Jeśli tutaj się znalazłeś to jeszcze nie dostaniesz szlabanu a co najwyżej srogie upomnienie. To granica, po której przekroczeniu znajdziesz się już w sławnym zakazanym miejscu. Są tu porozrzucane większe głazy, na których można sobie przysiąść. Bardzo często może atakować wrażenie obserwowania przez kilkanaście par oczu.
- Wiem. – odrzekła nieskromnie, obdarzając go uśmiechem szczerym i w pełni radosnym. Jak mogłaby chować do niego urazę? I to jeszcze mając świadomość, że jest szczęśliwy, zdaje się bardziej, niż kiedykolwiek? Może teraz mieli jakieś problemy w związku, ale to nie był odpowiedni czas, a ni odpowiednie miejsce, by w to wnikać. Zresztą, gdyby Leo chciał o tym pogadać, wiedział, że na Venus można liczyć. Przynajmniej Ortega miała taką nadzieję. Zupełnie jakby wywołany myślami, Ezra odwrócił się w ich stronę, chyba nieco pół żartem, a pół serio próbując dowiedzieć się, o czym rozmawiali. Odpowiedź Leo wywołała u Venus krótki śmiech. - Dokładnie. Jesteś tutaj najbardziej interesujący. – dorzuciła żartobliwie, posyłając Krukonowi nieco zaczepny, aczkolwiek pozbawiony jakiejkolwiek złośliwości uśmiech. To były tylko takie zwyczajne, zdrowe przekomarzania. W międzyczasie profesor przystanął i to był znak, że znaleźli się w odpowiednim miejscu w Zakazanym Lesie. Przyszła pora na właściwą część zajęć, zatem Venus poświęciła uwagę słowom nauczyciela. Przy okazji taktownie odsunęła się nieco od Leo, w naturalny sposób robiąc miejsce dla Ezry, któremu to posłała szybkie, jednak znaczące spojrzenie. Tylko tyle, nic więcej. Spojrzenie Ortegi skoncentrowało się na dłoni profesora, po której przechadzało się niewielkie stworzonko. Zatem Nieśmiałki. Cóż, specjalistką jeśli o te stworzenia chodziło, to na pewno nie była. Generalnie nie była specjalistką w jakimkolwiek temacie dotyczącym tego przedmiotu, nie oszukujmy się. Także wzięła kartkę z pytaniami z dość kwaśną miną. Nieoczekiwanie po przeczytaniu pytań w jej umyśle pojawiły się odpowiedzi. Dość intuicyjne wprawdzie i niekoniecznie podparte pamięcią z jakichkolwiek lekcji, ale miała silne wrażenie, że mogły okazać się prawidłowe. Ostatecznie nie wyszła na nieśmiałkową ignorantkę, a wręcz przeciwnie. Była z siebie bardzo zadowolona.
kostki: 4, 4, 4 + parzysta (4 xd)
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
- Zdziwiłby się pan profesorze jakie dziwne pomysły czasami mają prowadzący zajęcia. No ale skoro pan mówi, że nie wchodzimy do lasu to nie mam się już czego przyczepić - odpowiedział nauczycielowi unosząc ręce w geście bezradności i kapitulacji. To były jego zajęcia i jeśli już przygotował coś konkretnego, to nie zamierzał mu psuć planów. Wcisnął ręce w kieszeń bo zrobiło mu się już trochę zimno, zdecydowanie przyzwyczaił się do gorącego klimatu i już teraz wydawało mu się, że temperatura zbliżona jest do zera. Spojrzał się po twarzach innych uczniów, dostrzegł parę znajomych mu person, nie zamierzał jednak się do nikogo odzywać i wdawać się w zbędne pogaduszki. On przynajmniej nie zapominał po co tutaj przyszedł, więc obserwował wszystko co robił profesor. Nieśmiałki... Już zaczął przeszukiwać w głowie informacji o nich, wiedząc, że nie będzie to prosta lekcja. Bo za szybko to i tak nie zdobędą ich zaufania. Jak każde zajęcia ta też musiała się zacząć od kartkówki, no ale profesor pewnie nie dopuściłby ich do tych stworzonek, nie będąc pewnym czy może zaufać swoim uczniom. Wyciągnął z torby niewielki ołówek. Spojrzał się na niego krytycznie, węgielka nie było praktycznie widać, więc sięgając szybko za kołnierzyk koszulki poczuł w palcach zimny metal. Złapał go ostrożnie i wyciągnął na zewnątrz. W ręku trzymał malutkie ostrze, zawieszone na srebrnym, grubym łańcuszku. Trzymając za ozdobę zaczął skrobać końcówkę ołówka, zdmuchując co chwilę podłużne pasemka wiór. Odebrał w miedzy czasie kartkę od nauczyciela i zaczął pisać na niej odpowiedzi na pytania profesora.
Lekcja jak lekcja. Roxanne bardzo interesowała się takimi zajęciami. Wolała praktyke niżeli teorie. Dlatego te zajęcia były jednymi z jej ulubionych, bo jednak te zajęcia pozwalały poznać wiele zwierząt, a nie tylko poczytać o nich, bo tak to mogła sobie poczytać w bibliotece. Krótki test? Cholera. Roxanne może i lubiła ten przedmiot, ale jakoś super nie była pewna z tego co potrafiła. Nieśmiałki, taki był temat dzisiejszej lekcji i ta kartkówka była na ich temat. Dość wiele o nich wiedziała. Co jak co, ale jak na prawdziwą krukonkę przystało lubiła czytać książki i czy chciała czy nie chciała znalazła na ich temat kiedyś odrobinę wiedzy w jednej z lektur. Więc jakieś tam pojęcie na ich temat miała. Co prawda rozejrzała się dookoła, większość uczniów należała już do grona studentów, więc przy nich czuła się jak mały pionek, który bądź co bądź wie mniej niż oni. Ale nie spisywała się na straty. Nigdy. Zapisała to co potrafiła. Niby znała odpowiedzi na każde pytanie, tak jej się wydawało, ale do końca nie była pewna tego co piszę, jednakże postanowiła cokolwiek napisać, a nóż jej się uda trafić? Tak więc po sprawdzeniu okazało się, że kartkówka poszła jej bardzo dobrze. Dostała swoje pierwsze pięć punktów dla domu z czego była bardzo dumna. Ambicji z pewnością nie można było jej odmówić. Spojrzała z wielką satysfakcją na profesora. Można powiedzieć, że była z siebie bardzo dumna, że wypadła nawet bardzo dobrze na oczach starszych kolegów.
Kostki: 6 + 1+ 4 = 11pkt Dodatkowo: parzysta (2)
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
- Tak właśnie podejrzewałem. Ale nie winię was, mi też ciężko jest nie mówić cały czas o mojej jakże niezwykłej osobie - odparł na zaczepkę Venus z radośnie skrzącymi się iskierkami w oczach. Wiadomo, był trochę ciekawy, o czym sobie rozmawiali, ale nie aż tak, aby bezczelnie się dopytywać. Cokolwiek to było, pozytywne czy negatywne, pewnie sobie zasłużył. Leonardo co prawda złapał go za szatę i przytrzymał, próbując uchronić go przed zderzeniem z jakimś uczniem bez winy. Niestety, Clarke w tym samym momencie zdążył zrobić jeszcze jeden krok, tym samym plecami wpadając na żywą przeszkodę i butem zarysowując skórę jej kostki. - Ojj, moja w-wina - zająknął się, kiedy spojrzał na pokrzywdzoną w tym małym wypadku. Nie trzeba chyba mówić, że jego serce automatycznie zabiło dwa razy szybciej, a uśmiech, który zdążył się już pojawić w wyniku Leo i Venus, lekko przygasł. Ezra nie wiedział, jak wiele negatywnych emocji wciąż ma w sobie Bridget. Znając ją ten przypadkowy dotyk uznać mogła za jakąś celową złośliwość, że specjalnie na nią wpadł, aby upewnić się, że nie będzie miała dobrego humoru. - Strasznie cię przepraszam, nie patrzyłem gdzie idę. Liczył odrobinę na wstydliwość Bridget wobec takiej ilości świadków - jako prefekt musiała przecież świecić przykładem, a wydzieranie się na kogoś przez małą kolizję, nie należało do godnych naśladowania postaw. Nie spodziewał się jednak, że Hudson się uśmiechnie. Uśmiechnie. Do niego. Uśmiechnie. Ezra prawdopodobnie zrobił jeszcze dziwniejszą minę niż miał, gdy w ogóle zobaczył Bridget. Nagle jej się odwidziała cała złość? Tak po prostu podarowała sobie sytuację, w której mogłaby się wyżyć na Krukonie? Bo jemu to wyglądało na jakiś podstęp, na uśpienie jego uwagi, by potem poprowadzić jakąś okrutną zemstę. Z drugiej strony, czy nie spodziewała się, że takie właśnie zachowanie wzbudzi w nim podejrzenia? - Och - wyrwało mu się tylko, gdy Puchonka odeszła w stronę Lotty. Był tym tak zaaferowany, że prawie przeoczył to znaczące spojrzenie, które posłała mu Venus, oddając mu miejsce przy boku Leo. (Swoją drogą, cudowna dziewczyna. Mogli się przekomarzać, a czasem kierować nawet mocne złośliwości, ale Gryfonka zachowywała się bardzo w porządku. A przecież nic takiego robić nie musiała - pierwsza sobie na tej lekcji przyklepała Leo.) Ezra podejrzewał, że złe emocje znowu wróciły do Gryfona. Ale Clarke nie miał najmniejszego zamiaru zaczynać tematu Bridget, bo przecież totalnie go nie obchodziło, co sobie kombinowała w tej mściwej główce. Wsunął się w lukę, którą pozostawiła mu Ortega, na tyle blisko, by przy każdym ruchu ramiona jego i Leo mogły się o siebie ocierać. Nie zrobił jednak żadnego ruchu w kierunku chwycenia jego dłoni. Tym bardziej, że obie były mu potrzebne podczas pisania kartkówki. Ezra poczuł ogromny entuzjazm związany z tematyką zajęć - jeszcze nigdy nie miał okazji do zobaczenia Nieśmiałków na żywo. Kiedy więc patyczakowate stworzonko wskoczyło na dłoń profesora, Ezra zupełnie zapomniał o dziwnej sytuacji z Bridget, skupiając się na małej istotce, która powodowała, że uśmiech Ezry mimowolnie się poszerzał. Nie przestraszył się także kartkówki - doskonale wiedział, że przed dopuszczeniem bandy uczniów do drobnych, ale w gruncie rzeczy niebezpiecznych stworzeń, należało chociaż upewnić się w podstawach ich wiedzy. Ezra przebiegł wzrokiem po pytaniach, od razu zauważając, że nie sprawią mu one problemu. Nie tak dawno odświeżał swoją wiedzę odnośnie niektórych magicznych gatunków i Nieśmiałki znalazły się właśnie w tym gronie, dlatego Clarke był niemal stuprocentowo pewny każdej swojej odpowiedzi. I naprawdę wiele to dla niego znaczyło, bo jednak nie na każdym przedmiocie Clarke miał w ogóle szansę dostać się do grona wyróżniających się wiedzą, pozostając raczej uczniem przeciętnym.
