Całe boisko okalają wysokie trybuny z których, przy pomocy lornetki, można zobaczyć każdy ruch graczy. Udekorowane są kolorami domów, czyli zielonym, niebieskim, żółtym i czerwonym. Dla nauczycieli przeznaczona jest oddzielna loża. Czasem zagości tam również dyrektor lub pracownik Ministerstwa. Podczas meczu, całe trybuny rozbrzmiewają dopingującymi okrzykami i mienią się rozmaitymi hasłami.
Autor
Wiadomość
Luna A. Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.72 m
C. szczególne : włosy farbowane na blond, ugryzienie po zębach wilkołaka na lewym barku, dość spore blizny, wychudzona, blada, milcząca,
Luna nigdy nie należała do drużyny Quidditcha. Latać umiała, ćwiczyła razem z pierwszoroczniakami i na tym jej przygoda z miotłą się skończyła. Nie używała miotły. Starała się unikać tego przedmiotu. Bała się, że spadnie. Nie miała lęku wysokości, potrafiła wsiąść na hipogryfa, na każde zwierzę, które potrafiło latać i zamierzało ją przewieźć, ale miotła? Zdecydowanie budziła w niej jakieś negatywne odczucia, których dziewczyna nie potrafiła zidentyfikować. Ostatnio padało, a także temperatura nie sprzyjała żadnym wypadom poza dormitorium. Dzisiaj jednak ubrała się ciepło i udała się na trybuny. Mecz Quidditcha! Na pewno nigdy nie chciałaby skończyć jako zawodnik, aczkolwiek zapewne tato z chęcią zobaczyłby to, jak jego córka dumnie reprezentuje swój dom i zapisuje się w historii hogwartckiej drużyny. Niestety nie mogła zrobić mu tej przyjemności. Bardzo chciała, nawet dla samej siebie, ale nie potrafiła. Nie do tego była stworzona. Miała na sobie szalik w ślizgońskich barwach i godło Slytherinu, żeby każdy wiedział, do kogo należy Luna. Nigdy nie spodziewała się, że zasili szeregi zielonych, ale najwidoczniej Tiara nie mogła się pomylić. Wiele razy o to pytała ojca — nie wiedział. Teraz to należało do przeszłości. Przyszła z dumą reprezentować swój dom, jednak... Trochę się obawiała. Takie kibicowanie nigdy nie kończyło się dobrze. Wiele emocji wylewało się z trybun, a każdy krzyczał (i oby tylko na tym się skończyło), chcąc jak najbardziej dokopać przeciwnikom. To chyba nazywali wsparciem drużyny, więcej gówno burzy mniej kibicowania. Shercliffe postanowiła to zmienić. - Slytherin, dajcie im popalić! - Krzyknęła do swoich, a jej głos utonął w pozostałych wrzaskach. W końcu mogła się nadrzeć, ile chciała i nikt nie mógł jej nic powiedzieć, przyczepić się, ani prawić jej morałów. Mogła drzeć się do woli, a przecież nigdy tego nie robiła. Może w końcu nadszedł ten czas, którego wyczekiwała od tak dawna.
Niezależnie od tego jakie drużyny grały, Cherry zawsze ekscytowała się meczami quidditcha. Uwielbiała emocje z tym związane, a kiedy w grę nie wchodziło martwienie się o Hufflepuff, to mogła w pełni się odprężyć i wyżyć na trybunach. Miała trochę rozterki komu kibicuje, bo jednak ustawienie Slytherin - Ravenclaw w jej przypadku do idealnych nie należało... Ostatecznie stanęło na tym, że na trybunach wyglądała dość... nietypowo. Wokół szyi obwiązała sobie zielono-srebrny szalik, coby wspierać głównie @Heaven O. O. Dear, ale również wszystkich zawodników danej drużyny. Była pełna pozytywnej energii i nie zamierzała tego ukrywać. Inna sprawa, że nie pozwalała sobie na dyskryminowanie Krukonów i to w ich barwach umazała policzki. Baner "DO BOJU" miał się odnosić do wszystkich. - DALEEEEJ! WYGRACIE TOOO! KRUKONI GÓRĄ! I ŚLIZGONI TEŻ! - Pokrzykiwała entuzjastycznie, zapewne nieźle rozśmieszając pozostałych kibiców. Skakała uparcie, machając banerem i obserwując, jakie to akcje rozgrywają się ponad boiskiem. I wtedy... I wtedy zobaczyła zdecydowanie zbyt znajomą postać, wiszącą przy obręczach niebieskich. Baner wyleciał jej z rąk i zniknął gdzieś w tłumie; Cherry nawet się tym nie przejęła, chwytając barierki i wychylając za nią w nieco niebezpiecznym odruchu. Wytężała wzrok, pożyczyła omnikulary - kombinowała, jak tylko mogła, byle tylko upewnić się, że @Fabien E. Arathe-Ricœur faktycznie brał udział w meczu. Serce podjechało jej do gardła. Obronił. - TY DEBILU CO TY DO CHUJA PANA TAM WYPRAWIASZ - wybuchnęła po chwili, zupełnie niesłusznie, bo przecież Krukon nie miał jak jej usłyszeć. - BRAWO! PIĘKNIE! MERLINIE, BRAWO! - Zrzuciła z siebie w tym wszystkim szalik - trochę po to, żeby nim machać, a trochę po to, żeby się nie zgrzać. Nie miała pojęcia jakim cudem Limier wypuścił na boisko niewidomego studenta i była pewna, że to wybitnie nieodpowiedzialne... bo chociaż wiedziała, że Fabien ma pewną przewagę pod postacią zdolności jasnowidzenia, to ryzyko było niemałe również dla wszystkich innych. Taką miał wiarę w własny dar, czy taki był bezmyślny? Wszelkie kibicowanie prędko zeszło na dalszy plan, bowiem teraz Cherry po prostu się martwiła. Cholernie mocno i strasznie żałośnie, bo niczego nie mogła zrobić - poza bezsensownym pokrzykiwaniem. - Ja tego nie wytrzymam - oznajmiła zaskakująco spokojnie. Poruszyła się niespokojnie, jakby chciała wycofać się z trybun. Ostatecznie jednak tylko potrąciła kibicującą niedaleko @Luna A. Shercliffe. - O-och, przepraszam, ale... CZY TY TO WIDZIAŁAŚ? - I teraz chyba faktycznie potrzebna była interwencja, coby Cherry nie wyskoczyła z trybun. CO ZA DEBIL POKUSIŁ SIĘ NA PAŁOWANIE FABIENA? I JESZCZE ŻEBY TRAFIĆ, CO ZA... - TRAFIŁ W NIEGO. NO TRAFIŁ W NIEGO! I jeśli przed chwilą dotarły do niej bolesne myśli, że jasnowidz w quidditchu jest zwyczajnie niesprawiedliwy i nie powinno to zostać uznawane... tak teraz nie był w stanie się nad tym zastanawiać. Cholera.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Moje umiarkowane zainteresowanie Quidditchem zdecydowanie wzrosło odkąd mieszkałam z Calumem, a przy okazji otrzymałam tytuł najbardziej wyrodnej matki świata. Tym samym rozwinęła się moja potrzeba korzystania z ostatniego roku na studiach, dlatego gdy akurat nie pracowałam to z wielką radością zażywałam rozrywek pokroju imprez czy oglądania Quidditcha. Już od poczatku meczu energicznie wymachiwałam błękitnym banerem z napisem CALUM WYMIANA, SLUTHERIN TO SZMATA, absolutnie nie przejmując się tym, że mogę skończyć na szlabanie. Niestety agresywna gra Vivien trochę rujnowała nasze plany, niemniej jednak pozostawałam dobrej myśli przypominając sobie w międzyczasie wszystkie obelgi, których nie zdążyłam wykrzyczeć podczas ostatniego meczu. - SLYTHERIN ZAMIATA PODŁOGĘ NIMBUSAMI - darłam się z niepokojem sprawdzając czy Calum aby na pewno jest bezpieczny.
