Jeśli tutaj się znalazłeś to jeszcze nie dostaniesz szlabanu a co najwyżej srogie upomnienie. To granica, po której przekroczeniu znajdziesz się już w sławnym zakazanym miejscu. Są tu porozrzucane większe głazy, na których można sobie przysiąść. Bardzo często może atakować wrażenie obserwowania przez kilkanaście par oczu.
- Ano, raczej tak. Drużyna - powiedziała krótko, bo zaraz rozległ się stukot kostek, które potoczyły się po planszy. Echo jeszcze cierpiała po swoich przeżyciach z okropnymi szczuroszczetami, kiedy zaczęły dziać się kolejne, bardzo złe rzeczy. Chociaż początkowo Lyons miała problem z zarejestrowaniem, że ogień jest zły. Trzask płomieni i ich nieokreślone i zmienne kształty zawsze ją fascynowały, dlatego zanim mimowolnie skuliła się, licząc na to że w ten sposób uniknie poparzeń, zapatrzyła się w jaskrawego wroga, który mógłby sypać iskrami, gdyby tylko chciał. Usłyszała tylko głos Robin, a zaraz syk, gdy płomienie gasły. Chwilę później Eiv zmusiła swój pionek do ruchu. Zauważenie, że nie miała szczęścia w tym rzucie, było kwestią chwili. Jej twarz, poorana zmarszczkami, przyniosła Echo na myśl Mathilde po zażyciu eliksiru, który również bardzo efektownie ją postarzył. Gryfonka rzuciła kostkami i szybko odczytała swój cytat, różdżkę przygotowując jeszcze przed rzutem, co pomogło jej w natychmiastowej reakcji. - Expulso! - wypowiedziała zaklęcie, unikając eliksiru rozdymającego, lecącego w jej stronę. - Pfff - burknęła jeszcze, siadając z powrotem na swoje miejsce.
Kostki: (15) + 5 + 2 = 22; parzysta - 6 * echo jest ścigającą, za kaflem lata, nie za zniczem : >
Kolejne ruchy były wyjątkowo szybkie. Ani Echo, ani tym bardziej Eiv zdawały się nie mieć ochoty na dłuższe przerwy. Robin była w stanie im dorównać i równie szybko zaczęła następną kolejkę. Nie pogniewałaby się jednak za chwilę przerwy od Therii. Choćby pięć minut bez nerwów, że zmiażdży je drzewo czy uszkodzą płomienie. Nie miała jednak szansy zastanawiać się nad tym dłużej, gdyż mimowolnie rzuciła kostkami, które od krótkiej chwili trzymała w dłoni. Nachyliła się nad planszą, odczytując następny fragment. Była już dość blisko mety. Właściwie... stała tuż przed nią. - Oswoić demony znaczy zniszczyć je. Oho. Rozejrzała się błyskawicznie. Być może odwracanie się nie było w tym przypadku dobrym pomysłem, bo kiedy tylko to zrobiła, ujrzała ohydną, zieloną twarz. Robin machnęła różdżką, próbując rzucić jakiekolwiek zaklęcie, które mogłoby przegnać straszydło, ale żadne zdawało się nie działać. Chociaż wciąż po cichu liczyła, że to tylko niewinna gra i zaraz któryś z organizatorów ogarnie się, i pomoże, jej nogi zadrżały niekontrolowanie. Z całym impetem upadła na tyłek, wykrzykując kolejne zaklęcia. Demon zawisł tuż nad nią, rozdziawiając swoje przerażające szczęki. - Diminuendo - krzyknęła w końcu, obawiając się, że to może być zbyt mało. Otworzyła oczy, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że nerwowo zaciskała powieki. Maleńki, zielony kształt wiał w przeciwnym kierunku, piszcząc coś cieniutkim głosikiem. Szeroko otwartymi oczami spojrzała na swoje towarzyszki. Ostatni raz zgodziła się na coś tak idiotycznego!
Dziewczynki, nie wiem czy macie świadomość, ale Polacy właśnie weszli do fazy półfinałowej. Jest wielkie święto, dlatego też możemy zrzucać staniki, boooo... Wygraliśmy z Rosją! Ale to tak tylko chciałam się pochwalić, żeby zapełnić nieco miejsca, bo moje serce pęka z dumy! W każdym razie... Patrzyła na poczynania Echo. Potem Robin. Nawet przez moment wierzyła w to, że Hunt wygra z nim obiema, bo przecież była najbliżej, prawda? A co za tym szło - mogła Eiv i Lyons rozbroić w przedsionku kilku sekund, ale jak widać... Los nie był dla niej taki łaskawy. Cóż, życie bywa przewrotne. Henley zaczesała siwe włosy za ucho, przejechała opuszkami palców po czole, a zaraz potem rzuciła swoim kostkami, które automatycznie przeniosły jej pionek na metę. Odetchnęła z ulgą, bo choć gra przysparzała jej niemałych kłopotów i trudności, to zdecydowanie zasłużyła na zwycięstwo, dokładnie tak samo jak Polaczki-cebulaczki. Niemniej jednak warto zaznaczyć, że dziewczę nawet się nie zorientowało, gdy przekroczyła tę magiczną linię mety, a jej głos, a także wygląd powróciły do swojego naturalnego stanu; dokładnie tak samo jak słuch. -Dzięki dziewczyny. Mam nadzieję, że nie stracę ani ręki, ani nogi... Ani, kurwa, życia. - Wydukała z szerokim uśmiechem, by po chwili podnieść się ze swojego miejsca. Kto jak kto, ale po Eiv chyba nikt się nie spodziewał, że ma jakiekolwiek szansę. Cóż. Los bywa przewrotny i dziś uśmiechnął się do gryffonki.
DZIĘKI PANIENKI ZA GRĘ <3 Eiv dzięki kostkom 6 i 4 przenosi się na pole numer 30, a tym samym znajduje się na mecie i przechodzi dalej. Do zobaczenia w innych wątkach!
tu kostki - bierzcie pod uwagę tylko 6 i 4, bo 3 to było na wszelki wypadke!
Wygrywa Eiv! Wtem wszystkie pionki obracają się w pył, plansza zaczyna szybko wirować, aż w końcu unosi się i znika. Dziewczyny poszły więc do siebie, aby odpocząć po wymagającej rozgrywce.
Nagrody zostaną rozdane po roztrzygnięciu pozostałych pojedynków. Wtedy też Eiv dostanie dalsze wskazówki.
zt wszyscy
______________________
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Clement rozejrzał się po przybyłych, splatając ramiona na piersi i spinając się w duchu. Nigdy nie czuł się zbyt dobrze w dużej grupie, nawet za czasów studenckich, kiedy uchodził za wesołego człowieka, a co dopiero po śmierci Todda... Teraz odżył, ale nigdy nie należał do wylewnych czy gadatliwych, a znajdowanie się w centrum uwagi, szczególnie uwagi młodzieży, dziwnie go krępowało. Odchrząknął i widząc, że uczniowie skończyli już plotkować i wymieniać się uwagami, odezwał się gromkim głosem. - Witam wszystkich na lekcji Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. Pewnie większość z was mnie kojarzy, nazywam się Clement Wellington, dotąd byłem gajowym i dbałem, żebyście nie łazili tam, gdzie nie powinniście. Z różnym skutkiem - och, czyżby próba rzucenia niezobowiązującym żartem? Kto by pomyślał. - A teraz postaram się was nauczyć, jak zadbać, żeby coś nie odgryzło wam palca, a może nawet was polubiło. Hm... tak. Choć dziś może być z tym pewien problem, bo zajmiemy się salamandrami, które nie są szczególnie... hmm... kontaktowe. Czy ktoś może podać mi kilka podstawowych... hm... informacji na temat tych stworzeń? - spojrzał na uczniów wyczekująco, mając nadzieję, że ich ignorancja go nie zabije. Starał się pamiętać, że nie dla wszystkich świat zwierząt jest tak pasjonujący jak dla niego, ale jakoś nie potrafił się z tym pogodzić.
