Jest to cieplarnia, w której nie da się znaleźć niebezpiecznych roślin. Uczniowie zajmują się tu bardzo prostymi rzeczami, takimi jak sadzenie nieszkodliwych i całkowicie bezpiecznych "zarośli". Mimo tego, iż jest to miejsce zupełnie niegroźne, Septienne - nauczycielka zielarstwa, dba o to, by wejście było zamknięte na klucz, tak jak w innych cieplarniach.
Autor
Wiadomość
Daisy Bennett
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Tatuaż na żebrach w kształcie różdżki z trzema gwiazdkami; czarodziejski tatuaż z ruszającą się palmą na nadgarstku.
Nieco zniecierpliwiona czekała na rozpoczęcie zajęć. Oparła łokcie na kolanach, a głowę na dłoniach i wpatrywała się w drzwi. Po kilku minutach w wejściu pojawił się Luke. Uśmiechnęła się do chłopaka. Lubiła go, miał ten swój urok, który nagminnie wykorzystywał, choć Daisy uważała go tylko za kumpla. Bawił ją tymi bajerami do każdej panny, które traktowała z przymrużeniem oka i lubiła go za poczucie humoru. Skuliła się lekko, chowając głowę w ramiona, kiedy poczochrał jej włosy. - Ej! Znaczy hej, ale czy ty zawsze musisz to robić? - zapytała ze śmiechem, zdmuchując kosmyki włosów z twarzy. - Taa, już miałam za tobą wysyłać list gończy - przewróciła oczami. Luke odszedł do Blaithin, która, mówiąc łagodnie, raczej nie darzyła go sympatia. Pokręciła głową, uśmiechając się kątem ust. Żadna nie stawiała mu takiego oporu i chyba dlatego tak go kręciła. Trochę niepokojący fetysz, no ale... Po kilku minutach w cieplarni zjawiła się nauczycielka. Rozbawił ją jej komentarz na temat jej własnej lekcji. Gleby. Stanęła przy stanowisku i doznała sklerozy. Nie mogła sobie przypomnieć co to za rosliny i przez to - na jakiej glebie rosną. Pacnęła się dłonią w czoło, będąc w szoku nad tą swoją pamięcią. - Mam! - powiedziała do siebie, w ostatniej chwili powstrzymując się przed okrzykiem. Nagle luki w pamięci wypełniły się i przypomniała sobie, jakie rośliny ma przed sobą. Pomyślała chwilę, aby dobrze odpowiedzieć na jakiej ziemi rosną. - Gliniasta - powiedziała zdecydowanie. Już myślała, że będzie półmózgiem do końca zajęć, ale udało jej się wygrzebać jakąś wiedzę z pamięci.
Kostka: 2, drugi rzut - 2 - parzysta Kuferek: 4
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Nie sądziłem, że Demetria może uważać, iż zacząłem ją śledzić. Szkoda, pewnie zgodziłbym się z jej tokiem rozumowania. Faktycznie ostatnimi czasy zdarzało nam się przebywać w tych samych miejscach. To było zupełnie tak, jakby nasze spotkanie na korytarzu zapoczątkowało jakieś wewnętrzne połączenie i ta wieź nie chciała się zerwać. Trochę było to interesujące, a trochę nieprzyjemne. Głównie dlatego, że gdybym znowu wpadł na nią na korytarzach w środku nocy, tym razem nie zawahałbym się przed wlepieniem jej szlabanu. Zapewne tylko dlatego, żeby zrozumiała, że to jest zakazane. Co z tego, że jeden z prefektów sam tak łazi, prawda? - Myślę, że już od razu możesz prosić o zatyczki. Vicario czasami okropnie dużo gada. - Zauważyłem, nieco się przy tym krzywiąc. Nie miałem większego problemu z rozgadaną Estellą, ale jej luzackie podejście do prowadzenia zajęć nie do końca wpasowało się w moje gusta. Corbijn też nie był rzeźnikiem, ale jego łagodność była taka niewymuszona, wręcz przyjemna. U Vicario to wyglądało jak krzyk o uwagę. Niemniej jednak, nie byłem psychologiem. Wzruszyłem ramionami. - Nie mam pojęcia. - Odpowiedziałem na jej pytanie. - Wbrew pozorom nie jestem stałym bywalcem zielarstwa. Uzupełniam wiedzę, gdy tego potrzebuję. - I w ten sposób uciąłem ewentualne pytania… a może raczej sprowokowałem Demi do wygenerowania kolejnych? Cóż, na taką sytuację też byłem przygotowany. - Nie dziwię się, nieźle oberwałaś. - Skrzywiłem się ponownie, zerkając odruchowo na czubek jej głowy. Wciąż pamiętałem jak Travers widowiskowo koziołkowała w kierunku ziemi wraz z innymi uczniami. - Jaka była diagnoza? - Podpytałem, ciekaw czy rzeczywiście coś jej w tej głowie pękło czy to po prostu kac po eliksirach (bo jakby jej pękło, to już wiedziałem dlaczego tak się szlaja po nocach, hultaj jeden). Słuchałem jej paplaniny, jednocześnie obserwując jedną z grządek. Trochę się przy tym zamyśliłem, więc chwilę trwało nim wraz z cichym „hm?” starałem rozeznać się w jej monologu. - Aa, taktak. Wiesz, myślę że ze mną polegniesz równie widowiskowo co ja z Tobą. - Idę o zakład, że ją to pocieszyło. Jej następne pytanie zmusiło mnie do zastanowienia. - Jestem dobrym obserwatorem. Czasami wystarczy, że zobaczę Cię z okna wieży w czasie zajęć z numerologii, a już wiem, iż na nią nie uczęszczasz. - Odpowiedziałem, trochę wymijająco, ale szczerze. Prawda była taka, że naprawdę nie wiedziałem co innego jej powiedzieć. Nie sądziłem, abym był wszechstronny. Lubiłem transmutację, opieka nad magicznymi stworzeniami była dla mnie życiem, a zaklęcia to zaklęcia - przydatna rzecz w życiu. To, że czasami zajrzałem z ciekawości na inne lekcje, nie czyniło ze mnie pilnego studenta. - Gramy w dwadzieścia pytań czy jesteś po prostu ciekawa? - Zapytałem, może niepotrzebnie uszczypliwie. Niestety, bardzo ceniłem sobie swoją prywatność, a Demi chyba postawiła sobie za cel życiowy dowiedzenie się o mnie jak najwięcej. Na szczęście zaraz do akcji wkroczyła Estella. Zmierzyłem ją uważnym spojrzeniem i wówczas w oczy rzuciła mi się @Blaithin ''Fire'' A. Dear. Pomachałem jej krótko, zupełnie nie przejmując się sztywnością jej powitania. Trochę się zawiodłem, że akurat wtedy, gdy już przybyłem na zajęcia, mieliśmy sprawdzać glebę… zwłaszcza, że nauczycielka sama zaznaczyła, iż te zajęcia to tak jakby trochę na odczepnego. Wyglądałem na zniechęconego? Jak najbardziej. Wpatrzyłem się w swój kawałek zachwaszczonej ziemi i tak szczerze mówiąc to pojęcia nie miałem co to może być. Ziemia jak ziemia, po co drążyć temat. Nie mogłem powstrzymać się przed dokładniejszymi oględzinami i wówczas dostrzegłem coś znajomego. Czerwone kulki, trochę przypominające jarzębinę. Czy to był trelek czy mi się zdawało? Wziąłem kuleczki do ręki, wykazując nimi o wiele większe zainteresowanie, niż samą glebą.
