Całe boisko okalają wysokie trybuny z których, przy pomocy lornetki, można zobaczyć każdy ruch graczy. Udekorowane są kolorami domów, czyli zielonym, niebieskim, żółtym i czerwonym. Dla nauczycieli przeznaczona jest oddzielna loża. Czasem zagości tam również dyrektor lub pracownik Ministerstwa. Podczas meczu, całe trybuny rozbrzmiewają dopingującymi okrzykami i mienią się rozmaitymi hasłami.
Serio to Add nie wiedziała, o co tyle szumu. Nie łapała tej całej fascynacji sportem, którego nawet nazwy nie umiała dobrze zapisać. I gubiła się w tych wszystkich tłuczkach i kuflach. Tak, tak, kuflach. Adelaide za nic nie była w stanie zapamiętać nazw tych piłek, a każda wyglądała dla niej tak samo. Poza tym, weźcie, tyle zachodu, by złapać jakiś mały znicz, który pewnie nawet nie był złoty! To na bank jakaś podróbka. Ale patrzcie! Zagorzała przeciwniczka sportów wszelakich oto pojawiła się na jednym z ważniejszych meczy, bo meczu otwarcia! Miało grać Riverside przeciwko tym drugim. Ech. Mam nadzieję, że Cameron doceni to, że jego narzeczona zna nazwę jego drużyny. W końcu innych nie musi, prawda? Usiadła sobie spokojnie, owinięta w jakże szykowny szalik w barwach najmądrzejszych Krukonów, gdzieś z boczku, by się za bardzo nie rzucać w oczy. Omiotła spojrzeniem trybuny wokół, by może przypadkiem dostrzec na nich Elliotta, ale bezskutecznie. Chłopak był zapewne z resztą Puchonów albo w ogóle jeszcze się nie pojawił, w co jednak Adelaide wątpiła. A potem przeniosła spojrzenie na boisko, obserwując zgrabne podania Kanadyjczyków. Szkoda tylko, że to Australia zdobyła punkt... Ej, ale czemu aż dziesięć? Strzelili tylko jedną bramkę, to nie fair! Biedna Perry w ogóle nie ogarniała tej gry, ale się starała, to najważniejsze. I nawet dowiedziała się na jakiej pozycji gra Cameron, a także Cezar i teraz śledziła ich bacznie, jak latają po boisku. Z początku trudno ich było odróżnić, ale dziewczę dało radę! Ten, który stale latał wokół obręczy i który nie obronił strzału (smutek! :c) musiał być Cameronem. Więc ten drugi to Cezar. Krukoni są naprawdę mądrzy! No, do boju Kanado! Dzisiaj Add trzymała za Was kciuki!
Koszulka Laikowej chyba zaczynała przynosić szczęście krabom, bo właśnie trafili pierwszy raz w pętle Kanady, na co Puchonka zareagowała bardzo entuzjastycznie nawet odrobinę się śmiejąc i klaskając. Przez co na początku zignorowała to co powiedziała do niej Szarlotka. Ale słyszała, więc odpowiedź zapewne niedługo nadejdzie... Ale stało się coś jeszcze co wytrąciło Laikową z równowagi. Niedaleko niej i Szarlotki siedziała para. I to nie byle jaka. Czternastolatka ze studentem. I do tego jedno drugiemu składało niemoralne propozycje. Laikowa miała ochotę zabić Ślizgona za brak mózgu czy jego nie używanie, bo sorry. Ale czternastoletnią dziewczynę prowadzić do łóżka? Czy nawet działu ksiąg zakazanych? Niech się uczy czegoś konkretnego, a nie zaliczania chłopaków. Do tego studentów. I Howett chciała powiedzieć co o tym myśli i krzyknąć swoje, ale oczywiście jej przerwano. Bo najpierw musiała ściągnąć wilczy łeb, a potem założyć odznakę prefekta. I kiedy szła się na nich wydzierać całkowicie przy tym ignorując niestety swoją siostrę, to oni zniknęli. Cholera. Goniłaby ich. Bo to jednak seks z czternastolatką. I już by im powiedziała, że nawet takie żarty są nie na miejscu... Ale teraz tylko jedno jej przyszło do głowy. Jeśli tak naprawdę ta Krukonka poszła się z nim przespać czy cokolwiek, to Krukonki nie były już Krukonkami, bo podobno w tym domu górowała inteligencja. A jak się okazało... Nie można było u dzieciaków liczyć nawet na to. Dziewczyna przypomniała sobie jaka sama była nieśmiała w wieku tej dziewczyny i jak unikała ludzi starszych nawet o kilka lat. Tej najwidoczniej to nie przeszkadzało. Zażenowana Laila wróciła na swoje miejsce obok Szarlotki nieświadomie łbem zajmując właśnie siedem miejsc dla reszty. Założyła nogę na nogę i zaczęła mówić: - Ty to słyszałaś, widziałaś? Czternastolatka chce iść przespać się ze studentem, nikt nic nie widzi, a potem ciąża. Czujesz to? Rodzi się nowe życie, a oni nie biorą nawet odpowiedzialności. Dzieciaki dzisiaj są całkowicie odpalone w kosmos. - Zakończyła wzdychając. Położyła głowę na ramieniu dziewczyny. Serio była już tym wszystkim zmęczona. - Czasami Szarlot nie daję już rady, serio. Chyba się nie nadaję do tego świata. Wszystko mnie denerwuje, przytłacza. W ogóle nic mnie nie cieszy. Wiesz, że moi rodzice spłodzili mi rodzeństwo? Oczywiście oprócz Alana... Ech... Ogarnij to. - Wzdrygnęła się kiedy tłum podniósł się, aby głośniej skandować ze względu na jakąś akcję na boisku. Znów się uśmiechnęła zakładając ręce na piersiach. I intuicja jej mówiła do tego, że Charles ma kłopoty, ale tym się nie podzieliła z Charlie. Nie chciała jej martwić i zarażać swoją paranoją.
