Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
To wszystko tak się szybko dzieje. Tu unik, podanie, rzut, ratunku! Podana piłka do Dahlii niestety w dość krótkim czasie wylądowała u Lailii. Jej na szczęście piłkę wyrwał Dex, który wykonał piękny rzut na bramkę przeciwnika. Niestety ta Puchoneczka znowu fartem obroniła. Co to ma być, Vanberg w ten sposób chce ją poderwać, czy co? Teraz ta chuda małpa brawurowo leci przez całe boisko z niebezpiecznym błyskiem w oku. Niestety, Haydena naszła chwila zwątpienia, on na serio się tej chudziny wystraszył! Na nieszczęście, to bardzo źle podziałało na jego kończyny, w rezultacie Puchoni bardzo łatwo zdobyli już trzecią bramkę. Nadzieja w Clarci. Hayden szybko podał piłkę Dahlii. Do boju!
Niestety, ale im dłużej trwał mecz tym bardziej beznadziejna stawała się Dahlia. Nagle wszystko wypadało jej z rąk, albo nie potrafiła czegoś złapać, albo była za wolna. Ogólnie trzeba przyznać, że dziś kompletnie nie miała formy i co gorsza nie wiedziała, z jakiego powodu. Na dodatek Chris nie pokwapił się, aby ją dopingować, co też samo w sobie było przygnębiające. Próbowała robić co mogła, ale niestety, na nic się to zdało. Co i rusz ktoś odbierał jej kafla, albo to ona miała dziurawe ręce. W końcu nawet Hufflepuff trafił do obręczy. Hayden chyba powinien podawać do kapitana, a nie do niej.
Co tu się dzieje, ta gra jest zbyt chaotyczna. Petrosek zdążył się przyczynić się do gola drużyny wymieniając jedno podanie. Toż to wyczyn! Po tymże manewrze Puchon trochę się zawiesił, nie ogarniając nic a nic co się dzieje na boisku. Siedział na miotle otępiały. Dopiero ryk jego własnych kibiców szalejących za jego osobą dał mu do zrozumienia, że strzeliliśmy gola. Ale jak to, to on go nie strzelił? On musi! Natychmiast włączył się do gry zabierając Dahlii brutalnie kafla, nie bacząc na pozytywne relacje łączące go z tą panią. Dys is kłidicz, bicz. Niestety, zapał trochę zmalał, skołowany chłopaczyna nie za bardzo wiedział, co ma teraz zrobić, gdzie atakować, więc podał do najbliżej znajdującej się Laili.
Co to ma być, czemu żółtki wygrywają? Niee, tak nie może być! Ustawka i tak będzie, wiadomka, za dużo razy jej ziomy dostały od tych nikczemnych puchonideł, ale mimo wszystko fajnie byłoby wrócić po ustawce na jakiś melanż do pokoju wspólnego. Dlatego widząc, że Marvel ma zmienniczkę, pomknęła w jej kierunku, mają nadzieję, że może ona naprowadzi ją na ślad znicza! Cwaniara z tej Clarci, hehe. No i faktycznie, gdzieś ta złota kuleczka blondynce mignęła, ale zaraz niestety zniknęła. Clara oczywiście zaraz poleciała w kierunku tego szybkiego błysku, ale niestety tam już po zniczu nie było ani śladu. No cóż, nie pozostało jej nic innego, jak dalej się rozglądać!
Eh... Już naprawdę miała ochotę zejść z boiska i usiąść na trybunach... Nie chciało się jej ruszać tyłka i w ogóle... Ale najwidoczniej sytuacja skupiała się na tym, że musiała... Bo jakże inaczej? Bezsensu trochę, ale dobra. Ciągłe podawanki... Dobrze, że Cass trafiła, bo słabo by było. A tak to mają coraz większą przewagę i mogą sobie spokojnie latać, jak takie wesołe pszczółki. Uśmiechnęła się lekko pod nosem. Pojawił się Petros... Na całe szczęście. Może miał więcej energii i optymizmu, że wygrają? Jej by się przydał taki zastrzyk, może powinna lecieć do Ulki na rozmowę motywacyjną? Ona by jej pomogła, ale nie miała na to czasu... Raz, dwa, pięć. Trzeba pomóc Petrosowi. Przejęła od niego kafelek karmelek i pomknęła ku pętlom Gryffindoru... I wcale się nie zatrzymywała! Trzeba było strzelać, zdobywać punkty i w ogóle wygrywać! Tak też zrobiła! Zamachnęła się i oddała strzał ku prawej pętli... Trzymamy kciuki!!!
