Jeśli tutaj się znalazłeś to jeszcze nie dostaniesz szlabanu a co najwyżej srogie upomnienie. To granica, po której przekroczeniu znajdziesz się już w sławnym zakazanym miejscu. Są tu porozrzucane większe głazy, na których można sobie przysiąść. Bardzo często może atakować wrażenie obserwowania przez kilkanaście par oczu.
Nie wiem o czym mówisz – słysząc te słowa dziewczyna spojrzała na nią widocznie zaskoczona. Milczała przez ten cały czas, co mogło wydłużać się w nieskończoność, a wszystko tylko po to, by gryffonka niespodziewanie wybuchła śmiechem. To nie było normalne. To nie był normalny śmiech. Mógł przyprawiać o ciarki, zwłaszcza, że został wykonany w takim momencie i w taki sposób. W innym wypadku i okolicznościach mogłoby to być zabawne, ale teraz… I znowu pojawiła się cisza, a ona z rozbawionym wyrazem twarzy wpatrywała się w dziewczynę. - Naprawdę? Lepszej odpowiedzi wybrać nie mogłaś? – zaśmiała się pod nosem i zasłoniła oczy próbując się uspokoić, ale nie była w stanie. W jej głowie już kreował się plan, który tak bardzo chciała wykonać – Dobrze wiem, że mnie zauważyłaś, a ja widziałam bardzo wyraźnie jak się przemieniasz – Lilith nie umiała kłamać. Dlatego dziewczyna mogła mieć pewność, że to co mówi naprawdę się mogło stać. Nagle twarz dziewczyny złagodniała, a ona uśmiechnęła się do niej delikatnie. - Wiesz, nie martw się – wydukała słodkim głosikiem i posłała jej szeroki uśmiech – twoja tajemnica jest ze mną bezpieczna! – dodała po chwili. Czyli to co wcześniej pokazała… to było zgrywanie się? Naprawdę? Zawału można było dostać, kobieta o wyglądzie Lilith wystawiła ręce w stronę salemki, jakby chciała ją przytulić, aż nagle wszystko się zmieniło. Jej mimika twarzy wróciła do początkowego stadium, a ona powiedziała tym samym zimnym tonem. - Chciałabyś, żebym tak powiedziała co? – prychnęła pod nosem ledwo powstrzymując śmiech. To ją zniszczy, to zniszczyć może je obie. Czemu to jest takie… świetne? – objęła się rękami czując jak całe jej ciało przechodzą dreszcze. Zimna czy ekscytacji? - Powiedzmy, że utrzymam twój sekret przed ludźmi, ale co ja z tego będę miała? – zapytała ni z tego ni z owego.
Wydawało jej się, że to jedne zdanie wystarczyło. I dlatego też ruszyła dalej. Szła sobie powoli jak gdyby nigdy nic. Jednak to, co się stało wyprowadziło ją z tego spokoju. Ten śmiech. Ten okropny śmiech który wydobył się z jej ust był straszny. Spojrzała na nią jakby była kompletnie obcą osobą. Nie przeraziła się, a przynajmniej nie było tego po niej widać. Wciąż trzymała w sobie tą siłę psychiczną, którą naładowała w trakcie przemiany to też wciąż czuła się jakoś wybitnie. Jak gdyby była właśnie księżycem świecącym w nawet największych ciemnościach. Mimo to ciarki przeszły jej po plecach. Wyczuła by ją. I zabiłaby. To pewne, bo wilkołaki uwielbiały polować na ludzi. Jednak ta jej pewność w głosie była myląca. I tylko dlatego zawahała się na chwilę. Szczególnie, że jej przyjaciółka nie kłamała. Ale również nie śmiała się w ten sposób. Dlatego prychnęła pod nosem i wykonała kolejne kroki stając przed samą Lilith. Spoglądała na nią z góry korzystając z różnicy wzrostu. Ta złagodniała i to sprawiło, że rozluźniła trochę ramiona. Poczuła lekką ulgę, jednak nie pełną. To wszystko nie pasowało do siebie. Ta próba przytulenia... Jej zachowanie gryzło się ze sobą. I nie pomyliła się. - Sekret? Kto Ci powiedział, że ja to ukrywam. Po prostu nie mówię o tym głośno. Nie mam się czego wstydzić, bo jestem doskonała – W jej głowie słychać było pewność siebie. Czy blefowała? Owszem. Uważała się za cudo, ale nie chciała by ktoś o tym wiedział. I liczyła, że jej prowokacja sprawi iż Lilith nie będzie czerpała przyjemności z powiedzenia tego innym. Czy... Czy to co się z nią działo było winą jakiegoś nieudanego zaklęcia Kath? Będzie musiała ją dorwać i spytać. Przecież nie mogła się nagle tak po prostu zmienić. Znaczy ja wiem, że nawet Vitt uległa ogromnej metamorfozie pod względem charakteru, jednak jak to Clari mówiła „w środku wciąż była Vittorią”. I choć Salemka w życiu się do tego nie przyzna, to krukonka miała rację. Zmieniła sposób życia i pogląd na świat, a nie całą siebie. Natomiast Litka? Wydawała się być kompletnie inną osobą. Obcą.
Niestety, ale jej słowa nie zadziałały tak jak powinny. A widać to było po reakcji ‘Lilith’. Uśmiech na jej twarzy się poszerzył, a ona wpatrywała się w nią jak zahipnotyzowana. - Kupa futra doskonała co? Mała biedna salemka nie potrafiąca sobie poradzić z rzeczywistością – wybuchła śmiechem i otarła łezki, które pojawiły się w jej oczach. Wzięła głęboki oddech próbując się uspokoić – wydaje Ci się, że masz w sobie potęgę, którą możesz zdobyć wszystko, co? – dziewczyna przyłożyła do ust kciuka i przegryzła go delikatnie. Myślała, bardzo intensywnie myślała, w końcu wpadła na to, czego potrzebowała. Wgryzła się mocniej sprawiając, że po jej dłoni zaczęła lecieć stróżka krwi. Spojrzała na nią widocznie zaskoczona – A jeżeli zaczęłabym zabijać wszystkich twoich bliskich. Jeden po drugim. Po pełni – nie odrywała spojrzenia od stróżki krwi, która nie zatrzymywała się – torturując ich i niszcząc ich przed śmiercią w taki sposób, że zaczną mnie o nią błagać – zaśmiała się pod nosem i zlizała krew, z palca, dopiero wtedy go zignorowana – wciąż byłabyś taka potężna i niezniszczalna? Dziewczyna pokręciła głową w zrezygnowaniu i odwróciła się na pięcie niby niewzruszona tą całą sytuacją. - Jeżeli powiem twoim bliskim o tym jakim jesteś brudnym potworem… to Cię porzucą, nie ważne ile razy znajdziesz kogoś nowego, za każdym razem będę ich informować do momentu, aż się nie wkurzysz i zapragniesz – zatrzymała się i odwróciła głowę w jej stronę i z tym perfidnym uśmieszkiem powiedziała – przegryźć mi gardło – rozbawiło ja to stwierdzenie i to bardzo. Rozciągnęła się i zrobiła kilka kroków w stronę zamku – najwyżej sprzedam tą informację twoim wrogom – ziewnęła przeciągle. Była zmęczona. Nie chciało jej się już stać na tym mrozie. Zresztą ta rozmowa wcale nie była ekscytująca - masz tylko dwie szanse. Możesz odmówić mi dwa razy, kiedy zrezygnujesz z mojej umowy dwa razy… – dziewczyna odwróciła się i podeszła do salemki, po czym pstryknęła ją w nos – to wtedy wykorzystam tą informację na swój własny sposób.
