Jeśli tutaj się znalazłeś to jeszcze nie dostaniesz szlabanu a co najwyżej srogie upomnienie. To granica, po której przekroczeniu znajdziesz się już w sławnym zakazanym miejscu. Są tu porozrzucane większe głazy, na których można sobie przysiąść. Bardzo często może atakować wrażenie obserwowania przez kilkanaście par oczu.
Cornelia nie miała zamiaru wchodzić do zakazanego lasu. Ale przyjemnie było widzieć go z oddali. A jeszcze przyjemniej z bliska. Chciała tylko popatrzeć. Nie przekraczać ów niebezpiecznej granicy... Aż do soboty. Ale mniejsza o to! Ruszyła swój zgrabny tyłeczek, chociaż nie chciało jej się tak bardzo, że myślała, że prędzej zdechnie przy pierwszych trzech krokach niż wyjdzie na błonia. W końcu było zimno, było wcześnie. A jak wszyscy wiemy Cor jest okropnym leniem! Większego nie znam muszę wam powiedzieć. W końcu tylko ona potrafi siedzieć i mieć w mugolskim komputerze wszystko przygotowane. Trzeba tylko kliknąć myszką. I nawet ma na niej rękę! Ale jej się nie chce palca ruszyć. Czy mogło być jeszcze gorzej? Ale jak zwykle tajemna siła zwana przeznaczeniem sprawiła, że zeszła schodkami marudząc, że jest ich zdecydowanie za dużo i wyszła na miejsce, gdzie powinna być soczysta trawa. Brr, jak ona nienawidzi zimy! Biel to taki dobry kolor, więc czemu przynosi tak okropna porę roku? Oszaleć można. Człowiek patrząc się czuje taki czysty, taki naiwny. A jako animag topiła się w mokrym puchu. Ubrana była w czarną, męską bluzę. Jej kaptur zarzuciła na głowę, żeby zakryć loczki. Do tego krótkie spodenki w kolorze ciemnego dżinsu, czarne leginsy. I kozaczki, czarne, sięgające trochę przed kolanko. Uważała, że to idealny zestaw i ignorowało to, że jest jej zimno. Kiedy w końcu doszła do wybranego miejsca nagle musiała stanąć. Ludzie! Aaaa gościu z mieczem, kataną czy co to tam jest! Oczywiście, mówiła po Japońsku i wiedziała jak posługiwać się ów ostrzem, chociaż jej to nie wychodziło, ale widok mężczyzny wyżywającego się na drzewie włącza instynkt. Samozachowawczy i... Zaraz, ona takiego instyktu nie ma. Ale mimo wszystko stanęła jak wryta przyglądając się jego plecom. Kto to?
Gdy byłem skupiony na treningu, w pewnym momencie ktoś zakłócił mój trening. Nie odwracając się schowałem katanę do pochwy i stojąc tyłem powiedziałem. -Czy może mi pani nie przeszkadzać. Na mej twarzy pojawił się malutki uśmieszek i znowu wyjąłem katanę. Nie zwracając uwagi czekałem na odpowiedź damy, ponieważ, aby dobrze opanować miecz, trzeba być skupionym. Jednak kilka machnięć zacząłem wykonywać. W razie czego byłem czujny i gotowy na atak, zawsze byłem czujny.
Zamrugała zdziwiona widząc, że tak łatwo ją zauważył i dosłownie chwilę później już na nią spoglądał. Uciekać? Może to psychopata? Można w ogóle wnosić na teren Hogwartu takie niebezpieczne przedmioty. Czasami niektórzy awanturowali się o zwykłe laski z metalowym wykończeniem. I wprawdzie wszyscy, poza nią w chwili obecnej, posiadali różdżki. Ale, że od razu katanę? Ej! Może ten chłopak zrobi seppuku i co będzie? Jakby ona byłą dyrektorem to wprowadziłaby bardziej surowe zasady odnośnie takich przedmiotów i zgwałciłaby wszystkich nauczycieli. - Pani? Boże, to ja aż tak staro wyglądam?! Aaa – Krzyknęła jakby nagle usłyszała wiadomość, która mogłaby zmienić całe jej życie. Oczywiste było, że ona zawsze musi wszystkim przeszkadzać jak najbardziej się da. Taka była. Lubiła irytować ludzi. Chociaż nie mając ochrony było to trochę lekkomyślne i nienormalne. Dama? Jezu jak dziwnie. Ona się jak dama nie czuła. Bardziej jak chłopczyca nimfomanka w jednym. Złoo i tyle.
