Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Bonaparte począł obserwować swojego przeciwnika, a nie znicz. Liczył, że to on dostrzeże magiczną piłeczkę i Bonaparte będzie miał to z głowy, po prostu pogna za nim licząc, że jako pierwszy dorwie owe złotko. Niestety, miał dzisiaj pecha co do przeciwnika. Niezbyt rozumiał co Wolfgang wyprawia i w ogóle co się dzieje wokół niego, co jest jawą, a co snem i dlaczego wszystko dzieje się tak, a nie inaczej. Wytężał wzrok chcąc dostrzec to co widzi ćpunek, ale niestety, to nie było na jeog możliwosci. Podrapał się po główce lecąc za nim i nadal nic. Przestał ogarniać, nawet nie wiedział czy to jakiś chwyt przeciwników. Podleciał sobie więc znowu do góry, poczeeeka.
Dexter ciągle obserwował rudowłosą, która zabrała mu kafel i po prostu ciągle za nią leciał. Musiał jej odebrać piłkę, przecież nie będzie mu tu jakaś ruda Angielka przeszkadzała w grze. Ku jego wielkiemu zadowoleniu Fabiano idealnie odbił tłuczek, tak że ten poleciał wprost w rudą. Cudownie wycelował, aż poczuł do niego chwilową sympatię, bo mógł odebrać jej piłkę. Oczywiście to było bardzo chwilowe, bo gościa dalej nie znosił. Więc rudej szybko zabrał piłkę i poleciał w stronę obręczy przeciwników. Niestety zaczęło koło niego kręcić się za wiele zawodników i jakiś ze ścigających mógłby odebrać mu piłkę. Cóż mu pozostawało? Rzucił szybko kaflem w stronę Clauda, którego wypatrzył gdzieś w powietrzu. Może jemu uda się trafić do bramki przeciwników. Chmara zawodników poleciała w stronę Francuza, który miał teraz piłkę.
Trzymał się na neutralnej wysokości, obserwując sytuację na boisku. Zaklął pod nosem, gdy hogwarcka drużyna zdobyła punkty i przyspieszył lot. Gdy kafla przejęła rudowłosa dziewczyna, ruszył w jej kierunku, ale Dexter był szybszy i odebrał jej piłkę. Klaudiusz podbił zatem lot, trzymając się stosunkowo blisko Vanberga. Gdy ścigający przeciwnej drużyny rzucili się w jego stronę jak wygłodniałe psy, ten podrzucił kafla wysoko. Claude złapał go natychmiast, jednocześnie ostro skręcając w prawo. Skinął głową do studenta, dając mu do zrozumienia, by podążył za nim, bo uczniowie byli na tyle blisko, że już z zawrotną prędkością pędzili w stronę Cygana. Dlatego szybko pomknął w stronę pętli wrogów, nie zważając na siedzących mu na ogonie ścigających. Spojrzał w dół i dojrzał Vanberga, któremu podał kafla najzwyczajniej w świecie go puszczając. Nie wykonał żadnego gwałtownego manewru, dlatego też miał nadzieję, że ścigający nie zauważą, że nie jest już w posiadaniu kuli. Podbił też lot do góry, mając nadzieję, że uczniowie podążą za nim, dzięki czemu całkowicie oczyści pole Vanbergowi i zdobędą w końcu punkty.
Mimo, iż podał kafel Francuzowi, wolał ciągle lecieć za nim, obserwując czy czasem, ktoś nie próbuje im odebrać piłki. Wypadałoby w końcu zdobyć jakieś punkty. O ile się nie mylił, przeciwna drużyna prowadziła. Kiedy Lavoie poleciał do góry, Vanberg śledził go lecąc kilka metrów pod nim. W pewnej chwili dostrzegł, że sporo ścigających leci za Claudem, więc dal znak temu, by rzucił mu piłkę. Kiedy ta zleciała, Vanberg chciał ją szybko złapać, ale ktoś z przeciwnej drużyny był szybszy. Gdy Luksemburczyk już miał przejąc kulę, ktoś go wyprzedził niespodziewanie odbierając mu ją, niema z rąk. Chłopak ani się nie zastanawiając, szybko i gwałtownie zawrócił, by dogonić osobę, która odebrała mu piłkę i zabrać to co utracił.
