Całe boisko okalają wysokie trybuny z których, przy pomocy lornetki, można zobaczyć każdy ruch graczy. Udekorowane są kolorami domów, czyli zielonym, niebieskim, żółtym i czerwonym. Dla nauczycieli przeznaczona jest oddzielna loża. Czasem zagości tam również dyrektor lub pracownik Ministerstwa. Podczas meczu, całe trybuny rozbrzmiewają dopingującymi okrzykami i mienią się rozmaitymi hasłami.
Ruth była z latania na miotle gorsza niż z zielarstwa, eliksirów i uzdrawiania razem wziętych. Nie potrafiła grać w quiddicha i wcale nie było jej z tego powodu jakoś specjalnie przykro, natomiast do kibicowania była pierwsza, razem ze swoimi księżniczkami z Pucholandii @Florence Henderson i @Lorraine Needles, toteż umówiona z przyjaciółkami na trybunach wystroiła się w granatową sukienkę z przypinką herbu Ravenclaw i pędem leciała na mecz ze szpitala, finalnie docierając na niego przy drugim rzucie Theo. Trafiony!!! To się nazywa krukońska prezycja, a nie tam jakieś latanie w kółko jak bąki, tak trzymać, dzielne kruczki! Ruth nie mogła zupełnie wypatrzeć w tłumie przyjaciółek, toteż przystanęła w miarę dobrym do oglądania miejscu i zapatrzyła się na grę. Tak właściwie to mogła tu spędzić cały wieczór, zważywszy na fakt rozniesienia w proch egzaminów (szczególnie z transmutacji i run, których tak się obawiała), choć sprawa z Dearami i ich zakręconą familią wciąż nie dawała jej spokoju. Z tego wszystkiego zaczęła nawet szukać po twarzach Caluma, ale on też chyba zrobił sobie wolne od kibicowania - a w końcu ten mecz był ostatnią nadzieją Ravu na pierwsze miejsce w pucharze domów i wcale nie wytykam teraz palcem (wskazując go dokładnie na Ruth), kto tych punktów dla kruczków wcześniej natracił aż nadto...
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Właściwie to nie chciało jej się za bardzo wychodzić, ale cały Hogwart opustoszał, bo wszyscy byli na błoniach... Panowała cisza na każdym korytarzu, więc Fire szybko zaczęła się nudzić. Początkowo próbowała grać na skrzypcach, ale muzyka wcale nie wypełniła pustki. Rozmyślała nad tym, czy może nie pójść do jakiegoś pubu. W końcu przeczucie kazało jej pójść na ten cały mecz, mimo że uparcie twierdziła, jaki Quidditch jest beznadziejny. Już w drodze natknęła się na paru spóźnionych pierwszoklasistów, którzy byli tak podekscytowani, że nawet nie zwrócili uwagi na prefekta. Zobaczyła, że na trybunach jest jakoś tak mnóstwo ludzi - ale tego się właśnie spodziewała. Przycupnęła na jakiejś wolnej przestrzeni, rzucając okiem na boisko. Wyglądało na to, że wszyscy mają zamiar się pozabijać. Nawet nie mogła rozpoznać żadnej osoby, chociaż próbowała dostrzec chociażby Gemm... Krukoni skandowali imię Theo. Więc grał? Fire stwierdziła, że i tak ma to gdzieś. Po co ona tu przyszła? Czy to Misha? Co on tu robił?! Przecież niby miał być we Francji. Gryfonka nie miała pojęcia, co o tym myśleć, ale z czystej złośliwości wolała, żeby przepuścił gol. Nagle z dupy pojawia się na meczu, świetnie. Wtedy zobaczyła, że niedaleko stoi Ruth i przysunęła się minimalnie. I tak panował ścisk, a wszyscy dookoła zdzierali gardła. - Trafi czy nie trafi? - spytała, wskazując na Puchonkę mknącą do pętli. Dostrzegła także szukającego tej drużyny, który chyba nie wiedział, co ma w ogóle robić. Niektórzy grali bardziej profesjonalnie, inni mniej... Blaithin nie umknęło też, że szukająca Ravu chyba zaraz wyciągnie różdżkę i zacznie prawdziwą apokalipsę. Ale właściwie to apokalipsa już się rozpętała.
Henley siedział na trybunach od dobrych dwudziestu minut jeszcze przed rozpoczęciem meczu. Był kibicem z prawdziwego zdarzenia, zdzierał gardło nawet jeśli zawodnicy nie mieli szkarłatno-złotych szat i stał najbliżej barierki niemal uczestnicząc w meczu. Tak było właśnie w tym przypadku, bowiem dziś drużyna nadętych i nudnych kujonów ścierała się ze zgrają puchatych ziemniaków z przypadku. Oczywiście Eric kibicował tym drugim. I to bynajmniej nie dlatego, że lubił ziemniaki - zwłaszcza te pieczone ze złocistą skórką -, lecz dlatego, że w Hufflepuffie na pozycji szukającego grał jego przyjaciel. Wprawdzie przez jakiś czas rozważał kibicowanie Naeris Sourwolf, gdyby to Ona złapała znicza a Puszki i tak zwyciężyły, mógłby przez dobrych kilka tygodni nabijać się z kumpla, że przegrał z dziewczyną. Próbował nawet wykonać transparent mający dodać dziewczynie otuchy, ale nie był w stanie znaleźć rymu do jej nazwiska, więc ostatecznie zrezygnował z wcielenia tego pomysłu w życie. Zamiast tego wyposażył się w rozwieszony na barierce trybuny transparent z napisem: "HUFFLEPUFF DO BOJU!", co jakiś czas zmieniający się w "RAVENCLAW MYŚLI, ŻE TRANSMUTACJA JEST FAJNA", przemalował magicznie swoje ciuchy, twarz i włosy na żółto i czarno, a w dłoniach dzierżył sporych rozmiarów flagę z wielkim borsukiem. Borsukiem. Naprawdę próbował się nie roześmiać gdy przypomniał sobie jak to otrzymawszy pierwszy list z Hogwartu rozszyfrowywał co to było za zwierzę. W dodatku udało mu się to dopiero gdy z pomocą przybyła Valentine, oczywiście nie szczędząc mu przy tym później złośliwości. Całe lato nazywała Hogwart szkołą borsuków, a jego samego przyszłym borsuczkiem, zresztą ku uciesze ich mamy, która również podchwyciła to powiedzonko. Na szczęście skończyło się to kilka miesięcy po tym jak wyjaśnił im co znaczy być prawdziwym Gryfonem. Strach pomyśleć co zrobiłaby Val gdyby go teraz zobaczyła. Wspominki chłopaka przerwał głośny gwizdek obwieszczający początek meczu. - Dawać Puszki! Rozwalcie ich! - wydarł się na całe gardło i zaczął wymachiwać flagą. Pech chciał, że Evermore przejął kafla i błyskawicznie rzucił nim w stronę pętli, tak że obrońca żółtych, który chyba ledwie zdążył się ustawić na swojej pozycji, nie miał żadnych szans. Niezłe tempo, Eric musiał to przyznać. Dalej gra również nie zwalniała, właściwie za to przecież ją kochał. Kilka chwil później Puchoni wyrównali, ale Krukoni odpowiedzieli równie szybko i już było 20:10 dla niebieskich. - Warren, rusz się! To nie jest piknik! - krzyknął na całe gardło widząc jak jego przyjaciel lewituje sobie leniwie w powietrzu – Podaj na skrzydło, nie jesteś sama! Dawaj! Gemma!- wrzeszczał chłopak zdając sobie sprawę, że żaden z zawodników i tak go nie słyszy. Mimo to lubił ich strofować, ot takie przyzwyczajenie z oglądania piłki nożnej z Tatą. Cholerka, obrońca kruczków był całkiem zwinny. Obronił dwa szybkie rzuty dziewczyny. - W Łeb się trzaśnij tą pałką! Faul! Faul! Gdzie jest sędzia?! Willkox! Obudź się! - zawołał gdy pałkarz niebieskich posłał tłuczka w ścigającą puchonów. - Taaaak! O to chodzi!- dodał gdy chłopak jakby go posłuchał i walnął Evermore, co skrzętnie wykorzystała Gemma i wyrównała wynik - Hufflepuff! Hufflepuff! - wykrzykiwał raz za razem wychylając się niebezpiecznie za barierkę.
