Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Ależ ten Marian jest podekscytowany. Będzie grał kłidicza! W dodatku na bardzo fajnej pozycji szukającego drużyny krukonów. Oczywiście od samego rana cieszył się jak głupi, że będzie reprezentował swój dom, ale stres zaczął rosnąć wprost proporcjonalnie z każdą godziną. Zostało jeszcze pięć minut do meczyku. Zdenerwowany stał przed bramą zanim się otworzy. Dokładnie wszystko sprawdził, czy aby dobrze założył ochraniacze i po chwili już wyleciał na miotle. Oczywiście trochę się chwiał, ale da sobie radę. Niestety trochę się odłączył od gry, jednakże piski podnieconych kibiców obudził Shelleya ze snu i zaczął uważnie wypatrywać znicza. Parę razy przeleciał koło nosa, ale krukon nie zdołał go złapać, więc zaczął latać na miotle wokół boiska. Może w końcu ujrzy znicz i w końcu go złapie?
Mecz mecz, wreszcie mecz, wreszcie Carter ma mega władzę i może kogoś tą pałą zdzielić, jak ją za bardzo zdenerwuje. Jaka właściwie była rola kapitana? Powinna im wszystkim przemowę ułożyć? Żeby wszyscy się starali i skopali ślizgonom dupska, ale to wszyscy już od dawna wiedzieli. Więc ta huczna nazwa to była tylko etykietka. Nie poczuwała się do sentymentów, jak będzie trzeba, to wszystkich opierdoli. Lubiła sobie czasem pokrzyczeć na takiego Mariana. No, ale teraz to nieważne, bo właśnie zaczął się mecz, a ona już wisiała w powietrzu. Chciałaby powiedzieć, że ją takie akcje jakoś ekscytują, ale minę miała raczej znudzoną. Kłidicz miał zredukować jej nadpobudliwość i agresję. Wszyscy dookoła już po dziurki w nosie mieli jej wiecznego dźgania, kopania i bicia bez powodu, a przecież ona się z nimi tylko bawiła. Nie rozumieli jej. Więc szukała rozrywki na miotle! W końcu piłka znalazła się w zasięgu jej wzroku. Dobra, cały czas się na nią gapiła, ale teraz jakby bliżej i...OJEZU OJEZU! Ta sprytna ślizgoneczka chciała jej tu nabrudzić w punktacji! (Chyba już i tak nabrudzili) Nieważne! Ponoć pałkarze silni i umięśnieni być mają... no to patrzcie na Paker Wilson! Te bicepsy, no szał ciał! No to zamach i jebło i znowu jebło, bo na początku coś nie wyszło, a piłeczka poszybowała w stronę Zoe. Bardzo chciała trafić w dupę Kacperka, który się do niej znacząco uśmiechał, jakby był niby lepszy... pffff. Wysypie mu na łóżko stos polnych patyczaków i zobaczymy kto tu się ostatni pośmieje.
No dalej, dalej! Zoe modliła się w duchu żeby jej rzut zebrał od razu punkt. Mieliby wtedy dwukrotną przewagę, a ona prawie posikałaby się ze szczęścia! Niestety modły chyba kierowała do nie tego diabła co potrzeba, bo Carter mimo dłuższej chwili gapienia się obroniła bramkę. A Zo tak bardzo prosiła żeby chociaż spadła z miotły w trakcie czy co! Naburmuszona Czempionka z powrotem przejęła kafla i już chciała się znowu zamachnąć... Ale, ale. Co to, teraz wszyscy na nią? Rozejrzała się w morzu twarz aż ujrzała znajomą sylwetkę Caspra, do którego podała piłkę, tym samym unikając zderzenia z kimś kto leciał wprost na nią. No proszę, ona nie może nikogo połamać, ale ją to już można. Poszybowała nieco wyżej. Stąd miała lepszą widoczność. Niech tylko znowu dostanie kafel w swoje ręce, a tym razem nie obiecuje, że komuś nie urwie przy tym ręki. Hola, hola, tak bardzo chciała dzisiaj świętować!