Kostki: 1, 4 – doskonale! Błysnąłeś wiedzą i Clement jest naprawdę pod wrażeniem. Może nawet zdołasz zaskarbić sobie jego sympatię? Bez zająknięcia wyrecytowałeś wszystko, co wiedziałeś o salamandrach – jak wyglądają, czym się żywią, że są w stanie przeżyć poza ogniem najwyżej sześć godzin, jeśli karmi się je pieprzem, że żyją tak długo, jak pali się ogień, z którego wyszły i że ich krew mają właściwości lecznicze. Twój dom otrzymuje 5 punktów, a ty sam jeden punkt do kuferka! 2, 3, 5, 6 – nie wiedziałeś, co odpowiedzieć, nie dosłyszałeś pytania albo po prostu nie miałeś ochoty się wychylać. Trudno, twoja strata, może następnym razem bardziej się wykażesz.
- Mam nadzieję, że wszyscy mają ze sobą rękawice ze smoczej skóry. Bez nich... hm, no cóż, po prostu nie macie tu nic do roboty. Wasze zadanie będzie polegało na trafieniu salamandry „drętwotą”, a następnie... em... a, dobrze. Nieważne. Potem wam powiem. Póki co musicie trafić salamandrę i nie dać się poparzyć. Hm. To teraz uwaga - ruchem głowy wskazał na kilka czy też kilkanaście ognisk, w których coś się poruszało. Coś innego niż tylko płomienie. Mruknął jakieś zaklęcie i z ognisk wyskoczyły pokaźnych rozmiarów gady, strzelające iskrami, po czym rozbiegły się na wszystkie strony, zostawiając za sobą ścieżkę z wypalonej trawy. - No na co czekacie? Gońcie je!
Rzucacie jedną kostką w odpowiednim temacie:
1 – wypłoszona z ogniska salamandra rzuciła się do ucieczki, sycząc przeraźliwie i wyglądając na bardziej rozzłoszczoną niż przerażoną. Byłeś tuż za nią, już miałeś wypowiedzieć zaklęcie, kiedy nagle inna ognista jaszczurka smagnęła cię ogonem po łydce, wypalając dziurę w nogawce, a na skórze zostawiając paskudne oparzenie. Clement szybko zamraża obolałe miejsce zaklęciem, ale w tej części zajęć raczej nie weźmiesz już udziału. 2 – twoja „drętwota” co prawda trafiła, jednak nie w salamandrę, tylko w jakąś pechową wiewiórkę, która zamarła z orzechem w łapkach i wyrazem zaskoczenia wymalowanym na pyszczku. Wellington szybko naprawił twój błąd, a ty ruszyłeś w dalszy pościg. Rzuć jeszcze raz kostką: parzysta – udało ci się trafić salamandrę, nieparzysta – niestety, coś nie wyszło i wracasz z niczym. 3 – w pogoni za upatrzoną przez siebie salamandrą potykasz się o jakiś korzeń i upadasz. Masz pełno ziemi w nosie i w ustach, piach zgrzyta między zębami, a poobijane donie i kolana okropnie pieką. Rzuć jeszcze jedną kostką: parzysta – dopadłeś krnąbrnego gada i wychodzisz z tej przygody zwycięsko, nieparzysta – niestety, zabrakło ci refleksu albo szczęścia i nic nie wskórałeś. 4, 6 – w wielkim stylu trafiasz salamandrę zaklęciem petryfikującym – nawet nie zdążyłeś się zasapać! Stoisz dumnie obok swojej zdobyczy, obserwując tych, którym zabrakło szczęścia lub umiejętności, by dopaść salamandrę. Teraz możesz pomóc komuś, to miał mniej szczęścia, jeśli okażesz się skuteczny, Clement na pewno cię doceni! (Pomocy możesz udzielić tylko jednej, wybranej przez siebie osobie – oprócz tych, które wyrzuciły 1). Nieparzysta – udaje ci się „upolować” salamandrę dla kolegi, któremu gorzej poszło, parzysta – niestety, najwyraźniej tylko ty jesteś skazany na sukces. 5 – w pogoni za salamandrą zupełnie przestałeś zwracać uwagę na otoczenie i zabłądziłeś. Zdałeś sobie z tego sprawę dopiero, kiedy stworzenie zniknęło ci z oczu, a ty przystanąłeś, by złapać oddech. No pięknie. I co teraz? Spokojnie, wielki pies o imieniu Rob Roy wytropił cię bez trudu i doprowadził do reszty grupy. Ale z twojego polowania na salamandrę raczej nic nie będzie, no chyba że ktoś ci pomoże.
To zamieszczamy na górze posta.
Kod:
<zg>Kostki:</zg> <zg>Jak mi poszlo:</zg> sukces/porażka <zg>DODATKOWE:</zg>
W dodatkowych wpisujemy: a) że ktoś nam pomógł (i czy mu się udało, czy nie) b) że sami komuś pomogliśmy i znów - udało się nam bądź nie.
Uwaga, uwaga - macie czas do niedzieli, do godziny 12:00. Wtedy też pojawi się kolejna część. Czas, start! W razie pytań proszę pisać na któreś z moich multi - Isolde, Percivala, Raphaela, Fanny lub Clementa, przy czym sugeruję Is. Łapać można mnie też na czacie.
EDIT: Osoba, która decyduje się pomóc komuś, kto napisał już po niej, po prostu edytuje swojego posta, dopisując, że komuś pomogła z dobrym skutkiem albo że nie wyszło. Podobnie osoba, której udzielono pomocy. Nie musicie pisać nowego posta!
Ostatnio zmieniony przez Clement Appius Wellington dnia Sro Paź 01 2014, 19:55, w całości zmieniany 1 raz
Kostki: 6, 4 Jak mi poszlo: sukces DODATKOWE: mogę komuś pomóc!
Opieka nad magicznymi stworzeniami, to były chyba jedyne zajęcia, na które Fyorodova naprawdę nie chciała się spóźniać. Nie, żeby pałała wielką miłością do zwierząt, raczej chodziło po prostu o to, co z lekcji wynieść by mogła. I bynajmniej nie chodziło o wiedzę, jak karmić te małe potworki. Za każdym razem liczyła, że tym razem zajęcia będą dotyczyć chociażby opieki nad jednorożcami. Wówczas mogłaby skubnąć im nieco włosów, a te potem sprzedać za naprawdę niezłe pieniądze. A ich krew? Och, ta to dopiero byłaby warta zachodu! Niestety, a może i na szczęście dla jednorożców, na zajęciach cały czas przebywali z mniej cennymi stworzeniami. Tak było i dziś. Nauczyciel zadawał pytania na temat salamander, jednakże Fyodorova wolała się nie odzywać. Nigdy raczej niepytana nie odzywała się na zajęciach. Nie odczuwała potrzeby by świecić swą wiedzą przed całą zbieraniną ludzi. To co przede wszystkim o tych stworzeniach wiedziała, to że ich krew jest przydatna. Kiedyś na nie polowała. Do dziś na rękach miała niewielki ślad po poparzeniu się ich ogniem. Dawne czasy. Kiedy usłyszała, że ma złapać tą istotę, od razu przeszła do działania. To było proste, łapała zwierzęta odkąd skończyła siódmy rok życia. Raz dwa, zaklęcie pertyfikujące i salamandra leżała nieruchoma na ziemi. Fyodorova rozejrzała się dookoła, zauważając, że niektórzy mają znacznie więcej problemów z tymi stworzeniami. Jakby ktoś chciał, to w sumie może pomóc, to nic trudnego. Póki co jednak zaczęła się przyglądać swojej salamandrze lekko dotykając ją przez rękawicę ze smoczej skóry (całe szczęście, że już dawno je kupiła), zastanawiając się, jakby tu mogła, bez ściągania na siebie uwagi, zebrać trochę jaszczurzej krwi. Skomplikowana sprawa.
