Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Lekcja właśnie się zaczęła. Młodzieniec miał i tak sporo szczęścia, ze się nie spóźnił. Wejście smoka w tym wypadku nie przeszłoby chyba za dobrze. Przeciętność i nuda wypełniała boisko tak szybko jak jego szafa nowymi ubraniami . Tylko niech ktoś powie, że Fairchild jest zniewieściały...biada! No, ale wracając do sedna Louis rozglądał się za kimś znajomym. Gdy dostrzegł Effkę na jego usta wypłyną lekki uśmiech. Nareszcie ktoś z kim można pogadać. Nie bardzo, wiedział co jasnowłosa tu robi, ale nie przeszkadzało mu to specjalnie, jak dla niego mogła im się tylko przyglądać. Miałby chociaż na kogo popatrzeć. Ruszył w jej kierunku, dopiero w połowie dystansu zdając sobie sprawę, że nie jest sama. Faleroy. Niech będzie, w prawdzie ślizgon zawsze traktował Louisa z lekkim dystansem, ale nie będzie robił scen na lekcji. Trzeba zachować fason mimo wszystko. -Miło Cię widzieć, nawet tutaj.- przywitał się posyłając dziewczynie buziaka w policzek. Potem z nieco mniejszym entuzjazmem wybąkał jakieś tam składne powitanie do towarzysza dziewczyny i zwrócił wzrok na nauczyciela. Szczerze mówiąc trochę zdziwił się widząc tę dwójkę bez mioteł, on bez swojej nie pokazał by się na boisku ale ciii...nieważne. Zaśmiał się w duchu, uświadamiając sobie rozłożenie Hogwarckiego plebsu. Prawie jak oddzielenie ziarna od plewy, ci piękni i ci trochę mniej...On chyba nigdy nie będzie miły. Takie drobiazgi które jeszcze bardziej uwypuklały jego wyższość (przynajmniej domniemaną) nad innymi dawały mu tyle wewnętrznej radości co dziecku czekolada. Słysząc polecenie nauczyciela zmierzył wzrokiem boisko. Trudno się mówi, wszakże mokra trawa to nie najgorsze co go w życiu może spotkać.
Słysząc relację Bell z rozmowy z tym ślizgonem, Clara zmarszczyła brwi. Jak to, był jakiś sport lepszy niż Quidditch? W dodatku mugolski? Wolne żarty, on chyba nie mówił poważnie. Clara to w ogóle nie była wielką fanką sportu i ogólnie wysiłku fizycznego, ale nawet ona, mając do wyboru dzień przed wizbookiem, a trening quidditcha, wolała potrenować. A to musiało coś znaczyć! - Naprawdę? - pokręciła głową z niedowierzaniem. - Ech, też z nim kiedyś chętnie pogadam... - na pewno spyta się o jaki mugolski sport mu dokładnie chodziło, bo aż to Clarcię zainteresowało! - Nono, możemy kiedyś udawać, że mamy jakiś patrol, a tak serio to poszukamy ciekawych książek w zakazanym, coco? - niestety Bell miała okazję odpowiedzieć jej już później, bo właśnie zaczął mówić nauczyciel, którego gryfonka również z uwagą wysłuchała. Chwilę później, idąc w ślady swojej przyjaciółki, Clara również wskoczyła na miotłę i kiedy obie były już gotowe, odbiły się od ziemi, aby zrobić okrążenia i poplotkować o super planach wykorzystania pozycji prefekta. Cóż za spryciule!
Keith Everett
Rok Nauki : VII
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Oczywiście, Keith zawsze udawał, że ma znacznie więcej sił, niż to było w rzeczywiści. A ponad to doskonale pamiętał, że z leżenia i nic nie robienia się nie traci na wadze. Kiedy Edek wspomniał o pobycie w szpitalu Keith automatycznie przeczesał ciemne włosy, w myślach przeklinając, że w ogóle wspomniał cokolwiek o chorowaniu. - Nie polecam, te pielęgniarki są przerażające - odparł więc tylko przypominając sobie o wszystkich tych przeklętych uzdrowicielach, którzy kazali mu jeść. Nie miał jednak okazji powiedzieć nic więcej mądrego, bo zaraz pojawił się w ich towarzystwie jakiś dziwnych chłopak, który wytykał swój język, jakby chciał, żeby cały świat zobaczył jego kolczyk. Cóż Keithowi tego typu biżuteria w owej chwili skojarzyła się co najwyżej ze znakowaniem krów. W ogóle po cholerę ludzie przyczepiali sobie takie badziewie do twarzy? Oczywiście zupełnie tego nie rozumiał i nie zamierzał tego dalej rozważać. Dlatego też uniósł lekko brwi, obserwując przybicie nieznajomego. I szybko wywnioskował, że najwyraźniej Edek i Namida są jakimiś dobrymi znajomymi, a on tymczasem stoi tu jak ten kołek i nie wie co ma powiedzieć. Zwłaszcza, że Ślizgon najwyraźniej nie był na tyle wychowany żeby się przedstawić. - Przywołaj swoją miotłę - poradził zupełnie spokojnie, jako iż było to pierwsze, najlogiczniejsze rozwiązanie w tej sytuacji. A co jak co, jednak Everett zwykle posiadał całkiem dobrą zdolność wynajdywania dobrych i rozsądnych rozwiązań. Nasz bystry Krukon ostatecznie usłyszał polecenie nauczyciela, więc, mimo iż chętnie stałby sobie gadając z Smithem (oczywiście po tym już, gdyby ten Ślizgon przepadł w cholerę), to jednak wciąż pamiętał, że są na lekcji i wypadałoby się zająć tym co konieczne. - To na razie - mruknął więc tylko ani nie zaszczycając Ślizgona spojrzeniem, a Edkowi posyłając jakiś słaby uśmiech i na pewno nie taki czarujący, jak ten którym Edward go wcześniej uraczył. Ach, cóż mu pozostało? Obrócił się więc z zamiarem wzbicia w powietrze i wykonania polecenia wymyślonego przez nauczyciela. Co za pogoda, co za życie, co za okropna lekcja. Koniec świata!
