Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Patrzyła na chłopaka całkowicie opanowała. Jej złość, którą często pokazuje, teraz oddzieliła od siebie niewidzialnym murem. Nie miała zamiaru się sprowokować. Na jej twarzy można też było dostrzec litość. - Naprawdę, naprawdę mi cię żal. - Powiedziała. - Uważasz się za lepszego, bo umiesz latać na miotle? Wiesz co, Sokolicki, zgaduję, że gdybyś teraz nie wisiał w powietrzu, to zdecydowanie nie byłbyś taki cwany. Chciała też dodać kilka brzydkich słów, ale uznała, że one przyznają się jej na potem. Wpatrywała się w chłopaka szyderczym wzrokiem. Po chwili usłyszała jakiś głos. Morgan. Coś do nich wołała. Wsłuchała się w to, co krzyczy. - Kath! Daj mu spokój! - Wykrzyczała do niej i zaśmiała się - Oboje jesteście warci tego podrywu! - Ślizgonka wybuchła śmiechem. - Ja i on? Nie w tym życiu... - Mruknęła cicho po nosem, patrząc posępnie na dziewczynę stojącą kilka metrów od niej. Mina ta też wyrażała coś w stylu "daj już spokój". Kath w końcu była mistrzynią mimiki twarzy. Przeczesała delikatnie ręką po swoich rozczochranych włosach, aby ułożyć je w ładzie. Następnie otarła spodnie z gliny i błota, i nastawiła sobie kołnierzyk w kurtce tak, aby stał. Uniosła głowę, znów patrząc na chłopaka. Nawet lekko się uśmiechała, bo przez chwilę rozbawiło ją to, co tutaj odstawiali.
Daniel wysluchal uwaznie co miala mu do powiedzenia i zasmial sie szyderczko. Taaa, uwielbial potyczki slowne ze Slizgonami. Trzeba jeszcze dodac, ze oczywiscie gdy ta zwykla potyczka slowna nie jest juz przeginana. Wtedy to zwykle wyjmowal rozdzke i walczyl tak dlugo, az sam padl, albo jego przeciwnik. Ta ich rozmowa byla jeszcze tak bardziej na luzie. Nie byly to pociski, a po prostu takie niewinne nieuprzejmosci. Uslyszal czyjs glos- znajomy glos. Usmiechnal sie do swojej przyjaciolki, a zarazem adoratorki i znow odwrocil sie do Kath. Carmen nie dostrzegl, bo byla troche za daleko, a Morgane wlasnie do nich szla. -Naprawde jestes tego taka pewna? Zmarszczyl brwi i zlecial na dol, zeskakujac z miotly jakies pol-metra nad ziemia i ladujac na nieco ugietych nogach. -A, widzisz. Nadal cwaniakuje. Rozlozyl rece i zrobil 360 stopni wokol wlasnej osi. -Stoje na ziemi. Dodal, chwytajac miotle w prawa dlon. Nagle wydarzylo sie cos dziwnego. Wrecz nieprawdopodobnego! Slizgonka usmiechnela sie... i to jeszcze do niego. Zbila go tym z tropu.
-Masz szczera rację,śmierdzi na kilometr-uśmiechnęła się. bardo by chciała iść do dormitorium,no ale cóż... Carmen grzecznie zmałpowała wszystko po Morgan, Gdy do niej doleciał zdarzyło się coś dziwnego,miotła na której siedział zaczęła wariować-dosłownie. Zaczęła na rzucać ,a ponieważ Carmen nie była dobra w sportach mitle bardzo szybko udało się wzbić wysoko w powietrze a potem zrzucić Carmen z miotły.Malutka drobniutka Carmen,szybko zaczęła spadać w dół. Nim kto ktokolwiek,cokolwiek zauważył rąbnęła w boisko. Z jej ust wydął sie głuchy jęk i straciła przytomność.