Wyobraziła sobie wszystko to o czym mówiła Alice jednak w dalszym ciągu jej to nie przekonywało. Nie dlatego, że nie był to ładny obrazek. Był, pewnie tak. Bardziej dlatego, że jej wyobrażenie różniło się od koleżanki. Dla niej zima kojarzyła się z chłodem i zamieciami które nie koniecznie były piękne. Dlatego samo wyobrażenie sobie tego lasu pięknego podczas zimy było niewykonalne. W tym przypadku ślizgonka miała rację. Co najwyżej mogła się nią podrapać po plecach niż zrobić komuś krzywdę. To wszystko zaczynało ją frustrować i coraz bardziej chciała odkryć prawdę odnośnie zakłóceń. Nauczyciele nie mówili im zbyt wiele, a i w książkach nie było nic o podobnej sytuacji. - Mam nadzieję, że te zakłócenia nie potrwają długo. - schowała różdżkę z powrotem do swojej szaty - Jak myślisz, co je mogło spowodować? - spojrzała na dziewczynę. Chciała znać jej zdanie na ten temat i porównać ze swoim. Może nie tylko ona myślała w ten sposób. - Też tego nie wiem. Jednak pająk.... Wolała bym ich nie oglądać. Są okropne. - aż wzdrygnęła się na samą myśl o przebywaniu z pająkiem w tym samym... bardziej na tym samym skrawku ziemi. Wreszcie nauczyciel postanowił stanąć. Polana wydawała się jaśniejsza niż pozostała część lasu co trochę zaskoczyło dziewczynę. I to drzewo... Przecież byli na opiece, a nie zielarstwie. Po cholerę im drzewo? Nawet nie potrafiła przywołać w pamięci stworzenia które mogłoby mieć z tym związek. Dopiero gdy profesor zaprezentował im jedno ze stworzeń olśniło ją. Nieśmiałki. Przecież myślała o nich. Ale nie spodziewała się testu. Gdy tylko otrzymała kartę przyjrzała się pytania dość sceptycznie. NIe znała odpowiedzi na większość z nich więc naturalnie strzelała. Prawdopodobnie tylko jedno z tych pytań było poprawne ale mimo to oddała profesorowi kartkę.
Nie miała pojęcia, co powodowało zakłócenia magiczne, wolała też za dużo na ten temat nie spekulować, bo i tak pewnie nic by nie wymyśliła. Trzeba przyznać jednak, że dość mocno ją irytowały, tym bardziej że miała w tym roku naprawdę porządnie wsiąść się a naukę. A jak trenować zaklęcia, gdy różdżki były ostatnio tak nieprzewidywalne, że nie wiadomo było, jak tym razem zadziałają. Westchnęła cicho, zanim odpowiedziała koleżance. - Też mam nadzieję, że niedługo magia znów będzie działać, jak należy, bo naprawdę to wszystko robi się powoli irytujące - przerwała i spojrzała na grupkę ludzi przed sobą. - A co je powoduje? Nie wiem, naprawdę. Niby się nad tym zastanawiałam, ale jest tak wiele opcji, a każda bardziej niedorzeczna od drugiej - stwierdziła i przeniosła wzrok na Luth. Ich spacerek potrwał jeszcze chwilę, by nagle skończyć się przy jakimś drzewie. Alice z zaciekawieniem przyjrzała się roślinie. Po chwili jednak zwróciła uwagę, na podchodzącego do niej profesora. Coś wskoczyło na jego rękę i dopiero wtedy dowiedziała się, z czym będą pracować. Nieśmiałki. Uśmiechnęła się na samą myśl. Lubiła te małe, ale jednak dzielne istotki. Były urocze, aż chciało się potrzymać chociaż jednego. Po chwili jednak mina jej zrzedła. No tak, od razu test. Czego się mogła ostatnio spodziewać, najpierw runy, teraz ONMS. Cudownie. Wzięła do ręki kartkę i przeczytała na szybko pytania. Jakie było jej zdziwienie, gdy okazało się, że na wszystkie potrafiła odpowiedzieć. Wzięła do ręki pióro i z zapałem zabrała się do pisania krótkiego testu.
Przyznam szczerze, że trochę się wyłączyłam. Niby szłam za grupą, ale przestałam zwracać uwagę na to co się wokół mnie dzieje. Nie mam pojęcia o czym myślałam, że tak bardzo utonęłam w swoim umyśle, ale ocknęłam się dopiero kiedy doszliśmy na miejsce. Może to i lepiej? Moja wyobraźnia od zawsze widziała wiele różnych rzeczy w lesie, które nie były zbyt przyjemne, a na pewno nie były bezpieczne. Doszłam więc do wniosku, że to chwilowe wyłączenie się wyszło mi na dobre. W każdym razie postanowiłam się skupić i uważnie wysłuchać to co profesor ma do powiedzenia. Kojarzyłam te stworzenia, które nam przedstawił, ale nie była żadnym mistrzem ONMS, więc moje odpowiedzi ni były idealne. Zaczęłam jednak pisać to co wiem, mając nadzieję, że chociaż cokolwiek będzie się zgadzało z prawdą. Przecież nie mogłam być aż takim gamoniem. Nie chciałam też żeby nauczyciel pomyślał, że pomyliłam lekcje. W końcu przychodziłam żeby się czegoś dowiedzieć. Nie byłam kujonem, ale chociaż w małym stopniu mogłam być człowiekiem renesansu, prawda? Oddałam zapisany pergamin i w duchu modliłam się żeby chociaż jedna odpowiedź była prawidłowa.
Hunter był tak zaabsorbowany rozglądaniem się dookoła, że pewnie wpadłby na osobę przed sobą, gdyby nie to, że w porę się zatrzymał. głównie po to żeby przyjrzeć się czemuś co - jak mu się zdawało - poruszyło się w krzakach po jego prawej stronie. Gdy jednak nic się nie stało, machnął na to ręką, bo skoro nic się na niego nie rzuciło to... No z jednej strony dobrze, ale z drugiej to by tylko urozmaiciło lekcję, która i tak okazała się być interesującą. Hunter z zawiedzioną miną spojrzał na to drzewo dopiero, gdy usłyszał wzmiankę o Nieśmiałkach. Uśmiech od razu zastąpił ten jego zniechęcony grymas. Nieśmiałki! Przecież one były tak niesamowicie urocze, choć profesor miał całkowitą rację, mówiąc, że nie można ich lekceważyć. W końcu wielkość wcale nie świadczyła o umiejętnościach, a te maluchy chcąc nie chcąc miały ostre i cienkie palce, którymi mogły... Skrzywdzić człowieka. Wydłubać mu oczy? Może. Szczerze mówiąc, Hunter zwyczajnie mało pamiętał o Nieśmiałkach. Wiedział, że są przeurocze, wiedział, że są małe i zielone, ale nie wiedział nic konkretnego. Albo inaczej. Może nie tyle nie wiedział, co po prostu nie pamiętał. No cóż, zdarzało się. Szczególnie po wakacjach przez które nie zajrzało się do ani jednej książki, która była podręcznikiem. Dlatego też, gdy Lightingale otrzymał skrawek pergaminu i wyjął pióro aby rozwiązać krótki test, miał w głowie jedną wielką pustkę. Miał wrażenie, że zamiast mózgu miał czarną dziurę, ale taką osobliwą, która zamiast wciągać, wszystko wyrzucała. I, cóż, wszystkie istotne fakty o tych małych stworzonkach też wyrzuciła. Mimo to był pewien, że nie poszło mu tak źle, gdy oddawał kartkówkę profesorowi. Uporał się z nią całkiem szybko, nawet wrócił na swoje miejsce zadowolony i pewny siebie. Liczył na łatwe zdobycie punktów dla Gryffindoru, a tu proszę. Wiedział, że coś mu się tam pomieszało, bo nie był w stu procentach pewien tego jak mu poszło, ale na pewno nie założył z góry tego, że większość udzielonych przez niego odpowiedzi była zwyczajnie błędna.
Pomachała do swojego kochanego braciszka, którego prawdopodobnie najbardziej ucieszyłoby, gdyby Shercliffe już na starcie pozwolił im ujeżdżać smoki. Cóż, ona odziedziczyła po rodzicach inteligencję, a on... ładną buźkę? Wzrokiem przemknęła po pewnej Hiszpance, ale zaraz później przeniosła uwagę na Fairwyna, którego odpowiedź była tak wymijająca, że Szafir przewróciła delikatnie oczami. Nie przywykła do naciskania na ludzi, jeśli czegoś bardzo nie pragnęła, a już na pewno nie zamierzała wyduszać z Riley'a informacji, których wolał nie zdradzać. Duży wpływ na to miał fakt, że znali się wystarczająco długo, by w Ślizgonce zagnieździło się uczucie sympatii do chłopaka, którego łatwo nie dało się już pozbyć. A już na pewno nie oczekiwała wyjaśnień na lekcji, gdzie wokół pałętało się mnóstwo uczniów, a nauczyciel w każdej chwili mógł przerwać ich rozmowę. Sapphire akceptowała to, że chłopak miał tyle tajemnic, ponieważ sama również je posiadała. Istniały tematy, których nie powinno się poruszać, a ta dwójka z łatwością wyczuwała subtelne granice i dzięki temu Sapphire zawsze doznawała swoistego poczucia bezpieczeństwa, gdy wdawała się w rozmowę z ciemnowłosym. Ponadto czuła, że jest rozumiana. Chciała już zażartować, że za to odkrycie powinni Riley'owi przyznać Order Merlina, kiedy Krukon nieco ją zaskoczył. Ani ciepło w niebieskich oczach, ani lekki uśmiech błąkający się na jego ustach nie wyjaśniły Szafirowi dlaczego to powiedział. Nie zaliczał się do grupy ludzi plotących, co im ślina przyniesie na język, więc automatycznie doszukiwała się w słowach Riley'a ukrytego sensu. Ale może żadnego drugiego dnia nie było? Może naprawdę po prostu uważał, że dobrze, że przyszła. Jak zwykle musiała analizować coś, co analizy nie wymagało... - Mhm. - odparła, przygryzając dolną wargę. - Ktoś musi cię powstrzymać, jeśli zechcesz karmić gryfa z ręki. Prawda była taka, że skrycie Riley'a podziwiała za to oddanie magicznym stworzeniom, które zdecydowanie stanowiły istotną część jego życia. Sapphire usłyszała, jak nauczyciel tłumaczy się Cortezowi ze swoich działań, co już samo w sobie uznała za głupotę. W Hogwarcie brakowało uczniów, którzy wiedzieli czym jest szacunek. Zatrzymała się razem z innymi i próbowała przypomnieć wszystko, co wiedziała o nieśmiałkach. Przejęła test i westchnęła. Napisała odpowiedzi na wszystko, niekiedy lejąc wodę albo strzelając, ale ogólnie miała wrażenie, że nie jest tragicznie. Skorzystała też z pomocy Riley'a, chociaż duma dziewczyny nie pozwoliła Szafirowi na spisanie więcej niż dwóch pytań, które sprawiały jej najwięcej kłopotu. Cóż, musiała trochę przysiąść do tego ONMS. Musnęła ramię chłopaka piórem i szepnęła niemal bezgłośne "dziękuję".
Kostki: 12 Dodatkowo: nieparzysta :c Ale Riley mi trochę pomógł to uznaję, że jest w miarę ok
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Fire skinęła głową na odpowiedź profesora, niezainteresowana ciągnięciem rozmowy. Równie mało uwagi poświęcała reszcie osób, z których większość była tą lekcją podekscytowana. Jasnowłosa uśmiechnęła się tylko do Zakrzewskiej, która zdawała się spięta wyjściem. Blaithin nie chciało się wierzyć, że Gryfonka naprawdę bała się tego, co ich mogło czekać w Zakazanym Lesie. Ale w sumie tylko głupi ignorowałby zagrożenie. Szkotka szła swobodnie, ale ciągle skupiona była na ewentualnym wyciągnięciu różdżki. Okazało się, że do czynienia mają mieć z nieśmiałkami, co według Fire było chyba najnudniejszym co się dało wymyślić. Ani to groźne ani ciekawe ani jakieś zagraniczne... O dziwo profesor nie zaczął zanudzać informacjami o tych stworzonkach, ale zrobił coś w sumie gorszego. Blaithin naprawdę nie chciało się wyciągać pióra i pisać jakieś bzdety o zwyczajach tych małych cosiów. Ostatecznie nabazgrała kilka odpowiedzi, wiedząc, że z pewnością są złe. Po co miała się przejmować, skoro i tak nie było za to oceny? Oddała kartkę bez słowa.