Luna A. Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.72 m
C. szczególne : włosy farbowane na blond, ugryzienie po zębach wilkołaka na lewym barku, dość spore blizny, wychudzona, blada, milcząca,
Na Merlina jacy wszyscy byli nabuzowani. Nie powinna tu przychodzić. To nie dla niej, ale czasami musiała udawać, że należy do tego społeczeństwa i chociaż czasami zgrywać normalną w sensie społecznym. Uwagę Shercliffe zwróciła jedna z puchonek, która kibicowała obu drużyną. Tak byli tacy niezdecydowani, plujący entuzjazmem napaleńcy. Takich ludzi to Luna nie rozumiała. Chociaż tu mogła zrozumieć. Zapewne nie była ani krukoną, ani ślizgonką, co by to szaleństwo mogło być zrozumiane. Trzymała baner. Krzyczała chyba najgłośniej. Szalik ślizgoński, policzki niebieskie. Może Shercliffe nic nie wiedziała i powstał jakiś nowy dom w Hogwracie, do którego należą Ci, co chcieliby należeć do wszystkich — niemożliwe. Slytherin przegrał, na dodatek to był ogromny cios dla zielonych. Mogli spalić się ze wstydu. Zwłaszcza że krukoni w swojej drużynie mieli ślepego obrońcę — absurd. @Cherry A. R. Eastwood miała racje. Co oni wszyscy do chuja pana wyprawiali. - Tak, weź wyluzuj. - Powiedziała do Cherry, która chyba miała zamiar wyskoczyć na boisko i zrobić z nimi wszystkimi porządek. - Ja tam stąd spadam. - Powiedziała bardziej do siebie niż do Eastwood i ruszyła do wyjścia, zostawiając ten rozjuszony tłum, który przypominał strajkujące skrzaty. Minęła po drodze jakąś wulgarną @Lotta Hudson i przyspieszyła kroku. Dzięki Merlinowi, że to w końcu się skończyło...
z/t
Hal Cromwell
Wiek : 62
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : okulary do czytania, bardzo zły tatuaż na lewym ramieniu (podgląd w kp)
Nie mógłby opuścić meczu swoich podopiecznych i chociaż zapominał o wielu rzeczach, datę ich rozgrywki ze Slytherinem miał wrytą w pamięć. Mimo to i tak przyszedł na trybuny trochę spóźniony. Odrobinę zasiedział się w Dolinie i za późno spojrzał na zegarek. Kiedy tyko zobaczył, która godzina, natychmiast wrócił do Hogwartu i pognał na trybuny. Kiedy już tam dotarł Gryffindor prowadził 40:30 i byli przy kaflu. Nawet nie siadał, tylko zatrzymał się tuż przy barierce w napięciu obserwując Hemah. Kiedy Peril rzucała do obręczy, z drugiej strony nadleciał tłuczek i uderzył obrończynię Slytherinu. Już miał się ucieszyć, kiedy dotarło do niego, że dziewczyna spada z miotły. Quidditch był jednak okrutnym sportem i mecz trwał w najlepsze. Kafla przejął Slytherin, potem go stracił, a potem Hemah dostała tłuczkiem i znów przy piłce był dom węża. Hal próbował szybko nadrobić, co działo się na boisku, kiedy zielona część trybun zawyła z radości. Znicz. No cóż... ominęło go sporo emocji, ale przynajmniej zdążył zobaczyć jednego gola swoich dzieciaków. I jeden bardzo brutalny atak tłuczkiem. W każdym razie Gryffoni walczyli dzielnie. Trochę przykrym zawsze wydawało mu się, że tak dużo zależało tylko od szukającego.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Nie ważne czy padałby deszcz, grad w wielkości pięści, czy obok boiska sunęło by tornado. Dla prawdziwych kibiców nie istniała żadna przeszkoda by znów zawitać na boisku do Quidditcha, aby wspierać swoją drużynę. Ubrany z góry na dół na zielono-białe barwy. Idąc całą masą wykrzykiwali przyśpiewki machając szalikami nad głowami, wykonując nimi młynki. Nim mecz na dobre się zaczął Zieloni wstali i jak jeden mąż zaklaskali dwa razy w wyciągnięte ku górze ręce. Po czym zawołali:
- W HOGWARCIE, GDZIE CZTERY DOMY MASZ
MAMY DRUŻYNĘ KTÓREJ SALAZAR PATRONEM JEST!
SLYTHERINE! SLYTHERINE! SLYTHERINE!
UKOCHANY KLUBIE NASZ!
SLYTHERINIE! SLYTHERINE! SLYTHERINIE!
DZIŚ ZWYCIĘSTWO PEWNE MASZ!
Lalalala lalalalala
lalalalal lalalalala
DLA NAS TU ZWYCIĘŻAJ,
WALCZ O MISTRZA TO NASZ CEL!
SLYTHERINE UKOCHANY! MY WSPIERAMY ZAWSZE CIĘ!
NA WYJEŹDZIE, CZY SZKOLNY MECZ!
ZAWSZE SŁYCHAĆ GŁOŚNY ŚPIEW!
SLYTHERINIE UKOCHANY! NIGDY NIE PODDAWAJ SIĘ!
Lalalala lalalalala
Lalalala lalalalala
Śpiewał najgłośniej jak tylko mógł, podskakując wraz z wszystkimi zgromadzonymi na trybunach. Klaszcząc w ręce w rytm melodii którą jedna osoba wygrywała na bębnach. A w chwilach gdy Dom węża zdobywał punkty kręcił szalikiem i wiwatował na cześć zdobywczyni gola. Ich drużyna była dzisiaj osłabiona, lecz nawet pomimo tego dzielnie stawiała czoła Kociakom. Natomiast gdy drużyna przeciwna zdobywała punkty wygwizdywał zawodników. Najgorzej jednak tłumy zareagowały w chwili gdy obrońca został w bardzo brutalny i (według Zielonych kibiców) nieprzepisowo sfaulowany - posypały się więc bluzgi, wyzwiska i groźby skierowane do sędziego.
Jednak nie trwało to długo bowiem po tym szukający złapał znicz.
A Dom Węża znów ryknął wiwatując, ciesząc się, machając szalikami, czapkami, czy nawet koszulkami. Wypuszczając z różdżek zielone race i fajerwerki.
Po tym jeszcze długo Zielono-biały tłum cieszył się, i śpiewając zmierzał w kierunku wioski by tam oblać hucznie zwycięstwo nad Kociakami.
z/t
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Na mecz planował pójść jak tylko dowiedział się, że zbliża się wielkimi krokami. To nie tylko jego zainteresowanie sportowe, które ostatnimi czasy imponująco wzrosło, ale i również obecność w drużynie Huffa jego jedynej kuzynki i chłopaka. Nie mógł tego przegapić, musiał ich osobiście dopingować. Postanowił zaszaleć. Trzeba zauważyć, że Gard rzadko pozwalał sobie na dzikie ekscesy i spontaniczne porywy wariactwa. A jednak dał sobie umalować całą twarz w barwach Huffelpuffu. Miał ogromną nadzieję, że Puchoni rozniosą Krukonów na wiór. Odkąd dwoje bliskich mu osób zaczęło grać w drużynie, Finn zaczął się nią znacznie bardziej interesować. Zaczęło mu zależeć i odkrył w sobie nawet tego ducha, tę radość z oglądania sportu. W końcu się rozerwał, przestał być taki sztywny, cichy i dziwny. Wpakował się na najwyższy rząd trybun. Omijał ludzi, a ci, którzy nie chcieli dać się ominąć to zostali popychani na boki, wszak nie będzie cierpliwie czekać aż skończą robić sobie zdjęcia czy cholera wie co. Uzbrojony w popcorn, długaśny szal, który przybrał dzisiaj kolor złoto-czarny, butelkę piwa wpakował się na samą górę. Nie siadał, wyprostowany wyglądał na murawie małych punkcików, by próbować rozpoznać w nich Gabrielle i Vinciego. Wiało tu niemiłosiernie, ale uparł się, że zniesie każde warunki. Zamierzał dopingować i czujnie śledzić przebieg meczu.
/ piszę przed sobotą, bo potem mogę nie mieć czasu. Można dosiadać się do niego, nie gryzie, a podzieli się popcornem, o.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Mimo że pierwotnie nie planowałem nawet pokazywać się na meczu, kiedy ostatnim razem odwiedzałem sklep z rzeczami z drugiej ręki, rzuciło mi się w oczy coś interesującego i o dziwo pasującego na mnie rozmiarowo. Czemu więc zatem tego nie wykorzystać? Zadowolony z siebie wyczekiwałem więc meczu, w którym będzie brał udział Hufflepuff, by ostatecznie uzbrojony w perfekcyjne przebranie, a także wielki transparent z napisem: Borsuki do boju!, udać się na trybuny. Wokół panuje wielki harmider, ale ja jestem chyba stworzony do takiego hałasu, więc przepycham się między niezadowolonymi Krukonami i docieram na odpowiednie miejsce. Dostrzegam jakiegoś chłopaka jedzącego popcorn, więc pokazuję mu okejkę i zwracam się w stronę boiska. Stoję, więc mogę komuś zasłaniać widok, ale nie przejmuję się tym, bo chcę, żeby drużyna mnie dostrzegła. - DALEJ HUFFLEPUFF! – drę się, kiedy już zaczyna się mecz, machając w górze przygotowanym przez siebie napisem. O ile niespecjalnie przepadam za qudditchem, uważając go za bezsensowny sport i - chociaż lubię latać - sam nigdy nie chciałbym się znaleźć w drużynie, to jednak dzisiaj mam ochotę spędzić tu czas. I denerwować wszystkich przeciwników Hufflepuffu swoim entuzjazmem, który przyda się zawodnikom, żeby mogli zwyciężyć. Puchar Quidditcha należał się im jak psu buda borsukowi nora.