Teraz już nie mogła odpuścić. Nie da się szantażować. Była na to zbyt dumna by pozwolić sobie na coś takiego. Najważniejsza informacja o jej wilkołactwie ciąż była ukryta. Dzięki temu, że poszła tu sama nikt nie wiedział przez kogo to się stało. A reszta? Trudno. Jak to zawsze powtarzała nie miała nic do stracenia. - Myśl co chcesz, mam to w dupie– Odpowiedziała jej wkładając dłonie w kieszenie swoich dżinsów i dumnie prezentując zarówno swoje poranione ciało, które było najlepszym przykładem nie radzenia sobie z problemami oraz lekki uśmiech na twarzy, którym wciąż starała się ją zwodzić. - Fałszywy trop. Ja nie mam bliskich. Nie zależy mi na ludziach. Powinnaś o tym doskonale wiedzieć, bo sam jesteś świetna w zwodzeniu i wykorzystywaniu ludzi – Odpowiedziała jej równie szybko, jak ta skończyła. Wydawała się równie niewzruszona, choć w środku czuła jak wściekłość powoli zaczyna przejmować nad nią kontrolę. Wiedziała jednak, że nic jej nie zrobi. To nie chodziło o jakąś słabość. Po prostu sentyment do ich przyjaźni, która została roztarta najpierw przez nią, a teraz przez Lilith w drobny mak. Nie pozwalała sobie na jakiekolwiek prowokacje. Nie tym razem. Nigdy nie doprowadziła by jej do takiego stanu, by zasłużyła na atak. Przede wszystkim dlatego, że nie zamierzała nikogo zabijać. Ani nikomu przekazywać swoich umiejętności. A już szczególnie tej małej kruszynie. - Mocne słowa jak na kogoś, kto sięga mi ledwo do ramienia. Więc pozwól, że Ci troszkę pomogę – To mówiąc spoglądała jak ta do niej podchodzi. Dwie szanse? Oj, bo się poryczę - Nie – To mówiąc złapała ją za rękę zaraz po tym, jak ta pstryknęła ją w nos. Clari. Oriana. Norbert. Edward. Nathaniel. Na palcach wyliczyła osoby, które od niej odejdą. Czy to duża cena za własną godność i dumę? W przypływie negatywnych emocji była kiepska w kalkulowaniu - I nie. To dwa razy, prawda? - Spytała. W drugiej ręce już trzymała rożdżkę. To był moment. Nie przemyślałą tego - Petrificus totalus - Zaklęcie uderzyłoją prosto w brzuch. Nie miała szans na unik. Vitt natomiast poczuła ulgę bo wiedziała, że ta już nic więcej nie powie - Do zobaczenia w piekle – To mówiąc puściła ją i poczęła podążać w stronę zamku chcąc pojawić się u siebie w dormitorium. Spoglądała przed siebie ostrym spojrzeniem. Nie zamierzała stanąć i odwrócić się w jej stronę. Mimo chwilowo słabego ciała wciąż musiała emanować tą swoją siłą. A to jak słowa gryfonki ją ruszyły musiała utrzymać zakopane głęboko w sobie.
Atria już od lat ćwiczyła transmutację, by dorównać braciom i posiadać jakąś niespotykaną magiczną umiejętność. Nie było to jednak tak proste do opanowania jak dziedziczona w genach możliwość zmiany wyglądu. Jedne co jej brat z tym darem musiał zrobić, to nauczyć się kontrolowania tej mocy. Animagia miała w sobie więcej złożoności nie dało się jej odziedziczyć. Od lat siedziała z nosem w książkach traktujących na ten temat. Nadal nie robiąc zbyt wielkich postępów, w chwili obecnej potrafiła jedynie transmutować swoją dłoń. Przed nią nadal była daleka droga w nauczeniu się w jaki sposób zmienić całą siebie w zwierze. Dziś znów wyszła wcześnie rano z dormitorium. Wstawała jeszcze zanim na dworze świtało i wychodziła na polanę Zakazanego Lasu. Tam znów, albo zatapiała się w lekturze jakiejś książki, ćwiczyła, tańczyła bądź też próbowała poczyń jakieś postępy w dziedzinie animagii. Ktoś mógłby ją nazwać szaleńcem, bo nawet przy ujemnej temperaturze wychodziła w to samo miejsce, by tam oddawać się pracy nad sobą. Była nauczona do wytrzymywania w różnych warunkach, ale nie chciała przyzwyczajać się do wygód i ciepła jakie dotarczał Hogwart. Dzisiaj Atria spędziła dwie godziny z nosem w książce poświęconej zaawansowanym transmutacją. Książka była obszernym tomiszczem i była zaskakująco trudna do rozszyfrowania. Atria siedziała nad nią od jakiegoś tygodnia i dopiero udało jej się opracować pierwsze dwa rozdziały, co szalenie ją irytowało. Zamknęła książkę, której stronice głucho zderzyły się z sobą i spojrzała na jej okładkę marszcząc brwi. Jeszcze nic w życiu nie szło jej tak bardzo powoli jak to. A Atria z natury nie lubiła czekać, choć cierpliwość miała wyuczoną. Westchnęła lekko, garbiąc się strochę. Przy dobrych wiatrach w tym tygodniu skończy trzeci rozdział, który traktował o psychologicznej naturze transmutacji i transmutowanych. Naprawdę trzeba było tą książkę choć raz przeczytać, by wiedzieć, że większość brzmi w niej jak jakiś pradawny język, do którego tłumacze już dawno wyginęli. Podniosła się z kamienia na którym zawsze siadała i otrzepała tyłek, po czym rzuciła na tom zaklęcie zmniejszające i wrzuciła go do kieszeni spodni. Skierowała się w stronę zamku, do śniadania było jeszcze sporo czasu, ale brak jakiś większych postępów sprawiał, że postanowiła odpuścić sobie dzisiaj trochę wcześniej. Ruszyła przez las, słońce powoli, wręcz nieśmiało wyglądało już zza drzew. Nie spodziewała się o tej porze nikogo spotkać. Jedak życie zawsze nas zaskoczy, gdy dotarła do obrzeży lasu jej oczy wychwyciły postać leżąca w trawie ruszyła w tamtą stronę i już chwilę później stała nad spetryfikowaną dziewczyną. Zmierzyła ją od góry do dołu szybko określając jej wygląd na nieszkodliwy, jednak pamiętajmy, że Atria na szkodliwą też nie wygląda, a potrafiła zabić człowieka na więcej niż dwa sposoby. Rozejrzała się dookoła próbując znaleźć osobę, która rzuciła zaklęcie, ale nie było po nikim śladu. -Finito. - mruknęła celując różdżką w dziewczyną by zdjąć zaklęcie. Zastanawiała się, czy powinna coś powiedzieć. Ale stwierdziła, że jest to zbędę. Nie zamierzała też o nic pytać, bo najzwyczajniej w świecie jej to nie interesowało. Gdy kiedyś wejdzie w jej drogę, lub w czymś przeszkodzi sama unieszkodliwi ją jeszcze bardziej. Teraz była dla niej kompletnie obojętną osobą i zastanawiała się, czemu w ogóle się przy niej zatrzymała? Może obcowanie z Eris miło na nią jednak jakiś wpływ? Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę zamku nawet raz ni oglądając się w stronę gryfonki. Nie pytała co się stało i czy coś ją boli. Dziewczyna oddychała, więc była w stanie już o siebie zadbać. Atria miał inne rzeczy do roboty, zdecydowanie lepsze niż ogarnianie jakiś nieuważnych małolat.