Uśmiechnął się krzywo na odpowiedź Effie. - Miło byłoby zrozumieć zasady quidditcha- powiedział do niej poruszając szybko brwiami. Chociaż było to w formie żartu nie do końca było zawsze wiadomo czy Merlin wszystko dobrze rozumie i zna się na tym chociaż trochę, dlatego może faktycznie przyszedł nauczyć się zasad quidditcha. W tym momencie zobaczył, że przywlókł się do nich wil, całując w policzek Effie. Faleroy zawsze uważał, że tamten podrywa jego kuzynkę, a para osób z takimi genami przyprawiała go o mdłości, więc miał tylko nadzieję, że Fontaine nie wpadnie nigdy na jakiś głupi pomysł. W każdym razie kiwnął w jego stronę głową i w tym momencie zobaczył przed sobą mężczyznę, który kpił sobie z jego braku miotły. Merlin spojrzał na niego zaskoczony. Nie spodziewał się, że nauczyciele quidditcha będzie przypominał gościa z okładki kalendarzy z gołymi, męskimi klatami, które kupują szalone nastolatki. - Postanowiliśmy przyjść upiększyć lekcję latania – powiedział w końcu pokazując głową w stronę dwóch wil, stojących obok niego. – Ale widzę, że nie musieliśmy się fatygować! Dużo pan chyba pakuje na siłce – dodał z krzywym uśmiechem klepiąc się po swojej wątłej klacie. Drugą zaś wypuścił w końcu spokojnie dłoń Effie i wyjął z kieszeni kurtki czarną czapkę, by naciągnąć ją na głowę. Odwrócił się w stronę kuzynki, pokazując na siebie, kiedy zobaczył, że ta wyjęła różdżkę. Liczył na to, że zrozumie, żeby załatwiła miotłę również jemu. Gdyby on zaczął tu miotać zaklęciami, pozabijałby połowę uczestników zajęć.
Więc jak już wystartowały, to leciały obok siebie. Wiatr we włosach i te sprawy, chociaż więcej było chyba deszczu, trzeba przyznać, że niezbyt przyjemnego, ale Bell dzielnie zmrużyła oczy, żeby woda się tam nie dostawała, bo by jeszcze oślepła i leciała. Mokrym ubraniem będzie martwić się później. - No, ciekawy gość! Wydaje się taki... tajemniczy. Bo wiesz, najpierw był strasznie niemiły, jakby zły, że w ogóle się do niego odezwałam, a potem okazał się całkiem uprzejmy. Chętnie dowiedziałabym się o nim coś więcej - mówiła Bell i nie było wątpliwości, że rzeczywiście postara się o trochę więcej informacji o chłopaku. - Super plan! - zgodziła się. - Tylko myślisz, że bibliotekarka wpuści nas ot tak...? I nie wiem czy on nie jest zamykany na noc... Leciały, leciały, już pół okrążenia przeleciały.
Och zrozumieć zasady Quidditcha byłoby czymś nowym. Wciąż nie ogarniała po co walą się tymi tłuczkami i na jaką cholerę jest chyba, aż czterech ścigających. Chociaż w gruncie rzeczy, czy te zasady w ogóle potrzebne były jej do szczęścia? Nawet nie lubiła chodzić na mecze jako widz. - W sumie wolałabym zrozumieć zasady pokera texas holdem, niż Quidditcha - mruknęła do Merlina dość niewyraźnie spod szalika, który opatulał pół jej twarzy. Mniej więcej w tym samym czasie na horyzoncie pojawił się kolejny wil, którego swoją drogą, nie widziała już trochę czasu. Bardzo więc wesoło uśmiechnęła się na jego widok, również racząc go buziakiem na powitanie. - Louis, nawet nie wiesz jak się stęskniłam! Powinniśmy po tej paskudnej lekcji pójść nadrobić plotki do jakiejś knajpy. Albo gdziekolwiek, gdzie jest whiskey - uznała z uśmiechem wygłaszając swój wyśmienity pomysł. Na samą myśl o owym alkoholu zrobiło się jej aż smutno, że musi tu stać i marznąc zamiast popijać wyśmienite trunki w pokoju wspólnym. Chwilę później nasza sprytna ślizgonka usłyszała, jak jeden z krukonów stojących nieopodal mówi o przywoływaniu mioteł. Postanowiła, że mądrze ukradnie ten pomysł. Wyciągnęła więc szybko swą różdżkę i sprawnie rzuciła zaklęcie przywołujące pierw na swoją miotłę, potem na Merlinową. Ach byli ocaleni! Nim miotły do nich dotarły zdążyła się jeszcze cicho zaśmiać na uroczy komentarz swojego kuzyna, a który to rzeczywiście był dość trafny! - W takich okolicznościach nigdy za wiele naszego piękna - odniosła się do panującej aury, zgrabnie łapiąc nadlatujące miotły. Jedną dała Merlinowi, a na drugą sama wskoczyła, gotowa by zrobić eleganckie kółko nad boiskiem. Oczywiście o ile z miotły w międzyczasie nie spadnie, bo w lataniu na niej mistrzem definitywnie nie była!
