Jeśli tutaj się znalazłeś to jeszcze nie dostaniesz szlabanu a co najwyżej srogie upomnienie. To granica, po której przekroczeniu znajdziesz się już w sławnym zakazanym miejscu. Są tu porozrzucane większe głazy, na których można sobie przysiąść. Bardzo często może atakować wrażenie obserwowania przez kilkanaście par oczu.
Autor
Wiadomość
Anthon Vestroy
Wiek : 55
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
- Mam nadzieję je spotkać, ponieważ ich jad jest niezwykle cenny i chciałbym bliżej zbadać jego strukturę. Odpowiedział. Zaczęło się ściemniać, więc wyjął różdżkę ze swej laski i zapalił jej koniec niewerbalnym zaklęciem "Lumos!". Jeszcze trochę poczeka, lecz jeśli przez pól godziny nie zjawią się, będzie zmuszony przełożyć zajęcia. Był jednak dobrej myśli. Musi w końcu złapać kontakt z uczniami, by wyłowić tych najzdolniejszych.
- Jak Ci się uda to życzę powodzenia szczególnie po ciemku, mi się udało bo wpadł w pułapkę za dnia, w nocy no cóż nie należy to do bezpiecznych zajęć szczególnie że top inteligentne bestie, a to -wskazał na światło z różdżki- przyciąga za dużo uwagi jeśli idziesz polować, ale w razie czego dużo szczęścia i no cóż uważaj by nie zachwiać równowagi a teraz- wyciągnął rękę na której zmaterializował się Lugh- znikam bo Cenna zdobycz wymaga rafinacji i oczyszczenia- chwycił feniksa za ogon, gdy ten uniósł go szybko w powietrze znikając na ciemnym niebie.
Brooklyn w końcu postanowiła wziąć się w garść i nie opuścić kolejnej lekcji, tylko po to, żeby obijać się na kanapie w pokoju wspólnym ślizgonów. I chociaż wiało niemiłosiernie, a jesienny chłód przenikał nawet przez czarny płaszczyk studentki, postanowiła dzielnie brnąć przez dywan pożółkłych liści, aż na sam skraj zakazanego lasu. Wprawdzie wcale nie miała ochoty na włóczenie się samej po tym miejscu, ale co tam, odpęka swoje i wróci do dormitorium, a tam jest ciepło i przytulnie. - Dobry – mruknęła, widząc znajomo wyglądającego nauczyciela. Wprawdzie nie kojarzyła, żeby miała z nim lekcje, ale co tam, może ma zastępstwo? Plan lekcji, który dostała na samym początku roku, zapodział się gdzieś (zapewne pod łóżkiem), no i była święcie przekonana, że właśnie teraz powinny odbyć się zajęcia z Niebezpiecznych Roślin, a nie Magii Leczniczej, na którą, swoją droga, wcale nie uczęszczała. Ale co tam, co tam, nadmiar wiedzy jeszcze nikomu nie zaszkodził! - Ojejujejujeju, chyba źle spojrzałam na plan - powiedziała zdziwiona/zasmucona/skołowana/skonfundowana/rozżalona/zirytowana (niepotrzebne skreślić), kiedy zorientowała się już, że jest jedyną studentką, która stawiła się na zajęcia. No suuuper, i po co fatygowała się AŻ TAKI kawał drogi, mogąc w tym czasie beztrosko obijać się starym dobrym zwyczajem ślizgonów przy ciepłym kominku? Mweeh, niefajnie.
