Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Nie zrobi tego... Przecież... to wieki minęły, odkąd grał w quidditcha... To raz. A inna rzecz, że ostatnio jego koordynacja oko ręka legły w gruzach... I... i najgorsza rzecz! NIE WZIĄŁ OKULARÓW!!! Jak on niby miał te durne tłuczki zobaczyć, kiedy nawet nie widział godła swojego domu na wierzy na trybunach?! Ani nawet zamku nie widział!! Poległ... już nie żyje... Ten tłuczek go zabije, to pewne... Jak 2 razy 2! Jak to, że obleje to jako jeden jedyny! No i przyszła jego kolej... Już... to już koniec. Wyciągnął różdżkę z rękawa, zaciskając na niej odzianą w rękawiczke dłoń. W sumie, różdżkę wyciągnął tylko dla pozoru. Zmrużył jeszcze bardziej swoje skośne oczęta, ale to i tak nic nie dało, widział jedną, wielką, rozmazaną plamę. Pierwszy tłuczek... Nawet nie zauważył, kiedy to gówno przeleciało obok niego! Na szczęście to było jedynie muśniecie! ... z następnym już nie miał tyle szczęścia. Tłuczek walnął go w ramię, wytrącając różdżkę i powalając na ziemie. Namiś od razu podczołgał się na ziemi próbując chwycić znowu różdżkę, chociaż w głowie miał tylko jedną myśl. UBRUDZI SIĘ OD TEJ DURNEJ MURAWY! Nie zdążył nawet magicznego patyka wziąć w dłoń, bo został smyrnięty przez kolejny tłuczek, tym razem w bok. Odtrąciło go na jakiś metr, ale to sprawiło, ze znalazł się bliżej różdżki i w popłochu chwycił się jej jak tonący brzytwy. Boooooli, no!! Odwrócił się na plecy, by odetchnąć spokojnie, i niczym w Harrym Potterze, zobaczył tłuczek tuż na sobą i w ostatniej sekundzie przeturlał się w bok, unikając go. Dwa ostatnie PRAWIE strącił za pomocą zaklęcia, jednak spudłował. Cholera nooo! - Pieprze takie lekcje. - syknął, podnosząc się bardzo powoli z ziemi, chwytając się kurczowo za bok. Fak noo! To bolało! Nie miał chyba jednak złamanych żeber... gdyby tak było, to by tego nauczyciela wylali, ot co! Był pewny, że jego ojciec już by mu to zapewnił! - Powinienem dostać punkty za odwagę... albo za to, ze przeżyłem. - warknął w stronę mężczyzny, drepcząc powoli w stronę wyjścia z boiska, klnąc pod nosem co rusz na niekompetencje ludzi z całego świata i na durną wadę wzroku.
Tym razem znów wcisnął dłonie w spodnie i bez pośpiechu zmierzał w kierunku boiska, na którym było kilka osób, w tym ta debilna parówka Canavan, ale wolał na niego nie patrzeć dłużej niż sekundę, bo chyba oczy by mu prześmierdły. W każdym razie resztę niespecjalnie kojarzył, a nawet jeśli, to nie chciało mu się z nikim witać. Ziewnął ostentacyjnie, widząc, na czym zadanie polega. Na pewno niezbyt mu się uda, ale on się tym akurat nie przejmował - trudno, trzeba iść dalej a nie marudzić. Dlatego odprowadził pobłażliwym wzrokiem klnącego Ślizgona i z udawanym współczuciem pokiwał głową. Oj, oby tylko przeżył! Ale Ioannis, oczywiście, nie tamten chłopak. Wszak co go to obchodzi? W końcu przyszła jego kolej i kiedy nauczyciel dał znak, wyciągnął różdżkę, aby zmierzyć się z krwiożerczymi tłuczkami. No to jazda. Na początku oczywiście poszło fenomenalnie. Pierwszy tłuczek trafiony, drugi też. Sytuacja wymknęła się spod kontroli nieco później. Trzeciego zdążył epicko uniknąć, czwarty już niestety drasnął go w rękę. Zdezorientowany odwrócił na chwilę wzrok i ogólnie to było bardzo złym posunięciem. Bardzo. Albowiem dwa następne postanowiły zabawić się z krukonem i jeden trafił go w ramię, powodując odrzucenie różdżki na sporą odległość i przeszywający ból, a drugi trafił go w nogę. Pod naporem ich siły Ioannis upadł. - Kurwa no - wymsknęło mu się w ojczystym języku, bo ból był okropny. Na szczęście zadanie się skończyło, więc mógł chwilę odetchnąć na chłodnej ziemi i zebrać siły. Po kilku minutach zacisnął zęby i zebrał się w sobie, aby doczołgać się do straconej różdżki. Potem wstał i wciąż ze zbolałą miną kuśtykał w kierunku wyjścia, a potem aby oddać się w ręce pielęgniarki/pielęgniarza w skrzydle szpitalnym.