Gdy dostałem odpowiedź zaśmiałem się i powiedziałem. -Nie wiem jak wyglądasz, stoję tyłem. Zaśmiałem się głośno po czym schowałem katanę. Następne co uczyniłem, to postanowiłem się odwrócić. Cały czas rękę miałem na rękojeści i byłem gotowy do walki. Gdy się odwróciłem zobaczyłem kobietę ubraną trochę dziwnie jak na porę roku, ale mi nic do tego. -Jeśli cię czymś uraziłem, to przepraszam. Byłem poważny w tej chwili i miałem nadzieję, że Mort się nie "przebudzi". Co by sobie pomyślała o mnie ta młoda dama. Na szczęście Mort cały czas jest uśpiony. -Oby tak dalej. Powiedziałem w myślach.
- Aaa czyli mam stary głos! - Zaśmiała się również pod nosem. Nie miała nic przeciwko żartą na swój temat. Sama doprowadzała do nich bardzo, bardzo często. Ale uważajmy, bo wszystko ma swoje granice. A Corin zdarzała się... Bardzo często właściwie, agresja wobec ludzi, którzy mogliby przesadzić. Ale cii. Jak na razie ów nieznany jej z imienia chłopak wydaje się być miły. - Nie no, coś ty. Jakbyś mnie uraził, to bym ci złamała rękę – Powiedziała równie poważnie, ale już po chwili uśmiechnęła się zabójczo i przekrzywiła przy tym lekko głowę. Bujała się na nogach jak mała dziewczynka, która się nudzi, bo nie może się pobawić ulubioną lalką. Corin małym dzieckiem nie była, ale miała zaledwie 165 cm wzrostu, więc i tak nikt się nie czepiał o jej dość specyficzne zachowanie. Szczególnie, że lepiej było jeśli zachowywała się dziecinnie niż gdyby miała być podła, pusta i wredna. Gdyby wiedziała o Morcie, to pewnie by wręcz chciała, żeby się przebudził. Ale nie wie, więc pozostawmy to jak na razie bez komentarza.
-Nie złamała byś mi ręki. Widzisz to ostrze? Zaśmiałem się i spojrzałem na tą drobną dziewczynkę. Podszedłem troszkę bliżej i zabrałem głos. -Jestem Morion. A ty jak się nazywasz? Uśmiechnąłem się i czyhałem na odpowiedź dopiero co poznanej damy. Oczywiście rękojeści nie pościłem. Ale musiałem coś wymyślić w razie gdyby Mort przejął władzę. No niestety, ale moja dusza jest słabsza od Morta więc mogłem tylko liczyć na szczęście. Gdy patrzyłem na tą damę, co chwilę się uśmiechałem.
- Wierz mi, że zrobiłabym to. Wychowałam się z chłopakami i wiem jak podejść faceta tak, żeby mu bez problemu zrobić krzywdę – Ot tajemnica męskich zachowań, miłości do piłki nożnej i starych samochodów. Do tego jeszcze dochodziło to, że kolekcjonowała czaszki i irytowały ją pogadanki o makijażu. - Corin – Odpowiedziała jak zwykle ksywką. Nienawidziła, kiedy mówiono do niej w pełnym imieniu. Cornelia. To brzmiało tak cholernie majestatycznie. A jeszcze gorzej by było: Lady Cornelia Fabion Brockway Somerhalder. Tak ją irytowała ta pełnia. Zreszta, to lubił, żeby mówiono do niego tak, jakby było się jeszcze obcą osobą? Mniejsza. Ona również się uśmiechała. Nie to, że wyśmiewała go czy coś. Ale po prostu byłą wesołą i pozytywną osóbką.
-A więc Corin. Co cię tu sprowadza w taką porę? To było troszkę dziwne i dlatego się zapytałem. Ja tam przyszedłem z dwóch powodów. Pierwszy powód. Jestem dziwny. Drugi powód. Trening walki moim ostrzem "Rebeliantem". Z uśmiechem wyjąłem ostrze i odwróciłem się. Następnie wykonałem kilka odpowiednich cięć i na drzewie pojawiła się literka "M". -To ostrze "Rebeliant" potrafi więcej. Zaśmiałem się i schowałem ostrze do pochwy. -Corin to twoje imię? Czy może jakaś ksywka? Obstawiałem że to ksywka, ale wolałem się upewnić.
