Jeśli tutaj się znalazłeś to jeszcze nie dostaniesz szlabanu a co najwyżej srogie upomnienie. To granica, po której przekroczeniu znajdziesz się już w sławnym zakazanym miejscu. Są tu porozrzucane większe głazy, na których można sobie przysiąść. Bardzo często może atakować wrażenie obserwowania przez kilkanaście par oczu.
Uwielbiała, kiedy jej prywatny facet okazywał jej, że to co robi podoba mu się. To było do niej niezwykle podniecające. Margaret uśmiechnęła się na odpowiedź Yavana. Ten chwycił jej brodę i złożył na jej ustach serdeczny pocałunek. Gryfonka cały czas się uśmiechała. Nie mogła doczekać się tego, co być może będzie się niedługo działo. Przynajmniej miała taką nadzieję. po czym złożyła na jego ustach soczysty pocałunek. - Prowadź! - Powiedziała dosyć głośno. Była ciekawa co też planuje Ślizgon, ale postanowiła wytrzymać.
Chwyciłem dłoń Płomyczka i z wolna ruszyłem ku szkole, czekał nas spory spacer, ale to przecież nie problem. Nie powiem by mój pomysł był orginalny, ale to było pierwsze z miejsc jakie przyszło mi na myśl. Miałem zamiar zabrać Margaret na szczyt wierzy astronomicznej, byłem tam tylko raz, a widok był niezwykły zarówno w dół jak i w górę. Pogoda pozwalała na spędzenie czasu na świeżym powietrzu, więc problemów nie powinno być. Moje serce mocno biło, a żyły pulsowały, miała tak delikatne dłonie, całkowite przeciwieństwo moich, pełnych bruzd i blizn. Tak się różniliśmy a jednak jesteśmy tak blisko ze sobą....
W tamtej chwili zupełnie nie przejmował się zdziwionymi spojrzeniami dziewczyn siedzących kawałek dalej w pokoju wspólnym. Michelle była świetną uczennicą, dlatego rzucone przez nią zaklęcie było praktycznie niewidoczne dla mało czujnych oczu tam zebranych. Will nieszczęśliwie uderzył kręgosłupem akurat w miejsce gdzie wystawało drewniane oparcie, więc na chwilę sparaliżował go przenikliwy ból na co zareagował syknięciem. Dobrze, że w porę opanował swoją reakcję gdyż po tym jak Michell wybiegła zwrócili na siebie jeszcze większą uwagę. Czuł jak z każda minutą tego spotkania coraz bardziej żałował, że ona cokolwiek wie. Może ją zabiję? Wywlokę do lasu, nie zorientują się...- pomyślał, po czym ruszył szybkim krokiem w stronę drzwi, zarzucając po drodze płaszcz na ramiona. Okrył kapturem twarz tak, by ludzie nie mogli w mroku dostrzec kim była osoba tak spiesznie krocząca w kierunku głównego wyjścia. Nie, tam nie mógł iść. W końcu te drzwi zamykano...Michelle nie byłaby na tyle głupia by chować się w zamku. Zacmokał nerwowo ustami rozglądając się powoli dookoła. A więc musiała skryć się w jedynym możliwym miejscu. Sama ta myśl wywołała uśmiech, który wcale nie wróżył niczego dobrego. Dziewczyna musiała pomyśleć, że właśnie tam nie odważy się za nią pobiec. Nic bardziej mylnego. Przebiegł kawałek i spojrzał przez ogromne okno na tereny Hogwartu. Dostrzegł drobną sylwetkę uciekającą tak jak myślał w stronę najbardziej niebezpiecznego miejsca w okolicy. Gdy nikt nie patrzył, wyciągnął ukradzioną różdżkę z kieszeni i szepnął - accio miotła - specjalnie stojąc obok schowka gdzie je przechowywano tak, aby nie musiała lecieć przez cały zamek. Już po chwili znalazła się w jego dłoni więc nie czekając na nic i korzystając z braku świadków wyskoczył przez okno w ostatnim momencie wzbijając się lekko ponad ziemię. Przeleciał kawałek i dopadł dziewczynę. Złapał ją pod ramię i już po chwili oboje zniknęli za potęznymi drzewami, byli teraz zupełnie niewidoczni dla osób z zamku. Uśmiechnął się ironicznie i spojrzał na nią - Nieładnie tak uciekać, panienko Adams. - Locomotor Mortis! - powiedział, zanim ona zdążyła się podnieść. - No, to teraz się odwdzięczę!