A Gilbert postanowił się wcale w garść nie brać, bo i po co, prawda? Da sobie radę jakoś w przyszłości, trudno. On tam lubi się wylegiwać na ślizgońskiej kanapie co robił przez większość dnia. Lubił też szlajać się bez sensu po korytarzach co robił drugą połowe dnia. No i przepadał za wlewaniem w siebie bardzo tajemniczych eliksirów o składzie bliżej nieokreślonym, co robił w między czasie. Wszystko to sprawiało, że przeżywał w zamku niesamowite przygody i w ogóle było cudownie. Podobnie jak i dzisiaj! Właśnie nad czymś intensywnie myślał kiedy dostrzegł idący, ładnie tam wyrzeźbiony, wyrównany i w ogóle, ale wciąż, kawałek jakiegoś kamienia czy coś. No zdziwił sie, nie powiem że nie. Nic dziwnego, że podniósł zgrabną dupcie z miejsca na którym siedział, podciągnął spodnie, które opadły mu już prawie do połowy ud i ruszył za tajemniczą substancją, która chodzić nie powinna. A droga była trudna i skomplikowana i również pełna przygód. Nie spodziewał się, że tak niesamowicie można się czuć idąc do Zakazanego Lasu. A przynajmniej wydawało mu się, że tam idzie. Duużo drzew to las. A jaki inny jak nie zakazany? Ah, jest mistrzem dedukcji! Przynajmniej miał blisko, nie musiał długo myśleć i w ogóle. Doszedł w końcu tam gdzie zatrzymał się kamień, mógł mu się bliżej przyjrzeć. Zgiął, więc nogi w kolanach i począł skradać się do tego CZEGOŚ, by znaleźć się w końcu tuż za nim i dźgnąć w miejsce gdzie kamień powinien mieć dupe. - Jesteś tylko Brukiem... - Jęknął zawiedziony rozpoznając pod palcem znajome pośladki. Oczywiście po swoim tekście zaczął się śmiać, bo to przecież świetny żart wyszedł! Jeszcze mu trochę szumiało w głowie, może zaraz znormalnieje i będzie się dzielnie uczył?! - No i co tam co tam? - Kolejne mądre pytanie, rzut oka na tajemniczego nauczyciela, hoho. Może się dołączy podając fałszywe nazwisko?
Anthon Vestroy
Wiek : 55
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Z zadowoleniem spojrzał na studentów. - Dobry wieczór. Poczekamy jeszcze na parę osób i ruszamy. Przerwał, gdyż przypomniał sobie ważną rzecz. - Przywołajcie z zamku swoje rękawice ze smoczej skóry. Będą wam potrzebne. No pięknie. Zapomnieć o tak ważnej rzeczy. No, ale w porę się zorientował. Teraz, tylko trzeba wysłać patronusa do każdego domu, by reszta też rękawic nie zapomniała. Uniósł różdżkę, wypowiedział cztery razy niewerbalne "Expecto Patronum" i cztery cztery srebrne lisy pomknęły w stronę zamku.
Nie minęła chwila, czy dwie, no okej, może trzy, gdy Bruklin poczuła, jak coś (chociaż może ktoś?) dźgnęło ją czymś (ach, ile zagadkowych rzeczy!) w jej super zgrabny, ślizgoński zadek! Podskoczyła nerwowo w miejscu, wydając z siebie przeciągły jęk, oburzona tak prostackim zachowaniem. Byłaby skłonna uwierzyć, że to jakieś wielce niebezpieczne stworzenie, grasujące po zakazanym lesie albo może napalony cenaur, gdy nagle owy cosiek - ktosiek przemówił, czy tam jęknął, jakby co najmniej zawiódł się tyłkiem Bruki, bezczel jeden. No i oczywiście tego głosu jakoś nie dało się pomylić z żadnym innym, chociaż nie był jakiś specjalnie fajny, męski czy głęboki, nie nie. Chociaż... Może poznała go po tym głupkowatym rechocie? Odwróciła się z wielce niezadowoloną miną, gromiąc Ślizgona wzrokiem. - Ty padalcowaty, perwersyjny gumochłonie, ile razy mam powtarzać, że nie masz macać mnie po tyłku?! - krzyczała oburzona, przy każdym słowie dźgając nikczemnego osobnika palcem w klatkę piersiową. A żeby porobiły mu się siniaki, pomyślała, dalej nie mogąc znieść faktu, że ktoś mógłby poczuć się rozczarowany jej towarzystwem. Taaak, to było zdecydowanie o wiele bardziej irytujące, niż bezprawne dotykanie Bruki. Skrzyżowała ramiona na piersiach w dalszym ciągu z naburmuszoną miną, starając się skupić na tym, co powiedział owy mało znajomy nauczyciel, a na pytanie Gila odburkując coś w stylu 'nico'. - Ale możesz przywołać moje rękawice - powiedziała łaskawie po dłuższej chwili milczenia. Nie, żeby nie wzięła ze sobą różdżki, czy coś. Była ślizgonką, musiała się kimś wyręczyć!