Mogłoby się zdawać, że ze względu na to, że rodzina Weatherlych już od kilku pokoleń zajmowała się hodowlą hipogryfów w magicznej okolicy gdzieś pod Toronto, Cesaire powinien mieć ogromną wiedzę z zakresu opieki nad magicznymi stworzeniami i to nie tylko teoretyczną, ale i praktyczną. Ten jednak nigdy nie pałał gorącym uczuciem do zwierzątek i zajmowania się nad nimi i choć faktycznie miał trochę obycia z hipogryfami, onms nie należało do jego ulubionych ani często uczęszczanych zajęć. Tym razem pojawił się na zajęciach i przyniósł ze sobą rękawice ze smoczej skóry, których czasami używał na treningach quidditcha wysoko w górach – smocza skóra dobrze chroniła przed niskimi temperaturami na dużych wysokościach, jednak nie zmniejszała czucia w dłoniach, w wyniku czego jakość latania była niemalże identyczna, jak z gołymi dłońmi. Słysząc, że chodzi o salamandry, Kanadyjczyk mógł liczyć tylko na to, że jego rękawiczki nie spłoną i dożyją następnych wysokogórskich lotów. Gdy Clement zadał pytanie o zwierzęta, Weatherly jakoś nie wyrywał się do odpowiedzi. Na pewno zaraz odezwie się jakiś prymusik z onms, więc nie było sensu szaleć i próbować sklecić sensowną odpowiedź z dosyć szczątkowej i fragmentarycznej wiedzy, jaką posiadał. Co prawda część praktyczna zapowiadała się już o wiele ciekawiej i Cezar nie czekając na nic, ruszył niczym terminator za salamandrą, która wyskoczyła z ogniska i wściekle syczała na wszystkich. Wcale go to nie zrażało. Był już tuż za gadem, już wypowiadał formułę zaklęcia, kiedy nagle coś nieprzyjemnego, nie wiadomo skąd, smagnęło go mocno po łydce. Ból był tak ostry i przeszywający, że nogi ugięły się pod Kanadyjczykiem, który dopiero wtedy zauważył inną salamandrę, która uciekając z ogniska potraktowała go swoim ognistym ogonem. Clement szybko zareagował i zmroził okropne oparzenie, jakie pojawiło się pod wypaloną dziurą spodni, które z pewnością były już nie do uratowania, a Weatherly mocno ugryzł się w język, by nie palnąć żadnego rażącego przekleństwa, które cisnęło mu się na usta.
Kostki: 2 i 1 Jak mi poszlo: porażka DODATKOWE: jestem pierdołą i mam popsutą nogę, ale chcę być pilnym studentem i dalej brać udział w zajęciach!
Louise na zajęcia doczołgała się ledwo przytomna. Tej nocy sen wcale jej nie przychodził. Przez cały czas czuła nieprzyjemny ucisk w pobliżu klatki piersiowej - coś nieustannie ją martwiło. Ojciec wciąż nie dawał znaku życia. Teraz dałaby wszystko, żeby zrobić sobie krótką drzemkę. Przyszła na zajęcia kilka minut przed czasem. Skryła się w cieniu pojedynczego drzewa i oparła głowę o pień. Postaraj się nie zasnąć, to ostatnie zajęcia na dziś! Cały czas toczyła walkę ze swoimi nieustannie zamykającymi się powiekami i nawet nie zauważyła, kiedy pojawił się profesor Wellington. Zadał pytanie o salamandry. Louise przypominała sobie parę informacji o tych stworzeniach, jednak nie czuła najmniejszej ochoty wypowiadania się na głos. Nie był to wyjątek, na ogół raczej nie lubiła wypowiadać się na forum zajęć. Jej zadaniem miało być spetryfikowanie jednej z wypuszczonych salamander. Pokonała zmęczenie i wyciągnęła swoją różdżkę. Spośród rzucanych zaklęć przez innych uczniów i uciekających w popłochu jaszczurek trudno było cokolwiek wypatrzeć. Po pewnej chwili (tłumiąc kolejne ziewnięcie) Louise dostrzegła jakiś ruch przy krzakach. Wycelowała różdżką i... trafiła. Odetchnęła z ulgą i podbiegła do stworzenia. Dopiero po schyleniu się z zawodem stwierdziła, że trafiła jedynie jakąś wiewiórkę. Już miała na końcu języka zaklęcie finite, kiedy uprzedził ją Wellington i zwierzak ożył w jej dłoni. Gwałtownie zamachnęła się, kiedy poczuła zęby wiewiórki na swojej dłoni, a ta zniknęła gdzieś w Zakazanym Lesie. Rozejrzała się wokół, ale salamander prawie już nie było. Zwiesiła głowę. Czemu ostatnio nic jej nie wychodzi? Spojrzała zaspanym wzrokiem na resztę osób. W prawdzie nie była wyjątkiem - niewielu udało się wykonać poprawnie zadanie - ale jakoś jej to nie pocieszyło.
Kostki: 6, 2 + 1 Jak mi poszlo: porażka DODATKOWE: Jest potwornie zmęczona, jednak zostanie do końca zajęć (proszę tylko nie wstawić jej trolla, gdy przypadkiem utnie sobie krótką drzemkę... lub trochę dłuższą).
Ostatnio zmieniony przez Louise Galbraith dnia Czw Paź 02 2014, 23:51, w całości zmieniany 1 raz
Kostki: 1, 2 --> dodatkowy rzut (parzysta!) Jak mi poszlo: sukces! DODATKOWE:-
Jedną z niewielu lekcji, które Sol lubił i z którą sobie nieźle radził była Opieka nad Magicznym Stworzeniami. Odkąd pamiętał zawsze miał dobrą rękę do zwierząt i "uszczęśliwał" rodziców przynoszeniem do domu różnych magicznych stworzeń. Więc kiedy ogłoszono termin pierwszej lekcji, nie wahał się ani chwilę i uzbrojony w nowiutkie rękawice ze smoczej skóry, pojawił się na skraju Zakazanego Lasu, gdzie miała odbyć się lekcja. Bez problemu odpowiedział na pytanie nauczyciela dotyczące ognistych salamander. Dobra, trzeba było przyznać, że pytanie nie było zbyt trudne, przynajmniej dla niego, bo reszta jakaś nie wyrywała się do odpowiedzi... Cóż... Choć raz on mógł błysnąć wiedzą i nie zamierzał z tego powodu płakać. Nakładając rękawice pomyślał, że część praktyczna zapowiadała się co najmniej interesująco. Łapanie salamander brzmiało całkiem ekscytująco, więc ochoczo zabrał się do roboty. Chyba zbyt ochoczo, bo zamiast gadziny trafił jakąś niczemu winną wiewiórkę, która spokojnie zbierała sobie orzechy. Westchnął i upewniwszy się, że nauczyciel odczarował biedne zwierzątko, ponowił próbę złapania salamandry. Przymierzył się i dokładnie wycelował, starając się tym razem trafić we właściwe zwierze. - Drętwota! - zawołał i rzucił czar. Salamandra padła na ziemię jak rażona piorunem. Zadowolony z siebie, podszedł do niej i podniósł swój "łup". Następnie wrócił do reszty, żeby poczekać na dalszą część zajęć.