Blondynka nie zwróciła uwagi na kolor płaszcza koleżanki. Przecież nie każdy bez przerwy chodził w kolorach swojego domu, chociaż płaszczyki... tak czy inaczej nawet tego nie zauważyła. Bardziej była zajęta wydostaniem się na zewnątrz. - No to comon. - Pierwszy powiew zimnego powietrza i zaciągnięcie się nim. Przynajmniej tego wieczoru. Niezaprzeczalnie było to przyjemne. - Ale cisza. - Powiedziała jakby do siebie, bo tak cicho, ale Diana zdawała się to słyszeć. Dreptały po lekko wilgotnej ziemi, a bardziej trawie. Widocznie nie tak dawno znów przelotnie padało... i jak tu teraz będzie gdzieś usiąść w postaci człowieka?! - Byłaś już kiedyś w Zakazanym Lesie? - Davis spodziewała się usłyszeć, że nigdy i że ona będzie musiała prowadzić tą "wyprawę". Była to swego rodzaju zabawna perspektywa. - Mhm?
Na uwagę o ciszy tylko kiwnęła głową. Nie chciała niczym mącić tej ciszy, tylko się w nią wsłuchiwać. Z lekkiego zamyślenia, w które wpadła wyrwało ją pytanie Angie. -Tak... parę razy...- odpowiedziała jakby obojętnie. To wcale kłamstwem nie było... pominęła tylko fakt, ze bywała tam chyba codziennie. W każdym razie... teraz dotarly do skraju Lasu. Stały chwilę przed linią drzew, czekając i prowadząc niemą sprzeczkę, ktora ma wejść pierwsza.
To było zdziwienie! A więc się pomyliła, ta mała bywała w Zakazanym Lesie. Jej oczy rozszerzyły się a usta delikatnie rozwarły, ale było wystarczająco ciemno, by Diana nie mogła tego zauważyć. - No, no... - Powiedziała zdumionym głosem, ale i pochlebiając dziewczynie. Po chwili zorientowała się jednak, że równie dobrze Diana mogła być w tym miejscu po prostu na lekcjach, chociażby Opieki nad magicznymi stworzeniami. Uśmiechnęła się do siebie. Czyli jeszcze nic nie było przesądzone. Dotarły ku zgromadzeniu drzew, które było zwane właśnie Zakazanym Lasem. Blondynka czekała aż to Diana zrobi pierwszy krok za jego granicę, ale zrozumiała, że ona robi to samo względem niej. - No to wchodzimy. - Dmuchnęła w górę, tak by kilka kosmyków odsłoniło jej pole widzenia. - Nie byłam tu od grudnia pod... - Zaczęła głośno zapominając o Dianie. Już by się wygadała, że pod postacią człowieka, a to byłoby równoznaczne z tym, że może się zmieniać... chyba, że nie? - pod podobną ciszą. - Nie zabrzmiało to logicznie, więc Davis przyśpieszyła kroku. - Co powiesz na Polanę w środku lasu? - Zaproponowała. Liście na drzewach poruszały się w rytm wiatru, szumiąc groźnie, a od czasu do czasu dało się słyszeć pohukiwanie sów. Nocne przechadzki po takim obszarze... wybornie.