Nie żeby specjalnie narzekał na jej tyłek, nie śmiałby przecież. Po prostu spodziewał się czegoś innego, a nie ot tyłka Bruka. Po głębszym zastanowieniu to okazuje się, że Bóg go kocha i w ogóle, bo zesłał mu ją właśnie na ten moment i w ogóle jest wspaniale. Nie przyzna się jednak do tego, bo zwyczajnie nie wypada, jest przecież bardzo nieśmiały, a poza tym, nie wolno wyznawać miłości paniusiom na prawo i lewo, bo im się w głowie poprzewraca. Wystarczy, że wyznał już jednej pojebanej licząc, że i tak nie zwróci na to uwagi, zapomni szybko i od tego do reszty nie zgłupieje. - No sie-sie-siema koleżanko - Powitał się prawie tak ładnie jak i ona. Darował sobie dodawanie coś o padalcowatych, perwersyjnych gumochłonach. Może dlatego, że nie miał pewności czym są gumochłony. Miał spore zaległości w Zielarstwie czy...czymś tam... Nieważne! I tak wiedział, że Toxic tylko zgrywa taką inteligentną, a tak naprawdę była daleko w tyle za Gilbertem. Slone fuknął pod nosem najwyraźniej oburzony jej rozkazem, ale trudno. Jak trzeba to trzeba. Wyjął swoją twardą różdżkę (tą później...) i machnął nią dwa razy modląc się, by przyleciało coś z jego ogromniej kolekcji rękawiczek ze smoczej skóry, które oczywiście miał! Jak się okazało, udało się. Jupikajej. - Może lepiej już chodźmy, bo tłumy, które przybędą nas zgniotą, zdepczą i porwą Bruk. Będzie lipa - Stwierdził, po chwili milczenia i rozmyślania, znowu zachodząc biedaczkę od tyłu. Tym razem był jednak na tyle słodki i uroczy, że zarzucił jej łapki na ramiona splatając dłonie tuż przed nią i oparł podbródek na jej ramieniu. Oczywiście po drodze wręczył jej owe zamówione rękawiczki do rąk własnych, kłaniając się przy tym prawie do samej ziemi.
Anthon Vestroy
Wiek : 55
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Dobra nie ma co czekać. jak ktoś dojdzie to wyśle Anthonowi patronusa. - Słuchajcie. Teraz idziemy do lasu, by pozbierać składniki do leczniczych eliksirów, które będziemy omawiać na następnej lekcji. A teraz wszyscy różdżki w dłoń i za mną, bez głupich dowcipów. To powiedziawszy ruszył w las z zapaloną, wyciągniętą przed siebie różdżką. Teraz trzeba wykorzystać swoją wiedzę. Chwila myślenia i już pierwszy cel namierzony. Teraz trzeba go znaleźć.
Oczywiście, że kocha. To, że owym niecnym podszczypywaczem był Slone, a nie napalony centaur, nie znaczyło jeszcze, że jakieś się po tym mrocznym lesie nie kręciły… JEJ, Bruklin chyba właśnie zaczęła ogarniać i rozkminiać, czemu ten las nazywał się właśnie ‘zakazanym’ a nie na przykład ‘miluśnym’ czy ‘chętnie odwiedzanym’. I w sumie – choć ciężko było jej się przyznać nawet przed samą sobą – cieszyła się, że chociaż ten jeden raczył ruszyć swój równie zgrabny tyłek i pojawić się na lekcji, co to by Bruka nie musiała szwędać się po lesie z prawie nieznajomym nauczycielem! Ćśś, że była na niego obrażona, oburzona i mega mega zła, w końcu bez większych protestów ogarnął dla niej te rękawice, no i dla odmiany zrobił się całkiem milutki, co jednak nie uśpiło czujności Bruki, wszak wiadomo, że Gilbert był niewyżyty i trzeba zachować stałą czujność, nie ma to tamto - DZIĘKUJĘ – fuknęła wyniośle, zakładając owe wielkie rękawie. Właściwie, to mieli zbierać jakieś roślinki, więc nie widziała większego sensu noszenia tych mało stylowych akcesoriów, no ale przynajmniej było w nich trochę cieplej w łapki. - Och, jak ty się o mnie martwisz, to urocze - odpowiedziała przesadnie