Kostki: 1,4,4 Kuferek: +1 Nieparzysta
Ostatnio zmieniony przez Blaithin ''Fire'' A. Dear dnia Pią 6 Paź 2017 - 17:35, w całości zmieniany 2 razy
Dreama Vin-Eurico
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wyjątkowo szczupła, posiada kilka drobnych tatuaży, kolczyk w nosie.
O chuj tu chodziło? Na pewno wiedział ktoś, ale nie Drama. Zaskoczona spoglądała na kartkę i pytania, na które chociaż dotyczyły naprawdę podstawowego zwierzęcia, nie znała odpowiedzi. Było jej głupio przed profesorem, bo przecież dobrze wiedział o tym z czym zajmują się rodzicie Vin-Eurico. Ba, on nawet z nimi korespondował i czasem wymieniali się nowinkami na emat fauny, a ona pisała jakieś babole w temacie nieśmiałków. Zrobiła się czerwona ze wstydu, napisała odpowiedź na parę zadań, ale nic konkretnego i obiecała sobie, że przeczyta kilka książek o właśnie tych zwierzątkach. Rozejrzała się po klasie, po ludziach, którzy najprawdopodobniej znali odpowiedź na więcej pytań niż ona i oddała kartkę profesorowi, mając na dzieje, że ten nie podkabluje jej rodzicom.
kostki: 8 i 5 kuferek: 20 całość: 8+4=12 XD
Ostatnio zmieniony przez Dreama Vin-Eurico dnia Pią 6 Paź 2017 - 17:42, w całości zmieniany 3 razy
Amara, choć jak zawsze zagubiona w szkole i jak zawsze zabiegana, widocznie swoją kondycję utrzymywała ostatnio wyłącznie ze swoich spóźnień. Dobiegając na skraj lasu, ciesząc się, że nie jest to kolejna klasa zaklęć czy transmutacji na piątym piętrze, gdzie dziesięć razy zdążyłaby się zgubić na ruchomych schodach, tym razem zeszła Wielkimi Schodami aż na sam, dolny poziom Hogwartu i wybiegła na błonia. Trochę brakowalo jej tu, oprócz Hogwarckiej zieleni, znanej szklanej kopuły i jej dawnych przyjaciół, ale tu musiała nabyć nowych i chociaż na razie żadnych z nich nie widziała u swojego boku, może Ci nie mieli aż tak wielkiej smykałki do spóżnień. Docierając na zajęcia, zdążyła w porę żeby odebrać pytania od profesora, chociaż miała dziwne wrażenie, że swoje spóźnienie i tak przypłaci szlabanem. Mimo to, nie odezwała się, nie starała się nawet zwrócić na siebie uwagi. Stanęła na uboczu, wiercąc się niesamowicie, kiedy krzyżując nogi w tureckim siadzie, rozwiązywała kartkówkę na kolanie. Pytania były na tyle proste, że z nad swoich odpowiedzi zerkała na Shercliffe'a (@Matthew M. Shercliffe). Nie wiedziała czy jej nauczyciel wiedział, ale jej rodzice pracowali u jego rodziny, jako opiekunowie zwierząt. Mógł mieć o tym pojęcie? To, że ona go kojarzyła, nie znaczyło jednak, że i on musiał ją. Mimo to, w pewnym momencie, zadziwiająco szybko kończąc swoje odpowiedzi, jej wzrok zawisł już całkowicie na jego sylwetce. Utrzymała to spojrzenie, próbując wyłapać jego własne. — Czy mogę zadać panu prywatne pytanie, profesorze? Nie, jednak nie wytrzymała napięcia. Musiała spytać.
Ze względu na prośbę profesora, który nie ma możliwości zamknięcia lekcji, robimy to za niego! Do 18 można jeszcze nadrabiać zaległości, później zostaną rozdane punkty.
@Tony Stark korzystając z ostatniego słońca postanowił wyjść na błonia. Trochę świeżego powietrza jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Wiał całkiem przyjemny wiatr, a wielka gwiazda raz po raz chowała się za niewielkimi chmurami tylko po to, by za chwilę znów mocno zaświecić. Żyć nie umierać! Taka pogoda zdarzała się teraz bardzo rzadko, więc były to ostatnie chwile, podczas których można było nacieszyć się słońcem. Ostatnie dni października były dla większości uczniów Mordorem, więc nie tylko Stark postanowił wyjść, by chwilę odetchnąć. Nie skupiał się na drodze i nie miał zielonego pojęcia gdzie zmierza, ale było tak przyjemnie, że szkoda było wracać. Na jego nieszczęście, zmierzał w kierunku Zakazanego Lasu. Znalazł się na jego skraju zupełnie nie wiedząc jak się tam dostał. Całe szczęście jego oczom ukazał się @Anthony Wilder, a może na nieszczęście? Wilder podobnie jak Tony postanowił nieco zaczerpnąć witaminy D. Jedno było pewne, studenci znajdowali się niebezpiecznie blisko Zakazanego Lasu i... nie powinno ich tam być. Zerwał się silny wiatr co tylko wywoływało dreszcze na placach gdy spojrzało się w głąb lasu. Ciemność między drzewami sprawiała, że włosy stawały dęba. Gdyby tylko wytężyć słuch można było usłyszeć odgłos kopyt, co bez dwóch zdań świadczyło o niedalekiej obecności centaurów. Każdy uczeń wiedział, że te nie przepadały za nieproszonymi gośćmi, a tym bardziej bezczelnymi młodziakami, którzy bezpodstawnie naruszali ich spokój. Stojąc na skraju lasu mogli odnieść wrażenie, że ktoś ich obserwuje, ale czy to było aż takie dziwne? Między konarami drzew kryło się mnóstwo różnych stworzeń. Niewykluczone więc, że któryś z nich właśnie na nich patrzył.
Rzucacie jedną kostką i sumujecie wynik: 2 – 8 → Postanawiacie wejść do lasu. Przecież tutaj na skraju nic Wam nie grozi. Jesteście studentami, więc przepełnia Was pewność, że z tymi stworzeniami, które zbliżają się do szkolnych błoni bez problemu sobie poradzicie. 9 – 12 → Jak na dobrych uczniów przystało, uzgadniacie, że lepiej nie wchodzić głębiej i zostajecie przed linia drzew. A co jeśli coś by Was tam zaatakowało?
Krótkie info:
Tak jak wyżej napisane, rzucacie po jednej kostce, sumujecie wynik i patrzycie co dalej postanawiacie robić. Spodziewajcie się jeszcze mojej ingerencji i panowania nad dalszymi wydarzeniami Życzę Wam miłej gdy! W razie czego, pytania kierujcie do @William Walker
Dzień zapowiadał się wyjątkowo pięknie. Od samego poranka można było zauważyć na niebie znikomą ilość chmur a i promienie słoneczne były jakieś jaśniejsze niż zazwyczaj. Nic więc dziwnego, że po takich zapowiedziach, Anthony postanowił zrobić sobie spacer po błoniach, aby zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. A może, jak los pozwoli to uda mu się znaleźć jakieś nowe, interesujące dla niego, magiczne stworzenie? Takie, którego wcześniej nie widział na własne oczy. To było jego największym pragnieniem w tym momencie, ale nie liczył na tak cudowny rozwój wypadków. Nawet nie zauważył w którym momencie nogi zaprowadziły go w kierunku zakazanego lasu. Nic dziwnego, że tam właśnie się znalazł. Wiedział, że jeśli cokolwiek ma wyjść z jego poszukiwań to tam powinien się znaleźć. W chwilę później usłyszał cudze kroki. Odwrócił wzrok w tym kierunku świadom, że o tej porze nie powinien nikogo spotkać na swojej drodze. Dlatego więc bardzo się zdziwił, gdy w pobliżu zobaczył chłopaka, mniej więcej w jego wieku, który również postanowił pospacerować po błoniach. Anthony przyglądał mu się przez chwilę, gdy za plecami usłyszał dźwięk, który bardzo go zaintrygował. Dobywał się z zakazanego lasu i kusił chłopaka. Nie spotkał się wcześniej z podobnymi odgłosami, więc nic dziwnego, że jak na zwolennika magicznych stworzeń przystało, chciał od razu sprawdzić co to jest. Był tylko ciekaw, jak zareaguje na to chłopak, który z pewnością już Tony'ego zauważył.
Kostka: 4
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Zdaniem Mefistofelesa, do Zakazanego Lasu nie trzeba było uczniów zniechęcać. Zupełnie nie rozumiał idei zakazywania chodzenia w te rejony - tego typu postępowanie jedynie bardziej kusiło krnąbrnych uczniów do zaspokajania ciekawości. Wielokrotnie po korytarzach przetaczały się echem jęki na szlabany, otrzymane po tak trywialnym zadaniu, jakim był spacerek wśród wysokich drzew. Budowanie otoczki grozy, pilnowanie atmosfery tajemniczego zagajnika pełnego krwiożerczych bestii... To wszystko nie miało sensu. Wystarczyło zostawić temat w spokoju i pozwolić małolatom na zwiedzanie. Większość drugi raz by już nie wróciła, przepełniona wrażeniami z pierwszej wizyty. Wcale nie chodziło o to, że po Zakazanym Lesie radośnie spacerowały uśmiechnięte od kła do kła akromantule; centaury nie przeskakiwały ponad krzakami z łukami o napiętych cięciwach; boginy nie wyskakiwały z każdej dziupli. Teoretycznie wszystko było zupełnie normalne i spokojne, a jednak nawet mugolski las potrafił przerażać. Dzikość takiej głuszy potrafiła solidnie wpłynąć na umysł nieszczęsnego człowieka. Mefisto był bardziej niż szczęśliwy, że miał okazję spędzić trochę czasu w tej rozkosznej samotni. Zakazany Las rozbudzał w nim mnóstwo emocji, od klasycznego niepokoju do szalonej ekscytacji. Chłopak gdzieś podczas tych swoich wilkołaczych ekscesów zatracił odrobinę zdrowego rozsądku, toteż zamiast strachu zwykle ociekał ulgą. Tego popołudnia było dokładnie tak samo - o ile sam okres przed pełnią przeszedł względnie przyzwoicie, tak teraz dosłownie nim telepało. Pospiesznie opuścił Hogwart, spodziewając się tego, że jego ugodowe zachowanie to tylko cisza przed burzą. Podrygiwał niespokojnie, docierając poza pierwszy rząd drzew i brnąc dalej. Nie zaszedł zbyt daleko, gdy już rozpinał kurtkę i układał koc pod dużym drzewem. Ubrania zostawiał w miejscu na tyle strategicznym, aby nikt ich nie zabrał - musiał również mieć pewność, że sam bez problemu je znajdzie. Dłonie podrygiwały mu niespokojnie, utrudniając walkę z otulającym szyję szalikiem; Nox spoglądał w zafascynowaniu na ostatnie promienie słoneczne, przedzierające się przez leśną gęstwinę. Ból głowy, męczący go od samego poranka, w końcu zanikał... Wcale nie pomagając Ślizgonowi w zebraniu myśli, bo koncentrację tracił na rzecz ekscytacji rozbudzanej w duszy bestii.
