Całe boisko okalają wysokie trybuny z których, przy pomocy lornetki, można zobaczyć każdy ruch graczy. Udekorowane są kolorami domów, czyli zielonym, niebieskim, żółtym i czerwonym. Dla nauczycieli przeznaczona jest oddzielna loża. Czasem zagości tam również dyrektor lub pracownik Ministerstwa. Podczas meczu, całe trybuny rozbrzmiewają dopingującymi okrzykami i mienią się rozmaitymi hasłami.
Autor
Wiadomość
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Nie wmówisz mi, że nie miałbyś nic przeciwko, gdyby wpadł na ciebie Craine - rzucił na to, już wyraźnie rozbawiony tym całym tematem, bo chociaż sam nie miał się jak wypowiedzieć i nie wiedziałby zupełnie, co ma zrobić, to mimo wszystko wizja, jaka właśnie została przed nim roztoczona była tak absurdalna i całkowicie nie na miejscu, że nie mógł po prostu zaśmiać się w głos. Później zaś nie było lepiej, bo mimo wszystko miał nieco inne spojrzenie na temat niż Leo i postanowił go w tym nieco uświadomić. - Myślisz, że chcieliby patrzeć na to, jak Perpetua bardzo profesjonalnie im wyjaśnia? Mogliby pękać ze śmiechu, gdyby wysłać tam mnie, ale nie sądzę, żeby jej w jakikolwiek sposób podskakiwali - zauwazył i pokręcił lekko głową, bo nie wyobrażał sobie dzieciaków, które śmiałyby się z profesor Whitehorn i tego, jak prowadzi zajęcia, niezależnie od tematu. Później zaś skupił się na grze, ale Leo dość skutecznie wyrwał go z tego stanu, zaczynając opowiadać rzeczy, po których Chris aż uniósł brwi, bo nie chciało mu się chyba do końca wierzyć w to, co właśnie słyszał. - Ty to świetnie nadajesz się na fantazjującą studentkę, Leo - rzucił na to, ale nie był w stanie zaśmiać się, ani zrobić czegokolwiek podobnego, po prostu wszystko gwałtownie wywróciło mu się w żołądku. Na całe jednak szczęście, coś zaczęło się dziać na boisku, więc Chris postanowił po prostu skupić się na tym, chociaż można powiedzieć, że raczej dość tępo wpatrywał się gdzieś przed siebie, nie będąc w stanie do końca skupić się na tym, co się działo i nawet - nie miało to dla niego aż tak wielkiego znaczenia. Po prostu było, chociaż miał wrażenie, że z okolicy napływają do niego różne okrzyki, odnosił wrażenie, ze tak naprawdę sam unosi się pod wodą. Gęstą i ciężką. Nic więc dziwnego, że wyłonił się spod niej, dopiero kiedy dotarło do niego, że Puchoni tym razem wygrali. - Chyba kiepsko idzie twoim Gryfom, kiedy próbujemy im kibicować - zayuważył na to, aczkolwiek to nie było tak, że był zły, czy coś podobnego. Ot, wygrali tym razem lepsi, po prostu.
- Miałbym! Nie jestem okrutny. Jeszcze zszedłby na zawał, czy coś - wzdrygnął się, nie wspominając dobrze żadnej interakcji z profesorem Craine'em. W latach szkolnych akurat Leonardo zabrał się za animagię, przez którą musiał sporo czasu poświęcić samej transmutacji - i, Merlinie, przez to było jeszcze trudniej unikać starego zrzędy, na którego tak przyjemnie się narzekało. Nie chciał spotykać go ani celowo, ani przypadkowo, ani nawet wyimaginowanie; wycofał się szybko, chociaż ucieszył go dźwięk śmiechu Christophera. Wiedział, że pozwala sobie na wiele i pewnie teraz gajowemu bardziej przypomina tych napaleńców, którzy wpadają na szlabany, niż współpracownika, ale... ale taki już był Leo, chętnie zacierający granice, których ustawianie wcale mu się nie podobało. - Myślę, że chcieliby patrzeć na nią - poprawił mężczyznę, wzruszając lekko ramionami. Pewnie tym lepiej - przyszliby dla śmiechu, a skończyliby faktycznie słuchając. Albo próbując? Jakąś tam wiarę w swoich wychowanków Meksykanin dalej posiadał, nawet jeśli tak chętnie się z nich nabijał. - Ja się najlepiej nadaję, Chris. Bo to w ogóle paskudna dyskryminacja, jakby tylko studentki mogły fantazjować, a studenci nie... - wytknął mu, potem grzecznie się przymykając, żeby faktycznie nie przesadzić jeszcze bardziej. Oglądał mecz, udzielał się z większą już subtelnością i zaklął ponownie, kiedy Hufflepuff odniósł zwycięstwo. To dobrze, rzecz jasna, bo żółto-czarnym też się należało i warto było pochwalić Borsuki, którym quidditchowy sukces zbyt długo wymykał się spomiędzy palców. A jednak Vin-Eurico liczył na Gryffindor, całym sobą życząc mu jak najlepiej. - Zamierzam sobie wmawiać, że to nie jest nasza wina... ale, ale. Idę, bo chcę pogratulować Lwom, dopóki nie uciekną lizać ran na jakiejś imprezie - westchnął z utęsknieniem, marząc o tym, żeby raz jeszcze wkręcić się na tę beztroską zabawę. Potem tylko poklepał swojego rozmówcę po ramieniu, dziękując mu uśmiechem za wspólnie spędzony czas i już się oddalał.
/zt
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Pokręcił głową z niedowierzaniem na to stwierdzenie, ale musiał przyznać, ze wyobrażenie sobie profesora, który natyka się na jakąś parę w czasie ich romantycznych uniesień, było dość zabawne. Chociaż Chris tak po prawdzie nie miał bladego pojęcia, jakby mężczyzna na to zareagował, a szczerze mówiąc - nie miał ochoty dopytywać o te zagadnienia innych, którzy mogliby mieć doświadczenie w tej materii. Osobiście byłby zapewne niesamowicie zażenowany i jak podejrzewał, to właśnie przyłapane osoby wyszłyby z tego spotkania bez szwanku, on zaś co najmniej by cierpiał. - Och, w to akurat nie wątpię, jestem pewien, że masa dzieciaków się w niej podkochuje - stwierdził całkiem prosto i dość miękko, bo nie wydawało mu się, żeby sprawy miały się jakoś inaczej. Perpetua była bowiem piękną kobietą, na dokładkę ciepłą i skorą do tego, by nieść pomoc, więc Christopher był przekonany, że niektórzy patrzyli na nią ze szczególnym błyskiem w oku. Zerknął jeszcze przelotnie na swojego rozmówcę, jakby chciał go zapytać, czy może jednak teraz też zdarza mu się fantazjować o pozostałej kadrze nauczycielskiej, ale mimo wszystko ugryzł się w język, bo to wydawało mu się już czymś zdecydowanie nad na wyrost i faktycznie skoncentrował się na końcówce meczu, który tym razem wydawał mu się niesamowicie krótki. Widać Puchoni mieli tym razem faktycznie zwyciężyć, mieli zrobić to szybko i bez większych problemów. - Przekaż im gratulacje ode mnie - rzucił jeszcze do Leo, z którym zaraz się pożegnał, a później niespiesznie postanowił opuścić trybuny, by wrócić do chatki. Nie potrzebował teraz żadnych spotkań towarzyskich, zdecydowanie nie. Można spokojnie powiedzieć, że mężczyzna nieźle namieszał mu w głowie i chociaż nie chciał myśleć o tym, co mu opowiadał, mimowolnie do tego wracał, co oczywiście nie było niczym dobrym.