rozczulonym tonem, nieco się spinając, kiedy Slone zaczął miziać podbródkiem jej ramię i pozwalać sobie na przesadnie bliski kontakt rączek z jej zacnym przodem. - Racja, racja. Nie ma co czekać na tych frajerów, chodźmy, bo drogiego kolegę Gilberta świerzbią już łapki i wręcz pali się do nauki – przytaknęła ochoczo, zgrabnie wyślizgując się z objęć Ślizgona. Wprawdzie tak otulona nie była narażona na okrutny wiatr i zimo, no i w ogóle było całkiem fajnie, ale nie ma tak dobrze, wszak teraz mamy lekcję, a nie jakieś wieczorne rendez-vous. Jeszcze pan Vestroy poczuje się samotnie, i co wtedy? Na 'Słuchajcie' nauczyciela, starała się skupić na tym, co też ten ma do powiedzenia. Okej, fajnie, z chęcią wzięłaby różdżkę w dłoń (no nie, teraz to tak głupio i dwuznacznie brzmi, dzięki), jak zarządził, ale swoją zostawiła w dormitorium, no bo niby czemu miałaby być jej potrzebna na lekcji ZIELARSTWA? No, mniejsza, będzie musiała trzymać się kolegi, żeby przypadkiem się gdzieś nie zgubić. - Tylko nie waż się zostawić mnie na pastwę złych centaurów - powiedziała do Slone'a, chwytając go za ramię.
Diana miała ochotę porysować. Ale w zamku nie miała co więc wysza na bonia. I tak chodziła i szukała odpowiedniego miejsca i zasza na skraj zakazanego lasu. Usiadła na ściętym pieńku i oparła sie plecami o rosnace tuż za nim inne drzewo. Popatrzya na chatkę gajowego, wyciagnęła swoje przyżądy i zaczęła rysować. Zanosio sie na deszcz, ale nie zwazaa na to, miała magiczny papier i ołówki, które nie rozmazuja się pod wpywem wody. Małą wiwiórka widząc co robi dziewczyna zeskoczyła z drzewa i usiadła na jej ramieniu patrząc z zainteresowaniem na katrkę. Po chwili pojawił się jeż, później mały królik... i tak co chwila podchodziło nowe zwierządko. Pewnie cieaki was jakim cudem te stworzenia tak sie zachowują? Otórz, jak wiadomo Diana jest częstym gościem z wakazanym lesie, więc zwierzeta ją zanły i lubiały.
Piotr idąc w kierunku skraju lasu spoglądał co chwila na swój pierścień, który w jednej chwili zaczynał się zażyć, w drugiej stygnął. Oznaczało to tylko jedno, zmierzał w kierunku swojej kuzynki, bał się jednak co jej ma teraz powiedzieć. Gdy zbliżał się do zakazanego lasu, spostrzegł Dianę siedzącą na skraju lasu i rysującą, nie świadomą ostatnich wydarzeń. Piotr popatrzył na nią i pomyślał: -"I tak by się dowiedziała." Kiedy Piotr doszedł do diany przywitał się z nią, usiadł obok i powiedział: -"Chyba musimy pogadać, bo widzisz smoka, już chyba nie ma w zakazanym lesie." Chłopak spojrzał na Dianę i uważnie śledził jej reakcję, powiedział to tak nagle, ale inaczej nie umiał.
Siedziaal sobie spokojnie otoczona zwierządkami. W pewnym momencie kątem oka zauwarzyła zbliżającą się znajoma postać. To Piotr, jej kuzyn zmierzał w jej strone. Uśmiechnęła się na jego widok, jednak wyraz jego twarzy nie podzielał jej optymizmu... Chłopak usiedł obok niej, a ona dalej rysowała. -Co tam u Ciebie?- spytała patrząc się na kartke zamiast na niego. i wtedy TO powiedział. Dziewczyna momentalnie znieruchomiała. -Że coś ty powiedział?- spytała zaskoczona i lekko zła.- Jakto nie ma go w lesie? To gdzie, na brodę Merlina jest?!- podniosła głos, a wiwiórka i dwa wróble uciekły z powrotem na drzewo. Reszta zwierzątek tylko się skuliła (jez zwina się w kolczsty kęgek). Potterowna widzac reakcję jej malych przyjaciół wzieła parę głębokich wdechow i spytałą spokojniej. -Opowiedz mi co się stało.