- Nie wiem właściwie. Tajemnicza siła wyciągnęła mój seksowny tyłek z łóżka i zaprowadziła aż tutaj – Ziarno prawdy jest w każdej głupiej historyjce, prawda? W tym wypadku również. Coś w tym co powiedziała było na rzeczy. Bo w pełni dobrowolnie nigdy by nie wstała z ciepłej pościeli jeśli nie musiałaby i nie ruszyłaby na schody! Schody to największy wróg, zapamiętajcie. Ją trzeba po schodach nosić, ot co! - Rebeliant... A ja myślałam, że to ja dziwne imienia nadaje przedmiotom. Chociaż u mnie to się ogranicza do maskotek – Zastanawiała się skąd wzięła się ta nazwa. Ale nie chciała być wścib... Hahaha dobre! Zeszłam, padłam. Wszechwiedząca autorka umiera ze śmiechu właśnie, więc niech mnie ktoś zastąpi, bo zejdę! Dobra, przeżyłam. A więc Corin i wtrącanie noska tam, gdzie nie powinna to dwie rzeczy, które są ze sobą ściśle powiązane. - Dlaczego akurat rebeliant? - Spytała więc tak, jak to zamierzała to zrobić. A słysząc jego pytanie jakoś tak włożyła ręce do kieszeni, co w pewnym sensie znaczyło, że ona nie odsłania swojej osobowości przed ludźmi, choć sama powinna o swoim otoczeniu wiedzieć dokładnie wyszystko. - Ksywka – Odpowiedziała krótko i spojrzała na drzewo. Obdzieranie kory było dla niej dość nieciekawym wspomnieniem. Dlatego o nim nie myśli, nie mówi i odwraca wzrok. Widzi bowiem w głowie zakrwawiony konar, a ona boi się krwi.
-Dlaczego akurat Rebeliant? Nie wiem, po prostu na myśl mi przyszła taka nazwa kiedy dostałem tą broń. To pytanie było troszkę dziwne, ale odpowiedziałem jak najbardziej szczerze. Gdy dowiedziałem się, że Corin to ksywka stwierdziłem. -Bardzo ciekawa ksywka. Ach ale byłem niezaradny w rozmowach z młodymi damami, ale próbowałem nie odstraszyć jej. Najgorzej by było gdyby teraz Morcik się przebudził. Ale jak na razie nie dawał o sobie znać, więc był sukces.
- Dobrze, że nie doszła ci do głowy nazwa Petunia, albo inne słodkości i różne śliczności (dop. Bójka, Bajka i Brawurka – co nie dziewczyny? XD) – Zwykłe pytanie, ot co. Po prostu z ciekawości. W końcu „Rebeliant” to nie jest zwykłe imię. I w ogóle jak można nazywać przedmioty martwe? Tak tak pamiętam, maskotki. No cicho, już się nie czepiać. - Najpierw było Cornelia, potem Corni, a że nie pasują mi za bardzo te imiona to wyszło Corin, Corek i Corn – Rzuciła tak o w powietrze, trochę jakby mówiła sama do siebie. Wolnym krokiem ruszyła w stronę zamku. Chodziła po jednej linii tak dla zabawy. Dziecko się w niej chyba budzi. Ale cóż poradzić? Nigdy nie była zbyt dojrzała. - Idziesz?
Skraj lasu pokryty był pokrywą śnieżną, która zdążyła pojawić się przez te kilka dni, gdy tak mocno padało. Nie było widać żadnych śladów obecności kogokolwiek, a przecież dziś mieli wyruszyć w podróż po Zakazanym Lesie. Blondynka postawiła kilka kroków w kierunku gęstych drzew i musiała przyznać, że wcale nie było go tyle, na ile wyglądało. Śnieg skrzypiał jej pod nogami, niektórzy tak nie lubili tego dźwięku, dobrze, że jej to nie dotyczyło. Białe płatki zaczęły wsypywać się jej do butów, przez co jej skarpetki zaczynały być mokre. Myślała o niemiłych odczuciach, to je uzyskała. Dziewczyna miała ze sobą torebkę, w której zaklęciem upchała mnóstwo rzeczy, które mogły się jej przydać. Oczywiście nie była ona lekka, ale dało rady się ją unieść. Skryła się pod jednym z drzew narzekając na śnieg i wysypując go z butów. Gdyby weszła dalej zobaczyłaby, że im głębiej tym śniegu jest mniej. Podróż osób, które się zgromadzą miała prowadzić ku leśnej polanie, a co będzie dalej dopiero miało się okazać. Liczyli na jakąś przygodę. Las tego dnia był cichy, ale często właśnie to jest oznaką czyhających niebezpieczeństw. Nie było wiatru, a mimo to z drzew, gdzieniegdzie, mógł zaskoczyć spadający śnieg, z którego ciężko się potem wydostać, szczególnie, gdy straci się dostęp powietrza. W gęstwinach lasu pałętały się nieznane zwierzęta, czy centaury, które przeważnie nie były nastawione do uczniów pozytywnie. Angie pozostało czekanie na resztę, czuła, że przeżyją niezwykłą przygodę, ale niekoniecznie bezpieczną.