Pierwsza lekcja Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami miała być udaną lekcją, tak przynajmniej zakładała Ophelia, gdy zmierzała na skraj lasu. Miała ze sobą wszystko, co powinna była przynieść. No, może jej rękawice nie były najlepszej jakości, ale liczą się chęci, poza tym - jak tylko będzie mieć okazję, to sprawi sobie nowe. Póki co ten ekwipunek powinien jej wystarczyć. Dotarła na miejsce i z typowym dla niej spokojem, gdy jakiś nauczyciel ma coś do powiedzenia uczniom, przysłuchiwała się uważnie każdemu słowu profesora. Nie zdziwiło ją też, że od razu zadał pytanie, na które każdy, kto postanowił przyjść na zajęcia powinien znać odpowiedź. Oczywiście, że ona je znała - porządnie przygotowała się do tej lekcji dzień wcześniej z całej teorii, sumiennie powtarzając wszystkie zagadnienia, jakie omawiali przed wakacjami. Teraz mogła zabłysnąć swoją wiedzą, więc natychmiast podniosła rękę i jednym tchem wyrecytowała wszystko, co wiedziała na temat salamander. W końcu najważniejsze jest zrobić dobre wrażenie na pierwszych zajęciach! Takie było jej motto. Jednak dobre wrażenie skończyło się na teorii. Ophelia myślała, że poradzi sobie z salamandrami, w końcu co to dla niej? Może była zbyt pewna siebie, albo po prostu za bardzo skupiła się na jednym punkcie, że nie zauważyła, jak inna salamandra wpełza jej po nodze. Jej obecność spostrzegła dopiero wtedy, gdy uderzyła ją fala gorąca i z sykiem odskoczyła w bok, ale zwierze tak łatwo nie chciało dać za wygraną. Gdy nauczyciel zamroził salamandrę, dziewczyna myślała, że zaraz spłonie ze wstydu. Już czuła, jak policzki się jej czerwienią. Wszystkie salamandry właśnie zdobyły sobie nowego wroga w postaci panny Doyle.
Kostki: 1 + 1 Jak mi poszlo: porażka DODATKOWE: Za bardzo wkurzyła się tym, że jej nie wyszło, więc zdecydowała się nie brać dalszego udziału w lekcji.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Kostki:4, 3(dodatkowy rzut: 4(parzysta!) Jak mi poszlo: sukces DODATKOWE: mogę pomóc pisać na pw
Katherine wiedziała, że jak zajęcia odbędą się blisko lasu, zakazanego lasu to będą to zajęcia ciekawe i godne jej pojawienia się na nich. Można rzec, że nawet lubiła Opiekę nad Magicznym Stworzeniami, kiedy tylko działo się na tych zajęciach coś ciekawego. Zjawiła się punktualnie, by nie podpaść przystojnemu profesorowi. Chociaż nie sądziła, by ktoś kto był gajowym i zajmował się zamiataniem liści nagle mógł nauczać takiego przedmiotu jak opieka nad magicznymi stworzeniami. Przecież gdyby mógł nauczać nie zaczynałby na tak niskiej pozycji jak gajowy. Nie wnikała w to jednak. Gdy profesor zaczął pytać o salamandry, podniosła pewnie rękę. Zapytana o imię i nazwisko przedstawiła się. -Katherine Russeau, salamandra to mała jaszczurka, lubi ogień i się nim żywi. Jest koloru białego, ale zmienia kolor na niebieski lub szkarłatny w zależności od temperatury otoczenia. Może przeżyć bez ognia do 6 godzin, jeśli będzie regularnie karmiona pieprzem. Żyje tyle, ile pali się ogień, z którego wyszła. Krew Salamandry ma właściwości lecznicze oraz wzmacniające. To tyle co zapamiętałam z książki- powiedziała kończąc swoją wymowę lekkim uśmiechem na twarzy. Tym sposobem zarobiła 5 punktów dla domu i jeszcze jakiś bonus dla siebie. No ale potem przyszła pora na część praktyczną zadania. Była dobra z magii, ale czy na tyle dobra? Ciągle się przecież uczyła prawda? Profesor kazał im upatrzyć sobie salamandrę i rzucić w nią drętwotą. No proste nie? Tak by się mogło tylko wydawać. W pogoni za upatrzoną przez siebie salamandrą Katherine niczym ostatnia sierota złapała zająca zamiast salamadry(czyt. potknęła się o jakiś wystający korzeń i upadla na twarz. Splunęła ziemią, którą miała w ustach, to samo tkwiło w jej nosie. Piach zgrzytał jej między zębami. Przeklęła szeptem. Z kolei podrapane i poobijane kolana, oraz dłonie piekły w poranionych miejscach i wcale a wcale nie dodawały jej otuchy, a wręcz przeciwnie, jeszcze ją dobijały. Podniosła się z godnością z ziemi i oczami o spojrzeniu rządnym mordu. Najpierw wyczarowała z różdżki wodę by oczyścić sobie nozdrza i twarz z ziemi , a potem już będąc ostrożniejszą dopadła salamandrę. -drętwota!- rzuciła głośno, a czar pomknął w kierunku jaszczurki i unieruchomił ją. Teraz czekała na dalsze instrukcje od profesora.
Właściwie nikt nigdy nie dociekał czy Richelieu jest fanką ONMS, czy też nie. Jeszcze do niedawna czasami pojawiała się na zajęciach z tego przedmiotu, o ile oczywiście te nie kolidowały z treningami u Limiera, później jednak wszystko trafiło do naukowej czarnej dziury, a Kanadyjka przestała udzielać się w jakiejkolwiek kwestii szkolnej, robiąc tylko wyznaczone minimum, by prześlizgnąć się dalej i nie musieć powtarzać roku. Na pierwszych zajęciach u Clementa postanowiła się jednak pojawić, właściwie nie wiadomo dlaczego. Chyba powoli wracała na prawidłowe tory, bo oto przyszła we wskazane miejsce, dzierżąc swoje ukochane rękawice ze smoczej skóry, będące na stałym wyposażeniu każdego członka nieistniejącej już drużyny Reemów z Riverside. Mimo wszystko blondynka nie tryskała przesadnym entuzjazmem, więc kiedy prowadzący zajęcia zadawał jakieś pytania o salamandry, pomimo tego, że znała odpowiedź, zamiast odezwać się, kopała z namysłem kamień i wodziła spojrzeniem po okolicy. Część praktyczna zapowiadała się już o wiele ciekawiej, dlatego też Mads ruszyła w pościg za salamandrą, by ją unieruchomić. Na nieszczęście jakiejś Bogu ducha winnej wiewiórki, nie trafiła drętwotą w salamandrę, tylko właśnie w gryzonia, który zastygł w bezruchu, a Kanadyjka zaczęła go przepraszać, jakby to miało jakikolwiek sens. Clement szybko odczarował biedną wiewiórkę, która czmychnęła czym prędzej do lasu, najwyraźniej uznając, że wystarczy już mocnych wrażeń jak na jeden dzień, a Richelieu niczym prawdziwy terminator kontynuowała swój pościg za jaszczurką. Jak na razie, bezskutecznie. Czyjaś pomoc zostałaby doceniona!
Kostki: 2 i 2 i nieparzysta (3) Jak mi poszlo: porażka DODATKOWE: pomoc bardzo się przyda!