Ogółem to nieważne czy wygrają czy przegrają! On dzisiaj i tak będzie pił, więc cała drużyna jest/będzie zaproszona na jakieś chlańsko w pokoju wspólnym i on już zadbał oto, żeby znalazł się tam odpowiedni towar. Należało się im. Za te wszystkie treningi i inne dziwne rzeczy. Do tego teraz te mecze ruszyły i to na pewno nie będzie ich ostatnie starcie... Co do Violet! Była szukającą! Musiała się zgodzić, w końcu jemu się nie odmawia... A jakby odmówiła to wykorzystałby, któryś ze swoich darów natury... No przecież trzeba trzymać ludzi w ryzach! W sumie nie chciał bagatelizować Krukonów, jako swoich przeciwników... Zatem nie spuszczał z nich wzroku. Zauważył, że Zoe chciała strzelać do pętli, ale ten Krater już ruszył z kijem. No kurde... Jak jakaś niewyżyta matka... Podleciał do niej i krzyknął: - Nie przesadzaj kochanie, bo Ci żyłka pęknie. - I tyle z jego złośliwości... Przynajmniej nie zrzuciła mu zawodnika z miotły i mógł lecieć dalej, by wspierać Zoe, która podała mu kafla. Wypadałoby teraz coś z nim zrobić. Dobra faza by była gdyby teraz rzucił, ale nie spodobało mu się to, że Cedrik jest gotowy przyjąć wszystko na klatę, więc zamachnął się niby do rzutu, ale chytrze podał do Zoe, na której nie skupiała się teraz uwaga Kratera... Do tej akurat pokazał jęzor! A niech ma!
Kiedy big Z. się już rozkręciła wszystko i wszystkich uważała za pewniaki. Według jej psychologa właśnie to ją gubiło i doprowadzało do otworzenia puszki pandory, czyli uzewnętrznienia wszystkich emocji które się w niej tłumiły. O masz Ci los. Teraz ponownie trzymając kafla była panią świata, zwłaszcza przy ich zajebistej, ślizgońskiej strategii. Czuła jak wiatr mierzwi jej włosy, a zimne powietrze szczypie w policzki. Czuła dziki pęd na miotle kiedy tak szybowała w kierunku bramki Krukonów. Czuła ciężar kafla w swoich rękach... O jednak, już nie czuła. Zdezorientowana zaczęła rzucać spojrzenia we wszystkie strony, a gdyby tylko z jej oczu potrafiły się dobywać błyskawice, 3/4 graczy i widowni byłoby właśnie usmażonych od jej wściekłego spojrzenia. A kto miał czelność jej odebrać piłkę? Ona to zapamięta! A nic nie boli bardziej niż cios w splot od zezłoszczonej Zoe, która czy walnie pięścią czy głową wyjdzie na to samo, bo zazwyczaj jej widoczność właśnie kończyła się na wysokości splotu. No mniejsza z tym. Jedyne co mogła zrobić to puścić kilkusekundową wiązankę najróżniejszych, wymyślnych przekleństw jakich nie wypada mówić nawet starej, rozepchanej kurtyzanie. No a kiedy już wyrzuciła to z siebie, rzuciła się w pościg za tym przebrzydłym złodziejem!
Mecz trwał już jakiś czas. Wave lubił ten sport i czasami grał w drużynie Krukonów. Jak na złość Ślizgoni wygrywali. A chłopakowi zależało, żeby to jego dom wygrał. W końcu grał nie dla przyjemności, a wygranej. Tak się złożyło, że kafel trafił teraz w jego ręce. Niestety znajdował się za daleko od bramek Slytherniu, żeby trafić. Dlatego też rozglądał się po boisku w poszukiwaniu swojej drużyny. Owszem, chciałby trafić, ale nie będzie się porywał na coś, co jest skazane na nie powodzenie. W końcu to gra zespołowa, a nie indywidualna. Pośród zawodników wypatrzył swoich. Jednak za nim rzucił do kogoś kafla wyminął paru Ślizgonów, żeby mieć pewność, że piła trafi do właściwych rąk. W polu widzenia znajdował się zawodnik z Ravencalwu. Wave celnie podał do niego.