Dzień od początku do niemal samego końca toczył się dla niego normalnym torem. Obudził się z kocimi łapami na twarzy, zdążył oporządzić się na tyle umiejętnie, by punktualnie wyjść na śniadanie, po posiłku wyszedł na lekcje, w przerwie między zajęciami zjadł obiad, naśmiał się i nacieszył ile tylko chciał ze znajomymi, by po kolacji zahaczyć na ostatnią chwilę do biblioteki, a po niej skierować się prostą drogą do dormitorium. Dzień, jak tysiące innych dni. Idąc wzdłuż korytarza czwartego piętra, nie odrywał nosa od książki do historii magii, chcąc już teraz wyczytać z niej jakieś informacje, które wspomogłyby go w pracy domowej. Szedł spokojnie, odlepiając się od skupienia dopiero, gdy usłyszał przed sobą kroki oraz ciche strzępy rozmowy – sądząc po charakterystycznych głosach, Liam nie miał najmniejszych problemów, by je rozróżnić. - Dobry wieczór. – kulturalnie przywitał się z obojgiem profesorów, posyłając im uprzejmy uśmiech, jednak zarówno gest, jak i same słowa zostały przez nauczycieli niedostrzeżone. I może Rivai nie przejąłby się szczególnie tym brakiem zainteresowania, gdyby nie tknęło go, że dwaj mężczyźni mieli mocno zaaferowane miny, a prowadzona przez nich dyskusja pochłaniała ich tak bardzo, że nie zauważyli jedynego ucznia na tym korytarzu. „- To brzmi potwornie niebezpiecznie, profesorze Swann. - W istocie, tak też jest...” Mijając się na zakręcie, Liam przystanął i zamiast pójść dalej, schował się za rogiem, próbując usłyszeć ciąg dalszy. Nie miał w zwyczaju podsłuchiwać, jednak zaniepokojenie na twarzy nauczyciela od onms było zjawiskiem tak niecodziennym, że musiał poznać dalszy ciąg rozmowy; w końcu Swann był niereformowalnym szaleńcem, który nieraz posyłał uczniów w środku nocy na niebezpieczne przeprawy. Co mogło wydać się temu człowiekowi potworne? „- … pierwszy raz w życiu spotykam się z tak nagłą migracją populacji akromantul. Mógłbym wysnuć przypuszczenie, że coś musiało się stać na ich naturalnym terytorium, choć wciąż jestem naprawdę zaskoczony, że odnalazłem ślady ich obecności tak stosunkowo blisko granicy, którą Hogwart dzieli z lasem. Zakładam jednak, że najwięcej może ich być po wschodniej części.” Zmrużył oczy. Potworność i tak wyjęła z ust Swanna pewną dozę ekscytacji, która wzbudziła w chłopaku delikatny niesmak. Chciał odbić się do ściany i ruszyć dalej, gdy odezwał się drugi z profesorów: „- W takim scenariuszu niewykluczone, że są bardziej agresywne, niż zwykle. Chociaż… myśli pan, że jak duże jest prawdopodobieństwo, iż winę ponosi tutaj pełnia? Jest przecież bardzo wyjątkowa: druga w tym samym miesiącu.” Wyprostował się i choć słyszał dalsze zapewnienia Swanna, który oponował podobnej teorii, nie zmieniało to faktu, że rzeczywiście; tej nocy na niebie zabłyśnie księżyc w pełnej krasie, a jedna z nielicznych osób, którym robiło to różnicę, miała w zwyczaju chować się ze swoją przypadłością między drzewami zakazanego lasu. Zacisnął palce na książce, wlepiając wzrok w powolnie tonący w ciemnościach widok za oknem. Jak długo Swann o tym wiedział? Rankiem wydawało mu się, że profesor zachowywał się absolutnie zwyczajnie, nienoszony przez żadne szczególne wieści. Zdążył poinformować Mefistofelesa? Przecież wiedział doskonale o jego likantropii… z drugiej strony Liamowi było cholernie łatwo zwątpić w profesora i dość szybko wziął poprawkę na jego styl bycia. Mefi mógł nie wiedzieć.. Liam nie spostrzegł go również na korytarzach. Jasne, mogli się zwyczajnie mijać, ale wciąż istniała duża szansa, że mężczyzna nawet nie wychodził dzisiaj z domu. Wlepiony w okno Rivai ujrzał w niewyraźnym odbiciu zarys swojej zmartwionej twarzy. Przygryzł wargę, widząc swoją walkę pomiędzy strachem, a beznadziejną potrzebą bezpieczeństwa dla każdego, kto choć trochę się dla niego liczył. Merlinie… zadrżał na myśl, która wykrystalizowała mu się w głowie… ale zmarnował ledwie sekundę, nim podjął decyzję i przeciął korytarz biegiem. Nie było jeszcze zupełnie ciemno. Księżyc wciąż chował się za nikłym blaskiem umierającego dnia, a Liam coś czuł, że dzień nie będzie w tym umieraniu taki osamotniony. Kategorycznie odmawiał pójścia do lasu w obecności gromady uczniów z doświadczonym nauczycielem na czele; wejście między drzewa zupełnie samemu powodowało, że chłopak miał ochotę zwrócić ze stresu dzisiejszą kolację… ale wizja Mefistofelesa otoczonego przez stado rozzłoszczonych akromantul jakoś dodawała mu pary w nogach. Czyn, którego się dopuszczał był idiotyczny… sam narażał się na niebezpieczeństwo, a szanse na przeżycie miał mniejsze, niż cholerny dwumetrowy wilkołak… ale to jednak nie on zamierzał spędzić w lesie całą noc, a setki wielkich pająków mogłyby powalić nawet taką bestię, jak likantrop. Liam wierzył, że zdąży go ostrzec i finalnie sam będzie o niebo spokojniejszy wiedząc, że Mefistofeles nie zapuści się na wspomnianą przez Swanna wschodnią część lasu. Wszedł w głąb zakazanej lokacji i choć wciąż było na zewnątrz szarawo, posiłkował się Lumos, choćby dla głupiego dodania sobie otuchy. Migoczące w oddali światełko było pierwszym, co mogło zaalarmować skrytego wśród drzew Noxa. A zaraz po nim…. jęk. Idący wyimaginowaną ścieżką Liam, wpatrywał się przestraszony w punkty pomiędzy drzewami, bojąc się, że zaraz znowu wyłoni się z nich bestia; tym samym w ogóle nie zwracał uwagi na to, co ma pod nogami. Potknął się okrutnie o coś tak typowego jak wystający z ziemi korzeń i runął ciężko na ściółkę. Pech chciał, że niedaleko niego znajdował się spadek, który potoczył różdżkę na dół, niemal natychmiast ją gasząc. Zdobione, nabuzowane mocą drewno było jednak ostatnią rzeczą, o której pomyślał Liam; potworny ból rozlał się po prawej kostce, wyduszając z płuc ucznia ciche sapnięcie. Natychmiast usiadł na tyłku i przyjrzał się nodze, czując, jak powolnie, acz bezwzględnie zaczyna robić mu się coraz ciaśniej w bucie. Orientując się nareszcie, że został bez różdżki, postarał się znów podnieść… ale obrażenie z kolejnym jękiem rzuciło go w dół. Na tyle nieszczęśliwie, że chłopak zahaczył policzkiem o jedną z gałęzi, rozdzierając skórę od oka po samą brodę.
Lumos: 2
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Ciężko było uwierzyć w to, że Mefisto tak jawnie przegapił nadejście intruza. Nie zaalarmowało go wcale nikłe światełko, przebijające się przez szczeliny pomiędzy drzewami. Celowo znajdował sobie na postój miejsce jeszcze na skraju - gdyby się postarał, to wychwyciłby uważnym spojrzeniem fragmenty błoni. Był tutaj skryty w mroku, ale jeszcze widoczny; przemiany pozostawały dyskretne, acz spacer o poranku stawał się znacznie krótszy i bezpieczniejszy. Świeże rany po ugryzieniach lub zadrapaniach potrafiły ściągnąć wiele nieprzyjaznych stworzeń, a po pełni Mefisto był nieznośnie osłabiony. Teraz zaś rozpierała go taka energia, że zdejmując sweter niemal go rozerwał - z jeden szew z pewnością poszedł, zapewne tworząc malutką przerwę z boku rękawu. Miał ochotę puścić się biegiem przed siebie i wiedział, że jeszcze tylko chwila, a rzeczywiście będzie mógł to zrobić. Pokonał ostatni guzik koszuli, gdy to dźwięki go zaniepokoiły. Wyraźnie słyszał kroki kogoś, kto po lesie się zbyt często nie przemieszczał. Mefistofeles lubił bawić się w zgadywanki, a jednak tym razem był już wyczulony do tego stopnia, że nie musiał się zastanawiać. Nadwrażliwe zmysły, szykujące się na pełną przemianę, pozwoliły mu na rozwikłanie zagadki. Wystarczyła sekunda na rozpoznanie zapachu, ciężaru i stylu stawiania kroków - do tego wszystkiego doszedł jęk, obfity w barwę znajomego Mefistofelesowi głosu. Zostawił nieszczęsną koszulę, zwisającą na nim luźno bez oparcia w postaci zapiętych guzików, po czym zwinnie przeskoczył kilka konarów i wysunął się spomiędzy drzew, w półmroku odnajdując prefekta Hufflepuffu. Słońce już niemal zniknęło, a ostatnie przebłyski różu na niebie stopniowo przyjmowały granatowy odcień, rozjaśniany pełnym księżycem wysuwającym się na pierwszy plan. Nox uparcie nie spoglądał w stronę białej kuli, nie chcąc pozwolić sobie na chwilę słabości. Na jego czole i tak widniały już kropelki potu, a ciało rozgrzało się gorączkowo, alarmując o nadchodzących zmianach. - Młody - głos miał wyjątkowo niespokojny, pełen niepokoju i niedowierzania. Ślizgon przykucnął obok Liama, rozbieganym spojrzeniem usiłując rozeznać się w sytuacji. Początkowo najbardziej zmartwiło go rozcięcie na policzku, potem zorientował się, że główny problem stanowiła noga... Noga. - Nie jestem w stanie wyobrazić sobie wystarczająco dobrej wymówki, która miałaby wyjaśnić twoją obecność - oznajmił cicho, głosem łamliwym i nieco obcym. W jego głowie coraz mocniej rozpalała się czerwona lampka, choć przecież to był chyba jakiś żart... Nie wierzył, że Rivai zapuścił się do Zakazanego Lasu, pechem natrafił na uszkodzenie kluczowej kończyny, a w żadnej dłoni nie skrywał różdżki. Sam również nie miał czarodziejskiego patyczka, bo i po co? Istotniejsze było ciąganie ze sobą koca, butelki wody, bandaży. Tego, co rano było mu niezbędne. - Co ty teraz zrobisz? Doczołgasz się do Hogwartu? Gdzie masz tę różdżkę, do kurw... - Zacisnął mocno szczęki, dusząc przekleństwo. Tracił czas, a nie miał go i tak zbyt wiele; dalej rozzłoszczony, po prostu rozwiązał buta siódmoklasisty i zsunął go z jego stopy na tyle delikatnie, na ile mógł. Opuchlizna już zaczynała zniekształcać ciało chłopaka, utrudniając zadanie półprzytomnemu Ślizgonowi. - Możesz nią ruszyć? Stanąć? N-nie wiem czy bardziej złam-mana, czy skręc-cona... - Choć niezależnie od diagnozy, kostka wyglądała na tak uszkodzoną, że chodzenie i tak nie wchodziło w grę. Nox odsunął się gwałtownie, siadając na ziemi. Dyszał ciężko, pozbawiony jakiegokolwiek wysiłku - nie mógł wydusić z siebie chwilowo już żadnego słowa, więc zamiast tego wpatrywał się w Liama. Prawdopodobnie był to także pierwszy moment, w którym pozwolił mu się odezwać, bo uprzednio nawijał niespokojnie, wariując coraz bardziej i bardziej. Nie miał czasu na szukanie pomocy dla Puchona, nie miał możliwości zrobienia czegokolwiek; serce pękało mu ze strachu, że Rivai zostanie tu na czas pełni.