- Można powiedzieć, że miałam słabszy dzień – wydukała zakłopotana i zaśmiała się pod nosem. Wpatrywała się w chłopaka z delikatnym uśmiechem, nagle zaczęły się pojawiać kolejne osoby, Gabriel już zniknął. A mecz się rozpoczął. No cóż, prawdę mówiąc ją to za bardzo nie interesowało, ale skoro przyszła to może obserwować co się dzieje. Nikola spojrzała na Lailę, która również postanowiła przybrać ‘szaty’ wilkołaka i zaśmiała się pod nosem. Poprawiła swój kapturek z wilczymi uszkami i spojrzała niepewnie na Elijah’a. No cóż, on wpatrzony był w mecz jak w obrazek. Postanowiła mu nie przeszkadzać i sama spoglądała na boisko w ciszy.
-Rozumiem. Każdemu się zdarza -powiedział postanawiając nie drążyć tematu. Absolutnie jej nie wierzył. Tak właściwie to sam nie wiedział co o tym myśleć. Zajął się wiec meczem, który trwał w najlepsze. Ścierali się ze sobą dwaj przeciwnicy Hogwartu więc Francuz przypatrywał się ich stylowi gry. Szukającemu to raczej nie było bardzo potrzebne ale chciał wiedzieć, której drużyny powinien obawiać się bardziej. Uwielbiał swoją pozycję. Był na niej niezależny. Mecz trwał sobie gdzieś z boku a on tylko latał za zniczem. Nikt nie winił go za przegraną a mógł stać się bohaterem jeśli złapałby znicz. Idealna pozycja. -Moja mama pracuje dla angielskiej ligi Q -powiedział nie spuszczając wzroku z boiska. Nie nacieszył się widowiskiem zbyt długo. Szukająca Reemów złapała znicz. Musze na nią uważać. Kiedy trybuny oszalały (zwłaszcza Kanadyjczycy), Elijah pozostał niewzruszony. Obserwował spokojnie wzlatującego nauczyciela i wszystko co działo się potem. -Dobry mecz, ale krótki -ocenił widowisko.
Dziewczyna przyglądała się temu zaskakującemu widowisku z wielką uwagą, mimo iż nie za bardzo nadążała za tym co tam się działo. Słysząc wypowiedź chłopaka dziewczyna spojrzała na niego z lekkim uśmiechem i nie za bardzo wiedziała co ma na to odpowiedzieć. - Pewnie ona zaraziła Cię pasją do Q – wyszeptała niepewnie i jej wzrok wrócił na boisko. Nagle znicz został złapany, kiedy trybuny oszalały, dziewczyna podskoczyła jak oparzona, trochę się przestraszyła, trzeba przyznać. Wzięła głęboki wdech i przełknęła ślinę. - Tak… – potwierdziła niepewnie jego słowa i wstał otrzepując sukienkę z kurzy. - Ano… Elijah, wybaczysz mi? – spytała niepewnie na niego spoglądając – Nie czuję się za dobrze, wiesz… – wydukała z trudem i odwróciła wzrok. Posłała mu niepewny i zakłopotany uśmiech. Po chwili pożegnała się z nim składając mu na policzku krótki pocałunek i zniknęła. Najzwyczajniej w świecie wyparowała.
Charlotte w Laikowej koszulce widziała jedynie całkiem ciekawy wzór, bo sama nie kibicowała ani jednej, ani drugiej drużynie. Prawdę mówiąc mogłaby zacząć krzyczeć "Naprzód Kraby!", bo w tej właśnie drużynie grał jej znajomy, chociaż ona nawet nie miała o tym specjalnie pojęcia, przynajmniej na razie, więc nie reagowała specjalnie na jakiekolwiek pojawiające się akcje, nawet jeśli Laila wydawała się klaskać i śmiać. Spoglądała tylko w jej stronę kątem oka, uśmiechając się z lekka. Tej całej dziwnej pary w sumie nie zauważyła, więc pytała się Puchonki o co chodzi, kiedy zdejmowała swój wielki, wilczy łeb, zakładając zamiast niego prefekciarską odznakę. Lotta oczywiście została kompletnie zignorowana, a jej siostrzyczka poszła gdzieś, nie wiadomo gdzie. Cóż, poogląda sobie wyczyny przyjezdnych na miotłach sama, może nawet zrozumie całą grę trochę lepiej, chociaż nie było na to wielkich szans, bo przecież musiała trzymać miejsca dla najwidoczniej wcale nie mających zamiaru przyjść kumpli. No cóż, pewnie mieli ważniejsze rzeczy do roboty, skoro nawet nie przysłali sów z odpowiedziami. Windsorówna nie miała zamiaru specjalnie się nad samą sobą użalać, więc po prostu dała sobie spokój z odprawianiem chcących usiąść kibiców i wzrokiem wróciła na boisko. Za chwilę wróciła jej kuzyneczka, której rekwizyt rzeczywiście zajął aż siedem miejsc. Matko, jak ona to w ogóle nosiła? Nie ma mowy, żeby coś tak wielkiego było specjalnie lekkie, prawda? Chyba że jest jakoś zaczarowane, ale kto to tam wie. W każdym bądź razie, dziewczyna zaczęła coś mówić na temat jakiejś czternastolatki, która się spodobała studentowi, że dzieciaki są odpalone i w ogóle, a Lots nawet nie do końca zrozumiała, o co jej chodzi. Prefekci mieli zdecydowanie ciężko, skoro zaczynali mówić szyframi, których zwykli uczniowie nie ogarniali. Nie zmienia to jednak faktu, że Gryfonka momentalnie objęła Puchoneczkę, przysuwając ją bardziej do siebie, a wolną dłonią głaszcząc ją po włosach. - Oj tam oj tam, pasujesz