyłącznie na pierwszy rzut oka. Bardziej czujny rzut okiem w stronę roślin udowodnił Lowellowi, że niektóre z liści magicznych sadzonek posiadają nienaturalny kolor, a inne… no cóż, nie występują, a gałązki pozostają gołe. Czy to w przypadku tych bardziej bliskich jego pochodzeniu mieszkańcom flory, czy jednak tych bardziej odległych, pewne rośliny wymagały odpowiedniej dozy opieki. Nie bez powodu student posiadał pod pachą odpowiedni ku temu podręcznik, raz po raz otwierając go, aby palcem przesunąć po poszczególnych informacjach dotyczących danych gatunków. Jak się okazywało, część z roślin wymagała przesadzenia już znacznie wcześniej, do czego postanowił się wziąć, mimo bólu w lewej ręce. Skrupulatnie określał, które doniczki pozostają za małe w stosunku do korzeni wystosowanych przez magiczne odpowiedniki, by tym samym przygotować ziemię o odpowiedniej kwasowości i ilości składników mineralnych, która to umożliwiłaby tym samym prawidłowy wzrost poszczególnych gatunków. W międzyczasie student zaczął prowadzić także spis poszczególnych przedmiotów - przyrządów do dbania o rośliny, nawozów najróżniejszej maści, od tych naturalnych, po te mniej, jak również nasion. Jak się okazało, w dobie przesadzenia poszczególnych sadzonek, okazało się, iż brakuje przede wszystkim doniczek, które nie byłyby popękane i nie posiadałyby wewnętrznych wad. Na pergaminie, wyczyszczonymi już dłońmi, notował odpowiednio, co prawda trochę koślawo, bo prawą dłonią, to, czego brakowało pod względem ochrony i pielęgnacji roślin. Nasiona pozostawały wysoce ważne dla pierwszaków, które uczyły się od podstaw prawidłowego sadzenia i pielęgnowania niewielkiego życia. Ziemia też pozostawała trochę na wyczerpaniu, co, zresztą, postanowił odpowiednio dopisać. Tęczówki barwy czekoladowej raz po raz znajdowały to, czego potencjalne brakowało - potencjalnie, bo nie miał dostępu do tego, jaki był stan rzeczy na początku - by tym samym zapewnić możliwość funkcjonowania cieplarni na następny rok szkolny. Samemu nie wiedział natomiast, ile czasu dokładnie minęło, zanim udało mu się zakończyć wszelkie prace porządkowe. Niemniej jednak nie narzekał - wszystko sprowadzało się do konieczności odzyskania nie tylko punktów, lecz także zdobycia odpowiedniego doświadczenia. Felinus zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że za około miesiąc nie będzie miał już okazji do działania na rzecz kółek, z czym starał się jakoś pogodzić.
Tegoroczny egzamin z zielarstwa odbywa się w cieplarni numer jeden, która została do tego wydarzenia należycie przygotowana. Są tutaj rozstawione ławki, choć nadal znajdują się tak blisko, że gdyby ktoś się postarał, to mógłby przekonać się, co pisze jego kolega. W pomieszczeniu panuje jednak nadal pewien zaduch, czego nie da się uniknąć, nie wiadomo również, co wydarzy się po tym, jak karki zostaną zapełnione właściwymi, albo i nie, odpowiedziami.
Część teoretyczna
Pani profesor jest zbyt pochłonięta własnymi sprawami, by zacząć egzamin o czasie, za co przeprasza was śmiejąc się radośnie, po czym odsyła na ławkę każdego z was po jednym arkuszu pergaminu. Niewiele, prawda? Okazuje się również, że znajduje się tam tylko jedno, choć nieco rozbudowane, polecenie:
Opisz przynajmniej sześć roślin określanych mianem neutralnych.
Uwaga: nie musicie umieszczać w poście odpowiedzi, wystarczy, że zastosujecie się do uzyskanych wyników.
