Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Want you to make me feel like I'm the only girl in the world like I'm the only one that you'll ever love like I'm the only one who knows your heart only girl in the world... Tak, to z pewnością było o Ioannisie, jest bardzo dziewczęcy wszak. Ale nieważne, w taki rytm się teraz bujamy. To znaczy, on nie do końca, bo jego radość spowodowana zaklęciem, jakim trafił w Keitha, szybko minęła, kiedy sam oberwał. I to... o rany, SERIOUSLY? Miał teraz super długie zęby i wyglądał jak królik. Albo zając. Albo tygrys szablozębny. Nie, tygrys wyglądał dostojnie i na pewno nie tak żałośnie jak Gavrilidis w tym momencie. Już miał podnosić różdżkę, by znów coś wyczarować (co przez jego zęby i tak by się nie udało, ale co tam), ale wtedy dostrzegł ich nauczyciel i się skończyło. A to pech. Grek posłał w stronę Everetta pretensjonalne spojrzenie, po czym posłusznie poleciał w dół na miotle. Wysłuchał tego, co mówił trener i tylko dodatkowo się zirytował. - Le o sprwdliwe, stłm prwkwny! - mówił, a raczej seplenił w ten sposób, iż nikt go nie potrafił zrozumieć. To wzbudziło w nim dodatkową irytację, dlatego wymachiwał przy tym rękoma, ujawniając swoje poirytowanie. W końcu jednak zdał sobie sprawę, iż to nic nie da, może sobie marudzić, ale i tak go nikt nie rozumie. Dlatego z beznadziejnym wyrazem twarzy odsunął się nieco na bok i psioczył coś pod nosem w ojczystym języku, który brzmiał teraz jak zlepek różnych, przypadkowych literek. No super, po prostu! Miał ochotę usiąść i się rozpłakać. I tylko jego męska duma mu na to nie pozwalała. Pomyślał tylko, że naprawdę jest skończonym kretynem. Gdyby nie wyżywał się na Keithie wszystko byłoby w porządku. Dalej udawaliby, że są tylko przyjaciółmi. A teraz nie zostało już nic.
Poprzednie zadanie nie poszło jej tak jakby chciała, ale co tam. Może następnym będzie lepiej? Wysłuchała znów Shane'a i spojrzała na Penelope. Zawsze i wszędzie rywalizowały. Przecież ona nie mogła się okazać lepsza od niej teraz. A może i mogła? Na pewno Sydka nie dopuści do tego, o nie. Co to, to nie! Chociaż miała duże szanse na obronę. Puchonka grała jako pałkarz, a ona jako ścigająca to częściej trenowała z kaflem. Nawet ostatnio miala z Shane'm nieoficjalny trening. No i z Bell. Było fajnie. Też je wymęczył, ale dziś nie odczuwała zmęczenia. Nie odpowiedziała jej tylko kiwnęła głową na znak podziękowania, ale też nie życzyła jej powodzenia. Jakoś tak to wyszło. Wsiadła na miotłę i poleciała. Nie zwróciła nawet uwagi na konflikt chłopaków. Zajęła miejsce, bo to ona właśnie broniła. Uśmiechnęła się lekko. Może trochę złośliwy był, ale co tam. Skupiała się na kaflu i w końcu dziewczyna go rzuciła. Niestety Sydney obroniła i wciąż z tym samym uśmiechem zrobiła jedno kółko wokół.
Keith Everett
Rok Nauki : VII
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Właściwie całe szczęście, że nauczyciel przerwał tą zaklęciową bójkę, bo znając tą dwójkę znów zagalopowaliby się w tym wszystkim do jakiegoś skrajnie krytycznego momentu. Bo przecież oboje byli uparci i nie potrafili odpuścić. Widział, że chłopak znów chce wycelować w niego różdżką i naprawdę poczuł ulgę, że teraz dodatkowo nie został przemieniony totalnie w jakieś zwierzę. Wtenczas nawet by mu nie oddał zaklęciem! Właściwie wyrok, który usłyszał już po znalezieniu się na ziemi, wcale mu się nie podobał! To było absurdalne, przecież, to on pierwszy w niego rzucił zaklęciem, on mu tylko oddał! Poza tym, na Rowenę, jak on niby ma chodzić po szkole CAŁY DZIEŃ z tym cholernym futrem? Aż z przerażeniem ponownie spojrzał na swoje bogato owłosione ręce. Najwyżej znajdzie kogoś kto ten urok z niego zdejmie, a jutro rano rzuci na niego ponownie, jak gdyby nigdy nic, plan idealny, idealnie mądrego Krukona! Niemniej jednak chciał zaprotestować, że ta kara jest niesprawiedliwa, ale w międzyczasie odezwał się Ioannis mówiąc w tak niezrozumiały sposób, że Keith nawet jakby chciał, to nie mógłby zachować powagi. Więc tylko stał próbując uspokoić się, chociaż brzuch już go bolał od powstrzymywania się przed głośnym roześmianiem! A potem jak i Ioannis, tak i Keith odszedł nieco na bok, stanął gdzieś tam nieopodal, podpierając się na swojej miotle. I chociaż obserwował niby tylko grę uczniów, to co chwila jego wzrok uciekał w stronę, chyba już byłego, przyjaciela. A wtedy dopadał go żal, że tak bardzo się to wszystko między nimi psuje, że tak ciężko im znaleźć porozumienie. I tak bardzo, bardzo mocno chciałby tam do niego podejść, uściskać go i powiedzieć, żeby przestali być kretynami. Ale nie mógł, bo wszystko przecież było spieprzone, za dużo słów powiedziane, zbyt mocno namieszane. No i Gavrilidis był na niego tak zły, że pewnie po prostu zaczęliby się bić na pięści na środku boiska. Więc posłusznie wbijał wzrok w graczy zachowując znów pewną siebie minę. Z resztą co za różnica jaką miał teraz minę i tak był cały owłosiony jak cholerna małpa.