tutaj jak ulał. - mruknęła, czując że zaczyna im się tu poważna rozmowa, chociaż tak naprawdę miały jedynie cieszyć się wspólnym wyjściem na mecz. Ale widać to było od samego początku, kiedy to Lai przywitała się jednym, krótkim, mdłym słówkiem. - Muszę cię zabrać na jakąś porządną imprezę, bo coś mi tu słabo wyglądasz. - dodała, kiwając sama do siebie głową. Dobrze, że niedługo były te jej urodziny. Będzie okazja na rozweselenie, zwłaszcza że to przecież siedemnastka, więc będzie okazja do legalnego zaprzyjaźnienia Laili z przeróżnymi alkoholami. Oczywiście w planie nie było upijanie jej w trupa, ale jakoś się trzeba było zabawić, tak? W międzyczasie, ku wielkiemu zdziwieniu wszystkich, mecz dobiegł końca. Kanadyjczycy złapali znicza. Charlotte zaklęła głośno, bo trochę wcześniej zobaczyła Oza latającego w barwach Australii, a to oznaczało przecież porażkę drużyny przyjaciela. Cóż, pozostaje nadzieja na resztę meczy, oby tylko Hogwart wszystkiego przy okazji nie spieprzył, a powinno być w miarę dobrze. Gryfonka westchnęła cicho i poklepała swoją siostrzyczkę po plecach, powoli się podnosząc. - No chodź, pogadamy w drodze do Hogwartu, bo mecz trochę nam przeszkodził. To na czym stanęło? - spytała, podając Laili dłoń, aby pomóc jej wstać.
-Taaaaaak -potwierdził. -Moja mama jest wielką fanką Q -dodał. Choć w jego domu pielęgnowano francuską tradycję, Diara O'Conneght był fanką angielskiej drużyny -nie francuskiej (choć ta była druga w kolejności). Kiedy Nikola poinformowała go, że musi iść, zaczął się zastanawiać czy ma to coś wspólnego z jej zachowaniem na lekcji eliksirów. No dobrze. -Nie ma sprawy -zapewnił gdy całowała go w policzek. A na mnie fuknęła... Po chwili już jej nie było. Elijah poczekał aż wszyscy opuszczą trybunę i podszedł do przodu. Obrzucił spojrzeniem całe boisko i poszczególnych zawodników, którzy jeszcze go nie opuścili. Miał z tego miejsca doskonały widok na okolicę. Spojrzał gdzieś w najdalszą dal jaką mógł dostrzec i postał tak chwilę wdychając chłodne powietrze. Nie minęło nawet pięć minut i już go nie było. [zt]
Pomimo tego, że temperatura za oknami nie zachęca do wychodzenia na zewnątrz, to jednak zawsze znajdzie się kilku amatorów świeżego powietrza, którzy z chęcią biegają bez celu na spacery, które obierają co raz to ciekawsze trasy! Jedna z takich ścieżek zaprowadziła Emrysa na trybuny, a po co? Przecież meczu żadnego nie grano, a i treningów żadnych nie było, aby zajmować tu miejsce! Ależ problem był zupełnie inny. Ktoś tu chyba zostawił gryffoński szalik chłopaka po ostro zakrapianym melanżu, bez którego z pewnością będzie mu bardzo smutno. Ale na pewno na drugi raz już niczego nie zgubi! Wszak Gryffoni umieją dbać o swoje! Ale żeby poszukiwania szalika smutne nie były, to z pewnością trzeba tu kogoś przyprowadzić! Pobyt Katheriny Blackhourne w tym miejscu również nie jest przypadkowy, ale zdecydowanie go prościej wytłumaczyć! Może chciała dołączyć do szkolnych Znikaczy, ale najpierw chciała sprawdzić jak się ma boisko? A kto ją tam wie!
Emrys gubił swoje rzeczy. Często, można by nawet powiedzieć, że zawsze. Zwłaszcza, jeśli pił gdzieś w plenerze, wtedy mógł być pewny, że wróci bez czegoś. Kiedyś nawet udało mu się wrócić bez buta. Cholera jedna go wie, jak on to zrobił, jednak obudził się rano i buta nie było. Żeby było śmieszniej do tej pory nie miał pojęcia w którym miejscu ich wyprawy po Londynie je zgubił, a należałoby zaznaczyć, że Emrys bardzo lubił akurat tą parę butów i nie był w stanie kupić sobie takich samych, bo wygrał je w jakimś zakładzie w Japonii. Tak więc przez nastepny tydzień chodził i zrzędził każdemu kto był skoro go wysłuchać, że zgubił tak ważną dla niego rzecz i że nie wie, jak życie będzie wyglądało teraz bez tych butów. Wyobrazić sobie można, jak się Mooler przeraził, gdy obudził się rano i nie znalazł swojego szalika. TEGO SZALIKA, który miał od swojego pierwszego roku w Hogwarcie. Nie dało się zastąpić tego szalika niczym, dlatego na niezłym kacu EJ postanowił wyruszyć dzisiaj na jego poszukiwania w miejsce, w którym wczoraj urządzili sobie picie. Wyglądał przystojnie jak zawsze, jednak jego oczy były podkrążone i widać było, że dusza mu cierpi. Do tego strój ubrał niechlujnie, guziki koszuli pozapinane były nierówno, co widać było pod rozpiętym płaszczem. Nie radziłabym też podchodzić do niego zbyt blisko, gdyż nadal waliło od niego nieopisaną ilością alkoholu i fajkami. Westchnął do sobie u przyłożył dłoń do czoła, próbując się skupić i wybrać miejsce, od którego zacząć poszukiwania.