Miszcz Kłidicza to Naomka, miszcz Kłidicza to Naoooooomka! Fak jea, szczeliła bramę Jiriemu, szczyt bossowania i w ogóle ogólna ekscytacja. Pod wpływem emocji, bardzo nieodpowiedzialnym gestem, pokazała język obrońcy. Temu znęcającemu się, okrutnemu człowiekowi, któremu właśnie SZCZELIŁA GOLA. Nie może teraz jej NIC zrobić, bo gapi się całe grono pedagogiczne i calutka szkoła. Wyszczerzyła się potem do niego słodko i odleciała w celu zarobienia kolejnych punkcików. Krążyła między tymi wszystkimi ludźmi podającymi sobie kafla, obserwując, jak dostają tłuczkami, a ona wisiała sobie tak z boku, czekając, kiedy będzie potrzebna. Bo po co ma tam się wpychać narażając na uszkodzenie swego atrakcyjnego ciałka? Ze swojej bezpiecznej pozycji wyczaiła, że jeden ze studentów chce podać piłkę innemu, a zrobi to z takiej pozycji, że Krukonka ma spore szanse... Naomka wystrzeliła jak pocisk i już po chwili trzymała z łapkach piękną, dużą piłeczkę. Cóż, ktoś tutaj zbyt się podniecił, nie zważając na to, że przeciwnik mógłby tą chwilę brutalnie przerwać. I tak właśnie się stało. Pewien Ktosiek odważył się wyrwać Jej Skarbeńka i polecieć sobie, no! Oburzające!
Victoria w ostatniej chwili dowiedziała się o tym że ma grać. Nigdy nie była w tym zbyt dobra a na dodatek nie miała miotły. Ale nie mogła zawieść drużyny, o nie! Poleciała szybko do przyjaciółki po miotłę, ubrała szatę i poleciała na boisko. Krążyła w górze przez jakiś czas nie mając nic do roboty. W pewnym momencie zauważyła że jej drużyna przejęła kafel, a konkretniej Naomi. Podleciała do dziewczyny aby ochronić kafel, ale ani się spostrzegła a drużyna studentów go przejęła. Wkurzyła się nieźle. Chwyciła mocniej pałkę i napotykając tłuczek wycelowała go w stronę Vanberga. Nie wiedziała że ma aż tyle siły! Tłuczek uderzył prosto w studenta wytrącając mu kafla. Tori nie patrzyła nawet kto go teraz przejął gdyż trzymając pałkę oburącz niemal nie spadła z miotły. Gdy odzyskała równowagę już nie ogarniała co dzieje się nas boisku, to była cholernie zacięta walka.
Śledzenie Wolfa zdecydowanie nie było dobrym pomysłem. Sam chłopak o tym nie wiedział, ale złapanie przez niego znicza graniczyło z cudem. O, na przykład teraz właśnie dziwił się, że reszta wciąż gra. No heloł, ludzie, koniec gry, złapał znicza! Chyba, że zmienili zasady, nad czym zaczął się zastanawiać. A może? A jednak nie! Właśnie zauważył, że znicz, który trzyma w łapce nie jest złoty. Najwyraźniej wypuścili podróbki, skurczybyki! Ten jawił się na różowo. Osz to... Tym razem musi być bardziej uważny. Nie da się tak łatwo nabrać, o nie! Wyrzucił fałszywą piłeczkę i zaczął zataczać kręgi nad boiskiem, szukając ZŁOTEGO znicza. Póki co nigdzie go nie widział, ale Jocelyn chyba się w nim zakochał.
Kiedy ktoś rzucił piłkę w kierunku Naomi, Vanberg szybko podleciał by ją jej odebrać. Czyli opłacało się ją śledzić. Znów mógł spróbować wrzucić kafla do obręczy przeciwników. Na nic nie czekając, a zwłaszcza nie na Angielskich ścigających, chłopak się obrócił i poleciał w drugą stronę boiska. Właściwie podczas tego meczu zapomniał, że są jeszcze takie piłki jak tłuczki. Niestety zaraz dane było mu sobie o tym przypomnieć, bowiem ktoś odbił ową szaloną piłkę trafiając go prosto w ramie. Nieco nim szarpnęło, więc niechcący wypuścił kafla z dłoni i jedynie szybko złapał się miotły, by z niej nie zlecieć. A niewiele brakowało! Piłka przepadła, poleciała gdzieś w dół i pewnie zajął się nią już ktoś z przeciwnej drużyny. Kolejne niemieckie urocze słowa poleciały z jego ust, tym razem kierowane w stronę pałkarzy z przeciwnej grupy.