Elizabeth L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Tatuaż przy prawej łopatce, będący anielskim skrzydłem. Blizna na wewnętrznej stronie prawej dłoni. Lekki akcent hiszpański.
Nie mogła przegapić tego meczu, zwłaszcza że grał w niej @Elijah J. Swansea. Jej były ex chłopak, z którym miała świetne relacje, a także sam kapitan drużyny Ravenclaw. Była ostatnio na treningu, który zorganizował i jak grał tak jak na treningu, to na pewno wygrają ten mecz. Sama nie chciała należeć do drużyny, ponieważ ten sport był zbyt brutalny. Miała nadzieje, że Elijah za bardzo nie oberwie, a nawet jeśli to na pewno Cortez zaopiekuje się nim. Ubrana w czarną koszulkę z godłem kruków, krótką niebieską spódniczkę i sportowe buty, wkroczyła na trybuny, jak prawdziwa czirliderka. Namalowała na twarzy niebieskie kreski jak mugolski żołnierz w dziczy. - Kruki do boju! - Zaczęła drzeć się na całe gardło, spojrzeniem szukając Swansea.
z/t
Carmel M. Gallagher
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167
C. szczególne : dołeczki w policzkach kiedy szeroko się uśmiecha, blizna tuż nad prawą brwią. Kilka kolczyków w prawym uchu.
Carmel już od samego rana była ewidentnie podekscytowana. Pogoda była piękna, niedziela obiecywała słodkie lenistwo, a przynajmniej brak nudnych obowiązków i humor zdecydowanie jej dopisywał. Prawda była jednak taka, że cieszyłaby się równie mocno nawet w najgorszą zawieruchę – bo dziś miał się przecież odbyć mecz, na który czekała ze zniecierpliwieniem. Tak to już było, że żadna rozgrywka nie mogła się odbyć bez obecności małej Gallagher na trybunach; prawdę mówiąc, zdarzało jej się przesiadywać tam nawet w trakcie niektórych treningów. Czerpała niesamowitą, nieporównywalną do czegokolwiek innego przyjemność z oglądania poruszających się na miotłach zawodników i analizowania ich zagrywek pod różnymi kątami. Dawno przestała odczuwać zazdrość, że sama już tego nie potrafi, przecież nie mogła zadręczać się tym przez całe życie... Tego dnia wyglądała iście Ślizgońsko i zdecydowanie widać było, że zadbała o każdy detal. Swoje szaty przetransmutowała (no dobra, poprosiła znajomą by zrobiła to za nią) na kolor zielony, policzki wymalowała w srebrno-zielone pasy, a w rękach trzymała dużego pluszowego węża, którym wymachiwała radośnie. Maskotka poruszała językiem i nieznacznie się wiła, choć nie była zbyt ożywiona. – DALEJ, SLYTHERIN! – wrzasnęła już w trakcie wspinania się na trybuny. Jeszcze nawet nie usiadła, a już dawała się porwać emocjom – nic dziwnego, przecież na boisku grał jej brat, a on był przecież NAJLEPSZY.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Nie mógł przegapić meczu, skoro w drużynie był kumpel. Wypadałoby mu pokibicować i przede wszystkim być na bieżąco z wynikiem meczu. Wspinając się po trybunach słyszał dziki wrzask Puchonów - to znaczy, że ci zdobyli dziesięć punktów. Wokół panował harmider i niełatwo było się przecisnąć na jedne z najwyższych ławek, a musiał mieć dobry widok. Ubrał się nawet klimatycznie w bluzę ze ślizgońskim motywem, dodatkowo odpowiednią czapkę jak i pozwolił przypadkowej dziewczynie umalować sobie twarz w pionowe, szerokie pasma w kolorze zielonym i srebrnym na zmianę. Trzymał za szyjkę butelkę piwa kremowego - przecież nie będzie kibicować o suchym pysku - i przeciskał się po schodach, na których panowała istna rotacja ludzi. W końcu, gdy znalazł odpowiednią wysokość, wszedł w jeden z najwyższych rzędów z butelką uniesioną wysoko - chronić piwo, obowiązkowo. Gdy już dotarł w mniej więcej wolne miejsce, ktoś go niechcący popchnął, w efekcie czego Jeremy wpadł na dziewczynę stojącą przed nim, przez co wylał na nią nieco drogocennego piwa. - ŚLIZGONI ZRZUCAJCIE Z MIOTEŁ! - wrzasnął nieopodal ucha ślizgońskiej panny, którą niedawno poturbował. - Oj, piwo się wylało, sorry! - krzyknął do niej mimo, że była blisko. Ba, przeszedł przez ławkę i stanął obok niej, by nad nią nie wisieć. Skoro kibicują tym samym to trzeba stać w jednym miejscu. Nawet nie zadał sobie trubu przyjrzenia się jej. - GALLAGHER DAWAJ, DAWAJ, JUUUHU! - siłę w płucach miał, więc jako tako jego głos przebił się przez ogólnie panujący harmider i hałas.
Carmel M. Gallagher
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167
C. szczególne : dołeczki w policzkach kiedy szeroko się uśmiecha, blizna tuż nad prawą brwią. Kilka kolczyków w prawym uchu.
Wspinała się schodek po schodku, by zająć swoje ulubione miejsce zapewniające jej najlepszą widoczność (jeśli będzie zajęte, była gotowa zrzucić kogoś stamtąd siłą, ot i co), ale okazało się, że miała tam nigdy nie dotrzeć. Dlaczego? Bo jakieś nierozumne ślizgońskie stworzenie postanowiło wpaść na nią ze swoim piwskiem, mocząc nie tylko jej włosy i ubranie, ale także pluszowego węża. Jakby tego było mało, zaraz wrzasnął jej prosto do ucha i choć treść jego słów była jak najbardziej słuszna, Carmel podskoczyła i stłumiła pisk oburzenia, po czym bez zastanowienia obróciła się i, wykorzystując rozmach, zdzieliła delikwenta wężem prosto przez sam ucha. Nie miała przy tym za grosz litości i włożyła w to całą swoją siłę – tej zaś miała znacznie więcej, niż można by przypuszczać po samym tylko wyglądzie. – CZYŚ TY SIĘ Z GUMOCHŁONEM NA ROZUMY POZAMIENIAŁ?! – wrzasnęła na tyle głośno, by ogólny zgiełk nie zakłócił wartościowego przekazu jakie niosły ze sobą te słowa. Zacisnęła dłoń w pięść i uniosła węza ku górze, gotowa uderzyć raz jeszcze. – Nie jesteś tutaj SAM, pierwszy raz jesteś NA MECZU?! Co Ty sobie W OGÓLE MYŚLISZ? – wciąż zaciśniętą pięścią otarła z piwa policzek, rozmazując srebrno-zielony pasek w zielonkawe nie-wiadomo-co. Dopiero wówczas przyjrzała się jegomościowi, a jej twarz w ciągu sekundy przeszła z absolutnego oburzenia w zupełną wesołość. – O, Jerry! Kibicujesz Mattowi?
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Na dobre oddał się głośnemu kibicowaniu, gdy nagle z boku nadszedł atak i to wcale nie lekki, bo we wrażliwe ucho. - AU! Co ci odbiło?! - złapał się za małżowinę i gotów był się uchylać przed bezpodstawną napaścią. On tu musi obserwować mecz i szukać szukającego, który szuka złotego znicza. Zawiesił wzrok na wymalowanej dziewczynie i przyglądał się jej nic nie rozumiejącym wzrokiem. Ta krzyczała, wygrażała mu się pięścią i trzymała w rękach jakiegoś węża, a biedny Jeremy nie miał pojęcia o co jej chodzi. Dlaczego mu się obrywa? Przecież przeprosił i jak nic stoi sobie grzecznie z boku. - CO? CO MÓWIŁAŚ?! - krzyknął, bo ostatnie słowa dziewczyny zniknęły w wielkiej salwie radości i jęków, bo ktoś zdobył punkt - cholera, ale kto? Przez nią nie mógł się rozglądać. Próbował zlokalizować Matthewa, ale też nie dane mu to było, bo dziewczyna nagle się rozpromieniła jak słoneczko. Zamrugał i popatrzył na nią zdziwiony. - To ja cię ZNAM? - zapytał podnosząc głos i przypatrując się jej uważnie. Po chwili analizy zauważył na jej twarzy znajome cechy - okrągła buzia, pulchne poliki i te charakterystyczne spojrzenie, które mogło należeć tylko i wyłącznie do Gallagherki. Otworzył szerzej oczy, a jego usta rozciągnęły się w wielkim rozbrajającym uśmiechu. - O, siema! Ej, ładnie pachniesz! - poklepał ją po ramieniu, wzniósł niemy toast i upił łyk piwa. Po chwili zaoferował jej butelkę, by też sobie łyknęła. - No ba. To jak, pokażemy im jak krzyczą Gryfoni? - zagaił powołując się na solidarność. Wypiął dumnie pierś, nabrał powietrza w płuca i ryknął na całe gardło: - ŚLI-ZGO-NI! ŚLI- ZGO- NI! ŚLI-ZGO-NI! ZRZUCAĆ Z MIOTEŁ! DAWAAAAAAAJ, MAAAATTT!