Keith Everett
Rok Nauki : VII
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Keith krążył nieopodal bramek, tak naprawdę nie rwąc się jakoś bardzo do gry, a raczej czekając, aż ktoś inny przejmie kafel i ewentualnie poda go do Everetta, którego akurat nie obstawiali żadni ślizgoni. Cóż za niewiarygodna taktyka, sprawił, że większość graczy o nim zapomniała! I się opłaciło, bowiem, kiedy tylko przejął piłkę od innego Krukona, swobodnie mógł polecieć w stronę Ślizgońskich, wielkich bramek. Niestety mimo tej znakomitej taktyki, jakiś sprytny przedstawiciel przeciwnej drużyny przewidział jego taktykę i zaczął nieopodal niego krążyć. Cóż więc pozostało Keithowi jeśli nie odrzucić kafel do innego ścigającego?
Wave znów wszedł w posiadanie kafla. Fortuna im dzisiaj nie sprzyjała. Nie dość, że nie trafili ani jednej bramki, to jeszcze ciągle podawali między sobą. Było to frustrujące, ale jeszcze mecz się nie skończył. Wszystko się mogło zdarzyć. A nuż ktoś z Krukonów trafi? Cóż, Wave wiedział, że raczej on tym szczęściarzem nie będzie. Za wiele go w życiu nie miał. Waverley kluczył pomiędzy zawodnikami, ale jak się okazało Ślizgoni już mu siedzieli na ogonie. Lada moment na pewno mu zabiorą piłkę. Ford naprawdę robił, co mógł, ale kafel został mu zabrany. Fortuna znów z niego zakpiła.
Wszyscy dobrze się bawią? Dobra wiksa? Podkręćcie muzykę, bo Casper dopiero zaczyna... Razem z Zoe... To chyba jedna z dziewczyn, z którą nie miał romansu ze względu na relacje zawodowe (mecze) lubił z nią grać, gdyż była pewna w tym co robi... Ona podejmowała decyzje szybko i nie bała się konsekwencji. Takiego człowieka potrzebował do duetu z nim, dlatego nie wahał się, kiedy zaproponował jej, aby wyszła na boisko dzisiaj... Sam jakoś nie czuł się chyba w formie. Latali od jakiegoś czasu, a jemu udało się wrzucić tylko raz kafla i nic więcej się nie działo. Gdzie jest ich szukający? Może wreszcie wziąłby się do roboty? No on kurde nie wytrzyma... Jeszcze Zoe straciła kafla i potem się działa jakaś impreza, że musiał lecieć do tego chłopczyka z Ravu po klejnot, który był dla nich najwazniejszy. Jasne, że dostał to czego chciał, ale nie omieszkał zrugać ich szukającego. - Szukaj znicza do jasnej cholery! Widzisz co się dzieje! - Tak jakby ten motywujący tekst kapitana mógł w czymś pomóc. Przecież nie pomoże. Przecież znicz i tak robił co chciał, ale pomimo to wiedział, że to w jakiś sposób spowoduje napływ emocji, może nie pozytywnych, ale jakiś na pewno... A więc co? Ach tak! Kafel! Jeszcze leciał do niego bezczelny, następny Krukon. - Zoe! Łap! - A sam miał ochotę znaleźć SMS i wytłumaczyć jej do czego jest tłuczek, bo chyba się zapomniała! Fuck him life.