Co jeśli pomiędzy metamorfomagami tworzyła się jakaś dziwna więź, nawet jeśli nie wiedzieli, że druga osoba nim jest? No i wtedy bach, masz wytłumaczenie ich zupełnie przypadkowych spotkań. No dobra, na pewno tak nie było, ale jakoś trzeba było to wytłumaczyć. Poza tym, możliwe, że żadne z nich nie zdradzi swojej super tajemnicy, bo póki co ich relacja polegała na wpadaniu na siebie i koślawych próbach poznania się i to jedynie ze strony Demi. - Kolejny powód, aby nie chodzić na te zajęcia - no spoko, może sama lubiła sobie pogadać, ale są na to odpowiednie momenty, na przykład jeszcze przed lekcją. Nawijający nauczyciel nie był mile widziany, no bo w końcu tu chodzi o skupienie, zwłaszcza jeśli mieli wykonać jakie zadanie, a kto mógł się skupić jeśli ktoś ciągle gderał - To w jej towarzystwie da się cokolwiek uzupełnić? 'Ważne, że coś tam jest', nie brzmi zachęcająco, każda jej lekcja tak wygląda? - zapytała po cichu, aby przypadkiem Vicario jej nie usłyszała, a przy cytacie starała się jak najwierniej oddać to w jaki sposób powiedziała to nauczycielka. Przewróciła oczami prawie całkowicie zniechęcona podejściem wyżej wspomnianej - Wstrząśnienie mózgu, a poza tym co jeszcze widać to już wszystko, nic specjalnego, ale w skupieniu nie pomaga - wyjaśniła, mając świadomość, że pewnie nie przekazała mu całej diagnozy, ale szczerze mówiąc sama nie przywiązywała do tego aż takiej wagi. Może i powinna to robić, ale póki nie było bardzo źle to najzwyczajniej w świecie to oleje. Jakoś w międzyczasie również zajęła się grzebaniem w glebie i nawet doszła do wniosku, że jest to ta gliniasta, oj, to pewnie znów ten przebłysk geniuszu, na które ostatnio cierpiała na zajęciach na których nie ogarniała. Hej, a jeśli przez to walnięcie dostała jakiegoś zastrzyku wiedzy bezużytecznej? - Tośmy się dobrali - mruknęła przebierając w chwastach bez celu - Bystry jesteś, chyba muszę zacząć się lepiej ukrywać - zaśmiała się, przez chwilę zastanawiając się czy kiedykolwiek przechadzała się w okolicach wieży podczas lekcji, wszystko było możliwe. Przy okazji jego pytania spojrzała się na niego z poważnym wyrazem twarzy, złapała aluzję, Fairwynowie chyba nie lubili kiedy zadawało im się za dużo pytań. Wróciła do swoich chwastów, a konkretniej do wywalania ziemi i tworzenia z niej małej wieży - Byłam ciekawa - powiedziała zgodnie z tym co zamierzała robić - nie być już ciekawskim, przynajmniej przez najbliższe pięć minut. Trochę nie rozumiała swojego zachowania, no bo zazwyczaj nie zasypywała ludzi tyloma pytaniami, no nic, zrzućmy to na dobry humor.
Kostka: 4 i parzysta Kuferek: 0
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Wszyscy wiedzieli, że sama Vicario nie należała do najpunktualniejszych, zatem wcale nie biegł specjalnie, by zdążyć na zajęcia zielarstwa. Nie miało to zupełnie sensu, jako że nie groziły mu żadne konsekwencje. Jedynie kiedy wchodził do cieplarni, posłał nauczycielce słodko-niewinny uśmiech, w którym zawarte były przeprosiny za to karygodne zachowanie. Zakasał rękawy, sądząc, że będą musieli babrać się w ziemi - to przynajmniej sugerowały pozostawione rękawice. Szybko się jednak okazało, że pospieszył się z oceną. Mieli jedynie przyjrzeć się roślinności w donicach i na tej postawie ustalić stan gleby. Ezra nie był może alfą i omegą w kwestii zielarstwa, ale dosyć lubił ten przedmiot, dlatego już w momencie, kiedy rozpoznał krwawnika pospolitego, był pewny swojej odpowiedzi.
Kostka: 1 Kuferek: 9
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Okej, w porządku. Stanie i wyglądanie, jakby miało się najbliższej osobie wbić sztylet w brzuch nie było wcale takie męczące. Była nieco znudzona, więc zaczęła przyglądać się własnym paznokciom i myśleć o tym czy lepiej pomalować je na ostrą czerwień czy głęboką czerń. Merlinie! Rzadko miała czas i ochotę rozważać takie sprawy. Rozproszenie w postaci idioty było w gruncie rzeczy czymś lepszym. W ułamku sekundy Fire przybrała jeszcze bardziej zdystansowaną postawę, krzyżując ramiona na piersiach i mierząc Krukona błękitnymi tęczówkami. - Williams. - prychnęła, eksponując swoją irytację, ale podświadomie już wiedziała, że to też go nie zrazi. Z jednej strony miała ochotę rozłupać chłopakowi czaszkę, żeby przekonać się, czy znajdzie ślady mózgu, a z drugiej Blaithin bawiła ta wytrwałość. - Nie potrzebuję rozluźnienia. - oznajmiła na przekór temu, że była jak zwykle spięta. - Za to ty, jeśli nie odejdziesz wąchać kwiatków gdzie indziej, możesz potrzebować pomocy magomedyka. Uśmiechnęła się słodko, choć zupełnie nieszczerze. Zawsze robiła to samo - cierpkie, zimne słowa, puste groźby, bo mogłaby go skrzywdzić tylko, jeśli zdecydowanie przekroczyłby granicę. Dopóki Luke nie napastował Fire, dopóty miała go za niegroźnego podrywacza. Denerwującego co prawda, ale w pewnym sensie lepszego od reszty tego typu. Może dlatego, że naprawdę nie łudził się z tym, że Fire kiedykolwiek powie "tak"? - Popsucie tej twarzy zapewne zesłałoby na mnie grono wściekłych i zawiedzionych dziewcząt, więc... znaj łaskę i spływaj. - machnęła ręką, jakby odganiała muchę. Tak naprawdę, miała dobry humor i po prostu odpuściła sobie syczenie i drapanie. Odgarnęła kucyk, nie zerkając w stronę Williamsa i nie wiedząc, czy zechciał zostać przy jej niewątpliwie przyjemnym towarzystwie, czy też zmył się do kogoś normalnego. Przy okazji poruszyła się nieznacznie na widok @Riley Fairwyn i uniosła dłoń w geście powitania. Vicario była kretynką - to jasne. Do tego wyjątkowo zbyt często rzucającą swoje urocze uśmiechy w stronę uczniów płci męskiej. Nie żeby Fire obchodziło, co z nimi robi po lekcjach, ale wolałaby uczyć się wartościowych rzeczy. A nie sprawdzania gleby. Wypuściła głośny strumień powietrza przez nos i wciągnęła rękawice na drobne palce. - Coś tam to doskonale określenie, pani profesor. - oznajmiła zgryźliwie, przeglądając swoją doniczkę. Cóż, wybitnie trudne to nie było - rozpoznała krwawnik. To cholerstwo rosło niedaleko jej domu w Szkocji... Fire bez wahania stwierdziła, że ziemia jest sucha. I okazało się, że dostała nawet punkty dla domu. Przybiłaby piątkę Leo, gdyby nie to, że go tu nie było.