//Mg-owanie bd kursywą, a gdy będziecie musieli zrobić jakąś czynność, w stylu czy udało się wam kogoś pokonać, albo czy nie wpadliście w jakąś dziurę, będzie potrzebny rzut kostką. Ja i Corn będziemy wam dawać instrukcję kiedy takie coś będzie potrzebne. Reszta instrukcji później ;d//
Od kilku dni nie mówiło się o niczym innym jak o weekendowym, nielegalnym wypadzie do Zakazanego Lasu. A jakże mogłoby na nim zabraknąć naszego naczelnego pana miszcza roślinek i zwierząt! Dlatego gdy nadszedł wyczekiwany dzień Puchon ubrał się ciepło, wziął ze sobą plecak zawierający całe mnóstwo rzeczy, które mogłyby się przydać i cichaczem niczym ninja wymknął się z dormitorium. Serce waliło mu jak młotem z przypływu adrenaliny, ale on to lubił. Nie bał się ani nic. Może i nie był Gryfonem, ale to nie oznacza, że nie jest odważny przecież. Zastanawiało go czy będzie dużo ludzi. Ale pewnie tak, w samym Pokoju Wspólnym Hufflepuffu mówiło się o tym z poruszeniem. Oby znalazł się ktoś znajomy, coby można było się pochwalić swoją odwagą przed nimi, lub obronić przed złymi, krwiożerczymi...jednorożcami na przykład, o, jakieś bezbronne niewiasty. Wymknął się niepostrzeżenie z zamku. Późny wieczór to cudowna pora na spacer po lesie, naprawdę. Księżyc groźnie wychylający znad drzew, bialutki śnieg skrzący pod stopami przy każdym ruchu, ciemno, zimno. Niczym w mugolskim horrorze. Chłopak doszedł na skraj lasu rozglądając się uważnie dookoła aby uważać na ewentualnych nauczycieli czy pracowników szkoły. Ale na szczęście nie został złapany. Dotarł na miejsce zbiórki. Najwyraźniej trochę się pośpieszył, no cóż, był podekscytowany tym wydarzeniem, nigdy czegoś takiego nie przeżył, a bardzo marzył o wycieczce do ZL. Zobaczył jeszcze jakąś dziewczynę skrytą pod drzewem, nie kojarzyl jej ale chyba była ze Slytherinu. Kucnął sobie gdzieś pod krzaczkiem i czekając na przygodę wyjął z plecaka kawałek czekolady mlecznej i najzwyczajniej w świecie zaczął jeść. Cały dzień przetrwał na czczo zbyt podekscytowany by przełknąć cokolwiek a trzeba było mieć siły na nadchodzącą noc, niebezpieczną i pełną przygód. Dlatego wziął ze sobą mały zapasik, skłonny podzielić się nim z potrzebującymi. Wyczekiwał w ciszy.
Pełnia. Oczekiwanie. Mroczne krople deszczu opadały na ziemię tworząc błotniste kałuże. Tej nocy błonia przestały być niezwykle przyjazne, jak to było zazwyczaj. Zdawało się, że wiatr ostrzega cię w żałosnym szczepcie: „Wracaj tam, skąd przybyłeś”. Podróż po lesie to nie zabawa. To wyzwanie. Ilu uczniów ma szansę sprostać właśnie tej przygodzie? Ilu nie boi się wyzwań? Już nie długo miało się okazać. Na skraju lasu było wyjątkowo cicho. Stały tam już dwie dziewczyny. Jedna, Ślizgonka. Druga, Gryffonka właśnie doszła. Dwie ogromne skrajności. Jednakże w tym mroku nie warto było postrzegać między ludźmi różnic. Jeśli uczniowie nie będą działać razem – mogą się już nigdy nie wydostać z otchłani ciemności. Liście zaszeleściły złowrogo. Kilka czarnych kruków zerwało się do lotu. Mówią, że te ptaki przynoszą nieszczęście. Ale nie były to przynajmniej sępy. Te jeszcze bardziej przerażałyby, gdyby szybowały nad lasem w poszukiwaniu mięsa i krwi. Krew... W wyobraźni niektórych las mógł nią wręcz ociekać. Wypełniony był nią od środka. Mnóstwo zabitych zwierząt. Ogrom paskudnych, szkaradnych potworów żywiące się nimi. Kto wie, co można tam spotkać? Nieopodal wejścia Gryffonka właśnie rzuciła kilka rzeczy. Były to namioty – po jednym na parę. Chyba oczywiste, że nie zamierzają przenocować w Zakazanym Lesie na zimnej ziemi prawda?