Odpoczywał dobrą chwilę po tym, jak wykonał kolejne zadanie, na szczęście jeszcze kilka osób wykonywało je po nim. W międzyczasie zgubił gdzieś z oczu Mariana, ale tak to jest, jak się jest niewysokim chłopakiem... który ciągle miał nadzieję, że urośnie, chociaż cal! Przystąpił więc z nową energią do następnego zadania, które wydawało się być prostym, bo czemu nie. Zauważył też, że Gavrilidis miał sprzeczkę z tym chudzielcem, Everettem i został trafiony zaklęciem, wydłużającym mu zęby. I dobrze mu tak, bufonowi. Wsiadł na miotłe iw zleciał w powietrze. Widział Olaviego przymierzającego się do rzutu i już ustawił się przy pętli. I czekał, a gdy kafel leciał w stronę pętli, wymanewrował odpowiednio i tak, złapał kafla! Dzielny chłopak!
Nie był zadowolony ze swojego ostatniego wyniku w poprzednim zadaniu. Rozproszył się po prostu. Ale miał teraz okazję się wykazać. Profesor dobrał ich w pary i...że COOOO?! On miał być z Ikuto? To jakaś kpina, pff. No i na dodatek miał być obrońcą, a szkoda. Wolałby rzucać kaflem, w końcu taka jest jego rola w drużynie na co dzień. Nigdy nie bronił i nie wiedział czy mu się uda. A przed tym idiotą nie chciał wyjść na jakiegoś co nie umie złapać piłki. No ale, kij z tym, mus to mus a nie marmolada i trzeba dostosować się do zaleceń nauczyciela. Chwycił swoją szpanerską miotłę w łapy i ruszył ku znienawidzonemu Krukonowi. -Życzę niepowodzenia.- rzucił mimochodem przechodząc obok chłopak i wsiadł na sprzęt, który mugolom służy do sprzątania i podleciał do pętli, którą miał obronić. Czekał aż ten rzuci aby móc obronić. Bo innej wersji to on nie przewidywał, muahahaha!
Ostatnio zmieniony przez Kaoru Matsumoto dnia Nie Cze 03 2012, 08:34, w całości zmieniany 1 raz
Zapisać i zapamiętać. Nigdy nie przychodzić na tę lekcję! Dlaczego? Pomińmy to , że na samym wstępie Dominic został przewrócony na ziemie przez… Eeee.. Kogoś tam. A potem zmuszony do biegania. Jednak o dziwo nie odezwał się ani słowem protestu. Wstał i pokulał za innymi. Naprawdę śmieszny widok! Wszyscy biegają, a gdzieś tam w oddali za nimi Dominic sobie kuleje. Fajnie… Kiedy skończyła się rozgrzewka Dominic nadal stał obok idioty, to znaczy Kao, żeby nie było nie porozumienie. Przez chwilę wyglądał jak: „ No !@#$%^%^&* To biegać musiałem, ale grać już nie mogę!? „ Mimo wszystko, jednak usiadł sobie na trybunach, bo co się będzie przesilał stojąc? Obserwował grę innych osób bez większego zainteresowania i w między czasie masował sobie nogę. No, co? Po tylu okrążeniach każdego, by rozbolała! Zainteresował się dopiero w momencie, kiedy miotły dosiadł Kao. Kto, by pomyślał, że trafi na tego… Eeee… Idiotę. No, bo jak go, inaczej nazwać? Ikuto = Idiota. Nie ważne. Dominic rozsiadł się wygodniej i cichutko zaklaskał. - Jak byś go tak walnął, to by się rozlazł istny aplauz. – Szepnął tak, by tylko on mógł, to usłyszeć. W między czasie dwóch innych uczniów zostało ukaranych, jednak Dominic tak był nimi zainteresowany że nawet nie wiedział, o co poszło. Tak właściwie, to, gdzie oni są? Aaaa! Nie ważne.