Już nic więcej nie powiedziała. Westchnęła głęboko pod nosem i wzruszyła ramionami. Cóż miała uczynić? Odmówiła dwa razy, nic więcej jej nie trzeba było. Teraz tylko odnaleźć osoby, które są dla niej ważne i poinformować je o tym fenomenie. Przez to całe rozmarzenie nie zorientowała się, kiedy salemka wyciągnęła różdżkę i rzuciła w nią zaklęcie…
Lilith uchyliła powieki kiedy ktoś odczynił zaklęcie. Podniosła się do pozycji siedzącej i objęła się rękami. Było jej tak zimno, tak słabo. Rozejrzała się wokoło zdezorientowana i spojrzała na dziewczynę, która stała obok niej. Nagle w jej oczach pojawiły się łzy, a ona opuściła spojrzenie. - Ja… dziękuję… – wyszeptała nim dziewczyna odeszła i dopiero kiedy zniknęła z horyzontu, Lilith skuliła się w kłębek i zamknęła oczy próbując opanować płacz. Coraz bardziej była tego świadoma, potrzebowała pomocy, ale czyjej? Kogo miała o nią prosić? Skoro z niewiadomych dla niej powodów, znowu się wszyscy od niej odwrócili. Gdy wszystkie łzy wyleciały z jej oczu podniosła się i zmarznięta, zmęczona ruszyła w stronę Hogwartu.
Było jeszcze ciemno, gdy wymknęła się z zamku, a gęsta mgła okalała błonia. Rosa zebrała się na źdźbłach traw i moczyła spodnie po łydki. Zanim Mist osiodłała konia wyjęła zza pazuchy ciemną buteleczkę, rozlała na dłoń i podała wierzchowcowi. Wyprowadziła go ze stajni i w umówionym miejscu czekała na uczniów co jakiś czas stając w strzemionach i rozglądając się po okolicy. Jedno było pewne, pizgało sakramencko. Otuliła się szczelniej płaszczem z zajęczego futra. Nie lubiła nigdy czekać, ale wierzyła, że dla uczniów i studentów wstać o czwartej rano jest nie lada wyzwaniem więc była cierpliwa.
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
Na obsrane i nocnymi polucjami posklejane gacie Merlina! Jakim zwyrodnialcem trzeba być, żeby ludzi o 4 rano z łóżka ściągać?! Normalni ludzie o tej spać chodzą! W sumie to nawet nie opłacało jej się kłaść. Wyglądając spod kołdry i Chomika (który postanowił umościć się oczywiście na jej głowie) na pogodę za oknem, poważnie zastanawiała się czy nie machnąć na to wszystko ręką. Kto jak kto, ale Pober mogłaby przyjąć usprawiedliwienie "Nie mogłam przyjść, bo kot na mnie leżał." O tej porze nie liczyło się nawet jaki to przedmiot. Nie było rzeczy, dla której z własnej woli zrywałaby się tak wcześnie. Pewnie nie wywlekłaby się z pościeli, gdyby nie Chomik, który przekręcił się, podtykając jej pod nos odbyt. Ściągnęła z siebie zwierzę siadając, a trójnogi kot, niezwykle szybko zważywszy na jego kalectwo, wrócił na poduszkę, zajmując ją całą. Przyglądała mu się chwilę zrezygnowana, po czym doszła do wniosku, że skoro już usiadła, to właściwie mogłaby nawet wstać. Jakiś czas później szła już błoniami powłócząc nogami po mokrej trawie i co chwila ziewając potężnie. Miała nadzieję, że zimne powietrze trochę ją rozbudzi, ale nadal nie dała rady otworzyć do końca oczu. Za to nos jej odmarzał. Profesor zobaczyła dopiero z odległości jakichś ośmiu stop. Chowanie nosa w szalik i opadające powieki skutecznie zmniejszały pole widzenia. - O, koń. Fajnie - gdyby nie było tak nieludzko wcześnie, z pewnością byłoby w tych słowach więcej entuzjazmu. Lubiła konie. Kręgosłup leczyła trochę hipoterapią. Jazdą to się tego nazwać nie dało, zwyczajna oprowadzanka z ćwiczeniami, ale samo siedzenie na grzbiecie konia było już jakąś rozrywką - Dzień dobry - bardzo chciała, żeby zabrzmiało to pogodnie, ale znowu - nie o tej, blada kurza dupa, godzinie. Zdając sobie sprawę, że do żadnej konwersacji nie jest jednak zdolna, wbiła ręce w kieszenie i nos w szalik. Zamknęła oczy, odlatując prawie całkiem. Skupiała się tylko na tym żeby nie stracić równowagi, też z resztą niezbyt dokładnie.
Od chwili kiedy poznał Percy'ego zaczął uczęszczać na wszystkie zajęcia z ONMS. Wcześniej podchodził do nich po macoszemu, kompletnie go nie interesowały i uczył się tylko tego co musiał. Jego "wychowywanie" modelu smoka okazało się jednak bardzo ciekawe, zaczął patrzeć na przedmiot nowymi oczami i można śmiało powiedzieć, że go pokochał. Dlatego mimo brzydkiej pogody i bardzo wczesnej pory cały rozradowany obudził się o 3 i zaczął się zbierać na zajęcia. Przypadkowo trącił klatkę Percy'ego i go wybudził. Smok z zainteresowaniem przyglądał się poczynaniom właściciela i zaczął cicho pomrukiwać jakby na znak by go ze sobą wziął. Ostatecznie skoro już się obudził...no dobra. Zabrawszy wszystko schował model do jego ulubionej kieszeni po lewej stronie i najciszej jak potrafił wyszedł z dormitorium. Na zewnątrz padał deszcz, Cormac jednak był na wszystko przygotowany. Płaszcz z nieprzemakalnego tworzywa zakrywał wszystko oprócz jego plecaka. Na plecak jednak rzucił zaklęcie nieprzemakalności, więc na jedno wychodziło. Żwawym krokiem doszedł na miejsce spotkania, gdzie znajdowała się nauczycielka i jakaś nieznana mu puchonka. Zdziwił go trochę widok profesor Pober na koniu ale komentarz zostawił dla siebie. -Dzień dobry! Rzucił z entuzjazmem na powitanie i szeroko się uśmiechnął. Raczej nie było tego widać po ciemku, ale miał już taki zwyczaj. Pozostawało poczekać na resztę.