Luke odchodząc zerknął jeszcze na Daisy i rzucił wyraźnie: - Oczywiście, że muszę! Kiedy podszedł do Fire zobaczył automatyczną zmianę w jej postawie i o ile to możliwe, wydawała się jeszcze bardziej niedostępna i groźna. Przynajmniej dla wszystkich normalnych ludzi, Luke od razu nabrał jeszcze większej ochoty na rozmowę z nią. On nie rozumiał słowa nie, chociaż trzymał się pewnych granic, których nigdy nie przekraczał. - Ty nie potrzebujesz rozluźnienia? - spytał szczerze rozbawiony. - Zaraz ci żyłka pęknie kochanie, weź jakąś gorącą kąpiel, albo coś na uspokojenie czasem. Chociaż nadal uważam, że to masaż byłby najlepszym rozwiązaniem - stwierdził, patrząc na dziewczynę. Zaśmiał się na jej słowa o magomedyku - Grozisz, czy obiecujesz? Przez ciebie mogę trafić nawet do skrzydła. Bylebyś mnie odwiedzała. Luke tak naprawdę zachowywał się tak wobec wszystkich dziewczyn. Każda mu się podobała, każda go pociągała, w każdej dostrzegał coś ciekawego i wartego uwagi. Wbrew pozorom nie słyszał "nie" aż tak często, chyba, że w ramach przekomarzań, czy próby udawania niedostępnej. Wiedział jednak, że z Fire jest inaczej. Ona nie grała niedostępnej, naprawdę taka była. Mimo wszystko nie przeszkadzało mu to, robił to dla zabawy i całkiem fajnie obserwowało się mu jej złość. - No powiem ci, że może być z tobą krucho jak je rozzłościsz. Uszkodzenie tej twarzy to byłaby zdecydowanie zbyt duża strata - uśmiechnął się rozbawiony i zabrał za zadania, które wyznaczyła im nauczycielka. Nie wyszło mu to zbyt dobrze, udało mu się zgarnąć 4 kulki trelka, ale glebę zidentyfikował po zdecydowanie zbyt długim czasie. Trochę szkoda, lubił zielarstwo i naprawdę uczył się na bieżąco. Miał po prostu jakieś zaćmienie.
Kostka: 3 Kuferek: 2
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
- Kochanie? - powtórzyła mrukliwie, próbując zdławić irytację. Używanie tych wszystkich czułych zdrobnień było bezsensowne, ale bardzo typowe dla takich ludzi. Nox też miał manię ze "skarbem". Wyprostowała się, żeby spojrzeć Krukonowi prosto w oczy. Faktu, że był (jak chyba każdy chłopak w szkole) również nie lubiła. - Nie martw się tyle o moje nerwy, bo pomyślę, że się zakochałeś. - odparowała. Wcale nie uważała się za wyjątkowo poddenerwowaną... Od dawna była taka niespokojna i żadne masaże by nie pomogły. Prędzej odcięłaby Williamsowi ręce niż pozwoliła, żeby dotknęły jej pleców albo ramion. Poza tym wcale nie chciała go rozbawiać. Musiał być głupi, skoro na groźby reagował śmiechem. - Odwiedziłabym cię tylko po to, żeby wlać ci eliksir kriwnkowy. Odczep się. - warknęła, ale zadanie profesorki nie było na tyle zajmujące, żeby nie mieli czasu na rozmowę. Sprawdzenie gleby to była dosłownie chwila, a Fire czuła, że Vicario i tak nie planuje niczego więcej. Merlinie, po co tu przychodziła? - W takim razie nie wchodź mi w drogę, Williams. - zakończyła ostatecznie, zbierając swoje rzeczy i kierując się do wyjścia cieplarni.
Zielarstwo to jedna z tych lekcji, na które chce się iść. Ot, przyjemna lekcja z wyluzowaną nauczycielką. Czegoż chcieć więcej? Z takim nastawieniem Sinclair, którego dzisiaj prześladował pech - a wydawało się tak pięknie - stawił się na lekcji. Obecnie było dosyć mało osób, więc może nie spóźnił się tak bardzo, jak mu się początkowo wydawało. Może miał choć odrobinę szczęścia, nawet taką malutką. Zadanie wyznaczone im przez pannę Vicario nie wydawało się zbyt trudne, jednak niebieskooki nie miał dzisiaj już do niczego głowy, dlatego pustym, niemalże zgłupiałym wzrokiem wpatrywał się w glebę, którą starał się rozróżnić. Niestety bezskutecznie. Zbierając trochę trelka, dalej wpatrywał się w ziemię, próbując chociaż ustrzelić jakąś odpowiedź. Przeklinając w głowie swój marny dzień, uśmiechnął się przepraszająco do nauczycielki, mając tylko nadzieję, że nie zostanie ukarany za brak wiedzy z tak błahego tematu. Wbrew pozorom, które obecnie sobie narzucił - starał się utrzymywać dobre oceny. Dzisiaj jednak szczęście i wiedza go opuściły. Zdarza się, nie? Dlatego też postanowił lekko się oddalić i trzymając się raczej na uboczu, czekać na dalsze potoczenie się lekcji. Bardziej ośmieszać się nie ma sensu.
Kostka: 3, później nieparzyste Kuferek: 2
Hal Cromwell
Wiek : 62
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : okulary do czytania, bardzo zły tatuaż na lewym ramieniu (podgląd w kp)
Kilka lekcji, które udało mu się przeprowadzić przed wakacjami wcale nie zmniejszyło jego wątpliwości co do tego, czy nadawał się na tę posadę. W gruncie rzeczy zajęcia, które do tej pory przeprowadził miały luźny charakter i nikt nie wymagał tego co im wtedy przekazywał na egzaminach (niestety?). Nie miał pojęcia czy coś z tego zostało w głowach uczniów, nie wiedział też jak odbierają go jako nauczyciela - podejrzewał, że oni sami nie wiedzą jeszcze co o nim myśleć. W zasadzie czuł się dokładnie tak jak przed pierwszymi zajęciami, teraz jednak nie miał immunitetu nowego pedagoga, który mógł jeszcze nie do końca wiedzieć, co czynił. Nie mniej jednak nie tracił pozytywnego nastawienia. Pożyczył od profesor Vicario klucz do pierwszej cieplarni, przygotował sobie na tyłach wszystkie potrzebne do zajęć materiały, po czym w pogodnym nastroju usiadł za biurkiem i dopijając poranną herbatę, czekał na uczniów.
Szkoła - była jej domem. Ona - jedynie uczennicą, w sumie to już studentką. Nie dbała o to, co ktoś będzie sądził na jej temat, kiedy to przyjdzie wcześniej na zajęcia. Czy była kujonką? Nie wiedziała. Być może; ambicje miała spore, interesowała się dosłownie każdym z tematów, nie przeszkadzało jej to, iż bierze na siebie zbyt dużo do roboty, a do tego ma pracę. Pierwsza, jak zwykle, pojawiła się przed drzwiami pomieszczenia cieplarnianego, nie wiedząc, czego ma się tam spodziewać. Chłodne, zielone oczy spenetrowały otoczenie swoim blaskiem, piegowate lico spotkało się ze wszystkim, co było w stanie przykuć jej uwagę. Nie miała prawa wiedzieć, o czym będzie ta lekcja, niemniej jednak w jej oczach Hal był dobrym nauczycielem. Nietypowym, charakterystycznym, niezbyt sztywnym w przeciwieństwie do reszty kadry Hogwartu. Widziała w nim człowieka o dobrej duszy, a przynajmniej takiego pozbawionego wszelkich trosk, miłego, ciekawego, intrygującego, jednak nie przekraczała w żaden sposób relacji - nie od tego była. Jedno była w stanie stwierdzić z własnych obserwacji - ten człowiek zdołał przeżyć sporo, a na pewno tyle, iż mógłby prowadzić wykłady o tym, co go wcześniej spotkało. - Dzień dobry. - powiedziała, kiedy to zauważyła nauczyciela, siedzącego i pijącego w spokoju poranną herbatę, posyłając wymagany przez społeczeństwo delikatny uśmiech w jego stronę. Zdrowsza alternatywa od kawy, przynajmniej nie faszeruje siebie zbędną ilością kofeiny. Podobno każdy ma jakiś nałóg, jednak w swoim przypadku nie mogła uznać chęci zapalenia papierosa po stresującej sytuacji za nałóg - a prędzej za naturalną reakcję na emocje płynące w jej ciele. Rzuciła spojrzeniem charakterystycznych oczu na tyły pomieszczenia - czego mogą się oni spodziewać? Czy uczniowie wykażą własną inicjatywę? Nie wiedziała. Dlaczego lekcja ONMS w takim miejscu? Spenetrowała jeszcze raz ostrożnie pomieszczenie, zachowując pozory normalności. Czy czekała na coś? Na jakieś niebezpieczeństwo? Chyba nie.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Powrót do szkolnej rutyny nie był wcale tak prosty, jak sądziłem, że będzie, gdy wyjeżdżałem do Rumunii pod koniec zeszłego roku. Zdążyłem już zapomnieć jak ważna jest punktualność i codzienne sprawdzanie tablicy ogłoszeń, także zupełnie przestało mnie zaskakiwać to, że zacząłem wszędzie biec na ostatnią chwilę. Wraz z kolejnymi zajęciami było coraz lepiej i dzisiaj mogłem już pochwalić się pierwszym, całkowicie terminowym (i bez zadyszki), przybyciem na lekcje. Chociaż wciąż miałem na głowie sporo spraw związanych z prefekturą, nie mogłem odpuścić sobie udziału w opiece nad magicznymi stworzeniami i prawdę mówiąc, wcale nie chciałem tego robić. Byłem wręcz niezdrowo podekscytowany powrotem do nauki, gdy chodziło właśnie o tę tematykę. Okazało się nawet, że nie tylko pojawiłem się w cieplarni punktualnie, ale nawet i o wiele za wcześnie. Przywitałem się z nauczycielem, którego chyba nie dane mi było poznać w zeszłym roku, a także kiwnąłem ręką starszej koleżance z domu, jak mi się zdawało, pracującej u konkurencji. Przycupnąłem sobie, jak zwykle, gdzieś na uboczu i zająłem się obserwowaniem zawartości pomieszczenia, najpewniej licząc na to, że pomoże mi ona w rozszyfrowaniu tematu dzisiejszych zajęć jeszcze zanim się one rozpoczną.