Stałem spokojnie czekając ukryty w cieniu, oczekując pani prefekt.Odziany w czarny płaszcz i pod którym ubrany byłem w jedwabną koszulę tegoż samego koloru oraz spodnie. W ukrytych kieszeniach zaczarowanego stroju umieściłem kilka niespodzianek lecz nic co mogło by być na prawdę niebezpieczne. Nie miałem złych zamiarów, niemniej trzymałem w pogotowiu zapasową różdżkę schowaną w bucie a pod płaszczem bezpiecznie ukryłem ,,Makarowa" z tłumikiem. Bezpieczny zabezpieczony szczególnie że w lesie czaiło się wiele istot których być tam wręcz nie powinno... Tak zabezpieczony czekałem spokojnie na pannę Bell mając nadzieję na jej przyjście.
Swoją drogą, ciekawe, że ten cały Kruk chciały się spotkać o tak później porze. Nie powinna właściwie wychodzić już z zamku, ale zawsze przecież ciągnęło ją do tego co niedozwolone i niebezpieczne, więc osobiście nie widziała żadnych przeciwwskazań. Poza tym, już i tak była na błoniach... więc czemu nie. Kiedy dotarła do lasu, zaczęła iść wzdłuż linii drzew, wypatrując tam jakiejś postaci. Może po prostu, jeszcze go nie było? Trochę bez sensu się umówili, bo skraj lasu się ciągnął i ciągnął, a on albo siedział gdzieś schowany, ale nie przyszedł wcale. Już trochę powątpiewała w jego obecność tutaj, to pewnie dlatego nieco się przestraszyła, kiedy zobaczyła pod drzewami chłopaka, całego ubranego na ciemno. I się krył, tak jak wcześniej myślała, ha. Podeszła do niego, lustrując go wzrokiem, ręce wkładając do kieszeni szat. - Nataniel? - chciała się upewnić. Bo owszem, słyszała o nim i zapewne nie raz widziała, ale tutaj, w nocy, wszystko wyglądało inaczej.
- Witam Pannę Bell. Pozdrowiłem ją miłym uśmiechem i widocznym mimo nocnej pory dzięki światłu gwiazd i księżyca bliskiego pełni. Słyszałem ją już z oddali lecz nie zdradzałem tego po sobie. Niech myśli że niemal mnie podeszła. - Miło mi że przyszłaś mam pewną sprawę o której nie chcę by dowiedziała się dyrekcja a nie wiedziałem do kogo się zwrócić... Spojrzałem upewniając się czy nie ma nikogo w okolicy... - Nie mówiłaś nikomu z Nauczycieli gdzie idziesz ? Spytałem pełnym podejrzeń głosem. Nie ufałem im , szczególnie po ostatnich miesiącach w szkole.
Szedł za Bell aż tu. Kiedy podeszła do jakiegoś dziwnego chłopaka w płaszczu wyłonił się zza drzew i podszedł do nich. Patrzył to na jedno to na drugie. jego ręka była gotowa do wyciągnięcia różdżki. Wolał być czujny niż potem żałować. - Witam. Skinął głową Natanielowi, po czym skierował wzrok na Bell oczekując wyjaśnienia mu całej sytuacji, której na razie nie chwytał. Na dodatek on coś ukrywał, skoro nie chciał, by dowiedział się o tym żaden nauczyciel. Gratulował sobie w duchu pomysłu pójścia za Bell. Jak ten gość kombinuje coś niebezpiecznego kosztem Bell to ręka, noga, mózg na ścianie.
Powitanie (które, nawiasem mówiąc, okropnie ja irytowało), uznała za potwierdzenie, że to właśnie on jest owym Natanielem. Zresztą któż, inny, nikogo więcej tutaj nie było. No pewnie, na pewno go podeszła. Bo przecież, doskonale wiedziała gdzie czeka i tak się skradała, że kot by się nie zawstydziła. Ha-ha-ha. Zawahała się przez chwilę z odpowiedzią, bo chłopak wydawał się co najmniej dziwny. Ale, co będzie kłamać. Nikt (poza jedną osobą, ale cicho, nieważne) nie wiedział gdzie poszła, więc... nauczyciele też nie. - Nie mówiłam - odparła krótko i tak samo jak on, rozejrzała się. Czemu tak się bał, że ktoś miałby ich podsłuchiwać? - Więc o co chodzi? Wcale nie uśmiechało jej się tu sterczeć w nieskończoność, więc bez względu na to, co to miało być, chciała, żeby już zaczął mówić. Bosh, Matt chyba chciał ją przyprawić o zawał serca czy coś. Spojrzała na niego, niemal z naganą we wzorku, czego raczej zauważyć nie mógł. - Matt, po co za mną poszedłeś? Mówiłam, żebyś został tam - powiedziała, patrząc na niego, chociaż kątem oka zerkała na Kruka.
