Całe boisko okalają wysokie trybuny z których, przy pomocy lornetki, można zobaczyć każdy ruch graczy. Udekorowane są kolorami domów, czyli zielonym, niebieskim, żółtym i czerwonym. Dla nauczycieli przeznaczona jest oddzielna loża. Czasem zagości tam również dyrektor lub pracownik Ministerstwa. Podczas meczu, całe trybuny rozbrzmiewają dopingującymi okrzykami i mienią się rozmaitymi hasłami.
Niemiec w ogóle nie robił niczego szalonego. Jego życie było nudne, jeżeli można tak to nazwać, bo rodzimym kraju większość czasu, no praktycznie cały wolny czas, spędzał w rodowej siedzibie, bawiąc się wraz z kuzynem w małego chemika... znaczy w warzenie eliksirów, tak. -Co ci tylko najdzie na myśl księżniczko- jakoś nie zamierzał się oszukiwać, że należy do ciekawych osób. Ciekawie mogło być z nim pod wpływem wstążki, ewentualnie oglądanie jego gry, o ile akurat nie dostaje na łeb tłuczkiem. Zbliżał się koniec roku, więc w wakacje na pewno miałby chęci na porobienie "szalonych" rzeczy, chociaż raczej byłyby one po prostu głupie i nieodpowiedzialne, ale kogo to obchodziło? Po urodzinach mógł robić praktycznie wszystko ale do tego dnia jeszcze trochę mu zostało...- Jak chcesz mnie zbałamucić na trybunach podczas najpewniej przedostatniego meczu sezonu to gratuluję pomysłowości- powiedział z sarkazmem, po czym szturchnął "Krukonkę" łokciem. Już niedługo miał zacząć się mecz, trzeba się było skupić. Chociaż jak tu się koncentrować na spotkaniu, jak obok siedzi ktoś w zbyt dużych szatach z tabliczką mówiącą o kebabach? No na pewno nie było mu łatwo w tym momencie. -Widać, że ci niegrzeczni też się nie umieją bronić- wskazał już po raz chyba trzeci na twarz dziewczyny. No czasami się po prostu nie dało no. Musiał wymyślić coś, żeby oprócz żarciu, Tori kibicowała Puszkom. -Kibicujesz dzisiaj Hufflepuffowi, takie mam życzenie- przebiegłość Krukona czasami go zaskakiwała. Ile tam intryg kryło się w jego głowie tego nie wiedział nikt. Wysilił się jednak na uśmiech, pomimo oschłej formy. Kiedy przychodziło do meczy takich jak ten, to nie było żartów, ale nie chciał jednak zrazić do siebie koleżanki.- Spokojnie, jak czegoś nie będziesz wiedziała to ci wyjaśnię- trzeba sobie pomagać w takich chwilach, bo jak inaczej czerpać przyjemność z meczu, jak się nie wie, co dzieje się na boisku.
Aslan Colton
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 189 cm
C. szczególne : rodowy sygnet na palcu, multum durnych tatuaży
Nie miał żadnych wątpliwości, że dzisiaj pojawi się na trybunach. Po pierwsze - chciał mocno dopingować Tadka, a po drugie wygrana Puszków była Krukonom bardzo na rękę i zapewniała jego drużynie szanse na grę o puchar. Nie zamierzał jednak swoim strojem obwieszczać sympatii do Puchonów z prostego powodu - żółty to nie był jego kolor. W podskokach udał się na trybuny, zajmując jedno z lepszych miejsc. Zaczął się rozglądać w poszukiwaniu kogoś znajomego i wtedy ujrzał Tessę. Jej obrażona mina wyraźnie sugerowała, że wciąż ma mu za złe kabaret, który rozegrał się na Celtyckiej Nocy. Miał wystarczająco dużo czasu, aby przemyśleć, że jej winy w tym praktycznie nie było. Tym bardziej, że sytuacja z Frelą rozwinęła się nawet lepiej niż pomyślnie. Przewrócił oczami w związku z jej kompletną ignorancją i postanowił być mądrzejszy (co nie było trudne, jeśli chodziło o jego relację z Peregrine). Upewnił się, że miejsce obok niej jest wolne i zaczął przeciskać się przez tłum rozszalałych kibiców, uparcie ignorując ich ziapanie i narzekanie. - Hej - szturchnął ją delikatnie w ramię. - Od kiedy jesteś taką fanką Hufflepuffu? - uśmiechnął się zaczepnie, domyślając się skąd u niej takie puchońskie zapędy. Dzisiaj kibicowali tej samej osobie i był to wystarczający powód, aby wygodnie usadzić dupę obok niej. - Nie dąsaj się już o celtycką, twój wianek PRAWIE pokrzyżował mi plany i za bardzo się uniosłem - brawo Colton, to najlepsze przeprosiny w historii ludzkości.
W takim razie jeśli zamierzał spędzać z nią czas, tak jego życie może przestać być nudne. Miał już tego próbkę dwukrotnie, więc jest spora szansa, że w którymś momencie za tą nudą zatęskni. -Uuu... Podoba mi się. Możesz mnie nazywać księżniczką - Stwierdziła uznając, że skoro nie jest damą, to mogłaby być chociaż "waszą wysokością". W końcu te również noszą piękne suknie i piją z wyprostowanym małym paluszkiem, no nie? No cóż. Ona sukni na sobie nie miała, ale szata krukońska była bardzo podobnej długości co suknia wieczora, więc wszystko się jak najbardziej zgadzało. Ciekawe czy jak w niej utonie, to ktoś jej zrobi sztuczne oddychanie? -Chciałbyś, żebym cię zbałamuciła na trybunach podczas najpewniej przedostatniego meczu sezonu - Powtórzyła papugując go trochę po czym ona, jak to miała w zwyczaju, dziabnęła go palcem w boczek. Skupienie nie jest jej mocną stroną, więc niestety musiał się nastawić na to, że nie będzie mógł w ciszy pooglądać meczu. Lubiła z nim rozmawiać i to też zamierzała robić, gdy akurat nie będą się drzeć "JAK ODBIJASZ DEBILU?!". Tak sobie własnie wyobrażała mecze takiej wagi. -I dlatego potrzebuję rycerza. Albo przejść kurs samoobrony. Jedno z dwóch - Stwierdziła zastanawiając się, czy nie byłoby opcji zorganizować w szkole kogoś, kto potrafi się bić i mógłby jej to pokazać. Najlepiej ślizgon - ogień powinno się zwalczać ogniem. Myśli na ten temat postanowiła jednak odłożyć na później. -Jako Krukonka mogę kibicować Puchonom, ale jako Vittoria ja dzisiaj tylko walczę o kebaby - Skomentowała jego słowa z pełną powagą w głosie, a jednocześnie miną która zupełnie na to nie wskazywała. Zerkała na boisko, na którym pojawił się Josh i zapowiedział, że zaczyna drużyna żółtków. I tak oto Tadek przejął piłkę i pierwszy rzut na pętle! Nieudany. -Mogliśmy sobie ogarnąć popcorn - Pożałowała, że nie pomyślała o tym wcześniej. Bardzo by się teraz przydało coś pochrupać - Chociaż jak będzie tyle akcji, to może być krótki mecz
- Ochhh, okej. Czyli chcesz, żeby murawa czuła się niedoceniona, rozumiem - westchnął z dezaprobatą, kręcąc się już w miejscu i wychylając niecierpliwie, by dojrzeć jak najwięcej boiska i okolic. Ciekawskim spojrzeniem przesunął po widocznych z tego kąta trybunach, chcąc zobaczyć kto się zjawił i kogo powinien powitać tym swoim szerokim, ciepłym uśmiechem. Musiał też sprawdzić, czy Hem gra, czy wszystko w porządku i czy może już się drzeć, ku zwycięstwu Gryffindoru. - Wizje! Jego wizje, w takim stroju- ty chyba znasz tę akcję całą, nie? - Potrząsnął głową, kojarząc fakty i po raz setny już wzdychając nad nieszczęsną Vittorią Sorrento, która zaczynała mu sen z powiek spędzać (chociaż o to dbał też pewien piekielnie utalentowany Krukon). - No znasz, znasz, bo to wszystko ta sama Gryfonka- wiesz jakim ja się hipokrytą czuję? Muszę złapać jakiegoś innego opiekuna, bo poważnie zaczynam się zastanawiać, czy tylko ja miałem takie akcje. - Nie było żadną tajemnicą, że Leonardo miał burzliwą przeszłość. Znany z licznych - LICZNYCH - romansów, które potrafiły kończyć się niezłymi dramami, wcale nie patrzył tak czujnie na hogwarcki regulamin. Sytuacja pozmieniała się dopiero wtedy, kiedy dyrektor postanowił utemperować go odznaką prefekta, a i ona nie zdołała zrobić z ćwierćolbrzyma świętoszka. Choć niektórzy mówili, że zmiany zaszły piorunujące... Odmachał Joshowi zupełnie odruchowo, z trudem powstrzymując śmiech. - Dobra, ale nie lata w fikuśnym wdzianku, więc pół biedy. Próbuj się koncentrować na meczu, jak przeciwnik roznegliżowany... ALE. Dzięki temu wakacyjne mecze się bardzo przyjemnie ogląda, nie? - Mrugnął wesoło do Christophera, zaraz już łagodnym uniesieniem dłoni komunikując, że się wycofuje i przestaje tak sugestywnie plotkować.