Ruth obróciła się w stronę, z której dobiegał lekki, znajomy głos i rozpoznała burzę rudych fal, do których była przyczepiona równie burzliwa osoba - Blaith, znana również jako Fire, co oczywiście Wittenberg zrozumiała w praktyce, kiedy to musiała nieźle się nagłowić, żeby zatuszować jednen z ognistych incydentów Blaith, który ostatecznie skończył jako "niewyjaśniony zapłon". Uśmiechnęła się na powitanie i ponownie zwróciła głowę na boisko, przystawiając do oczu lornetkę, szczęśliwie podarowaną przez koleżanki z Munga przed wyjściem i z niemałym przerażeniem zarejestrowała, że kafla złapał... Misha?! Co on tu, na litość, robił? -Ha! - rzuciła triumfalnie w przestrzeń, podnosząc lornetkę do góry, ciesząc się z obrony krukona - Widzisz gdzieś Nae? - zapytała gryfonkę, wypatrując znów szukającej Krukolandii i raz po raz zmieniając minę na wyraz skrajnego skupienia, kiedy Theo raz po raz albo obrywał, albo odprawiał brawurowe akcje - w tym stuprocentowo celne strzały w obręcz, które Ruth komentowała szerokim uśmiechem i biciem braw z całą resztą obserwujących. Traf chciał, że gdzieś obok nich jakiś mały Gryfek @Eric Henley i najwidoczniej całkiem nieźle mu szło udawanie trenera. Dziewczyna wychyliła się, żeby zobaczyć napis na transparencie, który wisiał na barierce i zmarszczyła brwi, choć nie ukrywajmy - śmiać jej się chciało jak jasna cholera, choć na takiej transmutacji wcale jej by do śmiechu nie było. Ale zaraz... No tak, kojarzyła tego chłopaczka z ostatniej transmutacji. -Blaith, skąd wy bierzecie takich złotoustych? - zaśmiała się, pokazując na wydzierającego się chłopaka, ale w tym momencie Theo znów trafił i krukonka trochę straciła zainteresowanie młodym Gryfonem, ponownie z wypiekami na twarzy obserwując sytuację i wychylając się zza barierki tak, że prawie już na niej wisiała. Do boju kruczki!
Umalowana na niebiesko, łącznie z włosami, sidziała na trybunach i dopingowała Krukonów. Gdyby grał jej dom, wrzeszczałaby jeszcze głośniej, o ile nie znajdowałaby się na boisku. Obie opcje by jej odpowiadały, choć gra była raczej bardziej ekscytująca. Niedaleko niej siedział jakiś Gryfek, którego głos kojarzyła. Był jednak tak samo wymalowany jak ona i rozpoznanie go graniczyło z cudem. Słysząc co krzyczy, zaniechała na chwilę swoje działania i zaczęła się głośno śmiać. Ten to się wczuwał. Ciekawe czy myślał, że jego "instrukcje" coś pomogą. Wstała i przepchęłla się tak, że teraz siedziała tuż za nim. - Kruczki do boju! - Wrzasnęłam tuż przy jego uchu, próbując go przekrzyczeć.
Trudno ukryć, że latałam na miotle tak źle, że bałam się jej nawet dosiadać, kibicem też byłam raczej miernym ze względu na to, że powoli się starzałam i niespecjalnie ekscytowały mnie takie rzeczy jak rywalizacja o puchar domów czy rozgrywki Quidditcha. No jasne, fajnie było gdy Hufflepuff osiągał jakieś tam sukcesy, ale w gruncie rzeczy przestał czuć się związana z tym domem jakieś dziesięć lat temu. Niespecjalnie interesowały mnie łatki jakie dostawali ludzie w dniu przydziału, wolałabym, żeby tego rodzaju podział nie istniał. Mimo to nie mogłam odmówić @Ruth Wittenberg wspólnego kibicowania na meczu Quidditcha - po pierwsze to były ostatnie wspólne dni spędzone w szkole, po drugie w towarzystwie mojej uroczej przyjaciółki wszystko (nawet tak banalna rzecz jak głupi mecz Quidditcha) nabierało zupełnie innych, lepszych barw. Miała do nas dołączyć @Lorraine Needles, więc byłam pewna, że to popołudnie będzie wręcz doskonałe. Ubrałam się neutralnie - do czarnego zestawu dobrałam jedynie małą przypinkę z herbem Hogwartu dając do zrozumienia innym, że nieszczególnie utożsamiam się z jakąkolwiek drużyną. Niestety wyszłam z mieszkania na tyle późno, że Ruth musiała na mnie czekać. Pojawiłam się na trybunach kilkanaście minut spóźniona, po czym usiadłam obok koleżanki dając jej w policzek całusa na powitanie. - Dużo mnie ominęło? Gdzie Lorka? - zapytałam jednym tchem lekko zaniepokojona tym, że jeszcze nie ma drugiej Puchonki, po czym dodałam lekko zawiedziona - Próbowałam przewidzieć wynik meczu, ale wróżby są niejednoznaczne.
Mecz toczył się tak szybko i w tak dynamiczny sposób, że Ruth prócz krzyków radości, pomieszanych z zawodzącymi jękami nie słyszała nic, wliczając to swoje własne myśli. Po jakimś czasie złapała się na tym, że podskakiwała jak piłka za każdym razem, kiedy któryś z krukońskich ścigających miał kafla i naprawdę już bujała się jak Rezus na tej nieszczęsnej barierce, odciskając tłoczony wzór z sukienki na drewniane zapory. W pewnym momencie obok zjawiła się najwspanialsza szukająca Krukolandii @Naeris Sourwolf i Ruth gdyby mogła, to pewnie uściskała by ją na tej miotle, ale niemal ze łzami w oczach przybiła dziewczynie piątkę i ze zniecierpliwieniem jeszcze większym niż dotychczas obserwowała graczy. Och, jak ona uwielbiała kibicować! Swoją kochaną @Florence Henderson uściskała na powitanie, rzucając jej przelotne spojrzenie na komentarz o wróżeniu. -Zaginęła w akcji, czyli standard - trochę wzruszyła ramionami na absencję Lorraine, choć w gruncie rzeczy bardzo chciała zobaczyć przyjaciółkę jeszcze przed końcem roku - Dadzą radę - skomentowała sama, powracając do przewieszania się przez barierkę i wtedy jej lornetka pokazała widok, którego chyba nie powinna nigdy doświadczyć. @Calum O. L. Dear na miotle. -Calum, na miłość boską! - wyrwało jej się i momentalnie przycisnęła dłonie do ust, bo przecież obok stała Blaith, a Ruth już powoli zaczynało się mieszać, kto u Dearów jest czyją siostrą lub bratem i jakie dramy z tego wynikają. Niestety, choć jej kolana robiły co mogły, żeby odbijać sprężyście ciało do nieznacznych (ale jak na Ruth to i tak nieźle!) podskoków, jakiś pucholandczyk złapał znicz. Ruth wciągnęła powietrze, marszcząc brwi. Gdy chwilę ochłonęła, choć wcale nie ubyło jej smutku i żalu, stoczyła się jak nieważki cień po schodkach i pomaszerowała prosto do mieszkania. Miała ochotę przeleżeć tam następne tysiąc lat, ale doskonale wiedziała, że graczom jest na pewno o wiele bardziej przykro, niż jej, a że jeden mieszkał całkiem blisko... Wracając wsunęła pod drzwi mieszkania Caluma płaską, ale formatu A4 tabliczkę mlecznej czekolady z dopiskiem na dołączonej karteczce: "Pamiętaj, że dla mnie i tak jesteś najlepszy! R". Sam fakt, że wsiadł na miotłę wspomóc Rav był imponujący - zarówno jemu, jak i oczywiście pozostałym, w tym fenomenalnej Nae i Theo należały się ogromne podziękowania i gratulacje.Zasłużyli!
Błyskawiczne tempo meczu, to jak obie drużyny wymieniały się trafieniami było wręcz upajające. A przynajmniej było dopóki nie okazało się, że obrońca Krukonów to chyba brał jakiś nielegalny doping. Bronił raz za razem i chociaż Eric nie przepadał za graniem na tej pozycji, naprawdę był pod wrażeniem jego umiejętności. Oczywiście nie mógł się do tego przyznać, kibicował przecież Borsukom. Ci to dopiero mieli ducha, brak skutecznych rzutów wcale ich nie demotywował, a nawet wręcz przeciwnie, grali coraz zacieklej i bez wytchnienia napierali na obręcze drużyny przeciwnej. Z każdą minutą mecz stawał się coraz bardziej emocjonujący, dlatego Eric ledwie potrafił ustać w miejscu. Wychylał się zza barierki w dość niebezpieczny sposób, ale po prostu już nie wytrzymywał. Najchętniej sam wskoczyłby na miotłę i pokazał wszystkim jak to się robi. Drąc się na całe gardło nie zauważył nawet jak odruchowo przybił piątkę zawodnikowi Ravenclaw. W dodatku szukającej, dziewczynie, której rozważał kibicowanie, cóż, dobrze, że Sammy nie miał o tym pojęcia, jeszcze zacząłby mu robić sceny. Powiódł za nią wzrokiem i zaczął obserwować jej poczynania. Skupił się na tym tak bardzo, że aż podskoczył gdy usłyszał wrzask nad swoim uchem. Mało brakowało a wypadłby za barierkę. - Co do...! - wrzasnął odzyskawszy stały grunt pod nogami i obrócił głowę w stronę swego niedoszłego zamachowca – Ohh..yyy..Hej...ten no..niezły strój...krukoni górą, tak? Juhu... - wybąkał gdy zorientował się, że ma do czynienia z ładną dziewczyną, albo raczej chyba ładną, bo była tak wymalowana, że ciężko stwierdzić - Balonówkę? - zapytał wyciągając z kieszeni opakowanie - Chodź do przodu, najlepszy doping tylko w pierwszym rzędzie! Yyyy...to znaczy, w drugim też na pewno świetnie się kibicuje, wiesz, no, i w innych pewnie też, ale no rozumiesz...yyy... - powiedział nieco speszony. -Taaak jest, dawaj ten tłuczek, rozwalcie ich! - wrzasnął widząc co dzieje się na boisku. Nie wiedział, że puchoni byli aż tak brutalni. - Znaczy się grajcie stanowczo, ale bez fauli! - poprawił się uśmiechając nerwowo do dziewczyny, nie chciał wyjść na prostaka. -Dawaj, dawaj, teraz! No rzucaj no! Na co Ty czekasz kobieto?! Rzucaj! - wrzasnął widząc kolejną niewykorzystaną akcję ścigających puchonów i nagle aż zesztywniał z wrażenia. -Sammy złapał znicza! Sammy złapał znicza! - krzyczał odstawiając przedziwną formę tańca zwycięstwa - Staaaary! Zrobiłeś to! Taaak! To mój przyjaciel! Znam tego gościa, siedzimy w jednej ławce! Jesteś wielki!- darł się w niebogłosy obwieszczając całej szkole co się właśnie wydarzyło jakby sami nie mieli oczu i ze szczęścia rzucił się niebieskiej dziewczynie w ramiona.