Jeanette zwlekała nieco z wybraniem się na lekcję quidditcha, na którą wcale iść nie musiała. Przeciągała się leniwie przez caaaalutką drogę na boisko, ziewając i powłócząc nogami. Wszystko przez kondycję. Miała wrażenie, że ostatnio słabnie, ćwiczy mniej, a wakacje zbliżały się nieubłaganie. Razem z nimi nadchodził też cyrk, który czekał na jej obecność, zaś jeśli iść w kierunku cyrku - czekały pieniądze, których jak najbardziej potrzebowała. Doczłapała się więc na boisko ze swoją starą miotłą (którą, ha, miała, kiedyś próbowała pojąć fascynację quidditchem), rzuciła krótkie powitanie do nauczyciela i zerknęła na obecnych, wciągając świeże powietrze i krzywiąc się lekko. Nie przepadała za deszczem, który uparcie szczypał twarz i moczył włosy. Miała czuja, że związała je dziś w kucyk. W przeciwnym razie zapewne wyglądałaby tragicznie, z kosmykami przyklejonymi do policzków. Posłała niebu lekko naburmuszone spojrzenie, po czym dołączyła do reszty. - Heja - mruknęła, tonem ni to wesołym, ni to smutnym.
Laila skupiła się na tym, co powinna zrobić. Ludzie się schodzili i zajmowali kolejne części powierzchni tego zacnego boiska, którego twardość będzie badał jej tyłek w kolejny piątek. Niezłe miała scenariusze skoro jż myślała jakie poduszki wcisnąć na siebie zamiast drużynowego stroju. W sumie nie przeszkadzało jej to, że z nikim teraz nie rozmawiała chociażby dlatego, że z nikim stąd za bardzo się nie trzymała chyba oprócz Bell, ale tę później złapie... Laila nie lubiła szukać na siłę tematu o czymkolwiek, zatem pozwoliła sobie na to, aby milczeć... A potem padło polecenie. Mieli latać. Rozgrzewka. Hm... Faktycznie ostatni raz siedziała na tej miotle w zeszłym tygodniu, albo i ponad zeszłym. Wszystko się jej mieszało od kłamstw i plotek, które albo dementowała, albo musiała potwierdzać dla dobra sprawy... Chyba zapomniała, co powinno być dla niej najważniejsze. Tak czy owak wskoczyła na miotłę i zamknęła oczy, kiedy odbijała się od ziemi. Nie lubiła nigdy tego momentu. Nie wiedziała dlaczego... Wzbijanie się w górę było już nieco przyjemniejsze... Zatem Laila i jej zapłon musieli dogonić resztę, która wykonywała rozgrzewkę. Czemu nie... Przelot szedł jej nieźle, choć deszcz atakował ciało dziewczyny. Powinien gdzieś sobie iść czy coś, ale najwidoczniej nie miał tego w planach.
Liam postanowił nie zrażać się deszczem i dziarsko wyruszyć na boisko quidditcha, w nadziei, że wydarzy się coś ciekawego. Ewentualnie liczył na spotkanie kogokolwiek na trybunach, skoro już szykowało się cokolwiek. Był nawet na tyle rezolutny, że wziął ze sobą PARASOL, coby to nie zmoknąć tak, jaki ci biedni uczniowie na boisku. Co prawda potem miał zadzierać głowę do góry, więc owe cudowne narzędzie, chroniące przed deszczem, traciło swoją zajebistość, ale póki co sprawiało się świetnie. Usadził tyłek na jednej z trybunowych ławeczek i skierował spojrzenie w dół, gdzie uczniów już ubywało. Powoli wsiadali na miotły i krążyli wokół boiska. Świetnie, Liam też miał ochotę polatać, a nawet lepiej, pograć w quidditcha. Uwielbiał quidditcha, a udawanie gry na korytarzu wcale nie było tak fajowe jak latanie nad boiskiem i gonitwy za prawdziwymi piłkami. Tak, zdecydowanie musiał kiedyś zebrać ludzi z szanownego grona pedagogicznego i urządzić mały mecz. Mogłaby przyjść nawet cała szkoła i przypatrywać się, jak grają!