Odwrotu nie ma. Kto przyszedł niech żyje... Bądź umiera...
Zasady są proste: Przetrwać. Proszę się zbytnio do siebie nie przywiązywać. Nie ręczę, że wszyscy wyjdą żywi. Na uczestników wyprawy czyha wiele niebezpieczeństw.
/Tak, jak Angie wspomniała. Zarówno jej posty, jak i Corin, jak i Ducha są ważne, więc proszę je czytać. O tym, co wam się stanie decydują kostki. Dokładne instrukcje odnośnie tego, co jaka liczba znaczy będziemy dawać z czasem. Uprzedzam też, że występuje coś takiego jak Zdarzenie Specjalne, które będzie nagrodą dla niektórych osób - Będę pisać, co trzeba zrobić, aby otrzymać ZS. Każdy może je mieć tylko raz. Powodzenia!/
Cornelia Somerhalder starała się za wszelką cenę omijać błoto. Trzymała bowiem w rękach dość sporo materiału i nie chciała, by się to wszystko pobrudziło. Było bowiem potrzebne dla dzisiejszej wyprawy, a była pewna, że wiele osób zapomni o ów rzeczy – namiocie. W końcu nie będą całą noc szwendali się bez celu. Bardziej niebezpieczne jest siedzieć w miejscu. Nie wiadomo, co może przyjść na polankę, gdzie mieli się udać. Bywała tam już nie raz, ale nigdy w większej grupie, która przyciąga uwagę nawet najgłupszych zwierząt. I nigdy nie była tam bez różdżki. Tak proszę państwa. DO TERAZ jej jeszcze nie odzyskała. A żadna inna nie chciała jej słuchać. Łudziła się więc o cud. Doszło w końcu do umówionego miejsca. Rzuciła stertę namiotów na ziemię i spojrzała na Angie z uśmiechem. Czy się bała? No pewnie, że nie. Te drgania, które ją przechodziły, to było zdrowe podniecenie. Oraz zimno, ponieważ jak zwykle miała na sobie tylko zieloną bluzę, czarne rurki, adidasy. Włosy zostawiła w loczkach, co rzadko się zdarzało, ale spięła w wysoki kucyk. Nie było czasu myśleć nad tym, jak ma wyglądać. I tak to było pewne, że się ubrudzi. I nie tylko ziemią moi mili. - Cześć, gotowa? - Corin położyła na podłożu również torbę, którą miała przerzuconą przez ramię chwilę wcześniej. W środku znalazło się kilka kanapek, oczywiście wszystkie bez mięsa, żeby nie kusić losu. Oczywiście w środku miała też swój namiocik. Książkę o roślinach i zwierzętach i parę innych przydatnych drobiazgów. Dobrze, że użyła zaklęcie powiększając-zmniejszające. W końcu skoro nie ma magii, to musi się obejść za pomocą przeróżnych eliksirów i swojej animagii. A normalnie by jej się nie zmieściło tyle ważnych przedmiotów, cieczy. Dojrzała, że poza Angie jest tutaj też jakiś puchon. Tego się nie spodziewała szczerze mówiąc. Ale skoro tu jest, to musi mieć jaja. Rzuciła mu przelotny uśmiech. Ale nie warzyła się już nic więcej mówić. Słowa zabijały przyjemną, złowrogą ciszę pełną pytań i napięcia.