Chłopak zszedł z miotły, udowadniając jej tym, że się myli. A może jednak nie? Patrzyła na niego, wciąż się uśmiechając. Było to dziwne. Od kiedy szczerzyła zęby do swoich wrogów? Pomijając jej złośliwe uśmieszki, ten na pewno do takich nie należał. Przez chwilę nawet nie potrafiła się opanować, i, co było prawie niemożliwe, uśmiechnęła się jeszcze szerzej. - Widzę. Stoisz. - Powiedziała, kiwając głową. Wciąż się uśmiechała. Co ja wyprawiam?!, krzyczała w myślach. Jej mózg działał niemal jak opóźniony. Patrzyła na Daniela, nic nie mówiąc. A najbardziej dziwne jest to, że jakaś część jej pragnie wyciągnąć zza pazuchy różdżkę i rzucić w chłopaka jakimś oszałamiającym zaklęciem, i chociaż tego nie chce, to kurczowo trzyma rękę przy kurtce, na wypadek gdyby to Puchon usiłował ją zaatakować.
Spogladal na nia oslupialy. Co ona robi!? dziwny wyraz na jego twarzy oznaczal, iz nie rozumial sytuacji w, ktorej sie aktualnie znajdowal. Czy ona bawi sie jego psychika? a moze to jest tylko zmylenie, a zeby szybko poslac w Daniela jakies paskudne zaklecie. Dostrzegl gdzie trzyma dlon i sam dlon polozyl na trzonku swojego magicznego patyka. Jednakze ona nadal sie usmiechala, a po chwili jeszcz szerzej. Daniel myslal goraczkowo czy nie zaatakowac pierwszy, a noz, widelec trafi. Nie, nie chcial tego. Przetarl oczy, myslac, ze moze to tylko wytwor jego wyobrazni. Naprawde chcial sie z nia kumplowac, ale odmienne domy status krwi na to nie pozwalaly. -Czu ty przestaniesz w koncu ze mna grac? Spytal mruzac gniewnie oczy.
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Usłyszała huk. Zerknęła w dół. Carmen zleciała z miotły! Morgane szybko poleciała w dół za przyjaciółką.. To jak ją goniła musiało wyglądać mistrzowsko. Niestety nie zdąrzyła. carmen już leżała na ziemi. - Carmen!!! Żyjesz? - Poklepała ją w policzek. Niestety dziewczyna nie reagowała. Okropnie się przejęła. Chciała ją opatrzeć. Niestety nie wiedziała czy przypadkiem coś sobie zrobiła. Morgane zaczęła trząść się w obawie, że Carmen coś poważnego się stało. Wyjęla z buta swoją różdżkę. - Ferula! - Powiedziała głośno, a magia jaka poleciała w stronę Carmen opatrzyła złamaną rękę, bo z tego wynikało, że ma ją złamaną. Szybko wzięła z tobry eliksir energii. Dała z łyżeczki odrobinkę przyjaciółce. Jak się nie obudzi to będzie musiała ją zanieść.. - Daniel! - Wrzasnęła do przyjaciela - Carmen zleciała z miotły! Pomóż mi! - Wołała. Dotknęła szyji przyajciółki. Miała dość nierówny puls. Morgane zmartwiła się jeszcze bardziej. - Carmen obudź się.. Carmen - Wołała do przyjaciółki.. - Eliksir powinien już działać.. Otwórz oczy. Nie śpij! Nie wolno Ci spać.. Obudź się.. - Błagała.
Carmen widział Davida,naprawdę go widziała. Dotykał jego torsu twarzy,chciał z nim zostać ale on tylko pokręcił głową i odszedł. A ona została sama...Usiadła i zaczęła płakać. Poczuła ostry ból w ręku. Ale była na tyle słaba że z jej ust nie wydął się żaden dźwięk. a potem została tylko ciemność.