W jednej chwili obróciła się o 180 stopni i złapała kafel, bo co innego w sumie mogłaby zrobić. - Tak jest, panie kapitanie - mrugnęła w stronę Caspra i pełna aprobaty pomknęła prosto w stronę bramek przeciwnika. Teraz to naprawdę była pełna wibrujących w niej emocji. Rzucił się tabun Krukonów na maleńką Zoe? Odebrali jej piłeczkę? A to peszek! Teraz to ona miała w posiadaniu cenny skarb i nie zamierzała go nikomu oddać. Zerknęła w stronę trybun raz, a żeby się upewnić, że jej niewinne szturchnięcia nie zostaną przez nikogo zarejestrowane. O, jakiś Krukon na jej drodze. Bach! - Sorki - rzuciła z miną aniołeczka, odbijając się od czyjegoś barku. Łup! Ojejku, znowu kogoś obiła zupełnie przypadkiem. Rety, rety, ależ z niej niezdara! Och popatrzcie już była pod bramką, teraz tylko musiała wykonać rzut. Niby nie musiała brać wielkiego zamachu, ale skrycie wierzyła, że jeśli zrobi większy to kogoś z tyłu trafi w brzuch. W ostatniej chwili jednak zrezygnowała, bo nie daj Boże ktoś to przyuważy i więcej bidulki na boisko nie wpuszczą. Hyc! Kafel poszybował w stronę bramki, a Zo teraz obrała modlitwy do drugiego diabła i może ten lepiej ją wysłucha, niż pierwszy poprzednim razem. Dawaj, dawaj, dawaj, Zoe obiecuje, że ten jeden wieczór postara się być przez chwilę kochana.
Cedrika chyba znów złapał atak ziewania, który przysłonił mu cały świat, bo zanim się obejrzał, kafel znów był w rękach Caspra. Był pewien, że i tym razem on i ta druga ścigająca zastosują super taktykę podawania do siebie piłki po trzysta razy... no niestety, kiedy za drugim (chyba!) razem podał Zoe kafla, zdezorientowany Ced nie obliczył, że przecież kiedyś parka ścigających na pewno zdecyduje się na rzucenie kafla do bramki! Ech, jakież było jego zdziwienie, kiedy piłka zgrabnie przeleciała najpierw obok niego, a później przez pętlę... no cóż! Pozostało mu odrzucić piłkę do któregoś ze ścigających, ponownie zakląć i wywrócić oczami. Następnym razem obroni. Tak, na pewno. Ale nie mógł się skupić, cóż za żal i ból.
Ratunku, co za dzień. Tydzień. Miesiąc. To całe studiowanie nie było wcale fajne. Trening, zajęcia, pisanie prac, w efekcie Naomi wyglądała jak mały potworek z opuchniętymi oczami, snujący się w tą i w tamtą za bardzo ważnymi sprawami. Nawet mecz nie był w stanie postawić jej na nogi. Była nieuważna, nie skupiała się na tym, co dzieje się na boisku. Nie dziwne więc, że przegrywali. Dopiero druga bramka zdobyta przez Ślizgonów, jakby ją ocuciła troszkę. Odebrała kafel z rąk obrońcy, i ruszyła przed siebie. Niestety, nie zdołała zgrabnie wyminąć gracza przeciwnej drużyny, gdyż jeszcze osnuta była płaszczem beznadziejnej niemroty. Nie mając zbyt dużego pola do manewru, podała piłkę Keithowi.
Keith Everett
Rok Nauki : VII
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Szło im coraz gorzej, beznadziejnie przegrywali, a co najgorsze, nieustannie tracili piłkę bez nawet prób wrzucenia jej do bramki! Tymczasem Ślizgoni mieli już dwadzieścia punktów. Ach te Krukońskie sportowe talenty! Oczywiście nastrój Everetta znacznie spadł, a dokładniej przemienił się w jakąś paskudną złość i chęć do zrzucenia z mioteł wszystkich tych ścigających z przeciwnej drużyny. Całe szczęście nie próbował zrealizować tego błyskotliwego planu, tylko po prostu skupił się na przejęciu piłki od Naomi. Już chciał lecieć dalej, ale bystro uznał, że zbyt wiele Ślizgonów kręci się przed nim, tym samym obrócił się na miotle i szybko przerzucił kafel do Wave, z nadzieją, że temu pójdzie nieco lepiej.