Alan Howett
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Alan ledwo ogarniał, co działo się na boisku. Ciągle jakieś podania, latające tłuczki, a znicz pozostał niezłapany do tej pory. Wiedział tylko tyle, że Puchoni właśnie strzelili kolejną bramkę. Nie miał pojęcia, dlaczego jest taki rozkojarzony - może to wydarzenia ostatnich dni? Nie czas teraz na takie rozmyślania, bo oto Howett spostrzegł tłuczek i postanowił odbić go w stronę przeciwników! Muszą wygrać ten mecz i nie ma innej opcji. Przez chwilę wisiał w powietrzu, po czym nagle pomknął ze swoją pałką, odbijając piłkę w stronę zawodnika z drużyny Puchonów, jednak ta nie straciła piłki. A niech to! Nawet nie wiedział, kto oberwał, ale mniejsza z tym. No nic, trzeba celować jeszcze raz. poza tym Gryfoni jeszcze wygrają, spokojnie. Clarcia złapie znicz i będą mieli co świętować!
Co za beznadziejny człowiek z tego brata! Nie dość, że w nią wycelował to jeszcze nie trafił, a do tego spowodował, że musiała wystrzelić do przodu, aby złapać ponownie kafel i coś z nim zrobić? Nie miała chyba szans, żeby trafić, więc nie pozostawało jej nic innego jak? No właśnie? Pojawia się ścigający Gryffonów, a ona nawet nie ogarnia kto to jest... Dobrze. Zabrali jej kafla beznadziejne... Ech. Nie będziemy ich hejtować. Po prostu trzeba zabić brata. Jego mogła skasować, usunąć, albo nie wiem. Cokolwiek! Niedobry! Paskuda następna... No cholera jasna! Przecież on chciał ją zabić! Trzeba mu znów szare komórki przeprogramować, bo chyba poczuł wiatr we włosach. Chamstwo! Dobrze. Kiedy już cała złość z niej uleciała musiała znaleźć pałkarza, żeby wytłumaczyć mu, że tamten Howett potrzebuje ręcznego wsparcia od Puchonów.
W pewnym momencie puchoni zdobyli kolejnego gola co było jakimś przekleństwem. Szło im coraz gorzej i nie mogli strzelić gola, co za beznadziejny mecz. Przez chwilowy pisk żółtych, nie ogarniał co się dookoła dzieje, ani kto ma piłkę. Jednak jakimś cudem kafel ponownie znalazł się w jego łapkach, więc nasz zdolny ścigający pędem puścił się w stronę bramki puszków. Tym razem z nadzieją, że ich laska pilnująca bramek ponownie będzie podziwiać chmury. Niestety ktoś po drodze się na niego zaczaił i takim oto smutnym sposobem, Vanberg stracił kafel.
Patrzcie państwo, jego podanie się udało. Ba, nawet dzięki niemu Laila mało co nie strzeliła bramki! Niestety jej podstępny braczek jej to uniemożliwił. A było tak blisko! Brzydki brat, niedobry! Niestety, biednej Laili piłkę odebrał niebezpiecznie skuteczny Dex. Trzeba mu w tym przeszkodzić! Petros poczuł nowy zryw energii i potrzebę przyczynienia się wyniku gry. Rzucił się na Dexa, mało nie zwalając go z miotły, wyrywał mu upragnionego kafla i w obawie o rewanż szybko odrzucił go do Cass. Brawo, Gavrilidis.