Uśmiechnąłem się skinąwszy głową w kierunku chłopaka. -Witam Nataniel Kruk. Panno Bell jak widzę masz ochronę nawet gdy o to nie prosisz więc bardzo rozsądnie. Miło mi że są tu jeszcze jacyś ludzie płci męskiej którym zostało nieco testosteronu by chronić swoich bliskich Spojrzałem na tą dwójkę z uśmieszkiem lecz opanowałem się szybko nie po to tu ją zapraszałem by szukać guza. - Zaniepokoiło mnie kilka faktów. W ostatnimi czasy życie na terenie szkoły straciło troje uczniów. Młody Polak zginął w walentynki podczas tego napadu psełdo śmierciorzerców. Młoda uczennica powiesiła się niedawno i o ile wiem Aleksnder odniósł jej zwłoki do szpitalnego, oraz ostatnio zaginą mój kuzyn. O żadnym z tych wypadków nie było wzmianki w szkolnej prasie ani Proroku. W ogólnej prasie pojawiła się wzmianka o ataku na uczniów w Walentynki lecz nic nadzwyczajnego i sprawę uciszono. Czytałem dzieje tej szkoły. Dawniej gdy choć 1 uczniowi włos spadł z głowy niemal zamykano szkołę a teraz... Ataki, samobójstwa, zniknięcia... Nie dodano tu sił porządkowych, rada rodziców nie panikuje a nauczyciele nie wprowadzili stanu wyjątkowego... Coś jest nie tak . Spojrzałem na Bell i jej przyjaciela starając się odczytać z ich twarzy co sądzą o moich wywodach...
Spojrzał na Bell twardo. Nie miał teraz ochoty na jej fanaberie. Poza tym nie powiedział, że zostanie. Po chwili przeniósł wzrok na Nataniela. Miał rację. Cóż rzeczywiście wszystkie sprawy uciszano. a jeśli nastąpi kolejny atak i kolejna śmierć? Bał się o tym myśleć. - Co zamierzasz? Spytał Nataniela i wpatrzył się z niego z powagą. To była bardzo ważna sprawa, która był zaniedbywana przez tyle czasu. Spojrzał na Bell, potem na chłopaka i tak kilka razy czekając na jego odpowiedź i jej reakcję.
- Myślę że ktoś manipuluje mediami na wysokim szczeblu. Dyrektor, Nauczyciele... Nie wierzę w ich bierność chyba że ktoś ich kontroluje i to musiała być osoba dość potężna by zmusić tych zdolnych czarodziejów i czarodziejki do współpracy. Ktoś taki musiałby mieć w kieszeni staż ministerstwa i liczne dojścia. Moi mili ... Zawiesiłem głos na chwilę... - Myślę że grono pedagogiczne jest pod wpływem Imperio lub innej kontroli. To jedyne wytłumaczenie. Coś lub ktoś i to znacznie mądrzejszy od tego pseudo złego maga pocięgla za sznurki a my nawet nie za uwarzyliśmy kto. -Musimy się lepiej zorganizować jako uczniowie i dowiedzieć co jest nie tak puki jeszcze nie jest za późno...