Właściwie to nie obchodziło ją do końca kto wygra, ale postanowiła kibicować drużynie, do której jest jej bliżej. Zaśmiała się słysząc nieporadne, próby wytłumaczenia jej dlaczego pierwszy rząd jest najlepszy. - Nie dzięki. - Odpadał tylko gdy coś tam jej proponował, nawet nie zainteresowała się co. Była tu kibicować, a nie. - A jak Ci wejdę na barana to też będzie liczone jako pierwszy rząd? - Po tych słowach, jednak, przeskoczyła przez ławkę i usiadła obok chłopaka. Krukoni prowadzili i zaraz zdobędą kolejne punkty. Erin w tym momencie wstała i chwyciła się barierki, gdyby nie to to pewnie by za nią wypadła. - No rzucaj! Tak! - Wygrywali już dwudziestoma punktami. Nie minęła chwila, a kafel znów przejęły Kruki. Ruda przekrzykiwała się z chłopakiem i zamilkła gdy ścigający Ravu oberwał tłuczkiem. - Brutalnych macie pałkarzy. - To musiało boleć, pałkarz wymierzył idealnie. Widząc jak ścigający niebezpiecznie gibie się na boki, wstrzymała oddech. Byle tylko nie spadł. No i nie zdążył. Erin zdążyła jedynie zobaczyć końcówkę szybkiej i nieudanej akcji Puchonów, gdy ktoś wydarł się, że ich szukający złapał znicz. A, tak... Ktoś to ten obok. Zaśmiała się i zakryła uszy dłońmi. - Chcesz żebym ogłuchła? To zemsta jakaś? - W końcu ona wcześniej wydarła mu się do ucha. - E! Ej... chwila! - Zaskoczył ją tym rzuceniem się w ramiona. Oprzytomniała po chwili i pstryknęła chłopaka w ucho. Najpierw chce żaby ogłuchła, a teraz chcę ją udusić. - Idź jego mordować, nie mnie. - Z mordowaniem nie żartowała. Była na tyle drobna, że chłopak przycisnął jej twarz do swojej klatki piersiowej i rzeczywiście odciął jej dopływ powietrza.
Eric zmrużył oczy gdy dziewczyna odmówiła słodkości, takie zachowanie zawsze wydawało mu się podejrzane. Kto mógł wiedzieć czy po prostu dbała o zęby i linię czy też nie planowała jakiegoś przewrotu politycznego? Serio, podobno Voldemort nigdy nie jadł słodyczy, tak powiedziała mu jęcząca Marta. Próby rozszyfrowania aspiracji dziewczyny spaliły jednak na panewce gdy zaproponowała wejście na jego ramiona. Henley zesztywniał. -Yyyy...No tak, liczy się, tylko no nie wiem...eee...to chyba niezbyt bezpieczne - odparł ówcześnie przełknąwszy głośno ślinę. Ku jego uldze dziewczyna zrezygnowała i zamiast tego zwinnie przeskoczyła do przodu na miejsce obok niego. Miała zamiar poważnie kibicować, ale jej słodki i całkiem znajomy głos ledwie przebijał się przez ryk stadionu. Ericowi wydało się to nawet trochę urocze, przypominała trochę małą dziewczynkę dopingującą zza płotu starszych braci grających w nogę. Często widywał takie osamotnione maluchy, które bez pamięci zapatrzone były w swoich wspaniałych braciszków. Głównie dlatego, że nie miały się z kim bawić, a nie z miłości do sportu, ale wciąż się liczy. - Co? Eee...taki sport, co nie? - odpowiedział z dziwnym, karykaturalnym uśmiechem na stwierdzenie dziewczyny o pałkarzach - I w sumie nooo...nie są moi, Jestem Gryfonem - dodał po chwili. Dlaczego wszystkie dziewczyny musiały odbierać mu umiejętność sprawnego myślenia? Czy naprawdę nie mógł przynajmniej raz porozmawiać swobodnie z ładną przedstawicielką płci przeciwnej? W dodatku fanką Qudditcha?Dawaj stary, zadaj jakieś mądre pytanie, dopóki jeszcze nie zapadła miedzy wami niezręczna cisza. - Więc ten, lubisz Quidditch, tak? - powiedział, po czym mentalnie uderzył się w twarz. Eric, Ty geniuszu. Naprawdę tylko na tyle Cię stać? Albo dobra, nie było pytania, po prostu przestań się pogrążać. Na szczęście z pomocą przyszedł mu Sammy i koniec meczu. - Przepraszam! - krzyknął nieco odsuwając się od dziewczyny – Mordowa...? Ja nie...wszystko ok? Oddychasz? Przepraszam! - dodał zmieszany całym zajściem i spojrzał w jej dziwnie znajome, zielone oczy, które wciąż były całkiem blisko jego klatki piersiowej.
Gryfon, no nieźle, tego się nie spodziewała. Kto tak energicznie kibicuje nie swojej drużynie? W sumie ona. Zaśmiała się na te myśl, przecież robiła dokładnie to co on. Ciekawe czy myślał, że ona jest z Ravu. Czym dłużej go słuchała, tym większe miała wrażenie, że chłopak ma coś nie tak z językiem. Właściwie to może przez nią, nie pierwszego takiego widziała, co przy dziewczynach nie potrafił się wysłowić. Normalnie powinna to przemilczeć, ale przecież nie byłaby sobą. - Masz tak na co dzień, czy to ja sprawiam te problemy z mową? - Rzuciła, jednocześnie opierając się o jego ramię. Ciężko było ukryć, że bawi ją jego zachowanie. - Jestem rezerwową Ślizgonów, ciężko jakbym tego nie lubiła Gryfku. - No teraz odpowiedziała mu na pytanie i na pewno rozwiała wątpliwości co do jej domu. Była dumną Ślizgonką i nie zamierzała tego ukrywać, a skoro on zdradził swój dom to ona też powinna. Kiedy ją przytulił, już myślała, że umrze, ale po jej słowach, chłopak na szczęście się zorientował. Wzięłą głęboki oddech i zaczęła się śmiać. - Jak chcesz mnie zabić, to masz różdżkę. Naprawdę wolałabym umrzeć z innego powodu niż uduszenie. - Widać było, że sobie żartuje, ale ona wiedziała, że to co mówi jest prawdą. Śmierć z powodu uduszenia wydawała jej się przerażająca. Niespodziewanie dziewczyna rzuciła się na żółtego i zaczęła go łaskotać.