Muahaha, ależ ona dziś grała, po raz kolejny zabrała kafla studentowi, co pewnie myślał, że jest taki cwany, posyłając przy tym uśmiech Victorii która, trzeba jej przyznać, zrobiła świetny użytek ze swojej pałki. I ona wcześniej nie była w drużynie, ja to możliwe? Chyba po meczu, będzie musiała do niej trochę zagadać, bo jak na razie wiedziały się jedynie na lekcjach i korytarzach. No wiec sprytnie ominęła wszystkich ścigających z przeciwnej drużyny, po czym widząc, że po raz kolejny Naomi znajduje się w dobrym miejscu i dobrym czasie (ach, te treningi i ich idealne zgranie!), podała jej piłkę, sama lecą jeszcze bliżej kafli, żeby w razie potrzeby, gdyby nie udało jej się odpowiednio rzucić, mogła oddać kafla.
Dobra, to było dość brutalne i w ogóle odrażające odebrać Naomce piłeczkę. Aleee ok, zapomnijmy o sprawie. W końcu ci nieudolni studenci, Europejczycy nie zdobyli ani jednego gola, w przeciwieństwie do niej (okok, nie powinna już się tym tak ekscytować, bo to się robi nudne). Jej niebywałe umiejętności, talent i masa treningów sprawiły, że oto (za sprawą także Bell) Naomka złapała kafla i mknie prze las ludziów na miotłach... No oczywiście ktoś postanowił jej przeszkodzić i bardzo chamsko wydarł niemalże kafla z rąk Krukonki. To nie było fajne!
Tak właściwie, granie w Quidditcha, a już tym bardziej bycie w drużynie nigdy nie znajdowało się na liście marzeń Sary. A tak uściślając, znajdowało się bardzo poza nią, gdyż dziewczyna jeszcze do niedawna odczuwała wręcz paniczny lęk przed lataniem na miotle, a tu jeszcze atakujące tłuczki, agresywni gracze i w ogóle ajajaj! Ale jakoś tak dała się przekonać swoim znajomym, nauczyła się podstaw i... proszę bardzo dała się nawet zwerbować do drużyny dla studentów z wymiany! Przyznajmy szczerze, niespecjalnie się udzielała, nawet ani razu nie miała piłki w rękach, ale gdy znajdująca się w miarę blisko Naomi przeleciała bliziutko niej z kaflem, Winters bez wahania ruszyła w jej kierunku i go odebrała, dumna z siebie jak cholera. Szybko zmieniła kierunek lotu, a chwilę później rzuciła kafla z całej siły prosto w stronę pętli przeciwnej drużyny, mając nadzieję, że piłka w ogóle doleci w pobliże pętli, a może nawet obrońca się zagapi i studenci zdobędą punkty.
Muahahha, coś za dużo nadziei miała Sarah, bo Chiara bez problemu złapała piłkę. Co prawda można było wyczuć, że włożyła w ten rzut dużo siły, ale nie była w stanie pokonać ślizgonki. Teraz podała kafla to Bell, która może w końcu zdobędzie kolejne punkty, bo jak na razie coś nudno ten mecz wyglądał. Jedyną rozrywką, kiedy ścigający byli daleko okazało się obserwowanie szukającego studentów, który zdecydowanie nie zachowywał się normalnie. Łapał ciągle powietrze i cieszył się, jakby co najmniej trzymał w dłoniach złoty znicz.
Ach, jednak się nie udało! Jej myślenie strategiczne jednak nie okazało się tak świetne jak poprzednim razem, może po prostu miała szczęście? Bo studentka (jedyna dziewczyna w ich składzie!) odebrała kafla Naomi i pomknęła ku pętlom, ale kiedy wydawało się, że w końcu punktacja się wyrówna, Czarka po raz kolejny pięknie obroniła. Po Bell leciała z powrotem, z kaflem pod pachą. Podała do Ioannisa, niech ten się tym razem wykaże.