*tak bardzo z małego boiska. Ale są POD trybunami nie NA trybunach.
Och no sama nie wiedziała. Myślała,że wybrała dobrą porę na naukę latanina, ale jak widać gorzej trafic nie mogła normalnie. Cieszyła się, że to nie cała grupa a jeden chłopak tylko jeden chłopak nakrył ją na jej prywatnej i nie dostepnej dla nikogo nauce latania. No ale czasu cofnąć już nie mogła. Co się miało stać, to się stało i widział jej nieporadne czyny. Nie odezwała się, gdy ten cisnął w nią jakąś formułką, że to strasznie nieodpowiedzialnie tak samemu latać. No i co, że nieodpowiedzialnie. Może i miał rację, ale przynajmniej nikt jej nie widział i nie musiała się wstydzić swojej prawie ułomnej umiejętności lotu na miotle. Już miała mu coś odpowiedzieć. Przedstawić się, czy cokolwiek innego. Naprawdę! Miała to w zamiarze jak mamę kocham! Ale jak zwykle w jej przypadku jej plany szybko legły w gryzach. Niczym domino normalnie, że się tak wyrażę metaforycznie. Dlaczego? Z tej prostej przyczyny, że boisko zaczęło zapełniać się ludźmi z miotłami i chwilę później można już było obserwować ich jak szykują się do ćwiczenia. Złapała chłopaka za ramię i pociągnęła pod trybuny, gdy już dotarli na miejsce puściła jego rękaw. Przetarła czoło, po czym poczęła wbijać mu palec wskazujący w pierś jednocześnie mówiąc. -To wszystko Twoja wina. - wyrzuciła z siebie, jakby to chłopak był winien temu, że zaraz po nim ludzie pojawili się by ćwiczyć latanie. Brawo Nix, to rzeczywiście wszystko jest logiczne i ma sens. Jak gościu Cię nie weźmie za wariatkę to powinnaś się mocno cieszyć.
Gdyby Philippe brał wszystkie dziwne zachowania za objawy chorób psychicznych, to jak Bóg mi światkiem musiałby sprowadzić psychiatrie dla większości swoich znajomych. W końcu jeszcze pamiętał Kim, która próbowała ratować mu życie w siłowni gdy sobie leżał, Penelopę budzącą go graniem w pokoju muzycznym i uznającą go za gbura, Charlotte pytającą o drogę na molo w środku zamku... Ech, trochę by się dało wymienić. Ludzie w tej szkole nie byli normalni, nie są i raczej nie będą. To coś wisi w powietrzu niczym choroba, dusi od samego przekroczenia progu szkoły, wchodzi w organizm z każdym tchem, aż do zapomnienia, że w tych ciemnych murach powietrze jest inne, ludzie zwariowani, a czas jakby zastygł w miejscu, tylko po kolejnych lekcjach da się rozpoznać jego zmianę. Czy już wcześniej nie było pisane, że Hogwart jest dziwny? Chyba tak, dlatego sobie tłumaczenie tego pseudo przypadkowego treningu. Fakt, kiedyś ktoś wspominał, że takowy się odbędzie, ale czy Philippe lub Phoenix byli osobami zainteresowanymi tym tematem? Raczej nie. Mieli swoje małe, miotlarskie tajemnice, których strzegli za wszystkie skarby świata. Choć... W przypadku dziewczyny to nieco dziwaczne, biorąc pod wzgląd, że większość osób z jej zaległościami po prostu wynajęła by trenera, by szybko nadrobić zaległości zamiast rozczulć się nad sobą i kryć przed całym światem. Zaraz, to chyba brzmi zbyt logicznie, by kobieta mogła tak pomyśleć. Tak, to zdecydowanie tłumaczy dlaczego teraz znaleźli się w tej sytuacji. Pomijając oczywiście ten drobny zgrzyt, to dziewczyna chyba postanowiła kontynuować rozmowę, bo pociągnęła Philipa tak, jakby co najmniej zaraz mieli skończyć na ziemi na materiałem trybun. To mogłoby być ciekawe, zważając na rozgrywający się obok trening. Choć wiadomo, dziewczyna postanowiła wpierw rozegrać jakąś nietypową grę wstępną, macają Lorraina palcami po torsie, a w zasadzie mu je wbijając. Sadystka? Takiej jeszcze chyba nie miał. - Tak, jasne. To, że świeci słońce również. Poczekaj, zaraz je zgaszę, może tamci uciekną. Spoko? - Powiedział żartobliwie, raczej próbując nie przejmować się irytującym tonem dziewczyny. Zachowywała się jak dziecko, a to nigdy na niego za dobrze nie działało. Jeszcze niech zacznie opowiadać swoją historie, to już w ogóle Phil będzie mentalnie, choć oczywiście wysłucha. Już nie takie rzeczy mąciły jego zszargane nerwy.