Ojej, co się działo się! Cassandra strzeliła gola! Była tak podekscytowana, że kompletnie przestała czuć zmęczenie. Obserwowała co się dzieje, na boisku i głośno dopingowała Lailę, która mogła strzelić gola. Musieli wygrać, tak dobrze im szło! Wszystko tak naprawdę było w rękach i miotłach Gwen/Marvela. Widząc szybującego Petrosa, postanowiła się ruszyć z miejsca. Już wystarczająco kibicowała i ociekała w chwale czy jak to tam inaczej ująć. Boże kończą mi się pomysły na posty. Zrównała się z Petrosem, dając znak, że może dalej poprowadzić piłkę, ponieważ jemu zaraz stadko Gryffonów utrudni drogę. Prędko chwyciła kafla, szybując do pętli. Zamachnęła się i znów miała to dziwne przeczucie. Oj, szczęście nie opuść Cassandry Elizabeth Lancaster!
Podczas gdy inni koncentrowali się na kaflu i tłuczkach, Gwen uważnie rozglądała się za zniczem. Nie lubiła przegrywać, a bardzo chciała przysłużyć się swojemu domowi. Była duma z przynależności do Huffelpuffu, więc chciała wygrać. Nie wzgardziłaby dodatkowi punktami. W końcu, kto by tak zrobił? Na pewno nie ona. Jednakże złoty znicz był strasznie szybki i złapanie go nie należało do łatwych zdań. A wiadomo, że szukający przeciwnej drużyny też czai się gdzieś w pobliżu. Nie ułatwiało to zadania, Gwen. Dziewczyna w końcu wypatrzyła złoty blask. Ruszyła w pogoń. Już prawie. Wyciągnęła rękę, ale. Znicz przyspieszył i zniknął jej z oczu.
Co tu się dzieje, ratunkuuuuu. Pełna mobilizacja gryfońskich umiejętności, zapału i tego wszystkiego, co jest potrzebne do należytej obrony tych durnych pętel! Uważnie obserwował jak wyrywają sobie piłkę, kotłują się, olaboga, zwalają z mioteł własne siostry. Ale co to? Ta chudzina znowu ośmiela się go atakować! Tym razem się nie da tak łatwo! Elegancko ustawił się w odpowiednim miejscu wyczuwając zamiary dziewczyny (nie, to nie był fart, to kwintesencja umiejętności i intuicji!) i złapał kafla. Odrzucił go natychmiast Dahli. Zrób z niej użytek, kobieto. Wygramy, musimy! Do boju!
Ależ Dahlia bardzo chciała robić z niego użytek, naprawdę. Ale po prostu jej forma drastycznie spadła. Albo po prostu miała niesamowitego pecha. To też całkiem prawdopodobna wersja (zważywszy na szczęście autorki do kostek heheheh), niestety. Tak czy siak latała znów z jednego miejsca do drugiego, próbując przechytrzyć puchonów. Jaka szkoda, że nie wiedziała, iż niebawem Clara zdobędzie znicz! Poki co dała z siebie wszystko, aby odebrać piłkę od Haydena. Rzuciła się pędem na pętlę Hufflepuffu, zgrabnie ich wszystkich wymijając. Tak, tak, w końcu udało jej się ulecieć parę metrów dalej! Co więcej, miała czyste pole do rzutu, co więc uczyniła. Kafel szybował wprost do obręczy przeciwników!
Brawo Cass! Świetnie! Ulka pełna zdumienia śledziła jak Lancaster pędziła przez boisko z dopiero co zdobytym kaflem. A potem strzał, kolejny punkt dla Hufflepuffu! Mugolaczka radośnie klaskała próbując nie stracić równowagi. Co jakiś czas też szukała wzrokiem Gwen, żeby sprawdzić, czy pracę nad złapaniem znicza posuwają się do przodu. Ale zaraz znów wracała do reszty gry, pilnując Dahlię i Dextera, który już raz trafił w pętlę, a więcej takich akcji nie chcemy. Kiedy jej powieki opadły dosłownie na ułamek sekundy, mignęła jej dokładna scenka, gdy piłka wpadała do pętli, otworzyła szybko oczy i zamrugała. Czyżby mini wizja w trakcie meczu? Interesujące. Tylko... czyje to pętle? Aha, więc wizja dość bezwartościowa... Mimo to zaczęła się intensywnie rozglądać za kaflem, pilnując wciąż bramek. Nawet wypatrzyła w tłumie Vanberga... kiedy zauważyła kątem oka tłuczek lecący z impetem do najdalszej pętli... Słodka Helgo! Ulka szybko ruszyła w tamtą stronę, ale nawet nie musnęła kafla palcami. Umknął jej zupełnie i przeleciał przez pętlę. No jasne... Teraz zauważyła Dahlię, no no no, nieźle. Westchnęła ciężko, licząc, że chociaż znicz wpadnie prędzej w ręce Puchonów.