Eric miał wrażenie, że dziewczyna czerpie masę przyjemności ze stawiania go w niezręcznych sytuacjach. Ledwie się poznali a Ona spoufalała się jakby byli kumplami od lat. -Co? Ja? Czemu miałabyś sprawiać mi problemy z mową? - bąknął skonsternowany Gryfon, który aż wzdrygnął się na bliskość dziewczyny. - Czekaj...nabijasz się ze mnie? - zapytał marszcząc brwi – Ten no...nie pochlebiaj sobie! Yyyy...to znaczy noo nie chciałem być niemiły, przepraszam! - plótł bez opamiętania totalnie gubiąc się w całej tej konwersacji. Odrobinę otrzeźwienia przyniosła mu wiadomość o tym, że dziewczyna jest Ślizgonką. W dodatku powiedziała to z taką dumą w głosie! -Hej! Tylko nie Gryfku, dobra!? Czytałem dzieje Pottera, wypraszam sobie, nie jestem małym, goblińskim zdrajcą! - oburzył się chłopak odzyskując, przynajmniej na chwile i jako tako, zdolność myślenia - Też mi coś - wzruszył ramionami – Też jestem w drużynie - dodał w nieudolnej próbie pokazania się z dobrej strony. Dopiero po sekundzie zdał sobie sprawę, że jeśli chce się czymś chwalić, to nie powinien ówcześnie umniejszać tego czegoś wartości. Logika Henley'a jest logiczna. - Hej, to, że jesteś ślizgonem nie znaczy jeszcze, że chcę Cię ukatrupić, zresztą...yyy...nawet gdybym chciał, to na pewno nie przy takiej ilości świadków! - powiedział gdy już uwolnił dziewczynę ze swojego uścisku - Widzisz! jakoś potrafię mówić! - dodał będąc pewnym, że ma powód do dumy. Kilka chwil później, gdy Eric odwrócił głowę w kierunku boiska, nastąpił atak. Niespodziewany zresztą. I o dziwo całkiem miły. -Ty obślizgły ślizgonie! Ale żeby tak z zaskoczenia?? - zapytał niewzruszony i uśmiechnął się perfidnie - Źle trafiłaś! Mam starszą siostrę! Wojny łaskotkowe to dla mnie chleb powszedni! Broń się!- oznajmił przechodząc do zmasowanego ataku. Valentine doskonale go wyszkoliła, dziewczyna była bez szans. Oczywiście nie wziął pod uwagę warunków pola bitwy i gdy już myślał, że ją dopadł, stracił grunt pod stopami(a w zasadzie pod swoim gryfońskim tyłkiem) i runął z ławki na drewnianą podłogę trybuny. Na szczęście jego porażka nie okazała się aż tak sromotna jak to zwykle bywało, bowiem ostatkiem sił udało mu się pociągnąć na dno również swojego przeciwnika. Dziewczyna wylądowała na nim uderzając go w klatkę piersiową, tak, że na chwilę aż zabrakło mu tchu, a jej wszędobylskie kłaki przysłoniły mu niemal cały świat. - To było zupełnie zamierzone! - wybąkał rozbawiony próbując pozbyć się jej włosów z własnej twarzy – Znaczy się nooo...yyy... nie chciałem Cię...yyy...noo wiesz - zaczął się tłumaczyć gdy doszedł do niego sens poprzednich słów i poczuł na sobie jej ciepły oddech - Zresztą nieważne - dodał dając za wygraną i postanowił zaczekać aż dziewczyna łaskawie z niego zejdzie. Nie do końca wiedział skąd w jego żołądku wzięły się te wszystkie dziwne skurczo-łaskotki. Przecież przed meczem zjadł chyba z piętnaście tostów z marmeladą, nie mógł być głodny. Chyba nie wszamał niczego nieświeżego? Nie, na pewno nie. - Jesteś całkiem spoko jak na Ślizgonkę, wiesz? - powiedział z wyczuwalnym zdziwieniem w głosie, gdy w odpowiedzi na uśmiech dziewczyny jego ciało przeszedł dziwny, niezidentyfikowany dreszcz.
Lorraine miała zjawić się na trybunach, by kibicować Hufflepuffowi w meczu Quidditcha, ostatnim w tym roku szkolnym (i chyba jedynym?), toteż dużo czasu zajęło jej przygotowanie się. Ubrana w swoje odświętne, meczowe wdzianko w barwach domu, z namalowanymi na policzkach czarnymi pręgami udała się w stronę boiska. Zanim jednak dotarła do odpowiedniej wieży i nim wspięła się na trybuny, minęło sporo czasu (bo po drodze zabłądziła ze dwa razy i wcale nie przesadzam - mylenie prawej i lewej strony to dla Needles codzienność). Tym sposobem zjawiła się na górze i jedyne co dostrzegła, to rozmawiających uczniów (ruda Ślizgonka i jakiś Gryfon, żadne z nich nie wyglądało ani trochę na znajomą jej osobę i akurat w tym przypadku pewnie się nie myliła i nie mieli wcześniej styczności). Zerknęła w dół na boisko i odkryła, że kłębili się tam już wszyscy gracze obu drużyn, ściskając się i rozmawiając o czymś ożywionymi głosami. - O nie, już koniec? - jęknęła zawiedziona. Spojrzała na nieznajomą dwójkę. - Kto wygrał? Jaki wynik? Wiecie coś? - zapytała, patrząc na nich wielkimi, sarnimi oczami. Była żądna każdej informacji. Poza tym miała tu być Ruth i Florence, już zdążyły sobie pójść?
Zaśmiała się dzwięcznie na jego reakcje, teraz była pewna, że to przez nią. Kolejne słowa jednak trochę umniejszyły jej zadowolenie. Nie tak miał to odebrać. - Nie nabijam się... Znaczy, no troszeczkę, ale to po prostu urocze. - Całkiem nieźle się bawiła. Nawet nie zdążyła zauważyć, że trybuny powoli pustoszały, choć na boisku jeszcze trochę się działo. - Doprawdy? To ja już czekam na mecz Slytherin kontra Gryfki. - Pokazała mu język, celowo znów używając tego określenia. Bawiły ją reakcje chłopaka. Może miała trochę inne spojrzenie ale liczyła, że się nie obrazi, w końcu nie mówiła tego jakoś bardzo złośliwie. - Ależ ja nigdy nie zaprzeczyłam twojej zdolności mówienia. Moje osądy dotyczyły jedynie chwilowych problemów z wyrażeniem myśli w formie zwerbalizowanej. - Starala się utrzymać minę poważną, pasującą do słów jakie powiedziała. Usiadła prosto i z powagą spojrzała na chłopaka. Mógł nawet zauważyć w jej oczach jakby karciła go wzrokiem. Długo to jednak nie trwało, bo dziewczyna w końcu nie wytrzymała i wybuchła śmiechem. Od tego wszystkiego zaczął boleć ją brzuch i musiała zgiąć się w pół, żeby się nie popłakać. Włosy co prawda przemalowała zaklęciem, ale na twarzy miała najprawdziwszy niebieski makijaż. Już wyobrażała sobie co by się stało, gdyby spod jej powiek uwolniły się łzy. Eric chyba się przeliczył, ona też miała młodsze rodzeństwo. Jej kochany braciszek także ją wytrenował i teraz mieli równe szanse. Nie przewidziała jednak, że atak chłopaka nie będzie polegał na łaskotkach, a próbie wrzucenia jej pod trybuny. Poleciała w dół z cichym piskiem, który urwał się, gdy uderzyła o klatke piersiową chłopaka. Dosłownie zabrakło jej tchu i potrzebowała chwili by się ogarnąć. Obróciła głowę, jednocześnie łaskocząc Erica włosami po twarzy i powoli zaczęła się podnosić. - Zdecyduj się, bo nie wiem czy zdzielić cię w łeb czy uznać, że nic się nie stało. - W końcu znalazła dłonią ławkę i podciągnęła się do góry. Usiadła i przetarła dłonią twarz, co nawiasem mówiąc było błędem, bo z jej policzka zniknął niebieski kolor, za to pojawił się na ręce. - Co wy wszyscy z tym macie? Tiara nie dzieli ludzi na dobrzy do Gryfków, źli do Slytha. Ślizgon też człowiek. - Kojarzyła nie jednego Gryfona gorszego od dziesięciu Ślizgonów razem wziętych. Wyciągnęła rękę do chłopaka chcąc pomóc mu wstać. W tym samym momencie usłyszała jakiś głos obok. Spojrzała w tamtą stronę i uniosła brwi. Chyba jakaś spóźnialska. - Borsuczki górą! To dlatego przyszłam w niebieskich włosach. - Zaśmiała się i stwierdziła, że może jednak jej słowa nie były zbyt zrozumiale dla nowej. Powtórzyła je sobie w głowie i wybuchła jeszcze większym śmiechem. - Hufflepuff wygrał. - Tym razem chyba wszystko było jasne. Choć głowy dać nie mogła. Już sama nie była pewna czy to co wydaje jej się powiedziane z sensem, właśnie takie jest.
Śmiech dziewczyny budził w nim sprzeczne uczucia. Z jednej strony miał wrażenie, że nabija się z niego, więc powinien się obrazić, z drugiej zaś sprawiał, że On sam miał ochotę się uśmiechać i to tak ultraszeroko i przez cały czas. -Urocze? A zatem jestem uroczy? - dopytał z rozbawieniem - No nie wiem, to chyba niezbyt męskie, chyba nie powinienem się cieszyć - powiedział drapiąc po głowie jakby nad czymś bardzo mocno się zastanawiał. -Hej, a co to miało być, co? Wszyscy w Slytherinie mają problemy z językiem? To jakieś spaczenie domowe? Yyy...no wiesz, bo wąż? - zapytał dumny ze swojego dowcipu w próbie odwdzięczenia się jej pięknym za nadobne. Eric nie chciał, żeby pomyślała sobie, że tylko Ona potrafi być złośliwa. On też potrafił się przekomarzać, a najwyraźniej w takim kierunku podążała ich konwersacja, albo tak mu się przynajmniej wydawało. -Tak śpieszno Ci do porażki? To może jakiś mały zakład? Na jakiej grasz pozycji? - powiedział uśmiechając się chytrze. Henley lubił rywalizację w każdej postaci, nawet pomimo faktu, że wygrywał mniej więcej tak często jak otrzymywał pozytywne oceny z transmutacji. -Bo byłem zajęty meczem, nie myśl sobie! - odrzekł radośnie, ale umilkł widząc, że dziewczyna zrobiła poważną minę i przygląda mu się dość nieprzychylnym wzrokiem. W jego głowie niemal natychmiast zaczęły rodzić się setki pytań. Głównie o to co tym razem schrzanił. Czyżby jego złośliwości poszły za daleko? A może chodziło o to umniejszenie jej prestiżu wynikającego z bycia zawodnikiem drużyny Quidditcha? A może powinien przyznać, że to rzeczywiście przez nią nie potrafił się wysłowić? Już myślał, że odzyskał inicjatywę w tej rozmowie, a nagle coś takiego. Chłopak już miał zacząć się tłumaczyć, ale nagle dziewczyna wybuchła śmiechem. Nie, to niemożliwe, Ona cały czas się z niego nabijała. -Jesteś straszna! - powiedział próbując zrobić obrażona minę, ale szybko zrezygnował na rzecz odwzajemnienia uśmiechu. Jakąś minutę później, gdy już leżeli razem na podłodze trybuny i dziewczyna zaczęła mu grozić, Eric wzruszył ramionami. -Znaczy się wiesz, nie chciałem wylądować tutaj z Tobą, po prostu wciąż szukam sposobu na ukatrupienie Cię - zażartował w swoim niezbyt zabawnym stylu - Zresztą, rób co chcesz, już i tak walnąłem się w głowę o te deski - dodał i zaczął niezdarnie wczłapywać się na ławkę obok dziewczyny. -Nie, nie, ależ Ja wcale nie miałem tego na myśli, chodziło mi o to, że Tiara dzieli na przegrani do Ślizgonów, cała reszta do innych domów - dodał złośliwie – YYY...no bo rozumiem, że wygrałem, prawda? - zapytał prowokująco i poruszył porozumiewawczo brwiami. Nie to, żeby naprawdę chciał oberwać, ale czerpał sporo przyjemności z przekomarzania się z dziewczyną i po prostu nie potrafił się powstrzymać. Czekając na jakąś reakcję zaczął przyglądać się jej twarzy i zastanawiać jak właściwie wygląda bez makijażu, bowiem niechcący rozmazała farbę na policzku odsłaniając kawałek swojej bladoróżowej skóry. Chwilę milczenia przerwała im spóźniona puchonka. - Normalnie to powiedziałbym, żebyś jej nie ufała, to ślizgonka, ale tym razem mówi prawdę - wtrącił gdy jego towarzyszka wyjaśniała nowoprzybyłej wynik meczu – Fakt, jesteś zbyt niebieska, trzeba to zmienić - dodał i wykorzystując element zaskoczenia umorusał nagi policzek dziewczyny żółtą farbą ze swojej dłoni śmiejąc się przy tym do rozpuku.