Julius zląkłby się słysząc takie groźby, gdyby nie były one wypowiadane przez bezskrzydłych aniołów, które zwijają się jak pancernik, gdy tylko dotknie się je palcem. Postanowił tylko zaśmiać się na pogróżce o morderstwie. Wiedział, że nie ma różdżki, a na pewno nie udało by się jej tego zrobić za pomocą swoich rąk, zwłaszcza, że była niższa o jakieś... dziesięć, może piętnaście centymetrów. Coś na pewno pomiędzy tym. Nagle dostrzegł, jak pałkarz przymierza się do uderzenia w tłuczek.- W RUDEGO KURWAAAAA-zdołał tylko wykrzyczeć Niemiec, który miał na tyle szczęścia, że obrońca chwilę później dostał tłuczkiem i Puchoni mogli zapunktować w meczu. W końcu coś układało się po ich myśli. Reszta meczu przebiegła bardzo szybko, Gryfoni zdołali jeszcze zapunktować, gdy jakiś czas później tłuczek kolejny raz trafił Pro, tym razem w prawe ramię. Julius tylko klasnął w ręce ze szczęścia, a chwilę później wręcz eksplodował, gdy szukająca Borsuków złapała znicz, dając zwycięstwo swojej drużynie. Rauch uściskał siedzącą obok niego Vittorię i szybko wstał- Idziemy gdzieś teraz?- zapytał się widocznie podekscytowany wynikiem spotkania, który oznaczał możliwość gry w finale. @Vittoria Sorrento
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
— We własnej osobie — powiedział tak, jakby Whitelighta kopnął właśnie gigantyczny zaszczyt, ale jednocześnie w taki sposób, by nie wyszło to szczególnie niesympatycznie. Nauczył się tego od ojca, jak większości międzyludzkich sztuczek. Bloodworth senior zręcznie lawirował w świecie relacji i układów i zawsze, ale to zawsze potrafił zachować się tak, by wzbudzać w ludziach nieświadomy szacunek. Nathaniel był średnio udaną kopią i, cóż, do tego doprowadzić zdecydowanie nie potrafił. Ale przynajmniej próbował – nawet jeśli czuł się jak ostatni śmieć i wiedział aż za dobrze, że zamiast na szacunek, zasługuje co najwyżej na splunięcie prosto w twarz. Kąciki jego ust uniosły się wyżej, potem drgnęły, aż w końcu zaśmiał się dość cicho i właściwie to szczerze. — W ogóle bym się nie zdziwił — pokręcił głową z rozbawieniem, przyglądając mu się przez kilka chwil. Stary dobry Cam, co? Nawet piętno czasu nie odbijało się tak głęboko, by ludzie w pełni się zmienili. A może to po prostu kwestia tego, że niektórzy zmieniali się bardziej, a inni mniej? Niektórzy zupełnie nie do poznania i tylko udawali, że jest inaczej? Czy sam należał do ostatniej grupy? — Zostałem gajowym, sadzę dynie w wolnym czasie — rozsiadł się wygodniej, zakładając nogę wysoko, tak, że kostkę oparł tuż nad kolanem. Obrzucił boisko leniwym, beznamiętnym spojrzeniem; minę miał poważną przez pierwszych kilka sekund, dopiero potem pozwolił sobie na uśmiech. — Stwierdziłem, że praca w Ministerstwie nie jest dla mnie i złapałem posadę asystenta eliksirów. Było w porządku, dopóki do Hogwartu nie przyszła Dear. Teraz mam ochotę skoczyć z okna i ratuje mnie tylko to, że klasa eliksirów znajduje się w lochach. O jego nie najlepszych stosunkach z Beatrice właściwie mógł wiedzieć o ile miał dobrą pamięć, sięgały przecież aż do czasów szkolnych. Nigdy szczególnie za sobą nie przepadali i o ile on ze względu na ładną buzię mógłby ją tolerować, tak ona na każdym kroku uprzykrzała mu życie. W takich sytuacjach nie zwykł pozostawać dłużnym. — Moglibyśmy założyć się o wynik, ale nic nie wiem o szkolnych drużynach — westchnął, dochodząc do wniosku, że to chyba najlepszy dowód na to, że się starzeje. Kiedyś sam przecież należał do drużyny. — Masz ochotę na herbatę? — wyciągnął w jego stronę kubek, puszczając mu przy tym porozumiewawcze oczko — ratuje przed zimnym wiatrem i nudnymi meczami.
Vittoria Sorrento
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
O przepraszam bardzo. Nie, gdy tylko dotknie się je palcem. Gdy się je zacznie gilgotać! To jest znaczna różnica. Tykać to ją mógł i robił to co jakiś czas z różnych powodów (jakkolwiek to brzmi), ale gilgotki był jakieś 10 poziomów wyżej. Nie wiem czy bardziej bawiły ją czy ich nie znosiła. BOŻE CO TAM SIĘ DZIAŁO! Tłuczki latały jak szalone! Momentami ledwo zdążyła zauważyć co się w ogóle dzieje, a już kafel był w innych rękach. Zerknęła na Julka kątem oka gdy ten się wydarł i zaśmiała się. Ale ich wszystkich nosiło! Smutne, że Gryfoni mieli wsparcie tylko od Gryfonów, a niemal cała widownia kibicowała Borsuczkom, ale cóż poradzić? Sama nie miała zielonego pojęcia z czego to tak na prawdę wynikało. Jeden gol. Potem drugi. Walka byłą na prawdę wyrównana, aż w końcu Silvia dopadła znicza, zanim tłuczki wszystkich pozabijały. Wrzask jaki się wtedy pojawi na trybunach niemal rozerwał jej bębenki. Zamrugała zaskoczona gdy Julek ją uściskał i zerknęła na niego ze śmiechem. On jeszcze nie wie, że teraz tym bardziej przyjdzie jej zginąć jako zdrajca domu. -Coś czuję, że Puchoni zaraz rozkręcą imprezę. Możesz mnie spróbować tam przemycić - Zaproponowała po czym zerknęła na swoją za dużą szatę i na baner, który należało odnieść i zostawić na następny raz -Tylko muszę skoczyć wcześniej do dormitorium ubrać coś stosownego do okazji - Skomentowała z uśmiechem łapiąc go za dłoń i ciągnąc w stronę wyjścia z trybun, zanim wszyscy się tam rzucą i nie będzie dało się przejść. Wolała nie zostać zadeptana w tłumie.
Darren razem z Juliusem zdecydowali się zajrzeć na trybuny boiska quidditcha. W końcu spotkać tam można było rzeczywiście wszystkie kolory domów Hogwartu, do tego spotkanie ich dwójkami było dość jasnym nawiązaniem do meczów quidditcha, w których jeden dom stawał naprzeciw drugiego. I rzeczywiście niedługo miało się tak stać - zbliżał się mecz Gryffindoru z Hufflepuffem, który decydował o tym, czy dom Godryka uniesie w górę Puchar Quidditcha czy na jego drodze staną jeszcze Krukoni. Po wejściu na opustoszałe trybuny, Shaw od razu zauważył stoliczek z trzema ułożonymi na nim przedmiot. Przejechał oczami po wszystkich, jednak ostatecznie sięgnął po pierwszy z nich - a mianowicie kartkę papieru, na której wypisane były nuty oraz tekst jakiejś piosenki. Po pierwszych dwóch wersach Krukon zorientował się o co chodzi dokładnie - znał ten kawałek, był całkiem znany w magicznym radiu, a swego czasu był na tyle popularny, że można go było usłyszeć w pokoju wspólnym nawet kilkukrotnie w ciągu jednego dnia. Zerknął na nuty - nie mówiły mu kompletnie nic, w końcu nie umiał ich czytać. Po coś jednak się tu znalazły. Uniósł więc różdżkę, wypowiedział formułkę zaklęcia Cantus Musica, a po chwili dookoła rozległy się pierwsze tony znanego utworu. Po chwili, na najniższej części karteczki, pojawiły się wskazówki dotyczące dotarcia do kolejnej - tym razem łososiowej - wstążki. Darren porwał ją czym prędzej, po czym razem z Juliusem zabrali się za odczytywanie kolejnej zagadki.
z/t z Julkiem
Thaddeus H. Edgcumbe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 195cm
C. szczególne : Zaraźliwy uśmiech, szkocki akcent, drobna blizna obok ust, wielkie dłonie i jeszcze większa muskulatura
Wygrali? Wygrali! Słysząc zwycięski okrzyk Silvii - a zaraz potem wrzask, który podniósł się z trybun miał wrażenie, że aż zachwiało go na miotle. Kompletnie zignorował już kafla, chcąc odnaleźć Valenti i na własne oczy dostrzec tę złotą piłeczkę - i rzeczywiście, dziewczyna trzymała w dłoni znicza. — TAK JEST! - KURWA! Ale tego już nie dodał, będąc wyjątkowo kulturalnym z w y c i ę s k i m ścigającym. Wyrzucił ramiona w górę, w geście zwycięstwa, zdzierając sobie gardło wraz z resztą kibiców i członków swojej drużyny. Naprawdę nie sądził, że Hufflepuff doczeka się aż tylu kibiców - dopiero teraz zdawał się dostrzegać ich ilość, która była doprawdy zatrważająca - i cholernie, cholernie podbudowująca. Tak, zdecydowanie, to była jego droga. Czy można wyobrazić sobie lepszy powrót na boisko niż wygrany mecz? W przeciwieństwie do reszty grających Puchonów - nie zszedł jednak na murawę do grupowego uścisku (choć miał cholerną ochotę). Napędzany tryumfem i wylewającymi mu się do krwiobiegu endorfinami - zrobił zwycięską rundę wokół boiska przelatując zdecydowanie zbyt blisko trybun. Miał w tym swój mały, prywatny cel. A kiedy już go odnalazł, nie mógł nie wyszczerzyć się jeszcze szerzej na wielki napis HUFFLEPUFF FOR THE WIN - choć zdecydowanie bardziej cieszyła go obecność tegoż czekoladookiego chochlika na trybunach. Pod czaszką puściło mu się stado kolorowych motyli, obijając się wesoło o wszystko na swojej drodze i wywołując feerię uczuć, niemal rozsadzających studenta od środka. Czuł jak pod mostkiem rośnie mu... Coś wielkiego, rozpychającego żebra, aż do granicy bólu. A może to wstrzymywany oddech na widok Theresy Peregrine, ubranej od góry do dołu w barwy Hufflepuffu? Z rozpędu, ledwo dostatecznie wyhamowując miotłę - ześlizgnął się z niej, by zgrabnie przeskoczyć barierkę trybun, znajdując się tuż przed dziewczyną. Praktycznie zerwał z twarzy swoje google ochronne, chcąc skrzyżować ze Ślizgonką (dziś Puchonką?) spojrzenia i w ferworze emocji podzielić się z nią swoją radością... ... ale dostrzegł tuż obok Coltona. Momentalnie przybierając równie głupi uśmiech jak na Celtyckiej i praktycznie zastygając bez ruchu. — W-Wygraliśmy! Co Ty nie powiesz, Edgcumbe?