Gdyby ktoś miał chęć mnie zaczepić, bardzo proszę oznaczajcie w poście lub dajcie znać na PW. Niemiecki internet mam mega upośledzony i raczej nie mogę śledzić na bieżąco. :c
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Wyszykował się jak zwykle w idealnie wyprasowaną koszulę i w spodnie od mundurku, uznając, jedynie taki komplet za maksymalną wersję mundurka szkolnego. Czarne lakierki wypolerowane i błyszczące, a o przynależności do jednego z domów zdradzał krawat ciasno zawiązany węzłem plattsburgh, spięty srebrną spinką z tyłu do koszuli by nie latał jak zdziczały hipogryf, a pozostawał cały czas na swoim miejscu nawet jeśli będzie się pochylać do przodu. A oprócz niego srebrne spinki przy mankietach koszuli. Wszedł do cieplarni i zlustrował wszystkich zebranych. Cała trójka, uznał, że jeszcze długo zejdzie nim pojawią się wszyscy uczniowie. Nie mniej jednak ruszył przed siebie kierując się w stronę profesora. - Dzień dobry panu - przywitał się z mężczyzną i mijając się z dwójką Krukonów rzucił w ich stronę szybkie: - Cześć - chłodne, lecz z odrobiną sympatii. Nie znali się przecież, nie należeli do grona swoich znajomych. Więc nie uważał by więcej było potrzebne. Zatrzymał się przy najbliżej stojącym stanowisku przy profesorze i strzepując ręką resztki ziemi i pyłków ze stołu oparł się tyłkiem o stół. Po czym strzepując spokojnie pozostałości po ziemi z rąk odezwał się do profesora. - Zajęcia w takim miejscu jak to? Profesorze, czyżbyśmy mieli znów przyjemność obcować z nieśmiałkami?- zapytał się, nie ukrywając nawet tego, że był ciekawy czym dzisiaj będą się zajmować. A szklarnia wydała mu się najprzyjemniejszym środowiskiem właśnie dla tych patyczaków.
Zważywszy na to że spędzam na terenie szkoły prawie cały rok, powrót na zajęcia nie był jakimś wielkim wyzwaniem. Traktuje wakacje jak taki przymuszony urlop raczej. Przyznam szczerze że czasem bawi mnie to jak ludzie przybywają do szkoły po dwóch czy trzech miesiącach udając całkowicie nowe osoby po czym wychodzi szydło z worka. Olać ich, przyszedłem tu w pewnym celu. Lekcja ONMS nie wyglądała jakoś cudownie zachęcająco ale prawdopodobnie zbliży mnie trochę do osiągnięcia mojego marzenia. Pewnie gdyby ktoś się dowiedział że chce spróbować mięsa smoka to szybko by mnie stąd pogonił. No cóż, marzeń się nie wybiera. Szybki rzut oka na sale i widzę dwójkę krukonów, ślizgona i Profesora. Widać miejsce na podium dziś nie dla mnie. Zero stresu, robimy swoje. Skądś kojarze tego krukona... Prefekt! No to już wiadomo z kim nie usiądę dziś na zajęciach. Nie lubię władzy, a władza nie lubi mnie więc harmonia powinna być zachowana. Nie widzę potrzeby w witaniu się z kimkolwiek. Skinąłem lekko głową w stronę nauczyciela i stanąłem z boku. Nie będę udawał jakiegoś omnibusa, temat opieki nad zwierzętami jest mi zupełnie obcy więc nie będę się wpychał w zbyt skomplikowane rzeczy. Może się czegoś nauczę?
Za chwile miały zacząć się zajęcia Opieki Nad Magicznymi Zwierzętami. Elisabeth nie mogła doczekać się ich od samego początku. W końcu uwielbiała zwierzątka i chciała wiedzieć o nich jak najwięcej się da. Więc gdy tylko wstała z łóżka podeszła do lustra i obejrzała się w nim. Wyglądała na ospałą, a jej włosy wyginały się w każdą możliwą stronę. Tak więc szybko „ogarnęła” swój wygląd zewnętrzny. Ubrała na siebie szatę i zawiązała krawat na swojej szyi. Fakt w niebieskim było jej do twarzy w końcu odbijał owy kolor jej włosy. Poprawiła się jeszcze parę razy i wyruszyła na błonia szkoły. Gdy znalazła się w Cieplarni jej wzrok powędrował po uczniach. Od razu zauważyła swojego kuzyna i posłała do niego ciepły uśmiech. Jednak szybko znalazła się jak najdalej od niego. Czuła się mało przekonana do ich relacji. W końcu od rozpoczęcia roku szkolnego nie zamieniła słowa z nim ani ze swoją siostrą. Widać mieli lepsze zajęcia niż spotkanie się z własną rodziną nawet na głupim korytarzu. Ustała więc w rogu przyglądając się całej Sali i mając nadzieję, że za chwile w Sali pojawi się jej siostra i będzie mogła ją do siebie na chwilę poprosić by zapytać co się dzieję. Czy po prostu ma jej dość? W sumie wszystko możliwe. Odgarnęła swoje rude włosiska i lekko przygryzła wargę. Jednak miała nadzieję, że tego drugiego nikt nie widział, bo ową czynność wykonuje zawsze gdy zaczyna się stresować.