- Owszem uroczy. Męski? A próbowałeś w ogóle? - Nie mogła przestać się śmiać. Może to atmosfera niedawno skończonego meczu tak na nią działała, a może tak dobrze czuła się w Jego towarzystwie. Pomijając przyczynę, Erin świetnie się bawiła. Słysząc jego "żart" zaniosła się jedynie większym śmiechem. - No wiesz, jeśli takie są kryteria to ty jesteś Ślizgonem! - Jąkał się na potęgę, nawet próbując sobie z tego żartować. Ich konwersacja rzeczywiście opierała się głównie na przekomarzaniu i dogryzaniu, ale Fox była z tego powodu zadowolona. Nie chciałaby żeby każda tak wyglądała, ale obecnie sprawiało jej to dużą przyjemność. - Jeśli myślisz, że możecie z nami wygrać to się mylisz. Jestem rezerwową ścigającą, więc wcale nie jest pewne, że zagram, a ty? - Mieli naprawdę dobrych ścigających, ona wcale nie uważała się za gorszą, ale też nie pchała jakoś bardzo do głównego składu. Z resztą to dość brutalna gra więc nawet rezerwowy często ma szansę pojawić się na boisku. Przyglądała mu się z tą poważną miną i czerpała nie małą satysfakcję z emocji jakie pojawiały się na Jego twarzy. Zabawnie było obserwować, jak chłopak zastanawia się co zrobił nie tak i czy dziewczyna zaraz nie wstanie i odejściem nie zakończy ich rozmowy. - Straszna? Gdzie tam, straszna to ja mogę dopiero być. - Uśmiechnęła się do Niego po tych słowach i uniosła jedną brew. On jej jeszcze strasznej nie widział i nie chciałby zobaczyć. - Kiepsko Ci idzie. Wiesz, zwykle jak chcesz kogoś ukatrupić to to on ląduje na dole. Nie żebym się czepiała, ale na przyszłość zapamiętaj. - Złapała Go pod ramię i pomogła mu się podnieść. Ona była zdecydowanie mniejsza i wygrzebanie się z takiej małej przestrzeni nie stanowiło dla niej problemu, ale chłopak ledwo mógł się obrócić. W końcu to miejsce było przeznaczone na nogi, a nie całego człowieka. Kolejny żart jakoś mało ją bawił. Naprawdę nie rozumiała podejścia innych domów, a szczególnie Gryffindoru. Czasy kiedy takie stanowisko mogłoby być choć częściowo uzasadnione już dawno minęły. Ona najchętniej usunęłaby podział na domy, w końcu one nic wielkiego nie wprowadzały, jedynie rywalizację. Jeśli chodziło o puchar domów to to nie interesowało ją za bardzo. Quidditch to co innego, ale do stworzenia kilku rywalizujących drużyn, wcale nie potrzeba domów. - Nic nie wygrałeś, chyba, że konkurs na najmniej skuteczne morderstwo. - Pokazała Mu język i skupiła się na dziewczynie, która przyszła. Przez to nawet nie zdążyła zareagować na umazanie jej żółtą farbą. Przez moment na jej twarzy gościło zaskoczenie, ale szybko zostało zastąpione przez złośliwy uśmieszek. Erin ewidentnie coś knuła. Odwróciła głowę w stronę chłopaka i się na niego rzuciła. Kiedy upadła na ławkę, usiadła Mu na brzuchu okrakiem i zdjęła farbę ze swojego drugiego policzka. Niebieski plus żółty równa się zielony. Wiedział to chyba każdy przedszkolak, ale biorąc pod uwagę fakt, że dziewczyna dużo malowała, ten pomysł pojawił się w jej głowie bardzo szybko. Wsmarowała niebieską farbę w twarz chłopaka, sprawiając, że wyglądał teraz jak rasowy Ślizgon. - Cudnie ci w zielonym. - Rozsmarowała jeszcze , żółtą farbę na swoim policzku, by ta też zrobiła się soczyście zielona.
zielona. Na słowa dziewczyny, Eric uniósł dumnie podbródek. -Jestem Gryfonem, bycie męskim mam wpisane w kontrakt - odparł z butą w głosie i uśmiechnął się widząc rozbawienie w oczach dziewczyny. -Co? Jak to? I hej, bez takich insynuacji mi tutaj, są pewne granice dobrego żartu! - oburzył się gdy dziewczyna odbiła piłeczkę żartu. Gdy zaś rozmowa zeszła na temat Qudditcha, czyli jego ulubiony przedmiot dyskusji wysłuchał słów dziewczyny z powagą. -Grunt to pozytywne nastawienie - rzekł kiwając głową z bardzo przerysowaną aprobatą - I hej, w sumie to mówię nawet poważnie, gdyby nie pozytywne nastawienie nie grałbym na pozycji ścigającego. Wiesz, co roku przez cztery lata odsyłali mnie z kwitkiem, dopiero niedawno udało mi się dostać do drużyny - wyjaśnił i uśmiechnął się doń ciepło - Jak chcesz, to mogę zrzucić jakiegoś Twojego kumpla z miotły, wtedy może wejdziesz na boisko zanim zdążymy was zmiażdżyć - dodał złośliwie i ukłonił się dając jej do zrozumienia, że czeka na rozkazy. -Ale chyba nie uważasz, że mógłbym przestraszyć się kogoś tak drobnego i słodkiego, co? - zapytał papugując jej uniesioną brew. - To wszystko przez moje nieskazitelne wychowanie, jaki byłby ze mnie dżentelmen gdybym pozwolił Ci wylądować na dole? Ale obiecuję, że wezmę sobie Twoją radę do serca i postaram się stosować do niej w przyszłości - powiedział z chytrym uśmieszkiem, po czym wzruszył ramionami i dodał: -Czyli jednak wygrałem- . Po chwili okazało się, że zamieszanie wywołane przybyciem Puchonki wydawało się jednak nie grać na jego korzyść, bo pomimo początkowego sukcesu, Ślizgonka niespodziewanie popchnęła go na ławkę pozostawiając go bez żadnych szans na obronę. Gdy zaś dziewczyna posunęła się jeszcze dalej i usiadła mu na brzuchu, na całym jego ciele pojawiła się gęsia skórka, a bebechy zaczęły wygrywać mu marsza. Valentine opowiadała mu o tych całych motylach w brzuchu, ale On nie potrafił sobie wyobrazić co właściwie miała na myśli. Aż do dzisiaj. Na Merlina i wszystkich założycieli Hogwartu razem wziętych, cóż to było za przedziwne uczucie. I dlaczego pojawiło się właśnie teraz? Eric był skołowany, kompletnie nie wiedział co o tym wszystkim myśleć, a Ona nie pomagała! Gdy jej delikatne, miękkie dłonie wylądowały na jego twarzy po prostu zabrakło mu tchu. Nie obchodził go fakt, że ktoś mógłby teraz wziąć go za ucznia Slytherinu, chciał tylko czuć dotyk jej smukłych palców. -Teraz to się doigrałaś - powiedział gdy już uspokoił oddech, po czym chwyciwszy jej uda wstał gwałtownie i kilkukrotnie okręcił się szybko w miejscu, tak, że przylgnąwszy do siebie prawie znów się przewrócili. Prawie, bowiem Ericowi jednak udało się utrzymać równowagę i cały czas trzymał dziewczynę na rękach. Zadarł nieco głowę, tak, że ich nosy niemal się dotykały, i uporawszy się z jej rozwianymi włosami łaskoczącymi go po twarzy, spojrzał w zielone oczy Ślizgonki by z zadziwiającą pewnością w głosie wyrzucić z siebie jedno zdanie: -Chcesz iść ze mną na bal?-. Byli tak blisko. Ułamek sekundy później zdał sobie sprawę, że chciałby ją pocałować, ale serce waliło mu jak oszalałe i już nie był w stanie się poruszyć.