Na całe szczęście już niewielu uczniów siedziało na trybunach. Felicity z sercem w gardle weszła na boisko i stanęła w wyznaczonym miejscu. Pierwszy tłuczek poszybował w jej stronę. Dziewczyna ścisnęła mocniej różdżkę. Wypowiedziała zaklęcie, które przeleciało metr od tłuczka. METR. Równie dobrze mogła rzucić drętwotą do tyłu, albo wcelować w siebie. Nie miała czasu na rozmyślanie nad swoją głupotą, bo oto piłka trafiła w jej lewe ramie, obracając ją o dziewięćdziesiąt stopni i wywracając na trawę. Ręka wydawała się w miarę sprawnie działać po tym ataku. różdżka na szczęście daleko nie poszybowała, więc Felicity wstała i trzymając swoją, prawie krzyczącą z bólu rękę podbiegła truchtem do różdżki pochwyciła ją w chwili, gdy w jej stronę leciał już kolejny tłuczek, lecz i w niego nie trafiła, jednak udało się jej w porę odskoczyć. Podążyła za piłką wzrokiem, lecz w porę się odwróciła, by chodź spróbować uniknąć kolejnej, która musnęła ją w nogę. W końcu zebrała siły na chociażby wymówienia zaklęcia które, o dziwo trawiło trafiło w sam środek tłuczka. Ludzie zaczęli klaskać, zrobili imprezę na jej cześć, sam minister magii jej pogratulował, dzień ten został nazwany świętem panny Kirkland, a na świecie zapanował pokój. Takie rzeczy tylko w wyobraźni panny Kirkland i to zanim kolejny tłuczek przeleciał niebezpiecznie blisko jej uch, muskając je. Dziewczyna odwróciła się i rzuciła drętwotą w piłkę, jednak spudłowała, a tłuczek zawrócił i teraz leciał w jej stronę. Gryfonka uskoczyła przed nim, jednak zanim zdążyła cokolwiek zrobić ten zrobił łuk i gdyby dziewczyna miała chodź odrobinę słabszy refleks pewnie uderzyłby ją w głowę. Jednak dzięki umiejętnościom (?) szybkiego reagowania na otoczenia zrobiła unik a piła zaledwie ledwo dotknęła jej czoła. Dziewczyna zbiegła z boiska nawet nie oglądając się na profesora i zaczęła iść szybkim krokiem w stronę zamku.