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Pierwsze zajęcia na jakie miała iść. Pierwsze w nowej szkole i z nowymi osobami. Podobno te pierwsze powinny być najbardziej wyczekiwane i zapamiętane jednak nie była do końca przekonana. Opieka nad magicznymi zwierzętami nie należała do jej ulubionych lekcji. Wręcz przeciwnie, gdyby tylko mogła nie pokazała by się na niej. Gdyby tylko mogła... Ojciec z pewnością nie darował by jej opuszczania zajęć. Nawet ze względu na jej "problemy" że zwierzętami. Zostawiając Nemezis w pokoju wyszła kierując się do cieplarni. Nie wiedziała z jakim zwierzęciem będą mieli doczynienia więc wolała nie narażać swojego pupila na stres. Tym bardziej, że sam miał problemy z przystosowaniem się do otoczenia. Budził ją w nocy domagając się uwagi przez co miała później podkrążone oczy. Dojście do cieplarni nie było wcale trudne zważywszy na to, iż spore tłumy osób kierowały się właśnie do niej. Skąd to wiedziała? Posłuchała jedną z rozmów. Dziewczyny wydawały się bardzo podekscytowane zajęciami. Z pewnością nie miały takich problemów jak ona. Gdy tylko weszła rozejrzała się szybko. Aleksandra i Elisabeth wylapała od razu. I to właśnie w ich kierunku poszła. Poza Sylvią nie znała tu nikogo, a od ich spotkania w sowiarni nie widziały się ani razu. Może dziewczyna uznała, że wytłumaczenie wszystkiego było wystarczające, a teraz rób co chcesz mam nowe życie... Z drugiej strony watpiła aby puchonka tak właśnie postąpiła. Mijając nauczyciela przywitała się z nim grzecznie stając pomiędzy @Elisabeth L. Cortez a @Aleksander Cortez - Nie wiem co ja tutaj robię. Przecież to samobójstwo dla mnie. To coś mnie zabije. - zaczęła dramatyzować w typowy dla niej sposób. Same słowa jednak nie starczyły. Musiały dojść również do tego wszystkiego gesty rękoma. A wszystko w języku hiszpańskim. Przy kuzynie i siostrze będzie jej ciężko zmienić przyzwyczajenia. Po chwili odwróciła się do Elisabeth przytulając mocno. Nie widziały się od uczty w Wielkiej sali. - Skarbie ty mój najukochanszy. Wybacz, że nie widziałyśmy się od przydziału. Mam nadzieję, że mi wybaczysz. - położyła ręce na jej ramionach patrząc z powagą w oczy. Sprawdzała również czy wszystko z nią dobrze.
Widać jej myśli zostały spełnione. Pojawiła się w pomieszczeniu jej siostra, która wydawała się niezbyt wyspana. Jej podkrążone oczy od razu zainteresowały i zarazem zmartwiły czarownice. Chociaż czy potrzebnie? Może po prostu świetnie bawiła się z nowymi koleżankami? W sumie któż mógł to wiedzieć. Gdy Isabelle do niej podeszła i próbowała przeprosić siostrę, ona jedynie zmierzyła ją i starała się nie wybuchnąć. W końcu jest coś takiego jak sowa, prawda? Albo po prostu zaczepienie na korytarzy. Chociaż może widać był to problem dla starszej Cortez. -Może wybaczę, może nie. –Odpowiedziała oschle patrząc na Iss. -Widać dobrze się bawisz, a ja nie jestem już Ci potrzebna.-Dodała po czym oddalając się po woli od siostry zamachnęła się włosami, co oznaczało, że czarownica, którą mijała otrzymała cios w twarz jej końcówkami włosów. Elisabeth wzięła głęboki wdech i starała się nie oglądać za siebie aż nie dotrze do docelowego miejsca, które upatrzyła sobie w Sali. Jednak jej plany popsuł Kane, o którego stopę się potknęła i wylądowała na kolanach tuż obok chłopaka. -Trzymaj te giry bliżej siebie –Warknęła podnosząc się z ziemi.
W powietrzu czuć smród. Tak wali tania prowokacja. Obstawiam że wyglądało by to zbyt pięknie gdyby pierwsze zajęcia nie skończyły się jakimś przypałem. Jeśli mam być w stu procentach szczery, to nawet nie zwróciłem uwagi na to kto się o mnie potyka. -Oskarż stojącą osobę o swoje potknięcie. Ambitnie- Już miałem na końcu języka jakiś ładny epitet, jednak ludzie kulturalni potrafią się powstrzymać od tak małostkowych rzeczy. -Ciekawe czy jak wstajesz rano i kopniesz się w szafkę to też zaczynasz ją atakować.- Całkiem krewka z niej dziewczyna, trzeba przyznać. Kompletnie jej nie kojarzyłem więc musiała się przepisać. Rude włosy, żadnych widocznych na pierwszy rzut oka znaków szczególnych i ładna twarz. Kategoria pierwsza- Niech sobie tam żyje. Brzmi jak dobra szufladka dla niej. Niestety widzę że ma jakiś problem do mnie to trzeba będzie znaleźć gdzieś sposób i miejsce żeby ją utemperować. Widzę że jest trochę impulsywna skoro tak miło potrafi zacząć znajomość. Tym bardziej że nie mam jakichś wielkich stóp, a już na pewno nie trzymałem ich poza obrysem swojego ciała. Jeśli ktoś tu kogoś miałby oskarżać o naruszenie nietykalności to ja ją a nie ona mnie. Niegrzecznie. Nie zamierzam jej podawać dłoni. Sama się potknęła, sama da radę wstać jeśli nic jej nie jest. Dlatego kontynuowałem mierzenie jej wzrokiem czekając na jej reakcje
L u d z i e. Czy chciała ich zrozumieć? Teoretycznie - owszem, chciała poznać motywy ich działań, reakcje zachodzące podczas starcia serca i rozsądku, jednak praktycznie wyglądało to całkiem inaczej. Odizolowana, samotna, nie miała ochoty na rozmowy z innymi ludźmi. Nie chciała też - by ktoś ciągnął ją za język, zmuszał do niepotrzebnego szarpania za struny głosowe umieszczone w jej krtani, rytmicznie przepuszczających powietrze względem określonych myśli wydobywających się ze suchych, poniszczonych warg, nieuchronnie traktowanych ostatnio szminką nawilżającą. Winter Rieux bała się - nie chciała angażować swoich prywatnych spraw w życie codzienne, na szczęście nie musiała opowiadać o sobie za dużo na pierwszej lekcji nauczyciela ONMS, skutecznie kryjąc się wśród sylwetek mniej lub bardziej chętnych uczniów do opowiadania o samej sobie. Mówiąc wprost - otaczała się mgłą enigmy, chodziła własnymi ścieżkami, spadała na cztery łapy, lizała świeże rany otrzymane przez fakt należenia do niefortunnej rodziny okrytej grzechem niewybaczalnym. Siedziała w bezpiecznym miejscu zatem, w bezpiecznej odległości od reszty, jednak na tyle, by móc słyszeć przeprowadzane przez nich rozmowy, wdające się w rytm czytania mugolskiej powieści wyniosłej spod dłoni pisarki Erin Hunter - okrytej na szczęście specjalną okładką, chroniącą wścibskie spojrzenia przed odczytaniem tytułu. Rzadko kiedy chwytała za literaturę przeznaczoną bardziej dla młodszej widowni, co nie zmienia faktu, iż siostra jej zwyczajnie to poleciła - być może nie myliła się co do tego, że powieść ją zaintryguje, że uderzy w odebrane czasy dzieciństwa, pozwoli jej na chwilę zapomnieć o powszechnych problemach dnia codziennego. Wtem - niefortunny wypadek, zwieńczony przy okazji niezbyt miłą wymianą zdań. Co prawda na razie nie zahaczało to w żaden sposób o przemoc, niemniej jednak brak rozwagi/chęć zaszkodzenia koleżance zadawała się mieć w sobie niezbyt przyjemną jadowitość. Winter Rieux podniosła ostrożnie wzrok zielonych oczu w stronę trwającej dyskusji, na chwilę odrywając się od lektury - i na tym zakończyła, powracając do niej z niezmierną łatwością, niezakłócona, spokojna; jakby lina nie była dla niej w żaden sposób problemem i nie mogła z niej spaść. Czy zastanawiało ją to, do czego dojdzie cała ta sytuacja? Bardziej chyba przejmowała się tym, czy będą mieli do czynienia rzeczywiście z Nieśmiałkami, jak to wspomniał wcześniej Cortez. A może Korniczak? Nie wiedziała, oddając się stronicom opowiadania.