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
- Cholera! Nie wiem co mam robić! Daniel.. Pomóż! - Krzyczała. Starała się wziąć przyjaciółkę, ale nie chciała jej uszkodzić. A jak złamała kręgosłup... - Daniel może pobiegnij do Skrzydła Szpitalnego, a ja nią się zajmę? - Zaproponowała. Patrzyła na Carmen.. Nadal klepała ją po policzku. To co zrobiła niestety nie wystarczyło. Bała się, że straci przyjaciółkę. - Karmelku.. Nie opuszczaj nas.. Obudź się - Mówiła cicho do przyjaciółki. Zaczęła nerwowo bawić się włosami.. Chciała, by Daniel albo Kath po kogoś pobiegli. Trudno Morgane nie lubiła tego doktorzyny, ale w końcu umiał leczyć, czyż nie?
Chciała trochę poćwiczyć latanie na miotle, kiedy ujrzała na boisku niezłe zbiorowisko. Wszystkich znała, ale wolała być sama. Westchnęła . Nie można mieć wszystkiego. Nagle usłyszała histeryczny głos Morgane. Krzyczała coś o lekarzu i Carmen. Na jej kolanach leżał ktoś... o mój Boże! Carmen! Podbiegła do nich, ile sił w nogach. Puchonka zemdlała, była strasznie blada. Obok niej leżała potrzaskana miotła. Szybko poskładała fakty. Dziewczyna spadła z miotły! O cholera... niedobrze. Obejrzała ją delikatnie, badając poszczególne kości. Najpierw głowa. Nie zauważyła nic niepokojącego poza guzem i rozcięciem, które nie stanowiło jednak największego zagrożenia. Teraz kręgosłup. Nie był ani nadmiernie wykrzywiony ani sztywny, więc chyba było w porządku. Żebra również pozostały całe. Kończynami chyba zajęła się już Morg. Przyłożyła ucho do ust Carmen i patrzyła czy jej klatka piersiowa się porusza. Oddech był nieco spowolniony, ale nic bardziej niepokojącego nie zauważyła. - Unieś jej nogi. - Poleciła Krukonce. Nie miała czasu na cackanie się z nią. - Carmen, obudź się proszę. Carmen! Daniel do cholery! Na co ty czekasz?! Leć po Lexa! Odgięła głowę i uniosła podbródek Carmen, dzięki czemu udrożniła drogi oddechowe dziewczyny. Tak na wszelki wypadek. - Miała jakieś poważniejsze obrażenia? Z jakiej wysokości spadła?
Ostatnio zmieniony przez Elliott Redbird dnia Czw Lut 03 2011, 21:34, w całości zmieniany 1 raz
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Jak ucieszyła się na widok Elliott! Ta kochana wesoła bohaterska Ell. Płomyczek nadziejii. Tak jak powiedziała to uczyniła. Carmen nogi położyła na jaśku, który wyjęła z o dwa razy mniejszej torby. Popatrzyła znacząco na Elliott. W końcu dziewczyna znała już jej sekret. - Daniel! Mogłbyś się w końcu ruszyć?! - Wrzasnęła błagającym tonem. Poklepała przyjaciółkę po policzku.. - Carmen obudź się! - Błagliwy ton zaczął lekko histeryzować. Wzięla głęboki oddech. Zaczęła głaskać przyjaciółkę po włosach... Martwiła się o nią okropnie.
Wyłożyła z plecaka maść, którą posmarowała rozcięcie na głowie Carmen. Natychmiast się zasklepiło i nie było mowy o żadnym krwotoku wewnętrznym czy podobnych rzeczach. Położyła torbę pod jasiek. Im wyżej, tym lepiej. - Masz coś silnie pachnącego? Najlepiej nie za przyjemnie. - Skrzywiła się delikatnie. Nie przepadała za tym sposobem cucenia, ale coś przecież trzeba zrobić. - Jeszcze raz sprawdziła, czy Puchonka nie ma większych obrażeń, ale wszystko wydawało się w porządku. - Pod żadnym pozorem nie możemy jej ruszać. Mogłybyśmy nieźle narozrabiać, a już raz podpadłam Lexowi.