1 Powinieneś zadać sobie pytanie, czy ty w ogóle wiesz, czym są rośliny? Bo zdaje się, że nie masz najmniejszego pojęcia, o czym piszesz, chociaż jakimś cudem i tak zyskujesz jeden punkt. 2 Bazgrzesz jak kura pazurem, przekreślasz połowę tekstu, właściwe sam nie wiesz, co pisać, miotasz się od jednej rośliny do drugiej, a to na pewno nie tak powinno być, ale jakoś udaje ci się dostać dwa punkty. 3 To nie jest wcale takie trudne zadanie, prawda? Zdajesz sobie sprawę z tego, że mogłoby być gorzej, ale może myślisz o zbyt wielkiej liczbie roślin na raz, bo nieco się plączesz, przez co dostajesz tylko trzy punkty. 4 Ze spokojem przystępujesz do pisania odpowiedzi, chociaż wiesz, że możesz nie zdążyć ze wszystkim, jesteś pewien, że w twojej wypowiedzi pojawią się drobne błędy, ale i tak dostajesz cztery punkty. 5 Niemalże idealnie! Brakuje ci dosłownie kilku uwag, jakiś drobnych rzeczy, o jakich łatwo można zapomnieć, więc z palcem w nosie otrzymujesz pięć punktów. 6 Czy napisałeś powieść? A może to trzynastozgłoskowiec wysławiający nie tylko wspaniałość roślinności, ale również panią profesor? Cokolwiek to jest, kończysz z sześcioma punktami.
Modyfikatory: 1. Za każde 10 punktów kuferkowych z zielarstwa przysługuje wam +1 do wyniku kości (maksymalnie jednak +3); 2. Jeśli zielarstwo jest waszą najlepiej rozwiniętą dziedziną kuferkową, przysługuje wam +1 do wyniku kości; 3. Jeśli wasza postać powstała mniej niż 3 miesiące temu przysługuje wam +2 do wyniku kości.
Ściąganie
Rzut na ściągę:
Najpierw należy rzucić kością k100, by dowiedzieć się, jak obszerna była Wasza ściąga. UWAGA: nie można tego punktu pominąć natomiast za napisanie posta o wcześniejszym przygotowaniu ściągi na 1 tys. znaków – możecie dodać do kości +10, posta na 2 tys. znaków – możecie dodać do kości +20.
1-10 – Jesteś pewien, że to ściąga z dobrego przedmiotu? Może jednak się pomyliłeś? Kompletnie nic Ci nie daje i jeszcze próba zrozumienia, o co tutaj chodzi, zabiera Ci czas. Odejmij jedno oczko od wyniku kości; modyfikatory nadal ci przysługują. 11-50 – Ta ściąga chyba była pisana na kolanie, pięć minut przed egzaminem – połowy nie możesz doczytać, druga połowa wydaje się nieco bez sensu, ale zawsze mogło być gorzej. Niemniej – ta ściąga absolutnie nic Ci nie daje. 51-70 – Nie jest najgorzej, problem jednak tkwi w tym, że chyba nie do końca rozumiesz ten przedmiot i na skrawku pergaminu nie masz wszystkiego, czego potrzebujesz. Nie można jednak powiedzieć, że ściąga jest kompletnie zbędna. Dodaj jedno oczko do wyniku kości. 71-90 – Jest dobrze! Nic jednak nie trwa wiecznie i mimo że Twoja ściąga jest ładna i rzeczowa, to zegarek tyka! Możesz przerzucić k6, liczy się drugi wynik. 91-100 – Masz tam dosłownie wszystko. Może powinieneś dawać korki z tego jak zmieścić tak wiele ważnych informacji na tak małym kawałku pergaminu? Dodaj dwa oczka do wyniku kości.
Rzut na stres:
Warto zaznaczyć, że to żadna nieważna wejściówka, a egzamin. Z tego względu nawet największego śmiałka dotyka stres z tym związany. By przekonać się, jak bardzo Wam przeszkadza, rzućcie kością k6. UWAGA: cecha eventowa silna psycha (opanowanie) upoważnia do wykonania jednego przerzutu tej kostki – liczy się jednak ostatni rzut LUB dodania do kostki +1 1 – Tragedia, widać po Tobie absolutnie wszystko, dodatkowo chyba jesteś nawet zielony na twarzy. Dałeś się pożreć stresowi – w kolejnym rzucie Twój wynik musisz obniżyć o dwie literki w dół – przykład: wylosowałeś G lub C → teraz masz B/J 2 – No stresujesz się i to widać. Niemniej, nie widać, że to przez ściągane, ale postaraj się coś z tym zrobić. W kolejnej kostce musisz obniżyć wynik o jedną literkę w dół, tak jak podano w przykładzie wyżej. 4, 3 – Okej, stresik jest, ale czym jest życie bez odrobiny ryzyka? Mogło być zdecydowanie gorzej, skup się lepiej, żeby nauczyciel nie zobaczył tej całej Twojej egzaminowej ściągi, jakakolwiek by ona nie była. 5, 6 – Luzik, prawda? Co Ty się będziesz stresować jakimś egzaminem, skoro masz ściągę i w sumie to wszystko jedno, przecież jakoś to będzie. W kolejnej kostce przysługuje Ci literka wyżej (przykład jak to zrobić napisany powyżej).