Carmel M. Gallagher
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167
C. szczególne : dołeczki w policzkach kiedy szeroko się uśmiecha, blizna tuż nad prawą brwią. Kilka kolczyków w prawym uchu.
Bezpodstawna napaść to by była jakby zaczęła okładać Stasiem (tak w międzyczasie, dosłownie przed sekundą, nazwała swojego węża) jakąś Merlinowi ducha winną dziewczyną przed nią, nie oblecha, który wpadł na nią od tyłu. Czemu oblecha? Bo z całą pewnością, nie zrobił tego przypadkiem! Faceci byli tacy beznadziejni... tatuś dużo jej mówił na temat tego jakie są zazwyczaj ich zamiary (unikał szczegółów, ale wniosek był jeden - bardzo złe) i mocno skupiał się na tym w jaki sposób z nimi walczyć (z zamiarami, nie mężczyznami, choć to chyba zależało danej sytuacji). O tak, Carmel z całą pewnością wiedziała jak obronić się przed napaścią i fakt, że miała w rękach pluszową maskotkę, nie różdżkę, nie zmieniał zbyt wiele. – NIE DOŚĆ, ŻE GŁUPI TO JESZCZE GŁUCHY – zdążyła wyparować nim na dobre ogarnęła z kim ma do czynienia. Cholerne kamuflaże, wcale go nie poznała, a przecież znała Dunbara dość dobrze. Nie dość, że byli w jednym domu, to jeszcze kolegował się z jej bratem. W porządku „dość dobrze” to zbyt mocne określenie, bo oprócz tego, że kilka razy wspomogła go w poszukiwaniu zaginionych przedmiotów, nie rozmawiali ze sobą zbyt wiele – przypuszczała, że uważał ją za młodszą, irytującą siostrę starszego Gallaghera... bo taka była ogólna tendencja wśród starszych uczniów i studentów w Hogwarcie. Choć uparcie pracowała nad swoim wizerunkiem, większość i tak postrzegała ją przez pryzmat Matta. Zamrugała, słysząc, że powiedział coś o ładnym zapachu i patrzyła na niego raczej niemądrze w chwili gdy klepał ją jeszcze po ramieniu. Okej, to chyba całkiem przeczyło jej dotychczasowej tezie? Czyżby jednak nie uważał jej wcale za denerwującą gówniarę? Czy to był... czy on z nią właśnie... CZY ON JĄ PODRYWAŁ? Myśl ta zszokowała ją do tego stopnia, że w obronnym odruchu zdzieliła go wężem jeszcze raz – tym razem w ramię – a potem odkaszlnęła i spojrzała w bok, gdyż dotarło do niej jak głupio się zachowała. Najwyraźniej tak wyglądały podziękowania w wykonaniu młodej Gallagherówny. – Och, piwo, tak, super. – wydukała pod nosem, biorąc z jego rąk butelkę. Nawet nie pomyślała o tym, ze pierwszy raz w życiu napije się kremowego piwa NA TERENIE ZAMKU. Co prawda nie postrzegała tego napoju jak alkohol, ale mimo wszystko był to dość przełomowy moment. Wzięła sporego łyka i zakrztusiła się nieznacznie, starając się jak najdyskretniej kaszleć w zaciśniętą pięść. Kiedy wspomniał o lwach, spojrzała na niego załzawionymi oczyma, ale pokiwała głową. – SLYTHERIN PO PUCHAR, PUCHONI DO PIACHU! – czyżby trochę przesadzała? No cóż... Nagle wpadła na wspaniały pomysł. Chwyciła ramię Jeremy'ego w uścisku na tyle mocnym, by nie pozostał niezauważony i stanęła na palcach, by sięgnąć do jego ucha. W gruncie rzeczy nie dzieliła ich duża różnica wzrostu. – Jakbyś mnie wziął na barana to lepiej by nas widzieli!
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Zdążył już na dobre zapomnieć, że został uderzony pluszowym wężem. W ogóle po co ona go brała? Nie lepiej ogromny kapelusz albo inne, bardziej wyraziste akcesoria? A może to jej specjalna broń, którą wzięła ze sobą właśnie po to, by nią okładać Merlinowi ducha winnych ludzi? Im dalej w las tym bardziej szalone przypuszczenia nasuwały się na myśl - a może wojownicza Gallagherka postanowiła tłuc tym wężem Puchonów? Hm, to byłby ciekawy widok! Czemu tylko musi na nim testować sprawność pluszaka? Wywrócił oczami i jęknął głośno i przeciągle, gdy Mattowi zwiał znicz i to w taki sposób, że nie dało się go znów zlokalizować. - HEAVEN, CELUJ W JAJA! ZWAL OBROŃCĘ Z MIOTŁY! - wrzasnął na cały głos i dosłownie sekundę później został znów potraktowany wężem. - Ej no, co znowu zrobiłem? - popatrzył na szesnastolatkę nic nierozumiejącym wzrokiem. Gdy się zakrztusiła, uderzył ją dwukrotnie między łopatkami, by tutaj nie zemdlała. - Rozmazałaś twarz. - rzucił mimochodem i odwrócił głowę w kierunku murawy. - AU, CHOLERA, to było mocne. Widziałaś? Ale mu Dear dowaliła, na gacie Merlina. - aż syknął, bo i jego zabolało to, co Heaven zrobiła temu Liamowi z Huffelpuffu. Aż dziw, że te nie spadł. Wsunął dwa palce do ust i zagwizdał przeciągle, kiedy Puchoni zdobyli kolejne punkty. Chciał mieć okazję do świętowania zwycięstwa Ślizgonów, rzecz jasna w odpowiednim towarzystwie. Nie brał tutaj pod uwagę Carmelki, której nie można było przeoczyć, a jednak jej wiek nie pozwalał na notoryczne zapraszanie na słodkie pijaństwo. Zapewne gdy ta będzie mieć już siedemnastkę to takową możliwość otrzyma, jeśli tylko Matthew nie będzie protestować. Czy patrzył na nią przez pryzmat kumpla? Możliwe, że trochę tak, ale szczerze mówiąc, nie zastanawiał się nad tym nigdy. Poprawił czapkę i już otwierał usta, by wrzasnąć kolejny slogan, kiedy po raz enty został szturchnięty przez Gryfonkę. - Co? - zapytał kiedy ścisnęła mocno jego ramię przez co odruchowo zniżył do niej głowę i nadstawił ucha. - Dobra, tylko głośno wtedy krzycz, by Matt nas zobaczył. - upił ostatni łyk piwa, postawił ostrożnie butelkę nieopodal swojej nogi i podciągnął rękawy bluzy aż do łokci. Przykucnął, nakazał dziewczynie wejść na ławkę i asekurując ją próbował pomóc wspiąć się na własne ramiona. Zaskoczony był dodatkowym ciężarem, ale niczego po sobie nie pokazał. Poczekał cierpliwie aż się wygodnie usadowi i przytrzymując mocno jej kolana podniósł się do pionu. Uff, powinien jednak pobiegać czasem ze Swanseą i wyrobić sobie kondycję. Podniósł głowę akurat wtedy, kiedy przeleciał przed nimi Matthew. - Carmel, Jeremy! Dajcie trochę szczęścia! - usłyszał, a to o dziwo napełniło go nową mocą do kibicowania. - JESTEŚMY Z TOBĄ, DAWAJ MATT! SLYTHERIN WYGRA DZIĘKI TOBIE! - wrzeszczał mimo, że Matt już odleciał w poszukiwaniu znicza. Nie mógł niestety już za bardzo podrygiwać w miejscu, bo trzymał na ramionach Carmelkę. Powoli przyzwyczajał się do nowego ciężaru, poza tym skoncentrował się na meczu i nie zwracał aż takiej uwagi do faktu, że właśnie zmacał kolana Gallagherki.