Blondyn rozmawial sobie troche zlosliwie, aczkolwiek normalnie z Slizgonka. Wszystko ladnie, pieknie gdyby nie huk. Wystraszony odwrocil glowe i zauwazyl bezwladne cialo Carmen. Stal jak slup soli przerazony i nic nie wyrwalo sie z jego gardla. Zaczely na niego wrzeszczec, histerycznymi glosami. Daniel po chwili zorientowal sie co sie stalo. -Kur** jego mac! Wrzasnal na cale gardlo i natychmiast znalazl sie na miotle obok nich. Zeskoczyl z pojazdu i nie odzywal sie. Nie wrzeszczal. Zachowal zimna krew. -Dretwota! Wskazal na Carmen. Jak ja rusza, powinno jej nic nie byc. -Aresto Momentum! Wsadzil przyjaciolke na nosze i jak najszybciej popedzil do zamku.
Ostatnio zmieniony przez Daniel Sokolnicki dnia Czw Lut 03 2011, 23:26, w całości zmieniany 2 razy
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Czy miała jakieś śmierdzące coś w tej torbie? Znajdą się bardzo ostre perfumy które kiedyś kupiła po omacku od mugolskiej cyganki. Spryskała perfumami ich korek. Smród tych babcinych perfumek musiał zrobić jakieś pranie mózgu wszystkim ludziom do okoła. - Mogą być te perfumy? - Spytała pokazując przyjaciółce korek. Elliott przypomniała jej imię tego doktorzyny. - Jak ja go nienawidzę! - Wywrzeszczała jak oparzona - On jest okropny.. Elliott nie sądzę, by perfumy zadziałały skoro nie działał eliksir energii... - Powiedziała zmartwiona. gdy zobaczyłą biegnącego Daniela z noszami walnęla się w głowę, że ona tego nie wymyśliła. Bardzo była dumna z pomysłu przyjaciela. Mało myślac pobiagła za nim.
- Chyba się nadadzą. Wierz mi, eliksir energii pomaga, ale tradycyjne metody są równie skuteczne, jak nie bardziej. - Przytknęła śmierdzącą nakrętkę do nosa Carmen. - Przepraszam. Nagle Daniel wyczarował magiczne nosze i zabrał dziewczynę ze sobą. Przeczesała dłonią włosy. Czy ona przed chwilą nie mówiła, że nie wolno jej ruszać i że pomoc powinna przejść tutaj, a nie ona do pomocy. Teraz już oczywiście po ptokach, bo chłopak poleciał już hen, hen do zamku. A za nim pobiegła Morgane. Postanowiła, że zostanie tutaj. Miejmy tylko nadzieję, że nic się Carmen nie stanie podczas tej podróży. Jeśli tak, to nie wie co zrobi chłopakowi. Wstała i ze złością kopnęła jakiś wystający kamień. Podeszła do Kath. - Cześć skarbie. - Powiedziała ze smutną miną.