Rzut na powodzenie:
Przygotowanie, stres – to nie wszystko, nic nie oznacza jeszcze, że Ci się powiodło. Rzuć literką i sprawdź, co przygotował dla Ciebie los. UWAGA: cecha eventowa bez czepka urodzony ZMUSZA do ponownego rzucenia kostką, by przekonać się, czy na pewno szczęście Ci dopisuje. B, J – Co Ci w ogóle strzeliło do łba, żeby ściągać na egzaminie. Chyba nie mija nawet jedna minuta, kiedy zostajesz przyłapany. Lepiej módl się, żeby żaden nauczyciel nie wziął sobie do serca tych wszystkich metod karania, o których czasem mówi Craine w pokoju nauczycielskim. Profesor ostatecznie jedynie grozi ci palcem i posyła łagodny uśmiech. To by było na tyle. F, D – Nie potrafisz ściągać, albo masz zły dzień i nauczyciel jak na złość stanął akurat przy Tobie na długi, zdecydowanie zbyt długi, czas – napiszesz na pewno lepiej, niż fatalnie, ale na więcej niż trzy punkty nie licz. G, C – No jakoś to idzie, niby nauczyciel patrzy, ale nie do końca, w efekcie udaje Ci się ściągnąć na tyle dobrze, żeby dostać cztery punkty]. H, A – Mogło być gorzej, co prawda profesor zatrzymała się przy tobie, a jej uśmiech sugerował, że wiedziała, że ściągałeś jeszcze chwilę wcześniej, ale i tak udaje ci się uzyskać aż pięć punktów. I, E – Lepiej być nie mogło, nikt na Ciebie nie patrzy, nikt przy Tobie nie staje przez cały egzamin, a Ty na totalnym luzie ściągasz dosłownie wszystko i dostajesz sześć punktów.
Część praktyczna
Przed tobą na stole znajduje się wiele kamieni. Wyglądają właściwie zwyczajnie, nic ich nie wyróżnia, poza ich liczbą, która zdaje się być przeogromna, jakby profesor przyniosła tutaj wszystkie kamienie z okolicy, układając je w jakieś fantazyjne wzory, dzięki którym miała osiągnąć spokój ducha.
Twoim zadaniem jest rozpoznanie rośliny, która się tutaj kryje, a następnie odnalezienie jej w tym kamiennym rozgardiaszu. Rzuć k6, żeby przekonać się, jak ci poszło:
1. Nie masz najbardziej bladego pojęcia, co dokładnie znajduje się w tej stercie, dla ciebie to wszystko są kamienie, więc niepewnie wskazujesz na którykolwiek z nich, co niestety nie jest najlepszym rozwiązaniem, gdyż to po prostu kamień. Zero punktów 2. Głowisz się i głowisz, gdzieś ci dzwoni, ale nie wiesz gdzie, więc spędzasz sporo czasu na analizowaniu tego, co się tutaj właściwie dzieje, ale w końcu przypominasz sobie, o jaką roślinę chodzi, szkoda tylko, że nie możesz jej znaleźć. Jeden punkt 3. Wiesz, o co chodzi, teraz tylko trzeba znaleźć roślinę, więc przystępujesz do dzieła, ale to wcale nie jest takie łatwe, jak ci się wydawało. Szukasz i szukasz, co wyraźnie zaczyna nudzić profesor, aż w końcu wydaje ci się, że ukradkiem wskazuje na właściwy kamień, więc po niego sięgasz. Dwa punkty 4. To jest całkiem proste zadanie, wiesz, o czym mowa i bez wahania bierzesz się do pracy, z zapałem oglądając kolejne kamienie, by w końcu wytypować roślinę. Dorzuć k6 odpowiadającą za szybkość, z jaką idzie ci to zadanie; wynik 1, 3, 5: trzy punkty. wynik 2, 4, 6: cztery punkty 5. Banalne! Przynajmniej tak ci się wydaje, kiedy przystępujesz do właściwych poszukiwań i nagle odkrywasz, że to wcale nie jest tak proste, jak ci się zdawało, więc przez chwilę jeszcze się wahasz, ale potem ogłaszasz triumf. Pięć punktów 6. To miało być wyzwanie? Nie zajęło ci to wiele czasu, od razu wiedziałeś, z czym masz do czynienia, jak również odszukałeś roślinę po jednym tylko spojrzeniu. Sokole oko? Sześć punktów
Modyfikatory: 1. Za każde 10 punktów kuferkowych z zielarstwa przysługuje wam +1 do wyniku kości (maksymalnie jednak +3); 2. Jeśli zielarstwo jest waszą najlepiej rozwiniętą dziedziną kuferkową, przysługuje wam +1 do wyniku kości; 3. Jeśli wasza postać powstała mniej niż 3 miesiące temu przysługuje wam +2 do wyniku kości.