Przewróciła oczami. Przez tę "ochronę" czuła się co najmniej kilka lat młodsza niż była, poza tym Nataniel (przynajmniej jak na razie) nie robił nic podejrzanego. Westchnęła tylko i wsłuchała się w to, co ślizgon mówił. O Puchonie doskonale wiedziała, cała szkoła o tym mówiła, nawet jeśli Prorok całe to zdarzenie bardzo uogólnił. Natomiast plotki o dziewczynie co się powiesiła, obiły jej się o uszy, jednak zbytnio się w to nie wgłębiała. Hogwart... zawsze pełen był dziwnych ludzi (chociaż może rzeczywiście, nie aż do tego stopnia). Natomiast, o tym jego kuzynie nie słyszała. Pewnie nawet go nie znała... a skoro tylko zaginął, to równie dobrze wszystko mogło być okej. Może rzeczywiście? Och, nigdy nie patrzyła na to w ten sposób, po prostu była zbyt zajęta... innymi sprawami, bardziej przyziemnymi. Z pewnością nie można jej było uznać za wzorowego prefekta naczelnego. - Dyrektor się zmienił - powiedziała w końcu. - Jest dziwny, widocznie nie zwraca na takie sprawy uwagi. Jeśli na cokolwiek zwraca. Nie mamy pewności, że są pod działaniem Imperiusa... Jak chcesz to sprawdzić? I w ogóle co zrobić? Jakoś nie wyobrażała sobie stworzenia grupy, na kształt niegdysiejszej Gwardii Dumledore'a. To prawda, Hogwart się naprawdę zmienił, a większość zwyczajnie tego nie zauważała.
Spojrzałem na nią ze smutkiem widząc po jej postawie i wyrazie twarzy z jakim zrezygnowaniem podchodziła do tematu. Czyżby przyjmowała szarą rzeczywistość bez zmrużenia okiem godząc się na nią? Straszne, gdyż właśnie w tej chwili zdałem sobie sprawę iż tiara w dniu mojego przybycia do tej szkoły wąchała się przy wyborze i to znacznie. Bo może jednak było we mnie coś z przekory Godryka... - Proponuję Zorganizowanie się zbrojnie oraz poruszenie nieba i ziemi prywatnie. -Zbliżają się wakacje więc każdy z nas może poszperać poprzez koneksje swych rodzin i postarać się dowiedzieć co nam grozi. Spojrzałem na nią starając się odczytać z jej mimiki jej myśli i nastawienie do mojego planu... - Potrzebujemy przywódcy lub przywódczyni. Szanowanej osoby za którą pójdą osoby i przeszkolić ich w coś jak dawne G.D. Szczególnie iż ten choć obłąkany, niezaprzeczalnie silny czarny mag który zaatakował nas w walentynki ciągle nie został schwytany ani unieszkodliwiony. - Więc co o tym sądzisz pani prefekt ? Spojrzałem uśmiechając się ironicznie do panny Bell czekając na jej słowa...
Nie, raczej nie można było powiedzieć, że po prostu przyjmowała tę rzeczywistość. Dla niej, ona niemal nigdy nie była szara. Zawsze, starała się ją pomalować swoimi własnymi farbami i całkiem nieźle to wychodziło. To poruszenie nieba i ziemi brzmiało poniekąd... ciekawie. Ale czy realnie? A kto to wie, póki się nie spróbuje. Bell, jako krukona, z reguły myślała i ustawiała wszystko tak, żeby było na jej korzyść. Teraz nie miała pojęcia co powinna zrobić, więc... czemu by nie spróbować? W końcu lubiła ryzyko, bez przerwy pakowała się w coś nienormalnego a potem w ostatniej chwili wymyślała jak się z tego wyplątać. - Mogę czegoś poszukać, chociaż wątpię... bym znalazła coś interesującego - odparła. Jedynie Gaspard mógł posiadać takie informacje, ale jego przecież nie było. Też się uśmiechnęła, ale krótko i w przeciwieństwie do niego, wcale nie ironicznie. - Nie wiem czy to wyjdzie. Większość ludzi jest szczęśliwa, że mogą żyć w spokoju. Nie obchodzi ich dobro ogółu. Może nawet sama była taką osobą, ale przecież nie musiał o tym wiedzieć. Gdyby kiedyś doszło do wojny, jak trzynaście lat temu, nie wiedziała po której stronie by stanęła.