Miała wrażenie, że i tak zaraz wszystko walnie o ziemię, więc to nie ma sensu. Uleciała z niej też cała energia. Nie potrafiła się skoncentrować przez uderzenie, które zadał jej brat, a do tego coś się działo z miotłą. Nie ogar w życiu Laili i to akurat teraz. Pokręciła głową. Miała jedną, jedyną ostatnią szansę zapewne, bo słyszała początkujące wiwatowanie obu trybun... Chyba już nie obserwowali ścigających, a raczej szukających, bo szukający z obu drużyn zaczęli się rzucać po boisku i jakieś rzeczy dziwne odprawiać. Wzruszyła ramionami. Musiała coś zrobić z tym kaflem. Zaczęła lecieć w stronę pętli Gryffonów... I włożyła w to całą swoją nienawiść oddając rzut... Oby celny.
Grig oczywiście jak zwykle czatował pod swoją bramką, czekając jak jakiś naiwny ścigający puffku zechce ją zaatakować obręcze. Przez chwilę pocieszył się z ich drugiego gola, ale zobaczył jakąś małą puchonkę, która próbowała zdobyć kolejnego gola. Niestety tłuczek dość niefortunnie leciał, więc zdołał tylko podać do drugiego pałkarza. Co i tak było całkiem niezłe jak na niego, w końcu ledwo uczył się latać na miotle. Jednak teraz zorientował się, że uwaga wszystkich nie jest skupiona na tym co się dzieje przy bramkach gryfońskich, tylko na szukających. Grigori zobaczył jak ich szukająca mknie, według niego, szalenie szybko i nie bacząc na własne życie w stronę czegoś, czego on w zasadzie nie widział. Jednak wybuch radości po stronie czerwonych, uzmysłowił mu, że złapała znicza. Zdumiony Orlov zaśmiał się wesoło i w ostatniej chwili uchylił się przed tłuczkiem, który drugi pałkarz chyba z powrotem mu podał. Na początku miał ochotę go zabić, ale potem zapomniał o tym, bo po pierwsze musiał wylądować na ziemi, po drugie po raz pierwszy w życiu cieszyć się z wygranego meczu quidditcha.
Sytuacja na meczu naprawdę nie wyglądała najlepiej. Puchoni przez długi czas mieli przewagę dwudziestu punktów. Jednakże w pewnym momencie bardzo niespodziewanie Dahlia przejęła kafel i gdy chyba nikt się nie spodziewał, pognała na bramkę. Najwyraźniej było to zaskoczenie nawet dla obrończyni, bo kafel wprost idealnie przepuściła, tym samym pozwalając Gryfonom strzelić gola! Vanberg głośno zawołał znów wykonując kilka obrotów na miotle. Potem wszystko trwało chyba sekundę. Ledwo puchoni dostali piłkę rozległ się wielki krzyk na widowni. To nie był kafel, więc Vanberg szybko powędrował wzrokiem do szukających, modląc się by to Clara miała w ręku złotą piłeczkę. I tak właśnie było! Muzyk jeszcze głośniej się wydarł i pędem puścił się za swoją koleżanką z drużyny. Dorwał ją gdzieś na murawie, gdy już bezpiecznie stała, mając ochotę się na nią rzucić. Oczywiście ostatecznie jedynie po prostu do niej podbiegł i mocno ją przytulił, obracając parę razy nad ziemią. - Idziemy do wieży opić zwycięstwo i zdrowie naszego bohatera! - krzyknął głośno wciąż trzymając Clarę i dając tym samym znak wszystkim innym Gryfiakom by ruszyli do zamku, gdzie koniecznie musieli opić ten mecz. Nawet stracił ochotę na obicie twarzy Fabiano, to może poczekać, na razie czuł cholerną satysfakcję po prostu z tego, że ich drużyna okazała się lepsza niż jego i mieli to przeklęte, wyczekiwanie zwycięstwo. Panny Hepburn wcale nie miał ochot na razie puszczać, uznał bowiem, że jako bohatera meczu, zaniosą ją na rękach do pokoju wspólnego. Jako, że tam było bardzobardzo dużo schodów, to zawołał swojego nowego kumpla, Orlova, i tak też w dwójkę, niosąc ich znakomitą szukającą na rękach, udali się do pokoju wspolnego! Słodkie zwycięstwo!