Scarlett? Owszem, przyszła na mecz, ale w zasadzie tylko dlatego, że Skyla ją do tego namawiała. Sama ślizgonka nie miała ochoty uczestniczyć w jakże barwnym życiu społecznym Hogwartu. Szczerze mówiąc miała się zaszyć w swoim dormitorium, kiedy to wszyscy lecieli na mecz. No ale dobra, przyjaciółka ją w końcu przekonała, jednak sama Saunders nie była ani trochę zmotywowana czy nastawiona na wygraną. Będzie robić sztuczny tłum! Zresztą, cóż się dziwić po ostatnich wydarzeniach? Była trochę chora, trochę jeszcze pogrążona w marazmie. Wyglądała blado i ogólnie niezbyt zachęcająco. Spięła włosy, ubrała się w szaty, wzięła miotłę i poleciała na boisko, niespecjalnie mieszając się póki co w rozgrywki. Dopiero, kiedy jakiś krukon próbował zaatakować ich pętlę, a tłuczek znalazł się w idealnej pozycji, Scarlett zamachnęła się pałką. W tłuczek owszem, trafiła, niestety w ścigającego już nie. Wzruszyła ramionami uznając, że pewnie ten wstrętny Bruno będzie miał więcej szczęścia i motywacji niż ona, więc subtelnie w tym momencie to na niego zrzuciła cały ciężar odpowiedzialności. Nawet nie potrafiła się cieszyć, że póki co wygrywają. Było jej to wysoce obojętne tak samo jak to, że Casper ją pewnie opierdzieli, o ile nie wywali. Cóż, i tak było nieźle jak na niedoszłe samobójstwo HEHE. A dodatkowo osoba Cedrika Bennetta ją bardzo rozpraszała, nie mogła się powstrzymać od ukradkowych spojrzeń w jego kierunku. Cóż za zdrowa sytuacja!
Kafel znów znalazł się w posiadaniu Wave`a. Coś często ostatnim czasy do niego wracał. Ale jakoś nie mógł trafić do pętli przeciwnika. Najchętniej widziałby szukającego, który złapie znicz, ale cóż. Wave bardzo chciał zdobyć punkty. W końcu po coś na to boisko wszedł i do czegoś ta miotła była. Mając kafla w ręce i w miarę czyste boisko ruszył żwawo przed siebie. A nóż mu się uda? Waverley zbliżał się do bramki lawirując pomiędzy graczami. Zrobił zamach i rzucił. Kafel przeleciał przez obręcz. Chłopak potrzebował chwili, żeby dotarło do niego, że trafił. Udało mi się.
Więc Merlin Faleroy, niesamowity gracz kłidicza, oczywiście musiał pojawić się na meczu! Co prawda nie wiedział pewnie nawet, że kiedy szukający łapie znicza, kończy się gra, ale co tam. Jakimś sposobem (z pewnością nie wykorzystał na kapitanie slythu swoich genów wila, gdzie tam) znalazł się w drużynie! Z niesamowitym zapałem zabrał się do dzisiejszego meczu, wcześniej robiąc nawet rozgrzewkę ( prawie dwa brzuszki). W każdym razie pokręcił się po boisku, pokibicował swojej drużynie i pokrzyczał pewnie coś czas pod wpływem chwili i emocji. Był wyjątkowo podniecony wizją siebie na boisku. Na dodatek w niesamowicie ważnej funkcji obrońcy! Co prawda od czasu do czasu mówił do Scarlett Mandy ( co chyba niezbyt jej się podobało), a na ścigających per ”ty”, ale co tam, szło mu świetnie, w końcu wygrywali. Oczywiście dopóki nie musiał faktycznie zacząć grać. Oto prosto w kierunku jego pięknych brameczek, w końcu dotarł jakiś paskudny gracz krukonów. I zanim Faleroy zdążył ogarnąć co się dzieje (czyli praktycznie nawet nie ruszył się z miejsca) tamten strzelił gola ich drużynie. Smutny Merlin spojrzał przepraszająco i uroczo (pewnie umiał skoro był tym bardzo prawie wilem) na swojego kapitana drużyny, w myślach postanawiając się, że następnym razem bardziej się skupi na tym o co tu chodzi!
