Całe boisko okalają wysokie trybuny z których, przy pomocy lornetki, można zobaczyć każdy ruch graczy. Udekorowane są kolorami domów, czyli zielonym, niebieskim, żółtym i czerwonym. Dla nauczycieli przeznaczona jest oddzielna loża. Czasem zagości tam również dyrektor lub pracownik Ministerstwa. Podczas meczu, całe trybuny rozbrzmiewają dopingującymi okrzykami i mienią się rozmaitymi hasłami.
Autor
Wiadomość
Aslan Colton
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 189 cm
C. szczególne : rodowy sygnet na palcu, multum durnych tatuaży
- Ty najwidoczniej też, skoro odwracasz kuguchara ogonem – odgryzł się, musząc mieć ostatnie zdanie w każdej kwestii. Zaraz jednak szybko zapomniał języka w gębie, gdy Theresa pacnęła go w ramię i zadała istotne pytanie. Bardzo chciałby odpowiedzieć jej, że tak, że tylko Frelę będzie mogła obserwować u jego boku i nikogo więcej. Wciąż jednak nie miał pojęcia dokąd ich relacja zmierza i czy w ogóle gdzieś. Znając poziom swojego skretynienia – za kilka dni Nielsen wymaże go ze swojej pamięci, nie mogąc zdzierżyć takiej dawki cymbalstwa. – Możliwe – odparł lakonicznie, z tajemniczym uśmiechem. Nie miał problemu ze zwierzaniem się Tessie z czegokolwiek; znali się zbyt długo, aby mieć powody do ukrywania ważnych aspektów swojego życia. Tym razem nie zamierzał nikogo (póki co), nawet jej czy Lyalla, uraczyć historią dotyczącą Nielsen. - Mam nadzieję, że taki moment nigdy nie nastąpi. Bo nie wydaje mi się, żeby zniosła tę informację najlepiej – spojrzał na czubki swoich butów, unikając oczu Peregrine. Bał się, że Ślizgonka wyczyta w jego spojrzeniu coś, czego nie powinna. A w szarych tęczówkach Coltona odmalowywała się cała gama uczuć, z którymi nie potrafił się zmierzyć, a tym bardziej dzielić. To, co potem zaczęło dziać się na trybunach, było jeszcze większą farsą. Z rękami splecionymi na piersi, niczym największy kinoman, obserwował cały ten seans, cofając się o kilka kroków. Widok Theresy i Thaddeusa był rozczulający – szczerze cieszył się, że dwie bliskie jego sercu osoby, odnalazły namiastkę szczęścia, z pominięciem większych dram i przeciwności losu (skąd mógł wiedzieć?). Miał wrażenie, że ogląda przedstawienie w jakimś obcym języku – większość wypowiadanych przez nich kwestii była dla niego niezrozumiała. Ale to nie on był głównym bohaterem tego spektaklu i w pełni to szanował. Chrząknął po dłużej chwili, dając im wystarczająco dużo czasu na chuj wie co nacieszenie się sobą. – Skończyliście? – spytał dobitnie, patrząc raz na dziewczynę, a raz na Puchona. Nie mógł przecież pozwolić na to, aby eksplodowali od nadmiaru endorfin i pozytywnie nacechowanych emocji. Mierząc ich spojrzeniem doszedł do wniosku, że on i Frela ktokolwiek dojdą do takiego etapu za jakieś dwadzieścia osiem lat. O ile w ogóle.
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
— Bardzo. — Powtórzył po nim wyraźnie zimniejszym tonem. Boyd i Elaine to stara sprawa i jeśli go mierziła, to chyba już wyłącznie dla zasady, ale mimo to nie potrafił odmówić sobie zareagowania na słowa Ślizgona, być może po to, by zaznaczyć, że z jego siostrą nie ma co zadzierać. Skrzywił się po chwili, zastanawiając się nad gustowaniem we własnej siostrze – plotki z wakacji mówiły coś innego i choć na szczęście całkiem już ucichły, wciąż robiło mu się niedobrze kiedy sobie o nich przypominał. — Przepraszam — powiedział do Violki, rzeczywiście czując się z tym głupio. Wypalił prosto z mostu, a przecież były to tylko plotki i jego własne domysły. Uśmiechnął się jednak kiedy przyznała się, że były one słuszne. — Chyba dużo wydarzyło się na celtyckiej — powiedział zarówno do Strauss, jak i do Irlandczyka, którego nazwisko przekraczało skromne możliwości jego słabej pamięci, bo i on nawiązał do niedawnych obchodów magicznego święta. — Niby nie, ale z drugiej strony nie wiem, czy to wina święta — wzruszył ramionami, po czym dodał — może cały mózg transmutuje nam się w te cholerne rogi? Nie zostałem aż do wstążek. — Jemu i kapitan Gryfonów nie było to akurat w ogóle potrzebne, tak czy inaczej zachowywali się, jakby związała ich jakaś wielka wstęga, która nie pozwalała im odsunąć się od siebie choćby na pół kroku. Kiedy wspominał co wyczyniało się na ławce, czuł palące zawstydzenie – głównie dlatego, że w każdej chwili mogli natknąć się na nich jego rodzice. — Gabrielle chyba nie była zadowolona? — zapytał Fillina, ciekaw jego odpowiedzi. Choć Alise nigdy nie powiedziała tego wprost, domyślił się, że chodziło o Levasseur... Swansea był więc przekonany, że ją i Boyda łączy coś poważniejszego. Pojęcia nie miał jak bardzo był do tyłu z tym wszystkim. — I najprzystojniejszych graczy, duh — poparł Shawna, na moment przyjacielsko otaczając Violettę ramieniem. Najładniejsze – i najbardziej uzdolnione.
C. szczególne : konwaliowe perfumy | bardzo donośny, niski głos | lekki szkocki akcent, który intensywnieje wraz z emocjami | broszka w kształcie muszli ślimaka przypięta zazwyczaj do szkolnej torby
Właśnie tak wyobrażała sobie zażycie Felix Felicis. Kiedyś uparcie prosiła swojego ojca, żeby go dla niej uwarzył – życzyła sobie takiego prezentu na każde urodziny, co roku z zawodem rozrywając ozdobny papier, żeby odkryć tam coś innego, niż szczęście w zakorkowanej buteleczce. Chciała ten eliksir tak bardzo tylko dlatego, że wyobrażała sobie, że dzięki niemu uda jej się w końcu znaleźć Zeusa. Teraz uświadamiała sobie, że nie było jej potrzebne płynne złoto, dopóki mogła tak po prostu pochylić się i pocałować Thaddeusa. A czując tę euforię nie myślała już o żadnych poszukiwaniach – z zaangażowaniem oddając mu pocałunki, miała wrażenie, że już znalazła wszystko, czego jej brakowało. Nie miała jeszcze pojęcia, jak bardzo prawdziwe było to stwierdzenie – ale może wyczuła to już gdzieś pod naelektryzowaną dotykiem skórą. Jakaś część jej chyba już wiedziała – ta odpowiedzialna za każdy dotyk i słowa wykraczające poza kanon niewzruszonej Theresy Peregrine, ta obudzona czymś pod mostkiem, pęczniejącym odkąd niedawno pierwszy raz skrzyżowała spojrzenia z Edgcumbem (teraz miała wrażenie, że zaraz urośnie do takiego stopnia, że jej klatka piersiowa otworzy się od naporem). Wcześniej nie mogła przeżyć chociażby jednego dnia bez rozpamiętywania Zeusa, bez nieudolnych prób przypomnienia sobie, jak wyglądał i kim był, bez snucia niemożliwych do wykonania planów poszukiwawczych. Nie potrafiła spojrzeć na jakiegokolwiek chłopaka, nie porównując w myślach tego, co przy nim czuła do niewielkiego śladu w jej wspomnieniach – tego wszechogarniającego ciepła. Thad natomiast po prostu zajął to miejsce w jej rozmyślaniach, zupełnie odwracając jej uwagę od poczucia straty i nieokreślonej tęsknoty. A przynajmniej tak to wyglądało z jej perspektywy – bo nie miała jeszcze pojęcia, że właśnie na niego to miejsce cały czas czekało. Pozwoliła sobie rozpływać się pod jego dotykiem – musiała otoczyć wolnym ramieniem jego szyję, żeby przypadkiem nie przepłynąć mu przez palce, nie przewrócić się przez mięknące kolana. Drobne ciało nie było w stanie pomieścić tych wszystkich emocji – więc uwalniała je w pocałunkach – z początku odrobinę nieporadnych, ale coraz bardziej zapamiętałych, coraz bardziej łakomych. Wplotła palce we włosy na jego karku (teraz nie musiała już czynić sobie wymówek, żeby to zrobić). Jakim cudem nie eksplodowała, kiedy przygarnął ją do siebie tym zdecydowanym gestem? Nie miała pojęcia. Niechętnie pozwoliła mu się odsunąć, nawet na tę odrobinę i spojrzała na niego, zupełnie oniemiała. Nawet nie przeszło jej przez myśl, żeby dłużej ukrywać cokolwiek z tego, co mógł wyczytać w jej rozanielonym spojrzeniu. Przy każdym pocałunku złożonym na jej dłoni czuła prąd przechodzący przez całe jej ciało – ale jego słowa naelektryzowały ją jeszcze bardziej. Już sam uśmiech, który wykwitł jej na ustach mógł służyć za odpowiedź – ale nie mogła się powstrzymać, żeby jeszcze raz nie sięgnąć do słów, które raz już między nimi wybrzmiały. W końcu (jak sądziła) od Celestyny Warbeck wszystko się zaczęło. – It's all the magic I'll ever need – zaintonowała cicho, przesuwając dłoń z jego karku, żeby móc pogładzić kciukiem policzek Puchona. W tej cichej melodii też wybrzmiewała obietnica, odbijająca się echem w spojrzeniu, które na ten moment spoważniało odrobinę. Scenę tę przerwał Aslan, przypominając o swojej obecności. Theresa spojrzała na niego pobieżnie z pewnym zaskoczeniem, jakby dopiero teraz odkryła, że stoi niedaleko. Zaraz jednak wróciła do wpatrywania się w zielone, roześmiane tęczówki Thada. – Hmmm... dopiero zaczęliśmy – powiedziała, uśmiechając się zadziornie. Zaraz potem westchnęła jednak głęboko. – Pewnie musisz iść się przebrać...? – zapytała Thaddeusa, z wyraźną niechęcią dla pomysłu, że musiałaby go spuścić teraz chociaż na sekundę z oczu.