Wynik egzaminu teoretycznego:4 +2(za kuferek) = 6 = 6pkt Wynik egzaminu praktycznego:2 + 2 (za kuferek) =4--> dorzut3 = 3pkt Ostateczna ocena: 9pkt = PO
Cieszyła się, że pierwszym na liście jej egzaminów miał być sprawdzian z zielarstwa. Rozpoczęcie tej niemiłosiernie ciężkiej sesji od tego, co się kocha zdecydowanie potrafiło ułatwić robotę. Ruda co prawda nie pozostawiała wszystkiego losowi i pewności siebie i kuła ile wlazło, ale też kilka ostatnich zajęć pokazało jej, że zwykły, ludzki stres potrafi człowieka zgubić. Nim weszła do cieplarni próbowała więc się jakoś uspokoić, oczyścić umysł i skupić na przypomnieniu wiedzy z zielarstwa. Czuła się dość pewna swoich umiejętności, które już za chwilę miały być przetestowane. Schludnie ubrana w mundurek usadowiła się na ławce, by cierpliwie czekać na rozdanie pergaminów i gdy w końcu się doczekała, z zaciekawieniem spojrzała na jedno krótkie, acz konkretne pytanie. Rośliny neutralne... Mogła rozpisywać się i rozgadywać o nich godzinami. Od razu złapała więc za pióro i zaczęła pisać odpowiedzi. Schludne pismo pokrywało każdą wolną przestrzeń, przez co Irvette nie miała wyjścia i musiała poprosić o dodatkowy arkusz, by móc zamieścić jeszcze parę informacji, które uważała za niezwykle ciekawe. Gdy czas się skończył, postawiła ostatnią kropkę i wręczyła profesorce swoją pracę, gotowa przejść do części praktycznej. Liczyła, że po tak dobrym starcie czeka ją równie dobra kontynuacja. Widząc kupkę kamieni od razu zrozumiała, co ją czeka. Tylko jedna roślina mogła nie tylko wpasować się w temat zajęć ale i być równie trudna do identyfikacji pośród zwykłych kamlotów. Ruda powzięła więc odpowiednie środki ostrożności i zabrała się za rozpoznawanie tego, co miała. Z początku wszystko szło niezwykle gładko, można by powiedzieć że nawet zbyt gładko i to właśnie ten fakt zaalarmował dziewczynę. Spojrzała więc na kupkę roślin, które to niby już udało jej się odizolować od kamieni, a jej źrenice natychmiast się rozszerzyły. Popełniła kardynalny błąd, który teraz musiała zacząć odkręcać. Czas niestety nie cofał się, by jej dopomóc i gdy profesor Vicario oznajmiła koniec egzaminu, Ruda z lekkim zawodem musiała przyznać, że nie udało jej się w stu procentach wykonać powierzonego jej zadania. Nie odniosła jednak totalnej porażki, więc nieco podupadła na duchu, ale wciąż nie kompletnie załamana, podziękowała nauczycielce i opuściła cieplarnię licząc, że następny egzamin pójdzie jej już zdecydowanie lepiej.