Theresa Peregrine
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164 cm
C. szczególne : konwaliowe perfumy | bardzo donośny, niski głos | lekki szkocki akcent, który intensywnieje wraz z emocjami | broszka w kształcie muszli ślimaka przypięta zazwyczaj do szkolnej torby
No oczywiście, że musiał przyleźć. Poczuła z tego powodu pewną satysfakcję – o to w końcu jej chodziło, żeby zabiegał o jej wybaczenie, nie ma co czarować – ale nie miała zamiaru mu niczego ułatwiać. On jej też nie ułatwił cieszenia się z Celtyckiej Nocy. Zachowała kamienną twarz; nie odpowiedziała na jego przywitanie, ale też nie kazała mu spierdalać, co można było uznać za dobry znak. Zaczerwieniła się lekko na jego pytanie. – Trzy czwarte Hogwartu kibicuje dzisiaj Puchonom – powiedziała wymijająco. Było zdecydowanie za wcześnie, żeby była w stanie otwarcie wszystkim opowiadać o swojej sympatii do Edgcumbe'a, nawet jeśli Aslan mógł bardzo dokładnie się przyjrzeć ich interakcji, z której z pewnością bardzo łatwo było wszystko wyczytać. Tak samo jak z tego, co zrobiła w następnej chwili, bo mecz właśnie się rozpoczął i Thad pognał z kaflem w stronę pętli Gryfonów. – NAPRZÓD THAD! – zawołała najgłośniej, jak umiała, wychylając się z przejęciem i stękając z zawodem, kiedy obrońca domu lwa zdołał zatrzymać ofensywę. – Kurwa – mruknęła pod nosem. Próbowała koncentrować się na meczu i ignorować Krukona, ale Aslan nie zniechęcił się najwyraźniej jej chłodem. – Nie zesraj się, Colton. Byłeś dla mnie wredny jeszcze zanim to głupie zaklęcie, którego nie rzuciłam ja – podkreśliła, jakby chciał coś na ten temat dodać – zaczęło działać.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Murawa na pewno czuje się doceniona, dopilnowałem tego wczoraj - powiedział na to i uśmiechnął się znowu do Leo. Trudno powiedzieć, czy żartował, w końcu od kiedy obiecał Walshowi, że będzie zwracał większą uwagę na boisko, trudno było się tutaj doszukać jakichś większych problemów, dziur, spalonej trawy, czy czegoś podobnego. Traktował to, jak swój obowiązek, jeden z wielu. Nie umiał jednak, a przynajmniej na razie, tak bardzo ekscytować się, tym co się tutaj działo. - Znam... To znaczy... Wiem, co oni próbowali zrobić. I... widziałem zdjęcie, tego czegoś - powiedział na to i machnął w sposób nieopisany rękami, jednocześnie czując, jak na jego policzki zaczynają bić głębokie rumieńce, nad którymi nie był w stanie w żaden sposób zapanować. Nie, to nie tak, że to mu się podobało, raczej uważał takie stroje za skrajnie idiotyczne, ale skoro Josh gadał o tym wszystkim z Leo i w ogóle... Chris złapał głębszy oddech, akurat wtedy, kiedy dostrzegł Walsha, który machał do nich dość entuzjastycznie. Odpowiedział na jego gest i zamrugał, bo jakoś nie chciał sobie wyobrażać tego, co właśnie próbował mu chyba zasugerować Leo, nic więc dziwnego, że na moment zamknął oczy. - Nie mów, że dałeś się przyłapać... - zaczął, mając wrażenie, że za chwilę po prostu spłonie. - Ja ci nie pomogę, ale naprawdę uważam, że brakło im chociaż krzty wyobraźni. Istnieją zaklęcia zamykające drzwi, wyciszające pomieszczenia, jest tego tak wiele! - rzucił jeszcze, jednocześnie kręcąc głową i przy okazji chyba nie zdając sobie sprawy z tego, że zabrzmiał, jakby sam sobie przeczył i mimo wszystko miał jakieś doświadczenie w tym temacie. Już miał skupić się na tym, kto zaczyna mecz, kiedy Leo rzucił jeszcze jedną uwagą i spojrzał na niego. - Obawiam się, że ma gorszy pomysł na ten strój, Leo, tylko nie wiem jeszcze jaki - stwierdził i poczuł, że znowu robi się czerwony, przez co dość nerwowo potarł policzek. - Mmmm - mruknął i uciekł spojrzeniem, starając się skupić na tym, co się dzieje, ale poza tym, że Puchoni właśnie rozpoczęli mecz, to nie szło mu to jakoś fantastycznie, kolorowo, ani nic z tych rzeczy, a wszystko przez uwagi Leo, nic zatem dziwnego, że wzorkiem zdecydowanie zbyt często uciekał do Walsha.