Już nic nie odpowiedziała na te Jego słowa o męskości. Po prostu spojrzała na Niego z rozbawieniem. - Ależ ten był doskonały Ślizgonku. Nie chciałbyś być ze mną w jednym domu? - Drugie zdanie wypowiedziała nachylając się do chłopaka. Kiedy jednak rozmowa zmieniła tor, a chłopak zaproponował zrzucenie kogoś z jej drużyny z miotły, dziewczyna zrobiła oburzona minę. Żeby ona Go kiedyś nie zrzuciła. - Ty lepiej pilnuj swojej miotły. - Przy tych słowach Erin dźgnęła Erica palcem w klatkę piersiową. Mimo miny jaką miała, nie można było jednak stwierdzić, że jest zła. W jej oczach wciąż było widać rozbawienie. Jeśli myślał, że nie potrafi być straszna to się mylił. Nachyliła się do Niego, tak, że tym razem jej usta znajdowały się tuż przy Jego uchu. - Pamiętaj, że róże miewają kolce. - Jej ciepły oddech połaskotał Go w ucho nim jeszcze zrozumiał słowa, które wyszperała Erin. Chłopak może chciał na to zareagować, ale Rudą była szybsza i po niecałej sekundzie, siedziała już w poprzedniej pozycji ze złośliwym uśmieszkiem. - Czyli co? Następnym razem ty będziesz na górze? - Dopiero gdy wypowiedziała te słowa, zorientowała się jak one brzmią i parsknęła śmiechem. No nieźle. Dlaczego takie rzeczy w głowie zawsze brzmią jakoś inaczej, mniej dziwnie? Nie zdążyła jednak znaleźć odpowiedzi na to pytanie, bo po jej ruchu wszystko potoczyło się tak szybko, że nawet nie wiedziała, kiedy znalazła się w powietrzu. Bez zastanowienia złapała podwijającą się spódnicę, by po chwili zrezygnować z jej ratowania, na rzecz ratowania siebie. Złapała się za ramiona chłopaka i krzyknęła gdy zaczął się obracać. - Zamorduje Cię! - Wysapała gdy w końcu się zatrzymali. Kręciło jej się w głowie i musiała przymknąć powieki by świat przestał tańczyć jakiś dziwny, niezidentyfikowany taniec tuż przed jej oczami. Spódnica! Szybko ją chwyciła i poprawiła, bo ta musiała się oczywiście choć trochę podwinąć. Może czas zacząć ubierać spodnie. Dopiero teraz spojrzała na chłopaka i od razu została uderzona pytaniem, na jakie nie była przygotowana. Z początku nic nie powiedziała. Musiała przetrawić to wszystko co się przed chwilą stało, by zrobić miejsce w mózgu na rozpatrzenie zaproszenia. - Jasne. - Nikt jej jeszcze nie zaprosił, więc właściwe dlaczego nie. A jeśli ma się bawić tak dobrze jak teraz, to nawet jak najbardziej tak. - A jak Cie rozpoznam? No bo chyba nie przyjdziesz wymalowany na żółto... czy zielono. - Po tym pytanieu spróbowała znaleźć stopami ławkę i na niej stanąć. Nic z tego jednak nie wyszło, chłopak za mocno ją trzymał, a nie stał też tak, by miała łatwy dostęp do czegokolwiek, na czym mogłaby postawić stopy.
Mimo, że w gruncie rzeczy przestał się już jąkać, to momenty w których dziewczyna nachylała się nad nim sprawiały, że zapominał języka w gębie. W dodatku jeszcze ten dreszcz, który przechodził go po plecach za każdym razem gdy go dotykała. I co właściwie miały znaczyć jej słowa? Brzmiały dziwnie, jakby kusząco, a jednak nie do końca. Czemu wszystkie dziewczyny muszą być takie enigmatyczne? -Yyy...ale, że w lochach? Chyba podziękuję, podobno strasznie tam u was zimno, zamarzłbym - odpowiedział całkiem składnie stawiając czoła bliskości Ślizgonki, której kilka sekund później do gustu przypadło zgrywanie oburzonej. - Ja tylko chciałem pomóc! - powiedział rozkładając bezbronnie ręce i zrobił niewinną minę. Zresztą wcale nie posiadał nawet własnej miotły, cały czas trenował na szkolnych staruszkach. Miał ochotę uświadomić jej, że teraz będzie musiał przynajmniej spróbować wyeliminować któregoś Ślizgona z gry, żeby nie wyszło, że przestraszył się jej gróźb czy coś, ale uznał, że to w sumie wcale nie byłoby specjalnie zabawne. Eric Henley zaczął myśleć. -Róże? Wszyscy w Slytherinie jesteście tacy skromni? - odparł złośliwie próbując nie dać po sobie poznać jak upajająco działa na niego ciepło jej oddechu. Chociaż dziewczyna z racji dzielącego ich niewielkiego dystansu tym razem chyba zauważyła jak drgnął pod jej dotykiem. Tak czy owak, musiał przyznać, że w tonie jej głosu odnalazł coś niepokojącego. Mieszankę uwodzicielstwa z groźbą, coś co wydawało mu się być zarezerwowane dla pewnych siebie femme fatele, a Ona nie przypominała nikogo takiego. Bawił się z nią zbyt dobrze by wziąć jej słowa na poważnie. Gdy zaś wybuchła śmiechem na wypowiedź o byciu na górze, Gryfon spalił buraka tak bardzo, że mógłby robić za tło dla godła swojego domu. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z faktu jak dwuznacznie to wszystko zabrzmiało. -Eeee..ale tylko gdybym planował Cię ukatrupić! W żadnej innej sytuacji nie byłbym na górze! Znaczy się nie żebym miał coś przeciwko byciu na górze, mógłbym być na górze, bycie na górze jest ok, tylko, że nie z Tobą, w sensie, że wiesz noo...z Tobą też pewnie byłoby ok, ale nie mówię, że Ja chciałbym być na górze....- zaczął się nieporadnie tłumaczyć, ale dał sobie spokój widząc jak wielki ubaw ma z niego dziewczyna. Z tym większą przyjemnością dokonał na niej zemsty. -Całkiem głośno piszczysz podrywając się do lotu, wiesz? W sumie nie dziw, że jesteś tylko rezerwową - powiedział otwarcie nabijając się z jej paniki, która zresztą wydała mu się całkiem urocza. I nie, nie miał zamiaru postawić jej na ziemi dopóki nie odpowie na jego pytanie. Poza tym, wtuliła się w niego tak mocno i tak łapczywie, że najchętniej już by jej nie wypuszczał. Co najdziwniejsze, po nieudanej i zapewne dość instynktownej próbie odnalezienia stałego gruntu przestała się wiercić i po prostu przyjęła jego zaproszenie. Eric powstrzymał euforię rozsadzającą go od środka i przekierował ją w ostatni gwałtowny obrót w powietrzu, tak, że gdy – z żalem zresztą - puścił jej uda, dziewczyna mogła stanąć na ławce przed nim. Teraz ich oczy były na tej samej wysokości. - Nie, na pewno nie na zielono - zaśmiał się, po czym zastanawiając się nad odpowiedzią na zadane przez nią pytanie, zaczął bawić się kosmykiem jej włosów, a drugą ręką zupełnie nieświadomie objął Ją w talii i nieco przyciągnął do siebie - No nie wiem, może walnę sobie na czole błyskawicę, co Ty na to? Albo przyniosę Ci jakieś specjalne kwiatki, jakie lubisz?- zapytał i choć wciąż nieco drżał z powodu ich bliskości, wydawało się, że niemal całkowicie pozbył się początkowego zdenerwowania.