Włożywszy ciepłe ubranie, udałem się na znajdujące się na boisku za szkołą trybuny, by kibicować zawodnikom ze swojego domu, którzy tego dnia mieli rozegrać mecz quidditcha z Krukonami. - Wypad stąd, ale już!- warknąłem na grupę pierwszoroczniaków, którzy próbowali zająć najlepsze miejsca na widowni, po czym zasiadłem w pierwszym rzędzie, czekając na rozpoczęcie meczu.
Dni, w których rozgrywają się mecze quidditcha to jedne z nielicznych dni, gdy James rusza się z zamku nie w celu wróżenia ludziom spotkanym w Hogsmeade. Deidere fascynowało miotlarstwo, ale tylko z poziomu trybunów. Tłuczki, kafle, znicze - to wszystko było super, dopóki czymś takim się nie oberwało lub nie musiało się czegoś takiego szukać... Zwłaszcza przy takiej pogodzie, jak dzisiejsza. Ubrana w niebieski płaszcz, dla podkreślenia jedności z Krukonami, szła w stronę swojego ulubionego miejsca w pierwszym rzędzie. Zaraz zaraz. Dlaczego ktoś przepędzał z niego te małe dzieci? Mogły sobie tam w cholerę siedzieć. I dlaczego ten wyrodny ktoś sam zajął to miejsce? Przyspieszyła kroku i z oburzeniem, zakładając ramię na ramię, stanęła przed Ślizgonem. - Wypad stąd. JUŻ - podkreśliła, unosząc lekko, dumnie podbródek. Żaden dupek z domu Węża nie będzie się tak panoszył w jej obecności.
-Do mnie to mówisz?-zapytałem zimnym, pełnym nonszalancji głosem, ściągając brwi w pełnym lekceważenia geście. Ani myślałem ruszyć się z zajętego właśnie miejsca.
Posty fabularne muszą mieć długość minimum 5 linijek, zgodnie z pierwszym punktem regulaminu:
1. Post fabularny powinien mieć minimum 5 linijek długości, piszemy je w trzeciej lub pierwszej osobie liczby pojedynczej, nie używamy emotikon (...)
Siedziała obok Bell, obserwując mecz w głębokim skupieniu. Zastanawiała się jakim cudem ma wyłapać konkretną taktykę drużyn, skoro obie zdawały się grać zupełnie chaotycznie. Próbowała znaleźć w tym jakąś zależność. Mrużyła oczy, przypatrując się grze. Wzięła nawet ze sobą swoje omniokulary, których nie użyla. Gra była tak bierna, mało dynamiczna, że żadna akcja nie wymagała wcale powtórki. W końcu westchnęła, opierając się o Bell ze znużeniem. — Też masz wrażenie, ze do kilkunastu minut nic konkretnego nie dzieje się na boisku? Z racji faktu, że nie potrafiła skupić wzroku na niczym, co by jej spojrzenie przyciągnęło, w końcu zawiesiła wzrok na Ettore i wyprostowała się (o ironio) z zainteresowaniem. — Ej, a co Halvorsen robi na boisku? On jest w ogóle w drużynie? — zastanowiła się nad tym, przyglądając się mu przez dłuższy moment. Chociaż wydawała się tak samo stonowana i znudzona, w jej oczach można było dojrzeć błysk, kiedy spojrzała na dziewczynę z pewną dozą entuzjazmu wypisanego tylko w jej zwyczajowo zimnych, niebieskich tęczówkach, teraz odrobinę rozjaśnionych pytaniem: — Nawet niezły. Myślisz, że to rodzinne i Enzo da się wciągnąć do gry?
Siedziały sobie i Bell nawet kibicowała, nie wiem jak Shenae czy była za którąś z drużyn czy może uważnie obserwowała mecz tylko po to, żeby wyłapać ich taktykę i potem tego użyć. Heheszki, jakby oni mieli lepszą Może na treningach! Jeśli dobrze jej się wydawało, to na meczu ich sposób grania również przypominał jeden wielki chaos. Może tak to już jest... - No, masakra, tylko latają z tą piłką. Ale trzeba przyznać, że obrońcy dobrze się spisują, jeden i drugi. Chyb najlepiej ze wszystkich... - patrzyła za kaflem, który znowu poleciał do puchonów. To znowu zapowiadało się atakowanie pętli. Bell trochę nie wiedziała o kim Shenae mówi. Ettore, Ettore... który to może być? Pewnie przyjezdny, skoro nie kojarzy kogoś z przeciwnej drużyny. - To ten pałkarz czy obrońca? - zapytała bo nawet nie wiedziała z którego jest domu. Poza tym to Bell kibicowała puchonom. Zawsze jakoś wolała żółtków. Nawet skombinowała sobie proporczyk na patyku z ruchomym borsukiem
Spojrzała na Bell powstrzymując się, żeby nie zamrugać cozami czy nie zrobić innej głupiej rzeczy, nie dowierzając jej pytaniom. Zmroziła ją spojrzeniem, co było jej sposobem na pokazanie swojego zdziwienia i siadła przodem do Rodwick, okrakiem na ławce, opierając się rękoma przed sobą. — Halvorsen. Ettore Halvorsen. Jeden z braci Halvorsen. Enzo I Ettore Halvorsen — tłumaczyła jej jak małemu dziecku, wskazując to na boisko to na nich — przyjezdni. Enzo jest w naszym Domie. W ogóle nie interesuje Cię kto przyjeżdża do Hogwartu? — przechyliła głowę na bok wpatrując się w Ettore w zastanowieniu. Zdecydowała się z nim porozmawiać. Dalszą część meczu chyba miała poświęcić uważnemu obserwowaniu wyłącznie tego jednego chłopaka. Trudno było powiedzieć, żeby D’Angelo miała komuś kibicować. Być może Gryfonom, z racji faktu, że dziwnie patrzyła na atrybut trzymany przez Bell w ręku. Wyrwała jej patyk z borsukiem i w końcu pacnęła rudą drewnianym zwierzakiem w głowę. — Obrońca! Jakim cudem nie znasz członków przeciwnych drużyn? Kto wie, może jeszcze będziemy grali z drużyną Gryffindoru. Pokiwała z politowaniem głową, mrucząc pod nosem to, co samej udało jej się dowiedzieć o niektórych z przyjezdnych w drużynie Gryffindoru. —Ettore pochodzi z Dubaju, albo z Peru. Właśnie nie wiem, obiło mi się o uszy i jedno i drugie i dwie różne szkoły. Będę musiała to sprostowac. W Dubaju raczej nie mają dobrego programu szkolenia w Quidditchu, nie? A Peru? Lot nad płaskowyżami Nasca… to brzmi ciekawie, nie?