No przynajmniej dobrze trafił ten jeden raz z wymyślaniem ksywek. Każdy rycerz potrzebował damy, którą ratowałby z opresji, jak właśnie jakaś bójka, czy coś podobnego. Teraz jedyne na co musiał uważać to na jakiegoś Gryfona, który zorientowałby się, że dziewczyna siedząca obok niego nie po stronie słabszej drużyny, to jest tych w czerwonych trykotach. Już miał coś odpowiedzieć Vittori, gdy ta zaczęła go przedrzeźniać, gdy nagle postanowiła go po prostu bezpardonowo potraktować palcem pod żebra. No tak się nie robi!-O ty kasztaniarzu- odpowiedział tylko czochrając blond diabła po złotej czuprynie. Musiał się powstrzymać, żeby nie doszło do powtórki z lasu, bo jednak teraz byli w publicznym miejscu przy kolegach ze szkoły i nauczycielach.-Jak tak potrzebujesz rycerza, to lepiej go nie dźgaj- odpowiedział z serdecznym uśmiechem na swojej mordzie- No niech ci będzie-Nie miał jednak za dużo czasu, żeby wpatrywać się w dziewczynę, bo zaczął się mecz. Zaczynali Puchoni, którzy ruszyli od razu na pętle Gryfonów. No przynajmniej zaczynało się ciekawie. Nie mógł jednak skupić całej uwagi na meczu, bo Tori przypomniała mu o jedzeniu, przez co zrobił się głodny. -Możemy na szybko pójść po coś do jedzenia- no nie teraz kurde, ledwo co się zaczęło a przed nim pojawiła się jak mara wizja opuszczenia trybun. To było coś nie do pomyślenia.
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Nie wierzyła, że to robiła... Po prostu nie mieściło jej się to w głowie. Jakim debilem trzeba było być, aby podjąć się wykonania podobnego zadania? No jak widać, wystarczy być Larą Burke i pójść na piwo z Boydem. Dzięki temu ma się możliwość podejmowania tak irracjonalnych działań, jak to, które teraz miało miejsce. Musiała przyznać gryfonowi, że skrupulatnie sobie to wszystko wymyślił. Doskonale wiedział o awersji Lary względem quidditcha i postanowił to perfidnie wykorzystać przeciwko niej. Nie to, że sama sobie nie była winna, bo przecież to ona podpuściła chłopaka do tego, żeby w ogóle zacząć tę grę. I miała teraz rezultaty tego wszystkiego. Musiała przyjść na mecz w koszulce Boyda. Nie mając nic innego ponad to na sobie. Zapowiadał się świetny mecz... Rozsiadła się na jednej z ławek trybun, szczególnie uważając. Miała w końcu na sobie koszulkę, która robiła jej za sukienkę, czarne trampki. Na szczęście, pogoda była na tyle dobra, nie nie było jej zbyt zimno w tej pseudo sukience. Zgodnie z obietnicą, wyglądała jak siedem nieszczęść i miała szczerą nadzieję, że niewielu ją teraz zobaczy, zwróci na nią uwagę. Mieli się ekscytować meczem, a nie jej wyglądem, prawda. Kiedy gracze pojawili się na boisku, pomachała w kierunku Boyda, choć nie sądziła, że będzie miał czas ją zobaczyć w jego koszulce. No, przynajmniej jedną część wyzwania już spełniła. Pozostawało czekać do końca meczu, aby wbić się na boisko i spełnić kolejną obietnicę. Choć szczerze mówiąc tej drugiej, nie miała ochoty spełniać.
Zdecydowanie trafił - księżniczka Tori była usatysfakcjonowana swoją nową ksywką. Nie zmienia to faktu, że nadal była też Blond Aniołem. Ewentualnie Upadłym Blond Aniołem biorąc pod uwagę to, że będąc na meczu nie kibicowała swojej drużynie. Najgorsze, że w okolicy powoli zaczęli się pojawiać Gryfoni i ich opiekun, więc widząc rozmawiającego z Gajowym @Leonardo O. Vin-Eurico obniżyła się trochę na krześle udając, że jej tam po prostu nie ma. Zdecydowanie wolała mieć z nim do czynienia na spokojnie w gabinecie, niż ubrana w męski krukoni strój z transparentem, który chwilę temu zablokowała w wolnym krześle obok siebie. -Kasztaniarzu?! - To określenie ją po prostu rozbroiło. Zaśmiała się pozwalając mu się jak najbardziej rozczochrać, bo jej fale i tak zawsze robiły co chciały, więc niewiele mógł w nich namieszać. Plus doskonale wiedziała, że rozczochrana niemal jak po porannym wstaniu z łóżka jest śliczna - jak chyba każa kobieta. Dobrze, że nie zaczął gilgotać - bo miał by znowu pancernika na nodze, zgodnie ze swoimi przewidywaniami. -No tak... To rycerze są od dźgania - Powiedziała cicho... A potem trochę głośniej zareagowała - Przepraszam! Nie mogłam się powstrzymać - Dwuznaczny komentarz uciekł z jej ust, a dopiero potem dotarł do jej mózgu. To nie ona, to Toralei. A, zaraz. Toralei już nie było. Cholera. I na kogo ona ma teraz zwalać, jak nie było tu też wstążek i magicznego mleka? -No coś Ty, nie teraz - Odpowiedziała tak, jakby czytała go w myślach. Ona również nie zamierzała stąd teraz pójść, tym bardziej gdy tyle działo się na boisku. Piłka śmigała raz w jedną, raz w drugą. No i przed chwilą tłuczek zaczął robić spustoszenie. Nie, zdecydowanie jedzenie może poczekać.
Ostatnio zmieniony przez Vittoria Sorrento dnia Sob 16 Maj 2020 - 20:04, w całości zmieniany 2 razy
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Miał za sobą trudny czas – jeden z najtrudniejszych w całym życiu, bez wątpienia. Nic nie układało mu się tak jak sobie tego życzył... to znaczy... bardziej niż do tej pory, bo tak po prawdzie to nie pamiętał kiedy ostatnim razem układało się zupełnie dobrze. W każdym razie dopiero teraz przestał sobie z tym radzić. Wycofał się z życia na dobry miesiąc, odsuwając na bok wszystkie swoje zawodowe obowiązki. Egzystował. Ale w końcu przyszedł czas na przebudzenie się z tego wiosennego koszmaru. Nie miał na to ochoty, ale się zmusił. Czuł, że to ten moment, kiedy musi to zrobić, bo w innym razie nigdy nie uda mu się tego przerwać. Po długim urlopie zdrowotnym pojawił się znów w pracy, a już po kilku dniach wyznaczono mu dyżur w czasie meczu Gryfonów z Puchonami. Dzieciaki tłumnie gromadziły się na trybunach i musiał tam być ktoś, kto nad tym zapanuje. Czy zachwycała go ta myśl? Ani trochę. Nie znajdował się jednak w pozycji, która pozwalałaby mu na wybrzydzanie. Przygotował się odpowiednio na tę okazję. Nie pod względem kibicowego stroju, bynajmniej, na sobie miał bowiem czarną koszulę i skórzaną kurtkę i ani skrawka koloru, który wskazywałby na to, że pragnie zwycięstwa któregoś z tych domów. Cała magia tkwiła w samonagrzewającym się kubku, który trzymał w ręce. Wypełniał go po brzegi grzany miód z korzeniami – przeraźliwie słodki i bardzo mocny alkohol, którym miał nadzieję dyskretnie umilić sobie dziś życie. Będąc już na trybunach, rozejrzał się za wolnym miejscem... i jakież było jego zaskoczenie, kiedy zobaczył starego znajomego. Od razu tam podszedł zanim jakaś stara prukwa klapnie tam swoim dupskiem i odbierze mu szansę na miłe towarzystwo. — Słyszałem, że wróciłeś, ale... na Merlina, ujrzeć Cię na własne oczy to zupełnie inna sprawa — powiedział, siadając i wyciągając do niego rękę na przywitanie. W kącikach ust czaił się uśmiech, który nie wybrzmiał w bardziej widoczny sposób, a już na pewno nie sięgnął oczu. Nic dziwnego. Te zwykle pozostawały beznamiętne. — Życie Ci niemiłe, że z wielkiego świata wróciłeś na ten padół łez? — dodał żartobliwym tonem, popijając ze swojego kubka. Zabawne – czy sam nie mógł powiedzieć o sobie dokładnie tego samego? Obaj zrobili coś nie tak, skoro ostatecznie dołączyli do grona pedagogicznego Hogwartu...