Po jego tekście motywującym drużynę Zoe strzeliła do pętli... I to celnie! Ale za to zapomniał obudzić swojego obrońcy noi stało się! Wszystko padło, bo zaraz Krukoni chcieli się odbić i zdobyć sławę, czyli wiecie... Punkty. Chociaż Slytherin nadal miał przewagę to ten już się zastanawiał jakim system operuje dzisiaj Ravenclaw... Carter nie była kreatywna, więc pewnie coś prostego skoro mieli tyle przejść do tej pory. A może byli bez systemu? To go ciekawiło, bo musiał coś podać swoim ludziom, żeby działali. Musieli wykorzystać przewagę i ją powiększyć, coby Krukoni nie zaczęli tańczyć paraboli. Wiadomo... Trzeba jakoś to ogarnąć... A zatem? Wave strzelił? Doskonale. Zapamięta twarz tego chłopca i potem się zemści... Będzie musiał SMS powiedzieć, że opowiada o niej jakieś złośliwości, albo to on o niej donosi do Obserwatora. Może wtedy bardziej się skupi by rozpołowić mu czaszkę. Ewentualnie mogłaby go zrzucić z miotły i posłać w niebyt. No fuck. Jaka zabawa. Już miał tutaj urządzić scenę dla Merlina, ale zobaczył jego skruszoną minkę. - Merl, pozbieraj się i nie podrywaj mnie. Umówimy się kiedy indziej! - przecież to logiczne, że wszyscy na niego lecieli i Merlin też. Ale czy to powód, żeby bramki przepuszczać? Zabrał od niego kafla i pognał dalej... Dalej i jeszcze dalej. Nie... Nie pozwoli im zdobyć przewagi. Przywołał ręką Zoe, by leciał za nim i skupił się na celu. Mignął kilkakrotnie to tu, to tam i oddał strzał. Daj Cię Panie celny.
Mniej więcej ogarniała co się dzieje, momentami wisiała w powietrzu, ale głównie szukała złotego znicza, który jednak widocznie jej unikał, bo do tej pory go nie widziała. Chciała już zakończyć ten mecz, z każdą minutą coraz bardziej się denerwowała, że przez nią przegrają, ale nie odpuszczała. Lawirowała między słupkami, a trybuny pełne kibiców tylko dodawały jej otuchy. Wolałaby pełnić inną funkcję, jednak przypadło jej bycie szukającą - o matko, przecież ona w życiu nie grała w takim meczu! Ich cudowny kapitan, Casper Villiers, po pierwsze w ogóle upadł na głowę, że dał ją na to stanowisko (mogła się nie zgodzić? Była przecież niemal pewna, że tak łatwo nie odpuści, więc zdecydowała się wziąć udział meczu), w dodatku miał czelność ją opieprzyć i nakrzyczeć, żeby szukała tego znicza, kiedy w ogóle fenomenem było to, że zgodziła się grać! To podziałało na Lavoisier motywująco, znowu przemknął przed nią złoty błysk, jednak nie była w stanie go złapać, ani nawet podążać za nim wzrokiem. Cholera! Było tak blisko, tak blisko. No nic, jeszcze poszuka, jeszcze wygrają!
Co się dzieje, no co się dzieje?! Ta gra była zdecydowanie za szybka. Piłka tu, piłka tam, ktoś coś krzyczy, Marian nieudolnie znicza szuka, lata dookoła, dziwne, że się jeszcze w ziemię nie wbił, bo on przecież ma takie zdolności, ale oczywiście, trzymała za niego kciuki, jak złapie znicza to może mu nawet da buziaka i wtedy Marianowi ciśnienie podskoczy, bo jego laski raczej nie chcą całować, brzydzą się jego intelektem i w ogóle, tą manią na punkcie tej jego laski, jak jej tam...no nieważne! - Nie podskakuj mała! - Krzyknęła jeszcze do Kacperka, który widocznie chciał ją zdenerwować. Na jego nieszczęście się wszystko potoczy teraz. Bo piłka znowu do niej leciała, z zawrotną prędkością. Obejrzała się za siebie, Bennett gdzieś w powietrzu wisiał, pilnował pewnie, czy nie będzie musiał panem sytuacji zostać i uratować wszystkiego, ale bez obaw! Carter Wilson właśnie pałuje! I tak pałuje, że piłka poleciała prosto na ślizgona. Trochę jej było przykro, bo przecież nawet go lubiła, a jak mu teraz się ząb skruszy czy cokolwiek, to będzie miał jeszcze głupszy wyraz twarzy! - No mówiłam! - Potem go po główce pogłaska i powie, jaki to on biedny jest, że mu dojebała tłuczkiem.