Zwalił się ponownie na dół, podtrzymując się rękoma ziemi… obrzydliwie wilgotnej ziemi. Śniegi opuściły okolicę, odsłaniając kłębiącą się pod stopami ściółkę. Zlepek na wpół rozpuszczonych liści, igieł czy skrawków kory namókł tak okrutnie, że Liam odniósł wrażenie, jakby zanurzał dłonie w błocie. Nie w smak było mu jednak zastanawiać się w co pchał łapy, skupiony na okropnym bólu w nodze. Starał się usiąść i wesprzeć plecami o najbliższe drzewo, gdy… „Młody.” Serce waliło mu tak szybko, że słysząc czyjś głos, myślał, iż odpowie krzykiem. Zachował jednak ciszę, nie licząc zdecydowanie zbyt szybko wypuszczanego i wciąganego przez nos powietrza. Las był dla niego straszny już długo przed tym, jak nabawił się w nim kontuzji uniemożliwiającej powrót do Hogwartu. Niemniej Rivai jeszcze do tego nie doszedł… jeszcze skupiał się tylko na tym, że boli. Widok Mefistofelesa niesamowicie go ucieszył, choć w potoku tego najczystszego przerażenia, które wykwitło na twarzy szatyna, nie potrafił tego okazać w najmniejszym stopniu. Był ogromnie wdzięczny każdemu możliwemu bóstwu czy duchowi, że nie pozostawiono go tutaj kompletnie samego, choć żadnego „dziękuję” nie załączył do swojej mimiki czy gestów, wpatrując się spanikowanym spojrzeniem w oczy Ślizgona. Czuł, jak w kąciku ust zbiera mu się gorąca ciecz. - J-ja… - głos łamał mu się nie mniej, niż rozmówcy. Gdy tylko rozchylił wargi, poczuł na języku obrzydliwy, metaliczny posmak. Rana na policzku była stosunkowo płytka, acz i tak zaczęła płakać dużymi, czerwonymi kroplami. Chłopak otarł skostniałą dłonią twarz, wpatrując się przez chwilę na obarczone juchą palce. – Chciałem cię ostrzec. – odparł niemal szeptem, głosem bardzo dalekim od swojego zwykłego, wesołego tonu. – Usłyszałem, jak Swann rozmawiał o akromantulach w lesie. P-podobno zapuściły się w dalsze tereny, zachodząc do wschodniej części oraz pod granicę z Hogwartem. – dopiero teraz zaczynał rozumieć, jak potworny błąd popełnił. On był na granicy z Hogwartem… on miał rozwaloną nogę… on pachniał po okolicy krwią. Liam zaczął dygotać, wpatrując się w punkt na ziemi. – N-Nie wiedziałem czy wiesz i-i… - zaczynał brzmieć dla siebie samego głupio. Musiał naprawdę poczuć tak idiotyczną potrzebę, by ryzykować życiem dla poinformowania Mefisto osobiście? Teraz wpadło mu do głowy, że mógł wysłać cholernego patronusa. Schował głowę w ramionach, zaciskając mocno oczy. - P-przepraszam…. Kostka bolała okrutnie, a chłopak krzywił się ilekroć dochodziło do jakiegokolwiek działania z jej udziałem. Przy okazji powiódł wzrokiem po okolicy, rozpaczliwie próbując znaleźć różdżkę, ale ściemniało się coraz bardziej, a Liam na ten moment nie miał przy sobie żadnego innego źródła światła, niż to, co miało wyjść zaraz na niebo. - N-nie. – jęknął, nie przestając błądzić spojrzeniem. – Boli ilekroć nią ruszam. Próbowałem wstać, ale… - przygryzł wargę, zaczynając domyślać się swojego losu. Momentalnie zrobiło mu się trzy razy chłodniej. – Z-Zostanę tutaj sam? – zapytał, zawieszając niemal błagalne spojrzenie na Mefistofelesie, rozpaczliwie szukając jakiejkolwiek pomocy z jego strony. Przypuszczał, że jej nie otrzyma, ale ta perfidna nadzieja w jego oczach umarła dopiero, kiedy Rivai doszedł do wniosku dlaczego Nox nie był w stanie mu pomóc. Coś ścisnęło go w gardle. - P-piłeś tojad, prawda? Las był straszny. Ból był straszny. Samotność była straszna. Zimno było straszne… ale zrobiło mu się słabo na myśl, że zaraz miał ponownie spotkać bestię, przez którą wszystkie wymienione punkty były o stokroć bardziej przerażające, niż przed nieszczęsną lekcją opieki nad magicznymi stworzeniami.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Nie sądził, że jego widok mógłby komukolwiek przynieść ulgę. Wyglądał okropnie, wyraźnie męczył się w ludzkim ciele, a poza tym stanowił chodzący przykład tego, jak bardzo niebezpiecznie może być w Zakazanym Lesie. Nie doszukiwał się zadowolenia na zakrwawionej twarzy Puchona. - Ostrzec? - Nie dopytał już ani razu, pozwalając aby Liam na spokojne wszystko wyjaśnił - choć w gruncie rzeczy, niczego spokojnego w tym nie było. Serce Mefisto zabiło pięć razy szybciej na wieść o akromantulach, o których oczywiście nic nie wiedział. Jako wilkołak miał całkiem niezłe szanse przeciwko przerośniętym pająkom, o ile tylko zwiększony refleks ratował go przed paraliżującym, śmiertelnie niebezpiecznym jadem. Inna sprawa, że te stworzenia poruszały się całymi gromadami, a z nimi nikt i nic nie miało szans. Mefisto przeklął Swanna, niezbyt dowierzając w to, jak dziwnie cała sprawa się potoczyła. Problem w tym, że teraz dotarło do niego, że obecność Liama w przeklętym zagajniku to tylko i wyłącznie jego wina. Strzelił nerwowo z palców, łagodniejąc nieco i wyzbywając się chęci do krzyków. Znaczy, dzieciak dalej wykazał się koszmarną głupotą, ale dobroć w jego serduszku rozczulała Mefistofelesa. Nawet teraz. - Okej. Okej, dziękuję, serio, ale nigdy... NIGDY więcej. Nie wiem c-co teraz... - Znowu urwał wypowiedź, lecz tym razem po karku przebiegły mu charakterystyczne ciarki, stawiające na baczność każdy włosek. Wzrok chłopaka uciekł do nieboskłonu, na którym zza chmur prześwitywał coraz bardziej wyraźny księżyc. Gdy powrócił spojrzeniem do siódmoklasisty, błyskawicznie zrozumiał największy błąd, jaki popełnił. Zamiast zapewnić mu odrobinę komfortu, to mówił szybko i nieskładnie, okazując swoje zdenerwowanie i podjudzając niepokój (strach?) rozsadzający chłopaka. I choć poważnie nie radził sobie z własnymi, szalejącymi emocjami, to zdobył się - z trudem - na uśmiech. Musiał zacisnąć dłonie w pięści, żeby nie było widać jak paskudnie dygoczą. Coś w nim pękło, gdy nadzieja w oczach Liama wygasła. Czuł się tak okropnie winny... Czemu to nie on przepraszał? - Nie - oznajmił, pierwszy raz zupełnie spokojnym tonem. Odchrząknął, chcąc pozbyć się chrypy, ale zupełnie nic mu to nie dało. Ostentacyjny pomruk wkradał się w każde jego słowo. - No, ja tu cały czas będę, tylko pewnie trochę... troszkę dalej. Ale, Liam, skarbie, przysięgam, że nic ci się nie stanie. - Na pytanie o tojad jedynie pokiwał głową, czując jak uśmiech blaknie na jego twarzy. Nie miał jak pocieszyć prefekta, żadne jego słowa nie miały wystarczająco dużej siły, a czyny... cóż, lepiej byłoby w ogóle bez nich. Mefisto chciał pomóc mu i zgarnąć trochę czerwieni, ściekającej po puchońskim policzku, ale zamarł tuż przed tym, jak jego palce miały zetknąć cię z ciepłą cieczą. Jemu nie było zimno; fala gorąca zalała go na nowo, gdy nagle przestał widzieć przed sobą przyjaciela, a wzrok przyćmiła mu czerwień. - Musisz trzymać nogę w górze. - Ciężki oddech Noxa przeszedł niespodziewanie w gardłowy warkot, zupełnie nieludzki. Chciał jeszcze pospiesznie zdjąć z siebie koszulę, ale zamiast tego płynnym szarpnięciem rozerwał materiał, zaskoczony nagłym przypływem siły. To był całkiem oczywisty znak, że przydałoby się już odsunąć, a najlepiej - odejść, odbiec. Ale kiedy spróbował podeprzeć się ręką i wstać, ta załamała się pod nim z donośnym trzaskiem. Nie krzyknął. Wypuścił powietrze bezgłośnie, zaciskając powieki i wyklinając w duchu cały świat. Przebłysk świadomości pokonał uciążliwy ból, przelewający się już na całe ciało; Mefisto jakimś cudem dźwignął się na nogi i, w pół zgięty, odszedł na kilka kroków. Zależało mu na tym, by przynajmniej Rivai nie musiał tej przemiany widzieć - by nie słyszał jęków i krzyków, przechodzących w skowyt. Pełnia była niestety zbyt mocna, a księżyc zbyt jasny, aby zapewnić wilkołakowi komfort egipskich ciemności. Ściągnął spodnie, jedną ręką, podpierając się ramieniem o drzewo. Rozerwał chyba nogawkę, ale nie dostrzegł tego, ponieważ opadł już na ziemię i parsknął ciężko. Merlinie, czas jakby zwolnił. Mefistofeles czuł dokładnie każdą pękającą kosteczkę, wydłużającą się lub skracającą - czuł jak skórę zaczyna pokrywać gęsta sierść, jak reszta ubrań w strzępach opada na ściółkę leśną. Gdzieś w tym wszystkim jęknął, gdzieś przeklął, gdzieś prawie zaszlochał; dopiero gdy ostatni ostry ząb przestał się formować, ludzkie cierpienie Noxa ustąpiło rozpaczliwemu skomleniu. To natomiast zaraz ucichło. Minęło kilka ciężkich sekund, podczas których olbrzymi potwór tkwił w bezruchu, nie wydając z siebie żadnego odgłosu. W końcu ból odszedł w niepamięć, a bestia przeciągnęła się z lubością, odwracając twarzą - nie, pyskiem - w stronę pół-siedzącego pod drzewem siedemnastolatka. Błyskawicznie zaczął drżeć, wbijając pazury w ziemię i opuszczając łeb. Zapach drażnił go w nozdrza, chwytał za serce; instynkt podpowiadał Mefistofelesowi, aby zacisnął szczęki na szyi zakrwawionego chłopaka. Och, jak bardzo tego chciał... Nie pragnął niczego tak mocno jak uderzenia ciepłej krwi na podniebieniu, jak trzasku łamanych kości pod naciskiem łap. A myśl „to Liam” rozbijała się po jego głowie coraz słabiej. Nie trzeba było być specjalistą, aby dostrzec mięśnie wilkołaka spinające się do skoku.