Carmel M. Gallagher
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167
C. szczególne : dołeczki w policzkach kiedy szeroko się uśmiecha, blizna tuż nad prawą brwią. Kilka kolczyków w prawym uchu.
Gdyby tylko wraz z tokiem rozumowania Carmel szła jakakolwiek logika, żyłoby się zdecydowanie łatwiej – tak jej samej, jak i otaczającym ją ludziom, w tym wypadku Jeremy’emu. Niestety, dziewczyna miała to do siebie, że nie zastanawiała się dwa razy (prawdę powiedziawszy, wcale się nie zastanawiała) i po prostu działała w taki sposób, w jaki nakazywał jej instynkt, serce lub po prostu przeczucie. Nie szła za tym nawet żadna ideologia, nie próbowała na siłę „żyć w zgodzie z samą sobą” ani nic z tych rzeczy, ona po prostu taka była. Niektórzy nazywali ją bezmyślną, inni spontaniczną i pewnie obie strony miały tyle samo racji. Spąsowiała, zarówno ze wstydu wywołanego swoją zbyt gwałtowną reakcją, jak i poklepywanie po plecach, zdradzające, że chłopak zauważył, że się zakrztusiła. A jak miałby nie zauważyć, idiotko? Ogarnij się w końcu bo zaraz nie będziesz tylko młodszą siostrą Matta, ale też dziwną. – Twarz? – powtórzyła z miną, która wskazywała, że autentycznie mogła zapomnieć gdzie znajduje się ta właśnie część ciała. Co się z nią dzisiaj działo?! Jasne, nie była może najbardziej światłą Gryfonką jaka znajdowała się w Hogwarcie, ale nigdy nie można jej było zarzucić nieogaru; tymczasem wpatrywała się w Dunbara jak opóźniona i z równym opóźnieniem reagowała – w dodatku w dziwaczny sposób. Powoli dotknęła policzka i potarła go w zamyśleniu. Na jej nie szczęście była to ta część twarzy, która do tej pory wyglądała jeszcze dobrze, wobec czego rozmazała farbę i na drugim policzku. Starała się nie patrzeć za dużo na Jerry’ego, bo sam jej widok zaczął wprowadzać ją w dziwaczne zawstydzenie. – Dear jest najlepsza! Dobrze, niech cierpią! Wiedzieli na co się piszą, WĘŻE DO BOJU! DEAR MA NAJWIĘKSZE JAJA Z NICH WSZYSTKICH – wrzasnęła na całe gardło, prawdopodobnie przyciągając uwagę zebranych na trybunach osób. Miała szczęście, że nie w pobliżu nie było żadnego nauczyciela, bo z pewnością nie uznaliby tych słów za godnych młodej damy. Ze sprawnością małpki wspięła się na ramiona chłopaka. Była szczupła i nie ważyła wiele, choć podobny wzrost z pewnością nie sprzyjał noszenia jej na barkach. Jerry był jednak dzielny i spisywał się na medal, bo przez myśl jej nawet nie przyszło, że mogłoby mu być niekomfortowo. Ba, przez dłuższą chwilę wierciła się, próbując przyjąć jak najwygodniejszą pozycję i wcale nie myślała o tym, że bezwstydnie oplata jego szyję udami. – Nie masz pojęcia ile stąd widać! – pisnęła gdzieś nad jego uchem, nachylając się nad głową Gryfona. Poczuła przyjemny zapach… jakby orzechy… i mięta? Czy to jego włosy pachniały w taki sposób? Wyciągnęła rękę by pogładzić ciemne, wystające po bokach czapki kosmyki i opamiętała się w ostatnim momencie. MERLINIE, CO JA DZISIAJ ROBIĘ?! Na szczęście przelatujący obok nich Matt odciągnął jej uwagę od głupich, dziewczęcych zachowań, które były chyba silniejsze od niej samej. Energicznie zamachała rękoma, zwracając na siebie uwagę brata. – JESTEŚ NAJLEPSZY, MATTY, ZŁAP TEGO ZNICZA I WSADŹ IM GO… EKHM, TO ZNACZY LEĆ SZYBKO! – podskoczyła nieznacznie ku górze, zapewne wstrząsając misterną konstrukcją złożoną z… no z Jerry’ego.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Wszędzie było jej pełno. Często słyszał jej głośny głos dochodzący z Pokoju Wspólnego czy wiedział, że zbliża się do klasy, bowiem idąc korytarzem też żywiołowo coś opowiadała. Widział, że jest spontaniczna, szczera. Miała w sobie coś, co sprawiało, że zapadała w pamięć. Zupełnie tak jak jej straszy brat - z tą różnicą, że z nim mógł się upić i szwendać w dziwnych porach. Nawet na myśl mu nie przyszło jakim torem muszą iść myśli Carmelki. Traktował ją neutralnie, a przynajmniej nic nie wskazywało na to, że w jakiś sposób dostrzegał malujące się na jej twarze intensywne emocje. A nawet jeśli coś zauważał na jej zarumienionej twarzy, to nic nie dawał po sobie poznać. Trwający mecz pochłaniał trzy czwarte jego uwagi, reszta zaś odpowiadała za przytrzymanie dziewczyny na ramionach i próbach nieudolnego poprawienia czapki z daszkiem, która zsunęła mu się na oczy jako efekt gwałtowniejszych ruchów Carmelki. Czy ona zapomniała, że trzyma ją żywy człowiek, który potraktowany takim wierceniem mógłby też zaliczyć spotkanie z chodnikiem? W tej sytuacji również z ławkami i żywymi przeszkodami. Obiecał sobie, że wyciągnie Elijaha na jakieś bieganie czy pływanie. Ten był kapitanem drużyny, więc musiał mieć dobrą kondycję, więc czas nadszedł by zainteresować się własną. Zaśmiał się cicho kiedy rozmazała sobie drugi policzek. Wyglądała jak Ślizgon po przejściach i doświadczeniach alkoholowych, zwłaszcza z tym blednącym rumieńcem, który jakiś czas temu dominował sobie na jej twarzy. Następny śmiech Jeremy'ego był już solidnym parsknięciem. Niech no Heaven usłyszy, że ma jaja... oj to mogłoby być niebezpieczne dla otoczenia! Carmelka go zadziwiała, ten ostry język, ta bezpośredniość czasami go rozbrajała. Zrobiło się znacznie ciaśniej w okolicach szyi. Musiał przytrzymać przez moment jej udo, by choć trochę poruszyć szyją i nie narazić się na sympatyczne podduszanie czyimś nogami. Zerknął na łydki i kolana i musiał zaskoczony przyznać sam przed sobą, że z Carmelki robi się ładna dziewczyna. Te nogi latem będą miłym obiektem do obserwowania i kontemplacji nad nimi. Ciekawe czy Matthew zdawał sobie sprawę z faktu, że jego siostra zaczęła dorastać i to może wzbudzić zainteresowanie męskiej części Hogwartu. Sam Jeremy nie mógł się oprzeć, by nie kuknąć na jej nogi, skoro miał je tak blisko twarzy. Zabrał ręce z powrotem do kolan, a po chwili do łydek szukając po omacku sposobu, w jaki najwygodniej będzie trzymać tę wiercipiętę. Teraz to on zatrząsł się wybuchając śmiechem. - No no nie podejrzewałem cię o taki język. Brawo. - obciążone ramiona zaczęły drżeć z tłumionego śmiechu. O dziwo, podobało mu się to. - ROZŁÓŻ ICH NA ŁOPATKI! YEEEEEAH, DAWAJ! ŚLI-ZGO-NI! Ej, popraw mi czapkę, bo już nic nie widzę. - z jednej tonacji zgrabnie przeszedł w drugą, którą skierował do swojej ciepłej, nie tak już ciężkiej towarzyszki. Ktoś obok nich przechodził z wielkim pudłem popcornu. - O, dzięki! - zawołał do bezimiennego ktosia zabierając mu garść popcornu. Zignorował pretensjonalne "ej!", bo już wpakował większość do buzi.
Carmel M. Gallagher
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167
C. szczególne : dołeczki w policzkach kiedy szeroko się uśmiecha, blizna tuż nad prawą brwią. Kilka kolczyków w prawym uchu.