/zastój mały, trochę ogarnę w tym poście, sorki za opóźnienie
Właśnie! Kiedy oni ostatnio rozmawiali? Nie mówiąc o imprezowaniu. Zdecydowanie powinien poświęcić przyjaciółce więcej czasu, niż tym miłosnym podbojom, którymi teraz się zajmował. Szczerze mówiąc Fontanna była jedyną dziewczyną w Hogu której Louis nie planował choćby nastawać na cnotę. Otóż, za bardzo ją cenił, by silić się na jakieś maślane oczy. Co nie zmieniło faktu, że urok wili udzielił się też jemu. No, bo przeprasza bardzo, komu ona się nie podobała? -Zdecydowanie. Może po lekcji uczcimy nasze wyczyny na miotłach. Napiłby się, oj napił. Taka zabawa w większym gronie była kapitalnym pomysłem. Tylko jak to zawsze bywa, trudnym do zorganizowania. Fairchild jednak i na to znalazłby sposób. Słysząc słowa nauczyciela uśmiechnął się półgębkiem i spojrzał na Merlina. -Ty chyba też powinieneś, chudzinko. No, ale czas ich gonił. Postanowił bez słowa wykonać polecenie nauczyciela. Nie bawił się w jakiś tam lot zapoznawczy, postanowił co sił w miotle okrążenie zadane im przez nauczyciela. Jeszcze parę chwil przy tym lalusi Faleroy'u sprawi, że nawet on poczuje się jak maczo.
Ostatnio zmieniony przez Louis Fairchild dnia Sob Mar 30 2013, 18:00, w całości zmieniany 2 razy
Dzień do dniu, po codziennym wyjrzeniu z okna uśmiech Hajdena poszerzał się odrobinę. W końcu ta przeklęta zima ustępowała. Małymi kroczkami, powolutku, ale jednak. Gryfon czekał z utęsknieniem na chociaż troszeczkę cieplejsze dni, nie mogąc się doczekać wskoczenia na miotłę i rozruszania gnatów. Ze zgrozą obserwował także, jak ta przeklęta przerwa odbiła się na jego sylwetce i ogólnej sprawności. Nienienie, absolutnie trzeba coś z tym zrobić! Zbliżająca się lekcja latania czy tam trening, jakkolwiek by się to zwało, wprawiało Gryfona w jeszcze lepszy humor. Cenił sobie Abernathego i jakoś raźniej mu się latało pod jego okiem. Także nic, tylko pędzić na lekcję! Otóż tu wystąpił mały zonk. Okazało się, że bardzo roztropny pan Graves chcąc doczyścić swojego Nimbusa 2006 wyszedł z dormitorium za późno, w skutek czego spóźnił się jakiś kwadrans. Zziajany, zmoczony, pojawił się przed psorem grzecznie się witając i krótko usprawiedliwiając. Po wysłuchaniu polecenia (pół okrążenia) wsiadł szybko na miotłę i wzbił się w powietrze. Dopiero teraz ogarnął wzrokiem zebranych, ale jakoś nie miał głowy do pogaduszek. Nie to, żeby marudził, ale ten cały deszcz to niezbyt przyjemna sprawa.
/ BOŻE JAKI NIE OGAR, CO SIE TU DZIEJE W OGÓLE? I sory wam, że nie odpisuje na każdy post, ale nie ogarniam......
Keith sobie poszedł, a rozmawiało im się nawet lekko. Znaczy się, może i to była tylko jakaś wymiana zdań, ale przynajmniej sam sobie nie stał i nie patrzył na przechodzących uczniów. Inteligentna porada studenta pomogła mu, bo miotła po chwili znajdowała się już w jego ręku. Edward stał teraz tylko w towarzystwie Namidy, wspinając się na szczotkę. Miał zamiar wykonać to, co nakazał pan Myles, mimo tego, że zimno mu było w tyłek. Szybciej zacznie, szybciej skończy. Zwrócił się do ślizgona, pokazując mu, że sam chce przelecieć to pół boiska (w deszczu i wietrze, serio inteligentny Majls) i żeby ten drugi się do niego przyłączył, czy coś. No i wzbił się w powietrze, żeby w końcu posłuchać nauczyciela i udać się do ciepłego łóżeczka. Leciał sobie przez to całe pół boiska, oglądając się za tym, co robiła reszta.
/ dobra dalej nie wiem o co chodzi, ale powiedzmy, że tak miało być....
Pogoda była wręcz tragiczna, ale co to dla nas, CLARA NIE NARZEKAŁA. Dzielnie znosiła deszcz, raz po raz tylko mrużąc oczy. I chociaż głowa sama przekręcała się w stronę wieży gryfonów, w której świeciły się milutkie światełka, atmosfera z pewnością była przytulna, a na sofie w pokoju wspólnym czekała na nią niedokończona książka, to Hepburn i tak postanowiła mężnie wytrwać do końca! - Możemy się na niego gdzieś zaczaić i pogadać! - przedstawiła swój rewelacyjny pomysł, próbując przekrzyczeć deszcz i wiatr, co nie było łatwym zadaniem - Aaaa jakbyśmy się zaczaiły na klucz do biblioteki? - ponowiła próbę przekrzyczenia tej całej zawiei (dobrze, że Bell leciała tak blisko i mogła coś jednak usłyszeć!), jedną ręką próbując odgarnąć z czoła mokre kosmyki włosów. Cóż, znając życie i szczęście Clary, pewnie będzie chora. Oby tylko nie rozłożyło jej na dzień meczu... I tak sobie leciały, przekrzykiwały się, leciały i znów się przekrzykiwały, aż w końcu skończyły pół okrążenia boiska i zleciały na dół, żeby posłuchać dalszych wskazówek nauczyciela.