Ioannis bacznie, ze stoickim spokojem obserwował wydarzenia na boisku. Uśmiechnął się nikle na wieść, że obrońca z przeciwnej drużyny nie obronił kafla i Grek pokręcił się nieco po boisku, tym razem bardziej w sumie skupiając się na tłumie kibiców, niż na samej grze. Jakoś niespecjalnie chciał się skupić, wszak nawet jeśli przegrają, to świat się nie zawali. Choć zwycięstwo niewątpliwie połechtałoby jego i tak już wygórowane ego. Ale nieistotne. Samouwielbienia nigdy za wiele! Kiedy rudowłosa krukonka podała mu kafla, wyminął wszystkich wygłodniałych ścigających studentów i rzucił piłką do pętli. Nie obraziłby się, gdyby strzelił gola, doprawdy!
Dobra, lubił trochę Naomi, ale przegięła. Nie dość, że Czech od rana był wkurwiony, to teraz był jeszcze bardziej, o ile było to w ogóle możliwe. Dlatego jego ruchy były chaotyczne, na miotle poruszał się nieco ospale, wręcz niepewnie. To jednak nie to samo, co oglądanie Goblinów z Grodziska. Choć dostarczało niemało emocji. Pokręcił się w pobliżu Dexa i towarzyszącego mu brudasa przez ułamek sekundy, by potem ostatecznie przybyć na miejsce obrony pętli. Niestety, kafel był w rękach drużyny przeciwnej i... cholerny, krukoński gnojek strzelił gola! Bo Broskev znów się zajął tym, że jest wkurwiony, a nie tym, że powinien grać a nie siedzieć na miotle jak ciota. W tym momencie poleciało w kierunku Ioannisa cały potok czeskich przekleństw, których może tutaj lepiej nie przytoczę. Jak tak dalej pójdzie, to wszyscy go zlinczują!
Dziś najwyraźniej studenci nie mieli zbyt wiele szczęścia. Jednak quidditch to cholernie szybka gra i wytrącenie/przejęcie/rzucenie kafla zajmowało przecież tylko ułamek sekundy, więc mieli jeszcze szansę na odrobienie. Claude zmrużył oczy, obserwując chwilę Wolfa. Rany boskie, kto go wpuścił do drużyny? Nie dość, że sprzedawał innym jałowe, niedziałające gówna, to jeszcze sam też faszerował się lichymi eliksirami własnej roboty, więc nie mieli już absolutnie szans. Klaudiusz wykonał sztandarowego facepalma i westchnął, wracając spojrzeniem do kafla i sytuacji na boisku. Pomknął w stronę pętli, których bronił Jiri, widząc podbramkową sytuację i zawodników przeciwnej drużyny pędzących do niego z kaflem. Był już tuż za jakimś chłopakiem dzierżącym kafla pod pachą, już wyyyyciągał ręce w jego kierunku, jednak nie zdążył przejąć. No, ale miejmy nadzieję że Broskev ma jakiekolwiek umiejętności i objawią się być może właśnie w kwestii obrony? ...No, jednak nie. Na dodatek rzucił kaflem tak kulawo, że niemal ci z Hogwartu przejęliby go tuż pod bramką. Klaudiusz jednak tym razem był szybszy, oplótł kafla ramieniem i wystrzelił do przodu, omijając ścigających przeciwnej drużyny. Przemknął przez całe boisko z zawrotną prędkością i jakimś cudem dotarł aż do pętli zawodników z Hogwartu. Dopiero z tej odległości dostrzegł, kim jest obrońca, krużgankowa dziewczyna. Przez jego twarz nie przemknął jednak uśmiech - co i tak byłoby trudne do zauważenia w tych warunkach pogodowych; był zbyt skupiony na kaflu. Zamachnął się więc mocno i rzucił, nie bacząc na ewentualną krzywdę, jaką może jej wyrządzić. Brutalność zawsze była częścią tej gry. Dlatego żałował, że nie poszedł na pałkarza, lepsza okazja do wyżycia się.