Prychnął ze szczerym rozbawieniem na określenie "tego czegoś", nie wytykając Chrisowi tej subtelnej pruderyjności już dobitniej, chociaż przecież doskonale zauważył wypływające na jego twarz rumieńce. Cóż, w tym temacie Leonardo wstydu nie miał, albo starał się nie mieć... - A żeby raz - westchnął z nieco teatralnym zażenowaniem, przesuwając palcami pomiędzy kosmykami włosów i szarpiąc za nie lekko, jak gdyby próbował zganić się teraz za błędy młodości. Z perspektywy czasu - nie żałował. Zdołał w odpowiednim momencie doprowadzić się do porządku i wszystko naprawić, wobec czego nie było mu głupio ani przy konkretnych osobach, ani w konkretnych miejscach. To chyba był największy urok dorastania... zauważenie, że te wszystkie konsekwencje rzeczywiście do czegoś prowadzą, nawet jeśli nie było to nic wielkiego. - Nie no, opcji jest cała masa, ale nie to chyba powinienem młodym przekazywać. Acz rozważę, tak żeby zacytować im w ramach dodatkowego autorytetu naszego gajowego... - Szturchnął Chrisa lekko łokciem pod żebra, samemu również wbijając spojrzenie w pomykające na miotłach postacie, gotów dołączać się do wrzawy i zagrzewać te swoje rozbrykane Lewki. - Chyba na to wychodzi, ale... coś czuję, że lekcje miotlarstwa zyskają na popularności...
Aslan Colton
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 189 cm
C. szczególne : rodowy sygnet na palcu, multum durnych tatuaży
No oczywiście, że dalej musiała demonstrować jaka to nie jest obrażona. Gdyby nie to, że znał ją nie od dziś to wyjebałby jej solidnego gonga (a prosiła się o niego od kilku lat) i nie spędzał w tym toksycznym towarzystwie ani sekundy więcej. Ponownie przewrócił oczami (jednocześnie zadowolony, że ona tego nie widzi) i zerknął na boisko. - Od kiedy robisz to, co trzy czwarte szkoły? – wygiął usta w ironicznym uśmiechu. I tu ją miał. Tessa zdecydowanie nie była osobą, która dążyła ślepo za innymi. Gdy w danym momencie ktoś proponował dwie trasy, ona zawsze, na pohybel innym, znajdowała tę trzecią i kroczyła nią z dumnie podniesioną głową. Jego przypuszczenia potwierdził bojowy okrzyk Ślizgonki, w związku z czym obrzucił ją triumfalnym spojrzeniem. – Ach tak, naprzód Thad – powtórzył, drocząc się z nią w najlepsze. Już bardziej obrażona nie będzie, nie miał nic do stracenia. Obruszył się na jej uwagę, ale zachował zimną krew. – Nagle bycie wrednym i wzajemne dogryzanie ci przeszkadza? Przeszłaś intensywną terapię czy inwersję osobowości? – wytknął jej żartobliwym tonem. – I tak, wiem, że to nie ty. Nie byłabyś w stanie rzucić żadnego mocniejszego czaru – tak jak ona nie zamierzała mu niczego ułatwiać, tak on nie miał zamiaru klękać przed nią w ramach przeprosin. Prędzej by się zesrał.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Powiedzmy sobie szczerze, że raczej trudno było mu mówić o czymś, co było związane z seksem, skoro miał o nim pojęcie mniejsze niż zero. Mógł jedynie powiedzieć - to mu się nie podobało i zupełnie go nie kręciło, ale zdaje się, że to nie był temat na obecne rozmowy, nie mówiąc już o miejscu, w którym właśnie dyskutowali. Zresztą, Chris nie miał zwyczaju zwierzać się z podobnych rzeczy, nic zatem dziwnego, że wychodził na całkowicie świętego i w gruncie rzeczy było w tym niesamowicie dużo prawdy. Ostatecznie jego doświadczenie w tej sferze zatrzymało się w wieku jedenastu lat i nie posunęło się ani trochę do przodu. - Daj spokój, jeszcze później znajdę ich w oranżerii i nie będę wiedział, co mam zrobić. Słyszałem w ogóle jakieś plotki o królikach? Guzikach? Sam nie wiem, o czym, ale... naprawdę zrobił coś takiego? - rzucił lekko, wywracając przy okazji oczami, kiedy Leo stwierdził, że na pewno przedstawi jego niesamowite propozycje młodzieży. Domyślał się, że to tylko takie niemądre żarty, ale też z drugiej strony nie był taki pewien, czy Leo się powstrzyma, bo w końcu, kto wie, może zachciałoby mu się robić takie wywody? O bezpieczeństwie i w ogóle? Chociaż tutaj właściwie produkować się powinien ktoś inny. - Zaproś na tę rozmowę Perpetuę, na pewno uświadomi ich, jak się zabezpieczać - zauważył jeszcze, rumieniąc się znowu mocno, po czym przez chwilę przypatrywał się temu, co dzieje się na boisku. Nie był najlepszy w grze, nic więc dziwnego, że nie do końca nadążał za tym, co tam się dokładnie wyprawia, zdaje się, że ktoś dostał tłuczkiem, co nie było aż takie dziwne, aczkolwiek poszło dość szybko. - Co? Myślę, że już są dość popularne, Leo - powiedział, uśmiechając się kącikiem ust i mimowolnie szukając spojrzeniem sędziego.
- To jest w ogóle wybitnie niehumanitarne i muszę z nim o tym porozmawiać... bo tak, chodzi o króliki. I kto ich teraz ma szukać po Hogwarcie, co? - Nie było to aż tak uciążliwe, bo w gruncie rzeczy Leonardo miał już chętnych do pomocy, a i sam raczej radził sobie z niewielką ilością gryzoni. Tak czy tak, zawsze pozostawał jakiś cień zmartwienia, że fragment młodzieńczej garderoby odkica trochę za daleko i jeszcze przypadkiem nie tyle się zniszczy, co skrzywdzi. - Znaczy doceniam kreatywność, chociaż chyba zmniejszanie ilości ubrań nie pomaga, ale co ja tam wiem. Mnie niewiele by ostudziło - mruknął jeszcze, machając lekko ręką, bo tę kwestię lepiej było zostawić w spokoju. Najważniejsze było opanowanie uczniów i studentów, bo kadra najwyraźniej wiedziała (już) jak się zachować. - Nie zdziw się, jak znajdziesz ogłoszenia o zajęciach z WDŻ. Żebyś wiedział, że zaczepię Perpetuę - zadecydował, zaplatając ręce na klatce piersiowej i chwilę milcząc, żeby nadrobić zdarzenia znad boiska. Chyba jednak zagadanie gajowego nie było najlepszym pomysłem, bo teraz zupełnie nie mógł skupić się na grze i uciekał spojrzeniem już nie na sędziego, a bezczelnie na swojego rozmówcę. I zmarszczył lekko brwi, wyłapując trajektorię jego wzroku i tę subtelną nutę w głosie, która nie mogła nie podrzucić mu pewnej bardzo konkretnej myśli. Czyżby...? - Aaa, w to nie wątpię... Widzę, że tobie się podoba, co?... - Uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Sposób prowadzenia zajęć, oczywiście.