Puścił mimo uszów uwagę ślizgona. Nie zamierzał się wykłócać, jak przekupa na targu, z uczniem. Niech sobie są piękni, nikt im tego nie broni. Tylko niech nie myślą, że będą mieli za to taryfę ulgową. Był prawie pewny, że mają geny wili. Jeden chyba trochę mniej. Super, trójka zapatrzonych w siebie wilowatych. Latanie w deszczu to pewnie ich ulubione zajęcie! Posłał pełne niechęci spojrzenie chłopakowi w rurkach. Tak, jednak chyba nie polubi pracy z młodzieżą. Aż żal mu się zrobiło jego byłych nauczycieli. Przyglądał się już latającym uczniom. Ktoś powinien poprawić postawę, ktoś inny inaczej trzymać miotłę. Jednak nie radzili sobie jakoś beznadziejnie, więc można było dać im troszkę pograć. Tak, już słyszę te wiwaty i okrzyki radości. Pokiwał głową, gdy zjawił się spóźniony gryfon. Przynajmniej nie marudził pod nosem. Czekając, aż wszyscy wykonają zadanie dreptał sobie to w prawo, to w lewo. Wyciągnął różdżkę i przywołał kafle, które znajdowały się teraz przy jego stopach. - Teraz każda para dostanie po kaflu i zrobicie mini mecze. Gracie do trzech punktów. Rozejrzał się, bo brakowało po jednej osoby. Na trybunach dostrzegł Liama i uśmiechnął się szeroko. -Nie chciałby pan dołączyć do nas? Brakuje nam jednej osoby do gry - zawołał do woźnego i spojrzał się na uczniów. - Jak ktoś czegoś nie rozumie, nie wie co ma dokładnie robić... niech pyta.
ZASADY
Każda z par ma przydzieloną parę (mini drużyny), jedna osoba z czwórki rzuca kostką (liczba nieparzysta - obrońca, liczba parzysta - ścigający) np. Merlin wyrzucił 6 to on i Jeanette są ścigającymi, a Louis i Effie to obrońcy.
kostką rzuca ścigajacy 1,6 (trafienie do obręczy) 2,3 (podanie do drugiego ścigajacego) 4,5 (obronienie)
za każde pudło jest punkt dla obrońców
1 trafienie = 1 rzut
Zaczyna para ścigających, ale obojętnie która z nich.
Effie & Louis z Merlin & Jeanette Keith & Edward z Namida & Liam Bell & Clara z Hayden & Laila
ps: starajcie się po każdej przeprowadzonej akcji, dawać posta
Ostatnio zmieniony przez Myles Abernathy dnia Sob Mar 30 2013, 19:00, w całości zmieniany 1 raz
Zaraz po zakończonej rozgrzewce wylądowała zgrabnie na boisku, aby usłyszeć kolejne polecenie. Że mini drużyny? Że pary? Że co ten człowiek mówił? No dobrze. Bell, Clara, Hayden. Z nimi mogła pracować. Nie byli obcy, ani jacyś beznadziejni. Tliła się w niej nadzieja, że lekcja się uda. Przynajmniej tak uważała i tyle. Podeszła do nich po cichu, jakby stała gdzieś tam z boku od dawna i czekała jedynie na kolejne polecenia. Mmm... I co teraz? Powinni zacząć grać pewnie. - Ok. Hayden to wypadło, że jesteśmy ścigającymi, a dziewczyny obrońcami. - I tyle z jej informacji. Niestety nie ogarnęła jeszcze o co dokładnie tutaj chodzi, ale spokojnie na pewno jest już blisko odkrycia tajemnicy! Taaak!
Liam bardzo żałował, że jest już TAKI STARY i nie może sobie pograć w quidditcha razem z innymi. Pozostawało mu tylko obserwować i robić smutne miny, kiedy nauczyciel przydzielał wszystkich do mini-drużyn. Parasol przyjmował kolejne krople deszczu, wydając (całkiem głośne) pyk przy każdej z nich, szybko więc udzieliła mu się nostalgia, wszechobecna w tym miejscu (tia). Trudno więc się dziwić reakcji wywołanej przez nawołującego profesora Abernathy. Jagger wstał szybko i wyszczerzył się, kiwając potakująco głową. Propozycja była nie do odrzucenia, a uśmiech na twarzy Liama ogromny (częściowo przez to, że został nazwany PANEM, a ledwo co ukończył szkołę; poczuł się iście POWAŻNIE). Szybko zlazł z trybun, odrzucił parasol gdzieś na bok, przywołał jakąś miotłę, używając starego, dobrego accio i pojawił się przy swojej małej drużynce. Momentalnie też zajął pozycję ścigającego, puszczając oczko do prześlicznej Effie Fontaine, stojącej gdzieś nieopodal. Nie ociągali się z wsiadaniem na miotły, po chwili byli w powietrzu, a Liam już przejął kafla, mknąc w stronę bramek i chucherka, które dostrzegł na bramce. Cóż, nie jego wina, że ludzkie uczucia czy tam odczucia akurat postanowiły się odezwać, przez co zrobiło mu się szkoda nieznajomego Krukona, wyglądającego na zabiedzonego (nie każdego babunia karmiła tak, jak trzeba), przez co, o zgrozo, trochę się skołował i rzut wyszedł słabo.