Zobaczyła kątem oka, że Shenae się na nią patrzyła, więc odwróciła do niej głowę, żeby się wesoło wyszczerzyć. Och, no, że ona zawsze o wszystko co związane z Quidditchem musiała się czepiać. Że niby miało być tak super idealnie. - O rety, Shenae, nie ogarniam tym wszystkich przyjezdnych. Takich ich dużo... przyjeżdżają, wyjeżdżają, mieszają się, są wszędzie i nigdzie... - Gestykulowała rękami, machając swym ślicznym proporczykiem. Aż jej go wyrwała! No pięknie, trzeba było tak nie machać. Zamknęła oczy kiedy dostała nim po głowie, a zaraz potem zabrała go z powrotem. - Hmm, no nie wiem jakim cudem. Od dziś na pewno będę znała wszystkich. - Wyszczerzyła się znowu i powróciła do patrzenia się na boisko, ale nic ciekawego się nie działo. Poskakała trochę razem z resztą puchonów dopingujących ścigającą żółtek, która właśnie zmagała się z kaflem. - Wszystko jedno i tak wygramy! Myślę, że ślizgoni byli największym wyzwaniem... teraz pójdzie już łatwo - stwierdziła wesoło, ale znając panią kapitanową to wcale nie będzie tak samo optymistyczna. - A bo ja wiem? Peru brzmi egzotycznie, a Dubaj... nie mam pojęcia, może mają tam specjalne stadiony dla uczniów, żeby byli najlepsi? Nigdy tam nie byłam, ale po Dubaju można spodziewać się wszystkiego - stwierdziła.
Splotła ręce na piersi, patrząc na dziewczynę sceptycznie i pokręciła ze zrezygnowaniem głową. Różniły się charakterami niesamowicie, ale mimo pewnego chłodu w zachowaniu D’Angelo Rodwick musiała zdawać sobie sprawę z tego, ze niezależnie od tego ile krytycznych spojrzeń by dziewczynie She posłała, i ile razy trzasnęłaby ją proporczykiem, za nic i tak nie zamieniłaby jej nikim innym w drużynie. Chociaż może ta pewność się D’Angelo aż tak bardzo nie podobała. — Nie bądż taka do przodu, żeby Ci tyłu nie zabrakło — mruknęła z przekonaniem, wracając wzrokiem na drużynę Gryfonów. — Patrz na obrońców. Może żaden z nich to nie Julia, ale są nieźli. Alan też… ale zrezygnował z treningów… musimy znaleźć nowego Obrońcę Bell. I nie mamy pałkarzy. Jakkolwiek mocno byśmy nie chciały, nie obskoczymy wszystkich pozycji. — obserwowała Ettore w skupieniu, opierając podbródek na rękach — Ma niezłą budowę, nie? — wskazała podbródkiem na chłopaka — Ettore — dodała dla jasności — Powinien zajmować pozycję pałkarza. Enzo będzie — dodała z przekonaniem, nie biorąc pod uwagę faktu, ze może chłopak wcale nie będzie zainteresowany grą. — Widzisz? Więcej zawodników z Dubaju i Gryffindor nas rozgromi, a Huff… nie uważasz, ze oni są zawsze niepozorni i potrafią niejednego zaskoczyć? Czytałaś o Turnieju Trójmagicznym w 1994 roku w Hogwarcie? Pamiętasz kto reprezentował Hogwart? Puchon. Jak mu tam było? Może ze względu na swoje ostatnie waśnie z innym, obrzydłym, ślizgonowatym Cedrikiem, nie potrafiłą sobie przypomnieć imienia.