Nerwy, nerwami. Ale czy powinna tak reagować? W sumie sama szła tak blisko chłopaka i sama zawiniła sobie owe wyładowanie na kolanach. Gdy wstała ponownie o trzepała ponownie kolana. - Może i też obwinia tego akurat nie wiesz. - Powiedziała z lekkim oburzeniem. Jednak gdy spojrzała na chłopaka niewinnie się uśmiechnęła. -Wybacz. Mam zły dzień. - próbowała się mu wyjaśnić. W końcu siostra, która ją olewała tyle czasu daje jej dużo do myślenia. Nie sądziła, że wyjazd na studia tak bardzo będzie umiał je od siebie odsunąć. Spojrzała więc jedynie na chwilę do tyłu by zobaczyć czy jej siostra została na zajęciach czy też wolała z nich zrezygnować.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Na uczcie powitalnej Fire nie było. Gdyby nic nie uległo zmianie w czasie tych wakacji, ktoś zapewne suszyłby dziewczynie za to głowę. Pozostawiać tak pierwszorocznych bez opieki? Tym razem jednak ani ćwierćolbrzym, ani rudowłosa nie opiekowali się Gryfonami. Powinna doceniać to, że nikt nie narzekał na jej nieobecność, ale okazało się to drażniące. Wiedziała kto objął nowe funkcje. To, że była cichsza i bardziej zdystansowana niż zwykle nie znaczyło, że odcinała się od napływających stale ze wszystkich stron plotek i ciekawszych informacji. Na ONMS szła głównie dlatego, że mógł tu pojawić się Leo. Jako świeżo upieczony asystent. Na samą myśl przewracała lekko oczami. Było chłodniej i wyjątkowo zdecydowała się na założenie nie tylko czarnej, szkolnej szaty, ale także szalika w czerwonozłotych barwach, który spoczywał na ramionach Blaithin. Przez lato zdążyła nieco się opalić, choć jedyne na co można było zwrócić szczególną uwagę to to, że u rudowłosej pojawiły się piegi na policzkach. Pod pachą niosła torbę wypchaną paroma książkami, piórami, kałamarzem i innymi drobnostkami. Różdżkę miała jak zwykle w specjalnie wyszytej kieszonce w głębokim rękawie szaty. Planowała wejść bez słowa i dopóki nie zostałaby poproszona o udzielenie głosu dopóty by milczała, ale widząc @Aleksander Cortez i słysząc jego ostatnie słowa, zatrzymała się. Zmrużyła oczy, nie hamując się nawet przed wygłoszeniem komentarza spokojnym, ale niepozbawionym nuty chłody tonem. Zbyt długo unikała potyczek słownych z innymi ludźmi, żeby sobie odmawiać takiej okazji. Skutecznie zamaskowała całe swoje zdziwienie tym, że Ślizgon wrócił do szkoły po tym całym ataku na magimilicję. Może jeszcze Mograine'a też tu spotka? Najwidoczniej wszyscy, którzy nie powinni, wychodzili na wolność, a ta jedna osoba, na której Blaithin zależało... - Czyżbyśmy znów mieli nieprzyjemność obcować z tobą? - zapytała, przechodząc nieco na bok sali. - Wyprosiłeś przepustkę czy dałeś nogę? Na inne osoby w cieplarni nie zwróciła żadnej uwagi.
Zerknęła na zegarek, wciąż miała chwilę do wyjścia. Na szczęście wybrana przez Profesora cieplarnia nie znajdowała się równie daleko, co amfiteatr. Torba leżała spakowana na łóżku, gotowa od wczoraj na Opiekę Nad Magicznymi Stworzeniami. Spakowała nowy notes, pióra, podręcznik, dodatkową książkę z materiałem rozszerzonym i standardowo — mnóstwo rzeczy, które uznała za niezbędne. Chciała być przygotowana, niezależnie od tematu zajęć. Nuciła pod nosem, kończąc rozczesywanie swojej długiej, wijącej się subtelnie kitki. Pukle miedzianych włosów oplecione były zieloną wstążką, która skutecznie podtrzymywała je od góry, tworząc koński ogon. Była w swoim żywiole. Rok szkolny trwał, podobnie jak obowiązki w pracy, prefekta, korepetycje oraz konieczność ćwiczeń muzycznych. Nie miała czasu absolutnie na nic! Bezsenność malowała się cieniem na drobnej buzi, skryta pod naturalnym makijażem, mającym zamaskować tak przerażająco wielkie cienie pod oczyma. Te jednak błyszczały podekscytowane, nawet jeśli ciało właścicielki nie znosiło przepracowania tak dobrze, jak umysł. I jeszcze ten zalążek pomysłu, który nieśmiało tlił się w jej głowie, dotyczący dołączenia do szkolnej drużyny i nauki gry w Qudditcha! Kiwnęła głową do swojego odbicia, kładąc szczotkę do włosów pod lustrem i wygładziła dłońmi materiał plisowanej spódnicy od mundurka. Klasycznie, na zajęcia ubierała się zgodnie z regulaminem, ozdabiając strój jedynie dodatkami w postaci zielonych wstążek czy perłowych guzików przy koszuli. Miała też wstążkę zamiast krawata, która tworzyła pod szyją kokardę. Przy piersi tkwiła błyszcząca odznaka, która cały czas podtrzymywała jej nadzieję, że na dzisiejszych zajęciach będzie więcej mieszkańców Slytherinu. Zgarnęła rzeczy, poprawiła trzewiki na delikatnym obcasie i wyszła z dormitorium, kierując się następnie w stronę wyjścia z lochów. Była nieco nadpobudliwa, zdążyła wypić już pięć czarnych kaw od północy, przesypiając może godzinę. I coś jej mówiło, że to będzie dobry dzień. Jak zwykle przemierzała korytarz dość szybko, a echo kroków roznosiło się niczym bicie dzwonów. Droga nie była długa, wyjście z zamku znajdowało się raptem kilka minut drogi od ściany prowadzącej do domu węży. Wciąż nucąc pod nosem, złapała za mosiężną klamkę potężnych, drewnianych drzwi i już miała wyjść, kiedy jej oczom ukazała się znajoma twarz. @Ezra T. Clarke wywołał zaczepny uśmieszek na jej twarzy, a gdy tylko znalazł się w zasięgu jej dłoni, wspięła się na palce i wyciągnęła rękę do przodu, zaczepnie mierzwiąc jego włosy. —Orzełek! Nadal masz meksykańską opaleniznę, co? Chodź, będziesz moją dzisiejszą randką na ONMS, zdążyłam się stęsknić. Poza tym możesz nauczyć czegoś swoją młodszą koleżankę. — rzuciła pogodnie, puszczając mu oczko i bezceremonialnie ciągnąc go za sobą do wyjścia. Nessa była zdecydowanie człowiekiem specyficznym, niemających jakichkolwiek problemów z ludźmi i naruszaniem ich przestrzeni osobistej. Wiedziała jednak, że jej bohater — miała nadzieję, że owej dziwnej imprezy na placu aż tak nie pamiętał — nie będzie zły. Tak więc prefekt krukonów i ślizgonów szli w stronę cieplarni, rozmawiając i streszczając sobie pierwsze dni szkoły. Teoretycznie była rozczarowana, że Ezra został rok dłużej, a praktycznie fakt, że mogła trochę lepiej go poznać i spędzić z nim więcej czasu sprawiał, że była to wiadomość dobra. Obserwowanie jego i Fire w naturalnym środowisku wciąż stanowiło jedno z jej ulubionych zajęć, chociaż nie mówiła o tym głośno. — Mam nadzieję, że moje węże obudziły się już ze snu. Ostatnio na zielarstwie to się nie popisali. Swoją drogą, odnalazłeś się już w szkolnej codzienności, Ezra? Posłała mu krótkie, aczkolwiek intensywne spojrzenie zaraz przed tym, jak weszli do środka szklarni, a właściwie cieplarni. Cóż, było to miejsce dość nietypowe jak na zajęcia związane ze zwierzętami, ale nie wątpiła w nauczyciela i jego przygotowanie. Zwłaszcza że był jej sąsiadem i bardzo go lubiła. Karmelowe ślepia od razu omiotły otoczenie, a na jej usta wstąpił delikatny uśmieszek, gdy dostrzegła więcej zielonego. Mimowolnie wygładziła palcami spódniczkę, kierując się ze swoim towarzyszem w stronę wolnego miejsca. Mijając grupkę @Elisabeth