Boże tyle się zdarzyło w życiu Merlina ostatnie parę postów! W każdym razie, kiedy Effie i Louis wymieniali między sobą miłe słówka Faleroy wywrócił oczami niezbyt dyskretnie i skrzywił się mocno, odwracając się do nich tyłem. Miał ku temu motyw, bo przecież zaczepił go nauczyciel. Jednak pomimo jego wyjątkowo elokwentnej wypowiedzi, chyba nie spodobał się specjalnie mężczyźni, który odszedł niezadowolony, rzucając mu jakieś złowrogie spojrzenia. Faleroy wzruszył ramionami i pokiwał głową na słowa Eff. - Dzięki za radę, pakerze – powiedział na bardzo zabawną uwagę również niezbyt umięśnionego wila biorąc miotłę od kuzynki. No cóż, może Faleroy nie był najbardziej męski w całym towarzystwie. Cieszył się jednak, że nie dołączyłby do duetu Louisa i ich nauczycielu wychodzących z wody z gołymi klatami na czerwcowej okładce kalendarza. Gdyby nie miał w sobie genu wili, pewnie wchodziłby na miotłę z gracją słonia. Tylko wrodzona gracja sprawiła, że nie wyglądał jak ostatnia sierota, kiedy ze skrzywieniem wsadzał patyk między nogi jakkolwiek to brzmi. Oderwał się od ziemi i niezbyt pewnie leciał tuż za Effie wyznaczony odcinek. Kiedy skończyli słuchał grzecznie co ma do powiedzenia ich nauczyciel, próbując wyczyścić zabrudzone spodnie. Spojrzał ze zdziwieniem na piłkę, którą dostał zrobił niezadowoloną minę. - Dlaczego mam grać przeciwko Effie? – zapytał trenera po czym spojrzał na swoją nową partnerkę. W sumie miał dość dobry humor pomimo niesprzyjających warunków, więc postanowił się nie kłócić dalej i powlókł się do niej. Uśmiechnął się do niej krzywo i kiwnął głową. Uznał, że wygląda całkiem uroczo. - Jestem Faleroy –przedstawił się kiedy chwiejnie unosił się w powietrze razem z nią trzymając w rękach kafla.- Co robi ścigający? – zapytał po chwili dryfowania w powietrzu swojej nowej kumpeli z drużyny, orientując się, że to on ma piłkę i musi coś z nią zrobić. W końcu dość nieporadnie rzucił kafla w kierunku pętli, kiedy podejrzał co robią inne osoby w podobnej pozycji co on.
Keith Everett
Rok Nauki : VII
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Everett pięknie zrobił kółeczko, po czym nauczyciel ogłosił listę osób grających w drużynie. O jak uroczo się złożyło, trafił do jednej z Edwardem jako obrońcy! A więc podleciał ponownie do niego, co by z lekkim uśmiechem rzucić w jego kierunku krótkie "powodzenia". Na więcej pogawędek nie miał okazji, bowiem od razu musiał znaleźć się przy bramce. Zaraz jakiś gość z zarostem rzucił w jego kierunku piłką. Najwyraźniej gość miał problemy ze wzrokiem, bo piłka zupełnie nie trafiła w obręcz. Mimo wszystko przygotowany Krukon ją zgrabnie złapał. Swoją drogą obsadzenie najchudszego ucznia na bramce doprawdy było bardzo zabawnym żartem! Everett zamachnął się piłką mocno odrzucając ją w stronę Namidy, który to teraz powinien próbować strzelić gola Edkowi. Tak więc nasz Krukon ponownie mógł swoje spojrzenie skierować na uroczego chłopaczka o kręconych włosach, bo wszakże musiał obserwować, czy ten obroni ich bramkę!
Nim Effie Fontaine dobrze wzbiła się w powietrze, jej kolana jakby minimalnie się ugięły, bo o to zobaczyła niewiarygodnie przystojnego nauczyciela, lub pracownika. Nie miała pojęcia kim jest ciemnowłosy facet, ale właśnie zdobyła cel życiowy, którym było dowiedzenie się tego. Wysiliła się wiec na bardzo uroczy uśmiech, który skierowała do Liama, zaraz po tym, gdy ten puścił jej oczko. Och litości, jak ona miała grac w takich warunkach, jak tylu pięknych facetów się koło niej kręciło? Ruszyła więc za tym drugim pięknym, bo jak się okazało, mieli być w jednej drużynie. Tylko dlaczego przeciw Merlinowi? - A co z tymi piłkami które atakują graczy? - Nie dostała jednak odpowiedzi, bo trzeba było rozpoczynać grę. Poleciała więc do obręczy, a jej kuzynek rzucił kaflem. Na Slytherina! Nawet nie zorientowała się kiedy ta piłka śmignęła jej koło głowy! Gdzieś przeleciała obok wpadając do obręczy. To na pewno wina rozkojarzenia! Zdezorientowana Fontaine przeniosła wzrok na Merlina, ziejąc ogniem piekielnym z oczu niczym morphfejs. - Faleroy, dlaczego ty w ogóle grasz przeciwko mnie? - Zapytała z oburzeniem, jakby kuzyn zaraz po tych słowach miał dołączyć do jej drużyny i grac z nią. Ej no, co to miało znaczyć? Ona się tak nie bawi!