//zt
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Wynik egzaminu teoretycznego:4 + 1 (pkt z kuferka) = 5 Wynik egzaminu praktycznego:6 Ostateczna ocena: 11 (Wybitny)
Zielarstwo nie było jego ulubionym przedmiotem - no ba, może znał się głównie na tych leczniczych, ale nic poza tym. Może czasami matka opiekowała się grządkami w ogrodzie za domem, aczkolwiek tyle. No dobra, może brał udział w zadaniach dla Stowarzyszenia Miłośników Przyrody, gdzie musiał przesadzić parę roślin i naprawdę nieźle mu to szło, gdy miał sparaliżowaną prawą rękę. No i też, zbierał składniki na eliksiry, spędzając długie godziny poza domem, byleby znaleźć najlepszy okaz danego gatunku. O budowie mało co wiedział i tak naprawdę jedynie przeleciał wzrokiem po najważniejszych informacjach. Nie bez powodu starał się pocisnąć jakoś leksykon czy cokolwiek innego, co niosło ze sobą znacznie więcej informacji, byleby nie przyjść na kompletnym wyrąbaniu na egzamin, z którego jednak starał się uzyskać jakąś lepszą ocenę od Nędznego czy Okropnego. Cieplarnia numer jeden nie pozostawała mu zatem obca - bywał tutaj, robił spis roślin, no i też - nie przeszkadzała mu w codziennym funkcjonowaniu. Powinien się na tym bardziej skupić, wszak dziedzina ta pozostawała w bezpośrednim związku z Uzdrawianiem, ale momentami było to trudne. Aż za trudne, gdy wreszcie mógł przystąpić do egzaminu, odpowiadając na pytania, które jakimś cudem były proste i nie stanowiły dla Lowella większego problemu. Nad wieloma z nich musiał się zastanowić i przystąpić na czystą logikę, ale koniec końców lał wodę i miał nadzieję, że to jakoś pomoże. W tym był całkiem niezły i nie zamierzał w żaden szczególny sposób się z tym kłócić wewnątrz samego siebie. Byleby wypełnić arkusz, a może jakieś punkty wlecą. Nie podejrzewał, by szło mu nader dobrze, być może pytania były podchwytliwe i sam nie wiedział, czy dobrze odpowiedział. Po ustalonym czasie musiał jednak zwrócić pergamin podpisany imieniem i nazwiskiem, by podejść tym samym do części praktycznej. Stresował się wewnątrz, gdyż ogólnie mógł mieć problem i doskonale o tym wiedział, gdyby czynności, które przygotowała dla nich Vicaro... no cóż, wykraczały poza to, co wiedział. I, jak się okazało - jakimś cudem okulary oraz sokole oko połączone ze znikomą wiedzą umożliwiły mu wskazanie za pierwszym razem z dziwnego okręgu, który to przygotowała profesor, roślinę kryjącą się skrupulatnie jako kamień. Sam nie wiedział w sumie, co mu nie spasowało, a prędzej kierował się własnym przekonaniem (bo te okręgi jakieś dziwne były, jakby Estella miała uprawiać jakieś rytuały), działając tylko i wyłącznie na szczęściu połączonym z własną intuicją, ale nadal - był to czysty strzał. Najwidoczniej poprzez szczęście można osiągnąć znacznie lepsze wyniki, a Lowell - jak nie wiedział, tak nadal nie wie jak - wyszedł z dziwnie wysoką oceną, która może nie oddawała poziomu jego umiejętności, ale w sumie... ładnie wyglądała? No, na pewno nie zamierzał się wykłócać; wszystko było w sumie dobrze, a lepszy wyższy stopień niż niższy.
[ zt ]
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Wynik egzaminu teoretycznego:5 + 2 = 6, bo wyżej się nie da | 6 pkt Wynik egzaminu praktycznego:1 + 2 = 3 | 2 pkt Ostateczna ocena: 8 pkt - PO
Jego pierwsza myśl towarzysząca mu przy wchodzeniu do cieplarni? Unikać grabi. Nie chciałby znowu z nie wejść i się na kogoś wywalić. Dosyć sporo powtarzał, zanim tu przyszedł więc z teoretyczną częścią egzaminu powinien sobie poradzić całkiem sprawnie. Kiedy otrzymał arkusz, wydawał się być nieco... zaskoczonym. Rośliny neutralne? Skoro było tylko jedno polecenie, to chyba wypadało dać na nie w miarę rozwiniętą wypowiedź. Między innymi dlatego starał się wcisnąć na pergamin tyle informacji, ile tylko był w stanie na nim zmieścić. Aż współczuje profesorce czytania tej lawiny informacji. No chyba że nie będzie czytała, tylko po prostu da trochę punktów za tę ścianę tekstu. Część praktyczna za to stanowiła już dla niego drobny problem. W normalnych okolicznościach znalezienie roślinki między kamieniami nie było czymś trudnym, bo rzucała się w oczy. Problem się pojawiał, kiedy roślina faktycznie przypominała kamień. Po długich chwilach poszukiwania aż miał ochotę użyć zaklęcia Accio, ale raczej tego by mu nie zaliczono. Na szczęście dostał małą podpowiedź od profesor Vicario, dzięki czemu udało mu się znaleźć roślinkę, a on z w miarę wysokim stopniem mógł opuścić klasę.