Nie znała się na obyczajach, a nawet jeśli ktoś kiedyś próbował jej je wpoić, miała je dokładnie tam, gdzie proponowała wcisnąć znicza. Nie uważała, że ma cięty język, po prostu mówiła co jej ślina na język przyniosła; na meczach ponosiło ją zaś ze szczególną mocą. Była oddaną fanką, wiernym i przede wszystkim (nad)aktywnym kibicem i nigdy nie potrafiła się pohamować. Nie żeby próbowała. – Och, nie ma problemu. – zaszczebiotała, sięgnęła do daszka jego czapki i po prostu zdjęła mu ją z głowy, zakładając na swoją własną czuprynę. Była na nią nieco za duża, ale generalnie całkiem pasowała – głęboka zieleń ładnie komponowała się z co jaśniejszymi pasemkami, którymi poprzetykane były jej włosy. Nie zwracała, rzecz jasna, nawet najmniejszej uwagi na jego ewentualne protesty, to ona była tu górą (dosłownie i w przenośni) i dopóki nie zrzuci jej ze swoich ramion, nie będzie mógł jej nawet dosięgnąć. Niech by zresztą tylko spróbował! Zamachała w powietrzu pluszowym wężem, który chyba coraz bardziej tracił swoją magiczną moc, bo zamiast żywo poruszać rozwidlonym językiem, robił to coraz ospalej, aż w końcu wywiesił go smętnie, jakby zdechł. Na całe szczęście stan Stasia nie był odzwierciedleniem kondycji drużyny Ślizgonów... choć z początku tak mogłoby się wydawać. Gabrielle wbiła kilka goli i wyprowadziła Puchonów na prowadzenie i gdyby nie Matt, mogłoby skończyć się to marnie. Na szczęście jej brat był ABSOLUTNIE NAJLEPSZY i chwilę potem trzymał w ręku NAJPRAWDZIWSZEGO ZŁOTEGO ZNICZA. Carmel oszalała, machała rękami w powietrzu, piszcząc i śmiejąc się sama do siebie, a kiedy Matt przeleciał obok nich na miotle, pomachała mu energicznie. Potem nachyliła się nad głową Dunbara i wrzasnęła prosto w czubek jego głowy: – MATT ZŁAPAŁ ZNICZA, WIDZIAŁEŚ?! W I D Z I A Ł E Ś?! Jerry, Matt złapał najprawdziwszego znicza, zaraz się zesikam ze szczęścia!
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Po chwili namysłu stwierdził, że był idiotą, jeśli myślał, że Carmelka zrobi to, o co ją poprosi w sposób powszechnie oczekiwany. Nim zdołał zareagować, ukradła mu perfidnie czapkę przez co wiatr pacnął prost w jego włosy nieprzystojnie je mierzwiąc i rozwalając na wszystkie strony. - Złodziejka! - zawołał głośno do niej, bo mimo, że trzymał ją na ramionach to i tak panował istny gwar, zwłaszcza w momentach, gdy jakaś jasnowłosa Puchonka zdobyła dwadzieścia punktów. Próbował wypatrzeć coś więcej tknięty myślą, że w Huffelpuffie są ładne dziewczyny, z którymi można się zaprzyjaźnić albo poznać w inny sposób. Cierpliwie zniósł kolejne pacnięcie, tym razem nieświadome. Ogon psującego się pluszowego węża dźgnął go głowę. Odsunął plusz i zdziwił się, że jeszcze ktokolwiek kupuje takiego rodzaju zabawki, które wiadomo, że nie podziałają za długo, jeśli je kupić na ostatnią chwilę. Stracił zainteresowanie zabawką, bowiem nagle, gdy nikt się tego nie spodziewał, Matthew ZŁAPAŁ ZNICZ! Ich Matthew, ich brat i przyjaciel, ten Matthew, Gallagher z rodu TYCH Gallagherów. Momentalnie chwycił mocniej łydki Carmel i ryknął na cały głos: - HURRRRRRRA! - aż kipiał szczęściem. Machał energicznie ręką, chwilę po tym jak nieco puścił dziewczynę, zagwizdał donośnie z radości. - GALLAGHER ZWYCIĘŻYŁ! YEEEEEEEAH! - przekrzykiwał się z innymi Ślizgonami i ich kibicami. Dołączył gorliwie do zagłuszaczy jęków Puchonów. Kiedy Matt przeleciał nieopodal nich chwaląc się zniczem, Jeremy posłał mu szeroki, pełen radości uśmiech. Emocje na jego twarzy mówiły same za siebie. To się nazywa prawdziwy mecz! Zajebiście! Z niebywałym zapłonem zarejestrował, że Carmelka prawie leży cyckami (o!) na głowie i coś do niego wrzeszczy. Roześmiał się głośno. - Przecież wiem... - i aż pobladł. Momentalnie chwycił ją w pasie, pochylił się i ją z siebie zsunął zmuszając ją do asekurowania się, jeśli nie chciała wyrżnąć głową w ławki bądź innych kibiców. Wzdrygnął się i pomacał kark, szyję, ramiona czy przypadkiem Carmelka nie zrealizowała swojej groźby. Popatrzył na nią z lekkim przestrachem, a po chwili z delikatnym zażenowaniem. To by było, gdyby faktycznie to zrobiła! Otworzył usta, by coś powiedzieć ale wrzaski i harmider na trybunach sprawiły, że się tego nie podjął. Machnął tylko ręką jako znak, że nie ma o czym teraz mówić. - SLY-THE-RIN! SLY-THE-RIN! - dołączył do skandowania i skinął na Gryfonkę, by też poszła w jego ślady. - Chodź, idziemy po Matta. - po chwili namysłu złapał ją za nadgarstek i zaczął wyciągać z rzędu.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Po skończonym meczu pogratulował wszystkim zawodnikom i pożegnał się z nimi, umawiając się w biegu na wieczorną imprezę. Musieli w końcu omówić w ślizgońskiej drużynie wszelki błędy, ale przede wszystkim napić się czegoś procentowego dla rozluźnienia. Wiedział, że spędzi z nimi jeszcze mnóstwo czasu tego dnia, więc jako jeden z pierwszych zwinął się do szatni Slytherinu, pozostawiając tam wypożyczony sprzęt. Najtrudniej było mu się rozstać z tą wspaniałą miotłą. Sam odkładał na nią pieniądze, ale tak jak miał zwykle smykałkę do biznesu, tak ostatnimi czasy galeony jakoś nie chciały się go trzymać. Zresztą zarówno najnowsze Nimbusy jak i błyskawice były cholernie drogie. Czego by nie powiedzieć, kosztowały w końcu tyle co porządne auto czy motocykl. No nic, złodziejem nie był, więc odłożył miotłę na miejsce, obrzucając ją jeszcze raz tęsknym wzrokiem, kiedy opuszczał niewielkie pomieszczenie. Na szczęście szybko zdołał o niej zapomnieć, bo czekało go dzisiaj jeszcze wiele przyjemnych chwil, a przede wszystkim spotkanie z młodszą siostrą i Dunbarem, którzy wspólnie przyszli mu kibicować. A przynajmniej tak mu się wydawało, bo zaaferowany meczem nie był już sam pewien czy rzeczywiście pojawili się na trybunach razem czy może jedynie spotkali się na nich przypadkowo. Tak czy inaczej ruszył w zapamiętanym wcześniej jeszcze w locie kierunku, starając się wypatrzyć wśród tłumu znajome twarze. Po drodze przyjmował od wielu osób gratulacje, a kilka dziewcząt rzuciło mu się nagle na szyję, co z pewnością było przyjemne, ale momentami i mało komfortowe. Niektórych z nich nawet nie znał, a ledwie kojarzył z korytarzy czy jakichś zajęć. Nie wszyscy jednak cieszyli się z tego, że złapał złotego znicza. Do jego uszu dobiegło również i kilka soczystych obelg, na które oczywiście nie zwracał uwagi. Nie mógł wdawać się w żadne bójki, jeśli nie chciał zamazać pozytywnego wrażenia po meczu, które mogło mu zapewnić powrót do drużyny. - Carmel! Jeremy! – Wykrzyknął radośnie, kiedy wreszcie dostrzegł swoich bliskich. Nie zważając na to czy nie zrobi komuś krzywdy, przepchnął się łokciami przez opuszczających trybuny kibiców i po chwili znalazł się już obok tych, których szukał. Od razu rzucił się na nich, przygarniając ramionami do siebie i przytulając mocno. - Widzieliście to? Widzieliście to? – Rzucił podekscytowany, kompletnie bez sensu, bo przecież miał świadomość tego, że zarówno jego siostra, jak i przyjaciel, obserwowali bacznie cały mecz i przecież nie mógł im umknąć tak istotny fakt jak złapanie znicza przez gracza Slytherin. A już szczególnie gracza, któremu kibicowali chyba najgłośniej ze wszystkich tu zebranych. - Ale powiem Wam, ten pluszowy wąż? Pierwsza klasa! – Dodał jeszcze zaraz, zdając sobie sprawę z tego, że przez te emocje w ogóle zapomniał im podziękować za trzymanie kciuków i całe duchowe wsparcie, jakiego dostarczali mu, kiedy był w powietrzu. Bez cienia wątpliwości przyczynili się do jego sukcesu, bo to właśnie ich okrzyki zmotywowały go do działania, kiedy przestawał powoli wierzyć w swoje możliwości.