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Otoczenie Ministerstwa brzmiało jak największy koszmar Camaela. Nie bez powodu zrobił wszystko nie tak, żeby tylko nie wylądować w tym paskudnym budynku, w którym to swoje gniazdo uwiła sobie większa część jego rodziny. Na tę myśli prawie się wzdrygnął, bowiem zdaje się, że to naprawdę był jego największy koszmar, taki, z którego obudziłby się zalany zimnym potem. Pomimo swoich ponurych myśli, które dręczyły go zdecydowanie zbyt często, patrzył na Nathaniela z błyskiem w oku, nie mogąc uwierzyć, że rzeczywiście go tutaj spotkał. Spodziewałby się każdego innego miejsca, ale nie Hogwart. Szybko jednak doszedł do wniosku, że to wcale nie było takie dziwne. Doskonale pamiętał, że Bloodworth miał rękę do eliksirów. Gdzieś w głębi siebie prychnął, uświadomiwszy sobie, że dziwnym trafem zawsze obracał się w towarzystwie eliksirowarów. Był to doprawdy zaskakujący fakt, zważywszy, że Camael niespecjalnie czuł fascynację tą dziedziną magii. – To o zakładach jest o mnie? – rzucił rozbawiony, bo w gruncie rzeczy nie mógł temu zaprzeczyć. Niemniej jednak, skoro „śmieszne zakłady” doprowadziły go do miejsca, w którym się aktualnie znajdował – nie potrafił żałować. Whitelight bowiem czuł, że jest w odpowiednim czasie na właściwym miejscu, jakby dokładnie tak miało być, a zawiłe ścieżki jego losu właśnie tutaj osadziły jego przeznaczenie. – W takim razie wszyscy byliśmy skrajnie niedojrzali. – pokręcił głową na wspomnienia, które zalały jego umysł. Nigdy tak naprawdę nie wyrzucał sobie błędów z przeszłości. Doskonale wiedział, a przede wszystko głęboko w to wierzył, że wszystko działo się z jakiegoś konkretnego powodu, nawet jeśli ten był mu absolutnie nieznajomy. Nie wiedział ile w tym tkwiło prawdy, jednakże dużo łatwiej tak mu się żyło, a cała egzystencja miała to do siebie, że do najprostszych bynajmniej nie należała. Nie oceniał gry uczniów, musiał stwierdzić, że o ile kibicować nawet lubił, to ostatnimi czasy zaniedbał swoją quidditchową wiedzę. Coś pamiętał, jednak nie było tego wiele, a już na pewno nie wystarczająco by wypowiadać się negatywnie o rozgrywce, na którą patrzył, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie, choć nie zwracał na nią zbyt wiele uwagi. Uniósł jedną brew, gdy Nathaniel zaproponował zakład. Cam nie byłby sobą, gdyby na niego nie przystał, choć głęboko w sobie słyszał głos, który temu protestował. – Ah tak, czyli teraz moje śmieszne zakłady są interesujące? – parsknął dźwięcznym śmiechem. – Stoi, mogą być galeony, albo zaprosisz Beatrice na randkę. – powiedział i mrugnął do mężczyzny jednym okiem, by po chwili odwrócić się w stronę boiska i tym samym zupełnie nie obserwując jego reakcji, choć w niebiesko-zielonych tęczówkach dostrzegalny był błysk ekscytacji. Na kolejne słowa Nathaniela pokiwał głową. Nie mógł się z nim nie zgodzić. Był koszmarnie uzależniony od papierosów już od wielu wielu lat i rzucać nie zamierzał. Lubił to i nigdy mu nie przeszkadzało, ignorował więc głosy innych o rzekomej szkodliwości tytoniu, której dotychczas nie poczuł. – Słodki Merlinie, zdecydowanie. Powinny być jakieś odstępstwa dla nauczycieli, szczególnie podczas tak fascynujących rozgrywek quidditcha. – odparł nieco ironicznie, wciskając zmarznięte dłonie w kieszenie kurtki.
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Czasami naprawdę dziwiła się skąd w Hogwarcie brało się to nagromadzenie plotek, które krążyły po niej szybciej niż najnowszy Nimbus po boisku. Teraz też nie mogła powstrzymać zdziwienia, gdy kolejne osoby zaczepiały ją odnośnie Nancy. W końcu przecież to nie tak, że pocałowała ją na celtyckiej pośrodku tłumu... Długo... Namiętnie... Kilkukrotnie... Dobra. Teraz to miało faktycznie sens, że tyle osób mogło o tym wiedzieć. Tym bardziej, że była tam chyba połowa Hogwartu. Ona jednak nie bardzo zdawała się tym przejmować. Była zajęta czymś zupełnie innym... - To chyba nie wina rogów. W tym mleku ze świętego cyca ewidentnie coś było. I przy wstążkach też dziwne rzeczy się działy - stwierdziła, wydając z siebie pomruk niezadowolenia. Nie lubiła, gdy coś ingerowało w jej zachowanie i nim sterowało. A na pewno nie w sposób w jaki nigdy by się nawet nie chciała zachować. Wieczne zdrobnianie, pląsy wokół drzewa... to nie było dla niej. - No, ale fakt. Gryfom wyjątkowo chujowo idze - dorzuciła jeszcze do komentarza Fillina chociaż ją akurat ten stan rzeczy cieszył. Jeszcze trochę i zgarną finał! Trzeba przyznać, że zarówno komentarz Shawna jak i Elio na temat graczy posiadających najlepszą urodę z pewnością był niezwykle przyjemny. I chociaż nie wiedziała czy faktycznie była to prawda, bo w końcu atrakcyjni zawodnicy byli również w innych drużynach to była skłonna się zgodzić co do tego. - Jasne, a do tego mamy najlepszego kapitana - dorzuciła jeszcze, sięgając dłonią do czupryny pana Swansea, by nieco ją zmierzwić w czułym geście. Po chwili jednak pochyliła się nieco bliżej, niejako wtulając się w obejmującego chłopaka tylko po to by szepnąć do niego. - Ale nie mów o tym Nancy... ani Moe... w sumie Heaven też nie mów. Nie lubiła się bawić w faworyzację. Tym bardziej, że znała i ceniła naprawdę wszystkich kapitanów domów. Nawet jeśli dopiero co zaczynali swoją przygodę z tym stanowiskiem tak jak Nancy, którą odruchowo odszukała wzrokiem na boisku.