/Tak totalnie nie mam siły na pisanie, a nie chce was blokować, że ujmę wszystkich moich stałych i tymczasowych w jednym/
Pewna osoba obserwowała całe zajście z boku. Śmiało można powiedzieć, że lekcja nie byłą zbyt ciekawa. Ikuto Tsukiyomi czekał, aż piłka poleci w stronę obręczy i trafi. Zdawało się, że to nie będzie trudne. Oh, jak on nie trawił nadal Kao. Szczególnie teraz. Dlatego musiał trafić. Napięcie sięgało szczytu. (Remis – 6. Niestety, obronił. Thi, szczęście... TymczasemDracon Nicholas Uchiha mimo iż zaatakował od niechcenia, to tak czy siak zdawało się, że nikłe są szanse rywala na obronę (6), no ale może jednak się uda. W kazdym razie patrzył zimnym wzorkiem ignorując całe otoczenie i ciesząc się, że nie jest w parze z Van. A właśnie. Vanna niestety, ale nie zdołała obronić (1), bo się tym razem zagapiła na Yvesa... Nie wiedziała czemu, ale od akcji ze ścianą zwracała na niego zdecydowanie większą uwagę, choć nigdy się do tego nie przyzna. No, a może to dlatego, że Corin była z nim w parze i rzucała piłkę (4) z dużą siłą mając nadzieję, że trafi.
Ostatnio zmieniony przez Cornelia Somerhalder dnia Nie Cze 03 2012, 13:19, w całości zmieniany 1 raz
Na początku Puchonka spoglądała niepewnie w stronę Ikuto, miał być on w parze z Kaoru. Dziewczyna zastanawiała się, czy znają się dobrze. No cóż widząc ich spojrzenia, którymi chcieli się najwyraźniej pozabijać sprawili, że oboje pokazali na co ich stać. Po owym pokazie Angelique spoglądała niepewnie na Van. Ta stała w bramce i czatowała. Dziewczyna była przerażona. Dlaczego? Ona po prostu nie lubi jak ktoś się na nią patrzy! A wydawało się jej, że większość osób na nią spogląda. No cóż, postanowiła to zrobić szybko. Ruszyła i rzuciła. Na całe szczęście Van nie zdołała obronić.(3) Zadowolona Ange wylądowała na ziemi i zeszła z miotły. Dziwnym zbiegiem okoliczności wszystko jej dzisiaj wychodzi. Była z tego powodu bardzo zadowolona. Była z siebie dumna.
Po wysłuchaniu poleceń nauczyciela wbiłem się w górę, z pewnymi obawami podchodziłem do tego zadania. Szczególnie że moją partnerką była Garçi, a ona przecież często miała zaskakujące i niebezpieczne wyskoki. No ale co mi pozostało? Ustawiłem się tak jak uczono w poprzednich latach...jakoś nie przepadałem za tym sportem, ale nie uciekałem przed tymi lekcjami. Jak zwykle robiłem to dla ojca....dobra koniec! Trzeba się skupić i zobaczyć czy uda mi się obronić przed przyjaciółką. A jednak sukces (6) nie przypuszczałbym, wyczekałem do ostatniej chwili i dzięki jednej małe nieświadomej podpowiedzi ze strony dziewczyny zatrzymałem kafla. Znałem przecież Garçette od lat i to przynosiło owce, nawet tego rodzaju. Kiedy lądowałem spojrzałem na poczynania Ràvette, jakoś jej nie szło...pomyślałbym coś złośliwego na temat tej dziewuchy, ale jakoś to nie przyszło tak naturalnie jak zwykle...czułem tylko samą ciekawość? No nic znalazłem się na ziemi i czekałem na dalsze instrukcje.