Carmel M. Gallagher
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167
C. szczególne : dołeczki w policzkach kiedy szeroko się uśmiecha, blizna tuż nad prawą brwią. Kilka kolczyków w prawym uchu.
Na jego określenie jedynie zaśmiała się w głos, poprawiając ułożenie czapki na własnej głowie. Nie odda mu jej, właśnie to sobie postanowiła. Było jej w niej wygodnie i nie widziała podstaw aby się tej wygody zrzekać... a jeśli bardzo będzie chciał ją odzyskać, mogą się o nią założyć. O tak, bardzo chętnie by się z nim o nią założyła. W ogóle o cokolwiek. To brzmiało jak dobry plan. Nagle Matt złapał znicza, Carmel zaczęła skakać jak szalona na ramionach Jarry'ego, a ten na domiar złego zaczął energicznie wymachiwać rękoma, co silnie zaburzyło skomplikowaną konstrukcję złożoną z ich ciał. Jak się jednak okazało, to nie dzika radość sprawiła, że Gryfonka wylądowała na ziemi, a nagła panika Dunbara, który nazbyt dosłownie potraktował jej ostrzeżenie jakoby miała zaraz popuścić ze szczęścia. Nie od razu zrozumiała, że tak właśnie się stało, zaraz po tym jak z charakterystyczną dla siebie lekkością (tego jednego nie można było jej odmówić) stanęła na ziemi, jej oczy ciskały gromy. Przyznała mu jednak rację, nie było sensu się tutaj kłócić bo poziom hałasu osiągnął apogeum (a potem zrozumiała dlaczego postąpił tak a nie inaczej i już nie ciągnęła tego tematu) i nie był to bynajmniej przypadek – na trybuny wspinał się bowiem jej braciszek, wzbudzając ogólne zainteresowanie. Część się cieszyła, część wyglądała na zadowoloną, ale bez wątpienia wszyscy byli poruszeni. – MAAATT! Byłeś najlepszy! – wrzasnęła i dopadła do niego bez zastanowienia, zarzucając mu ręce na szyję i przytulając mocno – z całych swoich siostrzanych sił. Potem złożyła na jego policzku zawstydzającego (pod warunkiem, że wstydził się zażyłych rodzinnych relacji) buziaka. – No nie?! – pisnęła gdzieś w okolicy jego ucha, co zapewne było dlań bolesne, po czym w końcu go puściła, by móc zamachać pluszowym Stanisławem. – I nawet rusza... – złapała głowę pluszaka żeby pokazać mu w jak zjawiskowy sposób porusza językiem i dopiero wtedy zauważyła, że Staś tak trochę... no właściwie... prawdę powiedziawszy to zdechł. Nie tak dosłownie bo przecież nigdy tak naprawdę nie żył, ale nie było w nim już za grosz magicznej energii. Zamarła w bezruchu z rozchylonymi nieznacznie wargami i patrzyła się na niego przez chwilę, po czym podniosła wzrok na chłopaków, skupiając go ostatecznie na bratu – bo do kogóż innego miałaby iść w obliczu nieszczęścia? – Mój wąż nie żyje... och, niech to klątwa sieknie, trzeba mu będzie zrobić pogrzeb.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Nie musiał długo wyprowadzać Carmel, bo po chwili zobaczył zbliżającego się Matta. Skubany wiedział, że lada moment dopadną do niego najgorliwsi kibice i ułatwił im lokalizację przez przyniesienie własnych troków na trybuny. Przygarnięty poklepał go potężnie po ramieniu i nie zdołał przebić się głosem przez pisk Gryfonki. Uniósł brwi zaskoczony wycałowywaniem Matta, bo szczerze mówiąc, rzadko bywał świadkiem takich widoków. Po chwili, gdy już wyrósł za Carmelką i położył ręce na jej ramionach, wyszczerzył się. Przesunął dziewczynę delikatnie na bok, by zrobiła łaskawie miejsce na przyjacielski i jak najbardziej męskie gratulacje. Przybił Mattowi potężną piątkę. - Położyłeś ich na łopatki! Na wszystkie martwe skrzaty, jesteś mistrzem w Slythu! - pogratulował mu i rozejrzał się ponad głowami w poszukiwaniu innych chłopaków. Wsunął dwa palce do ust i głośno zagwizdał. - Hej, chłopaki! Na raz? - machnął na grupkę siódmorocznych ślizgonów, którzy na widok gestu Jeremy'ego od razu pojęli o co chodzi. Nagle wokół Matthew'a stoczyło się około czterech chłopaków, w tym rzecz jasna Dunbar, kucnęli i "na trzy" wzięli go na swoje barki, a dwóch asekurowało na wypadek, gdyby ten zamierzał zlecieć. Trzymał kumpla z jednej strony i dalej się szczerzył, gdy nagle huknął: - PRZEJŚCIE DLA ZWYCIĘZCY SLYTHA! - wrzasnął potężnie i niektórzy nawet do podłapali. Wzrok Gryfona padł na nagle posmutniałą Carmel. Miał ją też wziąć na barana?! A może na ramiona Matta?! Już się wystraszył, że zażąda być najwyżej, gdy im oświadczyła o zgonie węża. Przez chwilę Dunbar zgłupiał. Pogrzeb? Nim minęła sekunda spoważniał iście aktorsko. - Jasne, pogrzeb, martwy pluszowy wąż, pieśń żałobna... zamroź jego zwłoki do rana i o świcie wyprawimy mu pogrzeb. Będę mówcą. Biedny Stanysłav, kibicował aż się mu umarło. - mówił to poważnie, choć wprawne oko Matta (gdyby ten widział) mogłoby dostrzec, że chciało mu się śmiać, a jednak wizja urządzania pogrzebu pluszakowi wydawała się atrakcyjna, o ile przedtem wleją w siebie trochę alkoholu. Na trzeźwo się nie da. - Teraz rób przejście dla zwycięzcy, dobra? Daj mu węża, niech trzyma kibica na szyi. - skinął i gdy pojawiły się ku temu okoliczności zarządził pochód okraszony wiwatami i wykrzyczanymi gratulacjami. - Te, Matt, łap staniki, jeśli któraś rzuci. Zbieraj trofea! - zawołał do kumpla i zaczął trząść się ze śmiechu, jednocześnie wywołując mu małe turbulencje. Niełatwo było wędrować między ławkami.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Wiedział, że dokonał czegoś wielkiego, ale chyba nie spodziewał się, że będzie miał aż takie wejście smoka. Ledwie zdołał przytulić swoich przyjaciół i dostał nawet od Carmel buziaka, kiedy wokoło niego zaczęły się dziać rzeczy niemalże wyjęte z kosmosu (albo z największych marzeń). Nawet nie zdążył się zawstydzić zachowaniem swojej młodszej siostrzyczki, kiedy Dunbar przybił mu piątkę i wmanewrował siedmiorocznych Ślizgonów w swoisty marsz tryumfalny. Matthew kompletnie poddał się swoim towarzyszom, a już po chwili wyrósł ponad głowy wszystkich innych i sam uniósł ręce do góry, gdyby ktoś w tym tłumie nie dostrzegł jeszcze jego zręcznych ramion i przystojnej facjaty. Skandował wraz z innymi „Slytherin, Slytherin!”, ale kiedy zobaczył smutną minę panienki Gallagher, zeskoczył z ramion chłopaków, dziękując im jeszcze za wsparcie szerokim, rozbrajającym uśmiechem. Nie ukrywał tego, że lubi być w centrum zainteresowania, ale jednocześnie nie pasował chyba do roli celebryty. Wolał skoncentrować się na reakcji swoich najbliższych, nawet jeśli w obecnej chwili był na językach niemal wszystkich uczniów Hogwartu. Chociaż miał nadzieję, że ze swojej sławy jeszcze jakoś skorzysta… - Dzięki stary. – Rzucił jeszcze wesoło do Dunbara, a następnie zwrócił się w kierunku Gryfonki. – Daj spokój, zrobimy mu pogrzeb, ale już po wszystkich meczach. W końcu Slytherin nadal ma szansę na puchar, więc taka uroczystość byłaby chyba przedwczesna. – Wypowiedział swoje zdanie, przekonując jednak przy tym Carmel, że nic się nie stało i że widział jak Stanisław był jeszcze w pełni sił. Pluszowy wąż wyglądał na trybunach naprawdę wspaniale, ale tego typu zabawki niestety miały to do siebie, że nałożony na nie magiczny efekt był stosunkowo krótkotrwały. Jego siostra nic na to nie mogła poradzić, ale jej zawiedziona minka i tak sprawiła, że się rozczulił. No i przede wszystkim doceniał starania zarówno jej, jak i swego przyjaciela. Był pewien, że pojawią się na meczu, ale nie sądził, że zadbają o taką oprawę. - No ale jeśli już mamy z kimś przegrać, to wolałbym, żeby to było z Wami niż Krukonami. – Te słowa skierował już do obojga, chociaż nadal większą uwagę skupiał na młodej Gallagher. Wiedział po prostu, że Jeremy jakoś sobie poradzi, a to teraz ona potrzebowała jego braterskiej opieki. – Kupię Ci podobnego lwa na kolejny mecz, okej? Także nie płacz, tylko jak Jerry mówi, pomóż łapać staniki. – Dodał już żartem i sam wybuchnął śmiechem na skutek licznych komentarzy przyjaciela. Szczególnie zważając na to, że mimo wielkiego bumu wokół jego osoby, żadne biustonosze nie leciały w ich kierunku. Najwyraźniej powinien zostać jakimś słynnym striptizerem, a nie graczem quidditcha. Z drugiej strony w tym momencie niespecjalnie mu na tym zależało. Wystarczyły mu liczne gratulacje i okrzyki, w których co chwila słyszał swoje imię. To był naprawdę udany powrót do drużyny, a przez wzgląd na swój udany występ, chyba na poważnie mógł liczyć na to, że pozostanie w niej na stałe. Zupełnie tak jak dawniej. - Dobra, chodźmy pogadać w jakieś spokojniejsze miejsce, bo tu nie dadzą mi żyć. – Zaproponował wreszcie Carmel i Jeremy’emu, nie zważając na to, że w jakimś stopniu obrasta w piórka. Ogarnął ich po prostu swymi ramionami i zaczął wyciągać z trybun wprost przez falę konfetti w iście ślizgońskich kolorach.