O no brawo. Komuś się wreszcie przypomniało o jego istnieniu. Całą tę scenę oglądał z coraz większym znużeniem – nie miał nic przeciwko Tessie i Tadkowi razem, ale pozbawiony kompanów, sterczał na tych trybunach jak kołek i zbędna dekoracja (za to jaka piękna!). Od kiedy Edgcumbe pojawił się na obok nich, obecność Coltona przestała mieć jakiekolwiek znaczenie. Przyjął to z pokorą, przewracając oczami (ach te dzieci). Co mógł więcej zrobić, poza zgrabnym ulotnieniem się? Ano nic. - No to wy sobie kończcie – dwuznaczność tego zdania odmalowała się szerokim uśmiechem na jego twarzy – a ja wracam do zamku. Rozejrzał się dookoła, dostrzegając w oddali głowę Morrisa. Był tutaj od samego początku meczu i go nie zauważył czy po prostu zjawił się tu przypadkiem, zapewne ululany Ognistą? Zdecydowanie musiał to skontrolować (a najchętniej wspomóc go w opróżnianiu zawartości butelki), a przede wszystkim uwolnić się od tego przeklętego, zakochanego duetu. Zastanawiał się tylko jak to się stało, że dwójka jego przyjaciół tak szybko przeszła do etapu nieodrywania od siebie spojrzenia, skoro jeszcze niedawno Theresa ledwo Thaddeusa rozpoznawała? I chociaż był bardzo bystry, kalkulacje te przekraczały jego intelektualne zdolności. Pożegnał się z nimi (nie spodziewał się, aby jego słowa jakkolwiek do nich dotarły – wpatrywali się w siebie jak zaczarowani, nie zwracając na niego uwagi) i zostawił ich samych; teraz mogli bez zbędnej widowni kontynuować swoje przedstawienie.
Zapominam czasem, że ludzie denerwują się na jakieś przeszłe głupoty, albo po prostu niektóre sprawy mogą mierzić, dlatego tylko odwracam głowę w stronę meczu, próbując ukryć głupawy uśmiech, kiedy tylko słyszę niespecjalnie ciepły ton kapitana Krukonów. Nie pamiętam też o żadnych wakacyjnych plotkach, moja pamięć nie jest tak dobra. Chociaż ja pamiętam w większości ludzi z drużyny quidditcha, w końcu wymieniane są na każdym meczu, plus to moi przeciwnicy, warto coś tam o nich wiedzieć. Oczywiście moje nazwisko jest bardziej skomplikowane, ale na dobrą sprawę jak ktoś pamięta Boyda, wystarczyło odrobinę zmienić intonację i wymowę, a już byłoby moje! Słucham rozważań na temat celtyckiej i cieszę się, że nie tylko ja miałem tam dziwne przeżycia. - Ciesz się - mówię o wstążkach z lekkim skrzywieniem. - Na początku było całkiem uroczo, a potem już tragicznie. Nasza wstążka nie chciała puścić całą noc. Normalnie bym nie narzekał, ale wiecie... Victoria chce wszystko powoli i takie tam... W każdym razie trudno jest zaimponować dziewczynie, myśląc tylko o tym kiedy będę mógł iść do kibla - mówię niesamowicie ważną ciekawostkę, dotyczącą mojego pęcherza oraz wyrażając poniekąd swoje uczucia, kiedy wzdycham mówiąc o poprawności mojej nowej prawie dziewczyny. - W mleku mówisz - zagaduję do Violetty machając brwiami na jej usprawiedliwienia. Wracam jednak na jakiś czas do meczu, gdzie Krukoni się cieszą z niespecjalnie dobrej formy Gryfonów, a ja wzdycham ponownie, tym razem na niedołężność mojego ziomka. Po chwili jednak Elio zagaduje mnie niesamowicie zagadkowo, aż odwracam się ze zmarszczonymi z niezrozumieniem brwiami. - Co? - pytam zastanawiając się o czym on do cholery mówi. - Co ma do tego ta blond szyszymora? - mówię kompletnie nie dodając na razie dwa do dwóch i patrząc niezrozumiale na chłopka. Dopiero po chwili powoli zaczynam czaić co masz na myśli. - Bo rzuciła na Boyda czary, żeby się z nią ogarniał? Może i nie jest zadowolona. Cholera wie, co ona myśli - mówię wracając znowu do meczu i równocześnie chcąc jak najszybciej oczyścić Boyda z jakiś plotek o flirtowaniu z jego własnym wrogiem. Krukoni przez chwilę gratulują sobie niesamowitej drużyny, świetnych predyspozycji i boskiego wyglądu, co ja przemilczam z pobłażliwym uśmiechem. - Zakładam, że jeśli chodzi o mężczyzn nasza drużyna jest przystojniejsza. Rowle, Fitzgeraldy, Sinclere, Ragnarssony nie są jakimiś kobiecymi top? - mówię w kierunku Violetty. Może pytam niewłaściwej dziewczyny i powinienem poszukać jakiejś bardziej hetero, ale nie miałem obecnie takiej pod ręką. - Bez obrazy panowie. Pytam z czystej ciekawości. Ja umiem docenić walory tylko jednego przystojniaka - mówię żartobliwym tonem i pokazuję na Boyda, który właśnie dyszał na miotle czerwony na mordzie z wysiłku po próbie zbicia przeciwnika z miotły.
No to testy zrobione a wyniki... Nie był z nich w pełni zadowolony. Nie wiedział, czy rzeczywiście mieli gorszy dzień, czy zwyczajnie zignorowali powagę testów. Żadna z opcji nie brzmiała dobrze, a on nie zamierzał przyznawać racji przyjezdnemu profesorowi, co do marnego poziomu Hogwarckich zawodników. Byli jak nieoszlifowane diamenty, których być może traktowano po macoszemu, ale teraz przyszedł on do szkoły. Kto wie, może szukał kogoś, kim mógłby się dodatkowo zająć i dlatego od razu spróbował otoczyć swoimi skrzydłami wszystkie drużyny? Przysiadł na trybunach, przyglądając się boisku, pętlom, pamiętając własne emocje, gdy pierwszy brał udział w meczu jako zawodnik, a później po latach, jako sędzia. Wciąż to czuł i chciał, żeby dzieciaki także nie straciły tej iskry. Z tego powodu nie mógł ich cisnąć jak Avgust, ale należało przeprowadzić zmiany. Wpatrywał się w tabelę, w której porównywał ostatnie zmagania młodzieży. Nie podobały mu się wyniki i zamierzał wprowadzić testy częściej. Regularnie, co powiedział im pod koniec zajęć. Jedne na zakończenie, jedne na rozpoczęcie. Wyjął długopis i zaczął powoli notować swoje uwag co do przeprowadzania testów, na co zwrócić szczególną uwagę, jak ich przygotować do końcowych testów. Po wakacjach zamierzał sprawdzić ich kondycję, czy nie opuścili się, czy ktoś trenował. Należało również przycisnąć kapitanów drużyn, aby organizowali więcej treningów dla swoich drużyn. Niektóre zachowania zawodników byłyby komiczne, gdyby nie fakt, że już dawno powinni być na lepszym poziomie. Musieli poprawić zdolność łapania kafla, usprawnić chwyt. Wzmocnić nadgarstki, a to wymagało ukierunkowanych ćwiczeń. Po wakacjach plan zajęć szykował się dość napięty, choć z pozoru prosty. Nic wybitnie trudnego, ale żaden Avgust nie będzie mógł narzekać na nich. Pałkarze potrzebowali poprawić celność. Obrona za bardzo polegała na tym, co już sama zna i na szczęściu, zamiast na refleksie. Należałoby poprawić ich szybkość, co przyda się także szukającym. Oczywiście do tego dochodziła podstawowa opieka nad miotłą. Tak, była konieczna lekcja teoretyczna, a przynajmniej bez latania. Pośród zapisywania planów na następne zajęcia, przy których rozpisywał, co byłoby potrzebne, doszło jeszcze parę innych ćwiczeń na równowagę, co mogłoby "spodobać się" przeciwnikom przemocy, ale powoli przestawał się tym przejmować. Musieli uczyć się uników, upadków, zachowania równowagi, przy zderzeniu z innym zawodnikiem, aby nie doznać urazu na boisku, z którym nie mogliby sobie poradzić. Gdy skończył spisywać spostrzeżenia po testach, zaczął wypisywać rzeczy do sprawdzenia przed finałem. Ekscytował się już na samą myśl o nim. Słyszał o zakładach, które krążyły po zamku i mimowolnie ciekaw był, ile niektórzy na tym stracą. Może sam powinien zrobić po cichu zakłądy między dorosłymi? Nie o galeony, a o prowadzenie zajęć, albo odwalenie papierkowej roboty? Choć sam miał właśnie naszykowany spis zajęć na następne półrocze, tak jeszcze zostały wciąż przyszłe prace domowe do sprawdzenia. W końcu poczuł, że zaplanował wszystko, co chciał. Od treningów, przez zabawę, po brutalniejsze ćwiczenia. Był gotów kończyć rok, wystawiając oceny, które miały być z założenia zachętą do dalszego rozwijania się, ale nie chwalące nierobów. Uśmiechnięty wracał do swojego gabinetu, w myślach już ciesząc się na spokojną lekcję w czerwcu.