Cóż, okrążenia, które były do przebiegnięcia nie wymagały od niego wielkiego wysiłku. Jednak wszystko, co było związane z tą wciąż dziwną dla niego grą, było poniekąd utrapieniem. Może i radził sobie na jakimś przeciętnym poziomie, ale co nie zmienia faktu, że lepiej by mu się grało w jakieś mugolskie gry. No nic, odpoczął chwilę i przystąpił do slalomu wraz z rzutem do obręczy. Ku jego zdziwieniu trafił kaflem tam, gdzie trzeba, a nawet miał jeden z lepszych czasów! Uśmiechnął się po wszystkim z aprobatą dla samego siebie, bo nie tego by się spodziewał. Choć mimo to i tak by nie zechciał grać w tego całego quidditcha. Choć mimo wszystko go lubił, bo było to dla niego coś nieznanego i wymagało jakby nie patrzeć wysiłku fizycznego, w czym niewątpliwie był dobry. Stanął potem obok Kevina, przypatrując się uczniom, jak robią kolejne zadanie. Widząc jakąś kłótnię z zaklęciami pokręcił głową z dezaprobatą. W ogóle dużo osób wyglądała tutaj, jakby się mieli zaraz pozabijać. No nic. Okazało się, iż Olavi będzie w parze właśnie z Kevinem, co go ucieszyło. Nie będą musieli rzucać w siebie morphfejsami, tylko będzie to całkiem sympatyczne zadanie. Uśmiechnął się do gryfona i kiedy ten się ustawił na obronie, Viitasalo uniósł się z kaflem na miotle i próbował trafić w obręcz. Na początku wszystko wskazywało, że się uda, jednak obrońca w ostatniej chwili złapał kafla. - No, no, gratuluję! - krzyknął do przyjaciela z szerokim uśmiechem i potem obydwaj znaleźli się już na ziemi. Ciekawe, czy coś jeszcze będą robić, czy to już koniec zajęć?
Dziewczyna pozostawała skupiona na stojącej kilka metrów od niej sylwetce nauczyciela. Czekając aż reszta przybyłych na trening skończy ćwiczenie, zdążyła mu się już dość dokładnie przyjrzeć. No, przynajmniej na tyle by po raz kolejny nie musieć przypominać sobie, czy go w ogóle kiedyś widziała. Jak on tam się nazywał? Profesor Wolff, okej. Już miała coś powiedzieć, by chociaż zapoznać się wstępnie z jego planem, sam wyjaśnił im wszystko. Przewidywała, co prawda, że coś takiego jak praca w parach może nastąpić, aczkolwiek naprawdę nie było to jej marzenie. Przybywszy na lekcję gry w Quidditcha nie mogła nie oczekiwać latania na miotle, ale jakaś naiwna iskierka nadziei paliła się w niej do tego momentu. Fajnie. Nie dość że nie było tu nikogo z jej przyjaciół, to jeszcze jej partnerem miał być jakiś Ślizgon. Cóż za przykre zrządzenie losu, iż wcześniej na niego patrzyła. Niby zawsze to lepiej niż z Everettem albo Gavrilidisem, jednakże nie poprawiało to wcale jej samopoczucia. No, mogła jedynie mieć nadzieję, że nie zrobi mu zbyt wielkiej krzywdy swym popisem. W sumie milsza jej była świadomość, iż wysiłek bycia z nią w parze przytrafił się komuś jej nieznanemu, z domu węża na dodatek, także zmusiła się do podniesienia narzędzia, które powinno służyć jako coś do sprzątania, a nie do męczenia biednych, rudych istot i ruszyła pociągając za sobą nogami w stronę bliżej nieznanego jej chłopaka. Jakie pierwsze, znaczy drugie, wrażenie odniosła? Prezentował się jak jeden z wielu zielonych, którzy trudnili się w uprzykrzaniu życia innym osobom. Blond włosy, chyba niezbyt zadowolona mina. Aw, dlaczego by nie podręczyć go jeszcze bardziej? Jakby tak zaczęła udawać jego fankę albo coś takiego... I już przez chwilkę szeroki, radosny uśmiech zagościł na jej wargach, ale zaraz skrył się pod naturalniejszym wyrazem — rezygnacją. I tak najpewniej przysporzy mu nieco nieprzyjemności. Nie była też jakoś szczególnie zła, nastawiona tylko neutralnie. Nie zrobił jej nic, także i jej bestyja w środku siedziała uśpiona. Zatrzymała się w bezpiecznej odległości od blondyna, skinęła mu powściągliwie na powitanie głową i mocniej chwytając miotłę w prawa dłoń powiedziała: — Składam najszczersze kondolencje. — jej ton nie brzmiał zbyt wiarygodnie, acz w pierwszych kontaktach nigdy nie ociekała