Po wypadku niemal całkowicie zmienił mu się charakter. Już nie zależało mu za bardzo na tym, co pomyślą rodzice, co by chcieli, aby osiągnął. W końcu języki obce czy gra na instrumencie już mu się nie przydadzą. Wszystko, co robił, aby zadowolić rodziców, stało się bezużyteczne, dlatego teraz postanowił się nimi nie przejmować. Nie musiał dbać o ręce tak, jak wtedy, gdy regularnie grał na fortepianie, więc nawet z radością (jeżeli w jego przypadku można o takowym uczuciu mówić) przyjął informację o jakiejś praktycznej lekcji ONMS. Miał ochotę na coś niebezpiecznego, w końcu co miał do stracenia? Pojawił się przed czasem, bo tak właściwie wcześniej nie miał nic do roboty, a powrót do lochów nie wydawał się ani trochę ciekawszy niż wyjście na błonia i przespacerowanie się po nich. Wszędzie jednak był taki tłum, że postanowił od razu pójść na skraj lasu. A nuż wydarzy się tam coś ciekawego. Już z daleka dostrzegł profesor na koniu. Zmarszczył brwi, zaniepokojony. Nigdy nie siedział na wierzchowcu, nie podchodził też zbyt blisko (raz jeden jedyny zbliżył się za bardzo do hipogryfa, ale o tym nie chciał pamiętać), a teraz coś mu podpowiadało, że profesor postanowiła nauczyć ich jeździć konno. Prawie zawrócił, ale kobieta właśnie uniosła się w strzemionach i też go dojrzała. Przynajmniej odpowiednio się ubrał; jedynie nieszczęsna torba mogła mu trochę przeszkadzać, ale plecak nie wchodził w grę – zbyt dużo zachodu z wyciąganiem bloku i ołówka. Gdy zbliżył się wystarczająco, skinął uprzejmie głową profesor, a także spojrzał na pozostałych. Biorąc pod uwagę kolory szalików – z żadnym się nie dogada. Sprawdził, czy na pewno wziął różdżkę, chociaż dziwnym by było, gdyby tego nie zrobił.
Miała taki idealny plan, żeby się wreszcie ogarnąć i zacząć chodzić na zajęcia systematycznie. I o ile, o tyle udawało jej się to przez ostatni tydzień, tak ONMS - a raczej godzina rozpoczęcia - podcięła jej ledwo co opierzone skrzydełka. Nie wiedziała kto normalny wstanie o 4 nad ranem, dlatego uznała, że frekwencja będzie marna i tym samym może jakoś zapunktuje u nauczycielki. Gdy zwlokła się z łóżka po omacku szukając ubrania, zaczynała rozważać powrót do łóżka. Ciepłego, łóżeczka z wygrzaną kołderką... z drugiej strony ambicja jej nie pozwalała tak po prostu się poddać, dlatego w pewnym momencie niemal opadła z sił na ziemię, ale w końcu przestała się nad sobą użalać, doprowadziła się do porządku i wyruszyła na skraj lasu. Na miejscu nie wiedziała czy dalej śni, czy tak ma zaklejone oczy, ale tak jak przypuszczała - frekwencja była marna. Szła skryta pod kapturem, nie racząc nawet poświecić sobie pod nogi, w efekcie wlazła prosto w plecy Yngve, odbijając się od nich jak piłeczka. - Panie kochany, nie stój na środku drogi - burknęła pod nosem, rozmasowując swój nos. A i przy okazji rozkleiły się jej oczy, dzięki czemu mogła przyjrzeć się chłopakowi. Naturalnie kojarzyła go ze swojego domu, ale należał raczej do tej grupy dziwaków, którzy nie pokazują się w większym gronie. - Jesteś tak samo nienormalny jak ja, cudownie - dodała po chwili z rozbrajającym uśmiechem, dopiero wtedy przyglądając się ludziom wokół. Spośród nielicznego grona tylko nauczycielka tryskała entuzjazmem. A to nowość. W końcu przywitała się ze wszystkimi a potem schowała się z powrotem za plecami Ślizgona.
Stał i czekał, bo co miał robić tak wcześnie rano? Wcześniej dotarł do kuchni, żeby nie wychodzić głodnym z zamku (przyzwyczajony był, że bez śniadania nie może normalnie funkcjonować), więc nie był aż tak zaspany jak inni i nie przyszło mu do głowy, aby podeprzeć jakieś drzewo albo chociaż pod nim przysiąść. Stał, obracając w kieszeni różdżkę, jakby to było najciekawsze zajęcie. Właściwie to rzeczywiście tak było. Gryfon w ogóle nie nadawał się do rozmowy (fakt faktem dla Yngve nikt nie był odpowiedni), a Puchonka od razu zaczęła nawijać do profesor. Najwyraźniej bardzo się cieszyła i nie mogła przestać trajkotać. Nie, ta para niech lepiej się do niego nie zbliża. Myślał, że to koniec ich paczki nienormalnych uczniów, którzy zdecydowali się tej nocy nie spać, ale nie. Najwyraźniej jakiś zaspany Puchon, który zapomniał okularów, postanowił dołączyć w ostatniej chwili, a że nogi mu się zaplątały, to jeszcze zdecydował się uderzyć w drzewo, które okazało się człowiekiem. Ślizgon aż sapnął z zaskoczenia i pochylił się niebezpiecznie do przodu. Tak nagle musiał wyciągnąć rękę z kieszeni, aby utrzymać równowagę, że różdżka poleciała gdzieś w trawę. Gdy ocenił ciężar, stwierdził, że to musiała być kobieta, dlatego powstrzymał się przed jakąkolwiek przemocą. Bez różdżki i tak był bardziej bezbronny niż mógłby. Podniósł ją, a potem odwrócił się do dziewczyny i wyprostował. Spojrzał na dziewczynę z góry – to zwykle działało. Pierwszej uwagi niestety nie słyszał, ale drugą mógł skwitować kwaśnym uśmiechem. Ni mniej, ni więcej. W tych ciemnościach nie było sensu wyciągać kartki, więc śmiało zaczął kreślić słowa w powietrzu. Najwyraźniej dziewczyna nie była tak odważna, jakby się wydawało, bo zaraz znowu się za nim schowała. Na pewno dobrze trafiłaś? Pytanie zadał z nuta ironii, której jednak Ślizgonka usłyszeć nie mogła.