Spojrzał na Nataniela trochę ironicznie. - Człowieku nie baw się w Harry'ego Pottera. On był obdarzony częścią mocy Voldemorta, więc był bardzo potężny. My niestety my tylko nasze możliwości, a jak przyjdzie co do czego to na pewno większość się przestraszy i ucieknie. Realnie myśląc to walczyć przeciw temu będzie może 1/3 nas czyli może 50 osób. Poza tym w końcu musi mu się udać przejąć Ministerstwo, a wtedy jesteśmy raczej przegrani. Ja osobiście jednak będę walczył. Zakończył swą mowę z lekkim uśmiechem. Powiedział prawdę, której Nataniel raczej nie znał lub nie chciał znać. Spojrzał na Bell, po czym znów zwrócił wzrok na ślizgona.
- Ja mialbym bawić się w tego pedałka w szkiełkach ? No skoro tak uwrzasz. Wy z wyspy możecie sobie uwarzać go za kogo tam chcecie,ale my wiemy swoje. Może i zabił Voldemorta ale działał na wyspach. -Nie masz pojęcia jak walczyly stare rody kontynentu. Spojrzałęm na chłopka jak na dziecko i to średnio rozgarniente. Nie trzeba być Potterem albo czarnym Lordem by umieć zabijać chłopk najwyraźniej tego nie pojmował - My nie siedzieliśmy jak tchórze tylko mordowaliśmy ich w ich domach i na ulicach. Nie jak ten wasz zakonik. My ! Toczyliśmy wojnę ! Co wy czarodzieje z getta na wyspach wiecie o świecie?... Dokończyłem z ironicznym uśmieszkiem patrząc w jego oczy i czkając na odpowiedz.
Och toczyli wojnę? - Nie bądź za cwany, bo to może mieć dla ciebie skutek opłakany. Możesz mnie chamem zwać, możesz mnie w mordę dać, lecz od Brytanii won bo krew się będzie lać. Więc znakiem tego nie bądź lebiegą, przychamuj buzię i nie gadaj więcej nic. To, że zabijaliście wrogów w ich domach nie jest powodem do chwały tylko pokazuje to waszą brutalność, nie okrzesanie i głupotę. I ty chcesz walczyć przeciw niemu? Życzę ci powodzenia. On cie zabije zanim zdążysz pomyśleć. Był już z deka wkurzony i jeśli kolo się będzie dalej woził to po prostu zwyczajnie dostanie taki wp**d, że się nie pozbiera. Matt zacisnął palce na różdżce gotów w każdej chwili jej użyć.
Odniosła wrażenie, jakby jej tu nie było. Matt i Nataniel zaczęli rozmawiać między sobą, ona mogłaby pójść i pewnie żaden z nich by tego nie zauważył. Ewentualnie, zacząć robić zdjęcia i potem wymyślić do nich jakąś intrygującą historyjkę, hyhy. Potem, kolejny ślizgon chciałby ją zabić albo coś podobnego, ale jak już jednego miała na głowie to dwóch... nie zaszkodzi. Dobra, lepiej nie. - Uspokójcie się. Jak zamierzacie zrobić cokolwiek razem, jeśli już teraz nie możecie się dogadać? - spytała, patrząc to na jednego, to na drugiego. Owszem, nie wiedziała nic o historii o której mówi, aczkolwiek nie miała zamiaru się do tego przyznawać czy po prostu dyskutować na ten temat. Patrzyła jak Matt bez sensu jeszcze bardziej denerwuje Kruka. Na co mu to było? Położyła rękę na jego ramieniu. - Mathew, przestań - powiedziała do niego łagodnie. - Jesteś okropnym pesymistą - skomentowała, chociaż dopiero co, to ona wyrażała skłonności do myślenia o najgorszym.