Nils Tyvärr
Rok Nauki : II
Wiek : 25
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 191 cm.
C. szczególne : Amerykański akcent. Wypalony rysunek hipogryfa na prawym udzie: krzywy, smutny i brzydki.
Nie przepadał za Quidditchem. Wychowywał się w Stanach Zjednoczonych, gdzie mało kto śledził rozgrywki uganiania się za kaflem. Jasne, nawet w Ilvermorny były jednostki, które duszę by zaprzedały za świstoklika na Mistrzostwa Świata, jednak to Quodpot królował na amerykańskiej sportowej arenie. Musiał przyznać, że sam był w stanie wrzeszczeć i zdzierać sobie gardło parę lat temu na szkolnych meczach wspomnianej dyscypliny. Okropnie brakowało mu tego sportowego ducha, bo niestety, ale nie umiał wbić się w mecze, które polegały na rzucaniu do trzech obręczy… nie wiedział czy wkurzał go fakt, że nikt tu praktycznie nie słyszał o Quodpocie czy raczej spostrzeżenie, że nikt tu praktycznie nie słyszał o Quodpocie, ale JEDNOCZEŚNIE darł mordę i pizgał o tego Quidditcha, że zaczynała wyłazić mu żyłka irytacji. Nie zesrajcie się… Szkolne korytarze zmieniały się nie do poznania, gdy nadchodziła pora meczy, a dla osoby, która nie widziała w tym nic fajnego, bywało to po prostu uciążliwe. Weź wymijaj te wszystkie piszczące dzieciaczki, poprzebierane za lwy czy inne orły. A na boisku nawet nic nie wybuchało… lame. Argument, że Quidditch to krwawy sport też do niego nie przemawiał. Krwawy czy nie, gówno było widać z tych trybun. Ale był solidarny – przynajmniej starał się być. O ile nie sikał z ekscytacji, jak większość osób, która razem z nim szła na widownię, to czuł, że powinien zobaczyć jak idzie drużynie Gryfów. Szczególnie, że grała tam Śnieżynka, którą zaprzysiągł wspierać całym swoim serduszkiem. - KURWA JAK MOGŁAŚ TAK ZJEBAAAAAĆ?! – wrzasnął, widząc jak @Hemah E. L. Peril pudłuje swój rzut. – CO TY ROBISZ NA TYCH TRENINGACH, PAŁO? PAZNOKCIE MALUJESZ? – zagrzewał ją do walki, próbując wyłamać się spod ogólnego ryku trybun. Oczywiście, zły nie był. Nawet wręcz przeciwnie. Miał najgłupszy uśmiech na świecie, chyba po prostu będąc zadowolonym, że ma okazję sobie ją bezsensu poobrażać. Nawet przyniósł sobie idiotyczny mugolski soczek marchewkowy, który był dedykowany dzieciom, by teraz sobie z tym wyszczerzem popatrzeć dalej na akcję. Choć było mu ciężko nadążać… był daltonistą, więc trochę nie rozróżniał czy kafla mają teraz Gryfy, czy Huffy czy ktokolwiek inny, kto się pałętał po tym boisku. Wytarł pysk od napoju i zaczepił pierwszą lepszą osobę stojącą obok. @Yuuko Kanoe - Ej, sorry, że przeszkadzam, ale kto został spałowany? – durne pytanie, jak się nie wiedziało, że nie rozróżniał barw. Każdy uczeń Hogwartu prawdopodobnie znał składy drużyn tego meczu na pamięć. Ale pomimo bycia wielkim, potarganym chłopem w nie najlepszych ubraniach z soczkiem typu Kubuś w łapie, który właśnie ryczał jak pojeb… uśmiechał się całkiem miło.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Wyrwany z zamyślenia, a słysząc, że ktoś woła kapitana, rozejrzał się dookoła, dość gwałtownie kręcąc przy tym głową na boki. W końcu dostrzegł Shawna, uśmiechnął się do niego i wskazał mu dłonią miejsce obok siebie. Węża obrzucił uważnym spojrzeniem i jego widoku nie przyjął ze szczególną radością – miał awersję do gadów po wydarzeniach z labiryntu. Odruchowo potarł przedramię, na którym pod koszulą i metamorfomagiczną iluzją kryła się wydarta przez jormunganda blizna. — Panujesz nad nim? — zapytał, choć przecież nie musiał; każdy wiedział, że Shawnowi często towarzyszył zwierzak i zdawał się być zupełnie niegroźny. Cóż, to musiało mu wystarczyć. Podniósł wzrok na @Fillin Ó Cealláchain i wzruszył delikatnie ramionami, chociaż nie bez zazdrości patrzył na widocznie gryfoński strój. Ślizgoni nie mieli już nic do stracenia, więc decyzja komu kibicować musiała być o niebo łatwiejsza. Fakt, że nazwał Moe jego dziewczyną dotarł do niego z opóźnieniem – tak naturalnie to zabrzmiało. Czy Ślizgon popełnił w ten sposób błąd? I czy powinien go z niego wyprowadzać? Nie miał na to najmniejszej ochoty. — Kibicuję obu domom — odpowiedział wymijająco, ale zabrzmiało to tak żałośnie, że zaraz sam westchnął i dodał — To pierwszy mecz Nancy na pozycji kapitana, trudno powiedzieć jak trzyma się drużyna po odejściu Cherry. Słyszałem, że sporo trenowali, no i mają kilka dobrych, bardzo obiecujących punktów. Na przykład Tadka. Z drugiej strony Gryffindor... — och, no dalej, Swansea. Chyba trzeba to było w końcu przyznać na głos, prawda? — Gryffindor to quidditchowe gwiazdy i najsilniejsza drużyna w całym Hogwarcie. Rozgromili Ślizgonów nawet bez wsparcia w postaci Moe, a dziś mają ją do pełnej dyspozycji. Zerknął na Fillina, nie bardzo potrafiąc i nie bardzo chcąc ukryć nieco złośliwy uśmiech, który cisnął mu się na twarz. Niemniej nie miał na myśli niczego złego. — Chciałbym kibicować... dziewczynie, jak ją ładnie nazwałeś, ale jeszcze bardziej chciałbym na nią zagrać. Na boisku jest jeszcze bardziej sexy. Mecz się zaczął, kafla przejęli Puchoni i Swansea na moment zamarł, patrząc jak Tadek pędzi na pętlę. Jednak bezskutecznie. Zresztą Gryfoni nie pozostali dłużni, szybko przenieśli piłkę na drugą stronę boiska. — Ty za to kibicujesz chłopakowi, jak widzę — raz jeszcze zerknął na Fillina i zaśmiał się cicho. Miał nadzieję, że mimo wszystko Ślizgon nie będzie miał mu za złe — Viola, obiło mi się o uszy, że dołączyłaś do mojego jednooosobowego grona zdrajców drużyny? To prawda?