Liam widział, że Mefistofeles nie wyglądał najlepiej. Zmęczony czasem przed pełnią, na kilka minut przed jej pełnym blaskiem musiał cierpieć dziesięć razy mocniej, niż kiedy Liam widział go na ostatniej lekcji ze Swanem, na początku miesiąca. Zawinięty w kocu, niemal chorobowy Wilk był czymś zupełnie innym od bestii, która powoli wychylała łeb spod ludzkiej skóry mężczyzny. Ale w tym jednym momencie, w którym ujrzał go wśród czarnych drzew, jego twarz, jakkolwiek niezmieniona przez grymasy i nadchodzący ból – była po prostu znana. Budziła nadzieję – a że i ona po pewnym czasie umarła, to już inna sprawa. Przestawał karmić się złudzeniami, że istniał najmniejszy cień szansy na wydostanie się z lasu jeszcze dzisiejszej nocy. Ból promieniował mu niemal po całej nodze, a zimno zdawało się nieznośne. Wydawało mu się, że przemókł od wilgotnego podłoża… skarpeta oplatająca teraz mocno napuchniętą kostkę z pewnością nasiąknęła już wodą. Jeśli wyjdzie z tego żywy, z pewnością nie z tym samym zdrowiem. Teraz pytanie czy ograniczy się tylko do kataru i gorączki czy niedyspozycja wykrzywi mu również psychikę. „Troszkę dalej.” Drżał przeraźliwie mocno, ze wzrokiem wlepionym w twarz Mefisto. Jeszcze nie pojmował, że czekają go długie godziny, nim zacznie się przejaśniać; lub pojmował, ale wciąż nie był w stanie sobie wyobrazić, że dłużyć potrafiła się minuta… co dopiero wyższe z jednostek czasu. Nie wiedząc za bardzo co ze sobą zrobić, po prostu pokiwał głową z lekką oznaką paniki, która zaraz płynnie przeszła z lekkiej w cholernie dużą. - Mef? – wytrzeszczył oczy z rozszerzonymi ze strachu źrenicami, orientując się, że księżyc nie miał ani krzty wyrozumiałości dla chwili; zmiana zaczęła postępować, wyrywając z ust mężczyzny dźwięki, o które Liam nigdy nawet nie śmiałby go podejrzewać. Potworny warkot wcisnął delikatną sylwetkę młodzieńca w drzewo tak mocno, że szatyn był w stanie dokładnie wyczuć teksturę kory, która przebijała się przez warstwę płaszcza, szaty i koszuli, docierając do skóry. Przemiana była najpotworniejszą sceną, jaką kiedykolwiek zarejestrowały siedemnastoletnie, błękitne oczy chłopaka. Rivai rozchylił nieznacznie usta, wgapiając się w cierpienie Mefistofelesa z olbrzymim niezrozumieniem. Jakby nie potrafił uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Że to się dzieje co miesiąc. Dla niego Nox wyglądał, jakby właśnie umierał w najbardziej dotkliwy i bolesny sposób, jaki tylko wymyślił dla nich świat, w którym żyli. Trzask, warkot, skowyt, świst… Nie mrugnął ani razu, nawet nie zauważając, że przez cały czas wbijał paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni, rozdzierając skórę w kilku miejscach. Pełnia pokazała się w całej odsłonie, rzucając białe światło między koronami drzew. Oświetliło ich obie sylwetki… Liam wydawał się równie blady, co błyszczący ponad nimi księżyc, a Nox… Nox stał się koszmarem Rivaia. Rozpoznawał tę bestię. Każdy charakterystyczny punkt na jej pysku, kolor sierści, kształt uszu… ale strach, jaki czuł był inny, niż tamtej nocy. Wówczas z góry zakładał, że wilkołak był bezrozumną maszyną do rozpłatania gardeł tych, którzy ośmielili się stanąć mu na drodze. Teraz… związano mu ręce. Nie potrafił patrzeć na likantropa jak na bezosobowe monstrum, o którym czytał w książkach. To był Mefistofeles Nox. Ślizgon z trzeciego roku studiów, który był pierwszą osobą, jaka zaprosiła go na randkę. Mieszkał w Hogsmeade i do tej pory zdążył ściągnąć go do siebie trzykrotnie, a każda wizyta sprawiała, że bawili się doskonale. Pracował w menażerii, posiadał diabelnie rozkosznego kota i ciężką przeszłość. Pamiętał jego uśmiech, złośliwy czy szczery… na myśl przychodził mu zakłopotany wyraz twarzy, gdy wręczał mu koc… koc, w którym parę dni później zobaczył go na jednej z lekcji. Był wytatuowany, wysportowany i utalentowany, a przy tym cierpliwie znosił całą paplaninę Liama, ba, samemu czasem się rozgadując… … widział tę osobę z obrośniętym ciemną sierścią pyskiem i choć wrażenie było potwornie osobliwe, Rivai nie miał już podstaw, by dłużej oddzielać od siebie te dwie postacie: Mefisto i wilkołaka. Niemniej strach był... i był inny. Większy. Szczerszy. Bo mu po prostu ufał, a wizja zabicia tego zaufania przyszpilała go tylko mocniej do drzewa. Oddech miał szybki, a serce obijało mu się w piersiach niemal boleśnie. - Mefi… t-to ty? - szeptał, czując, jak stróżka krwi spływa mu z kącika ust, wzdłuż twarzy po brodzie, w końcu kapiąc na materiał płaszcza. Był przerażony. Kompletnie sparaliżowany strachem, niemal zastygły w bezruchu, nie licząc unoszącego się i opadającego pod wpływem oddechu ciała. Podobnie, jak podczas ich pierwszego spotkania – niemniej teraz chłopak zamiast zamykać oczy i czekać na śmierć… wpatrywał się ze strachem niemal w ślepia bestii, doszukując się tego mężczyzny, z którym kilka dni temu śmiał się przy strojeniu w garnitury. – Przysięgałeś. - drżał mu głos.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Żal zdawał się rozrywać serce Mefistofelesa i to bolało bardziej, niż przemiana. Świadomość, że tuż za nim znajduje się ten słodki chłopak, którego całe jestestwo opierało się na niewinności, dobijała Ślizgona. Nie był w stanie wyobrazić sobie, że miałby zrobić mu krzywdę, pokazać się z tej gorszej - najgorszej? - strony. Pamiętał doskonale ile strachu napędził siódmoklasiście tamtym pierwszym wyskokiem, a był on w pełni niezamierzony i przypadkowy; teraz nawet nie musiał się starać, aby zbudować atmosferę prawdziwej grozy. Widział przerażenie w błękitnych oczach swojego towarzysza jeszcze zanim się odsunął, ale nie wytrzymał tego spojrzenia. Musiał uciec, odsunąć się, po prostu... Po prostu nie mógłby go skrzywdzić. Tu już nie chodziło o to, że za jakikolwiek wyskok podzieliłby losy ojca w więzieniu; nie przejmował się nawet własnymi zasadami moralnymi i etycznymi. Największy problem polegał na tym, że Mefistofeles Nox fizycznie i psychicznie wiedział, że jeśli skrzywdzi Liama, to sobie z tym nie poradzi. Ale tonął coraz bardziej w natłoku emocji, w energii kumulującej się w jego piersi i wychodzącej na zewnątrz w formie ostrzegawczego warkotu. Wilkołaki nie były stworzeniami atakującymi jedynie w zagrożeniu - znane były z atakowania czarodziejów, a nie mugoli. To ich krwi pragnęły, a nie przypadkowych śmiałków wkraczających na nieodpowiednie terytorium. I Ślizgon też, tępo podporządkowany genom, powstrzymywał się ostatkiem sił. Gdzieś z tyłu głowy pamiętał wcześniejsze spotkania z ludźmi. Fire, następnie podwójna katastrofa na lekcji Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami... I za każdym razem kogoś krzywdził. Czy to było popchnięcie, przewrócenie, czy śmiertelne wystraszenie. W końcu potwór wyrwał do przodu, aby zaraz ugiąć się, powstrzymać, niemal przewrócić - zupełnie tak, jakby w połowie skoku zmienił zdanie. Parsknął przy tym wściekle, próbując złapać oddech, tak bardzo zagubiony w szaleńczym porywie. Nie wiedział już co robić, wpatrując się uparcie w swoją ofiarę i czując, jak pazury wyginają się nieprzyjemnie, wbijane w jeszcze zmarzniętą ziemię. Warkot ucichł, jak odjęty machnięciem różdżki - wilkołak w ogóle nagle się uspokoił, odrobinę rozluźniając i prostując. Dalej drżał niespokojnie, ale nie szykował się do ataku; nie obnażał kłów, stęsknionych za rozrywanym pomiędzy nimi mięsem. Chyba musiał dopisać Liama do listy idiotów, którzy mieli czelność nazywać go w tak banalny sposób, nawet kiedy przywdziewał skórę bestii z najgorszych koszmarów. Z tym, że o ile w innych przypadkach tracił resztki rozumu, prowokowany traktowaniem go jak pieska salonowego, tak tym razem chyba rzeczywiście potrzebował przypomnienia, że jest po prostu Mefim. A wytknięcie mu przysięgi zadziałało niczym wylanie wiadra lodowatej wody na głowę. Pamiętam, młody. Odwrócił gwałtownie pysk, celowo zahaczając przy okazji kłem o własne przedramię. Słodka, metaliczna ciecz pozostawiła niewielkie piętno na jego języku, wystarczająco rozpraszające. Sierść potwora skleiła się nieco, ale to była stosunkowo powierzchowna rana - miała jedynie odciągnąć uwagę poszkodowanego. Łypnął raz jeszcze na siedzącego pod drzewem chłopaka, a następnie odwrócił się i z gracją nieludzką, piekielnie nierzeczywistą w obliczu leśnego podłoża, pomknął w gęstwinę. Pokonał raptem kilkanaście metrów, uginając się przed gałęziami i przeskakując ponad zawalonymi pniakami; dotarł do swojej "skrytki", czyli niewielkiego zawiniątka z kocem i kurtki, porzuconej jeszcze przed przyjściem Puchona. Ciężko było się zatrzymać, bo las wołał Mefisto, a strach przed nagłym powrotem do tego cudownego zapachu krwawiącego Liama, dodawał mu sił. A jednak na widok własnych dóbr (szkoda, że nie było tam różdżki), musiał przystanąć. Musiał podeprzeć się o drzewo, musiał rozbudzić trochę człowieczeństwa, musiał w końcu boleśnie zawyć, aby wyzbyć się chociaż odrobiny dzikości. Tego nie lubił w likantropii - tego, jak musiał ze sobą walczyć, żeby nie krzywdzić innych. Wszystkie uroki pełni znikały, bo martwił się o kogoś innego; nie doświadczał błogiej wolności, a wręcz przeciwnie. Ból przemiany stał się psychiczny. Pochwycił w zęby koc, nie sprawdzając czy coś z tego zawiniątka nie wypadło. Tym razem szedł powoli, pilnując każdego kroku i koncentrując się tylko na oddechu, pochłanianym przez gruby materiał. Nie spojrzał na Liama, kiedy do niego dotarł; zacisnął szczęki mocniej, by w końcu je rozluźnić. Cóż, jeśli mogło się Puchonowi przydać, to chyba dobrze... Nox sam nawet nie pamiętał, co tam miał. Z pewnością kurtka, nieszczęsny sweter i oczywiście koc - powinna też być tam butelka wody, a może i rolka bandażu? I pewnie cała sterta drobiazgów poupychanych po kieszeniach, od paczki papierosów mentolowych, przez mugolską zapalniczkę, aż po pomięte w kulki rysunki. Wilkołak chwilę gapił się na chłopaka, nie wiedząc kiedy już podnosząc na niego wzrok; podparł się nawet łapą o drzewo nad nim, ale tylko strząsnął trochę kory ostrymi pazurami. Potem przesunął językiem po ociekających śliną kłach, postępując parę kroków w tył. Nie chciał go zostawiać - Merlinie, gdyby tylko mógł, to położyłby się zaraz obok, przynosząc gęstym futrem ukojenie podczas mrozu. Jakaś człowiecza część umysłu Mefisto rozważała nawet pociągnięcie Rivai'a do zamku... Ale to wszystko wymagało kontaktu, a student otwarcie nie wierzył w swoją siłę. Teraz też widział po sobie, że przestaje zwracać uwagę na bladą skórę przestraszonego prefekta, a zamiast tego obserwuje drogę spływającej po jego policzku krwi. Znowu. Skoczył w bok błyskawicznie, gwałtownie i miękko; pomknął zaraz przed siebie, odpychając się mocno łapami od wilgotnego podłoża i błagając Merlina o więcej siły. Ograniczone możliwości ruchu miał nie tylko ze względu na buszujące po krzakach akromantule, ale teraz dodatkowo nie potrafił przestać wyłapywać w powietrzu zapachu potencjalnej ofiary - nie, przyjaciela.