L. Cortez, @Isabelle L. Cortez i @Aleksander Cortez zatrzymała się na chwilę i posłała im przyjazny uśmiech, lustrując kolejno ich twarze. Dobrze było widzieć znajome twarze. Zaczepnie wbiła Alkowi palec w brzuch, przekręcając głowę w bok i puszczając oczko Isabelle. —Zdążyłam się za wami stęsknić, skarby. — szepnęła cicho, wracając jednak zaraz do Ezry i kierując się w stronę profesora, posyłając im jeszcze jeden, jakże zadowolony uśmiech. Może kuzynka sprawi, że panicz Cortez będzie na wszystkich zajęciach i jeszcze zachęci dodatkowych ślizgonów do uczestniczenia w nich? Martwiła się trochę, że po sytuacji z siostrą i Azkabanem, chłopakowi ciężko będzie się odnaleźć. Całe szczęście, że nie był sam. Nadal jednak będzie musiała mieć na nich wszystkich oko, a zwłaszcza na młodą i na niego. Westchnęła cicho, napotykając spojrzeniem nowego ucznia, @Cocytus Kane. Kiwnęła mu głową na przywitanie, odgarniając kosmyk włosów za ucho. Miała nadzieję, że i on szybko odnajdzie się w nowej szkole, a jeśli nie, to zawsze mógł liczyć na jej pomoc. Zatrzymała się w końcu, spoglądając na Ezrę z miną dumnej matki. — Nadal mamy całe dwadzieścia minut do rozpoczęcia zajęć, a poza mną jest ich troje, troje. Orzełku, przynosisz szczęście. —mruknęła w jego stronę, krzyżując ręce pod biustem i raz jeszcze kiwając głową, z uznaniem. Brązowe ślepia powędrowały w stronę @Hal Cromwell. Posłała wykładowcy, sąsiadowi, którego znała od wielu lat powitalny, szeroki uśmiech. —Dzień dobry, Panie profesorze. Dobrze Pana widzieć! Mam nadzieję, że jest Pan pełen energii po wakacjach. —przywitała się z mężczyzną, jak zwykle pogodnie. Niemożliwe było stwierdzenie po Lanceleyównie, że schudła, nie spała czy jest delikatnie uzależniona i przy ćpana kofeiną. Westchnęła cicho, przerzucając długą, gęstą kitkę na plecy i utkwiła znów spojrzenie w krukonie. — Ez, Ty grasz w te piłki na miotle? Bo miałam się zapytać!—dodała jeszcze, zapominając o tym wcześniej. Widocznie była zbyt przejętą obecnością reprezentantów Salazara na lekcjach. Błyszczące tęczówki jednak szybko uciekły z twarzy Clarke'a, raz jeszcze wędrując po pomieszczeniu i znajdujących się w nim ludziach. Nawet nie zauważyła, że zaczęła stukać palcami o przedramiona. Dostrzegła, że drzwi od cieplarni otwierają sie i wchodzi do niej nikt inny, tylko @Blaithin ''Fire'' A. Dear. Na widok kuzynki uśmiechnęła się i uniosła dłoń, machając jej na przywitanie, mimowolnie zerkając w stronę krukona. Zupełnie, jakby chciała sprawdzić jego reakcję na to, że Dearówna podeszła do Alka, czego zresztą sama Nessa nieco się nie spodziewała.
Co mnie obchodzi że ktoś miał zły dzień? Nie jestem osobą którą od tak atakujesz. Nawet jeśli jesteś niegroźnym robakiem. Samo zdarzenie na bank zostanie w mojej pamięci. Nawet próba przeprosin tego nie zmieni. Kiedyś się odegram -Spokojnie, nic się nie stało. Nie zaszkodziła by Ci jednak odrobina pokory- Spojrzałem na nią z góry gdy się podnosiła. To że była na kolanach miało jakiś taki dziwny wyraz. Fakt, uważam że kiedyś cały świat będzie w podobnej pozycji, ale jeszcze nie teraz. Na wszystko przyjdzie czas. Szybko zauważyłem jakieś dziwne spojrzenie w kierunku parki ślizgonów. Coś tam musi być na rzeczy bądź muszą być jakoś powiązani. Generalnie łatwiej było by określić to wszystko gdybym znał jej personalia. Z tym jednak mogę poczekać do lekcji. Obstawiam że Profesor się zwróci do niej po imieniu. Generalnie ta rozmowa będzie jałowa nawet pomijając ten niewinny uśmieszek na jej twarzy. Nic za sobą nie niesie tak naprawdę, kobiety nawet podświadomie próbują manipulować. Co do kiwającej głową koleżanki to postanowiłem ją całkowicie zignorować. Zauważyłem ją ale po co miałem się wydurniać skoro nawet jej nie znam?
Hal Cromwell
Wiek : 62
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : okulary do czytania, bardzo zły tatuaż na lewym ramieniu (podgląd w kp)
Herbaty w kubku ubywało stanowczo zbyt szybko, za to w cieplarni zaczęli pojawiać się uczniowie. Tak jak się spodziewał prawie zupeĺnie ich nie pamiętał, a jeśli już kojarzył twarz, to za nic nie mógł dopasować imienia. Pierwszą osobą, którą poznał był kojarzony z Doliny Krukon, który na pewno był Fairwynem, ale tych było tak wielu, że ne mógł przypomnieć sobie imienia. Wszystkim obecnym odpowiadał na powitanie z uśmiechem. Wyglądali na zdezorientowanych wybranym przez niego miejscem zajęć, co z kolei dziwiło jego. Niezliczona ilość zwierząt potrzebowała przecież roślin do życia, a także wiele odgrywało znaczną rolę przy hodowli roślin. Chociaż dziś decydującym czynnikiem był akrat fakt, że wnętrze szklarni "klimatem" było najbardziej zbliżone do Meksyku, do którego zdążył przywyknąć. Temperatury panujące na zewnątrz i tak były dość wysokie jak na ich wyspiarski kraj, nie mniej jednak Halowi było za zimno, za wietrznie i zbyt niespodziewanie deszczowo. Może po prostu był stary. - Chciałem wam zamącić w głowach - z szerokim uśmiechem odpowiedział @Aleksander Cortez, który jako jedyny zdecydował się wyrazić na głos swoje zaskoczenie. Nie zamierzał zdradzać jeszcze, czym będą się zajmować. Brakowało tego, żeby mu się rozpieszchli jeszcze przed początkiem lekcji - A co mieliście o nieśmiałkach? - spytał, korzystając z okazji, że ktoś go zagadał. W tym jednak momencie spokój panujący w cieplarni zaburzyło bliskie spotkanie z ziemią jednej z dziewcząt. Hal oderwał wzrok od Ślizgona i wyjrzał zza niego zaniepokojony, dziewczyna jednak szybko podniosła się, a po jej bojowym nastawieniu można było wynieść, że raczej wyszła bez szwanku. Odczekał jeszcze chwilę, przysłuchując się ostrej wymianie zdań dwójki studentów, ale nie wtrącał się, dając im szansę na samodzielne rozwiązanie konfliktu. W międzyczasie w szklarni pojawiła się jeszcze @Nessa M. Lanceley z kolegą, którego pamiętał sprzed wakacji, ale imienia zapomniał. Przez ułamek sekundy myślał, że dziewczyna zwraca się, do kogoś innego - "profesor" nadal brzmiało mu dziwnie w kontekście do jego osoby, szczególnie z ust kogoś, dla kogo od lat był tylko "panem". - Dziękuję, Nesso - odpowiedział z uśmiechem - Mam nadzieję, że wy również. Wracając do nieśmiałków... - zwrócił się z powrotem do Ślizgona, obok którego znalazla się teraz rudowłosa Gryfonka, złośliwie parafrazująca chłopaka. - Cześć, panno Fire - przywitał ją z uśmiechem. Pamiętał. Niewiele osób przedstawiało mu się na lekcji pseudonimem. To było nawet wygodne, bo chociaż prawdziwa godność dziewczyny zupełnie mu wywietrzała, trochę pretensjonalna ksywka zdawała się utwić mu w głowie dość głęboko. - A ty co wiesz o nieśmiałkach? - zapytał pogodnie, chcąc odwrócić jej uwagę od kolegi. Słyszał już o tym, że jeden ze studentów wyszedł z Azkabanu, ale nie chciał wnikać który, żeby powstrzymać się przed nabieraniem uprzedzeń, zdaje się jednak, że Fire trochę mu te plany pokrzyżowała. Zamierzał mimo wszystko nie przwiązywać większej wagi do słów, które skierowała do Ślizgona i nie próbować ich interpretować.