Po tym jak spóźnił się na swoje ukochane zajęcia z obrony przed czarną magią, obiecał sobie, że na następną jakąkolwiek lekcję przyjdzie jeszcze przed czasem. Cóż, jego plany kompletnie straciły sens, kiedy dowiedział się, że profesor Pober zaplanowała ich kolejne spotkanie na tak wczesną porę. Po chwilowym załamaniu, długotrwałym wyparciu i ponownej rozpaczy, zacisnął pięści i stwierdził, iż nie jest frajerem, co sobie obiecał, tego będzie się trzymał. Zwlekł się z łóżka o czwartej nad ranem i zaczął szykować na zajęcia. Ubrał się ciepło i wygodnie, do torby wrzucił jakieś słodycze do przekąszenia, książkę, trochę pergaminu i pióro, choć nie sądził, by musieli dzisiaj dużo pisać. Niestety, nie udało mu się dotrzeć na miejsce zbiórki przed czasem (jakże by inaczej), lecz przynajmniej się nie spóźnił, a to już był jakiś postęp! Półprzytomny wlókł się szkolnymi błoniami, aż w końcu ujrzał we mgle panią profesor i kilkoro kolegów. Spojrzał na Mist Pober i starając się uśmiechnąć, rzekł: - Dobranoc. - Dobrych pięć sekund zajęło mu wyrwanie się ze stanu zaspanego inferiusa i uświadomienie sobie, co właśnie powiedział. Ocknął się i zakłopotany, poprawił: - Yyy, to znaczy dzień dobry, pani profesor. Ze skruchą spuścił głowę i utkwił spojrzenie w swoich butach, starając się nie roześmiać z własnej wpadki. Po chwili rozejrzał się po zebranych i dostrzegł wśród nich Gemmę. Otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. Chciało jej się wstać? - pomyślał rozbawiony, widząc przyjaciółkę w stanie bliskim porannych zwłok. Przynajmniej miał tą świadomość, że nie tylko jego wstanie o tak wczesnej porze kosztowało tyle wysiłku.
Ależ ona była odważna. Po prostu wiedziała, że zaraz zupełnie przypadkowo stanie się pierwszą ofiarą nauczycielki, bo tak przeważnie bywało na najmniej interesujących ją lekcjach, a z drugiej strony kiedy tak stała ukryta z tyłu mogła sobie jeszcze podrzemać. Co prawda na stojąco nie było tak wygodnie jak w łóżku, ale Ślizgonka postanowiła jeszcze poudawać, że to tylko jej się śni. Gdy jednak chłopak się zaczął machać jej rączkami przed nosem, spojrzała na niego spode łba. - Na pewno lepiej niż ty - odburknęła, wciąż się przy tym uśmiechając. Człowiek złośliwy z uśmiechem na ustach był gorszy od tego, który w ogóle się nie uśmiechał i był skwaszony. I bardziej denerwował, co było sensem życia Ślizgonki. Wsunęła chłodne dłonie do kieszeni płaszcza, spoglądając wyjątkowo przenikliwym wzrokiem nań. - Jeśli to zbiórka osób, które zamiast łóżka wolą łażenie po lesie, to tak, dobrze trafiłam. Albo dalej śpię... - bez pytania uszczypnęła chłopaka w przedramię. Gdy ten skrzywił się na twarzy, ona wzruszyła ramionami, kontynuując: - Albo i nie śpię. W każdym razie, miło cię w końcu widzieć wśród ludzi, Yngve - zrobiła krok do tyłu, gdyby przypadkiem chciał się odpłacić pięknym za nadobne. To co powiedziała mogło go zdziwić i nic dziwnego: ona wiedziała o ludziach w zamku więcej, niż by chcieli. Taki los. A że chłopak był "specjalny", to zainteresował ją swoją osobą jeszcze bardziej.
Yngve z pewnością byłoby na rękę, gdyby to Ślizgonkę, a nie jego o coś zapytano. Nauczyciele nawet czasami bali się za bardzo zainteresować chłopakiem, bo nie do końca wiedzieli, jak powinni się z nim obchodzi, a było to nie tylko wkurzające, ale i uciążliwe. Fakt, że nie mówił i nie słyszał, nie robił z niego dziecka specjalnej troski. Szło mu często lepiej niż zdrowym uczniom i to jemu najmniej uwagi trzeba było poświęcać, ale dla wszystkich był dziwadłem, do którego strach podejść. Profesor, gdy tylko zauważy, że Yngve jej nie odpowie natychmiast da mu spokój. Zawsze tak było. Zmarszczył brwi, nie bardzo rozumiejąc, do czego była ta odpowiedź. Czyżby w tym półmroku źle zrozumiał poprzednią wypowiedź? Po chwili machnął na to wszystko ręką i stwierdził, że to jedna z tych głupich odzywek, których używają ludzi, kiedy nie wiedzą, co powiedzieć. Pewnie zawiedzie dziewczynę, ale do jej poziomu się nie zniży. To chyba dobrze trafiłaś, nakreślił różdżką w powietrzu, a litery świeciły delikatnie, ale może jednak pomyliłaś grupy? – dopisał uprzejmie. Przecież ta Ślizgonka prędzej skręci kark przez rosnącą nisko gałąź. Gdy on spoglądał na nowoprzybyłego (kolejny Puchon…), dziewczyna uszczypnęła go z zaskoczenia, przez co prawie wbił jej różdżkę w bok z całych sił. Wredna, niedouczona idiotka!, pomyślał. Doszedł do wniosku, że wyjście w las najlepszym pomysłem nie było, w końcu wystarczyło, że coś go za bardzo przestraszy. Nie zrugał jej jednak, uważając to za stratę czasu. Swoje imię zrozumiał jedynie dlatego, że rodzina matki również wymawiała je z silnym, angielskim akcentem. Po jakimś czasie udało mu się spamiętać układ warg. Musisz obrać się w bardzo wąskim gronie żywych – odpisał. Nie był zaskoczony tym, że zna jego imię i że prawie nigdy go nie widuje. Nie wiedziała niczego, czego wiedzieć nie powinna. Zdziwiłoby go wręcz, gdyby w ogóle go nie kojarzyła.