/zt
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Te rogi to w ogóle było jakieś przekleństwo celtyckiej nocy, bez względu na to czy wpływały na zdolność rozumowania, czy też w ogóle nie przykładały się do jej spadku. Były po prostu cholernie niewygodne. Pal licho jeśli były niewielkie albo zawinięte w taki sposób, że nie odrastały zbyt mocno od głowy – gorzej kiedy wylosowało się ogromne spiralne poroże cięższe niż sama głowa. Zaczepiał się o wszystkie gałęzie w czasie poszukiwań w lesie, omal nie nadział na nie Morgan, a kark bolał go przez cały następny dzień, jakby potrzebował dodatkowej kary. Kobiety miały pod tym względem zdecydowanie łatwiej. — Jeszcze trochę i przestanę pić cokolwiek w magicznych miejscach publicznych — burknął pod nosem, kręcąc głową nad informacją, że w mleku znów było coś dziwnego. Pewnie druidzi maczali tam swoje pomarszczone paluchy. Razem z Moe zupełnie zapomnieli o sprzedawanych tam przekąskach i teraz okazywało się, że chyba nie mieli czego żałować. — Chyba mocno martwią się o przyrost naturalny, skoro dosłownie wiążą nas w pary na każdym kroku. Jego mina bardzo dokładnie wyrażała co o tym myśli; delikatna magiczna aura sprzyjająca flirtowi miała w sobie odrobinę uroku, ale momentami było to dość niepokojące i utrudniające życie. Mimowolnie parsknął jednak śmiechem kiedy wyobraził sobie Fillina uwięzionego na całą noc poza toaletą, z której pilnie potrzebował skorzystać. — Niech idzie, ten jeden raz. Nie mów Morgan — mrugnął do Violki i przez chwilę śledził lot kafla podczas jednego z podań. Był cichym kibicem, rzadko kiedy dał się porwać; wolał wydzierać się siedząc na miotle, nie na ławce. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi. „Blond szyszymora” rozbawiła go znacznie bardziej niż by się spodziewał, ale najważniejsze było to, co Fillin powiedział później. — Użyła uroku wili? — palnął, idiotycznie zdradzając co najmniej kilku osobom tajemnicę dziewczyny – o ile ktokolwiek zwracał na to uwagę. On nie zwrócił, był zdecydowanie za bardzo pochłonięty rozkminianiem tego co właśnie usłyszał. Z jednej strony opowieść Alise zaczęła się układać w całość i nabrała sensu... no i stawiała Boyda w znacznie lepszym świetle, z drugiej zaczął się zastanawiać jak duża zmiana musiała zajść w Gabrielle skoro w ten sposób bawiła się teraz ludźmi. Aż trudno uwierzyć, że przez moment darzył ją szczeniackim uczuciem. Czy i na niego rzuciłaby urok? A może zrobiła to, tylko nie był tego świadom? Miał ochotę zapytać, dlaczego Boyd nie sprostował całej sytuacji z Alise, ale nie była to jego sprawa... no i rozmawiał nie z Boydem, a z Fillinem, bo jakimś cudem Irlandczycy wciąż nie stanowili jedności. — Heaven akurat mogłaby się dowiedzieć — machnął lekceważąco ręką, bo z całego tego żeńskiego grona to właśnie z kapitan Ślizgonów dogadywał się najgorzej. Zwykle pozostawał neutralny, ale nie przepadał za nią z zupełną wzajemnością. Nie lubił generalizować, ale doświadczenie jasno wskazywało, że nie po drodze mu ze ślizgonami. — Nancy chyba naprawdę ostro trenowała, co? Za to słyszałem, że macierzyństwo Heaven niekoniecznie służy Quidditchowi i treningom? — swojej małej złośliwości wymierzonej w nieobecną kapitan ze Slytherinu nie skierował ani w stronę Violi, ani Fillina. Może wcale nie spodziewał się dostać odpowiedzi?
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Niemal prychnęła śmiechem na uwagę Fillina o chodzeniu do kibla. Naprawdę faceci to mieli problemy... i chyba mikroskopijne pęcherze skoro mieli tak często potrzeby. Może w sumie powinna zagadnąć w końcu Victorię odnośnie Irlandczyka? Co prawda zwykle nie interesowały ją sprawy innych, ale może dzięki temu się nieco ogarną, bo chwilowo miała wrażenie, że rozgrywa się między nimi friends-to-lovers slowburn z wolno piszącym autorem na dodatek. - Piłeś mleko? Jak nie to nie wiesz jakie miało efekty. I nie będziesz wielki - rzuciła jeszcze w komentarzu do Pana Trudne-Nazwisko, bo nie zamierzała tłumaczyć się ze swoich wszystkich akcji mlekiem jaka, ale faktycznie było w nim coś dziwnego. Uśmiechnęła się jeszcze porozumiewawczo do Elio, gdy ten powiedział, by nie przekazywała Morgan jego słów. Jego sekret był z nią bezpieczny. Z pewnością nie była kimś kto latał po Hogwarcie z ploteczkami i nawet dla przyjaciół nie zamierzała robić większego wyjątku. Zaraz jednak skupiła się na tym, co działo się na boisku, a działo się naprawdę wiele. Na moment jakby wyłączyła się z rozmowy, która toczyła się głównie między kruczym kapitanem, a Ślizgonem, ale słowa Swansea na chwilę przykuły jej uwagę. - Chwila... Że niby kto jest wilą? Levasseur? - spytała nieco skonsternowana, zerkając na siedzącego obok blondyna. Zdarzało się, że traciła wątek zbyt pochłonięta obserwowaniem akcji na boisku, a poza tym akurat w ten fragment wymiany zdań nie angażowała się zbytnio, ale i tak usłyszała co usłyszała i starała się połączyć fakty. - Huh. A nie powiedziałabym. Na Fillina spojrzała ponownie dopiero w momencie, gdy wspomniał o tym, że Ślizgoni z pewnością są dużo przystojniejsi. I chyba szukał przez chwilę u niej poparcia tej teorii. Sama jedynie wzruszyła ramionami. Nie wiedziała, co podobało się zwykle normalnym dziewczynom. Owszem. Może i podzielała w wielu kwestiach ich zdanie, ale równocześnie była w stanie dostrzec coś, co wpływało drastycznie na końcowy wynik toplisty. - Nie wiem czy będę w stanie obiektywnie ocenić przystojność Fitza i Rowle'a z pewnych powodów... Ale akurat Sinclair i Ragnarsson są hot - stwierdziła, bo chyba tyle mogła z pewnością powiedzieć. - Z drugiej strony my mamy Rasmusa i... Rileya? . . . No i Elio! - tak to zabrzmiało naprawdę przekonująco. Nic tylko tak reklamuj dalej Krukonów, Strauss. Uśmiechnęła się tylko na komentarz odnośnie Heaven. Cóż może sama nie miała z nią jakoś wybitnie dobrych kontaktów, ale z pewnością nie miała nic przeciwko niej, a co za tym idzie to raczej lubiła Ślizgonkę. - Mam jej wjechać na ambicję? - spytała, zerkając jeszcze na kapitana krukonów po czym wróciła wzrokiem na boisko. - Wiem, że Nancy naprawdę chciała się sprawdzić jako kapitan i ostatnio ostro trenowała. Inni chyba też nie próżnowali. Co do Heav... Na pewno podziwiam ją za to, że tak długo latała w ciąży i tak szybko po porodzie wróciła na miotłę. Chociaż może faktycznie to wszystko może ją lekko przerastać...