ciepłem. Nie wiedziała, czy zrozumie aluzję do jej własnej osoby. Skąd mógł wiedzieć jakie są jej umiejętności w tej dziedzinie? Niestety nie bardzo się tym przejęła. Chwilę zajęło jej oderwanie się od ziemi, jednak jakaś nowo obudzona w niej siła pozwoliła jej na w miarę poprawny siad i unoszenie się na optymalnej wysokości. Od środka zżerało ją przerażenie, ale oczywiście nic po sobie nie pokazywała. Brakowałoby tego. Była beznadziejna w tą grę czarodziejów, wiedziała o tym. Dostrzegła, iż chłopak niespecjalnie przygotowuje się do uderzenia, a kafel i tak śmignął obok niej z zawrotną prędkością. Znaczy jak na nią to i tak była bliska obrony (4), acz to nic nie zmieniało. Dla zamaskowania swej bezradności, udała że i tak bardziej skupiała się na swych paznokciach bardziej niż na odbiciu. Obdarzyła go bezbarwnym spojrzeniem. Już coś się jej cisnęło na usta, jednak jej miotła zaczęła się niebezpiecznie przechylać w jedną stronę, więc darowała sobie te swoje uprzejmości. Zleciała na dół, zeskakując już jak była jakieś pół mera nad ziemią. Jakimś cudem udało jej się chwycić kij miotły z umiarkowaną gracją. I znów była bezpieczna. Nawet nie zauważyła kiedy zdążyła się już zmęczyć. Na jej policzkach pojawiły się delikatne rumieńce, a z pozornie idealnego koku wystawało jej kilka pasm. Da się przeżyć. Wciągnęła głęboko powietrze w płuca, próbując jakoś opanować trzepotanie serca i przyspieszony oddech. Zważając na to, jak czuła się teraz to poszło jej dobrze. Zerknęła w górę, szacując jak wysoko była. I zdołała się nawet zamachnąć! Całe szczęście istniała adrenalina, która choć na chwilkę pozwoliła jej zapomnieć o tym, jak wysoko się znajduje. Oblizała machinalnie wargi, podciągając dłonie bliżej tułowia. Pogładziła palcem trzymaną w dłoni miotłę, niech zna jej dobre serce. Przymknęła powieki, zastanawiając się czy ktoś jeszcze czuje się tak jak ona. Bardzo w to wątpiła. Uniosła nieco rzęsy, podglądając przebywających niedaleko uczniów. Wyglądali na wyluzowanych, tylko nie ona. Poza tym wreszcie skojarzyła, dlaczego pewien Gryfon wydaje się jej znajomy. Olavi, jakoś tak. Zmarszczyła na moment brwi, no tak. To ten co lubi wodę. Ułożyła usta w wąski przecinek, odwracając wzrok na nauczyciela. Mogłaby wykonać jeszcze jakiś zadanie, choć jej wargi nadal musiałby być co jakiś czas odchylane, by zaczerpnąć świeżego powietrza.
Shane zwołał wszystkich do siebie, by zebrali się na murawie. Czas wreszcie aby przedstawić wyniki, no i ogólnie, opinię trenera o uczniach. Irlandczyk stał na swojej miotle, która unosił się pół metra nadziemną, łapiąc równowagę co jakiś czas lekko bujając się to w przód a to w tył. W ręku trzymał swój kieszonkowy zegarek i jakąś zapisaną kartkę. Spojrzał an wszystkich nieco z góry, a jego mina raczej nie zdradzała zbytniego zadowolenia. - No i co mogę powiedzieć, misie. – Powiedział zrezygnowany. – Dyscypliny wam brakuję ,ot co. Oi. Szczególnie wam dwóm! Wskazał na Keitha i Ioannisa, którzy dalej byli pod wpływem zaklęć, które na siebie wzajemnie rzucili. - Niektórzy z was chyba nie trzymają w ogóle kondycji, co? – zauważył z uśmiechem. Oczywiście miał ochotę bardziej rozłożyć ręce, no ale może jeszcze coś z tych dzieciaków da się coś zrobić. Lekcja nie była całkowitą porażką, frekwencja była całkiem niezła, ale opanowanie tej zgrai to było wyzwanie. Chyba teraz zaczął żałować, ze się zgodził na naprawę poziomu quidditcha w tej szkole – to było bardziej męczące niż jogging o 5 rano w niedzielę. Spojrzał na kartę i zaczął odczytywać wyniki. - Cóż, powiem wam, że… no i było różnie. W rzutach do pętli ze slalomem najlepsi byli Yves oraz Angelique, czas 9 sekund i trafienie. No niestety najgorzej poradził sobie Dracon, nie dość, ze ślamazarny był to spudłował. Mam nadzieję, ze na następnym treningu się poprawisz… Co do ogólnej rywalizacji i ocen. Nie ukrywam, że jestem zadowolony jak