Erin bawiły Jego reakcje, nie żeby się nabijała, bo to nie to miała na celu, chłopak po prostu uroczo się peszył i nie mogła się powstrzymać przed takimi drobnymi złośliwościami. - Wyglądam jak kostka lodu? - Na samych korytarzach było zimno, jak to w lochach, ale w salonie i pokojach, były kominki, które dawały wystarczającą ilość ciepła. Głównym problemem dla Gryfona mógłby być co najwyżej brak światła słonecznego. Oni tam na wieży mieli go pewnie pod dostatkiem, u Ślizgonów można było tylko o nim pomarzyć. Z początku to trochę męczące, ale po kilku miesiącach w Hogwarcie, dziewczynie nie przeszkadzał ten półmrok, ani nawet nagle zmiany w oświetleniu, przy wychodzeniu z lochów. - Nawet jeszcze bardziej, ja to jeszcze nic. - To jak zadrżał, było dla niej swego rodzaju nagrodą. Właśnie takie reakcje próbowała wywołać od momentu, gdy zauważyła, że jej obecność działa na chłopaka. Teraz dostała niezbity dowód, że już na początku rozmowy miała rację. Zaczęła się śmiać po swoich słowach, ale Jego były jeszcze lepsze. Eric miał szczęście, że przez farbę na twarzy, kolor Jego skóry, obecnie buraczany, nie był tak bardzo widoczny. O ile wcześniej zdołała powstrzymać łzy, teraz po prostu popłakała się ze śmiechu. Łzy rozmazały makijaż pod oczami i teraz miała po prostu zielono niebieską plamę na twarzy. - No to w końcu jak? Chcesz być na górze czy na dole? - Postanowiła jeszcze trochę się z Nim podroczyć. Przy tych słowach, niby przypadkiem, nachyliła się do przodu, opierając ręce na kolanach. Oczywiście była świadoma co na siebie rano zakładała i wiedziała jak głęboko wycięta jest bluzka. A miała się czym pochwalić. Jeśli chodzi o wygląd ich twarzy, chłopak wcale nie wyglądał lepiej. Po jej zabiegach kosmetycznych, zmieniających kolor farby na Jego twarzy, miał na niej równie śmieszną plamę jak dziewczyna. - Małpa. - Tylko tyle powiedziała na Jego czepianie się reakcji. No jak niby miała zareagować? Nie spodziewała się, że Eric postanowi porwać ja w powietrze, a co dopiero kręcić się w kółko. Kiedy ją odstawił, musiała przytrzymać się Jego ramion by jakoś złapać równowagę. - Pottera chcesz zgrywać? - Wspominał, że o nim czytał, ale czyżby aż tak przepadał za Złotym Chłopcem. Ona właściwie nie uznawała Wybrańca za kogoś wyjątkowego. - Kwiaty? Nigdy się nie zastanawiałam nad moimi ulubionymi. - Przygryzła wargę, zawsze tak robiła gdy się nad czymś zastanawiała, jak się denerwowała też. Z tego powodu zwykle ciężko było te dwie rzeczy odróżnić. - Białe lilie. - Odparła w końcu z dumą w głosie. Uśmiechnęła się do Niego i trzymając się Jego ramion, zeszła z ławki. Ze względu na ograniczoną ilość miejsca musiała się do Niego praktycznie przytulić. - Wiesz, że mecz już dawno się skończył? Dobrze by było się stąd wynieść i zmyć te tragedie jakie mamy na twarzach. - Przyłorzyła Mu dłoń do policzka i przejechała po nim kciukiem. Po tym pokazała Mu jak wygląda farba. Miała zielony kolor ze smugami niebieskiego i żółtego.
Dobrze, dobrze, dziewczyna nie przypominała kostki lodu, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę reakcje które jej zachowanie wywoływało w Gryfonie, ale przecież nie mógł tak po prostu przyznać jej racji, prawda? -No nie wiem, niby nie, ale większość z was wygląda raczej jakoś tak blado - odparł na słowa swojej towarzyszki, choć w głębi ducha musiał przyznać, że gdyby mógł cieszyć się jej towarzystwem nieco częściej z pewnością nie miałby nic przeciwko kilku niedogodnościom lokalowym. Właściwie to nawet chciał to powiedzieć na głos, ale uznał, że jeszcze pomyślałaby sobie za dużo czy coś. Nie mógł przecież pozwolić, żeby już na wstępie dowiedziała się, że strasznie ją polubił i bardzo zależało mu na kontakcie z nią. Mogłaby się przestraszyć, że tak szybko się angażuje. Tak, dokładnie takie obawy zajęły jakieś dwie sekundy w mózgu Erica, a później palnął: -Chociaż no, gdybym mógł siedzieć sobie z Tobą wieczorami przy kominku mogłoby być fajnie...yyy... no bo tak lubię siedzenie przy kominku...wieczorami zwłaszcza! W sensie samo siedzenie, ze znajomymi albo coś - wybełkotał nieskładnie gdy dziewczyna się do niego zbliżyła. Jakiś czas później, już po jego kolejnym arcymądrym, nerwowym wywodzie dziewczyna zaczęła regularnie zwijać się ze śmiechu. Nie wiedział jak na to zareagować i co o tym myśleć. Cieszyć się z tego, że nie pomyślała, że On pomyślał o tym o czym oboje pomyśleli czy obrazić się z powodu totalnego nabijania się z jego niepewności? Sprawy nie poprawiła również zmiana pozycji przez dziewczynę, która teraz eksponowała swój dekolt. Eric włożył naprawdę ogrom wysiłku by utrzymać wzrok na wysokości jej oczu, ale koniec końców i tak zupełnie wbrew sobie zdarzyło mu się kilkukrotnie spojrzeć w kierunku piersi Ślizgonki. Za każdym razem karcąc się przy tym w myślach. - Na górze - odparł zebrawszy się na odwagę, był w końcu Gryfonem, nie mógł truchleć przed każdą napotkaną dziewczyną - A jak Twoje preferencje? - dodał odbijając piłeczkę. Chciała grać w ten sposób, to niech teraz ma. - Małpa? To chyba najmilsze z przezwisk, którymi mnie dziś nazwałaś - powiedział dając jej do zrozumienia, że wolałby być jakimś orangutanem niż Ślizgonem. Tak naprawdę nie uważał wszystkich zieloniastych za zło wcielone, ale jego doświadczenia z reprezentantami tego domu od samego początku w Hogwarcie nie były najmilsze, dlatego był do nich odrobinę uprzedzony. -A co? To dość charakterystyczny znak, z pewnością zauważyłabyś mnie z daleka - odparł na jej słowa o Potterze, jednego z największych bohaterów w historii Wielkiej Brytanii, dosłownie żywą legendę - Poza tym fajny z niego gość, gdyby nie pokonał Voldemorta miałbym teraz trochę przerypane - stwierdził celowo wspominając o swoim statusie krwi, choć nie do końca wiedział czemu, jakiś kompleks czy coś? -Jesteś dziewczyną, musisz mieć jakieś ulubione kwiaty - rzekł z rozbawieniem słysząc niepewność w jej głosie. Gdy zaś przygryzła wargę rozmyślając nad odpowiedzią, Eric zaczął zastanawiać się czy zdawała sobie sprawę z faktu z tego jak uroczo w tej chwili wygląda. -Czekaj, ale, że takie ślubne? Wiesz, bardzo Cię lubię i nawet mi się podobasz, ale no...nie wiem czy mój status krwi jest odpowiedni dla szacownej uczennicy Slytherinu - powiedział z udawanym smutkiem na twarzy gdy dziewczyna zeskoczyła z ławki niwelując i tak już niewielki, dzielący ich dystans. Zadziaławszy odruchowo chwycił delikatnie jej dłoń, którą pokazywała mu jak okropny kolor miał właśnie na twarzy i spojrzał jej głęboko w oczy. Reakcja ciała Gryfona na połączenie ich palców przekroczyła wszystkie granice, a On już nawet nie starał się tego zakamuflować. Dziewczyna nie mogła nie dostrzec tego jak jego oddech przyśpieszył i stał się o wiele płytszy niż wcześniej, gdy jeszcze się do niego nie przytuliła. Znał tę dziewczynę od zaledwie kilkunastu minut, a czuł jakby mógł i co najważniejsze chciał, spędzić z nią w takiej pozycji choćby całe popołudnie. Oczywiście dopóki w końcu nie doszedł do niego sens jej słów. - Mecz! - rzucił jakby wyrwany z transu i ścisnął mocniej jej dłoń - Muszę kogoś ukatrupić, przepraszam! Do zobaczenia na balu! - powiedział i rzucił się do ucieczki by dorwać swojego przyjaciela na boisku.
- Tak masz rację, kominki są świetne. - Po prostu nie mogła jej nie bawić nieporadność chłopaka. Może rzeczywiście, ktoś mógłby Mu zarzucić brak męskości, ale dla niej takie zachowanie było po prostu urocze. - Moje? No nie wiem, mnie chyba byłoby wygodnie na dole. Ale nie lubię monotonii. - Jej to pytanie nie ruszało. W przeciwieństwie do Erica odpowiedziała od razu, a w jej głosie można było wyczuć pewność, ale też coś jakby rzucała Mu wyzwanie. Uniosła brwi na jego podsumowanie określeń, jakimi Go dzisiaj obdarzyła. - Naprawdę uważasz, że bycie Ślizgonem to aż taka zła rzecz? - Trochę ją to zabolało. Tak jakby każdy Ślizgon musiał być psychopatą mordercą. - Potter zginąłby już jako niemowlę gdyby nie jego matka, a później pomagała mu cała reszta. Sam w sobie był gorzej niż przeciętny. - Nie przepadała za ludźmi, którzy sami nie potrafią osiągnąć celu, i muszą wykorzystywać do tego innymi. Sama czasem wykorzystywała ludzi, ale nie robiła tego cały czas, potrafiła sobie radzić sama. W jej mniemaniu tak właśnie postępował Złoty Chłopiec. Gdyby nie grono ludzi wokół niego, którzy co rusz wyciągali go z opresji, zginąłby przy pierwszej lepszej okazji. Dziewczyna wyłapała też to, że nadmienił w rozmowie swój status krwi. Nie okazała jednak by jej to przeszkadzało. Nie była uprzedzona i mimo pochodzenia z rodziny czystokrwistej, zupełnie nie obchodziło jej czy ktoś jest czysty czy nie ( ku niezadowoleniu rodziców). Zastanowiła się tylko co miały na celu słowa chłopaka. Czyżby chciał ją sprawdzić? Pokazać, że jest uprzedzona i nie różni się od Jego wizji Ślizgonow? No to przykro jej bardzo, ale nie wyszło. - Pytałeś o ulubione kwiaty, nie o okazję. Wymieszaj z czerwonymi, też lubię. - Odpowiedziała Mu, podsuwając rozwiązanie problemu. Nie jej wina, że akurat kwiaty, które zwykło się kojarzyć ze ślubami, upatrzyła sobie jako ulubione. Obserwując reakcję chłopaka, wpadł jej do głowy pomysł. Z jednej strony to co zamierzała zrobić, było tylko miłym gestem, ale patrząc na jego zachowania i stan w jakim właśnie się znajdował, było to też delikatnie złośliwe. Stanęła na palcach i pocałowała do w policzek. Nie długo później chłopak przeskakiwał przez barierkę i gnał w stronę jeszcze stojących drużyn na boisku. - Do zobaczenia. - Pożegnała się krótko i ruszyła do zamku.