Przez cały dzień na Hogwarckich korytarzach słychać było charakterystyczne okrzyki dopingujące drużynę Ravenclawu lub Slytherinu. Oczywiście nie zabrakło magicznych plakietek, flag i wszelakich innych ozdób mających na celu podkreślenie komu się kibicuje. Późnym południem na boisko powoli zaczęli schodzić się zarówno kibice, jak i osoby reprezentujące grające dziś drużny. Wśród radosnych okrzyków rozległ się głośny gwizdek sędziego - dziś była to urocza Mary Abney, ubrana w swój puchoński dresik. Kobieta podrzuciła wysoko kafel, rozpoczynając tym samym rozgrywki.
Mary rzuciła i wyszła liczba nieparzysta, czyli w tym przypadku mecz rozpoczynają ślizgoni. Jeden ze ścigających musi przejąc piłkę i rzucać wedle tych zasad. Przypominam, że kośćmi rzucamy w tym temacie.
Jak to się stało, że Villiers postanowił zgłosić się do ślizgońskiej drużyny latających fejmów? To całkiem zabawna historia! Po prostu przyszedł i stwierdził, że chce. I tyle. Koniec. Morał z tego taki, że po raz kolejny Casperek otrzymał to co sobie zażyczył i to nawet podwójnie, bo został kapitanem. Nono... Taka funkcja uprawniała go do legalnego używania mydła z prefekciarskiej łazienki. Tyle radości! Podwójna piana! Zaśmiał się może trochę zbyt nerwowo, jak na wyluzowanego Ślizgona, który cieszy się życiem, że idzie skopać tyłki Krukonom. Powinien dopingować swoją drużynę i trzymać za nich kciuki. Właśnie widać, jak to robił, bo zwyczajnie ostatnie treningi poszły im w miarę i stwierdził, że... Że to sytknie. Ci co chcieli ćwiczyć chyba mieli jeszcze od tego te dziwne lekcje kłidicza. Powinno być dobrze. Najwyżej spalą go na stosie... To nic. To całkiem ciekawa śmierć. Na pewno się wpisze w karty historii Hogwartu obok Salazara. Mhm. Tyle wygrać. Uśmiechnął się sam do siebie zaraz ruszył w stronę szatni, aby przebrać się w szaty i wziąć swoją miotełkę... Całkiem ciekawa sytuacja przecież... Na boisku fanów moc, więc można grać... Wzruszył ramionami odpowiadając na czyjeś pytanie, którego nawet nie zrozumiał. Ach tak... Miał rozpocząć mecz. Super... Dlatego ruszył swój leniwy tyłek kapitański, aby uścisnąć dłoń tej dziewczynki... Jak jej tam? Krater? A nie... Carter... Nieważne. Zatem wsiadł na miotłę i wzbił się ku niebu. Po chwili w jego dłoniach znalazł się kafel... I teraz co z nim zrobić? Niebieskie pchełki były chyba gotowe mu się oddać za tę piłkę, a zatem? Niebieskie pchełki zaatakowały go bezczelnie i bezsensu... Już na wejściu... O te małe dziołchy... Niefajne.