sobie puchoni poradzili! Najlepiej biegali i najlepiej bronili, idąc łeb w łeb z krukonami. Brawo! Gryfindor trochę zawiódł… a Slytherin… hm, oi, może jakby była lepsza frekwencja byłoby lepiej. Zeskoczył z miotły na murawę. Stał wyprostowany, przyglądając się uczniom. - Gryfindor, Hufflepuff i Revenclaw dostają po 10 punktów za obecność, za to Slytherin dostaje 5. Za poszczególne zadania Puchoni dostają 13 punktów, Gryfoni 5, Revelclaw 12, Slytherin 2. ALE! Odejmuje punkty Krukonom za tę bezsensowną bójkę na zaklęcia, minus 10. Chłopaki, następnym razem pobijcie się po zajęciach za szkołą, tak kiedyś było bardziej po męsku… Chrząknął parę razy i Shane odczytał ostateczne wyniki. Zieloni zdobyli na lekcji 7 punktów, Niebiescy 12, Czerwoni 15, a Żółci 23. - A teraz do szatni i zjeżdżać mi stąd! Na następnym treningu zrobimy większy sparing! No, zmykać! // a tu macie zeskanowane notatki jak przydzielane były punkty, myślę, ze to był sprawiedliwy system. https://2img.net/h/oi48.tinypic.com/5ff3tl.jpg https://2img.net/h/oi47.tinypic.com/2z87nfk.jpg https://2img.net/h/oi49.tinypic.com/2uqoom0.jpg
TAAAAAAAK! Gdy Kikut rzucił kafla Japończykowi udało się obronić z czego był niezwykle dumny! Ha, i kto jest lepszy? No ba, że Kaoru! Chłopak posłał Krukonowi triumfalny, złośliwy uśmiech i wrócił na ziemię. To było świetne. Może i poprzednie zadanie mu nie poszło, ale to było idealne. No, oprócz jakichś dwóch Krukonów, którzy zaczęli się pojedynkować. No cóż. Zdziwiło go tylko, że lekcja już minęła, czas szybko leciał. Ale za to Puchoni zdobyli dużo punktów, ale to bardzo na plus. Lekcja była w porządku, nauczyciel wydawał sie być dosyć kompetentny, a to najważniejsze. Kao chwycił miotłę w dłonie i spojrzał gdzie jest Yves albo Dominic i machnął na któregoś żeby z nim poszedł. W sumie jakoś mu przeszła złość na to, że Yv go tu przywlekł. Dobrze mu zrobiło, szczególnie wygrana z wrogiem. Skierował się ku szatni by później wrócić do swojego dormitorium.
Dziewczyna spojrzała na nauczyciela i kiedy powiedział, że była jedną z najlepszych uśmiechnęła się szeroko. Naprawdę jej dobrze poszło! Była zadowolona! Yay! Teraz punktacja… Dwadzieścia trzy punkty! Świetnie. Hufflepuff nadal prowadzi. Spojrzała na Yvesa z szerokim uśmiechem zadowolona z wszystkiego. Wzięła głęboki oddech i ruszyła w stronę szatni. Tam przebrała się i ruszyła w stronę dormitorium… Wytnijmy, że jej kotka wygrzewała się na boisku, a kiedy spostrzegła, że jej pani gdzieś znikła zaczęła się wydzierać i miauczeć zrozpaczona. Angie nie mając żadnego wyboru wróciła się na boisko po kotkę. Ta z uniesionym ogonem podbiegła do niej łasząc się do nóg i idąc wraz z nią do dormitorium.
No nieźle nasz dom prowadził, przynajmniej na tej lekcji...przynajmniej na coś się przydałem pod koniec tego roku. Musiałem przyznać że podobało mi się na tych zajęciach, nie chodziło o grę, ale o to że ktoś w tej szkole dbał o wysiłek fizyczny...nigdy nie ukrywałem że to lubiłem. Kiedy Vea posłała mi uśmiech odpowiedziałem tym samym, cieszyła się jak małe dziecko, ale przecież miała powód. Dziewczyna która jest lepsza od chłopaków w sporcie? No to się nie zdarza aż tak często, no przynajmniej w mugolskich szkołach...ale to było uogólnianie. Kiedy Fou-sempai skinął na mnie to poszedłem zanim do szatni, chyba mu przeszła złość na mnie...wyglądał lepiej...a to już coś!
Olavi wysłuchał tego, co mówił nauczyciel. Ale żeby gryfoni byli tacy słabi?! Wcale nie było z nimi tak najgorzej! Nie od dziś wiadomo, że to ślizgoni są najgorsi we wszystkim, ot co. Tak, takie małe uprzedzenie między domami. No, nieważne. Pomarudził sobie chwilę pod nosem i co rusz komentując coś cicho do Kevina. No bo jak to tak, wypadli właśnie całkiem dobrze! Chciał tylko otrzymać potwierdzenie od kumpla. Z którym potem opuścili boisko, gawędząc sobie wesoło o takich tam MĘSKICH SPRAWACH, heehheeh.