Frejka uwielbiała ONMS. Nie było jej co prawda dane studiować tajników tej dziedziny z takim zapałem, z jakim by sobie tego życzyła, jednak we własnym zakresie całkiem nieźle szło jej zdobywanie wiedzy. Głównie książkowej, z praktyką, nie licząc pegazów, bywało już gorzej, ale zawsze to lepsze niż nic! Vacheron z radością udała się na zajęcia Clementa, a temat dotyczący salamander wręcz ją zachwycił, bo zazwyczaj na lekcjach były wałkowane w nieskończoność wyjątkowo nudne stworzenia. - Salamandry są niewielkich rozmiarów jaszczurkami koloru białego, są jednak zmiennocieplne i w zależności od otoczenia zmieniają swoją barwę na niebieski lub czerwony. Lubią ogień i właśnie nim się żywią, jest to specjalny rodzaj ognia, zwany salamandrowym, z którego dalej mogą wylęgać się salamandry, dopóki ten nie zostanie ugaszony zaklęciem Aqua Eructo. Salamandry żyją tak długo, jak długo płonie ogień, z którego wyszły, bez ognia przeżywają około sześć godzin, o ile pamiętamy o karmieniu ich pieprzem. Ich krew jest lubianym składnikiem eliksirów ze względu na swoje właściwości lecznicze i wzmacniające. – odpowiedziała niczym rasowy prymusik, gdy Clement zadał pytanie o gady, którymi mieli się dziś zajmować, po czym uśmiechnęła się radośnie, kiedy jej dom został nagrodzony za prawidłową odpowiedź. Gdy przeszli do części praktycznej lekcji, blondynka założyła swoje rękawice ze smoczej skóry i ruszyła w pogoń za salamandrą, którą sobie upatrzyła. Niestety Frejka z klasyczną dla siebie nierozwagą nie patrzyła zbytnio pod nogi, więc oczywiście w dosyć spektakularny sposób potknęła się o korzeń i wywróciła tak dramatycznie, że nawet twarz miała ubrudzoną, a w buzi czuła smak ziemi, nie wspominając już o zdartych dłoniach i kolanach. Nie przejęła się tym jednak ani trochę, wychodząc z założenia, że naprawi się po lekcji i podjęła przerwane polowanie, by ostatecznie dorwać salamandrę, spetryfikować ją i z uśmiechem triumfu dotransportować na swoje miejsce.
Kostki: 4, 3 i parzysta (6) Jak mi poszlo: sukces DODATKOWE:
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Tak się jakoś w życiu Rasheeda układało, że na opieką nad magicznymi stworzeniami nigdy nie było mu po drodze. Być może to wszystko wiązało się z traumatycznymi przeżyciami na lekcjach niejakiej Anastazji Mallory, gdzie został zmuszony do przelotu na dzikim hipogryfie. Wielkim fanem tego środka transportu nie został, co potem zdecydowanie potwierdziły zajęcia z lodowymi końmi. To jak gruchnął wtedy o ziemię zapamiętał jeszcze na długo, nic nie mówiąc o pegazach z festiwalu, za przejażdżkę na których musiał słono zapłacić. Wszystko co miało kopyta skutecznie go odstraszało i sprawiało, że nawet nie zamierzał udawać się na zajęcia, chociaż tym razem KTOŚ sprawił, że zmienił zdanie. Niejaki Victor-wiecznie-nieobecny-w-domu-Blaise stwierdził, że zostanie jego rycerzem w lśniącej, ślizgońskiej zbroi i ocali go, niczym piękną dziewicę z bezczelnych, szubrawczych końskich kopyt. To nieco pomogło Rasheedowi w pogodzeniu się z myślą, że może i tym razem przyjdzie mu użerać się z hipogryfem (czego pewnie by nie przeżył i postanowił zostać fanem koniny), więc oto zjawił się na lekcji Clementa, którego niespecjalnie ogarniał, tak szczerze powiedziawszy. Parę razy może mu się w oczy rzucił, ale raczej osobiście to ze sobą słowa nie zamienili, dlatego niespecjalnie się orientował czy te zajęcia będą dla niego zbawieniem czy raczej katorgą nie do zniesienia. Czas pokaże. Kiedy zjawił się na skraju lasu, wiecznie-nieobecnego-Blaisa jeszcze nie było, co Sharker przyjął z delikatnymi objawami zniecierpliwienia i kurwicy z powodu zostania wystawionym. Przełknął jednak negatywne emocje, uznając, że policzy się z nim później i z kwaśną miną począł knuć plan zagłady wszechświata. Przestał jednak, gdy Wellington zadał im pytanie. O dziwo znał odpowiedź i nawet jej udzielił. Wow, aplauz tak bardzo dla niego. Potem się okazało, że mają tą całą salamandrę spetryfikować czy inne cholerstwo jej zrobić, byleby tylko im nie zwiała, co Ślizgon z chęcią uczynił, zwłaszcza pozytywnie motywowany faktem, że płazy nie mają kopyt. Raz, dwa i już było po całym zadaniu. Rozejrzał się z dumną miną, co by popatrzeć jak inne ofiary sieją zagładę, ale tak jakoś wyszło, że postanowił ulitować się nad szaleńczo goniącą swoją salamandrę Madison. Niestety tym razem jakoś szczęścia mu zabrakło i pozostawił ją samą sobie po trzeciej nieudanej próbie. No cóż, chociaż się STARAŁ.
Jestem rebel i zawsze umieszczam na dole! Kostki: 4, 6 Jak mi poszlo: sukces DODATKOWE: pomagam Mads, ale jestem sierotą i nie wyszło [2]
Victorowi nie chciało się za bardzo iść na zajęcia z opieki, ale zobowiązał się obronić Rasheeda przed wszelkimi istotami koniowatymi, jeżeli takowe się pojawią. Ciągle nie rozumiał awersji kolegi do tych pięknych stworzeń, sam wyznawał, że aby nauczyć się jeździć trzeba najpierw nauczyć się spadać, ale wiedział, że Ślizgon tego nie popiera i zaprze się rękoma i nogami przed jakimkolwiek kontaktem ze zwierzętami, które posiadają kopyta. Na zajęcia przyszedł wystarczająco późno i udało mu się ujrzeć zniecierpliwionego Sharkera. Z wrednym uśmiechem, specjalnie powoli podchodził do osób, które zebrały się na skraju lasu, a zwłaszcza pana Prefekta. - Wnioskując po twojej minie założyłeś, że nie przyjdę na zajęcia i wystawię cię do wiatru. - zagadał - Spokojnie człowieku małej wiary, jak już obiecałem to słowa dotrzymam. Czasami i u mnie zdarza się dzień dobroci dla zwierząt. Wredna, ślizgońska natura wzięła górę, ale w tym przypadku nie miała ona zdenerwować współrozmówcy. Ale nie było czasu na przekomarzania się, ponieważ zostało zadane pytanie, na które Blaise znał odpowiedź. Opłaciło się przeglądanie zwierząt, którymi mógł w jakiś sposób nastraszyć kuzyna. Następnym zadaniem było złapanie sobie salamandry. Victorowi udało się to zrobić bardzo szybko, raz dwa rzucone zaklęcie i po kłopocie. Kucając przy swojej ofierze rozglądał się jak idzie innym obecnym i mógł stwierdzić, że nawet całkiem, całkiem.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
SPÓŹNIALSCY NIESTETY NIE MOGĄ DOŁĄCZYĆ SIĘ DO LEKCJI.