Przyjrzał się twarzy @Yuuko Kanoe, wychwytując to dość oczywiste rozkojarzenie. Nie przypuszczał jednak, że wynikało z samego pytania o przebieg meczu. W jego oczach wszyscy na tych trybunach byli stereotypowymi fanami Quidditcha, z wygrawerowanymi zasadami tego sportu od wewnętrznej strony czaszki. Prędzej pomyślał, że po prostu wybił ją z kibicowania i dlatego odpowiedziała mu tak… dość nieszczegółowo? Uniósł nieznacznie brwi, oczekując czegoś więcej, ale zaakceptował fakt, że chyba po raz kolejny przyjdzie mu śledzić mecz tylko na podstawie krzyków ludzi. Chryste, gdyby chociaż ci zawodnicy mu się tak nie mieszali. Nie miał ochoty wydawać pieniędzy na lornetki czy inne badziewia, a nawet jeśli, to trudno byłoby mu szukać twarzy i po nich rozpoznawać czy to Gryffindor czy Hufflepuff. Różnice w strojach były dla niego zbyt małe, żeby w tym harmidrze mógł się połapać od razu. - No, faktycznie. Dosyć sporo dziś łomotu. – skomentował grzecznie i spokojnie, wracając wzrokiem na boisko. Latają, latają… gdy Gryffindor zdobył jeden punkt z akcji jego przyjaciółki, nie wrzasnął chyba tylko dlatego, że właśnie upijał kolejny łyk soku. Ale wyraźnie ucieszył się, że jednak pokazywała pazury. Za to Puchoni nie byli dłużni. Szczególnie pałkarze drużyny bardziej-żółtej-od-tej-szarożółtej, którzy pchali tłuczki na jego kolegów, nawet, gdy zwycięstwo było już przesądzone. - A każdy mówi, że Hufflepuff to mili, spokojni ludzie. – odparł z lekkim uśmiechem, trochę w kontraście to wrzawy jaka powstała na trybunach. Odwrócił się znów do nowopoznanej koleżanki, lekko nachylając się, żeby mogła go w ogóle usłyszeć. – Piękny wpierdol nam spuściliście. Gratuluję wygranej. – uśmiechnął się szeroko i szczerze. Nie był cyniczny… nawet kciuka w górę jej pokazał, jakby w tych wrzaskach zupełnie nie miała okazji wyczaić co on od niej znowu chciał. – Jesteś prefektem Huffu, nie? Możesz pochwalić ode mnie drużynę. Odyn jestem, tak swoją drogą. – posłał jej strzałeczkę z puszczonym oczkiem i zaczął schodzić z trybun, trzymając ten nieszczęsny soczek w łapie. Po co prefekt miałaby chwalić drużynę w imieniu jakiegoś randoma z Gryfu? Cholera wie. Pewnie i sam Nils tego nie wiedział, ale jak już ją zaczepił, to chciał zagadać jeszcze trochę dłużej. Zresztą nie rozpamiętywał tego. Coś czuł, że przegranym należy się trochę wsparcia. A przynajmniej jednemu z nich, który zapieprzał na dwóch frontach od rana do świtu. Uznał, że po powrocie do Hogwartu, wyśle Hemah sowę.
{ z.t }
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Nigdy wcześniej nie spodziewał się, że podjęcie pracy w Hogwarcie stanie się powodem powrotu do przeszłości nie tylko jeśli chodziło o miejsce, co o stare kontakty, które nieco porzucił, gdy włóczył się po świecie bez konkretnego celu. Nie przeszkadzało mu to, był nawet zadowolony, że właśnie tak się stało, bowiem nie było minuty, w której nie żałował, że nie postarał się bardziej utrzymywać chociaż listownego kontaktu. Nie miał pojęcia co się działo z Nathanielem przez ten czas, tak samo jak nadrabiał wieloletnie zaległości jeśli chodziło o jego relację z Beatrice. Nie był typem człowieka, który zrywał kontakt w złej atmosferze, właściwie to miał nawet wrażenie, że większość z nich umierała po prostu śmiercią naturalną. Może tak już było? Nie byłby jednak sobą gdyby nie wykorzystywał każdej okazji do odświeżenia znajomości, nawet jeśli miałoby się to ograniczać do głupiego small talku. Uśmiechnął się jeszcze bardziej, gdy Nate mu odpowiedział. – No to powiem, że faktycznie tak było – wzruszył ramionami. – Ale to tajemnica, więc bardzo proszę o dyskrecję. – zniżył głos, jakby faktycznie powierzał mu sekret, od którego zależało całe ich życie, by zaraz potem serdecznie się roześmiać. Wiedział, że się zmienił, nie był już przecież głupim nastolatkiem, który wciąż był koszmarnie zagubiony we własnej świadomości, szukając własnego ja na wszelkie sposoby i udowadniając wszystkim, że nie jest taki, za jakiego najpewniej go brali. Zawsze zastanawiał go fakt brzemienia, które tworzyło nazwisko. Okropny ciężar, przez pryzmat którego wszyscy cię oceniają, sądząc, że dzięki tej jednej rzeczy wiedzą już o tobie wszystko. Nie było tak, a Camael całe swoje życie próbował udowadniać to na prawo i lewo, a teraz – już nie musiał. Przestał uzależniać własną rzeczywistość od opinii innych, był pewien, że wyjechanie z kraju, na długie lata, było wspaniałym pomysłem. Nie żałował. – Jestem pewien, że z dyniami ci do twarzy. – odparł z tak samo śmiertelną powagą jak i Nathaniel, uważnie nań patrząc i uśmiechając się dokładnie w tym samym momencie co mężczyzna. – Nie może być aż tak źle, ostatecznie wszyscy już dorośliśmy. – westchnął i wzruszył ramionami. Pamiętał, że Nathaniel nigdy nie przepadał za Trice, a ta z kolei była byłą dziewczyną Whitelighta. Trochę jakby był między młotem a kowadłem, ale czy w tej chwili wszystko się nie zmieniło? Spojrzał z ukosa na Bloodwotha, dochodząc do wniosku, że jego niechęć do Beatrice raczej nie uległa zmianie. – Ja jestem zadowolony, że przynajmniej wiem, które domy teraz rywalizują. – parsknął. Zawsze lubił oglądać rozgrywki quidditcha, niemniej jednak był jedynie kibicem, nigdy aktywnie w nich nie uczestnicząc. – Chociaż z tego co się orientuję, jeśli wygra Hufflepuff, to będzie finał między Ravenclawem i Gryffindorem. – dodał dumny z siebie, że nie przyszedł na ten mecz jako absolutny ignorant. Zerknął na kubek trzymany przez Nate’a, przekonany, że herbaty w nim nie było, a puszczone perskie oko, tylko go w tym przekonaniu utwierdziło. Głos jego podświadomości wyraźnie mu zabraniał, jednak Cam zrobił coś zgoła innego i przyjął naczynie, by pociągnąć z niego łyk napoju, przecież jeden mu nie zaszkodzi. Poczuł przyjemne ciepło rozchodzące się po ciele i delikatnie się uśmiechnął, przenosząc wzrok na boisko i oddając kubek Nathanielowi. @Nathaniel Bloodworth
______________________
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Nie była typowym kibicem. Właściwie, gdyby nie to, że jej znajomi znajdowali się w drużynie, a pozycja prefekta niejako zachęcała ją do tego, by nieco bardziej się zaangażować we wszystkie przedsięwzięcia, które tylko dotyczyły Puchonów. Nie oznaczało to jednak, że za każdym razem wiedziała w stu procentach o co w danym wydarzeniu chodziło. Tym bardziej, że jakoś nigdy nie ciągnęło jej do miotlarstwa ani innych sportów. - Mam tylko nadzieję, że nic im nie jest - powiedziała w sumie chyba nawet bardziej do siebie niż do swojego gryfońskiego rozmówcy, zerkając jeszcze na boisko. Te wszystkie uderzenie tłuczkami wyglądały naprawdę boleśnie. Nie chciałaby być na ich miejscu. Oby tylko faktycznie nic im potem nie dolegało. - Nie jestem zwolenniczką stereotypów, ale chyba na co dzień tak jest. Z reguły. Chyba po prostu na boisku wygląda to zupełnie inaczej - przyznała, gdy tylko Gryfon zwrócił uwagę na to jaką reputację mają ogólnie Puchoni. Następnie spojrzała na chłopaka, gdy tylko ten pochylił się, by złożyć jej gratulacje z powodu wygranej Hufflepuffu. - Dziękuję. Chociaż i Gryfoni dzisiaj pokazali się z niezwykle dobrej strony. Może i nie znała się zbytnio na sporcie, ale widziała, że walka była zacięta. Nie orientowała się w tym jak właściwie wyglądają poszczególne składy ani jak mocne one są, ale wiedziała, że zdecydowanie nie odstawali swoimi umiejętnościami od tych puchońskich. Choć ostatecznie to Silvia złapała znicz. - Tak. Zdecydowanie ich pochwalę - powiedziała jeszcze, gdy blondyn spytał ją o prefekturę po czym sama postanowiła mu się przedstawić. - Yuuko. Miło mi cię poznać. Mecz dobiegł końca, a oni mogli powoli zacząć zbierać się z trybun. Najchętniej poszłaby od razu do swoich Puszków znajdujących się gdzieś na murawie, ale nim zeszła na dół ci przeszli już dalej. Postanowiła więc skierować się do domu, by tam przygotować słodki podarunek dla bohaterów meczu i wręczyć go im gdy tylko nadarzy się ku temu okazja.