Bonaparte był chyba zbyt dobrym obserwatorem. A przynajmniej za bardzo lubił obserwować. Się biedaczek wciągnął w przyglądanie sie Wolfgangowi, bo to było przecież bardzo fascynujące. Oczywiście do zakochania jeden krok, ale wciąż tego fragmentu mu brakowało. Cóż, w ćpunku było widać za mało uroku osobistego żeby móc zdobyć kogoś tak wspaniałego jak potomek samego Bonaparte. Trudno, trudno. Nie można marnować na niego czasu, przecież był dookoła jeszcze cały mecz. A trzeba przyznać, szło im ładnie. Wygrywali wprawdzie skromnie, ale wygrywali. Bonaparte uśmiechnął się pod nosem widząc kolejne marne wyczyny wrogiego obrońcy. Cóż, tym lepiej. - O, cześć znicz - Rzucił jeszcze kiedy tuż obok niego pojawiła sie złota piłeczka, by po chwili uważnie obejrzeć plecy Cla...chwila. Znicz, a przecież to jego miał łapać! Nic dziwnego, że poderwał sie z miejsca jak oparzony lecąc w górę za owymi niesfornymi skrzydełkami. Wyciągnął rękę siląc się na wydłużenie jej, poczuł łaskotanie na palcach i...no nie wierze. Złapał go. On, który za kłidiczem nie szaleje, tak po prostu go złapał. Nie ukrywając szoku zleciał w dół dzielnie trzymając w palcach znicza - Jupi? - Mruknął jeszcze na sam koniec jakby nie będąc pewnym czy to zapewni im całkowitą wygraną.
Podczas całego meczu uważnie obserwował wszystkich graczy, w razie jakiegokolwiek faula gotowy zagwizdać i przerwać, ale nie, grali nadzwyczaj czysto, chociaż nie mógł się nadziwić jak beznadziejnie, niemalże nie było na czym oko zawiesić, nic dziwnego, że Ministerstwo zarządziło zmianę nauczycieli. Jeśli tak latali, to co musiało dziać się z innymi dziedzinami? Mimo wszystko ślizgonka która broniła pętli w jednej z drużyn wydawała się być całkiem niezła, dokładnie takich ludzi szukał... Właśnie miał mieć przyjemność popatrzyć, jak po raz trzeci dokona udanej obrony, kiedy szukający Hogwartu zaczął lecieć jakby tym razem coś rzeczywiście zobaczył, oczy wszystkich zwróciły się w jego kierunku, a po chwili trzymał już w ręku znicza. Farid nabrał powietrza do płuc i głośno zagwizdał, obwieszczając tym samym koniec meczu. - Sto siedemdziesiąt do zera dla Ravenclawu i Slytherinu! - krzyknął, tak, że za pomocą odpowiedniego zaklęcia wszyscy mogli usłyszeć, bo komentatorka postanowiła widocznie olać swoje zadanie.
Farid jako pierwszy znalazł się na boisku, na swojej nowiusieńkiej Błyskawicy. Obserwował ze zniecierpliwieniem jak uczniowie zapełniają trybuny, przekrzykując się nawzajem i machając różnokolorowymi chorągiewkami i bilbordami. W końcu, z szatni wyleciały obie drużyny, które miały dzisiaj grać - Studenci z Wymiany oraz Gryffindor i Hufflepuff. Kazał kapitanom uścisnąć sobie dłonie, zająć pozycje, po czym wypuścił piłki ze skrzynki, tylko kafel wziął do rąk i wyrzucił do góry, obserwując któremu ze ścigających uda go się złapać. Szybko znalazł się w posiadaniu jednego ze studentów z wymiany. Sam też wzbił się w powietrze, żeby moc obserwować poczynania graczy i w razie potrzeby interweniować.
Ciche fuck wymsknęło się z ust Moemy, która jako rezerwowa zmuszona została grać podczas dzisiejszego meczu na pozycji ścigającej. No, ehe, super, byłoby idealnie, gdyby nie fakt, iż ostatni raz spała z trzy dni temu, zbyt zajęta wytwarzaniem laleczek. Ale mimo wszystko gdzieś tam w głębi się cieszyła, lubiła latać. Te niesamowite emocje, gdy ktoś z twojej drużyny trafia do pętli albo przeciwnik dostanie z tłuczka prosto w twarz. Ach, cudownie, cudownie. Wyleciała na boisko wraz z resztą drużyny i nawet się nie obejrzała, a machinalnie przejęła kafla, który wyrzucił w powietrze mężczyzna. Wyglądał na równie niebezpiecznego, jak ona. Zmrużyła oczy i leciała w stronę pętli małolatów z Hogwartu. Warknęła dość głośno, gdy pękła gumka utrzymująca cieniutkie i długie warkoczyki, a te wystrzeliły w kierunku jej twarzy. Wiedziała, że ktoś to wykorzysta i nie myliła się. Pieprzony dzieciak, którego kojarzyła, zabrał jej kafla. Niech to szlak!