No tak powrót do szkoły równał się z powrotem na zajęcia. Nie miała co udawać obłożnie chorej by ominąć lekcję opieki nad magicznymi stworzonkami. Musiała się przemóc i przyjść. Tak jak się spodziewała powrót do szkoły nie był aż taki fajny jak sądziła. Nowi uczniowie, nowi nauczyciele, lekcje i milion pytań gdzie to się podziewała przez ten rok. Ciekawskie spojrzenia, szepty i obgadywanie. Świetnie nie ma co wymarzone życie każdej studentki czy studenta. Powolnym krokiem bez pośpiechu udała się na miejsce zajęć zastanawiając się nad tym dlaczego lekcja miała odbyć się w cieplarni skoro były to zajęcia z onms a nie zielarstwa. To było dość podejrzliwe i dziwne. Co ten nauczyciel planował? Czy miała się bać? Powoli pchnęła drzwi cieplarni, a fala duszności buchnęła prosto w jej twarz. Skrzywiła się i weszła do środka rozglądając się dookoła. Kilkoro uczniów już tu było, profesor tak samo. Stanęła więc nieopodal dyskutujących ze sobą uczniów i zerknęła w stronę siwego już mężczyzny. -Dzień dobry Profesorze Cromwell.-przywitała się z @Hal Cromwell i westchnęła cichutko czekając na rozpoczęcie zajęć. O dziwo się nie spóźniła, powinni dać jej medal.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Nim padła z ust profesora odpowiedź do sali weszła jego młodsza kuzynka, której odpowiedział równie miłym uśmiechem, patrząc po chwili zmartwiony tym, że dziewczyna odeszła i trzymała się od niego z takiego daleka. Gniewała się na niego o coś? Przecież nie uczynił jej niczego za co mógłby popaść u niej w niełaskę. Zaraz po tym do szklarni wpadła przerażona jej starsza siostra. Na powrót na jego twarzy zagościł spokój słysząc słowa Isabelli. No tak... Jej problemy ze zwierzętami były całej rodzinie tak dobrze znane, że nigdy nie proszono, ani nie zmuszano dziewczyny by musiała mieć z mini styczność większą niż było to konieczne. A jednak przyszła z własnej woli. - Ale wiesz Isabella, że nie musisz chodzić na wszystkie zajęcia jako student? Tylko na te wybiórcze które będą potrzebne ci do zdawania na konkretny kierunek? - zapytał się nie do końca pewien, czy udzielał jej wcześniej takich informacji. - Niemniej jednak każde zajęcia się przydadzą, i można coś z nich wynieść. No i będę cię pilnował w razie czego. - dodał cicho i z pokrzepiającym uśmiechem. - Nieśmiałki...- Wydukał do profesora, choć widać było po nim, że cała jego uwaga padła na żywiołową Krukonkę. Przysłuchał się rozmowie tamtych przez dłuższy czas wpatrując się z posępną miną na chłopaka. Nie znał go, nawet nie kojarzył choć byli z tego samego domu. Do niczego złego tam jednak nie doszło, więc nie był zmuszony do interwencji. Nie mniej jednak pochylił się w stronę kuzynki i cicho powiedział. - Przydało by się jej chyba wsparcie bo widzę, że ciężko znosi waszą rozłąkę.- wyszeptał to oczywiście po hiszpańsku i spoglądając na nauczyciela uśmiechnął się przepraszająco. - Przepraszam, ale czuję się teraz za nie bardzo odpowiedzialny- powiedział znów opierając się o stanowisko pośladkiem i skrzyżował ręce na piersi. Nie spoglądając już jednak na dziewczyny uznając, że poradzą sobie same w razie kłopotów. - Natomiast wracając do nieśmiałków. To są to bardzo nieśmiałe stworzonka, malutkie a w dodatku wyglądające jak gałązki przez co trudno jest je wypatrzyć w ich naturalnym środowisku. Czyli na drzewach z których się wytwarza magiczne różdżki. Najlepszym sposobem na uspokojenie Nieśmiałka i udobruchanie go jest podanie mu jego smakołyków, czyli korników lub też jajeczek elfów. Wnioskować można więc z tego, że pomimo swojej drobnej budowy i nieśmiałości są do drapieżnicy. Chociaż ja nigdy nie widziałem takiego rozdrażnionego nieśmiałka więc nie mam pojęcia do czego byłby taki maluch zdolny.- odpowiedział profesorowi i przywitał się z Nessą w chwili kiedy to przechodząc zaczepiła go. - No cześć- powiedział do dziewczyny i jej towarzysza. Wtedy usłyszał również dobrze znany głos. Uśmiechnął się mimowolnie i spoglądając na profesora skinął lekko przepraszająco głową, że znów musi odłożyć ich rozmowę i zerknął przez ramię na Gryfonkę. - Nie, miałem bardzo dobrych prawników więc wyciągnęli mnie wcześniej, nim na dobre zdążyłem poznać swoją celę. - odpowiedział wzruszając ramionami jakby ten fakt był tak oczywisty, że aż go zaskakiwał dlaczego do niej jeszcze nie dotarła ta informacja. - Widzi profesor, jak za mną się stęskniła? Jeśli byśmy pracowali w parach, chciałbym być w parze z Panną F I R E. By chociaż trochę nadrobić stracony czas, bo jak widać ma mi za złe, że tak ją opuściłem bez żadnego pożegnania, ani nie zostawiając nawet listu. - Powiedział mocno rozczulony jej słowami. - I weź tutaj dogódź kobiecie, zawsze coś będzie nie tak. - Westchnął bardzo, ale to bardzo cicho, tak by te słowa był w stanie usłyszeć tylko profesor Cromwell.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget również zastanawiała się, cóż mieli robić z profesorem Cromwellem w cieplarni, gdy zobaczyła na tablicy ogłoszeń informacje o miejscu odbywania zajęć tego dnia. Wzruszyła jednak ramionami i o odpowiednim czasie wyszła, by stawić się tam chwilę przed czasem. Rok szkolny dopiero się zaczął, a ona już czuła się przemęczona i zestresowana. Osoba Hala Cromwella nie była bezpośrednim stresorem, raczej sprawa dotycząca pozwolenia na wstęp do działu ksiąg zakazanych, którą jej wręczył przed zakończeniem poprzedniego roku. W myślach rozgrywała najgorsze scenariusze, w których postanawia zapytać o efekty pracy nad wężomową lub o jakieś plany dotyczące projektu z zakresu zoologii, który mu obiecała, a o którym nie myślała ani przez sekundę wakacji. Przekroczyła próg cieplarni, skinąwszy głową nauczycielowi, ewidentnie pochłoniętego rozmową z resztą zebranych na miejscu uczniów. Sama Bridget stanęła przy najbardziej przyjaznej twarzy, @Sunny O. Saltzman. - Cześć - przywitała się, posyłając jej ciepły uśmiech. - Dziś już mnie pamiętasz, prawda? - zapytała, zaśmiawszy się krótko i cicho na wspomnienie feralnego zdarzenia z uczty rozpoczynającej rok szkolny, kiedy to Sunny twierdziła, że nie ma pojęcia, kim była prefekt naczelna. Panienka Hudson oczywiście nie nosiła do koleżanki urazy w związku z tym wydarzeniem, jedynie chciała się z niego pośmiać i potraktować to jako bardzo hermetyczny żart.