z|t
Theresa Peregrine
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164 cm
C. szczególne : konwaliowe perfumy | bardzo donośny, niski głos | lekki szkocki akcent, który intensywnieje wraz z emocjami | broszka w kształcie muszli ślimaka przypięta zazwyczaj do szkolnej torby
– Dlaczego sądzisz, że będziesz musiał mu płacić? – ton sugerował podchwytliwe pytanie, tak samo jak ostrzegawcze spojrzenie. No, jeszcze słowo, zdawało się wyzywać. Aslan już i tak prosił się o strzał pięścią, a Tereska nie słynęła z wielkiej cierpliwości. Co do jednego się na pewno zgadzali – żadnemu z nich nie była na rękę wisząca w powietrzu miedzy rodzinami umowa zakładająca ich wspólną przyszłość. Ale Tessa nie widziała w tym prawdziwego zagrożenia – jeśli już coś jej groziło, to wydziedziczenie za niespełnienie swoich rodowych powinności. Nawet nie rozważała wypełnienia woli swojej matki, nawet jeśli będzie ją to kosztowało jej pokaźny spadek i salonowe rozpoznanie. – Jaki znowu popis? – zapytała, przechylając głowę. Jakiś na pewno dała, ale nie ogarniała, o co mu teraz chodzi. – Aaa... to. – Dopiero po chwili zaskoczyło – pewnie ta dziewczyna z Celtyckiej Nocy była tą samą osobą, do której Aslan świecił oczami na lekcji. No i wszystko jasne. Nie było sprawy. Kwita, to kwita. Na znak rozejmu Theresa trąciła go lekko ramieniem. Nie było potrzeby głębiej brnąć w temat. Czy reszta wieczoru była udana? Uśmiechnęła się mimowolnie, oczy jej się roześmiały. To mogłoby posłużyć za wystarczającą odpowiedź, ale bąknęła krótko: – Całkiem udana. – Niedopowiedzenie w tej kwestii było jasne jak słońce na niebie, ale zamiast dawać mu okazję do zadania pytań pomocniczych, odbiła piłeczkę. – A twoja? – zdążyła tylko spytać, zanim szukająca Hufflepuffu nie wzniosła się, ściskając złotą piłeczkę w dłoni. – WYGRALI! – wrzasnęła, zrywając się na nogi i wiwatując zapamiętale. – Wygrali! – oznajmiła jeszcze raz w stronę Aslana, jakby nie miał sposobności zauważyć choćby po reakcji tłumu i relacji komentatora. Nie spodziewała się, że Thaddeus przybędzie, by oznajmić jej to samo. – Wygraliście! – powtórzyła za nim znowu. Euforia poniosła jej ciało, zanim zdążyła zastanowić się, co robi – nie żeby kiedykolwiek zdążała. Jednym susem pokonała dzielącą ich odległość i z impetem wpadła na Thada, obejmując go za szyję. Beret zleciał jej z głowy, ale zaaferowana, nawet nie zwróciła na to uwagi. – Gratulacje – powiedziała głosem drżącym z emocji. Ale już nie z powodu radości ze zwycięstwa. Uświadomiła sobie w końcu tę bliskość, którą tak mimochodem zainicjowała i poczuła uderzenie gorąca na twarzy i lekkość w żołądku. Dopiero po chwili odsunęła się z dziwnym wyrazem twarzy. – Dobry mecz – bąknęła.
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
W głowie nazywał ją na wiele różnych sposobów, tylko wypowiedzieć to na głos było już znacznie trudniej. Tak bardzo bał się, żeby tego koncertowo nie zjebać – chyba już w tym momencie za bardzo zależało mu na tej relacji. — Krukońska logika — zgodził się z nim, stukając się delikatnie po skroni. Po cóż nosić niebieskie barwy, jeśli nie po to, by obmyślać szalone taktyki? Trudno powiedzieć czy ta się sprawdzała, szukający zwykle ginęli w tłumie na większość meczu, by potem wyłonić się z gąszczu barwnych szat ze zniczem w ręku. Gdyby była ścigającą, od razu widać by było efekty lub ich brak. — Chyba rozumiem co masz na myśli — trochę niechętnie przyznał Fillinowi rację, krzywiąc się nieznacznie kiedy wspomniał o przyjaźni Boyda z Moe. Dziewczyna chyba jeszcze nie wiedziała jak mało ciepłych uczuć żywił względem Callahana. W każdym razie sam kiedyś widział ją wyłącznie jako przyjaciółkę, nie było w tym więc nic dziwnego. Miała specyficzny sposób bycia... ale kiedy chciała, potrafiła zaskakiwać. O tym jednak nie musiał go zapewniać. — Alise? — rzucił z roztargnieniem, odrywając oczy od Nancy. Kapitan Puchonów nie można było odmówić urody, ale gustował raczej w jaśniejszej urodzie. Szybko dotarło do niego, że bynajmniej nie chodziło o Argent i właśnie palnął okropną głupotę. Z odsieczą przyszedł mu Julius, z którym się przywitał. Gdzieś w tle padł pierwszy gol. — Jestem dobrej myśli, Puchoni się postarali — przyznał, bo rzeczywiście od czasu ich ostatniego starcia znacznie się poprawili. Może Nancy była nadzieją tej drużyny na przyszły sezon? Wstyd się przyznać, ale mimo całej sympatii do Cherry, od dłuższego czasu nie postrzegał Puchonów jako realnego zagrożenia. To mecze z Gryfonami i Ślizgonami zmuszały go do największej mobilizacji. Popatrzył na Violkę z roztargnieniem i oblizał wargi, zastanawiając się, czy powiedział coś nie tak. Była zła? Z tonu głosu nie potrafił wiele wywnioskować. Kobiety... czy kiedyś nauczy się z nimi rozmawiać? — Y... ja... o nic, Viol. Celtycka noc podobno łączy ludzi, a ja słyszałem jakieś głupie... — zmierzwił ręką włosy i wziął głębszy wdech, nakazując sobie spokój. Starał się, żeby zażenowanie nie odbiło się na jego włosach i póki co mu to wychodziło. — Przepraszam, to tylko głupi żart. Okej? — spróbował się do niej uśmiechnąć.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Nie była na niego zła. Nie miała powodu, by być. Po prostu była zaskoczona tym, że Swansea poruszał ten temat i nawet za bardzo nie wiedziała, co mógł mieć na myśli. Nie chciała też go wprowadzić w zakłopotanie chociaż to musiało jej się wybitnie udać skoro przez chwilę kapitan Krukonów nawet za bardzo nie wiedział, co miał jej odpowiedzieć. - Ach... - tylko tyle była w stanie z siebie wykrztusić, gdy tylko usłyszała, że jednak chodziło o wydarzenia z Celtyckiej Nocy. Jeszcze przez chwilę starała się wszystko jakoś przetworzyć w głowie, przeanalizować, wpaść na jakąś niezwykle błyskotliwą odpowiedź, ale nie była w stanie tego zrobić. Przynajmniej nie na tyle szybko, by chłopak nie zaczął jej przepraszać. - Elio, spokojnie! Nic się nie stało, naprawdę! Po prostu... nieco mnie zaskoczyłeś - przyznała w końcu, starając się zapewnić blondyna, że wszystko było w porządku. Nie chciała wydać mu się zagniewana ani szorstka, ale jej nieumiejętność w szczere i otwarte kontakty międzyludzkie oparte na komunikacji i przekazywaniu emocji były zdecydowanie na bardzo niskim poziomie. I niestety nie uczono tego w Hogwarcie. -I... chyba dobrze słyszałeś - powiedziała w końcu, odszukując spojrzeniem znajdującą się gdzieś w powietrzu kapitan Puchonów. Przez moment przyglądała się temu jak dziewczyna radzi sobie w powietrzu nim w końcu odezwała się po raz kolejny, zwracając się do siedzącego obok Elio. - Coś się wydarzyło na celtyckiej nocy... Chociaż jeszcze nie wiem co dokładnie...