Spojrzałam na trybuny. Nie no, spoko, nie ma to jak przyjść i pośmiać się z testerów(?). Odetchnęłam głęboko i stanęłam pośrodku kręgu, wyciągając ukochaną orzechową różdżkę. Profesor wypuścił tłuczki. Z początku moja kochana orientacja oczywiście zawiodła. Od razu dostałam tłuczkiem w ramię i upuściłam różdżkę. Szybko się podniosłam i nawet nie celując, machnęłam badylkiem w stronę piłki. - Drętwota! Nie trafiłaś. Uważaj! Ledwo uchyliłam się przed atakiem wrednej kuli. Jeszcze raz przypuściłam atak na tłuczka, tym razem bardziej się starając w niego trafić. - Drętwota! Nosz cholera by cię wzięła, głupia piłko. Prawie trafiłam. No ze trzech cali brakowało! Uważaj, tłuczek na trzeciej! O ja! W ostatnim momencie zrobiłam unik w lewo. Poczułam zimne muśnięcie stali na ramieniu. W ostatniej chwili. Dobra, pokaż... TŁUCZEK NA SZÓSTEJ! Leci prosto w twoje plecy! Odwróciłam się i widząc nadlatującą piłkę coś mi się przełączyło w głowie. Nagle w ciągu ułamka sekundy przypomniały mi się wszystkie lekcje z Sandrem i Pedrem. "Kiedy coś lub ktoś w ciebie celuje, ucieknij mu w ostatniej chwili. Z rozpędu pocisk nie zawróci tak szybko." Stałam w miejscu, czekając na tłuczek. Rusz się wreszcie! Czekaj... teraz!! Skoczyłam do tyłu, stając na rękach i robiąc... szpagat? Nawet nie wiedziałam, że to potrafię. W każdym razie tłuczek z rozpędu przeleciał nade mną i zatrzymał się dopiero jakieś 50 stóp dalej. Miałam czas by wstać, ale najwyraźniej niećwiczenie musiało się w końcu objawić. Gdy tylko stanęłam i rzuciłam Drętwotą w przeklętą piłkę, poczułam ból w mięśniach ud i momentalnie padłam na kolana. Równoznacznie z tym zaklęcie poleciało w inną stronę. A tłuczek oczywiście przypuścił atak. Ewka, uciekaj! Padłam na ziemię i przeturlałam się w bok, ledwo unikając czarnej kuli. Miałam dość. Coś mi dzisiaj nie szło. Muszę więcej ćwiczyć. Zwlokłam się z kręgu i powłóczając nogami skierowałam się w stronę wejścia na trybuny. Cazzo questa tłuczki. Wyjątkowo się z tobą zgadzam.
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Przystąpiła do testu pewna siebie. Ugryzła się w język za to, że w ogóle chciała zrezygnować. A nóż jej dobrze pójdzie? W końcu życie to ciągłe ryzyko niepowodzeń. Nie ma innej możliwości aby inaczej było. Ostatni raz przytrzymała naszyjnik od Carmen. Był jak jej talizman na szczęście, oby jej dobrze poszło. Musi. Pierwszy tłuczek był jej zmorą, istną miazgą. Spudłowała i ledwo uniknęła. Wiele razy przeklinała przez to w myślach. Wzięła kilka wdechów i zaczęła szukać kolejnego. Uda Ci się, uda! - Motywowała siebie jak tylko umiała. Miała takie nadzieje. Przecież to był jej ulubiony przedmiot! Drugi dziad! Prawie go miała, już prawie.. Ale! Głupie słowo ale. Prawie trafiła i prawie strąciła tłuczek, masakra. Gdy kolejny raz próbowała siebie podnieść na duchu pojawił się trzeci.. Tak samo z nim jej poszło jak z pierwszym. Nadal zachowywała żelazną twarz.. Próbowała. Gra toczyła się dalej, a ona ciągle miała taki sam zapał pomimo przegrywania. Była mała i zwinna, a pomimo tego nastał u niej zły dzień. Tłuczek ją tknął, musnął. Czwarty, nie złapany. Cholera! A było tak blisko. Za piątym razem oberwała tłuczkiem i upuściła różdżkę. Bolało, jak diabli. -Kurwaa mać... - Kto, by pomyślał, że krukonka jak Morg umie przeklinać? Pomimo machania różdżką oraz ciągłego wrzeszczenia Drętwota nie udało jej się złapać ostatniego tłuczka. Prawie go trafiła i prawie go strąciła. - Na brodę Merlina.. Co ze mną dzisiaj się dzieje? - Syknęła w myślach. Skończywszy test zeszła z boiska z podkulonym ogonem. Jej kamienna twarz nic nie wyrażała, żadnych uczuć, a pomimo tego.. Emocje buzowały w niej chmarami. Czekała na werdykt..