Keith Everett
Rok Nauki : VII
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Sytuacja na meczu zaczynała wyglądać odrobinę lepiej. Krukońskie mądrale opatentowały najwyraźniej jakąś zachwycającą metodę na zdezorientowanie przeciwnika i wykorzystanie chwili, by rzucić Ślizgonom gola. Swoją drogą Everett bardzo się zdziwił, że w przeciwnej drużynie ma bronić wil. Uznał, że super przebiegły Slytherin postanowił dać kogoś na bramkę, kogo geny mogą dekoncentrować graczy... powinni za to kogoś zdyskwalifikować. Jednak ich metoda widać nie była aż tak skuteczna, bo i tak i tak Wave strzelił im bramkę. Później jeszcze jeden ze Ślizgonów oberwał tłuczkiem (właśnie powinien na nie uważać, bo bliskie spotkanie na pewno skończy się spadnięciem z miotły...), więc Everett przejął piłkę. Oczywiście było to słabe podanie, bo zaraz gdzieś ktoś mu odebrał piłkę... może powinien był dwa razy się zastanowić, nim spróbował swych sił na meczu!
Miała lecieć za Casperkiem? To poleciała za Casperkiem. Pech, chociaż w sumie dla niej szczęśliwy traf chciał, że tłuczek trafił prosto w niego a dziewczyna wyszła bez szwanku, jedynie obawiając się o swoje serce, które zostało zdezorientowane w trakcie tego całego Łup! Cap! Plask! A to co? Znowu jakiś Krukon przejął jej piłeczkę? Dawajta tego Krukona na ostrze noża! Puff, puff! Już jej nie było. Mknęła teraz jak szalona, co jakiś czas, dając komuś kuksańce i dorzucając w gratisie piękny obrót na miotle o 180 stopni. Ach ta jej szczodrość. Zupełnie nie miała nic wspólnego z przemocą. O proszę, jest i on. Jak wichura przefrunęła obok Keitha, równocześnie pozbawiając go tłuczka. Kto tu teraz jest gwiazdą? No kto? Tak, tak! Dalej, dalej! W szalonym pędzie, wyminęła slalomem jakieś niedobitki i poleciała wprost na bramkę, w którą jak mniemała powinna zaraz strzelić jej cudownym skarbeńkiem. Zamaaach, jeb! To teraz pozostawało jej zawisnąć na miotle i wpatrywać się w oddalający kafel, równocześnie uważając żeby jakiś cwaniaczek nie spróbował jej pozbawić tłuczkiem głowy.
Zamiast skupiać się na kaflu, głowa Cedrika automatycznie zwracała się w stronę Scarlett, nie mógł na to nic poradzić! I tylko wzdychał raz po raz, kręcąc głową. Już nie wiedział na co, czy na ostatnie wydarzenia, na wynik meczu czy na ogólną ekmh, kondycję fizyczną, w niektórych przypadkach psychiczną, ich drużyny... No nic! Szczerze mówiąc było mu to bez różnicy kto wygra, no niestety. Emocje i ta chęć rywalizacji, która zwykle go wręcz roznosiła, po prostu... uleciała! Na szczęście zdążył zarejestrować, że jedna ze ścigających się zamachnęła i jeeej, po raz pierwszy podczas trwania tego meczu udało mu się obronić! Jednakże nawet nie pomyślał, żeby posłać jakiś złośliwy uśmieszek do ślizgonów... bez widocznych oznak pozytywnych emocji odrzucił kafel nadlatującemu ścigającemu niebieskich.