Liam doskonale wiedział, że postać wilkołaka, w którą niezmiennie wlepiał wzrok zdecydowanie zasługiwała na nazwanie jej nieco godniejszym mianem, choć nie mógł nic poradzić na fakt, że dla niego Mefistofeles zawsze będzie już Mefim i nie miało to najmniejszego związku z ujmowaniem mu honoru czy bezwzględnym dążeniem do zdruzgotania reputacji Ślizgona. Było krócej, to przede wszystkim. Drugą równie ważną wartością był fakt, że takie długie i groźne imię czasami po prostu do mężczyzny nie pasowało; nie zawsze wydawał się niebezpieczny. Miał plątać sobie język dwunastoliterowym słowem, gdy akurat sobie z nim żartował? Dowcip umrze, nim dojdzie do końcowego „s”… Niemniej trzeba przyznać, że siedzący pod drzewem Liam nie zaprzątał sobie głowy podobnymi bzdurami. Chociaż na co dzień chodził rozweselony jak mało kto, śmiejąc się i uśmiechając do dosłownie każdej napotkanej osoby, teraz czasownik „żartować” zdawał się dla chłopaka nie istnieć. Zauważając zmianę w postawie wilkołaka, znowu zapaliła mu się nadzieja, że może wyjdzie cało z tego starcia. Doszukał się w obcych oczach bestii, tego samego mężczyzny, który przed momentem wyraźnie chciał się na niego wydrzeć, acz okoliczności dolepiły mu język do podniebienia. Nie otrzymał od niego wielu rad czy słów otuchy, po prawdzie Mefisto zestresował go tylko jeszcze bardziej, ale Liam nie potrafił oczekiwać od niego niczego więcej. Najważniejsze, że w ogóle go spotkał. Kiedyś powiedzieli sobie, jaki mają stosunek do samotności; Rivai zawsze czuł się pewniej, gdy obok niego ktoś stał. W ciemnym, magicznym lesie, opętanym przez akromantule z powołaniem eksploracyjnym z radością powitałby kogoś, kto darłby mu się nad uchem do końca tej parszywej nocy; byleby był ktoś. Nagle wilkołak odbiegł od chłopaka, ale nie dało to najmniejszej ułudy, że przestał być obok. Wciąż go słyszał, a konkretniej jego wycie, które wyrwało się z krtani bestii i poniosło po całym lesie. Dopiero teraz poczuł jak mocno zaciskał zęby przez cały ten czas. Korzystając z chwili, że został sam i nie zdążył jeszcze ochłonąć po widoku likantropa, tym samym powstrzymując się od przelania strachu na las, jako całokształtu, postarał się ponownie wytrzeć twarz wierzchem dłoni. Krew nie leciała już tak obficie, niemniej pieczenie nie pozwalało mu przestać myśleć, że rana wciąż była świeża, absolutnie nie pomagały też ręce pozdzierane paznokciami od wewnętrznej strony. Był tu ledwie kilka minut, a już zdążył się porysować mocniej, niż w przeciągu ostatnich kilku miesięcy… spróbował ułożyć się wygodniej, ale noga uniemożliwiła mu dłuższe kombinowanie z pozycją, szczególnie, że Mefisto szybko do niego wrócił i oczywiście sparaliżował go po raz kolejny. Nie wydusił z siebie najmniejszego słowa, pozwalając bestii się zbliżyć… ufał mu. Naprawdę szczerze wierzył, że nie zazna z jego strony niczego złego, ale ta wiara nijak nie powstrzymywała wrażenia, że to wciąż było straszne. Gdy Mefistofeles oparł się ogromną łapą o drzewo, pod którym siedział chłopak… Liam myślał, że nie wytrzyma i po prostu zacznie szlochać. Zacisnął mocno powieki i odsunął głowę tak mocno, jak tylko był w stanie, nim nie usłyszał, że znowu zostawił go w spokoju. Na szczęście i niestety. Nim nie zaczął panikować, pochwycił w końcu w drżące dłonie przyniesione fanty i zaczął je oglądać. Kurtka, zapalniczka, koc… uniósł głowę ku górze, raz jeszcze spoglądając na sprawcę całego zamieszania. Białe światło księżyca oświetlało okolicę dość przyzwoicie, a przynajmniej Liam widział mniej więcej zarysy całego otoczenia, a tylko dalsze rejony ginęły w beznadziejnej ciemności. Przycisnął kurtkę bliżej do siebie, niemal się do niej przytulając. I co teraz? Teraz czekasz, Liam. W ciemności. Samotności. Ciszy… ciszy? Nie wiedział jak długo trwał w bezruchu, czekając na jakikolwiek pomysł od siebie czy sił wyższych, co powinien zrobić, gdy nagle jego głowa zaczęła płatać mu paskudne figle. Widział zarysy drzew, wiedział mniej więcej jak układały się ścieżki… ale co z tego, gdy wciąż było ciemno i niebezpiecznie? Schował nos w kurtkę, dalej dygocząc. Czuję, jak ktoś na mnie patrzy…
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Mefistofelesowi łatwiej było wmawiać sobie, że lepiej mu jest właśnie w samotności. Nie musiał się wtedy o nikogo martwić, o nikogo dbać, o nikim myśleć. To chyba dalej pozostawała jego głupia wizja wolności... A potem przypominał sobie, jak przyjemnie biegało się u boku rodziców albo znajomych. Jak dobrze rozmawiało się z Liamem. Jak miło było czasami po prostu... dopuścić kogoś do siebie. Choćby odrobinkę. Niezależność łamała serce, ale jednocześnie dawała obłudę chronienia go przed ciosami znacznie bardziej bolesnymi. Akurat Rivai powinien częściowo to zrozumieć - czy nie on tak bronił się przed bardziej romantycznymi uczuciami? Niby na innych zasadach, ale jednak! Oddalał się od skraju lasu, trochę zapominając o ostrzeżeniu odnośnie akromantul. Mefisto zawsze w wilczej postaci czuł się jak władca tej przestrzeni, toteż o niebezpieczeństwie przypominał sobie dopiero w ostatniej chwili. Tak było też teraz; każdy nowy zapach wzbudzał jego czujność, podobnie zresztą działały niepokojące dźwięki. Nie zmieniało to faktu, że Ślizgon musiał zgubić oddech w szaleńczym biegu, aby w końcu zwolnić. Przemykał zwinnie pomiędzy drzewami, nie napotykając żadnych bestii groźniejszych od niego. Co chwilę wracał, niespokojny, w okolice, w których pozostawił Liama - nie potrafił sobie wybaczyć, że Puchon został sam. Potrzebował zaspokoić choćby swoje sumienie, tak więc nie odchodził zbyt daleko, trzymając się słów rzuconych siódmoklasiście. Inna sprawa, że nie zbliżał się już aż tak znacząco, raczej tonąc w ciemnościach i oszczędzając chłopakowi wrażeń. Nie musiał go widzieć, aby już panikować, że jednak straci kontrolę... Wystarczał zapach, nie - świadomość. Odgłos powietrza wydychanego przez młodego prefekta. Musiało minąć kilka godzin, kiedy Mefisto zorientował się, że jego rutynowy obchód coraz mniej przypomina czajenie się na bezbronne zwierzę, a bardziej uspokojenie rozszalałego serca. Było coś uspokajającego w każdym sprawdzeniu, że chłopakowi nic złego się w międzyczasie nie zdarzyło - a tu warto zaznaczyć, że Nox faktycznie pilnował. I choć nie zwracał uwagi na żadne zbłąkane zające czy jackalope, a także sowy czy inne ptaki, to wszystko większe (lub bardziej niebezpieczne) nie miało szans przemknąć do tej kuszącej, unieruchomionej pod drzewem ofiary. Co nie zmieniało faktu, że ktoś - a właściwie, coś - musiał teorię Noxa sprawdzić. Nic dziwnego, że wystarczyła chwila nieuwagi, aby na skraj lasu zakradł się Czerwony Kapturek, wyposażony w gigantyczną pałkę (a jeśli kogoś bardzo interesują rozmiary, to była chyba nawet większa od niego!). I ciężko byłoby określać, z jakiej racji goblinopodobne stworzenie zapuściło się na te tereny. Być może zamiłowanie do krwi ściągnęło go do Liama, mimo wszystko zbrukanego charakterystyczną dla drapieżników wonią; a może po prostu sam Rivai źle dobrał miejsce i uszkodził kostkę akurat na terytorium potworka. Nieistotne były same w sobie powody, bowiem Kapturek nie miał dobrego humoru, a napatoczenie się na jakiegoś uczniaka z Hogwartu, to był niczym podarek od niebios. Zbliżał się już niebezpiecznie blisko Puchona, gdy Mefisto w końcu dotarł na miejsce. Wyjątkowo niefortunnie przystanął za drzewem, o które wspierał się chłopak; pozostawał zatem przez niego niezauważony, przyczajony i bezszelestny. Do czasu, oczywiście. W końcu wypuścił z siebie wściekły warkot, któremu towarzyszyło coś na kształt szczeknięcia - kłapnął zębami i wysunął się z cienia, aby odgonić Czerwonego Kapturka. Na zachętę nawet odepchnął go łapą, niezrażony tym, że po ramieniu dostał ciężką pałką. Uroki bycia wilkołakiem zapewniały większą odporność, toteż poza siniakiem nie było zbyt wielkiego zagrożenia. Odwrócił się do siedemnastolatka, a serce znowu zabiło mu szybciej. Nie potrafił sobie wyobrazić tego, jak bardzo chłopak musiał się bać i jak ciężkie musiało być dla niego przetrwanie jej nocy - w dodatku żadna pomoc ze strony Mefisto nie pomagała, bo mógł odganiać całe zło tego świata, ale wciąż sam nim był. To było bardzo dziwne uczucie, nagle tak rozpaczliwie zapragnąć powrotu do formy, w której zwykle czuł się gorzej. I wszystko to tylko dla jednego uczniaka, który pewnie nigdy się do niego więcej nie odezwie... Przepraszam. Stracił poczucie czasu i niezbyt wiedział, ile godzin dzieli go jeszcze od świtu. Fakt faktem odczuwał już drobne zmęczenie - to nie było tak, że każdą pełnię likantrop spędzał na ganianiu w kółko po lesie. Niekiedy drzemał w jakimś przyjemnym zakątku, a takiemu odpoczynkowi nie towarzyszyły żadne sny czy koszmary. Było idealnie, swojsko, dziko, rozkosznie, naturalnie. Stracił całą swoją energię, oglądając się na Liama i rozważając, czy podejście krok bliżej nie wzmocni chęci porozrywania go na kawałki. Nie ryzykował, znowu tonąc w cieniu Zakazanego Lasu, zwalniając tempa i nawet już nie ukrywając faktu, że nieustannie spacerował w pobliżu. Merlinie, naprawdę czekał na koniec...