zt. x3
Finnegan Gilliams
Wiek : 20
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : blizny: podłużna na lewym nagarstku, po pogryzieniu na prawej kostce, pooperacyjne na klatce piersiowej
Finn zawsze przychodziła na mecze Ravenclawu i swoją obecnością dzielnie wspierała drużyny przeciwne. Nie umiała co prawda dopingować wrzaskiem i wstydziłaby się wymyślać hasła do skandowania, żyli jednak przecież w magicznym świecie. Skoro istniały jednorożce, a na podstawie daty urodzenia można było przewidzieć przyszłość, do dlaczego by nie wierzyć w jakieś wysyłanie pozytywnych fluidów, czy coś w ten deseń? Ten mecz był szczególnie ważny. W Gryffindorze grała w końcu jej najlepsza przyjaciółka, chociaż był jeszcze jeden aspekt, chyba nawet dla niej istotniejszy. Gdyby, nie daj Merlinie, te smętne, niebieskie cipki, które zmuszona była nazywać „hogwarcką rodziną”, wygrały, zdobyliby nie tylko Puchar Quidditcha, lecz także praktycznie mieliby w kieszeni zwycięstwo w klasyfikacji domów. Rzygać się chciało na samą myśl. I może to właśnie to zmotywowało ją do trochę aktywniejszej formy kibicowania niż zwykle. Po wejściu na trybuny, odważyła się nawet wyjrzeć przez barierkę, żeby zobaczyć na murawie owoc swojej nocnej pracy. Ogromny napis RAV SSIE WORA był co prawda trochę krzywy, ale wystarczająco czytelny. Niektórzy na trybunach też już go zobaczyli i Finn rozpierała duma. Rozglądała się po twarzach innych kibiców, szukając oburzonych Krukonów. Jeżeli dziś by przegrali, byłby to niewątpliwie najlepszy dzień w jej życiu.
Hal Cromwell
Wiek : 62
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : okulary do czytania, bardzo zły tatuaż na lewym ramieniu (podgląd w kp)
Odkąd zaczął nauczać, Hal od wszystkich znajomych słyszał pytania jakie to uczucie wrócić do Hogwartu po tylu latach. Zazwyczaj reagował na nie wzruszeniem ramion i ani myślał roztkliwiać się nad „tymi znajomymi murami” i „kryjącymi się wszędzie wspomnieniami”. Ale mecze… mecze to była inna para kaloszy. Nie opuścił żadnego spotkania Gryffindoru odkąd ponownie pojawił się w Hogwarcie – jeszcze nawet zanim został opiekunem domu. Zresztą rozgrywki quidditcha były zdecydowanie najbardziej ekscytującymi wydarzeniami w szkolnej rzeczywistości i wcale nie robiło różnicy, czy było się uczniem, czy nauczycielem. Ten mecz był zaś szczególnie ważny. Gryffindor był daleko za resztą domów w punktacji i nie mieli najmniejszych szans na Puchar Domów. Mistrzostwo w quidditchu było jednak na wyciągnięcie ręki (a właściwie wyciągnięcie ręki i dwa gole). Nigdy nie powiedziałby tego głośno w pokoju nauczycielskim, ani tym bardziej przy uczniach, ale szczerze mówiąc na tym Pucharze zależało mu nawet bardziej. Nie nim jednym targały emocje w związku z finałem, o czym najlepiej świadczył napis wykoszony na murawie. „RAV SSIE WORA” było doskonale widoczne z trybun. Kogoś troszeczkę poniosło, a Hal wkładał niemal całą energię w zduszenie zadowolenia, które wywoływał u niego napis. Jego wychowankowie byli najoczywistszymi podejrzanymi i zastanawiał się, czy będzie musiał po meczu przeprowadzać jakieś śledztwo i wyciągać konsekwencje. Wcale nie miał ochoty… Zresztą czy ktoś miał dowody? Równie dobrze mógł być to ktoś ze Slytherinu – dla nich też wynik tego meczu był bardzo ważny. Tym jednak zamierzał się martwić późnej. Na murawę wchodzili zawodnicy i wszystkie jego zmartwienia schowały się w cieniu jednego, wielkiego pytania: kto dziś wygra?
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Nie mógłby przegapić ostatniego w sezonie meczu quidditcha rozgrywanego pomiędzy Krukonami a Gryfonami. Jego wynik miał ogromne znaczenie, jako że Slytherin nie stracił jeszcze całkowicie szans na puchar. Czego by jednak nie powiedzieć, zwycięstwo Ślizgonów w tabeli było raczej mało prawdopodobne, a za którąś z drużyn trzeba było jednak trzymać kciuki. W innym wypadku byłoby po prostu nudno. Zdecydował się więc kibicować Gryffindorowi z uwagi na to, że do tego domu należała jego młodsza siostra i jeden z najlepszych przyjaciół – Jeremy Dunbar. Poza tym to właśnie Ravenclaw w meczu ze Slytherinem najbardziej pokrzyżował Wężom szyki, więc wybór wydawał się oczywisty. Chłopak zjawił się na trybunach jeszcze przed pierwszym gwizdkiem i głośno parsknął śmiechem, widząc na boisku sporawy napis o jakże szumnej treści „Rav ssie wora”. Nie miał pojęcia, kto dokonał takiego aktu wandalizmu, ale winszował autorom tego dzieła. - Widziałaś? Wspaniałe! – Rzucił jeszcze do Carmel, której nie musiał nawet siłą zaciągać na trybuny. Mimo że młoda Gallagherówna sama nie latała, tak interesowała się quidditchem i nie darowałaby sobie z pewnością takiego wydarzenia. W każdym razie niecenzuralny napis nie był jego dziełem, on tym razem był bardzo grzecznym kibicem. Założył więc na siebie czerwoną bluzę z kapturem z czarnymi spodniami, a na barkach niósł ogromnego pluszowego lwa. - Chyba dorównuje Stanisławowi, co? – Zapytał swojej towarzyszki, mając nadzieję, że spodoba jej się przygotowana przez niego oprawa. – Pogłaszcz go po pysku, to usłyszysz jak głośno ryczy. – Dodał zaraz, zachęcając dziewczynę do tego konkretnego ruchu. Lew był zaczarowany, więc faktycznie wydawał z siebie głośny ryk za każdym razem, kiedy ktoś pogłaskał go po pysku. - Musimy tylko nadać mu imię. Masz jakiś pomysł? – Nie był zbyt dobry w takich rzeczach, więc wolał pozostawić to swojej siostrze. Przypomniało mu się za to o czymś jeszcze. – Właśnie, mam jeszcze specjalną racę wystrzeliwującą świetlistą smugę w kolorach czerwieni i złota. Ale wystrzelmy ją dopiero po zwycięstwie Gryffindoru, ok? – Trzeba było przyznać, że Matthew pieczołowicie się do tego meczu przygotował. Przede wszystkim chciał zaimponować swojej siostrzyczce, ale nie ukrywał, że jego również to bawi. Atmosfera na meczach, nawet jeśli nie brało się w nich aktywnego udziału, była zawsze niesamowita.