Był zaskoczony, kiedy kilka osób popisało się teoretyczną wiedzą na temat salamander - ha, może nie było z nimi tak źle, jak się obawiał? Poprosił kolejno o nazwiska i domy, do których należeli, i fachowo zanotował to wszystko w notesiku. Trzeba pamiętać o tych punktach, Merlinie, praca nauczyciela wymaga ogarniania tylu rzeczy jednocześnie! Miał co niemiara roboty z dzieciakami, które jednak nie wykazały się dostateczną spostrzegawczością i nie zdołały uniknąć ognistych ogonów salamander. Prawdę mówiąc, szczerze im współczuł, sam kilka razy miał wątpliwą przyjemność doświadczyć na własnej skórze, jak paskudnie bolesne bywa oparzenie. Szczęśliwie proste Fringere wystarczyło, by uśmierzyć ból. W ogóle nie sądził, że tyle się nabiega, próbując opanować sytuację, kiedy to uczniowie co chwilę trafiali drętwotą jakąś biedną wiewiórkę, wywalali się w trawę albo padali na ziemię, poparzeni przez salamandrę. Na szczęście nie wszyscy byli tak gapowaci, a może po prostu pechowi, i część nie tylko sama sobie poradziła, ale również starała się pomóc innym - co prawda z różnym skutkiem, ale jednak. Pozbierał ich jakoś do kupy, z wydatną pomocą Rob Roya, który sprawdzał się całkiem nieźle, jako pies pasterski, zaganiające zagubione owieczki do stada. - W porządku. Jak widzicie, nie jest to takie proste. Hmmm... tak. Osoby, które zostały poparzone albo doznały jakichś innych... emm... obrażeń, proszę, aby się udały do Skrzydła Szpitalnego. Jeśli moja pierwsza pomoc nie... nie wystarczy. Dobrze - odchrząknął. - Jak wspomnieliście na początku, krew salamander to ceniony składnik eliksirów leczniczych. Ale nawet bez przyrządzenia, że tak powiem... na surowo, ma właściwości gojące, regenerujące i tak dalej. Teraz waszym zadaniem będzie... - tutaj odwrócił się szybko i wycelował różdżką w jakąś salamandrę, która próbowała wrócić do ogniska. Zwierzę zamarło, a Clement poprawił rękawice ze skóry smoka podniósł je i odwrócił na plecy. - Teraz proszę o uwagę. Brzuch jest właściwie jedynym miejscem, gdzie bez kłopotu można zrobić nacięcie. Specjalne nożyki znajdziecie pod tamtym drzewem w kuferku. Są... em, sterylne i nie przewodzą ciepła. W tym samym miejscu znajdziecie fiolki. Robimy tak - tutaj jednym zdecydowanym, ale i delikatnym ruchem naciął brzuszek salamandry, podstawił fiolkę i zebrał do niej nieco krwi w kolorze płynnej magmy. - Następnie wystarczy potraktować je Haemorrhagia iturus, by zatamować krwotok, a następnie Ferulą, żeby na pewno nie doszło do zakażenia czy czegoś w tym rodzaju. Potem zdejmujecie Drętwotę i puszczacie salamandrę wolno. Ach, jeszcze jedno. Obok kuferka są też woreczki z pieprzem. Zanim cofniecie zaklęcie petryfikujące, rozsypcie trochę pieprzu dla salamandry, żeby podsycić jej wewnętrzny ogień, kiedy już się ocknie. Kto nie ma własnej salamandry, niech dobierze się z kimś w parę. Albo ja was dobiorę, bo za dużo będzie kombinowania - westchnął Wellington. - Każda osoba robi jedno małe nacięcie w tym miejscu - tu zaprezentował miejsce mniej więcej w połowie tułowia salamandry. Pary: - Viktor i Ophelia - Zilya i Cesaire - Rasheed i Madison - Samuel i Louise
Freya i Katherine pracują same, jako że odniosły sukces, a brak nieszczęśników bez salamander.
Rzucacie kostką w odpowiednim temacie:
1 i 3 - wszystko pięknie, tylko nie bardzo pamiętasz, w którym miejscu należy naciąć nieszczęsnego gada. Tniesz na chybił-trafił i źle trafiasz, bo chyba wybrałeś tętnicę - gorąca krew jaszczurki tryska na wszystkie strony, wypalając dziury na trawie. Jakimś cudem ani ty, ani twój partner (jeśli takowego masz) nie doznajecie uszczerbku na zdrowiu, ale przerażony Clement musi zainterweniować, bojąc się, że wykończysz biedną salamandrę. Udało ci się zebrać nieco krwi do fiolki i nie dać się poparzyć, a potem jeszcze odkręcić zaklęcie petryfikujące, więc jest nieźle! 2 i 4 - jesteś po prostu mistrzem - wszystko poszło tak gładko, jak tylko można sobie zamarzyć. Wprawnie naciąłeś odpowiednie miejsce, zebrałeś krew, a kiedy zasklepiłeś rankę, nie została nawet blizna. Wellington nie należy do osób, które szafują pochwałami, więc jego lekki uśmiech i pełne aprobaty skinięcie głową możesz uznać za ogromne wyróżnienie! 5 i 6 - o, słodki Merlinie, to chyba nie jest twój dzień - wszystko idzie jakoś topornie i niezdarnie. W momencie, kiedy masz zebrać krew salamandry, nie możesz znaleźć korka od fiolki, więc nerwowo macasz w trawie, bojąc się, że biedny gad przez ciebie zakończy swój żywot. W końcu jakoś dajesz sobie radę, uleczasz salamandrę, na której brzuchu zostaje biała blizna, i zdejmujesz z niej Drętwotę. Niestety, nie zdołałeś zebrać krwi... przez ten cholerny korek! Zwierzak wydaje się osłabiony, niepewnym krokiem drepcze do swojego ogniska... Miejmy nadzieję, że nic mu nie będzie.
- W porządku! Osoby, które zostały poparzone, mogą zamoczyć palec w zebranej krwi salamander i posmarować nią bolące miejsce. Gwarantuję, że wszystko natychmiast się zagoi. A wszystkim dziękuję za zajęcia, możecie już zmykać... mam nadzieję, że do zobaczenia. Ach. Możecie sobie wziąć te fiolki z krwią salamandry. Taki bonus - Clement uśmiechnął się niewyraźnie, czując niesamowitą ulgę, że oto jego pierwsza lekcja dobiegła końca bez większych komplikacji.
Macie czas do soboty na zakończenie wątku.
z/t dla Clementa
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Zdecydowanie i definitywnie pewien Ślizgon potrzebował dzisiaj dostać wpierdol. Może gdyby Blaise pojawił się na skraju lasu z pokorą jakiej oczekuje się po spóźnialskich to Sharker nie miałby ochoty ukręcić mu głowy, chociaż możliwe, że to była kwestia prostego założenia myślowego. Prefekt sam prawie się spóźnił na zajęcia, więc jakim cholernym prawem Victor ośmielił się przyjść jeszcze później? Ta zniewaga krwi wymaga i ciężko powiedzieć czy zadowoli się ona posoką salamander. Wyciągnął różdżkę z kieszeni i bezceremonialnie wycelował ją wprost w wykrzywioną buźkę przyjaciela. - Uważaj na słowa, Blaise. - warknął powoli i cicho, rozkoszując się groźbą, wyraźnie znaczącą te słowa i dźgnął go swoim przekaźnikiem mocy w pierś, wypalając dziurę w jego szacie. - Może następnym razem nałożę na Ciebie zaklęcie lokalizujące, co? Ot tak dla pewności, że nauczysz się pojawiania się na zajęciach w przyzwoitych godzinach i wracania na noc do domu, zamiast zwiedzania łóż wysoko postawionych kurtyzan? Cofnął różdżkę i posyłając Ślizgonowi miażdżące spojrzenie wrócił do zabawiania się z salamandrami. Ta cała impreza z rozcinaniem ich nie przemówiła do niego jakoś pozytywnie, ale lepsze to niż konie więc musiał przyznać, że nie ma powodu, jakim mógłby się wymówić od wykonania krwawej masakry na stworzonku. - Dobra, zamordujmy ją szybko. - mruknął, gdy już razem z Madison znęcali się nad zwierzątkiem i przytknął nożyk do brzucha biednego stworzenia... no a przynajmniej gdzieś niedaleko, co przy tak małym zwierzęciu jest niezłym niedopowiedzeniem. W każdym razie po nacięciu skóry okazało się, że salamandra jest wręcz gejzerem magmy, bo krew nagle trysnęła we wszystkie strony. Zamiast przejmować się poparzeniami Rasheed zebrał trochę krwi i nawet udało mu się przy tym nie poparzyć. Madison miała chyba tyle samo szczęścia co i on, ale niespecjalnie się przypatrywał. Co prawda Clement musiał naprawiać zwierzątko, ale co z tego skoro udało się wykonać zadanie poprawnie. Szczegółami się nie przejmujemy. Cofnąwszy drętwotę, Shaerker dźwignął się na nogi i ot po prostu poszedł w stronę zamku, przyglądając się z zaciekawieniem fiolce. Może by tak dolać to Blaisowi do zupy?