Ach, jakże Andrzejek cierpiał z powodu tak długaśnej przerwy w Quidditchu! Ból był wręcz niewyobrażalny, ale oto przyszło zbawienie! Pierwszy mecz, w którym brał udział w tym roku szkolnym! Hallelujah! Wyskoczył z szatni ze swoim charakterystycznym okrzykiem bojowym "Paczcie, paczcie! To ja! Wasz król!" i wsiadł cały podekscytowany na miotłę. I czekał, i czekał... ACH! Zaczęło się! Taaaaaaaaak! Wzbił się do góry i poszybował w stronę kafla, którego tuż przed jego szanownym nosem zabrała mu jakaś studentka. Ładna była i w ogóle, więc nie boczył się za długo, ale z drugiej strony jak tak w ogóle można?! Nie czekał też za długo z odebraniem ukochanej piłeczki z jej rąk. Biedna, miała problemy z fryzurą! Andrzej już dawno ściął swoje włosy i nie miał tego problemu! I wcale nie był pieprzony. A studenci byli jacyś tacy zaspani chyba, bo z łatwością doleciał do ich pętli i rzucił kaflem... Trafi czy nie trafi? OTO JEST PYTANIE!
Nigan zdecydowanie nie był dziś w dobrym humorze. Od rana wszystko szło nie tak. Spóźnił się na ostatni trening, zapomniał szczęśliwego wisiorka, nie spotkał się przed meczem z Mirelką... i niby jak w takim razie miał dobrze obronić ich pętlę? Z napięciem widocznym na twarzy, obserwował drogę kafla, a kiedy ten poszybował w jego kierunku... źle wymierzył i palce jedynie musnęły piłkę, przez co ta przeleciała przez pętlę. Oj niedobrze. Taki początek nie zwiastował niczego dobrego w późniejszym czasie. Poleciał po kafla i rzucił go do jakiegoś ścigającego ze swojej drużyny. Znaczy do Dextera. Był na siebie zły. Bardzo.
Po ostatnim meczu Dexter wciągnął się w granie w drużynie. Ostatni raz bawił się w Quidditch, gdy mieszkał jeszcze gdzieś tam w Luksemburgu, więc to było niczym powrót do przeszłości. Ten lepszy, bo ogółem nie zwykł babrać się w tym co było. Odkąd Latif porzucił pozycję kapitana w szkolnej drużynie (czyżby wiele roboty w reprezentacji Portugalii?), Vanberg bardzo chętnie wkręcił się na ową pozycję. Tak jakby za każdym razem musiał być na jakimś większym stanowisku? Proszę wybaczyć, robił to zbyt automatycznie, tak naturalnie. Mniej więcej o wyznaczonej godzinie pojawił się na boisku. Mniej więcej, czyli spóźnił się modne piętnaście minut, zupełnie przypadkiem, bo tak jakoś zagadał się na korytarzu z jakąś niewiastą, która poczęstowała go whisky. Kafel był duży więc go nie przeoczy, co najwyżej nie będzie zbyt dobrze unikać tłuczków. Coś za coś, a alkohol niestety był jedną z tych rzeczy, którym raczej nie odmawiał. Poza tym to tyyylko mecz, czym jest w obliczu picia alkoholu w towarzystwie urodziwej Angielki? Vanberg wzbił się w powietrze, mocno trzymając miotły i obserwując co takiego dzieje się na boisku. Jakoś tak chwilę się kręcił, aż do chwili gdy nasz Tarzan rzucił mu kafel. Nim dobrze złapał piłkę, bo w pierwszej chwili trochę mu się wyślizgnął, już się zlecieli ścigający z innej drużyny. Niewiele zwlekając rzucił piłkę w stronę pierwszego lepszego ścigającego studentów. Spokojnie, trochę polata i na pewno będzie trochę lepiej ogarniać. Chyba.