Keith Everett
Rok Nauki : VII
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Everett dawno temu pogodził się z tym, że po tym jak zleciał z miotły, wywalono go z drużyny. Owszem, lubił ten sport, ale jednocześnie nie brakowało mu jakichś idiotycznych rozgrywek na tyle, by znów próbować dołączyć. Szczególnie, że tak bezmyślnie go wyrzucono! Everett wcale nie był za słaby na grę, po prostu tamtego dnia źle się złapał miotły. A przynajmniej święcie w to wierzył. Mimo wszystko, ten mecz Keith postanowił potraktować jako próbę, możliwoć ponownego dołączenia do drużyny quidditcha. Nie, żeby jakoś cholernie mu na tym zależało... raczej była to próba udowodnienia, że da radę. Dlatego, kiedy go poproszono, by mimo wszystko spróbował dołączyć do rozgrywek - bez wahania się zgodził. Nic nie tracił, a mógł udowodnić, że wyśmienicie się nadaje do gry, a jego tusza może stracić nieco kilogramów przy quidditchowym wysiłku. Inaczej mówiąc, nie trzeba było go długo namawiać. Raczej przekonać trzeba było resztę drużyny, która miała wątpliwości, czy Everett w połowie meczu nie ześlizgnie się w dół! Chłopak od razu po sygnale gwizdka wzbił się w powietrze i czując powiew chłodnego powietrza wykonał kilka niewielkich obrotów. Nie mógł jednak długo cieszyć się wrażeniami tej pozornej wolności, bowiem mecz się rozpoczął, a co więcej jakiś Ślizgon nieopodal pędził z kaflem w ręku. Krukon cicho do niego podleciał i bardzo niespodziewanie wyrwał mu kafel. Już chciał lecieć do przeciwnych bramek... ale przecież był tak łatwym celem! Zaraz któryś z zielonych podleciał do niego i bez problemu przejął piłkę. Może miał za mało sił, żeby z nią uciekać po całym boisku i odpychać innych ścigających?
Ale no gdzie z tymi łapami? No gdzie? No po jego kafla? Wracać do szeregu! Cokolwiek, gdziekolwiek chcesz udowodnić to nie wolno zabierać mu zabawki. Taki z niego obrażalski typek, że jeszcze się zemści i skończy się zabawa i promocja na radosne uśmiechy. Casper Hejter Villiers wita na swojej dziwnej planecie... Przeniósł spokojny wzrok na człowieka, który spróbował odebrać mu kafel i chyba chciał z nim porozmawiać sam na sam. Znał go? Keith? Ach, no tak. Słyszał coś. To ten chłopiec, który planuje wygląda, jak rękojeść miotły, albo jeszcze mizerniej. Zresztą nieważne. Mógł sobie być jakikolwiek. Kogo to w ogóle obchodzi. Jego teraz na pewno nie. Także ruszył za nim w pogoń i pchnął delikatnie na bok, żeby nie spadł z miotły, jak ostatnio. Na razie miał dość ludzkich istnień na sumieniu i wolał sobie nie dokładać problemów. Uśmiechnął się zatem pobłażliwie i zanim ten się mógł zorientować, co jest na rzeczy to Casper mknął już ku pętlom Krukonów, którzy chyba jeszcze nie do końca się rozgrzali, ale to dobrze. Dobrze dla Ślizgonów, którzy lubią wygrywać, ale czym tym razem będzie im to dane? W sumie długo się nie zastanawiał. Po prostu skierował się z kaflem na odpowiednią pozycję i zaraz oddał strzał z naciskiem na to by skosić obrońcę... Chcemy te punkty! Badums. Będziemy pić.
Cedric z pewnością nie był dzisiaj w formie! Znaczy nie był w tej formie już od jakiegoś tygodnia, ale nie ma zmiłuj, przecież nie mógł zostać w mieszkaniu i olać meczu, nawet on miał na tyle przyzwoitości, żeby odkopać się spod kołderki i przytaszczyć swoje szanowne cztery litery na mecz... ugh, łatwiej by było gdyby grali z takimi gryfonami, albo puszkami, ale nie, oczywko musieli trafić im się ślizgoni. Super. Ustawił się przy pętli, próbując zatuszować ziewnięcia. W końcu jednak przestał zasłaniać usta, bo doszedł do wniosku, że w obecnym jego stanie, trzymanie miotły jedną ręką może nie skończyć się za wesoło. I właśnie dlatego, kiedy ziewał przeciągle, przepuścił piłkę, która pojawiła się dosłownie ZNIKĄD. Zaraz za nią pojawił się Casper, więc może jednak nie tak dosłownie... znikąd, ech. W każdym razie Ced zaklął siarczyście. Oho, czyżby przepuszczona bramka go zabolała? O tak, tak, zraniona duma i te wszystkie ambicje krukona, wiadomka. Posłał kafla jednemu ze ścigających, a sam ustawił się w pozycji bardzo bardzo bojowej.