Kiedy stawiałem stopę na murawie poprawiłem trzymanie różdżki by wygodniej leżała, nigdy się z nią nie czułem za pewnie. Wolałem swoje ostrza były o wiele wygodniejsze i szybsze, no ale od teraz zamierzam pilnie się uczyć magii i nabrać nawyków posługiwania się nią. Kiedy moja noga spoczęła na boisku wszystkie zbędne myśli rozwiały się i pozostała tyko jedna, wykonać zadanie. Nie chodziło o to czy się uda czy też nie to teraz nie miało znaczenia, najważniejsze było dać z siebie wszystko. Ustawiłem się w pozycji obronnej i czekałem na pierwszy tłuczek, który z niebywałą szybkością wyleciał ze swojego więzienia i natarł w kierunków moich pleców. Wykonałem błyskawiczny przewrót w bok kierując różdżkę w stronę napastnika, zauważyłem czerwony punkt i z moich ust wydobyło się słowo zaklęcia. Trafiłem idealnie w punkt który powinienem, powoli wypuściłem powietrze z ust i rozejrzałem się za następnym tłuczkiem. Który nie kazał na siebie w ogóle czekać wykonałem następny gest różdżką towarzyszyła mu inkantacja, niestety tym razem spudłowałem. Zaklęcie trafiło kulę, ale tylko ją odrzuciło dając mi czas na wstanie z klęczek. Powoli poruszałem się po okręgu czekając na atak, kiedy nastąpił ponownie wykonałem przewrót, niestety zapomniałem o tym że tłuczek jest w stanie błyskawicznie zmienić trajektorię lotu. Musną mnie w lewe ramię co wybiło mnie z rytmu, a zaklęcie którym zamierzałem właśnie trafić w czerwony punkt poszybowało w powietrze. Instynktownie wykonałem pad i kilka przewrotów. To była dobra decyzja poczułem jak kula z dużą siłą trafia w ziemię koło mnie, gdybym spóźnił się chociaż o sekundę byłoby po mnie. Wyciągnąłem rękę w bok i ponownie rzuciłem zaklęcie zanim tłuczek ponownie oddali się by mnie zaatakować. Po krótkiej chwili usłyszałem głuchy dźwięk upadającej kuli. Zerwałem się na nogi w oczekiwaniu na kolejnego przeciwnika i kiedy się on pojawił bez zbędnych rozmyślań wypowiedziałem słowo zaklęcia trafiając tłuczek, niestety nie unieszkodliwiając go. Naprężyłem mięśnie i zszedłem nisko na nogach przygotowany do wykonania serii uników. Ale kula się zatrzymała i zaczęła wracać na swoje miejsce. Czas się skończył. Nie miałem pojęcia jak mi poszło, późno się pojawiłem więc nie wiedziałem jak inni dali sobie radę. - To było dobre ćwiczenie. - pomyślałem i lekkim spokojnym krokiem wróciłem na trybuny.
Nataniel się chyba zaciął, ale Yavan poleciał pobawić się s tłuczkami, a co więcej na gust Bell poszło mu całkiem nieźle, więc chyba ona też powinna teraz spróbować, bo co to miało być, żeby przyszedł później aż wyszedł na boisko wcześniej. Tak naprawdę, to Bell nie do końca rozumiała o co chodzi, może więc to było powodem dlaczego tak beznadziejnie jej poszło (i wbrew pozorom nawet nie majstrowałam przy kostkach, bo gdybym to zrobiła, to by były od razu trzy jedynki a nie tylko dwie xd). W każdym razie, jak stanęła na niemal samym środku boiska to przez chwilę była zupełnie zdezorientowana. Bo co to było tutaj STAĆ? Niemal nigdy ot tak tu nie stała, zawsze unosiła się chociaż trochę nad ziemię, chociaż bardziej bliżej niż dalej pętli (przeciwnika of kors). Pierwszy tłuczek nadleciał zupełnie niewiadomo skąd i zrobiła naprawdę "epicki uniki", a tak serio, to po prostu się odsunęła w lewo, a tłuczek, idiota chyba nie miał oczu i nie zauważył. Przez taki łatwy początek chyba się zbytnio rozluźniła, bo po chwili urocza piłeczka leciała tak centralnie na nią, że aż się przestraszyła i wyjęła różdżkę z kieszeni i rzuciła pierwsze lepsze zaklęcie jakie przyszło jej na myśl, no i spudłowała. Kaflem do pętli było zdecydowanie łatwiej trafić, a nawet jak się nie udało to nie przeżywała takiego szoku jak teraz, kiedy piłka przeleciała dosłownie troszeczkę do jej głowy. Dzięki czy też przez to, następnym razem trochę bardziej uważała i niesamowicie sprytnie uskoczyła przed tłuczkiem, ale jak wiadomo, wszystko co piękne szybko się kończy i już po chwili została trafiona prosto w brzuch i jakby było tego mało, potem w nogę, która zaczęła pulsować okropnym bólem. Opadła na ziemię, ściskając za bolące miejsce i starając się zrobić coś, żeby przestało boleć i gdyby nie świst gdzieś na górze, to pewnie dostałaby trzeci raz, tym razem w głowę i skończyłoby się tragicznie, ale w ostatniej chwili przeturlała się i tłuczek opadł nieruchomo na ziemię. - O Merlinie, chyba nie żyję - mruknęła sama do siebie, zamykając powieki i przyglądając się ich interesującym, ciemnym wnętrzom. Wstała jakoś i podreptała do Morgane, która też najlepszej miny nie miała. To dobrze, posiedzą sobie w milczeniu.