Że niby im brakuje dyscypliny?! Phi, też coś... zapewne by się wykłócał, gdyby te cholerne zęby nie uniemożliwiały mu tego. Ma ten cały nauczyciel quidditcha niebywałe szczęście, nie ma co! Tymczasem spojrzał gniewnie na Keitha. To jego wina, jego! Ale potem przypomniał sobie, kto tak naprawdę zaczął i... kurde, znów mu się zrobiło głupio i smutno i... jeny, nawet jak wyglądał jak małpa, jak zachowywał się jak małpa, to Keith był dla niego ważną osobą i tak naprawdę to już za nim tęsknił. Ale oczywiście ta jego cholerna duma...! Zamiast cokolwiek zrobić wysłuchał wszystkiego, co ma do powiedzenia nauczyciel i pokiwał niechętnie głową, a potem po zajęciach wsiadł na miotle i popędził do zamku. Trzeba znaleźć Chiarę, która zdejmie z niego to cholerne zaklęcie! Oby jej się udało...
Shane przez całą resztę wakacji w Egipcie balował, bo i miał co świętować. Mistrzostwo świata to wszak coś znaczącego, czyż nie? W takim razie jego pijaństwo przez miesiąc było całkowicie uzasadnione. Niestety, wszystko co dobre, szybko się kończy rok szkolny nadszedł i uroki balowania w kurorcie musiały się skończyć. Witajcie treningi, dieta i użeranie się z nastolatkami. Ha, już zapomniał jak to jest wstawać o 6 rano i iść na poranny jogging czy rozgrzewkę. Coraz trudniej mu to szło, czyżby się starzał? Toż to straszne, doprawdy! Nie ma co, zebrać się w kupę trzeba i pobiegać wokół boiska, jak na rasowego sportowca przystało. Kilka kółek, potem pompki, prysznic i może mały odpoczynek... a nie, jest nauczycielem, musi lekcję poprowadzić, niech to szlag! - No, i just can't fight this feeling, my head is spinning, i think is winning - mruczał pod nosem usiłując nucić sobie piosenkę, by nie wypaść z rytmu biegania. Trawa była wyjątkowo mokra od rosy.
No niestety koniec wakacji! A szkoda, bo w Egipcie było po prostu cudownie. Widocznie Quentinie tegoroczne wakacje bardzo się spodobały. Kawała świata przecież zwiedziła. Nawet zdążyła odwiedzić rodzinę w Mediolanie, cudownie no nie? Aczkolwiek niestety trzeba wrócić do nudnego trybu życia, czyli kolejnej całorocznej pracy. Naprawdę nie chciało jej się ruszać z tego miejsca. Było cudowne. Poznała wielu cudownych ludzi, kupiła sporo pamiątek, nawet jakieś zabytki pamięta. Chociażby Sfinksa, który bardzo przypominał krowę na pastwisku w nieco starszym i tym brzydszym wydaniu. Nie mogła spać. Serio! Śnił jej się jakiś koszmar. O tak! Ktoś jej włosy obcinał! Blondynka, aż z krzykiem obudziła się cała spocona w łóżku. Fuuuuj, obleśne! Tak nie może być! Szybko się ogarnęła, łóżko ładnie pościeliła i wyszła z dormitorium. Szła przed siebie. W sumie to obojętne gdzie dojdzie, byleby zapomnieć o tym koszmarze. O boisko quidittcha. Nie spodziewała się, że aż tak daleko dojdzie. Ba! Miała nawet miłą niespodziankę na początek tego dnia. To Shane! -Ojejejdzieeeeeeńdobryyyyprzeeeepanaaa - krzyknęła po czym szybko podbiegła do Wolffa. Jej, ale go dawno nie widziała. Bodajże ostatnio na meczu z którego i tak szybko wyszła. Niestety, smuteczek.
Gdy tylko usłyszał znajomy głos, aż się zatrzymał, zaprzepaszczając szanse pobicia osobistego rekordu w ilości obiegniętych boisk. - O, Quntien! - rzucił, ocierając pot z czoła. Cóż, sam Shane nie wyglądał teraz za ciekawie, zdyszany, spocony,w oliwkowym dresie, który chyba pamiętał drugą wojnę światową. Podszedł do dziewczyny, oczywiście wdeptując w błoto, które było częstym widokiem na tym boisku. - Co... co tam? Też chce potrenować? To chyba nie w tym stroju - zażartował patrząc jak jest ubrana dziewczyna Odwrócił jednak wzrok uznając to a niezbyt stosowne. - Dawno się nie widzieliśmy.. ostatnio na tym, no, meczu. - rzucił przeczesując sobie potargane włosy.