Dracon deptał błoto czasem mając wrażenie, że się w nim zatapia. W końcu masa jego ciała była do pozazdroszczenia przez wielu chłopaków – miał troszkę mięśni i ten swój boski kaloryfer na widok to którego dziewczyną zdarzało się mdleć! Dlatego starał się stąpać tak, by nie zapaść się i nie stracić czystości przydługich dżinsów, co było krótko mówiąc niemożliwe. Ale starał się idealnie wyglądać dla dziewczyny, którą ciągnął za rękę. Miał palce delikatnie splecione z jej dłonią, ale na tyle silnie by nie mogła mu uciec, gdyby chciała. Czy tego chce, czy nie – nie ma wyboru. Nie to, że się boi, ale jemu po prostu nie chce się iść tam samemu. Ot leń, po raz kolejny. Doszedł w końcu do wyznaczonego miejsca. Spojrzał na Abigail z uśmiechem. Stanął sobie za nią i objął ramionami sprawiając, że jej plecy przyległy do jego torsu. Zagłębił się w jej włosach i dopiero wtedy się rozejrzał po innych. Angie, którą kojarzył, bo w końcu ten sam dom. Jakiś ciotowaty puchon z czekoladą, który pewnie się chce pochwalić jaki to jest fajnitku, a i tak go pewnie coś zje, więc nie warto się przejmować. Dalej... Ona. Lekko poluźnił uścisk, którym darzył Abisie. Cornelia. Dziwnie się czuł pokazując się po raz pierwszy przed nią z inną kobietą. On jej jeszcze nigdy nie wiedział z jakimś innym facetem. Pewnie by go rozszarpał a ona? Co zrobi Corek? Corek się tylko na niego gapiła. Potem odwróciła wzrok przestając się uśmiechać. Ale mimo iż czuł się głupio, to nie puścił panny Grymasi. Po prostu.. Po prostu wiedział, że mógłby sprawić jej tym przykrość. No i nie wiedział, jak stoją sprawy między dziewczynami. Wolał nie puszczać puchonki z przypadku, żeby czasem nie zagadała z Gryffonką, bo ta mogłaby jej powiedzieć, że niedawno – po balu, Dracon i ona spali ze sobą. - Boisz się mała? - Wyszeptał trochę niepewnym tonem do ucha przytulanej do siebie kobiety. Chciał odwiać od siebie wszystkie myśli. Przyjął więc sztuczną, plastikową maskę w stylu: „Kompletnie nic mnie nie obchodzi i w ogóle się nudzę”.
Nie podobał jej się ten pomysł. Zakazany las od zawsze napawał ją przerażeniem, nieważne czy to był dzień, czy noc. Patrząc na nieprzebytą gęstwinę drzew, która zaczynała się już kilka kroków w przód, czuła irracjonalny strach. Jakby za każdym czaiła się jakaś wroga jej istota. Nigdy nie weszła tam sama, nawet w dzień i to tylko kawałek w głąb, a co dopiero w nocy, z nieliczną grupką innych uczniów i to jeszcze z noclegiem. Stanowczo bardziej wolałaby siedzieć teraz w kuchni z kubikiem kakao w dłoniach. Nie musieliby nawet uprawiać seksu, czy się całował. Siedzieliby sobie, rozmawiali, śmiali się, nie musiałaby latać po Zakazanym Lesie. Wszędzie bryło mnóstwo błota, niekiedy z trudem udało jej się odkleić nogę od rozmiękczonego gruntu. Przezornie ubrała wysokie, czarne oficerki ze skóry. Draco powiedział jej, że ma się ciepło ubrać, bo w lesie jest bardzo zimno. Włożyła na siebie ciemne jeansy i ciemnoczekoladową pilotkę. W niewielki plecak spakowała wszystkie potrzebne rzeczy. Grunt, to dobry wygląd, prawda? Upięła włosy w bezładny kok. Na szyi miała granatowy szalik, który niestety maskował czerwoną pamiątkę zostawioną jej przez Draco. Zresztą, co z tego? I tak wszyscy wokół widzieli, że coś między nimi zaczyna się dziać, bo bez powodu nie trzymaliby się za ręce. Właściwie, gdyby teraz ją puścił to chyba by uciekła. Zatrzymała się na skraju lasu i rozejrzała po zebranych ludziach. Uśmiechnęła się promiennie do Corin, tak dawno się nie widziały! To aż grzech! Kawałek dalej stał Kaoru, ciotowany puchonek z którego wiecznie się nabijała i jakaś nieznana jej Ślizgonka. Położyła dłonie na jego ciepłych dłoniach obejmujących ją w pasie. Liczyła na to, że jej nie puści, cóż to byłoby trochę smutne, prawda? -Bardzo się boję.-Odpowiedziała szeptem, tak żeby reszta nie słyszała. Przecież to był Zakazany Las! Miejsce w którym miały miejsce wszystkie jej koszmary, włącznie z potworami, które wcale nie musiały być zmyślone. I to tutaj ma spędzić całą dzisiejszą noc?