Parskam śmiechem na słowa o krukońskiej logice, bo teraz wyobrażam sobie jak Elijah planuje pogrążenie Gryfonów zwyczajnym spotykaniem się z kapitanem, by spektakularnie wygrać cały sezon, a potem porzucić Moe ze zwycięskim pucharem w dłoniach. Muszę przyznać byłbym wtedy pod sporym wrażeniem Krukona. Wydaje się jednak, że tak raczej nie będzie w tym wypadku. Wracam więc do oglądania meczu, zanim nie rzucam komentarza a propo ładnych dziewczyn w drużynie Ravenclawu. Słysząc automatyczną odpowiedź Elio ze zdumieniem odwracam się do chłopaka, unosząc brwi na tą szybko reakcję. Potrzebuję chwili na przypomnienie sobie dlaczego akurat powiedział Alinę (obecnie na mojej liście osób znienawidzonych) i dopiero po sekundzie, którą daje mi chwilowa gadka Krukonów przypominam sobie o co chodzi. To co miało być ratunkiem dla Elio, okazało się tylko dać mi cenne minuty na przypomnieniu sobie jak zabawnie losy mojego najlepszego ziomka i jasnowłosego Swansea się przeplatają. - Faktycznie! Zapomniałem, że ty i Boyd przypadkiem obracacie się często w towarzystwie tych samych kobiet. Może macie podobny gust? - mówię z szerokim uśmiechem i krzywię się mimo to na moje słowa. - Chociaż może to źle powiedziane, bo przecież w swojej siostrze na pewno nie gustujesz, a Boyd kiedyś bardzo gustował - kontynuuję z zastanowieniem nad dziwną zbieżnością między nimi, średnio zauważając, że może delikatniej powinienem mówić o (nie)cnotach Elaine. - To przeznaczenie. Albo jesteście na tyle podobni, że podobne dziewczyny do was lgną... NO KURWA - mój wywód przerywa akcja, w której Puchoni ponownie prezentują się znacznie lepiej niż Lwy. - Co z tymi Puchonami? - mruczę niezadowolony pod nosem, bo ja podobnie jak Elio nigdy nie brałem ich pod uwagę jako realnego zagrożenia. Odwracam się w kierunku meczu, mimowolnie podsłuchując co mówi obok mnie Viola do Elio, którzy na chwilę wydaje się pogubili się w niezręcznościach. Widzę, że jako jedyny z tej trójki nigdy nie flirtowałem z kapitan drużyny, ale powiedzmy sobie szczere - nasza dzieciata, niedawno ciężarna Heaven, która kojarzyła mi się głównie z wyjątkowo upierdliwych treningów, których szczerze nie lubię, wydaje mi się bardzo kiepską partią. - Czuliście się normalnie na celtyckiej nocy? Pałkarze Gryffindoru byli przekonani, że się w sobie zakochali całą noc, kiedy Boyd złapał wstążkę Lou. Może teraz są zawstydzeni, dlatego im tak CHUJOWO IDZIE - ostatnie słowa krzyczę gdzieś widząc, że Boyd śmiga sobie nie aż tak daleko, machając pałą jakby pierwszy raz ją trzymał w rękach. Rozglądam się czujnie się po boisku, kiedy wydaje mi się, że szukający ruszyli się gwałtowniej.
Razem z Boydem dotarli w końcu na trybuny, które były rozwiązaniem zagadki ze wstążki. Teraz wystarczyło jedynie odszukać odpowiedni punkt, bo zdecydowanie nie było to małe miejsce, które można w miarę szybko przetrząsnąć samemu. Całe szczęście dosyć szybko w oczy rzucił im się stojący mniej więcej na środku stolik, który zawierał... elementy kolejnej zagadki? Na to wyglądało. Oczywiście pierwszym, co ją zainteresowało był kawałek pergaminu z widniejącymi na nimi nutami. Przez chwilę odczytywała je, starając się przypomnieć sobie jaka piosenka odpowiadałaby zapisanym dźwiękom. Nawet zamruczała kawałek, który okazał się być dobrze znanym jej przebojem. - Och, to z ostatniej płyty Felix Felicis! - niemal zawołała, przypominając sobie od razu odpowiedni utwór. Przez chwilę zastanawiała się, co powinna z tym fantem począć, ale w końcu postanowiła rzucić Cantus Musica, które zdawało się być odpowiednim posunięciem, bo oprócz brzmienia muzyki, które rozległo się w powietrzu, na kartce pojawiły się słowa, mające doprowadzić ich do wstążki. Krok w przód, dwa w tył... Postępowała zgodnie z tym, co było napisane, a następnie rozejrzała się uważnie wokół i dostrzegła wstążkę. Natychmiast wskazała ją Gryfonowi i udała się po nią. Dopiero, gdy miała ją w ręku wróciła do chłopaka i zajęła się oględzinami wstążki, odczytując słowa kolejnej zagadki, nad którą zaczęli się głowić w drodze z trybun.
z|t
Shawn A. McKellen II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186cm
C. szczególne : hipnotyzujący wzrok, naszyjnik i sygnet z emblematem rodu.
Usiadłem obok kapitana, przyglądając się tym wszystkim ludziom, poubieranych w przeróżne barwy. Niektórzy nawet poprzebierali się to za borsuka, to za lwa, choć jeśli miałbym być szczery to w tej konkurencji „zwierzę” Gryfonów zdecydowanie wygrywało. Pytanie Elijaha nieco zbiło mnie z tropu, rzadko kto mnie pytał o takie rzeczy. Skinąłem głową, przytakując. - Tak. Raczej mamy z Proximą przyjacielskie relacje, więc nie muszę niczego na nim wymuszać, lecz w razie potrzeby mam ten przywilej, by nim kontrolować. – Odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Była to dodatkowa umiejętność, która szła w parze z zdolnością porozumiewania się z tymi gadami. Tak naprawdę wężoustość nie była jedynie możliwością rozmowy z wężami, a staniem się ich panami, którzy mogą zrobić z nimi co chcą. Na widok nieznajomego mi Ślizgona (@Fillin Ó Cealláchain odwzajemniłem skinięcie głową w ramach bezsłownego powitania, nie wdając się w dyskusję między chłopakami, nie mając niczego w niej do powiedzenia. Może i się domyślałem o co chodzi, ale zupełnie nie interesowały mnie sprawy prywatne nawet bliskich mi ludzi. Spojrzałem z uznaniem na baner, który miał ze sobą chłopak, nie ukrywając tego, że podobał mi się, był nawet kreatywny i mimo, że dotyczył zawodnika, z którym miałem zamiar zmierzyć się w następnym potencjalnym meczu, samo hasło sprawiło, że lekko się uśmiechnąłem. Nie minęła chwila, a podbiła do nas @Violetta Strauss, pytając się o stronę, której kibicowaliśmy. - Ta. – Nie słynąłem z wylewności, też nie wyglądało, jakoby to moja opinia była tu najważniejsza. Zaraz wyleciały drużyny i obie prezentowały się oszałamiająco. Boisko w jednej chwili opanował chaos tysięcy głosów, że wydawałoby się jakby to nie ludzie, a chmara smoków odwiedziło trybuny. Słuchając mimowolnie dyskusji, jaka się wywołała między Elijahem, a Fillinem, nie mogłem powstrzymać się od mikroskopijnego rozbawienia, które zawitało na mojej twarzy, gdy Ślizgon nazwał mojego kapitanem „psidwakiem na baby”. Samo to stwierdzenie było tak absurdalne, że w zestawieniu z kimkolwiek brzmiałoby śmiesznie. Przyjrzałem się uważniej chłopakowi, zapamiętując jego twarz, mając wrażenie, że jeszcze kiedyś na pewno będzie nam dane na siebie wpadnąć. Również nie zczaiłem pytania Elijaha w kierunku do Violi, czując się coraz bardziej biernym słuchaczem różnych dyskusji, powoli dochodząc do wniosku, że wszyscy tutaj są dużo bardziej ze sobą związani niż ja z kimkolwiek stąd. Po drodze przyszedł jeszcze jeden Krukon, którego kojarzyłem z dormitorium, ale jakbym miał powiedzieć jakie jest jego imię, to prędzej bym wpadł na jakiegoś Virgiliusza czy Boba Tombadila niż jego faktyczne imię – po prostu nigdy się z nim nie zetknąłem w przeszłości. Kiedy tak wróciłem myślami do chłopaków, którzy oddali się jakże gentelmańskiej czynności, którą było ocenianie dziewczyn na miotłach, sam się zastanowiłem nad tą kwestią. Cóż, osobą, która najbardziej „wpadła mi w oko” była siostra siedzącego obok mnie kapitana, więc wolałem zgrabnie ominąć ten temat, który mógłby wzburzyć białowłosego. - Nawet jeśli Gryfoni wygrają puchar, nie można nam odmówić najładniejszych zawodniczek. Fakt, nie opinia. – Dodałem prowokatorsko, wzruszając jedynie ramionami, jakby zapominając, że jedna z naszych zawodniczek siedziała zaraz obok nas, więc przypadkowo skomplementowałem również i ją. Myślałem jednak, że i tak nie zwróciłaby uwagi, zważywszy na to, że nie łączyły nas żadne relacje oprócz tych koleżeńskich z drużyny. Może czas to zmienić? Nieraz mi ten cholerny wąż, który obecnie coś tam mi posykiwał do ucha, że niezłe dziwy się na boisku dzieją, mówił o mojej aspołeczności i że powinienem chociaż poznać się z ludźmi z własnego domu, na co zwykle machałem ręką, unikając tematu. Prychnąłem rozbawiony na uwagę Fillina, związaną z gryfońskimi pałkarzami i celtycką nocą, która i dla mnie była czymś… zupełnie innym od wcześniejszych doświadczeń, mimo że wiele już w życiu doświadczyłem.