Ponieważ moje rogi były na celtyckiej nocy niewielkie i wyglądałem w nich jak niezwykle atrakcyjny diabeł ja sam nie doświadczyłem szczególnie problemów z nimi. Kiedy Elio mówi o piciu podejrzanych napojów aż kręcę głową na wspomnienie mojego felernego wypicia jakiegoś piwka prawdy na imprezie Puszków. - Weź mi nic nie mów - mówię tylko, zgadzając się całkowicie z tym, że te całe picia powinny być całkowicie zakazane. Na słowa Violi parskam śmiechem, to całe mleko sprawiło jedynie, że Boyd kichał jakimiś pisankami, więc nie widziałem w nich nic strasznego. - Pogodziłem się z tym dawno - mówię z rozbawieniem na to, że nie będę wielki, bo z pewnością już nigdy nie urosnę (nie sądzę też, że osiągnę coś wielkiego), więc wzruszam luzacko ramionami. Przez chwilę obserwuję ponownie mecz kiedy nagle Swansea zadaje mi niezwykle proste pytanie czym zdradził, że on również wie o jej korzeniach. - Tak - mówię ze spokojem i jedynie moje uniesione brwi świadczą o zdumieniu, że to wie. - Skąd wiesz? Gabrielle jest kolejną Twoją i Boyda wspólną dziewczyną? - pytam żartobliwym tonem, chociaż w sumie po dłuższym zastanowieniu, może to nie był taki do końca dowcip z mojej strony i może być coś na rzeczy. Osobiście też nie mam pojęcia dlaczego Boyd i Alise nie poradzili sobie z tą sytuacją, słyszałem jakieś brzdąknięcia o przyjaźni, trudnych sprawach; mój przyjaciel raczej nie był specjalnie wylewny. - Ma jakieś psie resztki genu - mówię jeszcze do Violi Gab, bo najwyraźniej jako jedyna tego nie wiedziała. Na komentarz o atrakcyjności chłopców ze Slytherinu, uczestnicząc nadal w konwersacji, w którą nie wiem po co się wciągnąłem, bo nie obchodzi mnie to tak naprawdę, prycham na wspomnienie o chłopcach z Ravku. - Daj spokój. Rasmus? Riley, ta duża towarzystwa? Elijah też nie może się równać z jakimś wikingiem z Islandii - mówię dorzucając jakieś bez obrazy w stronę kapitana, postanawiając w końcu zejść z tych niezbyt męskich tematów. Może po prostu lubię oceniać wszystkich ludzi, którzy mi się nawiną? - Świetnie jej służy. Nie widzisz jak wymiatamy? - pytam z ogromną dozą ironii Krukona pokazując na siebie w barwach Gryffindoru. - Nie wiem kto jej pozwolił być kapitanem... Bogowie ona urodziła dziecko... Nie powinna odpoczywać? Wychowywać je? Cokolwiek? Gdybym mógł zapłaciłbym jej za zwolnienie...- mówię bardzo nielojalnie wypowiadając się o swojej pani kapitan, krzywiąc się znacząco i wyrażając tym samym jakim jestem fanem Heaven i jej stylu zarządzania drużyną. Patrzę na Nancy i kiwam głową, zgadzając się z pochwałami moich towarzyszy meczowych.
Felix Felicis w istocie było niesamowite - ale nawet efekty tego eliksiru nie umywały się do tego, co Thaddeus mógł poczuć teraz. Płynne szczęście - uwarzone jednak, syntetyczne - nie miało nawet podejścia do tego realnego, namacalnego uczucia. Uczucia przyjmującego formę czystej euforii rozlewającej się po żyłach, wtłaczającej w każdy mięsień - szczególnie w ten jeden, obijający się rytmicznie o żebra Edgcumbe'a, który zdawał się w tym momencie urosnąć do niebotycznych wręcz rozmiarów. Kolory pod jego czaszką wirowały, mieszając się ze sobą, by ostatecznie... przyjąć barwę niemal czarnych tęczówek Theresy Peregrine. W tym momencie jednak nie będących jedynie wytworem jego wyobraźni - bo widział je tuż przed sobą, zaszyte delikatną mgłą, rozanielone, sprzężone z wargami wygiętymi w uśmiechu - od których nie chciał odrywać nie tylko spojrzenia, ale przede wszystkim ust. Czuł jednak - wraz z drobną dłonią dziewczyny na swoim policzku - że będą mieli dla siebie więcej czasu i to coś między nimi nie jest zależne jedynie od magii chwili. Już on o to odpowiednio zadba. Tym razem jak na mężczyznę przystało. Słysząc cichy śpiew dziewczyny - zielone oczy puściły zachwycone iskry, mrużąc się nieco na drobną pieszczotę, którą właśnie go obdarzyła. Sam nie wiedział co w tej chwili sprawiło mu większą radość - jej dotyk, słowa, czy przypieczętowana obietnica, która stężała w ciemnoczekoladowych tęczówkach. Bo na pewno nie Aslan, który przypomniał im o swoim istnieniu. Thaddeus chrząknął - kierując swoje spojrzenie na przyjaciela - dalej jednak obejmując Peregrine w talii i nie pozwalając jej się odsunąć choćby o cal. Wyszczerzył się głupio do Coltona - jednak uśmiech ten nie miał nic wspólnego z niemymi przeprosinami - bardziej cichymi podziękowaniami, że jednak w odpowiedniej (jak widać bardzo) chwili wepchnął swoje łapy tam gdzie (nie)trzeba. Nie powiedział jednak nic - wracając spojrzeniem do dziewczyny w swoich ramionach i kwitując jej niespodziewaną zadziorność krótkim śmiechem. Charakterny chochlik... — Dobrze by było — przyznał, teatralnie obrzucając sam siebie spojrzeniem i klepiąc obleczoną rękawicą dłonią swoją quidditchowską kurtę. Rzucił dziewczynie łobuzerski uśmiech, błyskając przy tym zębami. — Ale oboje znamy drogę do szatni, prawda? Bynajmniej, nie miał zamiaru brać dziewczyny do zatłoczonego od Puchonów pomieszczenia. Nie mógł sobie jednak darować nawiązania do ich "pierwszego" spotkania w szatniach i sytuacji w jakiej Ślizgonka go tam zastała. — Dasz mi chwilę i potem Cię odprowadzę. Chodź — ujął dłoń dziewczyny - już dziewczyny? - i przywołując do siebie odrzuconą wcześniej na bok miotłę, wyprowadził ich z Trybun. Nie mógł przestać się uśmiechać.