Piotr z początku zaczął się zastanawiać co powiedzieć, ale po dłuższej chwili stwierdził, że najlepiej będzie jeśli powie prawdę, dlatego zaczął powoli tłumaczyć kuzynce co zdarzyło się w ostatnim czasie: -"Więc tak, włóczyłem się blisko lasu i nagle mój pierścień zaczął mnie parzyć i usłyszałem ryk smoka, teleportowałem się obok niego. Na miejscu napotkałem 2 centaury, które mi wytłumaczyły, że w lesie jest zabójca i chce upolować smoka. Potem ukryłem się pod peleryną niewidką i wykryłem złoczyńce za pomocą pierścienia i wystrzeliłem w niego kilka imperiusów." Piotr urwał, wiedział ,ze kuzynka będzie zła, ale musiał kontynuować: -"A potem pojawił się nauczyciel, który uśpił smoka i pojmał łowce smoków, a ja skoczyłem za centaury i nasłałem je na nauczyciela." Piotr znowu urwał, po to by po krótkim milczeniu kontynuować: -"A potem centaury zostały odparte, a ja uwięziony w bańce, łowca smoka uwolnił mnie, a ja teleportowałem się obok swojego rodowego domu i tam opowiedziałem wszystko wujowi. Następnie wróciłem z moim wujem do lasu, a on przeteleportował smoka za pomocą świstoklika w bezpieczne miejsce, potem wujek dał mi to." Piotr pokazał kuzynce rękawiczkę i powiedział: -"A wynik tej historii jest taki: peleryna zakopana jest w sercu zakazanego lasu, smok jest w miejscu, o którym nawet ja nie wiem, mój wujek poszukiwany przez ministerstwo za przestępstwa w przeszłości zwiał, a centaury są na mnie złe. Na koniec wróciłem do nauczyciela i przyznałem się do winy, a on w zamian dał mi szlaban i minus 100 punktów dla domu, ale za to nie powiadomił o niczym ministerstwa. Jeśli chcesz ujrzeć smoka musisz poczekać do świąt i udać się ze mną do mojej rodziny, no to masz jakieś pytania?"
Diana suchala Piotra z niedowierzaniem. Gdy mówil myślaa sobie: "no to kurcze ladnie... Co mu u diabla skoczylo to lba, zeby..." -Co ci do stu piorunów strzelilo do glowy, zeby nasylać centaury na nauczyciela?! Pogielo cię?!- wyjąkala dziewczyna. Byla w takim szoku, ze ledwo mówila... Peleryna... trzeba ja odzyskać...- Pomyślala nagle i wzięla jednego z królików na ręce i szepnęla mu coś do ucha. Zwierządko od razu pobiego w gęboki las. -Pelerynę nie dlugo odzyskasz.- powiedziala tylko i się zamyślila.
Piotr siedział ze spuszczoną głową, w końcu ją podniósł i spojrzał na Dianę mówiąc: -"Będę z tobą szczery, jako członek rodziny Hornów, często wykonuję dla rodu jakieś zadania, poszukiwanie artefaktów, fałszowanie papierów, ale nigdy nie biorę zadań, w których trzeba zabijać. W dzieciństwie uczono mnie, że aby przeżyć muszę wykorzystywać wszystko i wszystkich, których znam, a jeśli tego nie zrobię to ja zostanę wykorzystany. Dlatego też przez dłuższy czas byłem samotnikiem, nie chciałem nikogo skrzywdzić. Tam w lesie, poczułem, że centaury, to ktoś tak dziki, kim można łatwo zmanipulować, więc po prostu je nasłałem na nauczyciela, ale potem poszedłem i przyznałem się do winy prosząc, aby im wybaczono. Mam nadzieję, że się nie gniewasz, nic im nie będzie. Jeszcze coś, nie licząc mojego wujka jesteś pierwszą osobą, którą znam tak długo i jeszcze nie chciałaś mnie oszukać." Piotr uśmiechnął się do kuzynki i dodał: -"Dzięki, że odzyskujesz mi pelerynę, a może masz jakiś pomysł jak mam przeprosić centaury?"