Ostatnio zmieniony przez Abigail Grimmasi dnia Pią Mar 09 2012, 19:51, w całości zmieniany 1 raz
Diana nie miałą co robić, przez ostatnich kilka miesięcy, tylko lekcje- dormitorium- Wielka Sala. i tak w kółko. nawet Piotra nigdzie nie widywała od ich powrotu ze świąt. Idąc tu miała cichą nadzieję, ze go tu zastanie, ale gdy doszła stwierdziła, ze smutkiem, ze się pomyliła. Co prawda było jeszcze trochę czasu, ale... jeśli nie bylo go teraz to pewnie niejawi sie tez później. Szkoda... Szła przez błonia pod osłoną nocy. Załowała, ze nie ma Peleryny Niewidki. No, ale cóż począć. Gdy doszła na umowione miejsce, bylo juz tam kilka osób. Nie chciała za bardzo rzucać sie w oczy i zwaracać komuś głowy, więc cichutko znalazła sobie miejsce pod jakimś drzewem i czekała aż wszystko się zacznie. "ciekawe, czy ktoś mnie widział..." pomyślała majac na myśli i to jak tu szła i teraz, gdy tu siedziała. Miny obecnych na to nie wskazywały, ale może jednak...
To dziś miało się wydarzyć. Nielegalny wypad do Zakazanego Lasu. Teraz było trzeba wydostać się z zamku z moim "Rebeliantem". Plan miałem dziwny, ale opanowany do perfekcji. Nie wyjdę przez drzwi. Nie ja. Wziąłem już wcześniej przygotowaną linę i przywiązałem do łóżka. Rebelianta założyłem na plecy i zacząłem podróż po ścianie zamku. Troszkę czasu mi to zajęło, ale nie zostałem złapany. Gdy już byłem na dole, kolega który nie udał się na wyprawę wciągnął linę i ją ukrył. Uśmiechnąłem się i ruszyłem w stronę lasu. Wszystko jak na razie szło idealnie. Gdy już byłem pod laskiem stanąłem troszkę w oddali i zacząłem bawić się Rebeliantem. Co jakiś czas zerkałem na ludzi, którzy już tam czekali. -To może być ciekawe doświadczenie. Powiedziałem w myślach z uśmieszkiem na twarzy.
Całkiem wielu uczniów najwyraźniej nie ceniło wartości, jaką jest życie. Ilu jest tutaj ryzykantów, którzy wiedzą, co robią? Ilu jest uczniów, którzy chcą się tylko popisać przed innymi tym, jacy są niezwykli, jacy są niesamowici? Jakie macie lęki moi drodzy, które za wszelką cenę chcecie pokonać? Czego boisz się najbardziej ta biedna puchonka ciągnięta przez swojego chłopaka? Czy ten ślizgon naprawdę myśli, że zdoła ją obronić przed wszelkim złem, jakie przez lata w toksycznych oparach rozwinęło się w tym miejscu? Dlaczego ten Gryfon tak po prostu tutaj przyszedł? Przed kim chce się popisać? Czy naprawdę jest aż tak nierozważny psychicznie, że zaryzykuje życie swoich przyjaciół? Czy kolejna puchonka myśli, że skoro nikt nie zauważył jej przybycia, to monstrum czekające na zakręcie też jej nie ujrzy? Czy pan z czekoladką jest świadomy tego, że i tak nie będzie miał czasu na schrupanie zapasu? Czy chłopak z domu Godryka naprawdę myśli, że ten jego głupi mieczyk coś poradzi w tej sytuacji? Uczniowie naprawdę wydają się być tylko głupimi uczniami. Wybiła godzina dwunasta w nocy. Gryfonka właśnie zauważyła to na zegarku. Oczywiście nie tym mugolskim, bo wszyscy wiedzą, że w Hogwarcie elektronika nie działa. A szkoda, szkoda kochani. Bo tym, którzy nie potrafią DOSKONALE korzystać z różdżki przydałby się chociażby pistolet. Już ja się postaram o to, żeby nikt z was nie zaznał spokoju. Już ja się postaram... Usłyszałem głos ów kobiety. Rzuciła to tak wesoło, luźno. Tak żal mi biednego dziecka. Tak strasznie mi go żal. Mówiła zaledwie kilka słów: „Dobra kochani, koniec czekania. Mam nadzieję, że każdy z was jest tutaj uczciwie i nie powiadomił nauczyciela. Ta ciota Aleksander zabiłaby nas wszystkich... No dobra, idziemy! Rozłożymy się na pierwszej lepiej polanie w Zakazanym Lesie. Zobaczymy, czy uda nam się tam spokojnie pospać. Najlepiej dobierzcie się w pary i trzymajcie się blisko siebie!”. Ruszono w mój świat. Zakłócono odwieczny porządek, jaki w nim funkcjonował. Brudne buty głupich czarodziei depczą święte, nieskażone obecnością człowieka ziemie tego lasu. Zaledwie tydzień temu pozbyłem się już jednego, niewychowanego ludzika. Pionek w grze, chciał zająć mój teren. A tu kolejne istoty starają się... AH! Moje myśli mieszają się ze sobą w ciągu złowrogich pomysłach. Na nic nie bacząc odchodzę dalej. Chcę zobaczyć, jak potoczą się ich losy na polanie.