Roześmiał się tylko, gdy jeszcze raz powtórzył to "wyzwisko" w myślach. Nie było to coś co wymagało od niego jakiejś wielkiej kreatywności, ale chyba udało mu się stworzyć coś dobrego. Gdy skończył czochrać blond diabła, uśmiechnął się widząc piękne dzieło, jakie stworzył na jej głowie. Coś w stylu sierści francuskiego pudelka wystawało teraz na miejscu ładnie ułożonych włosów. Może powinien zostać fryzjerem-stylistą po szkole, a nie jakimś typkiem od eliksirów, czy graczem quidditcha. To sprawiało mu tyle przyjemności, że trudno ująć to słowami. Trochę zdziwił się po słowach Tori. Nie musiała go przepraszać za nic.- Jak chcesz to możesz mnie dźgać ile chcesz- powiedział odwracając się, tak żeby być przodem do niej. Wtedy to zauważył znajome twarze z uczniów z Ravenclawu.-Faktycznie nie idźmy tam- dał rękę dziewczynie by mogła wstać- No, hop hop, idziemy do moich znajomych- uśmiechnął się, podnosząc przy tym jej transparent, na którym widniał wizerunek kebaba. Czasami miał tak, że zwracał się do niej jak do małego dziecka, nie wiedząc czemu. Gdy już wstała, oboje udali się w stronę Fanklubu Borsuka, czy czymkolwiek można by nazwać to zgromadzenie podczas dzisiejszego meczu i dosiedli się do nich.- Hej wszystkim- przywitał się- jak tam nastroje na początku meczu?- miał nadzieję, że każdy z nich ma taką wiarę w drużynę Puchonów jak on. Gdyby faktycznie udało im się wygrać, oznaczałoby to mecz Krukonów o złoto.
Było dobre, skoro dziewczynę rozbawiło. Między innymi dlatego, że nie spodziewała się tego. Choć niż kasztaniarzem nadal wolała być jednak księżniczką. Boże... To słowo nadal ją rozbrajało, nawet powiedziane we własnej głowie, to też co jakiś czas na jego wspomnienie głupio się uśmiechała. Francuski pudelek odetchnął z ulgą widząc, że Julius nie załapał jej żartu na temat kobiety będącej dźganą przez mężczyznę. I dobrze, bo znowu by miał powód, żeby uważać, że jest molestowany. Przy tylu ludziach zdecydowanie wolała by uniknąć takich oskarżeń, bo zaś kolejne plotki by się rozniosły - wystarczy, że zastanawiała się już co uczniowie wiedzą o króliku kicającym po Hogwarcie. -Co? Nie. To nie jest dobry pomysł... - Zareagowała, ale ten już zgarnął jej transparent. Ją to rozumiem, że maltretował, ale nie mógł oszczędzić jej szalonej kebaboakcji (która miała odbywać się z Maxem, ale ten jak na złość nagle sobie wymyślił jakieś inne plany niż mecz!)? Trzeba było coś wypić przed tym wszystkim. Coś mocnego... Gdzie jest alkohol jak jest potrzebny?! Podniosła się nie do końca zadowolona fukając jeszcze na blondyna jak kot i wygładzając swoją przydużą, krukońską szatę, po czym powlokła się za nim udając kogoś niewidzialnego. Teraz to już na prawdę gryfoni ją zamordują, skoro właśnie trafiła do loży krukonów kibicujących puchonom. Tylko czekała, aż ktoś ją zrzuci z trybun. -No cześć - Przywitała się patrząc kolejno na @Elijah J. Swansea, @Shawn A. McKellen II i @Violetta Strauss posyłając im kolejno uśmiech i siadając obok @Julius Rauch, którego pociągnęła za ramię by zbliżył się do niej i mogła mu do ucha wyszeptać "Przysięgam, że Cię zamorduję po meczu". Krzyk @Nils Tyvärr, który rozbrzmiał na trybunach (aż podskoczyła słysząc go gdzieś nieopodal) był dokładnie tym, czego spodziewała się po tym meczu. No! Ktoś tu dbał o to, żeby jej pierwszy mecz od ponad roku był taki jak powinien - pełen kurw! Normalnie pewnie posłała by ledwo znanemu facetowi kciuka w górę, ale teraz robiła za Krukonkę kibicującą przeciwnikom, więc nadal była w trybie incognido.
Ostatnio zmieniony przez Vittoria Sorrento dnia Sob 16 Maj 2020 - 21:02, w całości zmieniany 1 raz
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Miło było tak odetchnąć, nawet jeśli niespecjalnie przejmował się werdyktem meczu, a i towarzystwa w tej chwili nie miał – nie przeszkadzało mu to. Siedział i śledził swoimi niebieski oczami poczynania zawodników, wciskając ręce w kieszenie kurtki. Był maj, jednak było zdecydowanie poniżej jego temperaturowych standardów. Wspomnieniami powrócił jednak do swojego pobytu na Alasce i od razu stwierdził, że definitywnie nie ma co narzekać na ilość stopni na Wyspach. Przebiegał właśnie wzrokiem po innych trybunach, nie podnosząc przyniesionej ze sobą lornetki, kiedy błądząc we własnych zamyśleniach, usłyszał czyjś głos – wzdrygnął się z zaskoczenia. Przeniósł tęczówki na osobę, do której głos należał i natychmiastowo jego usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, sprawiając, że w kącikach oczu pojawiły się malutkie zmarszczki, a i pokazał szereg białych zębów. Nie spodziewał się tego. Doskonale pamiętał Nathaniela sprzed wielu lat, nie sądził jednak, że spotkanie go po latach będzie miało miejsce na trybunach hogwarckiego boiska quidditcha. Życie pisało jednak przedziwne scenariusze. – Nie wierzę własnym oczom, czy to Nathaniel Bloodworth? – roześmiał się i mocno uścisną wyciągniętą dłoń. Miał wrażenie, że Hogwart stał się dla niego serią ponownych spotkań z osobami, których nie widział całe wieki. Nie miał pojęcia co było tego przyczyną, ale bynajmniej mu nie przeszkadzało, wręcz odwrotnie – radość przepełniała jego serce. – A jeśli powiem, że wylądowałem tu przez przegrany zakład? – parsknął i bardzo by chciał, że słowa te nie były zgodne z prawdą, ale nie mógł zaprzeczyć. W wielu aspektach naprawdę dorósł, niemniej jednak do podjęcia pracy w Hogwarcie potrzebował zapalniczki, która odpaliła lont jego nowej, cóż, kariery i na jego nieszczęście, a może właśnie szczęście, był nim przegrany zakład. Nie wyzbył się starego Camaela do końca, podejrzewał, że to nawet nie było możliwe. Odwrócił na chwilę wzrok od mężczyzny, by prześledzić przebieg gry i ponownie wrócić nim do Nate’a. – A ty? Co tu robisz? – zapytał, zżerała go ciekawość. @Nathaniel Bloodworth
______________________
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Może sami zainteresowani? - rzucił na to, uśmiechając się przy okazji lekko. Nie wiedział, jak do końca podchodzić do tego zagadnienia, bo z jednej strony, cóż, w ogóle nie podobało mu się to, co się stało, ale z drugiej - Walsh zrobił coś całkowicie nieprzewidywalnego i w jego odczuciu dzieciaki powinny wyciągnąć z tego jakieś wnioski. Choć to oczywiście też nie było takie łatwe, a odnosił wrażenie, że ich zadufanie w sobie i buńczuczność były aż nadto dobrze dostrzegalne. - Nie wmówisz mi, że chciałbyś... na oczach nauczyciela - rzucił na to i spojrzał na niego, czując jednocześnie, że znowu płonie po czubki samych uszu, ale jego jasne oczy błysnęły lekko, jakby wyzywająco. Różnili się niesamowicie, bo Chris sam faktycznie chyba zapadłby się pod ziemie, gdyby przypadkiem wpadł na takie rozbuchane nastolatki, ale cóż mógł na to poradzić, skoro sam nie przeżywał podobnych przygód? Zaśmiał się, kiedy usłyszał komentarz Leo i skinął lekko głowę. - Chyba będziesz musiał przyprowadzić ich tam za rączki, Leo, nie sądzę, żeby zrobili to dobrowolnie - zauważył jeszcze, a później przez dłuższą chwilę koncentrował się na tym, co dzieje się na boisku. Chwycił się nawet nieco barierki i wysunął w przód, by lepiej widzieć moment, w którym obrońca Gryfonów dostał tłuczkiem prosto w lewe ramię i przez to jego dawny dom stracił punkty. Westchnął na to tylko ciężko, bo przecież mecz jeszcze trwał i nie było mowy o tym, by wynik był przesądzony, ale wtedy też usłyszał kolejne słowa Leo i spojrzał na niego chcąc go chyba zapytać, co on mu tutaj imputuje. - Nie jestem pewien, czy podobają mi się lekcje, na których łamię ręce. Może studentki są zachwycone tym, że potem profesor je składa, ale chyba wolałbym wracać z zajęć w jednym kawałku - rzucił na to, starannie omijając jego wcześniejszą uwagę i grając tak, by nic nie powiedzieć, chociaż mimowolnie znowu spróbował dostrzec Walsha. Przez chwilę zastanawiał się nawet, czy ten w ogóle wziął pod rozwagę jego słowa ze skrzydła szpitalnego...