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Patrzyła przegrana ze swoimi ambicjami na buty. Były całe w błocie, tak jak nadzieje dziewczyny. Fukała w myślach na to co zrobiła. Niby nie było aż tak fatalnie, ale no helloł. To Morg! Na eliksirach jej nie szło, a teraz sport. Chyba jutro podejdzie i kopnie bijącą wierzbę.. Tak aby skusić los. Podniosła wzrok. Poznała zapach Bell. Tak, Morgane miała wyczulony węch. Chyba jak każdy uczuciowiec.. To tak jak myślisz o ulubionym soku i nie widzisz go, ani nie słyszysz kapselka, a wyobrażasz sobie uczucie do niego, wiem. To bynajmniej dziwne. Niestety i "stety" ja tak mam. Wydała z siebie odgłos bólu na znak, że się wita. Nie żeby to miało być jakieś lekceważące czy coś lecz po prostu nic innego nie umiała z siebie wydobyć. Biedna gdy ją musnął tłuczek, była cała obolała. Zapewne jak przyjaciółka. Odrobinkę miała dość tak więc usiadła na boisku. Starała się wyprostować nogi, nie, nie dało się. Fuknęła znowu do swoich myśli.. - Bell.. Ja to po tych zajęciach będę potrzebowała czegoś mocnego - Powiedziawszy to poklepała miejsce obok siebie. Jedno ale.. Oj tam, oj tam, błotko. Trudno! Da się przeżyć, to nie koniec świata. Popatrzyła na niebo.. Niebywałe było to iż właśnie teraz odrobinkę szare słońce wyszło zza chmur, a przecież panuje taka niepogoda.. Czy to zaproszenie od matki natury na świętowanie? Wait. Chyba raczej na nagrodę pocieszenia, yep. Tak lepiej pasuje.
Farid jako pierwszy znalazł się na boisku, na swojej nowiusieńkiej Błyskawicy. Obserwował ze zniecierpliwieniem jak uczniowie zapełniają trybuny, przekrzykując się nawzajem i machając różnokolorowymi chorągiewkami i bilbordami. W końcu, z szatni wyleciały obie drużyny, które miały dzisiaj grać - Studenci z Wymiany oraz Ravenclaw i Slytherin. Kazał kapitanom uścisnąć sobie dłonie, zająć pozycje, po czym wypuścił piłki ze skrzynki, tylko kafel wziął do rąk i wyrzucił do góry, obserwując któremu ze ścigających uda go się złapać. Szybko znalazł się w posiadaniu jednego ze studentów z wymiany, Vanberga. Sam też wzbił się w powietrze, żeby moc obserwować poczynania graczy i w razie potrzeby interweniować.
Vanberg chyba z nudów zgłosił się do udziału w meczu, jasne w Luksemburgu niekiedy grywał, ale jednak w ostatnich latach powiedzmy, że miewał ciekawsze zajęcia. Czyli taki powrót do młodzieńczych lat! Dobra, więc Dexter udał się na boisko, wcześniej wypił nawet kilka kropli felixa (już w końcu odkrył czemu jego prochy zniknęły i chcąc nie chcąc stał się miłośnikiem eliksirów). Na boisku zaraz wbił się w powietrze, przypominając sobie, jak to jest w ogóle latać na miotle. I nie zdążył nawet porobić kółek wokół boiska, a ktoś zawołał go, że zaczyna się mecz. Kiedy ten gość wyrzucił w powietrze kafel, Dexiu szybko do niego podleciał. Nim ten ktoś z przeciwnej drużyny się ku piłce rzucił, Vanberg już z nią leciał ku bramce przeciwników. Zamachnął się i rzucił w stronę obręczy, jednak ku jego niezadowoleniu, ktoś tam to odbił. Mruknął więc jedynie jakieś przekleństwo pod nosem i wykonawszy obrót odleciał nieco dalej.