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
— Jasna avada — zaklął kiedy Violka zareagowała na wieść o wilowatości Gabrielle, bo w tymże momencie zdał sobie sprawę z tego co właśnie zrobił. Rozejrzał się na boki, by sprawdzić czy ktoś obok nie usłyszał, ale ludzie wokół zdawali się być pochłonięci meczem – nawet Shawn, który ucichł, najwyraźniej zbyt rozemocjonowany oczekiwaniem na wynik, by prowadzić z nimi rozmowę. Pewnie zaśmiałby się na pytanie Fillina, ale do śmiechu naprawdę mu nie było – jego los splatał się z losem Boyda tak często, że było to aż niepokojące. — Można tak powiedzieć — przyznał niechętnie, bo trudno powiedzieć co w ogóle łączyło go z Levasseur... i czy aby na pewno konkretnie z nią. Ich znajomość toczyła się głównie przez listy, a kiedy w końcu spotkali się twarzą w twarz, wiele spraw poszło nie tak jak by się tego spodziewał. — Byłą niedoszłą — skrzywił się jakby ktoś wlał mu do ust sok z cytryny — I tak, chyba jej babcia była wilą czy coś takiego. Jeśli to jedyna wilowata przodkini to niewiele, ale czasem widocznie wystarcza. Nigdy nie testowała na nim swoich umiejętności – chwała Merlinowi – i nie był ich świadkiem również z boku, ale dzięki rozmowom z nią wiedział, że czasem boi się samej siebie. Nie powiedział tego na głos, wystarczy już zdradzanych sekretów. Zresztą... czy to w ogóle było jeszcze aktualne? Nie rozmawiał z nią przeszło pół roku, unikali się jak tylko mogli. Przewrócił oczyma, bo w czym niby wikingowie z Islandii byli lepsi od Brytyjczyków? Najwyraźniej miał ochotę trochę się pooszukiwać. — Mój wygląd ogranicza tylko wyobraźnia, za to powinny być jakieś bonusy w rankingu — zaprotestował, niezadowolony, że tak łatwo odebrano mu jego pozycję przystojnego Krukona. Gdyby tylko chciał, mógłby wyglądać i jak wiking, i jak rudy Fitzgerald – tylko że nie chciał. I może właśnie tu był pies pogrzebany? — Wcześniej była raczej aktywna — z jakiegoś powodu poczuł potrzebę żeby nieco ją obronić, bo poczuł się źle z tym, że tak beztrosko zaczął obgadywać ją za plecami. Nie przyjaźnili się, ba, nawet się nie lubili, ale to go nie usprawiedliwiało. — Ciekawe jak łączy naukę z wychowywaniem.... — zamarł, bo Walsh zagwizdał; gorączkowo szukał wzrokiem szukającego i namierzył Silvię wzrokiem jeszcze zanim sędzia ogłosił wynik. — O kurwa. O KURWA — nieczęsto można było zobaczyć Swansea klnącego tak głośno i w taki sposób. Złapał Violkę za ramię i potrząsnął mocno, tak jakby potrzebował żeby potwierdziła, że ona też to widzi i wcale mu się nie przywidziało. — MAMY FINAŁ!!! — wydarł się na całe gardło.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
No cóż każdemu czasem może się coś wymsknąć. Zresztą Strauss nie zamierzała nikomu wygłaszać żadnych rewelacji na czyjkolwiek temat także równie dobrze można uznać, że Elio nic nikomu nie powiedział. I takiej wersji w sumie warto się trzymać. - Mhm - mruknęła jedynie potwierdzająco, gdy tylko chłopaki przedstawili jej jak wyglądała dokładnie sprawa genu wili w przypadku Puchonki. Być może dlatego nie zwróciła na nią większej uwagi. Lub po prostu tak wyszło, bo w końcu poza swoim kręgiem znajomych raczej nie zaprzątała sobie głowy zbyt wieloma osobami. Dobra dyskusja na temat męskiej urody jednak była najlepszym pomysłem w takim gronie. Bo mimo wszystko prowadziła ją z dwoma heterykami, a jeden z nich był na dodatek metamorfomagiem, który faktycznie mógł zmieniać sobie wygląd jak tylko chciał. I ona, która również ekspertką w sprawach urody nie była, ale raczej mogła oceniać facetów w niezwykle subiektywnej skali Ruchensteina. - Wyolbrzymiasz, Fil. Gunti też znowu nie jest aż takim bogiem seksu. Zresztą fakt, że to Wiking jakoś szczególnie nie wpływa na moją ocenę. Równie dobrze mógłby być Anglikiem - westchnęła w końcu. Każdy miał swój własny gust. Jednemu bardziej się podobały Ragnarssony, a drugiemu co innego. - Może musi sobie jeszcze kilka rzeczy ogarnąć. Dzieciak rośnie. Niedługo może nie będzie jej aż tak potrzebował czy coś. Nie wiem. Nie znam się na dzieciach - wzruszyła ostatecznie ramionami, by w końcu zakończyć temat Heaven. Nie chciała jej oceniać. Nie była na jej miejscu i wiedziała, że sytuacja była nieco kłopotliwa. Trzymała jednak kciuki, że uda jej się to jakoś ogarnąć. Wciąż obserwowała bijących się o kafla ścigających chociaż zauważyła również dziwne poruszenie w małym oddaleniu od niej... Czy to... Moe ścigająca się o znicza z Valenti? I wyglądało na to, że Puchonka znajdowała się na czele tego wyścigu. I... faktycznie udało jej się złapać znicza zanim Davies zdołała ją wyprzedzić. A to znaczyło tylko jedno. - TAK, KURWA! - odkrzyknęła jedynie, gdy Swansea zaczął ją szarpać za ramię z podobnymi okrzykami radości po czym po prostu rzuciła się blondynowi na szyję, by go uściskać. Mieli finał. Mogli to jeszcze wygrać. Z pewnością dadzą z siebie wszystko i jeszcze zgarną Gryfom puchar sprzed nosa. - Zbierajmy się. Chcę ich zaczepić jeszcze zanim zdążą się zwinąć na jakąś imprezę - oświadczyła po czym żegnając się krótko z Fillinem i Shawnem, pociągnęła Elijaha za rękę ku wyjściu z trybun. Miała tylko nadzieję, że wianuszek adoratorów i fanów nie zdążył jeszcze otoczyć Puchonów, którym mogliby się naprzykrzać.
...To było niezwykłe uczucie znów być w Hogwarcie. ...Odczuwała lekkie podekscytowanie już od samego rana, już wtedy, gdy szykowała się do podróży do zamku. Spowodowane było to zarówno finałem Quidditch'a, ale także tym, że po kilku latach mogła wrócić do tego szczególnego miejsca i niejako cofnąć się w czasie. Towarzyszyły jej ogromne emocje, nie mogła doczekać się, aż zasiądzie na trybunach i zobaczy swoje rodzeństwo w akcji. Zanim jednak dotarła na boisko, nie mogła odmówić sobie krótkiego spaceru po szkolnym korytarzu. Zanurzyła się w głębokiej nostalgii, we wspomnieniach i wręcz zatęskniła za egzaminami, lekcjami, za Pokojem Wspólnym w wieży i za posiłkami w Wielkiej Sali. Tak, była trochę dziwna... ...Gdy zjawiła się na trybunach, nie było jeszcze za wielu kibiców. Usiadła po stronie, rzecz jasna, Ravenclawu, mniej więcej po środku. Choć było bardzo ciepło, to miała na sobie krukoński szalik, trochę nadgryziony zębem czasu. Ten kawałek wełny pamiętał mecze sprzed dobrych dziesięciu lat. Czy to już starość? Rozejrzała się po okolicy i po pustym jeszcze niebie. Już niebawem zawodnicy wyjdą na murawę, już niedługo wzbiją się w powietrze, już niedługo... wszystko się zacznie. ...Nie tylko meczu. Wypatrywała jeszcze kogoś. Czy ten ktoś spodziewał się, że i ona przyjdzie na finał? Nie była pewna. Była pewna tylko jednego. ...Tego, że ten mecz będzie szczególny.