Ledwo co przyszła, od razu wskoczyła na miotłę, aby nadrobić okrążenia, które wszyscy tak sumiennie wykonywali. Przegoniła połowę uczniów na swojej starej miotle, nie mając ochoty na trasy terenoznawcze, długie, wolne i nudne. Wylądowała całkiem zgrabnie, wysłuchała dalszych instrukcji i przyjrzała dokładniej swojej drużynie. No ładnie. Można by rzec, zapierająco dech w piersiach. Trafiła do wil. Westchnęła nieco zrezygnowana, jednak postanowiła nie zrażać się wszechobecnym blondem oraz promieniującą wręcz aurą zajebistości. No bo hej, w końcu ona też była w tej drużynie. Choć w swoim stroju do quidditcha, mokrych włosach, dodatkowo związanych w kucyk, nie wyglądała zbyt cudownie, przez co trochę podupadła na duchu, ale na szczęście pojawił się wybawiciel. Cud, że Ślizgon nie zaczął od czegoś wrednego? Chyba nic jej już nie dziwiło. - Zawsze myślałam, że Faleroy to nazwisko - odpowiedziała, świdrując go wzrokiem. No cóż, może wile już tak mają, że przedstawiają się od tyłu. - Jeanette, Jea, Lea, Villeneuve, jak wolisz - wzruszyła ramionami. Dosiadła miotły po raz kolejny, tym razem z zamiarem zaliczenia bramki, coby to wilom nie było zbyt dobrze na tym świecie. Nie przepadała za miotłami, robienie piruetów i innych takich było o niebo lepsze bez niepotrzebnego kija między nogami. Co nie znaczyło, że jej gracja na miotle czy bez, ustępowała blondziej szajce. - Ha, brawo - pochwaliła Faleroy'a, gdy trafił. Teraz najwyraźniej była jej kolej. Przymierzyła się do rzutu iii... pudło. Ach, cudownie, akurat jakiś głupi woźny musiał jej się wepchnąć pod miotłę. Zrobiła niezadowoloną minę i lekko fochnęła się na świat, który postanowił jej dziś dokopać. Halo, gdzie zdolności akrobatki?
Nareszcie coś ciekawego. Odrobina rywalizacji zawsze rozerwie towarzystwo jak trzeba. Od ostatniego meczu upłynęło trochę czasu, dlatego taka mini gra stanowiła jakąś tam rekompensatę. Nie ukrywajmy jednak, że nie chodziło mu o przyjemność z gry, bowiem Fairchild nie cieszył się z drugiego miejsca. Generalnie pół wil go nie uznawał. Albo wygrywasz, albo nie istniejesz. Brutalne, zwłaszcza gdy dziś przegra. Bycie w parze z Effie może nie było plusem jeśli chodzi taktyczne podejście do gry, bowiem mistrzynią nad mistrzyniami pewnie w tej dziedzinie nie była. Jednak z całego towarzystwa ją lubił najbardziej, a resztę padalców, pewnie sam pozrzucałby z mioteł. Piękniś jak zwykle się mazgaił. Chłopak czekał tylko, aż Blondasek zwinie się w kłębek albo zacznie wywijać tymi swoimi nóżkami w eleganckich butach jak Rumcajs i ubłoci nowe koronki. -Nie płacz Faleroy, wiem , że wolałbyś mnie, ale innym razem skarbie. Louis na szczęście dla ich drużyny znał się na grze i w odróżnieniu do ćwierć wila starał się nie wyglądać jak osika. Reguły gry choć trochę uproszczone wydawały mu się całkiem klarowne. Mieli tylko bronić obręczy? Łatwizna. Spojrzał z politowaniem na poczynania krukonki z przeciwnej drużyny. Nie musiał się nawet starać. Nie trafiła. Uroczo. Piłka przeleciała koło niego. Wyszczerzył się z triumfalnym uśmiechem do Effie w myślach widząc stadko gapiów bijących brawo w reakcji na jego cudowne poczynania.
Złe warunki pogodowe to nie katastrofa. Ile to razy trzeba było grać pomimo ulewy, czy wiatru, który zwiewał cię z miotły? I to nie była zabawa, ha, to była ostra walka o pętle, punkty, honor. Więc takie pół okrążonka to nie był wielki problem dla mężnego Haydena Graves'a. Gdy już przeleciał wyznaczony dystans, podleciał czym prędzej aby dowiedzieć się o... mini-drużynach? Okej, zawsze to inna forma treningu. Może być ciekawie. Ustawił się więc grzecznie w gotowości bojowej, dostał do łap kafel. Skinął towarzyszce broni, przymierzył się do rzutu, po czym podał dziewczynie piłkę. - Hayden jestem. - zarzucił mokrymi dredami i uśmiechnął się serdecznie do Laika. - Rzucaj pierwsza. - Och, jaki on uprzejmy!