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Machnął lekceważąco ręką, popijając porządnie ze swojego kubka. Ładnemu we wszystkim ładnie, prawda? Czy miało to być otoczenie Ministerstwa, towarzystwo kociołka, czy może dzierżone w rękach widły, Bloodworth nie miał żadnych wątpliwości, że wyglądałby korzystnie. Świadomość swojej fizyczności była ostatnio jedyną stałą, której nie zachwiały gwałtowne życiowe wydarzenia. Trzymał się jej jak ostatniej deski ratunku. — Czyżby? — roześmiał się w głos, patrząc na niego przelotnie — bo z tego co wiem to niektórzy z nas wciąż brną w śmieszne zakłady. Inni wykorzystują nazwisko, żeby rzucać sobie kłody pod nogi w tym sławetnym dorosłym życiu, a inni — zamieszał swoim kubkiem i znów się z niego napił, wzruszając ramionami. To była chyba wystarczająca odpowiedź. — Paradoksalnie zawsze byłeś z nas wszystkich najdojrzalszy — dodał całkiem już poważnie, może z odrobiną nostalgii, wiodąc wzrokiem za kaflem, który wymsknął się z rąk puchońskiej ścigającej. Gra była tylko tłem, rozpraszaczem; równie dobrze mógłby obserwować gołębie srające na parapet, poziom rozrywki byłby chyba taki sam? A może oceniał szkolną grę zbyt surowo? No dalej, Bloodworth, nie musisz być aż taki zgorzkniały. — Tak mówisz? No to wtedy się założymy. Stawiam sto galeonów na Krukonów, jeśli Gryfoni przegrają w tym meczu. Może kiedy zyskamy jakiś cel, przyjemniej nam będzie kibicować. Prawdę powiedziawszy to już teraz poczuł się nieco bardziej zmotywowany do uważniejszego śledzenia meczu. No bo to od niego miało zależeć to, czy ich zakład będzie miał miejsce – przynajmniej jeśli Camael się nie mylił. Miód w końcu zaczynał działać, nie tylko rozgrzewając go, ale znacząco poprawiając mu humor. Albo raczej – przywracając go do stanu, który dla większości był neutralny. — Największa upierdliwość tej roboty to to, że nie można tutaj palić — zamarudził, wzdychając pod nosem. Lubił wrzucać na Hogwart, wytykać Hampsonowi błędy i niedociągnięcia, denerwować się na trudy asystenckiego życia... ale z drugiej strony i tak lubił tę pracę. Nie był pewien czy się do niej nadaje, a jednak tkwił tutaj, mimo że nie musiał. Samo to już o czymś świadczyło.
Wyruszyli zatem w miejsce, które zostało wskazane przez zagadkę; w miejsce, w którym mogły ich czekać najróżniejsze sytuacje; w miejsce, które było odpowiednio przygotowane przez nauczyciela. Nie był sam. Miał przy sobie Loulou, jedną z przedstawicielek społeczności gryfońskiej, co w sumie powinno działać w jakiś sposób na korzyść. O ile nie wierzył we wkładanie każdego do jednego, wspólnego worka, tylko ze względu na to, w jakim domu się znajdowali, o tyle jednak intuicja kazała mu wręcz wierzyć, że będzie w porządku. Co było nietypowe. Spokojne kroki zaniosły go i dziewczynę na trybuny. Miejsce jak miejsce, ale ostatni raz chyba był tutaj w trzeciej albo czwartej klasie, mniejsza. Nie był wiernym fanem i kibicem Quidditcha, ale również nie potępiał tego sportu. Jedni interesują się nim bardziej, inni mniej. O gustach się nie dyskutuje, prawda? Chociaż można być z nich dumnym człowiekiem (albo mniej, jeżeli uderzało to we wszelkie możliwe tematy tabu). - Wolisz obserwować czy grać? - zapytał, skinąwszy głową w stronę rozległego boiska do gry w łapanie znicza i rzucanie sobie tej dziwnej, śmiesznej piłki. Jakoś nigdy za tym nie przepadał - i słusznie. Nabawiłby się więcej obrażeń, niż po miesiącu u matki i ojczyma. Zauważył stoliczek z trzema elementami, które ewidentnie go zaciekawiły. Pierwszy kompletnie nie odpowiadał jego wiedzy w zakresie nut i instrumentów, lecz drugi także nie był przychylny - postanowił postawić karty na trzeci. Nieruchomy obraz posiadał w sobie zapewne dozę tajemniczości, a poza tym nie bez powodu się tutaj znajdował. - Myślę, że tym razem ja się tym zajmę. - oznajmiwszy, wyciągnął swoją krótką różdżkę i rzucił jedno z tych wielu nielicznych zaklęć, które niosły ze sobą zajęcia Działalności Artystycznej. - Imaginem Animati - wargi wypuściły te słowa z łańcuchów niewoli, przyczyniając się do ożywienia malunku. Postać zaczęła się poruszać, a następnie powoli wskazała odpowiedni kierunek własną dłonią. - Bingo. - powiedział, podnosząc kącik ust do góry. Usatysfakcjonowało go to, co nie zmienia faktu, iż po chwili stracił równowagę i się wywrócił, boleśnie upadając tym samym na tyłek. Nie zauważył również straty kilku monet. - Powiedzmy sobie szczerze, być może równowaga nie jest moim orłem- - oznajmił, podnosząc się dość szybko z pomocą lub bez niej ze strony Loulou. Po krótkiej chwili przeszukiwań odnaleźli to, co chcieli tak naprawdę odnaleźć - wstążkę w kolorze łososiowym. Rozłożył ją tak, by mogli obydwoje zobaczyć zagadkę, patrząc tym samym pytająco w stronę Moreau.
Ofelia Willows
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.76
C. szczególne : Brak łuku kupidyna na górnej wardze.
Udało im się rozwiązać już połowę zagadek. Na razie bez zbędnych problemów odgadywały położenia wstążek, byle do końca. Lara również miała pomysł na następną zagadkę, więc ruszyły w stronę boiska. Dziewczyny wbiegły na trybuny, a tam zauważyły stoliczek. Na etażerce były trzy elementy. Ofelia chcąc się wykazać, wzięła od razu pierwszy element. Były to nuty, które skądś kojarzyła. Coś ewidentnie jej dzwoniło, tylko nie wiedziała w którym kościele. Wpadła na pomysł, żeby rzucić zaklęcie "Cantus Musica", a po chwili na trybunach rozległa się znajoma blondynce piosenka. Oczy zaświeciły jej się, jakby była na jakimś koncercie: - To Felix Felicis! - Powiedziała zachwycona, napawając się melodią. - Wiedziałam, że skądś to kojarzę! - Uśmiechnęła się, a po sekundzie zauważyła, że na karteczce pojawił się napis. Krok w przód? I dwa w tył? Wykonała polecenie, a zaraz po tym zauważyła wstążkę w kolorze łososiowym. Zabrała ją, a od razu pojawiła się kolejna zagadka, na którą również miała pomysł. Powiedziała Larze swoje przypuszczenia i ruszyły w stronę wspomnianego miejsca
zt
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Zabawa była całkiem przyjemna, choć zazwyczaj nie przepadała za tego typu zabawami. Zaklęcia wolała trenować w postaci pojedynków, ale cokolwiek Voralberg kazałby im robić, z pewnością wykonywałaby bez zająknięcia, jak teraz. Choć niespiesznie, to jednak bez zbędnego ociągania się, szli do przodu, zdobywając kolejne wstążki. Nawet towarzysz jej się podobał, nie był zupełnym mrukiem, choć odnosiła wrażenie, jakby myślami i tak był wciąż nieobecny. Rozmowa z uprzejmości, albo próba wstrzymania natłoku myśli... Sama tak czasem robiła. Nie miała jednak nic przeciwko. Uśmiechała się lekko, przyglądając się zdobytym przez nich wstążkom i czując niemałą ekscytację na samą myśl o tym, że wrócą za chwilę znów przed oblicze profesora. Drgnęła lekko, kiedy jej uszu dobiegło dość dziwne pytanie. Aż uniosła brwi zaskoczona, jakby chciała dać Puchonowi czas na zmianę pytania. - Jestem pałkarzem Gryfonów... Zdecydowanie wolę grać. Nie tyczy się to tylko quidditcha, ale sportu ogólnie - odpowiedziała, z początku ostrożnie, później jednak lekkim tonem. Mógł nie być fanem, mógł nie oglądać kolejnych rozgrywek, a i ona była w Hogwarcie dopiero od marca. Nie musiał jej kojarzyć, choć mimowolnie poczuła, że musi w jakiś sposób stać się rozpoznawalna, co przy jej urodzie może było zabawne. Ostatecznie ciemniejszej karnacji oraz takich włosów raczej nikt nie miał. Raczej. Dotarli na miejsce, gdzie dziewczyna nieco zmarszczyła brwi, ale na szczęście Felinus okazał się rycerzem i zadanie wziął na siebie. Tyle dobrego! Obserwowała więc, co też będzie się teraz dziać, będąc gotową w razie konieczności mu pomóc. Uśmiechnęła się z zadowoleniem, gdy rysunek ożył, pokazując odpowiedni kierunek, ruszając, gdy nagle chłopak przewrócił się. Dość nieoczekiwanie. Odruchowo schyliła się, podając mu rękę i pomagając wstać, pilnując się przy tym, aby nie parsknąć śmiechem. Zaczęła podejrzewać, że raczej nie jest wybitnym sportowcem. - Jesteś cały? - spytała dla pewności. Byłoby szkoda, gdyby przez zajęcia nabawił się jakiejś kontuzji. Do tego zajęcia z zaklęć... Zaraz jednak jej uwaga została przykuta przez zagadkę. Przyglądała się jej uważnie, zaczynając się powoli pogrążać w rozpaczy, nie potrafiąc domyślić się, które to miejsce, aż nagle doznała olśnienia. - Wiem, chodź! - rzuciła, i ruszyła w odpowiednim kierunku.