O tej godzinie była jeszcze bardziej nieznośna i irytująca niż zwykle. Świadomość, że jednak nie śni a naprawdę stoi jak kołek na polanie w środku nocy przyszła wraz z wbiciem jej różdżki w bok. Na szczęście gruba warstwa ubrań trochę zamortyzowała "wypadek", a Angielka wbrew pozorom zachowała zimną krew, nie reagując ani nerwowo ani w zasadzie wcale. Spojrzała na niego spod przymrużonych powiek, wzdychając teatralnie. - Niech ci będzie - odpuściła sobie dalsze zaczepianie Ślizgona, po czym wysunęła się zza jego pleców przed szereg. Po raz kolejny spojrzała po ludziach i wbrew pierwszemu wrażeniu - wszyscy poza nią wyglądali na entuzjastycznie nastawionych do zajęć. To akurat była nowość. Potem przesunęła wzrokiem po nauczycielce, zatrzymując się na koniu. Ze zwierzaków miała prawie zerowe pojęcie, dlatego nie wiedziała ani po co stoją tu w środku nocy, ani po co idą do lasu a tym bardziej po co idą tam z koniem. No cóż. Najwidoczniej świat jeszcze potrafił ją zaskoczyć, dlatego cierpliwie czekała na początek zajęć, przestępując nerwowo z nogi na nogę. Marzła, mimo ciepłych ubrań i wiedziała, że za chwilę znowu nie będzie czuć palców. Spojrzała kontrolnie na swoją dłoń, która już zaczynała nieco sinieć, a przez jej twarz przemknął zrezygnowany grymas. Pieprzony Raynaud i jego cudaczny objaw. Nie rozumiała jak miała unikać ekspozycji na zimno, skoro Anglia nie należała do najcieplejszych miejsc ani tym bardziej nie miała w planach rzucać palenia i nie wiedziała jak ono w ogóle miało się do całokształtu jej przypadłości. Piękny początek dnia.
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
Czy ona właśnie przysnęła? Nieee, chyba nie. Ale na pewno nieźle odleciała. Była pewna, że nie stała tak wtulona w szalik dłużej niż kilka sekund, jednak kiedy się ocknęła prawie tracąc równowagę, przed lasem stały jeszcze cztery osoby. Pierwsze w oczy rzuciły jej się żółte barwy, a co za tym idzie @Xavier Whitegod. Stał kawałek dalej i Gemma musiała poważnie się zastanowić czy lubi go aż tak, żeby ruszyć swój niewyspany tyłek w jego stronę. Nie. Chyba jednak nie. Ospale wyjęła dłoń z kieszeni, zdjęła rękawiczkę i rzuciła nią w głowę chłopaka. Wcisnęła rękę z powrotem w cieplutką kieszeń i patrzyła na przyjaciela przez wąską szparę między szalikiem i czapką. - Podnoś pan rękawicę - wymamrotała przez szalik - Będziem się potykać! - jej mowa ciała mówiła za to zupełnie co innego. Coś w stylu: "chcę wracać do łóżka, do kota i jeszcze dobrze by było, gdyby ktoś mnie tam poturlał." Aczkolwiek Xav mógłby tę rękawicę podnieść. W kieszeni czy nie, marzła jej łapka. Kolejną osobą, która przykuła jej uwagę był @Edmund Cormac, od którego aż bił entuzjazm. Uniosła brwi obserwując Gryfona. Na jakich prochach on był, że w nim było tyle życia o tak martwej porze dnia? No tak czy siak... nie znała go, a to oznaczało, że obowiązek wzywał. Zebrała się w sobie ponownie wyjęła ręce z kieszeni i (o Morgano!) rozpięła płaszcz. Wyciągnęła zza pazuchy zrolowany pliczek kartek związanych gumką i wyjęła jedną ulotkę. Z bólem wyciągnęła do niego rękę i wcisnęła w dłoń jedno ze swoich już trochę sławnych ogłoszeń. Wprawdzie każdego dnia rozwieszała plakaty z identyczną treścią po całym zamku od 2 miesięcy, ale wciąż liczyła na to, że ktoś ich nie widział. A raczej była tego pewna, skoro nie zebrała jeszcze żadnego ochrzanu za szukanie osób "pierdolących system". Tak więc nosiła ze sobą ogłoszenia i wpychała w ręce wszystkim, których jeszcze nie znała. Była teraz w wyjątkowo nieagitacyjnym nastroju, ale zmusiła się do pokazania chłopakowi rogatych dłoni samym ruchem warg przekazując wiadomość "fuck yeah!" Skoro już zmusiła się do takiego wysiłku, postanowiła to wykorzystać i obróciła się w stronę Ślizgonów. Rozpoznała chłopaka i w środku od razu zrobiło jej się ciepło. Schowała ulotki do płaszcza i znów zapięła się pod szyję, zerkając przy tym na @Yngve Løsnedahl piszącego w powietrzu wiadomość do stojącej z nim dziewczyny. Powiedzmy, że była nim... zafascynowana od pierwszego wyjrzenia. Nigdy nawet z nim nie rozmawiała, ale widziała w nim ideał. Bałaby się nawet do niego podejść. Tak jakby zbyt mała odległość miała rozwiać całą tajemniczą aurę, która unosiła się wszędzie w okół niego. Nie małe znaczenie miało też to, że ciągnęło do wszystkich dotkniętych jakąś niepełnosprawnością. Może przez swoje własne doświadczenia, a może po prostu przejęła to od rodziców - nie ważne. Sama nie była tego świadoma, po co więc głowić się nad powodem. Przedreptała na drugą stronę Xava, tak żeby oddzielał ją od obiektu jej westchnień. Schowała się znów w szaliku, tym jednak razem nie z zimna, a ze zmieszania. Wstydząc się patrzeć na Norwega, znalazła sobie jakieś niezwykle interesujące ździebełko trawy do obserwacji. Mimo wszystko nadal czuła jego cichą obecność i miała wrażenie, że każda jej tkanka jakimś cudem rośnie i kurczy się jednocześnie. To dziwne uczucie rozbudzało ją znacznie skuteczniej niż zimne powietrze.
Sydney, po niemałym dylemacie, ostatecznie przywlokła swój tyłek na błonia. Wyjście z łóżka o tej porze, nawet na ulubione zajęcia, nie było najłatwiejszym przeżyciem, dlatego dziewczyna przyszła spóźniona. Nie wyglądało jednak na to, żeby wiele ją ominęło. Powalająca frekwencja najwidoczniej nie wpływała pozytywnie na rozpoczęcie zajęć. Stanęła na uboczu, w lekkim oddaleniu od pozostałych. Uczniów nie było wielu, ale dla Syd i tak był to odpychający tłum. Przeszukała kieszenie, ale niestety nie znalazła niczego do jedzenia ani do zajęcia rąk. Po chwili z rezygnacją zaplotła ręce i oparła się o rosnące obok drzewo.