[zt]
Kostka: 1
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Niby szóstka w totka bywa najlepszą. Tutaj niestety tak nie było. Niby poszło Kattie wcześniej dobrze, ale cała podrapana i obolała myślała, że już będzie koniec zajęć. Okazało się jednak, że muszą jeszcze wykonać coś na wzór operacji i pobrać krew od salamandry, którą wcześniej unieruchomili drętwotą. Wzięła do ręki skalpel i nacięła skórę jednakże nie ze stresu ale z podekscytowania krwią nie mogła sobie poradzić z korkiem, który trzymał fiolkę. Przez to wystraszyła się, że jej salamandra umrze z powodu zbyt dużej utraty krwi i uleczyła ją, a na jej brzuchu została biała dość wyraźna blizna. Puściła salamandrę wolno, ale nie zyskała niestety krwi. Zrezygnowana po zakończonych zajęciach wróciła do szkoły.
Dalsza część lekcji nie zapowiadała się już tak fantastycznie ja pierwsza i bynajmniej nie chodziło o poziom zadania. Po prostu nauczyciel jak na złość podzielił ich w pary i na nieszczęście Fyodorovowej dostał się jej jakiś pierdołowaty chłopak, który poparzył się salamandrami. Skrzywiła się lekko na samą myśl, że pewnie jeszcze będzie musiała tutaj pilnować, żeby cały się nie spalił w zderzeniu z tym, jakże niebezpiecznym stworzeniem. Na nic jednak jej ból serca, pozostało podejść do Cesaira i wykonać z nim ów zadanie. - Szybko, póki pertyfikacja działa, tylko się nie dobij - uznała spoglądając na dość poszkodowanego chłopaka. Jeszcze niedajboże spali się tutaj. Palony człowiek na pewno okropnie śmierdział. Nie analizując dalej, jakby to wyglądało, szybko ruszyła na podbój stworzenia. Gwałtownie je nacięła, nie bawiąc się w delikatne ruchy. Głównie dlatego, że tak często postępowała ze zwierzętami. Nigdy nie była przesadnie delikatna, poza tym, chciała otrzymać teraz jak najwięcej krwi. Trafiła najwyraźniej na tętnice (lepiej się znała jednak na wycinaniu skór, ewentualnie sztukowaniu mięsa, aniżeli układzie krwionośnym stworzeń), gdyż krew niczym szalona zaczęła tryskać. Mimo to, nie oparzyli się. Zilya prędko zaczęła zbierać krew, do więcej niż jednej fiolki (wszakże coś z tego chciała jeszcze później sprzedać), nim przybył profesor by uratować pociętą salamandrę. A szkoda, bo mogłaby zdobyć jeszcze więcej tego cennego płynu. Na koniec ładnie ją odpertyfikowali i zadanie mieli z głowy. Łatwizna.
Nie, że był wredną osobą i cieszył się z porażki oraz obrażeń jakie odniosła jego siostra, ale dobrze było czasami zobaczyć jak radzi sobie od niego gorzej. Zazwyczaj Ophelia radziła sobie z lekcjami lepiej niż on. Ale nie okazał zadowolenia z tego ani nawet nie prychnął pod nosem, bo wiedział, że siostra wydrapała by mu za coś takiego oczy. Nie miał nic przeciwko, że dalej musieli pracować w parach. Zwłaszcza, że jego partnerka nie wyglądała na niesympatyczną czy wredną. Widząc, że Louise jest raczej zmęczona, zdecydował się zacząć pierwszy. Poszukał właściwego miejsca na nacięcie skóry zwierzęcia. Nie zamierzał się przy tym za bardzo śpieszyć, bo lepiej stracić trochę czasu niż żeby biednej salamandrze coś się stało. Gdy był pewny, że wybrał właściwe miejsce, pewnym ruchem naciął skórę zwierzęcia. Przytknął przygotowaną zawczasu fiolkę do ranki i zebrał w nią wypływającą krew. Zakorkował buteleczkę a następnie szybko zasklepił oraz zdezynfekował rankę na ciele salamandry. Poszło mu to na tyle sprawnie, że nie pozostał nawet najmniejszy ślad. Cóż... Oklasków się nie spodziewał, więc lekkie skinięcie głowy nauczyciela przyjął za całą pochwałę na jaką mógł liczyć. Dobre i to. No i dodatkowo została mu fiolka z krwią salamandry. Wprawdzie nie wiedział po co mu to mogło by być, ale zawsze to jakiś bonus, więc schował ją bezpiecznie do kieszeni szaty. - Dobra, teraz twoja kolej... - powiedział, podsuwając Louise zwierzaka, żeby teraz ona wykonała swoje zadanie. Czekając aż dziewczyna skończy, zaczął rozsypywać pieprz, żeby wzmocnić nieco ogień salamandry, gdy już ją odpetryfikują. Po takich przejściach zwierzątko miało prawo czuć się zmęczone, więc taka drobna 'nagroda' jak najbardziej jej się należała. Kiedy było już po wszystkim i lekcję można było uznać za zakończoną, ruszył w kierunku szkoły.
Ustawiła się przed gadem. To miało być ostatnie zadanie na dziś, potem mogła spokojnie wrócić do siebie i odpocząć. Próbując namierzyć odpowiednie miejsce do nacięcia lekko zatrzęsła się jej dłoń. Ogarnij się, Louise, napomniała siebie. Chciała, żeby chociaż teraz jej się udało. Dotknęła lekko gadziej skóry, którą miała za chwilę rozciąć. - A nie powinnaś... - Samuel odezwał się w chwili, gdy Louise pogłębiła nacięcie. Prysnęło zaskakująco dużo krwi i dziewczyna aż odskoczyła. No tak - przecięła tętnice. Zanim którekolwiek z nich zdążyło zareagować przybiegł Clement, ratując jaszczurkę. Louise spojrzała przepraszająco na Samuela. Poczuła się beznadziejnie po kolejnej porażce, gdy po chwili przypomniała sobie o fiolce. Uzbieranie tryskającej naokoło krwi nie sprawiło jej już tyle kłopotów. Czyli jednak nie było aż tak źle... przynajmniej miała krew salamandry (która być może kiedyś się przyda).