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Choć nie był może największym fanem Quidditch'a w Hogwarcie, to na mecz finałowy po prostu należało pójść. Tym bardziej, że był to mecz Gryffindor-Ravenclaw. Stresował się bardzo, choć do jego zadań należeć miało jedynie głośne dopingowania zawodników z trybun. Bardzo chciał, żeby Lwy wygrały, Moe zasługiwała na to zwycięstwo jak nikt inny. Bardzo chciał, żeby Gryffindor zdobył ten puchar, żeby im się udało. Spodziewał się, że ten mecz będzie zawzięty, w końcu to finał, w końcu walczą ze sobą dwa ambitne i uzdolnione Domy, a w dodatku... kapitanowie czują do siebie... miętę. Wyjątkowo przyszedł przed czasem, gdy jeszcze mógł wybrać sobie dogodne miejsce. I wybrał, po stronie Gryfków, prawie na samej górze, coby nie zasłaniać widoku swoją czupryną niższym czarodziejom. Jego policzki zdobiły złoto-czerwone pasy, a na plecach zarzucony miał szalik, oczywiście w barwach najlepszego Domu na świecie. Czekał na wielki finał podekscytowany i już czuł, że zedrze sobie tego dnia gardło.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
....Cały dzień szykowała się do tego meczu. Bynajmniej - wcale nie chodziło o ubiór, makijaż czy inne przyziemne sprawy. Szykowała się psychicznie - to był f i n a ł! F I N A Ł! O ile już od wczoraj nie mogła zwyczajnie zasnąć z ekscytacji, tak rano - jak zawsze - doszło do niej, że na trybunach będzie dużo, dużo więcej ludzi niż zwykle. Musiała opanować falę stresu, która towarzyszyła tej myśli. Musiała się ogarnąć. To był Quidditch - coś, co zawsze wyrywało jej serce do trzepotu - nawet jeśli była tylko obserwatorem. Obserwatorem - ale absolutnie nie biernym. Zwłaszcza, że jej Dom grał o Puchar! Jej przyjaciele walczyli o to cały rok - Jessica zwyczajnie nie mogła się nie pojawić. Nie darowałaby sobie tego. ....Wyposażona konkretnie - bo ubrana od stóp do głów w barwy Ravenclawu - wspięła się na jedną z niebieskich trybun. Jak zwykle była jedną z pierwszych, która postanowiła się tutaj pojawić - zajęła więc miejsce tuż-tuż przy barierce, na samym dole loży. W dłoniach dumnie dzierżyła omnikulary - które podarowała jej Violetta. Tlenione blond włosy klasycznie upięła w wysoki, luźny kok - jednak po bokach jej twarzy zwisały luźno ubarwione na niebiesko kosmyki. Colovaria lividus - zaklęcie towarzyszące jej podczas każdego meczu rozegranego przez Krukonów, teraz także go sobie nie odmówiła. Na policzkach tańczyły jej ruchome herby Domu Roweny - a z ramion zwisał brązowo-niebieski szal. Była gotowa. ....Ani myślała usiąść - już teraz, bawiąc się omnikularami i przystępując z nogi na nogę - wbiła wyczekujące spojrzenie w murawę boiska. Uśmiech błąkał jej się po ustach - zacisnęła jedną, wolną dłoń na barierkach trybun. Ekscytacja tliła jej się pod mostkiem - rzucając ogniki w wyraźnie ożywione, szare oczy schowane tuż za złotymi okularami. Nie mogła się doczekać - nie zwracała nawet uwagi na powoli wypełniającą się ludźmi lożę.
// Jeśli ktoś szuka towarzystwa, to zapraszam!
Ostatnio zmieniony przez Jessica Smith dnia Sob Cze 06 2020, 18:40, w całości zmieniany 1 raz
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
W końcu nadszedł dzień finału. Max nie mógł się doczekać i zdecydowanie humor poprawiał mu fakt, że tym razem faktycznie miał okazję udać się na trybuny. Miał wielki dylemat, komu dzisiaj kibicować. W końcu jednak postawił pieniądze na krukonów i uznał, że to po ich stronie dzisiaj będzie stał. Nie zmieniało to faktu, że całym sercem był z Russellem, który miał mieć dzisiaj swój debiut jako członek drużyny. Solberg znalazł w kufrze swoją ślizgońską bluzę sportową i prostym zaklęciem zmienił jej kolor na niebieski, a napis "Slytherin" zastąpił nazwą domu Roweny. Całkiem zadowolony ze swojej pracy ubrał się i ruszył w stronę trybun. Zbliżając się do boiska miał ogromną ochotę wejść do szatni i polatać. Zawsze, gdy tu był towarzyszyło mu to uczucie. Dzisiaj jednak musiał sobie odpuścił. Rzucił tęskne spojrzenie w stronę szatni i zaczął wspinać się na miejsca dla widowni. Po krótkiej wędrówce w końcu dotarł do celu. Mimo, że do meczu było jeszcze trochę czasu, ludzie zaczynali się już tutaj zbierać. Zauważył kilka znajomych twarzy. Przywitał się z każdym, kogo akurat mijał, ale to przy @Jessica Smith zatrzymał się, by zająć swoje miejsce. -Hej Jess! - Przywitał ją z uśmiechem. -Genialne policzki! Sama to zrobiłaś? - Ruchome herby na jej twarzy robiły wrażenie na Solbergu, który nie za bardzo potrafił jeszcze używać tego rodzaju magii. Głównie dlatego, że nigdy specjalnie też nie próbował.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Wasilisa Fiodorow
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : króciutkie włosy; piegi; wyłupiaste oczy
Wasi na meczu zabraknąć nie mogło. Odwaliła się jak szczur na otwarcie kanału – i to dosłownie. Na głowie miała kapelusz z herbem Gryffinodru, obwiązana w pasie była szalikiem Gryffindoru i miała wielką flagę, również z herbem… Gryffindoru, a jakżeby inaczej. Nawet się umalowała specjalnie na tę okazję! Całe oczy miała w czerwieni i złocie. Może i trochę krzywo, ale liczy się zapał, nie? Cała wyglądała jak ulotka reklamowa swojego domu. Może i nieco komicznie, ale za to jak klimatycznie. Wlazła na trybuny, przeciskając się między ludźmi z uniesioną ręką – tą, w której trzymała flagę. Powiewała nią co chwilę, pas materiału błyszczał w słońcu i górował nad głowami innych uczniów i studentów. - Pszam, pszam, pszam… Dajcie mi tu gdzieś stanąć, ziomki. – no i stanęła. No i czekała. Wyszczerzona, machając flagą i czekając na oczywistą wygraną Gryfków. Miała zamiar zedrzeć sobie gardło na kibicowaniu.
// zapraszam do podbijania, zaczepiania i wszystko <3
Vittoria Sorrento
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
MECZ! Szkoda, że tym razem nie miała określonego towarzystwa. Tak, jak wcześniej trafiła na Julka, tak teraz on grał! I oczywiście zamierzała mu kibicować? Znaczy... No... Order zdrajcy domu i tak jej przysługiwał, a wśród grających gryfonów był jedynie Leo na rezerwie. Chyba, że wyjdzie na boisko... Wtedy? będzie miała ogromny dylemat. Mniej więcej taki jak wtedy, gdy zastanawiała się, czy i tym razem brać transparent związany z jakąś akcją (wolność dla golasów wciąż czekała!), ale ostatecznie zdecydowała się przyjść, grzecznie zająć miejsce i liczyć na to, że ktoś będzie miał ochotę z nią trochę pokibicować. Obojętnie której drużynie (choć wewnętrznie trzymała kciuki za wygraną jej blondyna-sportowca-krukona, to mu w końcu obiecała). Otuliła się mocniej czarną bluzą i rozejrzała się za znajomymi twarzami. Pomachała w stronę @Wasilisa Fiodorow posyłając jej przy tym też szeroki uśmiech. Widząc jednak jej zapał do kibicowania czerwonym, postanowiła jednak nie podchodzić. Rozglądała się też za mężem, ale jak na razie - bezskutecznie.
//Zapraszam
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Finału szkolnych zawodów nie mógł ominąć. Jego dom szybko odpadł, ale to nie oznaczało, że zrezygnuje z możliwości pooglądania starań innych uczniów. Do tej pory kibicowałby raczej niebieskim, lecz z powodu ich niebezpiecznego zbliżania się w punktacji domów do pierwszego miejsca, które to Salazar zajmował - ostatnio zrobił się na nich cięty. I choć osobiście znacznie wolał Krukonów, tak teraz w głębi ducha kibicował przeciwnej drużynie. W dodatku zaoferował swoją pomoc, więc był zobowiązany do przyjścia tutaj. Zajął miejsce i czekał na rozpoczęcie meczu.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
....Kompletnie zaabsorbowana przygotowaniami do meczu na boisku - nawet nie zauważyła, kiedy ktoś zajął koło niej swoje miejsce. Niemalże wychylała się przez drewnianą barierkę - choć wcale nie musiała, dzierżąc omnikulary. Chciała jednak ich użyć dopiero, kiedy wszyscy wzniosą się w powietrze - gdzieś z tyłu głowy miała irracjonalny lęk, że ominąłby ją gwizdek rozpoczynający mecz, jeśli już zaczęłaby ich używać. ....Wtedy też usłyszała znajomy głos wypowiadający - na całe szczęście! - skrót od jej imienia. Odwróciła się do młodszego - i zdecydowanie wyższego - Ślizgona. Kąciki ust powędrowały delikatnie ku górze - Solberg był jednym z tych ludzi, przy których czuła się zwyczajnie komfortowo. Nawet nie wiedział, że swoją obecnością jedynie podniósł ją na duchu. ....— Max, cześć! — nieco tylko zakłopotana z komplementu chłopaka, podniosła jedną dłoń do policzka, gładząc opuszkami palców falujący jej na skórze herb. — Oh nie... To szablon! — Który notabene sama zrobiła, ale tego już nie dodała. ....Zlustrowała uważnie ubranie chłopaka, rzucając mu spod niebieskich kosmyków nieśmiałe - acz radosne - spojrzenie. ....— Dzisiaj jesteśmy z jednego Domu? — rzuciła, dość śmiało jak na nią - opierając się łokciem o barierkę - i rzucając kontrolne spojrzenia na boisko. Nie mogła niczego przegapić.