//zt
Edgar T. Fairwyn
Wiek : 48
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : kamienny, lekko znudzony i pogardliwy wyraz twarzy
Nigdy nie interesował się quidditchem. Nie grał nigdy z rodzeństwem, nie kibicował domowi w szkole, nie czytał sportowych sekcji w gazetach. Szkolne zawody nadal guzik go obchodziły, ale jak się okazywało, obecność opiekuna domu na trybunach, była jakąś niepisaną zasadą. Wszyscy z góry zakładali, że tam będzie, a to, że ma w tym czasie milion ciekawszych i przede wszystkim ważniejszych rzeczy do roboty, było dla nich czymś niepojętym. Egzystowanie obok bezużytecznych idiotów było nieprawdopodobnie męczące. W końcu jednak, dla świętego spokoju, przyszedł. Tłumaczenie dlaczego go nie było, przez kolejny miesiąc, jakoś go nie podniecało. "Koledzy"-nauczyciele potrafili być czasem bardziej irytujący niż uczniowie. Znudzony do granic możliwości pojawił się o czasie na profesorskich trybunach i z politowanie przyglądał się rozprawiających o meczu podekscytowanym podobno dorosłym ludziom. Zjechał spojrzeniem profesora Forestera - opiekuna Gryffindoru, który planował chyba nawiązać jakąś pogawędkę o asach swojej drużyny.Nie miał dla tego człowieka za grosz szacunku. To Edgar musiał nadrabiać braki, które po lekcjach z Foresterem mieli uczniowie Hogwartu. Teraz kiedy patrzył na tego skretyniałego, podnieconego, Odyn raczy wiedzieć czym, staruszka, wcale nie dziwił go poziom wiedzy hogwartczyków. Zbył starszego profesora jakimś dobitnym komentarzem i usiadł gdzieś z boku, dając wszystkim do zrozumienia, że nie będzie szczędził sarkastycznych, nieżyczliwych komentarzy, jeśli do niego zagadają. Bez emocji oglądał cały mecz, nie reagując w ogóle na kolejne gole Slytherinu, faule, czy stracone bramki.
Edgar T. Fairwyn
Wiek : 48
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : kamienny, lekko znudzony i pogardliwy wyraz twarzy
Praktycznie nie zwracał uwagi na to, co działo się na boisku. Uwagi innych nauczycieli o jakimś niesportowym zachowaniu jego wychowanków spływały po nim jak po kaczce. Sam i tak nic nie zarejestrował, a poza tym noe dokońca rozumiał działania fauli w grze, w której czterech graczy miało za zadanie zrobić reszcie krzywdę. Zainteresowało go dopiero pojawienie się obscurusa. Podniósł się powoli z ławki, uważnie obserwując Manese. Był świadkiem podobnej sytuacji tylko dwa razy w życiu - w Syrii i na Dominikanie, ale nigdy nie widział tak potężnego obcurusa, a raczej tak dojrzałego obscurodziciela. Długo się jednak nie napatrzył, bo po chwili Ślizgonkę spowiła czarna mgła, szybko rozprzestrzeniająca się na całe boisko i trybuny. Odruchowo sięgnął po papierosy, ale pusta kieszeń przypomniała mu, że od 12 dni nie pali. Uwolniona energia śmigała sobie w najlepsze, a wokół zrobiło się zupełnie ciemno, co uniemożliwiało trochę sprawną ewakuację. Jeszcze gdyby tak inni zechcieli współpracować i zachowali względny spokój. Kiedy niewidzialna siła zachwiała trybuną, wybuchła panika. Niewielka, ale i tak uwłaczająca dorosłym ludziom, z którymi przecież siedział. Z drugiej strony, czy go to w ogóle dziwiło... Edgar chciał się powoli wycofać, ale nie zdążył. Ktoś go popchnął, a on potykając się o ławkę, wleciał na niską barierkę, prawie spadając z trybun. Złapał się w ostatniej chwili, czując jak serce podskakuje mu do gardła. Bardzo źle. Szybko sięgnął do kieszeni po eliksir uspokajający, ale ponownie został potrącony i fiolka wypadła mu z drętwiejących już palców. Dźwięk tłuczonego szkła doszedł go jakby zza ściany. Nie czuł nóg, nie byłby w stanie powiedzieć czy jeszcze stoi czy już leży. Jego ciało ogarnął przyjemny chłód. Po chwili nie czuł już nic.
//zt -------------------------------------- Edgar jest w śpiączce. Zakładam, że jakaś dobra, ogarnięta dusza go znalazła i przetransportowała do Munga. Obudzi się 4.11. Korzystajcie z wakacji (wykład z run był oczywiście przed meczem).
Finnegan Gilliams
Wiek : 20
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : blizny: podłużna na lewym nagarstku, po pogryzieniu na prawej kostce, pooperacyjne na klatce piersiowej
Nie lubiła trybun. Było tu stanowczo za wysoko, a przy tym mało stabilnie. Kiedy nie musiała, nie chodziła na mecze, ale nie mogła przecież ominąć meczu Ravenclawu. Ktoś musiał dopingować drużynę przeciwną. Ubrana w szalik Hufflepuffu, który z przyjemnością pożyczyli jej znajomi Puchoni i w jakiejś żółto-czerwonej tiarze, którą w wakacje wykopała w szmateksie i uznała, że kupi na taką właśnie okazję, weszła z duszą na ramieniu na trybuny. Rozwinęła swój transparent z ruchomym obrazkiem borsuka zeżerającego kruka i usiadła na tyle blisko na ile dało się, żeby nie widzieć jak wysoko się znajduje. Była gotowa żeby kibicować. Do boju Puchoni!
Powiedzieć, że Bas cierpiał na brak wolnego czasu to jak powiedzieć, że Fairwyn cierpiał na czasowe dłuższe drzemki. Generalnie rzecz ujmując - gdyby ten cały czas ktoś sprzedawał na kilogramy jak tworzywowy granulat do plastikowych butelek, Bas pewnie zatrudniłby się w wytwórni, żeby mieć dwadzieścia procent zniżki pracowniczej i kupować go na tony trochę taniej. Taka instytucja jednak nie istniała i biedny Szwajcar miotał się jak węgorz między lekcjami, biblioteką i Zurychem, żeby jakkolwiek opanować ten dym, jaki miał w życiu od powrotu do Hoga. Już pomijając wielce szanownego kapitana Bergmanna, runiarza z przerostem ambicji i Lysa, który gdyby mógł powiesiłby go za nogi na wierzbie bijącej za brak listu o powrocie i tysiąc innych problemów, które Bas udawał, że ogarniał, pojawił się kolejny - praktycznie nie do przeskoczenia. Mecz Rav-Huff i jego granie w tym samym terminie. I oczywiście, gdyby grała w tym meczu sama Helga Hufflepuff, młody Lenz nie olałby fortepianu na rzecz quidditcha. Aż takim kibicem tej gry nie był. Był za to kibicem jednej z zawodniczek. I tylko dla niej przeskoczył błonia jak bardzo elegancki buchorożec w garniturze, żeby choć chwilę popatrzeć na miłość swojego życia, która pewnie już nawet nie pamięta, że ktoś taki jak Lenz w ogóle istniał. Wbiegł na trybuny w momencie, kiedy nie działo się jeszcze zbyt wiele, więc dał sobie czas na odnalezienie rudej głowy wśród tańczących z miotłami i kiedy w końcu ją zauważył, wrócił (na chwilę) stary Bas. -Przeciwnicy Huffu chodzą na coaching do Lockharta!!! - krzyknął ile sił w płucach, totalnie nie rejestrując na polu nikogo innego prócz Gemmy. Miłość zaślepiła go jednak tylko na sekundę, bo już chwilę potem zorientował się, jaki dom właśnie obsmarowuje. Bas, debilu. -Yyyyy.... znaczy w sumie Rav do boju... - już bardziej powiedział niż krzyknął, ze zdezorientowaniem rozglądając się po ludziach. A ci z Ministerstwa to po cholerę tu przyszli? Gemma jest już zajęta, wypad absztyfikanci.