Patrzyła na chłopaka uśmiechając się, ale po chwili jej uśmiech zbladł. - Dlaczego uważasz, że gram? - Zapytała zdziwiona. Przecież nie jest taka, jak inni Ślizgoni. Potrafi być dobrą przyjaciółką, a nie każdy uczeń z domu węża to potrafi. Czy to była jej wina, że rodzice wychowali ją na bezgranicznie dumną i zawsze chodzącą z wysoko podniesioną głową? Przecież nie mogła się zmieniać dla jednej osoby, a tym bardziej nie mogła zawieść rodziny. Przecież była idealną córką. Tak jej przynajmniej wmawiano... Poczuła, jak pieką ją oczy, ale zaraz po chwili otarła je ręką i cicho pociągnęła nosem. Chciała powiedzieć chłopakowi, jak bardzo się czuje przez to, że ma wrogów i nienawidzi ją wiele osób, ale nagle usłyszała haust, świst i coś spadającego na ziemię. Była to dziewczyna, owa Puchonką, której nie znała. A jeśli znała, na pewno nie należała do jej przyjaciół. Jednak przeraziło ją to, z jakiej wysokości spadła, i co najważniejsze, ona sama mogła własnie tak skończyć. Odruchowo zasłoniła usta dłonią. Spojrzała na Daniela, ale jego już nie było. Ruszał na ratunek przyjaciółce. Patrzyła na to wszystko z szeroko otwartymi oczyma. Nagle z nikąd zmaterializowała się obok niej Elliott, z bardzo, ale to bardzo smutną miną. Słysząc jej drżący głos, oczy znów ją zapiekły. Przytuliła kuzynkę, głaskając ją po włosach i przyglądając się stojącemu dalej Danielowi. Chłopak zapewne poczuł jej spojrzenie na sobie. Chociaż w sumie mógłby być tak bardzo zajęty przyjaciółką, że już całkiem zapomniał o kłótni z Kath. - Trzymaj się. Na pewno nic jej nie będzie. - Powiedziała pocieszycielsko do Gryfonki. - A tak w ogóle, kim była ta dziewczyna? - Zapytała. Naprawde jej nie znała. Nie było to dość dziwne?
Tak się przejęła wypadkiem Carmen, że zapomniała o otaczającym ją świecie. Gdzie jest? Co robi? I kto siedzi koło niej? Potrząsnęła głową, dzięki czemu udało jej się wyjść z odrętwienia. Rozejrzała się wokoło i od razu znalazła odpowiedzi na swoje pytania. Otóż znajdywała się na Boisku Quidditcha, siedzi na mokrej murawie razem z Kath. Oparła głowę na jej ramieniu i wpatrywała się w zamek. Daniel i Morg zniknęli już w oddali. Oby wszystko było dobrze! Ale przecież starała się pomóc... jak najlepiej potrafiła. Powinna się była obudzić! No powinna, ale tego nie zrobiła. Biedny Karmelek. - Dzięki - westchnęła cicho, ocierając ze złością łzy z policzków. - Mam nadzieję, że dojdzie do siebie. Musi. Kim była ta dziewczyna? Kim była? - Moja dobra znajoma. Puchonka. Carmen. - Zamilkła na chwilę. - Mam coś dla ciebie. Przywołała torbę zaklęciem Accio i wyciągnęła z niej przerobiony już naszyjnik, a właściwie jego część. Tą z wężem. Tyle że wyglądającym bardziej... przyjaźnie. Sama miała na szyi lwa z takim samym wyrazem... pyska. - Jak ci się podoba? - Pociągnęła nosem.
Pocieszając Elliott, zobaczyła, że ta jej coś pokazuje. Ach tak! Był to przerobiony już łańcuszek, który kiedyś przedstawiał Lwa i Węża atakujących się. teraz były to dwa osobne wisiorki, które wyglądały sympatycznie i przyjaźnie. W końcu istnieje coś takiego, jak przyjaźń między Gryfonem a Ślizgonem, a Kath i Ell były na to dowodem. Wzięła wisiorek do ręki i obracając go w dłoniach, powiedziała: - Jest śliczny. No i nie wiedziałam, że węże mogą wyglądać aż tak sympatycznie. - Zaśmiała się, mimo iż teraz wokół nich panowała smutna atmosfera. Można by było powiedzieć, że wręcz żałobna, ale nie... nie wywołujmy wilka z lasu. Otrząsnęła się z tych myśli i dołączyła do swojego łańcuszka wisiorek z wężem, który teraz połyskiwał na jej szyi. Hm... Carmen. Coś jej już to mówiło. Zapewne, tak jak myślała, Puchonka nie była jej znajomą ani kimś bliskim. Może nawet już zahaczyła o nią kilka razy, oczywiście nie pomijając wyzwisk i przekleństw, którymi pewnie ją obrzuciła. W każdym razie, dziewczyna nie była osobą, której mogłaby współczuć. Jednak to robiła. Dzisiaj po prostu nie była sobą. Uśmiechała się do swojego największego obiektu wyzwisk i osoby, którą praktycznie notorycznie przezywała. No i w dodatku było jej żal jednej, zwykłej, przeciętnej Puchonki. Pokręciła kilka razy głową, jakby chciała otrzepać z siebie wszystkie swoje słowa i myśli sprzed ostatnich dwóch godzin.