Bell zdawała się nie widzieć reakcji Shenae, bo oto Echo leciała z kaflem do pętli i wszyscy gryfoni wrzeszczeli jak szaleni, a ona patrzyła w skupieniu i trzymała kciuki za Aleksandrę. Ha, chyba jej wyszło, bo puchonka obroniła i punktacja dalej pozostała niezmienna. Zrobiłą "hurra!" razem z reszta puchonów. Serio się wczuła. - No w sumie... całkiem nieźli - przyznała z uśmieszkiem, jakby to wcale nie było źle. A było. Przynajmniej dla nich, jako drużyny krukonów. - Jak to nie przychodzi? Że tak całkiem? Co z nim? - Dopiero teraz tak naprawdę spojrzała na dziewczynę. Chyba już powinna się była przyzwyczaić, że przynajmniej połowa ich składu co chwila się zmienia, ale i tak za każdym razem była rozczarowana kiedy ktoś rezygnował. - Kogoś znajdziemy i jakoś sobie poradzimy, nie? - zapytała optymistycznie, jednak szukając u niej potwierdzenia. - Nooo... - przytaknęła przeciągle, zastanawiając się czy rzeczywiście jest tak świetnie zbudowany. - Pewnie też im obrońca odpadł to go dali. - Zaśmiała się prawie bezgłośnie. - Cedrik Diggory - powiedziała niemalże natychmiast, bo skoro była krukonką, to nazwiska bez problemu zapadały jej (zazwyczaj) w pamięci. Właściwie to nie interesowałaby się tak tym tematem gdyby parę lat temu w Hogwarcie nie było Turniej Trójmagicznego i jej siostra nie brała w nim udziału. - No tak, coś w tym jest. Małe cwaniaki, w rzeczywistości mogą być bardziej przebiegli niż ślizgoni... Ale wiesz, w zasadzie to ten Diggory został wylosowany, a potem i tak nie wygrał - stwierdziła logicznie. Może jednak nie byli tacy sprytni? - Czyli nie powinnam im kibicować? - zastanawiała się na głos.
Shenae na chwilę zamilkla, skupiając się na grze. Jak na razie Ettore nic nie robił, więc powróciła spojrzeniem do grającej druzyny, splatając ręce na piersi. Trudno było powiedzieć komu kibicowała. Nie pokazywała tego w żaden sposób. Chwilę po tym, jak zawodnicy zaczęli tracić naprzemiennie kafla, zwróciła swoją uwagę na Bell. — No daj mi tego borsuka, bo mam ochotę cię znów trzepnąć — mruknęła patrząc na dziewczynę i pokręciła ze zrezygnowaniem głową — Cedrik Diggory… — właśnie tego imienia jej brakowało, a na jego dźwięk mimowolnie jej brwi nieznacznie się ściągnęły, co mógłby dostrzec tylko bardzo uważny obserwator — został wybrany na tle całej szkoły. Nie sądzisz, że to dostateczne wyróżnienie, nawet jeśli nie wygrał? Wśród tych dziesiątek łażących kretynów, jakich mamy w Hogwarcie, głównie zasilających grono Ślizgonów. Zamilkła, zastanawiając się nad Alanem. Sama nie była pewna dlaczego odszedł z drużyny. Ich ostatnia rozmowa zakrawała trochę o sprawy personalne. Zaczęła się zastanawiać czy chłopak był naprawdę tak niepoważny, żeby jej zlepki potraktować poważnie, czy ona była zbyt głupia, że w ogóle w pierwszej kolejności zmusiła kogoś tak lekceważącego do dołączenia do drużyny. Albo może żaden z tych powodów nie był prawdziwym problemem. — Nie mam pojęcia Bell, ale wiem, że to już koniec roku, a my pozbawieni jesteśmy filaru drużyny. Alan był wrzodem na tyłku, ale był bardzo dobrze grającym wrzodem. Nie wiem, czy w tak dynamicznym tempie znajdziemy kogoś dobrego, żeby go zastąpić. Brakuje nam też pałkarzy, z prawdziwego zdarzenia. To będzie naprawdę ciężki sezon — spojrzała na dziewczynę, zabierając jej borsuka i położyła go obok siebie — dlatego od tego momentu kibicujesz tylko nam. Jakkolwiek nie wydawała się surowa w tym momencie, chwilę później uśmiechnęła się kątem ust. Mimo wszystko to był naprawdę dobry rok gry. I drużyna tak samo udana jak w zeszłym roku.
Przytuliła do siebie proporczyk, bo bała się, że kiedy Shenae tak mówi, znowu przyjdzie jej do głowy go zabrać. Patrzyła kątem oka jak toczy się gra. Albo ścigający byli tak słabi, albo obrońcy świetni, bo od dłuższego czasu wynik nie zmienił się nawet o dziesięć punktów. Szukający też się obijali. - Nie dam - oznajmiła z uśmiechem. Nie miała pojęcia czy był aktualnie jakiś Cedrik w szkole i nawet się nad tym nie zastanawiała. Niedostatecznie uważnie patrzyła na krukonkę, żeby stwierdzić, że coś jest na rzeczy. - Oj tam. Miał po prostu szczęście - powiedziała, wymawiając wyraźnie ostatnie słowo. - Został wylosowany... A pamiętasz ostatni Turniej Trójmagiczny? Pierwsze miejsce zajął przecież laluś z Francji, za to na drugim był ślizgon. Ślizgonka w zasadzie, bo moja siostra. - W jej głosie słychać było nawet dumę. Nie każdy w końcu ma rodzeństwo, które najpierw ma szczęście zostać wylosowanym, a potem nawet całkiem nieźle radzi sobie przy rzeczywistej konkurencji. - Ale założę się, że gdyby to krukon został wybrany, to właśnie on by wygrał - dodała jeszcze z wielką pewnością. - Jednego już prawie mamy, wystarczy, że przekonasz tego... jak mu tam, brata Ettore. Nie byłabyś panią kapitanowa gdyby ci się nie udało - stwierdziła jak zawsze z optymizmem, posyłając Shenae uśmiech, który miał za zadanie jej również ten optymizm przekazać. One sobie rozmawiały, a tymczasem na boisku zaczęło się dziać. - Oho! Patrz! - zawołała, kiedy tylko Emmet zaatakował pętle. Korzystając z okazji, że Shenae na pewno zapatrzyła się na Ettore, chwyciła proporczyk, który przed chwilą (znowu!) jej zabrała.