- No niby nie, ale wiesz, jak już przyjdzie co do czego- zależy jeszcze jaki nauczyciel... Musiał zrobić krótką przerwę na wykazania głośnego wsparcia wychowankom Godryka, korzystając ze swojego potężnego głosu jak tylko mógł. Zaklął zaraz cicho, wracając przy tym do hiszpańskich korzeni, żeby skwitować niepowodzenia zagrzewanej przez siebie drużyny. Zabawnie się potoczyły tegoroczne losy Pucharu Quidditcha, nakazując już tej rozgrywce na częściowe przesądzenie ostatecznego wyniku. - Co ty, sami się wepchną do sali - zaśmiał się, całkiem przekonany o zainteresowaniu takimi zajęciami. Kto by nie chciał się trochę ponabijać z nauczycieli, produkujących się na nieco żenujące chwilami tematy? No i gdyby Leo dał radę przekonać do współpracy profesor Whitehorn... to kto by jej niby odmówił? - A, tak, totalnie o to mi chodziło! - Wywrócił oczami, rozbawiony tym z jaką lekkością Chris go zbywał, tylko czerwienią na swojej twarzy zdradzając zakłopotanie omawianymi tematami. - Ale nie byłbym tego taki pewien, no bo... taki profesor to mógłby rozkładać - a najlepiej, na łopatki - a nie składać. Co ja tam wiem... - Miał się już zamknąć, chwilowo przejęty grą, gdy zorientował się jak źle mogły zabrzmieć jego słowa. - Tylko żeby nie było - ja jestem zajęty, tak tylko ciebie podjudzam w kwestii Josha. - W dobrej wierze, oczywiście. Żartobliwie. Tak.
Theresa Peregrine
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164 cm
C. szczególne : konwaliowe perfumy | bardzo donośny, niski głos | lekki szkocki akcent, który intensywnieje wraz z emocjami | broszka w kształcie muszli ślimaka przypięta zazwyczaj do szkolnej torby
– Od kiedy mi to akurat po drodze. Co cię to interesuje? – fuknęła. Miał rację – zazwyczaj robiła wszystko na przekór. Ale co miała zrobić teraz, kibicować Slytherinowi, który nawet nie grał? Pomijając już kwestię tego, że od zawsze miała zamiar kibicować przeciwko Gryfonom w tym meczu. A to, że w międzyczasie pojawił się powód, dla którego podchodziła do tego z na tyle dużym entuzjazmem, żeby przegrzebać swój kufer w poszukiwaniu wszystkiego, co żółte... to już była inna kwestia. Zignorowała jego docinek na ten temat. – Przydaj się chociaż na coś i potrzymaj – warknęła do niego, wciskając mu na kolana swój banner, na którym wczoraj swoim zawiłym pismem kaligrafowała przez pół wieczoru: HUFFLEPUFF FOR THE WIN. Przez Aslana głupio jej było go trzymać, chociaż jeszcze kilkanaście minut temu była z niego niesamowicie dumna. Colton ostatnio miał świetną passę psucia jej zabawy. – Jest różnica pomiędzy przyjacielskim dogryzaniem, a tym wtedy – poinformowała go. Nie potrafiłaby mu wytłumaczyć, jaka. Nie dlatego, że nie wiedziała – dlatego, że powodem był stan, w jakim w Alei ogników Aslan ją zastał. Na wszystko jest czas i miejsce, pewnie powiedziałby ktoś mądrzejszy, ale takie wyjaśnienie nie przyszło jej do głowy – a te, które przychodziły, wolała zachować dla siebie. Taki już był z Tereską problem – chciała, żeby Aslan się domyślił, że była po prostu zraniona, ale nie chciała się przyznawać do swojej słabości. Nawet się nie odgryzła za tekst o tym, że nie potrafi czarować. Nie miała ochoty się z nim teraz przekomarzać. Ciągle uparcie czekała na przepraszam. – Mógłbyś mnie nie rozpraszać? Staram się oglądać mecz – powiedziała, odwracając pierwszy raz głowę w stronę Coltona... i przegapiając przez to moment, w którym kafel przeleciał przez gryfońską pętlę. Colton, ty psuju wszystkiego! Mruknęła z niezadowoleniem, ale zaraz dała się ponieść radości tłumu, klaszcząc tak zapamiętale, że aż piekły ją dłonie.
Widziała wylatujących na boisko Puchonów, a potem ich niezwykle heroiczną walkę na boisku, gdzie przerzucali się kaflami, odbijali tłuczki i starali się nie dopuścić do tego, by Gryfoni okazali się od nich lepsi. Przez moment zagubiła się we własnych myślach, starając się nadążyć za grą, gdy nagle obok niej rozległ się rozdzierający wrzask. Yuuko niemal podskoczyła po czym z niejakim przerażeniem spojrzała na stojącego obok Gryfona, wydzierającego się do własnej drużyny... albo raczej kogoś kto coś zrobił nie tak na boisku. Uśmiechnęła się jedynie z niejakim zmieszaniem, gdy chłopak zaczepił ją, żeby spytać o to kto oberwał tłuczkiem jeszcze chwilę temu. Twarz Kanoe w tym momencie była myślą nie skalana, bo należała do tych kobiet, które nie wiedzą co to jest spalony i ogólnie rzecz biorąc raczej są ze sportem na bakier. Jedynie tablica punktowa mogła jej mówić o tym co się działo na boisku i kto wygrywał. - Chyba większość oberwała... Raz Gryfon, raz Puchon - skomentowała, nie bardzo wiedząc, co jeszcze mogłaby chłopakowi powiedzieć. Jej się o Quidditch nie pyta, bo kompletnie nie ma pojęcia o co w nim chodzi...