Chiara unosiła się przed środkową bramką, uważnie obserwując grę. Kiedy zobaczyła, że ścigający przeciwnej drużyny leci z kaflem w jej stronę, skoncentrowała na nim swoją uwagę i kiedy rzucił, zręcznie złapała piłkę, po czym podała ją do Ioannisa.
Ioannis wszedł na boisko pewnym siebie krokiem, dzierżąc w dłoni wypożyczoną od kogoś miotłę. A raczej jakoś pokrętnie załatwioną, czy nawet zwiniętą bez pytania, ale... to nieistotne. Zastanawiał się, jak uczniowie poradzą sobie w walce ze studentami, ale na szczęście był dobrej myśli. Szedł po zimnej murawie, słysząc dookoła różnorodne dopingi i wiwaty, ale skupiony był w tym momencie na sędzi i kaflu. Po standardowych powitaniach wzbił się szybko na miotle, by bacznie obserwując przebieg gry. Kiedy jakaś nieznana mu krukonka (?) podała mu kafla, zamachnął się, by rzucić do pętli przeciwników. No, już, dalej, kochany!
Pomimo mocnego rzutu Ioannisa, Jiri zdołał obronić pętlę, rzucając się na kafla i łapiąc go brawurowym chwytem. Wtedy też rzucił kafla mocno przed siebie, aż ten trafił do Claude'a, zawodnika jego drużyny. Zobaczymy jednak jak zadziała ten przechwyt, gdyż do tej pory mecz pozostał bezpunktowy i żadny zawodnik żadnej drużyny nie uzyskał punktów.
Claude natychmiast złapał kafla i trzymając go pod ręką, zapikował w dół, by zaraz się odbić i przejść przez czysty teren aż do pętli drużyny Ravenclawu ze Slytherinem. Jednakowoż nagle tuż przed nim wyrósł jak spod ziemi ścigający drużyny przeciwnej. Nie miał wyboru, musiał natychmiast pozbyć się kafla. Rozejrzał się szybko; Vanberg był daleko. Jednak niewystarczająco daleko, żeby nie udało mu się dorzucić aż do jego osoby. Lata treningu siłowego jednak robią swoje. Zamachnął się więc mocno i rzucił kafel wprostu do Vanberga, mając nadzieję, że ten zdoła złapać kafla.
Wypatrzył latającego Clauda z kaflem, więc zaczął się kręcić jak najbliżej, jednocześnie unikając kręcących się wokół graczy z przeciwnej drużyny. Jakimś cudem Francuzowi udało się przerzucić piłkę, którą Dex zręcznie złapał. Ach te lata poświęcone na łapanie latających w stronę staników, na coś się przydały! Ze zdobyczą pędem puścił się w stronę bramek fantastycznie wymijając przeciwników. Gdy był wystarczająco blisko mocno się zamachnął i rzucił piłką w stronę bramek. Niestety i tym razem nie wystarczająco skutecznie, bo ktoś obronił. Odleciał nieco w bok zastanawiając się nad jakimś fantastycznym sposobem rzucania tego kafla, by w końcu trafić i zdobyć nieco punktów.
Po pierwszym sukcesie, kibicowała w duchu Ioannisowi, mając nadzieję, że uda mu się zdobyć punkt dla drużyny. Ale niestety, wyglądało na to, że obrońca studentów jest dosyć dobry. Szybko podał kafla do jednego z chłopaków, po czym drugi zaczął szybko się do niej zbliżać, więc już skupiła się na jego ruchach. Chiara chyba naprawdę była dziś w dobre formie, bo kolejny raz udało jej się obronić. Natychmiast podała piłkę do Bell, która akurat była w pobliżu, mając nadzieję, że jej pójdzie lepiej niż Ioannisowi.