Ulala. Trzeba ruszyć tyłeczek i może zacząć grać? O byłoby fajnie i na pewno ludzie by się ucieszyli. Nie ulegało wątpliwości, że jest tu jakiś bałagan i nikt niczego nie ogarnia, ale ona raczej nie była po to, aby tu odstawiać jakieś manewry i uczyć wszystkich, jak ładnie ustać w rządku... - Tak. Miło mi, Laila. - Posłała uśmiech Hayden'owi, choć znienawidziła go w momencie, kiedy kazał jej zacząć... Ee. No dobra. Trudno. Znów odbiła się od ziemi i poszybowała do góry, aby zaatakować, którąś z dziewczyn... Teraz nie potrafiła ich rozróżnić, ale to nic. Przecież nie zamierza żadnej zatłuc czy coś, więc zgrabnie spróbowała wsadzić kafla, ale jak się okazało nie udało się, gdyż ześlizgnął się z jej dłoni w nieodpowiednim momencie. Psikus.
Merlin po zamachu zdumiony patrzył jak kafel leci prosto do pętli, a Effie jedynie przekręca głową w stronę niezwykle pędzącej piłki. Uśmiechnął się szeroko w stronę kuzynki kiedy krzyknęła coś zła na aktualne rozmieszczenie drużyn. Zamiast odpowiedź jej spojrzał na wila, który wydawał się nie przepadać za jego osobą. Robił dziwne miny i puszył się na swojej miotle i w sumie nic nie robił, oprócz myślenia o tym jak cudownie wisi przy swojej obręczy. - Nazywasz się Louis – przypomniał mu, bo najwyraźniej nie zrozumiał, że narzekając na to, że nie jest z Effie, mówi o swojej kuzynce, nie o nim. Tyle dziennie patrzy w lustro, a wciąż nie pamięta, że jest chłopcem nazywającym się Louis Fairchild, nie dziewczynką Effie Fontaine, chociaż są oboje pół-wilami. Merlin z kaflem w ręku podleciał do swojej towarzyszki z krzywą miną. Ta jednak go pochwaliła, więc uśmiechnął się do niej lekko rzucając jej piłkę. - Nie lubię swojego imienia – wytłumaczył wzruszając ramionami. Za to całe szczęście, że dziewczyna podała mu tyle różnych ksywek, inaczej nie zapamiętał by żadnej i mówił „koleżanko”. Poza tym był w na tyle dobrym humorze podleciał do niej bliżej łapiąc kafla, którego mu ponownie podała (powiedzmy, że to miało jakiś sens). - Irytuje mnie ten chłopiec. Jestem pewny, że rozmawiając z Effie ma w głowie pełno zboczonych perwersyjnych wyobrażeń- powiedział odrzucając jej piłkę. Co tam granie! Flirtujmy!- Myślę, że w nagrodę za mój niesamowity rzut rozpoczynający grę, powinieneś rzucić mi się na szyję i pocałować z radością – powiedział poważnie zmieniając temat i machając brwiami. Złapał jej kafla i dość szybko odrzucił. Najwyraźniej wcale nie przeszkadzało mu, że dziewczyna ma mokre włosy i nie prezentuje się jak gwiazda estrady w obecnym stroju. Miał dziś wyjątkowo dobry humor, poza tym wystarczyło chyba humorów Louisa w ich składzie.
Jako pierwsza na pętli ustawiła się Clara. Nie ma mowy żeby przepuściła, niee! Trochę tylko smuteczek, że nauczyciel dał jej i Bell rolę obrońców, bo obie w swoich domowych drużynach były ścigającymi, ale cóż! Widocznie obie były tak wszechstronne i uzdolnione, że nie było różnicy, które miejsce zajmują, hihi. - Dawaj Laila! - w sumie nie wiadomo, czy puchonka w ogóle ją usłyszała, wszakże tak wiało i lało, że to wątpliwe, no ale! Jak się jednak za chwilkę okazało, Laila może i jednak usłyszała, bo chyba z wrażenia aż upuściła kafel, który nie zdążył nawet dolecieć do pętli. Co zaraz oczywiście wywołało na twarzy Clary lekko złośliwy uśmiech. Nono, już ona wiedziała jak to będzie na tym całym meczu puchoni vs gryfoni! Zleciała trochę niżej, pozwalając Bell objąć stanowisko obrońcy.
Co prawda sam chętnie rzuciłby pierwszy i pokazał Clarci jak się to robi, ale trzeba być dżentelmenem, nie? Co z tego, że Laikowi zupełnie się nie udało, trudno! O ile zrozumiał te pokręcone zasady, w takim wypadku nie ma punktu. Więc w zasadzie nic się nie stało! Posłał Puchonce ciepły uśmiech na tyle silny, aby dodał jej otuchy docierając przez ten cały deszcz i wiatr. Zaraz złapał odrzucony do niego kafel, przerzucił z ręki do ręki, uśmiechnął się wyzywająco do Bell i rzucił. Nie był może to jego najlepszy rzut, ale miał nadzieję, że Krukonka, która na co dzień gra jako ścigająca nie poradzi sobie zbyt dobrze. Tak paradoksalnie zimny, okropny, lejący się z nieba nieprzerwanie deszcz zaczął sprawiać Haydenowi niespotykaną przyjemność. Sam był tym zaskoczony. Zapominając na chwilę o patrzeniu, czy jego rzut przynosi zamierzony efekt, odchylił do tyłu głowę, otworzył buzię, i zaczął się cichutko, potem coraz głośniej śmiać. Owszem, wyglądało to osobliwie, lecz po chwili jego głowa znajdowała się w prawidłowej pozycji, a na twarzy widniał szeroki uśmiech.