Uśmiechnęła się do Kath zadowolona. - Cieszę się, że ci się podoba. Kiedy jej kuzynka głęboko się nad czymś zastanawiała, Elliott przypomniała sobie, dlaczego tak w ogóle przyszła na Boisko. Oczywiście! Chciała poćwiczyć latanie. Mogłoby się zdawać, że po wypadku Carmen, zrezygnuje z tej rozrywki, ale nie. Wręcz przeciwnie. Poczuła pompującą się w jej żyły adrenalinę. Dziwne, ale prawdziwe. - Kath, nie masz może ochoty polatać. - Wykorzystała tutaj sztuczkę Morgane z spanielowatymi oczami. No bo im przecież nie można się oprzeć!
Na jej twarzy pojawił się uśmiech, gdy dziewczyna zaproponowała wspólne latanie. - Jasne. - Odpowiedziała. Chociaż nie umiała dobrze latać, dobrze byłoby spędzić ten czas ze swoją kuzynkę. Dosiadła swojej miotły i wyleciała w powietrze, aby po chwili dołączyła do niej Gryfonka. - Jak myślisz, czy oni tu jeszcze wrócą, gdy uporają się z Carmen? - Zapytała dziewczynę, patrząc w dół. Była dość wysoko i mniej więcej z takiej odległości spadła też Carmen.
(Nic nie szkodzi, bo w końcu sama się nie popisałam długim postem *-*)
Wzleciała z uśmiechem do góry. Wirowała, robiła pętle i śmiała się przy tym jak opętana. W końcu poczuła, że jest wolna. W powietrzu wszystko wyglądało na przyjemniejsze i mniej skomplikowane. Kochała latać. Czy na miotle czy na hipogryfie, czy na jakimkolwiek innym zwierzęciu. - Nie sądzę, żeby znowu nabrali ochoty na latanie. - Westchnęła cicho. Wzleciała trochę wyżej, idealnie nad Kath i zawisła na miotle. Miała teraz twarz, przy twarzy kuzynki. Dała jej przyjacielskiego buziaka w policzek i szybko wsiadła na miotłę. - GONISZ! - Krzyknęła jeszcze, odlatując od Ślizgonki.
Westchnęła zrezygnowana. - Serio tak uważasz? Bo wiesz... Chciałam jeszcze dokończyć moją rozmowę... - powiedziała, ironizując przy słowie "rozmowa" - ...Z Danielem. Nie żebym chciała mu przywalić, czy coś. - Dodała, broniąc się. W końcu nie chciała mu nic zrobić. Po prostu mogli spokojnie dokończyć ich spór. Podążyła za kuzynką, patrząc w dół. W pewnym momencie straciła równowagę i prawie spadła z miotły, a raczej trzymając się jedną ręką, udało jej się z powrotem na niej usiąść. Dogoniła Gryfonkę, uśmiechając się do niej i czekając, aż coś odpowie.
Patrzyła z przerażeniem jak Kath w ostatniej chwili przytrzymuje się miotły i wsiada na nią z powrotem. Nie przeżyłaby psychicznie drugiego tego typu wypadku. - Polubiłaś go - stwierdziła, widząc że jej kuzynka zaczyna coś nawijać o Danielu. Nawet jeśli się z tym nie wiadomo jak ukrywała, to i tak przed Elliott nic się nie ukryje. Kiedy Kath stwierdzała, że "Nie chciała mu przywalić, czy coś", to znaczyło, że nie był aż tak irytujący, jak wcześniej. - Może jednak wróci.