Jakoś tak od początku nie miała najlepszych przeczuć co do tego meczu. Może dlatego, że nie było Jareda, który zawsze przed meczem zrzędził o wszystkim i o niczym, denerwował się, że ktoś się spóźnia, ktoś grzebie... albo w ogóle dlatego, że z nową panią kapitan nie miała jakiś tam zażyłych kontaktów, właściwie to wcale nie znały się na boisko, a przed meczem nie było żadnego gadania. A wbrew pozorom, to w pewien sposób pomagało. Już z początku studenci wydali jej się w miarę dobrzy, ciągle podawali sobie kafla, ale widocznie nie na tyle, żeby od razu zdobyć punkty. Więc może jednak mieli jakieś tam szanse na wygraną? Kiedy piłka została rzucona do niej poleciała przez boisko, zręcznie omijając przeciwników, ale w końcu zdecydowała się podać kafla do Naomi. Spróbuje rzucić do pętli?
Odkąd Bell dostała kafla, leciała kawałek od niej, żeby w razie potrzeby mogła go przejąć. Studenci nie zwracali na nią specjalnej uwagi, bo w po co, a tu proooszę, znalazła się bliziuteńko pętli i ruda podała do niej kafla, co było wręcz idealnym posunięciem, bo wtedy Naomka od razu oddała rzut do lewej obręcz, wzrok ciągle wbijając w Jiriego. Iiiiiiiiiiiii..?
Łojojoj. Nie ma to jak zalegać od czterech postów, bardzo nieładnie. No cóż, mówi sie trudno. Załóżmy, że ten post był te...cztery posty wcześniej. Wróćmy jednak do samego meczu w którym Bonaparte jakimś cudem był szukającym. Bujał się nad wszystkimi wypatrując znicza i mając nadzieje, że to on go złapie i odejdzie w chwale. Niestety, nie widział absolutnie nic co miałoby przypominać ową złotą kuleczkę. Chociaż chwila, moment. Coś błysnęło. Czy to ptak? A może samolot? Sławetny bohater w pelerynie i majtkami na wierzchu? A może jednak znicz, chwalmy pana. Skierował trzon miotły ku trybunom, przyspieszył pikując w dół iiii...zaklną szpetnie w swym ojczystym języku znów się unosząc kiedy dostrzegł, że owe świecidełko to tylko jakaś tandetna biżuteria jakiejś puchońskiej kretynki, która nie potrafi się nawet ubrać na mecz. Dobra, trudno. Trzeba niuchać dalej, przy okazji oglądając sobie meczyk. Szkoda, że nawet nie wiedział kto wygrywa, ale to nieważne.
Jiri był dziś jakiś niespokojny i ogólnie rzecz ujmując, nie miał głowy do meczu. Niby każda wymówka dobra, ale jednak co prawda to prawda. Był niesamowicie wkurwiony na ratujące go gryfonki z innej planety i tego typu pasożyty utrudniające życie. W każdym razie starał się bardzo na początku, dlatego nie było problemu z pierwszą obroną. Niestety, z drugą nie było już tak fajnie, albowiem nie złapał kafla w locie, co przysporzyło punktów tym głupim gówniarzom z Hogwartu. - Kurwa mać - zaklął po czesku, obserwując swoją porażkę i ożywienie trybun, splunął w stronę najbliżej znajdującego się podjaranego kibica, by usłyszeć jego oburzenie, a potem z ironicznym uśmiechem wrócił do gry.
Wolfgang oczywiście uznał, że dzień jak co dzień i nie będzie robił wyjątków. Zaszył się w jakimś cichym zaułku, ze swoimi fiolkami i magicznymi eliksirami. Jakoś tak wyszło, że pomieszał swoje wyroby i zamiast czegoś, co miało imitować heroinę, zmieszał Felix Felicis ze... środkiem halucynogennym. Chodził sobie zadowolony po korytarzach, widząc więcej niż powinien, aż tu nagle ktoś mu krzyczy, że mają mecz i brakuje szukającego. No dobra, dobra. I tak właśnie wylądował na miotle nad boiskiem kwiktycia, szukając znicza. Mógłby przysiąc, że widzi ich mnóstwo, dlatego pognał za jednym, łapiąc go po chwili! Pomińmy fakt, że musiało to wyglądać zajebiście z zewnątrz, kiedy tak łapał powietrze. Prawdziwy znicz latał sobie gdzieś daleko, a Wolf triumfował, oczywiście z powodu wygranej.