Ruda masa złożona z kurtki, kaptura, czapki oraz szalika poruszyła się i zdawało się, że czymś w niego rzuciła. Nie był pewny, gdyż jego umysł wciąż lawirował gdzieś pomiędzy jawą a snem, oczywiście z większą skłonnością ku temu drugiemu. Nie podniósł od razu rzuconej rzeczy, nie odwrócił się, nawet nie drgnął. Nie był w stanie szybko zareagować. Chrząknął coś pod nosem i zerknął w stronę Gemmy. (W tamtej chwili oboje musieli wyglądać jak jakieś dwie ameby). Ze zwinnością staruszka schylił się i w końcu podniósł rękawiczkę przyjaciółki, traktując jej wcześniejszy rzut jako formę przywitania. Wyczuł, że ktoś mu się przygląda i instynktownie przeniósł wzrok na Ślizgona. Jedyne co o nim wiedział to to, że nazywał się @Yngve Løsnedahl, był jakoś w jego wieku i prezentował się jako całkiem przystojny chłopak. Xavier nie miał bladego pojęcia, czy Yngve patrzy na niego z kpiną, sympatią czy może zaciekawieniem. Pewnie to pierwsze - pomyślał. Oderwał szybko spojrzenie od Ślizgona i zaczął obserwować Gemm, która zachowywała się co najmniej dziwnie. Z lekkim rozbawienie patrzył, jak Gemm miota się pomiędzy dwoma chłopakami, aż w końcu staje u jego boku. Normalnie nie przepuściłby jej tego, co zauważył, jednak w tej chwili nie miał siły na nawet najmniejszy uszczypliwy komentarz. Innym razem, później. Znowu coś tam chrząknął pod nosem i wyciągnął do przyjaciółki rękę z jej rękawiczką. - Hej - burknął tylko.
Lucy lubiła ONMS i zazwyczaj przychodziła na niego z przyjemnością. Nic zresztą dziwnego, bo od najmłodszych lat zajmowała się zwierzętami, jednak czwarta nad ranem nie była dobrą porą na lekcje. Dla nikogo. Zwłaszcza, że Krukonka poszła spać o północy, bo wcześniej siedziała w pokoju wspólnym i czytała książkę. W sumie to nie wiedziała, po co przyszła. Nie wiele do niej docierało i prawdopodobnie nie wiele mogłaby się teraz nauczyć. Nie przyszłaby, gdyby to były na przykład eliksiry, bo tego przedmiotu autentycznie nie znosiła, ale że to było ONMS postanowiła wpaść. Kiedy teraz nad tym myślała (lub jakkolwiek można to nazwać o tej porze) nie był to dobry pomysł. Lucy ledwo trzymała się na nogach i cała się trzęsła przez okropny, mroźny wiatr. Nie pomagał wcale gruby, puszysty płaszcz, którym się owinęła, zimowe buty i ogromny szal. Stawiła się na skraju lasu, z narzuconą na ramie torbę wypełnioną rzeczami potrzebnymi do lekcji i rozejrzała się po zebranych. Parę osób, nikt znajomy. Prawie wszystkich kojarzyła jedynie z widzenia, tylko jedna dziewczyna wydawała się bardziej znajoma. Lucy wiedziała, że ma na imię Sydney i widziała ją parę razy w Pokoju Wspólnym. Przywitała się z nauczycielką. Starała się powiedzieć ,,dzień dobry'', ale tylko wydała z siebie nieokreślony pomruk i stanęła sobie kawałek dalej.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Wydawało mu się, że nie istniała szansa, żeby potrafił zerwać się o czwartej rano na zajęcia. Nawet jeśli było to jego ukochane ONMS prowadzone przez profesor Pober. Wymagało to od niego doprawdy ogromnej siły woli, więc miał nadzieję, że przynajmniej będą robili coś nietypowego. W innym wypadku chyba nie byłoby sensu wzywać ich tak wcześnie, prawda? Skinął głową do nauczycielki, stając gdzieś na tyłach. Stłumił ziewnięcie i z półprzymkniętych powiek obserwował resztę zgromadzonych uczniów. Kilkoro z nich promieniowało energią zupełnie niepasującą do pory dnia i Ezra odsunął się o parę kroków, w razie gdyby było to zaraźliwe. Oparł się o pień drzewa, a jego myśli swobodnie dryfowały gdzieś pomiędzy snem a świadomością. Mimo, że chłodny wiatr szczypał po policzkach, a palce, pomimo rękawiczek, zdążyły skostnieć, Ezra czuł jak opanowuje go leniwa błogość... jak jego ciało się rozluźnia, jak powieki stają się zbyt ciężkie i... Gwałtownie poderwał się do góry. Krukon przetarł kilkakrotnie oczy, aby wypędzić z ich zakamarków chociaż odrobinę zmęczenia. Rozejrzał się, ciekawy, czy ktoś zauważył jego żenujące stracenie równowagi i prawie upadek. I tak, nieopodal stała jedna dziewczyna @Lucy Shercliffe , której wcześniej nie zauważył. Otrzepał się z paproszków i podszedł do niej bliżej z przyjacielskim uśmiechem, wesołym "cześć" i nadzieją, że rozmowa poprawi jego funkcjonowanie tego pięknego dnia.
Ostatnio zmieniony przez Ezra T. Clarke dnia Pią Lis 25 2016, 19:44, w całości zmieniany 1 raz
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
A więc czekało ich drobne wyzwanie, miła odskocznia od tradycyjnie przeprowadzanych w klasie lekcji teorii. Naeris nie zamierzała narzekać, choć atmosfera Zakazanego Lasu budziła w niej dużo sprzecznych uczuć. Pamiętała dokładnie, jak zakradła się tu ze swoim przyjacielem na drugim roku. Ledwo umiała użyć Lumos. Mieli niesamowite szczęście natknąć się na grupę testrali i wyjść z lasu bez szwanku. Później bywała tu dość często, zawsze bardzo ostrożna. Nie pozwoliłaby, żeby ktoś ją przyłapał. Z jednej strony czuła się w tym miejscu już w miarę bezpiecznie, choć nigdy nie zapuszczała się w dalsze rejony. Naeris zastanawiało, co tym razem przyjdzie im robić w Zakazanym Lesie. Spodziewała się, że profesor Pober wymyśli coś naprawdę ciekawego. Mieli wstać o czwartej, co nie stanowiło dla Krukonki aż tak ciężkiego zadania. Nie wtedy, kiedy miała przed sobą perspektywę spędzenia czasu z jakimiś tajemniczymi stworzeniami, co wprost kochała. Narzuciła na siebie jeden z grubszych płaszczy i owinęła sobie szyję czarnym szalikiem. Mimo to trzęsła się z zimna, kiedy szła na lekcję. Myśli Naeris kolejny raz pomknęły do ciepłego łóżka w którym czeka ją dobra książka i herbata. Depcząc po opadłych już dawno temu liściach dotarła na miejsce, omiatając krótko spojrzeniem zebrane tu osoby. Dwóch chłopaków chyba kojarzyła, ale w tamtej chwili nie miała ochoty na otwieranie ust więcej razy niż będzie to potrzebne. Pomachała więc tylko Ezrze, nie przeszkadzając mu w rozmowie z jakąś dziewczyną. Kochała jesień, ale teraz czekała już na zimę i czas, kiedy wszystko pokryje się bielutkim śniegiem. - Dzień dobry - rzuciła do profesor Pober, nie spodziewając się, że będzie mieć aż tak zachrypnięty i niewyraźny głos. Odchrząknęła cicho, powtarzając sobie, że musi się już obudzić. Ostrożność i czujność stanowiły podstawę w obchodzeniu się z magicznymi stworzeniami. - Jaki piękny. - zwróciła uwagę na konia, na którym siedziała kobieta. Poprawiła szalik tak, żeby mogła usłyszeć jej słowa wyraźnie. - Czy mogę go dotknąć? Naeris fascynowało dosłownie każde zwierzę, także to, które na pierwszy rzut oka może się wydać niezwykle nudne. Nie zamierzała jednak od razu pchać swoich rąk ku koniowi, w końcu to niezbyt mądre. Wbrew pozorom nawet takie proste, niemagiczne na pierwszy rzut oka zwierzę może narobić biedy. Skoro miała pracować ze smokami musiała wiedzieć, co robi.