O Merlinie, co tu się dzieje na tym boisku? Krukoni solidnie przegrywali. No dobra, raptem dziesięcioma punktami, ale i tak kiepsko! Dlatego Ravenclaw co chwilę musiał wymieniać co chwilę swoich ścigających. Teraz przyszła kolej na łamagę Gavrilidisa, który wręcz nie posiadał się ze szczęścia, że ma grać w meczu wraz z Keithem, który powinien coś zjeść, a nie latać na miotle. NO ALE OK. Skoro tak, to on się ładnie przebrał i wspomógł na chwilę swą drużynę. Wspomógł to może za dużo powiedziane, zważywszy, iż po odebraniu kafla od Cedrika, kiedy pomknął w stronę pętli ślizgonów, ci zablokowali mu drogę i uniemożliwili rzut. Chcąc nie chcąc musiał podać do Everetta, starając się wyglądać na wielce obojętnego na jego obecność podczas meczu. Co nie było aż takie łatwe, jak sądził, ale w ferworze walk na pewno nikt niczego się nie domyślił.
Keith Everett
Rok Nauki : VII
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Oczywiście Everett niemal zupełnie ignorował obecność Ioannisa na meczu, co może nie było najlepszym pomysłem, bo zapewne jako ścigający powinni ze sobą współgrać! Całe szczęście, jakiś inny gracz krzyknął na niego, kiedy Ioannis musiał do kogoś podać piłkę, więc łaskawie Everett się zjawił by ją przejąć. Niestety tak szybko się na niego rzucili przeciwnicy, że jedyne co Everett mógł uczynić to odrzucić piłkę do Ioannisa, niemal z pretensjami, że ten w ogóle uznał, że powinien mu ją wcześniej podać. Co za głupi pomysł, przecież powinien lecieć do bramek, a nie tu się bawić w podawania do Everetta, którego zaraz otoczyło stado ścigających z innej drużyny!
O rany, ale z tego Keitha nieogar! On tam się na niego gapił, skoro już grał w meczu. Powinni jakoś się między sobą dogadywać, a nie! Ignorować a potem być zdziwionym, że ktoś mu podaje kafla, PFFFF. Ioannis spojrzał na niego gniewnie, jednak nie miał na to zbyt wiele czasu, bo musiał odebrać piłkę i mknąć z nią w stronę obręczy ślizgonów. Hop, siup! Doleciał nawet do dogodnej pozycji, aby rzucić, omijając wszystkich ścigających ze Slytherinu, jednakże... kiedy robił zamach, aby trafić do pętli, to Gavrilidis poczuł nagle silne uderzenie w ramię, co wytrąciło mu kafla z rąk, a sam krukon omal nie zleciał z miotły. W ostatniej chwili się jej przytrzymał, zawisnąwszy nad ziemią. Skupił się, aby się podciągnąć, jednakże akcja została unicestwiona.
O ja wielki, niepokonany, potężny Ślizgon wielkiej maści, który przyniesie zamęt na to zielone boisko i zepsuje niecne plany Krukonów do objęcia Pucharu. Tak Bruno powtarzał sobie przed lustrem, trzymając miotłę w dłoni. On po prostu wiedział, że Zieloni odniosą niesamowity sukces, a nie jak im tam było Puchoni, co totalnie dali dupy. Dom Węża przecież trzymał się zawsze zasad, nigdy nie faulował, a już na pewno nie kręcił tyłkiem na prawo i lewo. Obserwował mecz z wielkim zaciekawieniem. Tak naprawdę czekał tylko na chwilę aż będzie mógł komuś przyłożyć. I to z rozmachem! Wściekłość wzbierała się w nim od samego rana. Nie mógł nigdzie znaleźć swojej kochanej siostrzyczki, aby uspokoić nerwy. Jedyne wyjście, jakie mu pozostało, to wyżyć się porządnie na boisku. Gdy tylko zobaczył, że jakiś cienki bolek sunie do JEGO pętli, to prędko złapał tłuczek, a następnie swoją wielką pałą wycelował w niego. Na nieszczęście Krukonów idealnie trafił, przez co stracili piłkę i nie strzelili gola. O jaka szkoda. Slytherin do boju!