/jeśli ktoś chce nawiązać interakcję to prosz bardzo, tylko koniecznie z oznaczeniem mnie w poście.
Nie był przekonany co do faktu, że odpuścił pannie Strauss najbardziej dotkliwą dla niej karę. Był jednak pewien, że dobrze zrobił ściągając to brzemię z całej drużyny, która w ostateczności nie była niczemu winna, a brak skutecznej ścigającej obniżyłby jej morale. Szczególnie, że był to finał - którego wyniosłość odbijała się chyba na całej szkole, bowiem od bitego tygodnia wszyscy o tym mówili - przy śniadaniu, obiedzie i kolacji, ale też ostentacyjnym szeptem na lekcjach czy innych zajęciach. W zasadzie nawet jemu udzielał się jakiś taki dziwny niepokój, ale nie byłby sobą, gdyby go po sobie kompletnie nie okazywał. W zasadzie miał zamiar iść na trybunę nauczycielską. Zwykle to przecież stamtąd oglądał wszystkie mecze. Niemniej jednak jego wspinaczka na tamtą stronę boiska skończyła się dość szybko, bowiem jego mózg wykrzyczał szybciutkie "stop", dokładnie w momencie, kiedy dostrzegł na trybunach Ravenclawu @Éléonore E. Swansea. Czyli jednak Elijah nie kłamał. Cóż, zmienił zdanie - będzie jednak obserwował mecz z innego miejsca i od razu jak pomyślał tak zrobił, kierując się ku swoim uczniom. Pogoda była dość nieprzyjemna, ale czy on jako zaklęciarz powinien się tym przejmować? Jakby chciał, to mógłby osłonić całą trybunę Kruków, a może i nawet trochę więcej. Nie było to teraz ważne. Wspiął się co drugi schodek, po drodze witając się z uczniami mówiącymi mu uprzednio dzień dobry, aby w ostateczności usiąść u boku Éléonore i mając nadzieję, że nikt nie naruszy jego przestrzeni osobistej po drugiej stronie. - Aż tak dziwnie tu wrócić? - spytał, widząc jej zamyślenie. Skąd miał wiedzieć nad czym się zastanawiała? Przy okazji też się zbytnio nie spoufalał, w końcu byli przecież w szkole. Publicznie. Po prostu nie wypadało, natomiast uraczył ją uprzejmym i specyficznym uśmiechem. Przeznaczonym specjalnie dla niej.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Widział, jak Tori wchodzi na trybuny. Żonka musiała jednak go nie zauważyć, bo nawet nie zaszczyciła go spojrzeniem, o uśmiechu już nie mówiąc. Na szczęście miał urocze towarzystwo w postaci Jess, która nieśmiało ale radośnie się z nim przywitała. -Muszę zdobyć takie na kolejny mecz Slythu. Myślisz, że dałabyś radę mi pomóc? - Zapytał wyobrażając już sobie swoją wężową dumę. Nie wiedział, czy będzie grał w następnym meczu, ale na pewno w przyszłym sezonie ślizgoni dadzą z siebie wszystko. -Na to by wychodziło. Chyba, że masz coś przeciwko, to mogę jeszcze zmienić stronę. - Zażartował lekko się śmiejąc. Ledwo skończył zdanie, a na boisku pojawił się komentator i drużyny. Głośnym aplauzem powitał Alvareza, ale nie szczędził też płuc dla całej drużyny krukońskiej. -Czyli jednak dopuścili Violę do gry. Całe szczęście. - Obydwa składy był dość mocne, ale Max po prostu nie wyobrażał sobie meczu bez Strauss.
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Pogoda była okropna i Chris zastanawiał się, czy finał w ogóle się odbędzie. Nie miał pojęcia, czy ktokolwiek postanowi ryzykować w taki czas, ale jak widać - co zaplanowane, to zaplanowane. Miał tylko nadzieję, że nie wydarzy się nic złego, w końcu mogli spodziewać się w każdej chwili ulewnego deszczu i prawdziwej burzy, co na pewno nie mogło pozytywnie wpływać na graczy. Skoro jednak mieli się ze sobą zmierzyć, musieli być gotowi również na taką ewentualność, a on po prostu nie mógł sobie odmówić pójścia na ten mecz, w końcu grała drużyna jego dawnego domu i była bliska zdobycia Pucharu. Wspiął się na trybuny właściwie na ostatnią chwilę i nie bardzo wiedział, gdzie znaleźć sobie miejsce, gdy dostrzegł @Alexander D. Voralberg i skierował się do niego, by przywitać się od razu. - Alex - rzucił i uśmiechnął się lekko. - Chyba mogę złożyć na twoje ręce życzenia powodzenia - dodał jeszcze lekko, łagodnie, a później wychylił się nieco i przywitał również z @Éléonore E. Swansea, którą dostrzegł. Nie wiedział, czy powinien im przeszkadzać, więc zrobił krok w tył, akurat wtedy, gdy mecz się zaczął, a on od razu spojrzał w stronę boiska, orientując się, że Gryfoni są przy kaflu.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Oczywiście, że nie mógł sobie odpuścić meczu finałowego! Wprawdzie nadal nie do końca przebolał nad faktem, że to nie ich drużyna miała dziś błyszczeć na boisku, bo zdecydowanie bardziej od obserwowania z trybun wolał brylować na boisku, śmigając z kaflem, ale nic już w tym względzie nie zmieni – ten sezon był już dla nich stracony, więc jedyne co mu pozostało to przyjść na trybuny i mentalnie wesprzeć swoją przyjaciółkę. Dziś bowiem miał zamiar przywdziać barwy Domu Kruka i choć głównie robił to ze względu właśnie na Strauss, to poza tym jest przecież szanującym się Ślizgonem i na pewno nie będzie kibicował Gryfonom, jeszcze czego. Z flagami w krukońskich barwach wymalowanymi na policzkach, szalikiem w tychże samych kolorach – zwiniętym Viol, a jakże – przerzuconym przez szyję i omnikularami w dłoni, absolutnie niezrażony niedopisującą pogodą, wdrapał się na lożę i po szybkim zlustrowaniu jej, zdecydował się klapnąć na wolne miejsce obok Smith oraz towarzyszącego jej Solberga, który nawet siedząc dość mocno wyróżniał się ze swoim wzrostem. — Mam nadzieję, że nie będzie wam przeszkadzał jeszcze jeden przygodny Kruk? — rzucił w ich stronę z błyskiem białych zębów, oczywiście retorycznie, bo ani myślał się stąd ruszać – szczególnie, że mecz miał się lada moment rozpocząć, więc nawet nie było na to czasu. Kumpla powitał przy tym krótkim salutem, a w stronę jasnowłosej Krukonki puścił oczko. — Niezły efekt, Smith — skomentował jeszcze, ruchem głowy wskazując na ruchome herby na jej policzkach, by następnie przenieść uwagę na boisko, gdy tylko powietrze przeciął donośny głos komentatora. Zaczęło się! Składy poszczególnych Domów kolejno wylatywały na boisko. Wlot Lwów przemilczał całkowicie, podobnie zresztą jak wejście Krukonów, wydając z siebie głośny, entuzjastyczny okrzyk, kiedy pojawiła się Viol. Oczywiście słyszał o jej… problemach, więc tym bardziej się cieszył, że jego kumpelę jednak dopuszczono ją do gry w finale. Dla niego osobiście zakaz gry byłby chyba największą możliwą karą. — Nie byłbym sobie w stanie wyobrazić tego meczu bez Strauss — odparł na słowa Maxa, kiwnąwszy przy tym przytakująco głową. Szybko jednak zwrócił spojrzenie z powrotem na boisko, bo właśnie kafel poszedł w górę. Wydał z siebie jęk zawodu, kiedy to Gryfoni jako pierwsi dorwali się do piłki. — KRUKONI DO BOJU, NIE SPIEPRZCIE TEGO!