Diana nic nie mówila przez dluzszą chwilę. Musiala na spokojnie przetrawić wszystko co uslyszala. Z lasu wybiegl królik, którego dziewczyna wcześniej tam wyslala. W pyszczku mial maly woreczek. Wzięla go od niego i podala kuzynowi. -To to?- spytala mając na myśli, czy w środku jest jego zguba. Gdy chlopak to potwierdzil puchonka westchnela glęboko. - o centaury się nie martw. Daj mi trochę czasu, a coś wymyślę. Za kilka dni tam pujdziemy i ich przeprosimy, musze tylko pomyśleć nad jakimś podarunkim, bo tak latwo to nie pujdzie... ale to juz nie twuj problem.- powiedziala patrząc Piotrowi prosto w oczy.
Piotr zmęczył się długą wypowiedzią i również milczał, aż do momentu,gdy przybiegł królik, na pytanie kuzynki, odpowiedział krótko: -"Tak, to to." Odebrał od Diany woreczek, mimo iż miał na sobie namiar nauczyciela, przez co i tak nawet pod peleryną był wykrywalny, cieszył się z odzyskania jej. Kiedy Piotr usłyszał zapewnia kuzynki co do Centaurów, uśmiechnął się i powiedział cicho: -"Dziękuje." Chłopak zapatrzył się w oczy kuzynki, czuł jej bliskość i był wdzięczny, że jest dla niego taka łagodna, a przecież popełnił tyle błędów. Po chwili zorientował się, że wychodzi na mięczaka, uderzył lekko ręką w ziemię i dodał: -"No, ale zrobiłem wszystko co mogłem, aby uchronić smoka."
Chlopak wziąl od niej woreczek i wymamrotal podziękowania. Widziala, ze jest mu trochę wstyd, a ostatni gest po prostu ją rozśmieszyl. -Dobra, dobra... Niech ci będzie, to akurat muszę Ci przyznać.- powieedziala chichocząc. -Czyli na święta jedziemy do ciebie, tak?- spytala, gdy juz się trochę uspokoila. Chciala go zaprosić do siebie, no ale jak tak się to wszystko potoczylo... to co począć?
-"Tak!" ucieszył się entuzjastycznie chłopak i szybko dodał z przerażeniem: -"To znaczy do mojego wuja ... No z wiadomych powodów nie będę cię przedstawiał reszcie rodu, ale już napisałem list do dziadka, że te święta spędzę u wujka, a on odpisał, że wszyscy są źli, że mnie nie będzie na święta, ale on jako nestor rodu mi pozwala jechać." Uśmiechnął się do kuzynki i dodał: -"Tylko wuj i dziadek wiedzą o tobie i niech na razie tak pozostanie, zobaczysz mój wujek ma ogromny dwór, jest tylko jeden problem, on jest..." Piotr nachylił się do Diany i wyszeptał jej do ucha: -"On nie jest zły, ale za błędy przeszłości jest poszukiwany i chcą go wsadzić do Azkabanu ..." Piotr oddalił się od kuzynki i dodał już trochę głośniej: -"Nie martw się jednak nigdy mnie nie zawiódł, ty i on to jedyne osoby, którym ufam ... no i jeszcze po części dziadek." Piotr uśmiechnął się promiennie do kuzynki, a jego lekko skośne oczy, przymrużyły się delikatnie na znak radości.
Diaan już wcześniej domuśliła się co do stosunkow jego wuja z prawem. Na wzmiankę o tym dworku chciałą powiedzieć, ze wcale nie potrzebuje zadnych wygod. W końcu wychowywała się i mieszkała z 5 rodzeństwa, plus rodzice. A dom jakimś pałacem nie był, więc gnieździli się w domu z 4 sypialniami, salonem, 2 lazienkami i kuchnia z jadalnią... łatwo nie było, ale dali radę. Na ostatnie słowa kuzyna, Diana usmiechnęa się i zamyąlila na chwilę jakby to zrobić z tymi swiętami. -Hmm... No dobra, a moze zrobimy tak... święta spędzimy u twojego wujka, ale za to Nowy Rok u mnie, z moja rodziną? Napisze im, ze w tym roku też chcę zostać w hogwarcie na Święta, zeby się nie rzucali, ze zaprosiłeś tylko mnie.- powiedziała z uśmiechem. Na razie nie chciaął myśleć o tym wszystkim co mowił jej wcześniej. Wolała dogadac się w sprawie świąt.