A więc, jest super. Gramy. Quentin nie pojawił się na ostatnim meczu z powodu niedyspozycji. Oficjalnie był w skrzydle szpitalnym, ciężko chory, nieoficjalnie, kiedy wszyscy poszli na mecz, zamek był jego. Więc obłowił się za wszystkie czasy, łażąc po prawie pustym Hogwarcie, więc całkiem zacnie. Ale nieważne, skupmy się na tym, że teraz już był tutaj, cały i zdrowy, tylko na pozycji ścigającego. W zasadzie było mu tu wszystko jedno, tyle że nie chciał być pałkarzem, bo do tego się zdecydowanie nie nadawał. Okej więc po rozpoczęciu gry i dość szybkiej stracie pierwszych punktów, Quentin miał swoje pięć minut, bo Dexter Vanberg podał mu kafla. Szwajcar uznał, że to był dobry pomysł, bo jego przyjaciel wyraźnie chwiał się na miotle, ale przecież nie byłby taki głupi, żeby pić przed meczem (hehehehehehe). Dobra szczerze mówiąc pewnie był na tyle głupi. Nawet fakt, że jeśli przegrają równie zgrabnie co ostatnio, to tym razem zapamiętają jako kapitana gwiazdę rocka, jako króla przegranych, nie powstrzymało go przed popiciem sobie przed meczem. Ale cóż, to tylko gra, więc wróćmy do niej. Tricheur zręcznie niczym wytresowana surykatka złapał kafla i pomknął z nim do przodu. Niestety leciała prosto na niego jakaś szukająca, więc podał kafla tam gdzie mu mignęła postać z drużyny.
Dexter po rzuceniu kafla do Quenia, skupił się na utrzymaniu równowagi. Poważne zajęcie. Ale z każdą chwilą szło mu coraz lepiej, pokręcił się trochę i naprawdę, już się tak nie chwiał! Czy głupstwem było picie przed meczem? Może jeśli grałby na mistrzostwach Quidditcha, to by się z tym stwierdzeniem zgodził, ale póki były to rozgrywki w Hogwarcie o których zapomni po paru tygodniach, poza tym wypił przecież żeby się rozgrzać! Był taki cholerny mróz. Mecz traktował zdecydowanie jako zabawę. Zobaczymy czy reszta graczy też potrafi być lekkoduchami. Kiedy odebrał kafel od Quentina (cooo czemu znów on?), trochę się rozbudził i nawet zaczął lecieć w stronę bramek! Nagle nie wiadomo skąd pojawił się jakiś gość z przeciwnej drużyny, więc Vanberg gwałtownie zawrócił. Zrobił to na tyle mocno, że totalnie się zachwiał, w efekcie czego musiał złapać się miotły co też wiązało się z... wypuszczeniem kafla z rąk. A że niby nie powinien był pic tej ostatniej szklanki whisky? A gdzie tam, przecież w innym razie byłoby mu tu strasznie zimno, tak przynajmniej nie narzekał na pogodę. Kafel? No zaraz jakoś odzyska. Póki co chyba miał go ktoś z przeciwnej drużyny. Dobra, zaraz weźmie się w garść. Jeszcze nie wszystko stracone!
Średnio ogarniała, no średnio. Jednego była pewna - muszą wygrać ten mecz. A ona, jako że niedawno awansowała na stanowisko kapitana (wybacz, Odrej) musiała się o to postarać w zupełności. Więc na samym początku uścisnęła sobie rękę nie z kim innym, a z Dexterem Vanbergiem!!! Zaraz potem zmarszczyła czoło z niezadowolenia, bo jakaś śmieszna studentka z wymiany, no dobra, bardziej straszna, przejęła kafla, ale od razu odetchnęła z ulgą, bo Andrzej (och, Endrju) przechwycił piłkę i.. strzelił. - Tak! - krzyknęła, jednak szybko skupiła się na grze, czekając na odpowiednią okazję. Cóż, nie straciła dużo czasu, bo owy Dexio najwidoczniej zbytnio nie przejmował się kaflem, a więc błyskawicznie go przejęła. Fajnie, fajnie, ale gdzie on teraz jest? Kafel, oczywiście. Pf, szuje zabrali.