Zajęcia szły nadspodziewanie dobrze. Co tam, że Vacheron zaliczyła jedno potknięcie, jej odpowiedź na zadane pytanie spotkała się z aprobatą i zarobiła nawet punkciki dla domu, dlatego też uśmiechnęła się lekko, kiedy Clement zapisywał w notesiku jej imię i nazwisko, a następnie oświadczył, że będzie pracowała sama, bez pary. Szwajcarka należała do grupy osób, które uwielbiały wszystko robić same, dlatego wcale nie rozpaczała z powodu braku partnera. Jasne, mogłaby komuś pomóc, ale wolała, żeby nikt nie wtrącał się w jej dziobanie salamandry, w końcu chciała się nauczyć jak najwięcej. Chwyciła swoją jaszczurkę ostrożnie, mając nadzieję, że pomimo odczuwania skrajnych temperatur, nie okaże się nagle, że zwierzę zdążyło jej poparzyć dłoń przez rękawicę, a ona się nie zorientowała. Szybko odnalazła na ciele salamandry odpowiedni punkt, który wskazał wcześniej profesor Wellington i wprawnym ruchem wykonała niewielkie nacięcie, by szybko zebrać trochę krwi i zasklepić rankę, po której nie zostało ani śladu. Położyła delikatnie jaszczurkę na trawie i rozsypała jej trochę pieprzu tuż pod nos, by następnie zdjąć z niej zaklęcie petryfikujące i upewnić się, że czuje się dobrze po podjedzeniu ostrej przyprawy i powrocie do ogniska. Frejka zerknęła jeszcze w stronę nauczyciela, by upewnić się, że wszystko zrobiła prawidłowo, a kiedy ten uśmiechnął się nieznacznie, wyszczerzyła ząbki niesamowicie dumna ze swoich dzisiejszych osiągnięć, podziękowała za zajęcia, pożegnała się i ściskając w dłoni fiolkę z cenną krwią, ruszyła z powrotem do zamku.
Na nieszczęście Fyodorowej, w dziedzinie onms Cesaire niestety nie błyszczał za bardzo. W dodatku tego dnia najwyraźniej wszystko sprzysięgło się przeciwko Kanadyjczykowi, bo zazwyczaj naprawdę obywał się bez robienia sobie krzywdy w dość widowiskowy sposób. Z jednej strony dobrze, że Wellington ogarnął mu nieco paskudnie poparzoną nogę, która wyzierała przez wypaloną w spodniach dziurę, z drugiej jednak duma Weatherly’ego niesamowicie przez to ucierpiała. Nie był jakąś rozbeczaną pięciolatką, którą trzeba było ratować, dałby sobie radę sam. - Dzięki za troskę, chyba przeżyję. – odparł beznamiętnie na całe to „tylko się nie dobij”, które przydzielona mu do pary Rosjanka wypowiedziała z takim żywym przejęciem. Wiadomo, dziewczyny mają pierwszeństwo, dlatego też obserwował poczynania Zilyi, która zrobiła lekką masakrę z salamandry, której krew zaczęła tryskać na boki. Czujny Clement jednak szybko przybył z odsieczą, po czym nadeszła pora Kanadyjczyka, któremu ta część zadania wcale nie poszła lepiej niż wcześniejsza. Większego pokazu niezdarności od zgubienia z korka, a właściwie całej fiolki, chyba nie mógł już wykonać, dlatego też, kiedy w kluczowym momencie po wykonaniu nacięcia, także w dość chaotyczny sposób, nie mógł zebrać krwi, bo nie miał do czego. Wzruszył więc ramionami, bo przecież w przeciwieństwie do Fyodorowej, zupełnie nie myślał o zdobywaniu cieczy w celach zarobkowych i naprawił zaklęciami brzuch jaszczurki, którą już po chwili wypuścił i odczarował, by ta mogła jakoś mało żwawo podreptać do ogniska. Chyba dali jej z Zilyą nieźle do wiwatu.
Ta lekcja zdecydowanie nie należała do faworytów Madison, która nie lubiła ponosić porażek, szczególnie publicznie. Wrócenie na swoje miejsce bez upolowanej salamandry było okropne i nawet Rasheed nie był w stanie jej pomóc, ale mimo wszystko Kanadyjka uśmiechnęła się do niego niemrawo, żeby wiedział, że docenia jego dobre chęci. Całe szczęście zostali dobrani w pary, więc nie skończyło się to tak, że nie miała na czym pracować, więc miała siedzieć i przyglądać się działaniom innym. - Świetny plan. – skwitowała pomysł szybkiego mordowania, bo chyba jednak wolałaby karmić jakieś przyjazne stworzenia zamiast polować na płonące gazy i próbować utoczyć im niesamowicie gorącej krwi. Richelieu poczekała, aż Sharker skończy swoje operacje z salamandrą, która zaczęła tryskać krwią na prawo i lewo tak nagle, że Mads aż odskoczyła odruchowo i wypuściła z dłoni swoją fiolkę. Jak na pierdołę przystało, nie mogła znaleźć owej fiolki, nawet pomimo szaleńczego macania okolicznej trawy, dlatego też kiedy nadeszła jej kolej, tylko przećwiczyła nacięcie, zresztą dosyć niezdarne, uleczyła jaszczurkę, wysypała pieprz i odczarowała, by odprowadzić spojrzeniem wracającą zygzakiem do ogniska wymęczoną salamandrę, pożegnać się z nauczycielem i z pustymi rękami wrócić do zamku. Jak pech to pech.
Chciał być dobrym kumplem i nawet zaproponował, sam z siebie, że będzie tak miły i ochroni Rekina. I jak mu się odpłacają, groźbami. Pfff. Jedyne co mógł zrobić to podnieść ręce w obronnym geście i wysłuchać co ma do powiedzenia Rasheed. Gdy usłyszał tą część o kurtyzanach uśmiechnął się wrednie i już miał coś powiedzieć, ale się powstrzymał. Prawdopodobnie byłaby to kropla przepełniająca czarę i doprowadziłaby do wybuchu przyjaciela. Ale chyba już wystarczająco go wkurzył ostatnio. Po usłyszeniu o tym jak ślizgon planuje zamordować biedną salamandre odczuł minimalną ulgę, że przyjaciel zdecydował się wyżyć na kimś innym niż on. No cóż trzeba by się zabrać za swoją jaszczurkę i naprawić uszkodzoną szatę. Z nacięciem nie było większego problemu, ale kiedy już zabierał się żeby zatkać fiolkę z krwią okazało się, że korek gdzieś zniknął. No oczywiście w takim momencie musiało się skończyć szczęście przeznaczone na te zajęcia. Co pewno odbije się na tym biednym gadzie. Och losie, uleczmy to zwierzę i posypmy je pieprzem żeby nie zeszło z tego świata. Po skończeniu zadania można się w końcu wybrać do domu, sprawdzić czy nic przypadkiem kocur nie zniszczył.
Uczniowie Hogwartu potrafią mieć naprawdę zwariowane pomysły. Coś o tym wiedział nasz drogi woźny, który jednak tym razem został zapędzony w inną część zamku w poszukiwaniu niegrzecznych, niebieskich chochlików. Sarah Nerris miała więc nie lada ubaw mogąc na miotle wzlatywać do pomrukujących gniewnie drzew na skraju zakazanego lasu i wieszać na nich papierowe i skrzeczące podobizny chochlików, tak bardzo dokuczających Gargamelowi, wiedząc jednocześnie że nie zostanie na tym przyłapana. Niezbyt się orientowała skąd nagle pojawiła się u niej taka dzika chęć do psot, jednak postanowiła zaprosić do udziału w zabawie Vise Roosecolt, która właśnie zbliżała się do skraju drzew również z miotłą w dłoni po otrzymaniu enigmatycznego listu koleżanki. Czy Vise postanowi przemówić Sarze do rozsądku czy ochoczo przyłączy się do psot? Czas pokaże! Zaczyna którakolwiek z was.