/zt
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wynik egzaminu teoretycznego:1 +2 za kuferek = 3pkt Wynik egzaminu praktycznego:6 = 6pkt Ostateczna ocena: 9pkt (PO)
Egzamin z zielarstwa brzmiał jak coś, co wymagało naprawdę ogromnej wiedzy. Max nie był pewien, czy takową posiada. Idąc w kierunku odpowiedniej cieplarni powtarzał materiał licząc, że choć jakaś wiedza jeszcze zakoduje się w jego popierdolonej główce. Nie miał pojęcia, co Vicario może dla nich dziś przygotować, dlatego chciał być przygotowany na wszystko, co niestety było niemożliwe. Pierwsza weryfikacja tego planu nastąpiła już przy części teoretycznej. Pytań nie było wiele, ale jednak Max nie potrafił poprawnie udzielić na nie wszystkie odpowiedzi. Myślał długo, skrobiąc na pergaminie słowa, by następnie część z nich przekreślić i postawić kolejne bazgroły. Liczył, że Vicario uda się wydobyć z tego jakikolwiek sens i nie spierdoli egzaminu już na samym początku. Do części praktycznej podszedł nieco spokojniej. Działanie zawsze wychodziło mu lepiej niż teoria, co poniekąd było powodem jego sukcesu w dziedzinie eliksirów. Przy zielarstwie może i aż tyle nie eksperymentował, ale na pewno wielokrotnie sprawdzał na własną rękę niektóre właściwości rośli i uzyskał na ich temat jakąś dodatkową wiedzą. Stając więc przed stosem kamieni, z których miał pozbierać rośliny nie miał z tym większego problemu szczególnie, że nie tak dawno temu, bo jeszcze w tym roku sam miał do czynienia z kamiennymi pnączami, gdy wykonywał zadanie na kółko, podczas którego to zyskał dodatkową miniaturkę smoka. Vicario była wręcz zdziwiona jak szybko Max uporał się z tym zadaniem, na co ten tylko uśmiechnął się do niej, podziękował i opuścił cieplarnię, by móc przygotować się na kolejny egzamin, który miał się odbyć niedługo.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Wynik egzaminu teoretycznego:6 Wynik egzaminu praktycznego:6 Ostateczna ocena: 12pkt - W
Nie sądził, że egzaminy przyjdą tak szybko, jednak nie dało się ukryć, że chciał mieć je jak najszybciej za sobą. Sporo w tym roku sobie postanowił, jeśli chodzi o zdawanie poszczególnych przedmiotów, ale nie mogło wśród nich zabraknąć oczywiście zielarstwa. Dlatego stawił się na wskazaną godzine, o dziwo nawet dość wyspany, aby usiąść ze wszystkimi i rozpocząć część pisemną. Zobaczywszy pytanie otwarte, na które mieli podać wyczerpującą odpowiedź na temat roślin z grupy neutralnych, nie wahał się ani chwili, kiedy profesor Viscario oznajmiła, że mogą zaczynać. Chwycił pióro w dłoń i zaczął pisać, bo odpowiedź sama mu się nasuwała. Była banalna. Przez tyle lat pracował z florą, że nie mógł nie znać specyfiki poszczególnych roślin. Nie minęło kilka minut, a cały pergamin, który dostał został przez niego zapełniony. Po sprawdzianiu wiedzy teoretycznej, przyszła kolej na etap dotyczący praktyki, związanej z jedną konkretną rośliną, która znajdowała się wśród kamieni na stoliku. Już na pierwszy rzut oka, rozpoznał o jaki okaz chodziło i przyglądając się przez chwile, ukrytym pomiędzy skałami liściom, podniósł wzrok na nauczycielkę, aby po chwili podać jej nazwę rośliny. Uśmiechnął sie szeroko, kiedy Viscario skinęła lekko, oznajmiając, że zdał. Nie brał pod uwagę innej opcji, jeśli chodzi o ten przedmiot, jednak i tak ucieszyła go ta informacja i dumny z siebie, opuścił cieplarnie.