Keith Everett
Rok Nauki : VII
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Szlag by trafił cały Slytherin! Chociaż prawdę powiedziawszy zawsze było wiadomym, że zieloni mają nieco lepszą drużynę niż ta Krukońska. Wszakże jacy gracze byli z zaczytanych w książkach, poczciwych kujonów? Niemniej jednak, Everett na pewno bardzo ów mecz chciałby wygrać, może nie tak bardzo jak konkurs z historii magii, ale jednak! Kiedy więc jakiś Ślizgon strzelił gola, Kieth zaczął marudzić pod nosem, przeklinając cały Slytherin. W międzyczasie powoli poleciał w stronę bramki, by przejąć kafel od Cedrica. Jednakże podstępni Ślizgoni dość szybko go otoczyli, więc Everett postanowił bezpiecznie przerzucić piłkę do drugiego ścigającego ze swojej drużyny.
Wprawdzie sama była zdziwiona swoją decyzją, ale postanowiła zagrać w najbliższym meczu quiddicha. Trzeba próbować nowych rzeczy, a co! Przynajmniej w powietrzu nie spotka rudego świra, przynajmniej taką żywiła nadzieję. Kondycję miała całkiem niezłą, więc istniało spore prawdopodobieństwo, że nie zawiedzie swojej drużyny i może nawet uda jej się złapać kafla, a gdyby wrzuciła go do bramki, to w ogóle byłaby już ogromna euforia! Byłoby wspaniale. W każdym bądź razie jako tako pojęcie o tym sporcie miała, wiedziała co to jest tłuczek i czego szuka ścigający, więc pełna pozytywnych myśli udała się na stadion. Pierwszy raz nie będzie obserwowała wydarzeń z trybun, a brała w nich udział - świetnie! No nie! Już na samym wstępie, kiedy tylko odebrała kafel od Keitha, jakiś Ślizgon wyrwał go jej z rąk. Co za bezczelny, okropny, wredny! No dobra, wiedziała, że takie są zasady i wszystkie chwyty dozwolone (prawie), ale nie chciała zawieść drużyny. Jak mogła jeszcze przed rozpoczęciem swojej sportowej kariery ją zakończyć? No nic, może następnym razem się uda. Zawisła zatem w powietrzu, mając nadzieję, że Ślizgoni stracą kafel.
Co też ją podkusiło, aby wziąć udział w meczu? Ślizgonom brakowało szukającego, a ona tak cholernie chciała, żeby wygrali, że sama zgodziła się aby pełnić tą funkcję. Czasami zaskakuje samą siebie, doprawdy. Patrząc na trybuny pełne kibiców na przemian miała napływy odwagi i dziwnej obawy, że przegrają. Musieli wygrać ten mecz! Pierwszy raz grała w meczu, na miotle nie latała doskonale, ale po pierwszych kilku minutach meczu przyzwyczaiła się i teraz mknęła po boisku, lawirując między słupkami w poszukiwaniu złotej piłeczki. Zobaczyła gdzieś złoty błysk, chyba nawet w pewnym momencie znicz przemknął jej przed oczami, ale nie była nawet pewna tego, co zobaczyła.
Cóż na to poradzić, ale tym Ślizgonem była właśnie Zo. Po nieudanej karierze w Beauxbatons, została wypuszczona na boisko pod przysięgą, że nikogo już nigdy nie połamie. Obiecała, że będzie się starać ze wszystkich sił. Póki co upłynęło kilka minut, a wszyscy byli cali. Nawet Krukonka, której odebrała kafel wyszła z tego bez szwanku. No no, możecie być dumni ze Ślizgonki, bo dla niej to było wytężenie całej siły woli. No to wio! Od małego latała na miotle, więc teraz wzbicie się w przestworza i wyminięcie przeciwników nie było dla niej dużym problemem. Nastawiona bojowo musiała jedynie uważać zeby nikogo nie potrącić łokciem, bądź gorzej - nie staranować. Wytężyła całą swoją wolę walki - a muszę przyznać, że ma jej chyba nieskończone pokłady - i dokonała rzutu, idealnie trafiając w stronę bramki. Teraz było tylko kwestią sekund czy ktoś go obroni czy nie. Ktoś mówił o piciu? Ona już w myślach kalkulowała promile.