Szatan w ciemności łowi, jest to nocne zwierzę, Chroń się przed nim w światło, tam cię nie dostrzeże.
/Zapraszam tutaj: http://czarodzieje.forumpolish.com/t91p240-polana-w-srodku-lasu#98306 Prosimy o ładne rozłożenie się w namiocikach bowiem idziemy spać :D A, osoby, które nie zdążyły mają jeszcze szansę na dołączenie na polanie. Ale jak już zacznie się zabawa, to koniec zgłoszeń!/
Jea nie była głupia i wiedziała, że coś się dzieje w tej szkole. Coś niedobrego. Słyszała różne pogłoski o nieciekawych wydarzeniach, przeważnie plotki. Jednak jako młody detektyw Villeneuve, dziewczyna postanowiła sprawdzić dokładniej całą sprawę. Zaczęła od śledzenia przypadkowych nauczycieli. Z głowy miała już głupią Vicario i lękliwą Hampson, plany na dziś zapowiadały śledzenie Farida Sherazi, który najbardziej ze wszystkich śmierdział intrygą i dziwnymi rzeczami. Swoim zwinnym, akrobatycznym krokiem podążała niezauważona za profesorem, dochodząc aż na skraj lasu, gdzie kucnęła za dużym krzewem.
Andrzej był zły. Rilli. Tak prawdziwie, jak jeszcze nigdy. Dacie wiarę, że ktoś zajomał mu kaktusa? Wyszedł sobie z pokoju na lizaczka, wrócił, a Fiona zniknęła! JEGO UKOCHANA FIONA! Bestialstwo, doprawdy! Targany przeokropną furią podobną do tej, w którą wpada się, kiedy rodzice budzą cię w sobotę o ósmej, ruszył przed siebie. Byle dalej od zamku i zdradzieckich kradzieji kaktusów. BYE, BYE. No i właściwie tak sobie doszedł na skraj lasu i stwierdził, że już nie jest zły, a świat jest piękny i są na nim motylki. No i tak właściwie, to przypomniał sobie, że kaktusa zostawił u Katarzyny, hehs, ale wtopa. Kiedy już poprawił mu się humor, ujrzał schowaną za krzakami Krukonkę. Podkradł się do niej od tyłu i kucnął obok. - Cześć Żanetko. Co tu robisz?
Przyjdź do lasu śledzić nauczyciela jak normalny, cywilizowany człowiek, a przylezie taka przybłęda od kaktusów i przeszkodzi! Gdyby Farid ją złapał, byłoby nieciekawie, a szanse na złapanie Jeannette w akcji były małe. Dopóki ktoś nie zwracał na nią uwagi. Nic oczywiście nie sugeruję! - Shshshshshshshhhhh - mruknęła nieco wystraszona. Sherazi zwiał w krzaki. - A co ci do tego? - zapytała, czując instynktownie, że nie odczepi się i polezie zaraz za nią. Hmph, Puchoni!
Ey! Tylko nie przybłęda, dobra? Był bardzo wartościowym mężczyzną! I mógł jej się przydać, nie żeby coś, ale znał sztuki walki jak mało kto... znaczy oglądał z siostrą różne seriale z nimi i komiksy... ale to przecież to samo! I niech nikt tego nie kwestionuje, bo go pogoni kaktusami. - Nie uciszaj mnie, moja droga. To niekulturalne. - Fochnąłby się, gdyby tylko potrafił, ale że kiepsko z tym u niego było, tylko zrobiło mu się smutno, że ktoś na niego cicha i burczy. - A dużo. No poooooowiedz, proooooooszę.