Ostatnio zmieniony przez Diana Potter dnia Czw Gru 15 2011, 09:25, w całości zmieniany 1 raz
Piotr trochę spoważniał i powiedział: -"Dobra, to święta u mojego wuja, a nowy rok u ciebie." Na wspomnienie o reszcie rodziny Diany, Piotr zamyślił się i powiedział powoli: -"A no tak ... Z chęcią poznam twoją rodzinę ... jednak musisz pomyśleć, jak im mnie przedstawisz, nie wiem czy zaakceptują tak łatwo Śizgona z mrocznej szlacheckiej rodziny." Piotr trochę się skrzywił na wspomnienie o swoim statusie społecznym.
-No to załatwione!- ucieszyła się, ze zgodził sie spedzić Nowy Rok u niej. Ale zaraz wspomniał o tym, ze jest ze Slytherinu... Tatuś... sie nie ucieszy. No fakt, Diana musiała o tym pomysleć, ale na pewno cos wymyśli. am tylko nadzieje, zę nie będzie z tego powody awantury. Na wszelki wypadek opisze cała cytuację (trochę przerobioną) w liscie, a z ojcem pogada jak przyjada do domu. -Nie martw sie, coś wymyślę. A twój wujek wie, ze jestem z Hufelpuffu?- spytała patrzac mu w oczy.
Piotr już trochę spokojniejszy, po tym jak Diana obiecała coś pomyśleć spojrzał na kuzynkę i odpowiedział na jej pytanie: -"Mój wujek wie o tobie, poza tym dla niego nie istnieją podziały domów. Reszta rodziny udaje, że go akceptuje, a tak naprawdę jest tolerowany jako członek rodu tylko dla tego, że sprzedaje swoje magiczne wynalazki i przekazuje część zysków rodzinie. On tylko się śmieje z tych podziałów świata, zawsze mówi, że szlachta, czy nie, wszyscy są ludźmi." Chłopak spojrzał na dziewczynę czekając na jej reakcję, po pewnym czasie przyszedł mu do głowy pewien pomysł i powiedział: -"Mam pomysł! Pewnie chciałaś, kiedyś zwiedzić te części zamku, których normalnie nie wolno, teraz możesz to zrobić, wystarczy, że ukryjemy się pod peleryną, co ty na to?" Piotr się uśmiechnął jego pomysł wydał mu się genialny.
Diana uśmiechnęła się gdy wyjaśnia jej to z wujkiem. Była chwila ciszy, a potem Piotr zapytał... -O których częściach zamku mówisz?- spytała z tajemniczym uśmiechem. Diana dość często spacerowała sobie po zamku zamiast chodzić na lekcje... tak więc trochę się tego zwiedziło. Diana wysłuchała jego odpowiedzi. -No dobra... Możemy iść.
Piotr na pytanie diany nie odpowiedział od razu, namyślił się trochę, a, że nie przychodziło mu nic do głowy odparł: -"Ja chyba nie mam pomysłu, ty coś wymyśl." Gdy zawiadomiła go, że mogą już iść uśmiechnął się i wstał. Przeciągnął w przód i w tył, a potem rozwinął pelerynę i narzucił ją na siebie i Dianę pytając: -"No to wymyśliłaś już gdzie idziemy?"
Pewnego razu postanowiłem potrenować władanie moją kataną. Przez większość czasu zastanawiałam się gdzie mogę potrenować, w pewnym momencie pomyślałem. -A może w Zakazanym Lesie. W końcu tam nikt mi nie przeszkodzi. A więc postanowiłem trenować w lesie. Ruszyłem chyży niczym łania w stronę "lasku". Gdy tam dotarłem, wyjąłem katanę z pochwy i chwyciłem oburącz. Pochwa była przyczepiona do pleców, i w każdej chwili mogę schować broń. Zacząłem atakować drzewo, wykonując precyzyjne cięcia. Skoncentrowałem się na treningu i działałem.