/zt x2
Aslan Colton
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 189 cm
C. szczególne : rodowy sygnet na palcu, multum durnych tatuaży
- Naprawdę pytasz? – uniósł brwi, patrząc na nią zaczepnie i podobnie jak ona, prowokując ją do powiedzenia czegoś, za co będzie mógł ją potem długi czas gnębić; niezłośliwie, ale w ramach ich codziennych przekomarzań się. Uparcie ignorował jej ostrzegawcze spojrzenie – spływało to po nim, przyzwyczajony do wybuchów i szpileczek wbijanych przez Tessę. Gdyby jakkolwiek mu to przeszkadzało, przestałby zabiegać o ich dobry kontakt (z myślą o EWENTUALNYCH przyszłych korelacjach między rodami) i rzucił się z kruczej wieży, raz na zawsze niwelując plany rodziców. - Jeśli będziesz mnie z kimś widziała to wiedz, że jest to Freja i po prostu się przy niej hamuj – z trudem wyrzucił z siebie ową prośbę, bo to było jawne przyznanie się na głos, że zależało mu na dobrej opinii przy Nielsen. – I jeśli ci życie miłe to nie wspominaj o narzeczeństwie – dodał dobitnie, ledwo powstrzymując grymas niezadowolenia przy wypowiadaniu ostatniego słowa. Odetchnął z ulgą, gdy trąciła go w ramię. Zażegnanie jednego konfliktu oznaczało, że pozostało mu ich tylko 9364, w tym 9363 toczył sam ze sobą. To dobry wynik, zważając na parszywy nastrój, jaki ostatnimi czasy miewał; nie szczędził ironicznych uwag ani bliskim ani pacjentom w Mungu, wobec których zawsze starał się zachowywać choć odrobinę profesjonalizmu. Odwzajemnił jej uśmiech – nie potrzebował nic więcej, żeby wiedzieć, że Peregrine mimo wszystko bawiła się dobrze. Tak jak oboje mieli nieudany początek wieczoru, tak zakończył się on dla nich pomyślnie. I szczerze się z tego powodu ucieszył, bo choć był otumaniony wiankiem, jej twarz w mglistych retrospekcjach jawiła się jako nieszczęśliwa i mocno zraniona, co nie napawało go zbytnią radością. Nie zdążył Tessie odpowiedzieć (nie miał planów zdradzać jej szczegółów ani uraczyć wylewnymi historiami; wydarzenia z Celtyckiej Nocy zaplombował póki co w nieotwieranych szufladach w oczekiwaniu aż będzie potrafił je przetrawić), ponieważ szukająca Puchonów zdobyła znicza. Dołączył do dzikich wrzasków tłumu (głównie Theresy) i jawnie okazywał swoją sympatię względem Puszków, ciesząc się z ich wygranej. W ferworze uniesienia zarejestrował Tadka, przeskakującego przez barierki. Kąciki aslanowych ust uniosły się nieznacznie ku górze, gdy obserwował tę dwójkę. Nie znał się na fizyce, ale magnetyzm i elektryczność między nimi osiągnęła prawdopodobnie najwyższy poziom. Czuł się jak rodzic obserwujący pierwsze kroki swojego dziecka. I gdyby nie upojenie faktem, iż Krukoni zagrają w finale, czułby spore zażenowanie, że owym raczkującym dzieckiem był jego kumpel i przyszła narzeczona. - Gratuluję, świetny mecz – wyszczerzył się do Puchona i popchnął go dyskretnie w stronę Peregrine. No przecież nic za nich nie zrobi, prawda?
Jak można opisać szczęście? Chyba właśnie tak. Nie spodziewał się - no, może bardziej nie zakładał aż tak dobrego scenariusza - że Theresa wpadnie na niego z taką mocą, uwieszając mu się na szyi. Momentalnie odrzucił gdzieś na bok Nimbusa i swoje google, żeby tylko przygarnąć drobną dziewczynę do siebie, obejmując jej wąską talię. Nawet pomimo całego tego ochronnego stroju i rękawic, czuł jak po skórze idzie mu iskra, rozlewająca się ciepłem po ramionach - i dosłownie zaparło mu dech. Wstrzymywał oddech na sam widok Peregrine w puchońskich barwach - to co miał powiedzieć teraz, mając ją tuż przy sobie, z tymi uwielbianymi oczami błyszczącymi od emocji? Powinien umrzeć z niedotlenienia - ale przynajmniej szczęśliwy. Jakim cholernym cudem był w stanie tyle lat trzymać się od niej z daleka? — The... — próbował walczyć ze ściśniętymi radością strunami głosowymi, żałując w tej chwili, że zdarł je na boisku w okrzykach zwycięstwa. Teraz głos o wiele bardziej by się przydał - kiedy tyle słów cisnęło mu się na usta. Chwila uniesienia jednak minęła - widocznie stracił na uśmiechu, kiedy dziewczyna się od niego odsunęła z cichymi wyrazami uznania - a on poczuł pustkę w swoich ramionach. To nie tak miało wyglądać. Ale od czego ma się przyjaciół? Zerknął na Coltona - który markując gest gratulacji, ewidentnie szturchnął go w stronę Peregrine. Widząc jego wyszczerz Thad niemal parsknął z absurdu tego momentu - czy przypadkiem nie spotkała ich już podobna, tyle że odwrotna sytuacja na Celtyckiej? Zawadiacki ognik błysnął w oczach Puchona, ewidentnie ośmielonego na nowo. Odchrząknął - sięgając po miodowy beret Theresy, by zaraz zwrócić się z nim do niej - tym razem nie zachowując jednak odległości nawet połowy kroku. I zupełnie nie przejmując się tłumami na trybunach - i Aslanem w roli obserwatora. — Coś często tracisz przy mnie głowę— mruknął, po raz kolejny koronując dziewczynę utraconym przez nią nakryciem. Znów odgarnął kosmyk jej włosów - tylko po to jednak, żeby ująć jej podbródek w swoje palce - drugą dłonią odnajdując jej dłoń i chwytając ją pewnie. Wpił zielone, roziskrzone spojrzenie w tęczówki Peregrine, łapiąc jej wzrok - i tym razem nie pozwalając uciec. Przez twarz przebiegła mu cała gama uczuć, począwszy na radości, przez troskę, aż po czysty zachwyt - żadne z nich nie maskowane, wszystkie tyczące się drobnej Ślizgonki, która wróciła do jego życia jak bumerang. Zupełnym przypadkiem. Szczęśliwym trafem. — ...together, we are ready to proceed? — Nachylił się ku dziewczynie, cytując jej własne-nie-własne słowa, którymi wcześniej go uraczyła, acz w innych okolicznościach. Nie dał jej jednak choćby chwili na odpowiedź - bo wszystko znów stało się tylko rozmytym tłem i kolorowymi plamami, a on widział tylko zarumienioną twarz Peregrine i jej uchylone usta. Tym razem jednak żaden łysy gnom im nie przeszkodził - pokonał więc te ostatnie centymetry, łącząc ich usta w pocałunku. Lekkim, odrobinę pytającym - ale w jakiś sposób szalenie pewnym. A pod powiekami Thaddeusa puściła się feeria barw - w której dominował odcień pompejańskiego różu... i puchońskiej żółci.