Lucy czuła jak powoli zamienia się w kostkę lodu. Wcisnęła ręce do kiszeni i skuliła się lekko w sobie. Nosa już dawno przestała czuć. Stali na otwartej polanie i nic nie chroniło jej przed lodowatym wiatrem. Spod półprzymkniętych powiek obserwowała uczniów. Większość miała nieszczęśliwą i cierpiętniczą minę, ludzi bardzo śpiących, lecz była jedna osoba, której najwyraźniej wcale nie przeszkadzała ta godzina. Radośnie stała na środku polanki z szerokim uśmiechem. Lucy nie znała Gryfona osobiście, tylko kojarzyła z widzenia. @''Edmund Cormac'' Skupiła na nim całą swoją uwagę starając się rozgryźć tajemnicę tej szczęśliwości. Szaleniec. Uznała w końcu. W tym czasie przybył na polanę jeszcze jeden uczeń. Lucy obserwowała jak chłopak staje z boku, ale po chwili traci równowagę i pada na ziemię. Uśmiechnęła się na te uroczą niezdarność. Stanął na tyle daleko, że nie potrafiła rozpoznać jego twarzy. Poznała go dopiero podszedł trochę bliżej. - Cześć - powiedziała i lekko się do niego uśmiechnęła. Ezra. Już tak długo ze sobą nie rozmawiali, że Lucy przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć. Jednak o starych przyjaciołach się nie zapomina. - Co tam u ciebie? - Lucy poczuła się przez chwilę zażenowana tak banalnym pytaniem, lecz na nic innego nie było ją stać.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Znał ten głos. To było pierwsze wrażenie, pierwsza podpowiedź podświadomości Ezry, która pojawiła się na sekundę przed tym, jak wszystko stało się jasne. Wyblakłe wspomnienia z młodszych lat natychmiast zalały jego umysł, konfrontując się z rzeczywistością. Choć oczami wyobraźni wciąż widział drobniutką dziewczynę, przed nim stała jej dojrzalsza wersja. Wyższa, zgrabniejsza, a jednak o tych samych delikatnych rysach. - Lucy - zauważył głupio. To było za wcześnie na takie spotkania - Ezra nie był nawet gotowy podjąć decyzji, czy po powrocie do zamku lepsza będzie kawa czy gorąca herbata! Potarł ręką kark z pewną niezręcznością i dopiero machanie, które wychwycił kątem oka, przypomniało mu, że czas się nie zatrzymał, kiedy on zawiesił się na etapie wspomnień. Odmachał Naeris i ponownie skupił się na Krukonce. - Uh, dobrze. Jakoś tam leci. - To wszystko brzmiało tak głupio. Ezra nie miał pojęcia jak to się stało, ale miał wrażenie, jakby od nowa uczył się mówić. Co po tylu latach znajomości z Lucy nie powinno mieć miejsca. Wypuścił z ust cichy śmiech i już nieco swobodniej pokręcił głową. - Jak tam Huragan Isko? Żyje jeszcze? Może nie było to najtaktowniej zadane pytanie, ale Ezra zadał je w jak najlepszej wierze. W sumie to nie miał pojęcia, ile żyją kuguchary albo czy dziewczyna po prostu się go nie pozbyła... Nie mógł powiedzieć, że w ogóle w tym momencie wiele o niej wie, choć była tą samą osobą, co kiedyś. Może zatem i dobrze się stało, że spotkali się w tych okolicznościach?
Wiadomo, że spotkania po tak długim czasie bywają troszkę niezręczne. Zwłaszcza, że w przeszłości Lucy i Ezra byli całkiem bliskimi przyjaciółmi i dobrze się czuli w swoim towarzystwie. Uczyli się razem, bawili, a czasem nawet robili sobie wspólne wypady do lasu. Potem to się jednak jakoś zepsuło. W sumie Lucy nie pamiętała co się właściwie stało, po prostu zaczęli się otaczać innymi kręgami znajomych, a ich kontakt z czasem osłabł, aż kompletnie znikł. - Czyli mnie, jeszcze pamiętasz Ezra Wyglądał tak jakby dopiero teraz, ją sobie przypomniał i zrozumiał z kim rozmawia. Lucy mu się nawet nie dziwiła, była na tyle wczesna pora, że ona też czuła, że jeszcze nie do końca się obudziła. Uśmiechnęła się do niego, mając nadzieje, że dzięki temu małemu gestowi chłopak poczuje się choć odrobinkę pewniej, bo takie zagubienie było do niego strasznie niepodobne. - Ma się świetnie. Ostatnio się chyba okociła, ale nie jestem tego pewna, nie byłam jeszcze u weterynarza... Możliwe, że po prostu trochę przytyła - dodała po chwili namysłu. To właśnie przez to niesforne zwierzątko się kiedyś poznali. Koguchary zazwyczaj bywają wierne tylko jednemu czarodziejowi, ale z jakiegoś nieznanego nikomu powodu Huragan Isko przywiązał się też do Ezry. Chłopak stał się właściwie jego drugim właścicielem.
Lekcje ONMS wymagały zawsze pewnej gotowości. Trzeba było być przygotowanym na prace w nieludzkich warunkach o nieludzkich porach dnia i godzinie. Summer nie mogła, jednak przegapić jednego ze swoich ulubionych przedmiotów, dlatego kiedy wstała z łóżka i otworzyła sklejone oczy snem, po czym ziewnęła, a na koniec przeciągnęła się i podreptała do łazienki, aby chlusnąć sobie zimną wodą w twarz. Ojcu to pomagało na kaca. Założyła ciepłą kurtkę, wpadającą z lekkiego brązu w pomarańcz i wygodne trapery. Po drodze weszła do Wielkiej Sali i do podręcznego ekwipunku zapakowała kilka tostów, a jednego wepchnęła sobie do buzi i jadła na prędko, idąc na lekcje. Już nawet nie zwracała uwagę na otaczającą ją ciemność i mgłę. Była podekscytowana zajęciami, że ta cała senność, która dopadła ją przed przebudzeniem, minęła gdzieś bezpowrotnie. W końcu dotarła na polane. Przywitała się profesor Pober zwyczajnym dzień dobry i stanęła sobie niedaleko, przyglądając się koniowi na, którym siedziała nauczycielka. Może będziemy jeździć? Ale ekstra! Zaczęła zastanawiać się, jak będzie przebiegać ta lekcja.