Zerknęła na nią z przerażeniem w oczach. - Nie. Skądże znowu. - Powiedziała, odwracając wzrok. Wcale go nie polubiłam, wcale. Przecież ja go nienawidzę, powtarzała. W końcu jednak się poddała. Kogo ja próbuję oszukać? W końcu co, jak co, ale Elliott na pewno nie dałaby się na to nabrać. Jednak nie mówi tego głośno. Po prostu udaje, że słowa Gryfonki ją obraziły. Patrzyła teraz w dół. A może by tak poczuć trochę więcej adrenaliny? I nie myśląc trzeźwo, rzuciła się w dół z wysokości co najmniej pięćdziesięciu stóp. Ledwo na dole zahamowała. Jednak to tym zrobiło jej się jakoś dziwnie słabo. Za szybko, pomyślała przerażona, a w jej głowie kręciło się coraz bardziej. Zeszła z miotły i uklękła na kolanach, chowając głowę w kolana, aby wyregulować oddech. Miała nadzieję, że zawroty głowy ustaną.
- Bujać to ja, a nie mnie. - Pokazała jej język. Patrzyła na manewr dziewczyny i szczerze mówiąc... bardzo jej się spodobał ten pomysł. Zanim jednak zanurkowała, ujrzała, że Kath klęka na ziemi. Może coś jej się stało? Zleciała niemal pionowo na dół, trzymając się kurczowo miotły, którą poderwała delikatnie dopiero jakiś metr nad murawą. - Wszystko w porządku? - Spytała odkładając sprzęt i patrząc na kuzynkę zmartwionym wzrokiem. Czuła, że już podobnej akcji, jak z Carmen nie uda jej się przeprowadzić, jeśli Kath zemdleje. - Tylko błagam... nie trać przytomności.
- Nie stracę. - Powiedziała słabym głosem. - Po prostu jakiś mi tak... źle... - powiedziała, patrząc przez półotwarte powieki. Uśmiechnęła się pocieszająco do dziewczyny. Teraz wiedziała, czemu nigdy nie latała. Miała problemy z równowagą i koordynacją, kiedy w grę wchodziło latanie. Patrzyła w dal, mrugając powiekami, które tak jakby zrobiły się cięższe. - Muszę tylko odsapnąć - powiedziała, kładąc się na ziemi. Nie obchodziło ją w tym momencie, co się stanie z jej ubraniem, co się w ogóle stanie. Ale nagle, tak jakby, odleciała. Czuła lekkość i coś w stylu snu, tylko że to nie był sen, bo wyraźnie słyszała głos Elliott i wszystko dookoła niej. Nie miała siły jej powiedzieć, że to tylko osłabienie. Cholerne latanie, cholerna miotła i wszystko, co się dzisiaj wydarzyło!, krzyczała w myślach, bo na szczęście miała jeszcze siłę, by myśleć. I to nawet przytomnie.
Spojrzała zaniepokojona na dziewczynę. Cudownie. Przecież pamiętała, że ostatnim razem Kath też źle się poczuła, kiedy latała. I co? Mimo tego wyciągnęła ją na miotły i do tego jeszcze kusiła jakimś berkiem i innymi popisami. Westchnęła cicho. - Dobra, ty sobie leż, a ja podłożę ci coś pod nogi, żeby krew szybciej krążyła. - To mówiąc rozejrzała się dookoła i podsunęła do nogi kuzynki swoją torbę. Nie była za wielka, ale wystarczyła, by nogi znalazły się nad poziomem serca. - A teraz mów do mnie. Cokolwiek. Od czapy. Byle gadać. - Zarządziła. Nie mogła przecież pozwolić jej odpłynąć.