Wzorcowo, gdy ktoś się boi, powinien myśleć o rzeczach, które odwróciłyby uwagę delikwenta od piorunującego strachu. Liam miał tyle szczęśliwych wspomnień; w końcu nie bez powodu tak łatwo szło mu wyczarowywanie patronusa (a przynajmniej na egzaminie). Miał przyjaciół, rodzinę, zainteresowania… nie potrafił zliczyć żartów i śmiesznych sytuacji, które przeżył w swoim życiu, a które na pewno z łatwością przywołałyby uśmiech na jego twarzy, gdyby tylko był w stanie wykrystalizować w łbie podobny pomysł. Wobec tego, co świeciło mu w głowie zamiast radosnych widm przeszłości? Czuję, jak ktoś na mnie patrzy… Gdy ostatnim razem spacerował po lesie z Neirinem, ten straszył go, że czuł czyjąś obecność. Liam w tamtym momencie był stuprocentowo pewien, że winowajcą była wówczas choroba, która przecież nie raz dawała Walijczykowi poczucie, że nigdy nie był osamotniony. I najpewniej, gdyby miał podejść do tego racjonalnie, wciąż trzymałby się takiego oświadczenia… ale tej felernej nocy nie podchodził racjonalnie do niczego. Wyściubił nos z kurtki Noxa, zdobywając się na pierwsze, dłuższe rozejrzenie po okolicy. Wzrok był na tyle przyzwyczajony do mroku, że potrafił rozróżniać kontury drzew od krzewów… ale umysł podburzony wspomnieniem Neirina, natychmiast zaczął dopowiadać sobie różne niestworzone rzeczy. Absolutnie czuł czyjąś obecność. Kątem oka widział świecące oczy, które gasły ilekroć odwracał w ich kierunku głowę. Pomiędzy konarami nieustannie widział przemykającą sylwetkę jakiejś humanoidalnej postaci. Wpadał w taką paranoję, że pewnej godziny zinterpretował szum liści jako nawoływanie jego własnego imienia. Nie zaznawał spokoju choćby na minutę, dygocząc już nie tylko z samego strachu, ale zwyczajnego zimna. Wieczór zmienił się w najszczerszą noc, a wraz z nią przyszły mrozy. Liam wciąż nie mógł założyć buta, ze względu na piekącą opuchliznę, do tego czuł, że siedział na czymś mokrym – całe podłoże było wilgotne przez roztopy. Opatulił się szczelniej własnymi ubraniami, ale im dłużej przyszło mu czekać na świt, tym wychładzał się coraz bardziej. Czuł, że jego twarz była lodowata, dodatkowo nieprzyjemnie ściągnięta na policzku przez zaschniętą ranę. Próbował ratować się zabunkrowaniem całej głowy pod kocem, ale… z łbem pod materiałem nie widział otoczenia; a co, jeśli coś miało zamiar to wykorzystać i się na niego rzucić? Wciskał się w drzewo, rozpaczliwie tęskniąc za ciepłym, bezpiecznym łóżkiem, które zostawił w dormitorium… na pewno przy okazji napędził współlokatorom potwornego stracha… O Merlinie, a jeśli go szukają…? Czas upływał mu okropnie ślamazarnie… nie, żeby się nudził. Gałęzie migające mu w oddali doskonale nadawały się na nogi akrmantuli, wyłaniającej się z ciemności, skupiając spojrzenie młodego na dobre półtorej godziny, aż w końcu silniejszy podmuch wiatru przekonał go, że w podobny sposób mogą ruszać się wyłącznie konary drzew; nie kończyny gigantycznych pająków. Trwał przez większość czasu w jednej pozycji, po długiej chwili siląc się, by przysunąć nogi bliżej własnego ciała. Okupił operację zbolałym jękiem; zahaczył kontuzjowaną nogą o ziemię, niemal podskakując z bólu, a na dodatek potwornie zdrętwiał. Zdobył się również na zarzucenie sobie kurtki Mefistofelesa na ramiona. Dobrze, że był od niego większy. Chłopak mógł zatonąć sobie w materiale. Z płaszczem, kurtką, dwoma szalami i kocem było mu trochę łatwiej utrzymać ciepło… co nie zmienia faktu, że wyglądał trochę desperacko i nie przestawał drżeć, obserwując jak z ust wylatują mu gęste kłęby pary. Gdy spędzał kolejną godzinę na próbach rozpaczliwego zahaczenia myśli o coś przyjemnego…. Czerwony Kapturek. Wyprostował się niemal natychmiast, odruchowo łapiąc ręką do kieszeni szaty, w której zwykł trzymać różdżkę. Oczywiście zapomniał, że nie miał prawa jej tam zastać, toteż zmierzające w jego kierunku gnomo podobne stworzenie, wymalowało na twarzy chłopaka kolejną trwogę. Przycisnął się mocniej do drzewa, z przyspieszonym oddechem przeszukując ubrania po innych kieszeniach, natrafiając tym samym na fanty samego Mefistofelesa, gdy… warkot. Tak bliski warkot, że w pierwszej chwili znowu sparaliżował go strach. W napięciu śledził akcję, próbując zakopać się jeszcze bardziej pod warstwami ubrań i koca, w jakimś pierwotnym instynkcie chcąc schować się przed wzrokiem zagrożenia, jakiekolwiek by ono nie było. Obserwował w milczeniu działania wilkołaka i choć się nie ruszał i nie wydobywał z gardła żadnego słowa – był spanikowany. I na tamtą chwilę potwornie zmęczony psychicznie; być może już na tyle mocno, że nie silił się na zbytnią ekspresję, gdy po raz setny tej nocy umarł w środku ze strachu. Po prostu patrzył dużymi oczami na bestię, obserwując, jak ta przegania Czerwonego Kapturka, a później, po wpatrzeniu się w jego twarz, ponownie ucieka w ciemność. Strach opuścił go dopiero bardzo blisko świtu, gdy wymęczony do granic możliwości Liam, w końcu oparł się policzkiem o korę drzewa i odpłynął w płytki, niespokojny i cholernie niewygodny sen. Pierwszy od tylu godzin nieustannego przyspieszonego oddechu, zimnego potu na plecach czy dygotań z zimna. Na niebie zaczynało robić się szarawo, odsłaniając przed uczniem odrobinę mniej straszną wersję lasu; niestety nie mógł jej dojrzeć przez zamknięte oczy. Dzień odsłonił szczegóły jego wyglądu. Skóra Liama była trupio blada, miejscami aż lekko zsiniała od chłodu. Policzek w blasku nadchodzącego świtu prezentował się nie mniej atrakcyjnie; rozorana rana zdążyła zakrzepnąć, acz zaschnięta krew rozprowadziła się za sprawą samej dłoni chłopaka po całej twarzy, sprawiając ułudę większych obrażeń, niż które faktycznie nosił na sobie uczeń. Miał jej więcej w kąciku ust, trochę na brodzie, jucha zahaczyła również o nos… włosy były potargane, ubrania i koc brudne od zaschłych, zwilgotniałych liści… Liam czuł niewyobrażalny chłód własnej skóry, który w akompaniamencie z jego zamkniętymi oczami i wreszcie uspokojonym, dość wolnym oddechem, mylnie mógł dopuścić osobę trzecią do zinterpretowania, że po prostu tu zmarł.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Ta noc dłużyła się, jak żadna inna. Mefisto nie cieszył się ani chwilą spędzoną w wilkołaczej formie, skoncentrowany tylko i wyłącznie na tym, co mógłby zrobić. Nie wiedział jak pomóc Puchonowi, do głowy nie przychodził mu żaden pomysł - tonął zatem w poczuciu winy, żalu i współczuciu. Najwyraźniej było coś, co całkiem nieźle tłamsiło wewnętrzną bestię Ślizgona; wystarczyło od cholery troski, aby zapomniał o radosnym hasaniu po lesie. Godziny zacierały mu się w jednym wielkim chaosie. Nie miał pojęcia kiedy przytrafił się incydent z Czerwonym Kapturkiem, ani kiedy przestał się faktycznie czaić i przechodził pomiędzy drzewami spokojniej, wolniej, jawniej. Nie miał pojęcia, która opcja bardziej uspokoi Liama, ale musiał karmić się myślą, że to wszystko jest z dobrymi intencjami i hej, to musi się jakoś liczyć. Po jakimś czasie zorientował się, że Rivai najwyraźniej padł z wykończenia, a nie było to zbyt pokrzepiające, bo Mefisto od razu zmartwił się, że jego ofiara - tfu, przyjaciel - faktycznie w tym wszystkim ucierpi. O ile gobliny mógł odganiać, tak nie miał jak pokonać zimna czy obrażeń wyniesionych z wcześniejszych potyczek w Zakazanym Lesie. I drażniło go to, że nie mógł nic zrobić... Chociaż sam nie marznął ani odrobinę. Słodka Morgano, poważnie zaczynał odchodzić od zmysłów, poddając się tak znienawidzonej bezsilności. W końcu nadszedł ten upragniony świt, mozolnie rozjaśniając niebo. Nox przemknął cicho niedaleko Liama, dbając o to, aby go nie zbudzić; zabrał jedynie swoje porzucone na trawie spodnie, a następnie ruszył w odrobinę dalszą wędrówkę, chcąc rzeczywiście zniknąć z pola widzenia prefekta. Nie zaszedł zbyt daleko, bo oczywiście uchwycił go blask wschodzącego słońca. Wilkołak zaskomlał rozpaczliwie, w swoim dzikim instynkcie nagle już nie chcąc powrotu do ludzkiej formy - potem po prostu pochłonęła go fala bólu, rozrywającego każdy skrawek ciała. Dyszał ciężko, uparcie tłumiąc wszelkie odgłosy. Ogarnęła go desperacja tak silna, że w ostatnim porywie szału, dusząc okrzyk, wbił kły we własny nadgarstek. Kiedy poluzował uścisk szczęk, o jego posiadaniu pyska świadczył jedynie krwawiący ślad na skórze. Sam Mefisto, drżąc z bólu, zimna i czegoś na kształt strachu, poderwał się błyskawicznie. Wszystko go bolało, tak więc niezbyt kontaktował przez cały proces zakładania spodni (warto dodać, że to przez Liama nie miał bielizny i nie, nie w ten fajny sposób!), których jedna nogawka rzeczywiście była u dołu postrzępiona. Wdech, wydech. Cholera, jak zimno. Młody. Zupełnie boso, za strój mając jedynie pobrudzone, przemoknięte i poszarpane jeansy, puścił się biegiem w miejsce, które miał zapamiętać już chyba na wieki. Ignorował ból, jeszcze spinający niektóre mięśnie w jego ciele; nie zajął się ani sprawdzeniem drobnej ranki na ręku, ani otarciem krwi, dalej zalegającej na jego wargach. Zatrzymał się dopiero wtedy, kiedy mógł paść na kolanach obok Puchona i chwycić go mocno za rękę. - Ej, młody - wychrypiał, czując, że jest mu niedobrze. Po przemianie, wysiłku z biegania i bólu, po zobaczeniu chłopaka w takim stanie... Po spędzeniu całej nocy na przeżywaniu okrutnego poczucia winy. - Liam, do kurwy nędzy, żyj, bo inaczej cię zabiję. - Ułożył dłoń na niezranionym policzku siódmoklasisty, przyciągając ją do siebie i próbując opanować swoje niespokojne podrygiwanie, bo musiał zobaczyć te błękitne tęczówki i musiał upewnić się, że już wszystko w porządku. Było mu zimno i źle, miał ochotę zwymiotować albo zemdleć. Za jakie grzechy...