Fakt, stwierdzenie, że kibicuje obydwu domom brzmiało dość dennie, że aż unoszę do góry brwi, patrząc z powątpiewaniem na kapitana Krukolandu, kiedy ten wygłasza to nijakie stwierdzenie. Po chwili jednak zaczyna zachwalać po kolei zawodników, mówiąc ich zalety, wpadając w jakąś kapitańską gadkę. - Tadek na pewno nie jest taki dobry - marudzę pod nosem kiedy rozwijam swój baner, złośliwie akcentując jego głupie imię. Co prawda chwalił ostatnio mnie i Victorię, ale jestem przekonany, że po prostu czai się w ukryciu, żeby ją podwędzić, kiedy tylko zrobię coś głupiego. A powiedzmy sobie szczerze, to raczej kwestia czasu, nie słynę ze świetnych decyzji. - To prawda, trzeba przyznać, że Gryff ma największe gwiazdy, nie sądzę, że mieliby jak przegrać - mówię wzdychając (bo przypominam sobie moje meczowe porażki) i równocześnie macham do Boyda, bo ten właśnie macha mi na widok transparentu, z pewnością tam roniąc łzy wzruszenia. Marszczę brwi po kolejnych słowach Elio. - Ravek ma jeszcze jakieś szanse, nie? - pytam, bo w zasadzie odkąd wiem, że ja zawaliłem sprawy i Ślizgoni mogą co najwyżej posiedzieć na trybunach, zajmowałem się tylko wygranymi Gryfu. - Uuuu, a ty ją tak nie nazywasz? Zapraszasz ją randeczki, żeby nie skupiała się na meczu? To jakiś masterplan, psidwaku na baby? - pytam żartobliwym tonem, szczerząc się na głupoty, które plotę. Kiedy jednak mówisz o tym, że jest seksi z zastanawianiem patrzę na kapitan Gryfu. - Sam nie wiem - stwierdzam bez żadnych skrupułów wpadając w ocenianie dupeczek na boisku, co jak co, ale nie trzeba być BFF, żeby nie ocenić męskim okiem kilka wdzięków kobiecych. - Jakoś mam wrażenie, że za dobrze ją znam przez to ile Boyd mi o niej mówi. Wydaje mi się przez to mało seksualna. Chętniej bym poznał bliżej kapitan puchonów - stwierdzam, zerkając na śmigającą gdzieś tam Nancy, nie kojarząc, że to ze stojącą obok @Violetta Strauss ostatnio bujała się podczas celtyckiej nocy. - Ale oczywiście to wszystko hipotetyczne, w Twojej drużynie jest najładniejsza graczka - mówię prędko o Viks, żeby przypadkiem Swansea nie poszedł i nie wygadał wszystkim jak oceniam dupeczki na stadionie. Na przytyk o chłopaku, wzruszam tylko ramionami i kiwam głową. Gdybym dostał galeona za każdy taki żart o mnie i Boydzie, byłbym bogaczem. - No, Boyd jest bardzo seksi na miotle - mówię i patrzę akurat jak mój przyjaciel robi zamach, by spróbować znokautować jakiegoś ziomka. - JEBNIJ GO! - krzyczę i na chwilę kompletnie porywa mnie mecz, a wtedy też do Krukonów przy których nagle się znalazłem zaczęło dochodzić mnóstwo ludzi, którym nie chciało się nawet zerkać pod jakim bannerem stoją, chociaż aktualnie to wygląda jakbyśmy sobie zrobili fanklub pały Boyda.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Przez chwilę wysłuchiwała tego jak Elio starał się przeanalizować składy obu drużyn, które znalazły się na boisku. I musiała przyznać mu rację, bo Gryfoni byli naprawdę quidditchową potęgą. Zresztą sama głównie ćwiczyła pod okiem gryfońskich graczy, którzy znali się na rzeczy. Sam fakt, że w ich szeregach znajdowała się Hem, która grała już zawodowo i to w reprezentacji kraju dużo mówił. Chociaż nie stawiałaby od razu na zwycięstwo czerwonych. I oni mogli mieć słabszą formę lub po prostu nie docenić przeciwników. Zerknęła jeszcze na @Fillin Ó Cealláchain, który również zagadywał krukońskiego kapitana odnośnie jego preferencji związanych z poszczególnymi zawodnikami Quidditcha. Przywitała się także z Julkiem i jego Gryfonką (tfu! zdrajca niebieskich kolejny!), ale głównie starała się śledzić rozgrywające się na boisku wydarzenia. I choć zdawała się patrzeć na całe to kotłowisko graczy to jej wzrok i tak podświadomie skupiał się na wyszukiwaniu kafla i obserwowaniu jego trajektorii lotu. - Całkiem dobrze. Liczę na wygraną Puchonów - odpowiedziała całkiem szczerze, a następnie spojrzała na siedzącego obok Swansea, który zdał jej pytanie odnośnie jednoosobowego składu zdrajców drużyny. Nie spodziewała się usłyszeć od niego podobnego komentarza. - O co ci chodzi, Elio? - spytała, szczerze zbita z tropu. Przez chwilę zastanawiała się nad znaczeniem jego słów. Chodziło mu o Nancy? Może i zdarzyło im się nieco... zaszaleć na celtyckiej nocy, ale nie sądziła, że to się tak rozniesie. Chociaż może bardziej chodziło mu o to, że na poprzedniej imprezie całowała się z jakąś piątką zawodników z przeciwnych drużyn. Wliczając w to jeszcze kapitan Ślizgonów (która swoją drogą wypadła najlepiej na tle tego butelkowego tłumu, sorry not sorry). W każdym razie odniesie się dopiero jeśli będzie wiedziała do czego.
- Chcę wiedzieć czy mam mu już zapłacić za to, żeby cię wziął czy jeszcze chwilę poczekać, aby się nie wystraszył – wyjaśnił szczerze. Może i uwaga ta brzmiała chamsko i bezczelnie, ale wiedział też, że może sobie na nią pozwolić. Głównie dlatego, że oboje podzielali zdanie odnośnie swojego potencjalnego narzeczeństwa, a było ono zupełnie przeciwne do zdania ich rodziców. Nie powiedział tego złośliwie, bo nigdy celowo nie ranił swoich bliskich (a ona zdecydowanie się do nich zaliczała). Po prostu ciężar wiszącej nad nimi niepewności przygniatał go coraz bardziej i chciał upewnić się, że nie jest w tym wszystkim sam. A przy okazji dowiedzieć się czy Peregrine i Edgcumbe to coś więcej niż magia Celtyckiej Nocy. Niechętnie złapał transparent, który do najlżejszych nie należał. Nie pokazał jednak tego po sobie, starając się nie przekraczać (po raz kolejny) granicy. Kątem oka zerknął na banner, kiwając z uznaniem głową. Wiedział, że Tessa ma artystyczne zacięcie i choć niechętnie to przyznał jej na głos, że wyszedł całkiem niezły. A więc tu cię boli, pomyślał. – Pragnę przypomnieć, że również dałaś popis, kolejny zresztą – burknął, nawiązując do ostatniej lekcji ONMS. Nie zamierzał się o to wykłócać ani tym bardziej denerwować, bo wykalkulował, że ilość wyrządzonych krzywd między nimi się wyrównała. Taki był z niego matematyk. – Reszta wieczoru była chociaż bardziej udana? – spytał, wykazując niewymuszone zainteresowanie. Nie mieli okazji od tamtej pory porozmawiać (nie żeby miał na to ochotę), a cenił sobie relację z Theresą bardziej niż się do tego otwarcie przyznawał. - Mógłbym, ale nie miałbym wtedy takiej zabawy jak teraz – posłał w jej kierunku kolejną zaczepkę. Nie zdążył nic więcej powiedzieć, bo doszedł ich głos komentatora, że Puchoni zdobyli pierwsze punkty. Gwizdnął z radości, bo dzięki temu Krukoni byli o jeden krok do pucharu bliżej.