Dexter Vanberg wciągnął się w grę i nawet nie miał za wiele czasu by sobie spokojnie latać, podziwiać widoki, fanki piszczące na widowni, musiał bowiem obserwować co się dzieje pod jego bramką i pilnować ścigających, próbując przejąc od nich kafla. Tak się stało, że Jiri nie złapał piłki i Ci durnie z przeciwnej drużyny nabili sobie nieco punktów. Pieprzeni Anglicy. Widząc to Vanberg nie zwlekał i podleciał w stronę okręgów, by złapac kafla. Pędził sobie z nim w stronę bramek przeciwników, jednak w międzyczasie dostrzegł Wolfa łapiącego... powietrze. Co więcej bardzo uradowanego tym faktem. Chwila zagapienia się na przyjaciela, zapewne będącego po sporej dawce prochów, i jakaś mała, ruda laska odebrała mu jego kafla. Oczywiście Vanberg skomentował to słodkim przekleństwem w niemieckim języku.
Niewątpliwie w pierwszym poście na meczu powinnam wspomnieć, że Fabek bardzo chciał zagrać, a że przypadła mu rola zbijania za pomocą pałki i tłuczka niewinnych dzieci z mioteł... Dopsz, przechodzę do treści właściwej. Włoch nie był zbytnio przygotowany do gry na pozycji pałkarza, więc przez kilka pierwszych minut nie był zbytnio przydany. Zmobilizowała go dopiero nieudana obrona Jiriego. Polatał trochę za tłuczkiem, ustawił się...ale w ostatniej chwili zauważył, ze kąt uderzenia nie będzie dobry i w ogóle złą sobie pozycję obrał. Zauważył wtedy mimochodem Jimmiego, idealnie ustawionego do zbicia rudzielca o znajomej twarzy. Gdzie tą dziewczynę poznał, pomyśli później. Teraz zmienił położenia kija, odbijając tłuczka miękkim łukiem w kierunku drugiego pałkarza.
Widząc, że Fabiano ma zamiar pokierować tłuczkiem, leciał po drugiej stronie boiska, wymachując od tak pałką. Mknął niemal z prędkością światła, ale lecąca czarna piłka i odbicie jej kazało mu się zatrzymać, a rudowłosa dziewczyna przez ten czas oddaliła się na tyle, że miał o wiele mniejsze szanse w nią trafić. Chyba, że Fabiano...? Z całej siły uderzył w tłuczek, wręcz idealnie podstawiając go przyjacielowi. Teraz tylko patrzeć, aż ktoś inny przejmie kafla.
Obserwował dokładnie, co robi Jimmy, nie zwracając uwagi na resztę. Wiadomo, na grę wpływa wile rożnych czynników i nie da się wszystkiego przewidzieć. Tak też było z życzeniem Włocha. Co z tego, że w chwili, gdy Fabiano pokierował tłuczkiem w stronę przyjaciela, ten był na wspaniałej pozycji? Za chwilę wszystko się pokiełbasiło i wyszło nie tak tak miało wyjść. Na szczęście W miarę szybko student sobie to uzmysłowił i odpowiednio się ustawił. Idealne podanie Jimmiego, zamach, i taak! Tłuczek poleciał idealnie w nic niespodziewającą się Krukonkę (to na raie sobie przypomniał). Nie uderzył ją zbyt mocno, ale na tyle, żeby któryś ze studentów mógł odebrać dziewczynie piłkę.
Ha, czyż jej decyzja nie była cudowna? W piękny sposób zdobyli pierwsze punkty, a coś czuła, że z kolejnymi nie było łatwo. Vanberg złapał kafla i wziuuuu, poleciał, a genialna Bell zastąpił mu drogę i nie zwracając na wyczyny szukającego studentów wykorzystała sytuację i zabrała piłkę. Leciała sobie i leciała, w stronę przeciwnych pętli, myśląc po drodze czy dać kolejną szansę Naomi, a tutaj ŁUP (tzn nie tak mocno), tłuczek trafił ją w ramię, niespecjalnie mocno ale na tyle, że kafel wyleciał jej z dłoni i nim zdążyła z powrotem go złapać, zrobił to jakiś student.