Jeju mógł przecież to jedno kółeczko przebiec i potem podejść do Queni. Tak by pobił swój rekord i wszystko byłoby pięknie. A tak przez blondynkę nie uczynił tego, smuteczek. - Nie nie nic z tych rzeczy prze pana - ach jej jaka ona jest urocza no nie? Cały czas zwraca się do niego per Pan i wgl. POWINIEN BYĆ Z NIEJ DUMNY! No jasne, że dawno się nie widzieli. To znaczy wiele razy w Egipcie jak to zwiedzali przeróżne zabytki i nawet ma chustkę, którą jej kupił mimo, że nie musiał. Pamięta nawet tego ,,przemiłego araba co chciał ją grzecznie i kulturalnie oprowadzić po mieście". - Nooooo dawnooooo i to baaardzoo. To znaczy wie pan teraz się widzimy tutaj więc nie tak dawno. To znaczy teraz. I jest fajnie, że ojeju - wprost kocham jej logikę, serio! Jest taka głęboka i urzekająca!
- I co teraz, Quentine? - zapytał, siadając na trawie był nieco zmęczony, musiał odpocząć, chociaż chwilkę. - Dalej studia, tak? Ach, czasy szkolne, szkoda że sam olał uczelnię i wolał zająć się zawodowym lataniem na miotle, chociaż, trzeba przyznać, opłaciło mu się to - pieniądze, sława i puchar mistrzostw, to nie byle co, prawda? - Ja nie wiem czy dalej zostawać w tej szkole... może wrócę do domu, Irlandii? Do ojczyma i braci, może nawet skończę ze sportem. Tak, coraz częściej go nachodziły takie myśli i wcale się ich nie wstydził. Wszak mógł już spokojnie zakończyć karierę i żyć jako hodowca owiec.
Także usiadła na trawie i zaczęła wpatrywać się w Shane'a. Że co?! On już nie chce uczyć w Hogwarcie?! Aż puchoneczka zbladła, zaś jej uśmiech znikł z twarzy. -ALE JAK TO PRZE PANA!? - przerażona faktem, że Shane może odejść z Hogwartu zaczęła przez chwilę rozmyślać co by zrobić, żeby nie odchodził. Że jakie owce w Irlandii?! Ja mu dam zakładanie farmy na w jakiejś Irlandzkiej wsi! - Żadna wieś! Żadne owce. Ma pan tu zostać! - omamo! Czy ona przypadkiem zaczęła myśleć?! NIE NO MOI DRODZY ŚWIĘTO! Aż oplułam ekran jak to napisałam, serio! Ale, ale, nie zapominajmy, że to Quenia i ona mądra raczej nie może być, o! Nagle przestała o tym myśleć, bo zapomniała. Za dużo tego wszystkiego. -Błaaaagaaaaamnieeeeechpaaannieeewyjeeżdżaaa - o i to jest odpowiednia reakcja BARDZO INTELIGENTNEJ BLONDYNKI!
Shane był naprawdę zdziwiony reakcją Queni, chociaż mógł się jej spodziewać. Podrapał się po głowie, nieco zmieszany tym, że dziewczynie aż tak bardzo zależ żeby Wolff został w Hogwarcie. - Ej, no ale... Irlandia to mój dom, muszę kiedyś tam wrócić. Wbrew pozorom, Shane było dosyć rodzinny i zależało mu na tym by wreszcie wrócić na stałe na fermę ojczyma. - Zresztą, lubię pracę na fermie, relaksuje... kiedyś będę mieć własną, z owcami. O, wspaniale, nazwę ją, "Ferma Shane'a z owcami"!
Gwen po jedzeniu czuła się pełna i nieco ociężała. Zawsze jak się obie to robi się śpiąca, a jak się leży to tłuszczyk się odkłada. Nie tam, gdzie powinien. Gdyby tylko nie istniał życie byłoby piękne. Puchonka przybyła pierwsza na miejsce spotkania, ale Lynnette też za chwilę na pewno się pojawi. Chyba jednak przesadziłam z tym jedzeniem. Złamałabym Błyskotce kręgosłub, jakbym teraz na nią wsiadła. Muszę spalić to, com pożarła dla dobra mojej biednej klaczy. Po wyjściu z kuchni, Gwen wróciła do swojego dormitorium, aby się przebrać w coś ciepłego. I teraz stała na trawie boiska do quiddicha opatulona dość ciepło i szczelnie. Włosy związała i chowała czapką. Rzadko zdarzało jej się biegać, od kiedy miała konia. Ale w sumie dobrze jej ten ruch zrobi.
Thompson weszla na boisko wesolym krokiem, co sie dziwic ona lubila biegac. Na ramionach miala cienką bluze a wlosy zwiazala w kucyk, czarne leginsy dobrze wydladaly z niebieskimi zimowymi trampkami. Powoli podeszla do dziewczyny i zachichotala. - nie bedzie ci goraco? zapytala i lekko zacza sie rozciagac. coz Lynn po mimo tego ze byli zimno ubrala sie cienki bo jak bedzie biegac bedzie jej goraco. Gwen jest zimno ale po tym malym bieganiu zrobi sie jej goraco. - rozciagamy sie. powiedziala do dziewczyny.