Eva przybyła na trybuny, by obejrzeć mecz, jaki rozgrywał się między uczniami domu Ravenclaw, a uczniami z Salem, którzy gościli w Hogwarcie. Była bardzo ciekawa wyniku meczu. Kibicowała rzecz jasna uczniom swojej szkoły. Zająwszy miejsce w środkowym rzędzie trybun, zaczęła z uwagą śledzić przebieg meczu.
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
Kiedy dowiedziała się, że Szatany organizują nielegalny mecz, myślała że wyjdzie z siebie i stanie obok. Ani zdrowy opierdol, jaki od niej dostali, ani jej błagania nie pomogły - chłopcy zawzięli się na to swoje Creaothceann i nic nie mogło ich od tego odwieść. Choć wściekła i przede wszystkim rozczarowana Gemma nie odzywała się od tamtego czasu do żadnego z nich (sam ich widok, przypominał jej o tej smutnej zdradzie i łamał serce), nie mogła siedzieć sobie przy kominku i czekać aż w końcu ktoś przyjdzie do pokoju wspólnego, obwieszczając, że Chattanów wywalili ze szkoły. Dowiedziawszy się, o której planują to swoje "przedstawienie" przyszła wcześniej i wspięła się na trybuny. Wcisnęła się w kącik przy balustradzie. Nie chciała, żeby ją widzieli. Zależało jej na nich, ale skoro ich to nie obchodziło, nie chciała żeby o tym wiedzieli. Nawet ona nie była w stanie całkiem zapomnieć o swojej dumie. Widziała wchodzące na boisko postacie, ale z daleka nie mogła powiedzieć kim byli. Rozpoznała tylko swoich chłopaków. Siedziała pod takim kątem, że nie widziała tego co działo się, kiedy już się zebrali, ale na pewno uda jej się zobaczyć ich, kiedy wzbiją się w powietrze. Poza tym miała widok na coś znacznie ważniejszego. Z tej pozycji widziała, kiedy ktoś zbliżał się do boiska. W razie czego może udało by się jej ich ostrzec.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Mimo że Quidditch pod względem fenomenu był dla czarodziejów odpowiednikiem mugolskiej piłki nożnej, Ezra nie nazwałby się ogromnym fanem tego sportu - kompletnie nie orientował się w tabelach wyników, nie znał zawodników najsłynniejszych drużyn ani nie wiedział jakie miotły są w tym sezonie modne... W skrócie nie miał o tym kompletnie żadnego pojęcia. Kiedy jednak grała jego drużyna, Ezra stawał się kibicem z krwi i kości. Wraz z asortymentem w postaci Krukońskich przypinek na szatę czy dumnie prezentującego się kapelusza. Na trybunach zajął miejsce w jednym z pierwszych rzędów, na co mógł sobie pozwolić, bo uczniowie dopiero zaczynali się schodzić. Przy tym cały czas się rozglądał, mając nadzieję, że jego gryfoński przyjaciel zgodnie z obietnicą zechce zaszczycić go swoją obecnością, (i nie uciec ze wstydu na widok jakże cudownego kapelusza), bo zawsze jakoś tak przyjemniej kibicowało się z kimś. Zaraz jednak wrócił spojrzeniem na boisko, nie chcąc przegapić pierwszej akcji. Podejrzewał, że jego emocje porównywalne były do tych towarzyszących graczom, a nawet większe! W końcu oni mieli zadanie, na którym mogli się skupić, a wiedział, że wtedy najłatwiej zignorować nerwy. Zacisnął mocno pięści, kiedy Theo (bo podejrzewał, że to był on, ale z takiej odległości...) pomknął do obręczy i mocno cisnął kaflem. Punkty zdobyte już w pierwszej akcji? To bez wątpienia wzmocniłoby drużynę, więc... Do boju Ravenclaw!
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Leo poważnie rozważał ubranie się w barwy Hufflepuffu i zrobienie Ezrze na złość - ale jednak chodziło o sport, a Gryfon KOCHAŁ sporty za samą ich sportowość. Z tego właśnie powodu nie mógł pozwolić sobie na żarciki. Było ciepło, tak więc odpuścił sobie szaliki czy inne czapki. Założył za to niebieską koszulkę na ramiączka, na której za pomocą zaklęcia znalazł się wielki herb Ravenclaw (no dobra, znajomy mu to załatwił. Leo to beztalencie, wszyscy o tym wiedzą). Najważniejsze było jednak to, że był pełen sił i gotów do wspomagania Krukonów niesamowitym, gryfońskim dopingiem. Wpadł na trybuny spóźniony, bo w końcu to Leo. Jakimś cudem ścigający Ravenclaw zaraz po pochwyceniu kafla już trafił do obręczy, a trybuny zadrżały pod wpływem emocji widzów. Vin-Eurico sam mocno się do tego przyczynił, zdzierając gardło już teraz w pełnym zachwytu okrzyku. Przecisnął się do Ezry i zarzucił rękę na jego barki, nie odrywając wzroku od latających ponad boiskiem graczy. - To się nazywa początek meczu!