Wakacje się skończyły, witamy z powrotem w Hogwarcie! Z wyrazu twarzy Ver można było wywnioskować to, iż dziewczyna zadowolona z początku roku szkolnego zbytnio nie była. Miała ochotę na dalsze lenistwo i baunsowanie, ale NIESTETY, trzeba było się zajmować typowymi głupimi obowiązkami uczennicy studentki. W sumie to ostatnio nie ogarniała tego, co działo się w szkole; przyjechali jacyś całkiem przystojni studenci z jakiegoś niesamowicie mhocznego projektu, o którym Verosława wiedziała tyle, co nic, bo nie słuchała dyrektora na uczcie powitalnej. Kij z tym, ważne, że w gruncie rzeczy nie byli tacy źli, ba, z jednym z nich Lardeux się nawet zakumplowała (glany łączą ludzi)! Mimo dość późnej godziny, Veronique pod pretekstem potrzeby odetchnięcia świeżym powietrzem, opuściła sypialnię studentów wydziału Magii Kreowanej i ruszyła na dwór. A dokładniej w stronę Zakazanego Lasu. Nie miała zamiaru udać się w głąb. Tam z każdym krokiem zwiększała się ilość drzew i krzaków, z czym wiązała się większa ilość robactwa, które zapewne już czekały na ofiary Oparła się o jedno z drzew, zupełnie nie przejmując się, że w ten sposób może pobrudzić swoją czarną bokserkę i czerwone rurki. Z kieszeni wyjęła paczkę fajek. Tak, wróciła do dawnego nałogu, choć nie paliła już w takich ilościach jak ponad rok temu. Wyciągnęła papierosa, którego po chwili zapaliła przy pomocy Incendio. Po chwili z kieszeni wyjęła kolejną rzecz, mianowicie - niewielką, jakoś tak dziwnie wyglądającą buteleczkę. Na razie nie wnikajmy, co było w środku, bo Ver i tak patrzyła na nią zastanawiając się, czy wypić, czy nie. A co tam! pomyślała, szybkim ruchem odkręciła flaszkę i delektowała się jej pyszną zawartością!
Anthon Vestroy
Wiek : 55
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Przyszedł na skraj lasu. Było jeszcze trochę czasu do zajęć, więc postanowił jeszcze raz powtórzyć sobie trasę. Był pewien jednego, że łatwo dziś w nocy nie będzie. Spojrzał na zachodzące słońce. Wziął głęboki oddech orzeźwiającego leśnego powietrza. za chwilę studenci powinni się zejść. Jak ktoś się spóźni to nie weźmie udziału w survivalu. Oparł się o najbliższe drzewo i wpatrzył się w stronę szkoły, czekając na studentów.
Wyszedł z lasu, wpadając na Antona, uśmiechnąl się i podszedł do stojącego doń tyłem profesora. Poruszał się jak zwykle zgrabnie i bezgłośnie, dwa kroki za Antonem, lekko zakaszlał: - Co tu porabiasz, drogi kolego? -spojrzał w jego kierunku, czekając cna odpowiedź, odwracając swój wzrok w kierunku na który patrzył Anton- Kogo się spodziewasz ? - zapytał zaciekawiony, bytnością profesora Magii Leczniczej o tej porze przy obrzeżach lasu.
Anthon Vestroy
Wiek : 55
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Odwrócił się i zobaczył Aleksandra. Również obdarzył go uśmiechem. - Oh witam. Właściwie powinienem mieć zajęcia, ale niestety nikt nie kwapił się by przyjść. Odpowiedział z kwaśną miną. Nie wiedział co jest nie tak i czemu nikt nie przychodzi. Może był tak słabym nauczycielem, a może go nie lubili. W każdym razie jedno z dwojga. Przeszło mu przez myśl wyładowanie swojej złości na nich, ale musi doprowadzić swój plan do końca.
Pokiwał głową: - No cóż zdarza się, nie licz na wielką frekwencję, o tej porze raczej nie wyciągniesz studenta z ciepłego dormitorium w chłodny i wilgotny las, Zastanów się sam ruszyłbyś swoje cztery litery, mając taki wybór. Wątpię.- Mówił spokojnym tonem w kierunku Anthona: - A w razie gdyby się pojawili i weszlibyście w las uważajcie akromantule zrobiły się aktywne, co i nawet dobrze bo złapałem jedną i zaopatrzyłem się w odpowiedni zapasik jadu - Poklepał się po torbie którą miał przy sobie.