Theresa Peregrine
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164 cm
C. szczególne : konwaliowe perfumy | bardzo donośny, niski głos | lekki szkocki akcent, który intensywnieje wraz z emocjami | broszka w kształcie muszli ślimaka przypięta zazwyczaj do szkolnej torby
– Naprawdę boisz się odpowiedzieć? – Zaczepny uśmieszek pojawił się na jej ustach – najlepszy dowód na to, że przewinienie Coltona było już wybaczone. Mogli wrócić do przyjacielskich docinków, po sprzeczce nie było nawet wgniecenia. – Uuuu, to już jest tak poważnie, że tylko z nią będziesz chodził? – zaszczebiotała, trącając go w ramię. Nabijała się z niego, ale cieszyła się, że sobie kogoś znalazł; przynajmniej teraz już mogła się z tego cieszyć, bo wcześniej – z czego wynikła sytuacja na lekcji – obawiała się trochę, że uwagi Coltona nie starczy już dla starej przyjaciółki. Ale obecnie większość jej uwagi również zaprzątał ktoś inny. – Kiedyś i tak będzie musiała się dowiedzieć, że twoi rodzice mają dla ciebie przewidzianą farsę – przypomniała mu mało delikatnie. Nie sądziła, że ostatecznie i ona będzie w to zamieszana – mocno trzymała się myśli, że zagrożenie ich ominęło, poza tym prędzej odgryzłaby swojej matce łeb, niż stanęła na ślubnym kobiercu z kimś przez nią wybranym – ale jak nie Peregrine, to pewnie będą chcieli mu znaleźć jakąś inną partę z wyższych sfer. Myśl o tym, że i Thad będzie musiał kiedyś się dowiedzieć o zmyślnym planie Elodie odłożyła w najdalszy zakamarek świadomości. – Ale postaram się – dodała szybko, żeby nie myślał sobie, że już planuje jakiś przekręt. Nie planowała. One się zazwyczaj same wydarzały. Tak jak ten radosny uścisk, którym obdarzyła Thaddeusa sam się wydarzył. Zmroczył ją na chwilę cyklon emocji, który wybuchł jej natychmiast w piersi; nie miała pojęcia, że to w ogóle możliwe – czuć tyle naraz, tak intensywnie. Za każdym razem, kiedy go widziała, ten próg maksymalny podnosił się, a Theresa tylko czekała, aż w końcu to wszystko z niej wykipi. A dzisiaj było już bliżej, niż kiedykolwiek. Nie miała pojęcia, co się wtedy mogło wydarzyć – i to ta niewiedza ją przeraziła, prowokując do zrobienia kroku w tył, chociaż kiedy tylko stanęła w pewnej odległości od Edgcumbe'a, miała ochotę znowu ją skrócić. Ale kiedy już pojawił się świadomy zamiar, nagle stop wrosły jej w ziemię, a ręce zawisły sztywno wzdłuż jej boków. Ruszenie się z miejsca wydawało się nagle najtrudniejszym zadaniem, przed jakim w życiu stanęła. Zagubienie odmalowało się na jej twarzy. Merlinie, zlituj się, pomyślała. To nie Merlin przerwał jej udrękę. Uśmiechnęła się z ulgą, kiedy Thad pokonał dzielącą ich odległość. Serce kołatało jej tak mocno, że słyszała szum krwi w uszach, że czuła to pulsowanie w każdym mięśniu. Jak nic, zaraz odleci. Ale tym razem nie miała zamiaru się cofać. Zaśmiała się z trafności jego słów. – Ciekawa... – zaczęła, ale zabrakło jej tlenu, kiedy Thad odgarnął jej włosy z twarzy. Już myślała, że podobnie jak podczas Celtyckiej Nocy, zaraz znów się cofnie – i zaczerpnęła gwałtownie powietrza, gdy jednak tego nie zrobił, zamiast tego ujmując jej podbródek. Ochronne rękawice musiały przewodzić elektryczność, bo czuła mrowienie w miejscu, którego dotykał. Z sekundy na sekundę było jej coraz bardziej gorąco. – ...sprawa – dokończyła powoli, ledwie zauważając, że istnieje coś oprócz zieleni jego tęczówek, pod których spojrzeniem zadrżała – a jeśli już coś dostrzegała, to były to wargi chłopaka, których ruch obserwowała, gdy wypowiadał słowa piosenki... Kiedy poczuła je na swoich ustach, dreszcz przeszył ją na wskroś, stawiając na baczność wszystkie włosy na jej ciele. Zamarła na moment... a potem wspięła się na palce, zacisnęła mocniej dłoń na jego ręce, druga – drżąca z emocji – powoli wzniosła się ku jego twarzy. Tak, zdecydowane tak, niepodważalne tak, odpowiadała na pytanie zawarte w jego geście. Kiedy już odsunęli się od siebie nieznacznie, uśmiechała się jak szaleniec. Znowu świat ograniczał się do dwóch plam zieleni, do ciepła bijącego od jego ciała. Zapomniała zupełnie, że Aslan ciągle stoi gdzieś obok, nie zauważała kibiców, powoli opuszczających trybuny. Tak, zupełnie straciła głowę dla Thaddeusa Edgcumbe'a. – Kozioł leśny już chyba nie uwolni się od kozicy – powiedziała, wpatrując się w niego roześmianymi oczami. I znowu nachyliła się do jego ust. Niech kipi.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
- Mam złe wspomnienia z tą przeklętą wierzbą. - opowiedziała jeszcze, zanim odeszli od niej w kierunku dalszych podbojów szkoły. Wysyłanie własnego, pajęczego Patronusa przez całe błonia nie było raczej najlepszym pomysłem, ale wtedy nie widziała innego wyjścia. No i wtedy się sprawdził, przyprowadzając do rannych osób niezawodną Whitehorn, która jak zwykle okazała się wyrozumiałą i wybitną panią Ambulans. - Rozsypanka? - westchnęła z jakimś rozczarowaniem, bo wymagane było rzucanie zaklęć, a ona najchętniej poukładałaby ją własnymi siłami. Nie był to jednak moment na rozmyślanie. Dawaj, Davies. Szkoda tylko, że za pierwszym razem posłała w stolik jakieś dziobiące draństwa, bo jej różdżka postanowiła ponowić zaklęcie rzucone już wcześniej. Gryfonka zaklęła pod nosem, pospiesznie rzucając czar jeszcze raz i tym razem dane jej było odczytać instrukcje ukazane przez Condere zanim kartki zostały rozdziobane na strzępy. Odsunąć deskę? Nie ma sprawy. A tam wstążka i hajs. Rewelacja. Biegniemy dalej. - Już bliżej niż dalej. - ogłosiła z entuzjazmem, zdając sobie jednak przy okazji, że czas coraz bardziej ich gonił i przez to trochę gubiła nastrój na słowne przepychanki, które z Fillinem bardzo chętnie by tutaj uskuteczniała.
[z/t]
Thaddeus H. Edgcumbe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 195cm
C. szczególne : Zaraźliwy uśmiech, szkocki akcent, drobna blizna obok ust, wielkie dłonie i jeszcze większa muskulatura
Wyjątkowe było to - że Thaddeus nawet nie zakładał, że mógłby zostać odepchnięty przez Peregrine. W końcu... Dziewczyna nie musiała czuć tego co on, mogła się speszyć okolicznościami, oburzyć na jego gest. Wyjątkowe było to - że o ile zawsze balansował na granicy dystansu, pozostawiając ten przysłowiowy margines intymnej przestrzeni i komfortu, tak przy Peregrine nie potrafił się powstrzymać, przekraczając go raz za razem. Oswajając i siebie i samą dziewczynę z bliskością - aż w końcu już samo balansowanie na tej cienkiej linie i wychylanie się w swoim kierunku im nie starczyło. Oboje zbierali w sobie te emocje i coraz większą chęć bliskości - żeby w końcu... Tak, żeby w końcu z nich wykipieć. Theresa Peregrine straciła głowę dla niego teraz - Thaddeus stracił głowę dla niej ponad dziesięć lat temu. Nie sposób opisać szczęścia, jakie eksplodowało w umyśle Edgcumbe'a, kiedy ta wyczekana dziewczyna odwzajemniła jego pocałunek. Niemal nie mieściło mu się to w umyśle - nie był w stanie sam pojąć jak długo na to czekał, jak długo do tego dojrzewał. Kąciki ust delikatnie unosiły mu się ku górze podczas przyjmowania zdecydowanej odpowiedzi od Theresy - pod powiekami mignęło mu jedno ze wspomnień, które tak uparcie się namnażały przez ostatnie tygodnie. Jedno z tych dziecinnych, kluczowych i najsłodszych - które ilekroć napływało do jego umysłu, nie powodowało zażenowania, a jedynie rozczulenie nad tym jak byli kiedyś ze sobą blisko - i jak planowali być. I choć Theresa, czystym przypadkiem o tym zapomniała - Thad pamiętał doskonale. Pamiętał doskonale jak podarował małej Peregrine pierścionek babki - przyrzekając jej swoje oddanie (bo wtedy brzmiało to wyjątkowo poważnie i dorosło). Otrzymawszy w zamian wyjątkowo soczystego buziaka w policzek - a że złoty krążek był zdecydowanie za duży na drobne rączki Tessy - nawlekli go razem na rzemyk, żeby dziewczynka mogła go nosić w formie naszyjnika. Pierścionek do tej pory wisiał na rzemyku w domku na drzewie. — Kozioł byłby głupcem, chcąc się uwolnić — bo raz już próbował. Tym razem to on nie zdążył nacieszyć się jej sypiącymi iskry oczami, kiedy się ku niemu nachyliła - wpił się w jej usta, mocno, z nieskrywaną pasją smakując jej wargi. Konwenansów i hamulców już nie było - Thaddeus był upojony wygraną - nie w Quidditcha jednak. Wszystko pozostawało jedynie tłem: radość z powrotu na boisko, adrenalina towarzysząca grze, sama wygrana... W tej chwili naprawdę nie liczyło się nic więcej - niż ta filigranowa Ślizgonka w jego ramionach. Dłoń puściła jej podbródek - wędrując miękkim ruchem po szyi, obojczyku i ramieniu, aż do wąskiej talii ściągniętej czarnym paskiem. Uśmiechnął się krótko, między kolejnym pocałunkiem, którym wykradał jej ledwo uchwycony oddech - jedną tylko dłonią mógł niemal chwycić ją wpół, co też z resztą uczynił, przyciągając dziewczynę do siebie w przywłaszczającym geście. N a r e s z c i e. Wrażenie bycia pełnym - i kompletnym - było przejmujące. Oderwał się od jej warg, odsuwając od niej jedynie twarz - tylko po to, żeby znów uchwycić jej błyszczące spojrzenie - i tak, nie spuszczając wzroku, unieść jej dłoń do swoich ust. — Teraz będę tańczył, aż do końca — po każdym słowie całował niespiesznie jej dłoń, każdy palec z osobna, by zwieńczyć tę obietnicę na grzbiecie jej dłoni, wraz z ostatnim pocałunkiem. Jedno trzeba było wiedzieć o Thaddeusie - nie rzucał swoich słów na wiatr.