Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
- Ano. - Odparła zdawkowo. Dzięki bluzie, która przy okazji pachniała bardzo ładnymi perfumami, było jej już dużo cieplej. - A ty byś nie chciał chodzić z taką fajną i interesującą dziewczyną jak ja? - Zapytała "skromnie" robiąc kilka kroków w tył. Całe szczęście, że odsunęła miotłę na bok, bo pewnie teraz leżała by już na ziemi po potknięciu się o nią. - A masz? - Zaśmiała się. - Chyba każdy coś ma... a to, że co chwilę skupiam wzrok na twoich oczach, to przez to, że są bardzo ładne. Złożyła ręce na piersiach i mocno zaciągnęła się chłodnym powietrzem. - I tak wasza drużyna nie wygra z naszą. - Stwierdziła uroczo.
-A co ja nie jestem interesujący? Moja drużyna nie ma jeszcze składu więc przegramy, ale kto wie? -No może coś mam? Dziękuje za komplement ty masz ładne włosy. Rozmawiają prawie cały dzień całą noc poprostu nie mogą się uwolnić tak bardzo się lubią przynajmniej David tak sądzi bo dla niego ta dziewczyna to skarb życia. -Ok chodź do tego schowka. I ruszyli w strone trybun.
Przyszedł na boisko przyglądając się pustym trybunom. - Gdzie ona jest? - Zastanawiał się. Rozglądał się w około, wyjął skręta z kieszeni i zapalił go zaklęciem incendio. Zaciągnął się dymem i od razu się wyluzował. Kiedy wypuszczał dym, zobaczył, że ktoś nadchodzi.
Biegła w kierunku boiska do Quidditcha. Była umówiona ze swoim kuzynem, więc nie chciała go wystawić. Pogoda znów się uspokoiła, co było jej bardzo na rękę. Latanie na miotle w deszczu, wcale by się jej nie uśmiechało. - Heyo, Shakur. - Rzuciła w jego stronę patrząc na to, co trzymał w ręce. - Uważaj, bo się za bardzo upalisz, a kto cię wtedy będzie pilnował? Ja na pewno nie. - Strzeliła na palcach i podchodząc do niego rzuciła wypożyczoną miotłę na ziemię, . - Daj bucha. - Uśmiechnęła się.
- No siemka. Częstuj się. - Odpowiedział, podając skręta kuzynce. Następnie, nie zważając na to, że za jakiś czas są lekcje,podniósł swoją miotłę i przygotowywał się do startu. - No więc, co tym razem? Kto pierwszy przeleci przez wszystkie bramki? - Spytał. - Tylko nie płacz zabardzo jeśli przegrasz. - Zaśmiał się i poleciał w górę na miotle.
- Dzięki. - Wzięła od niego końcówkę skręta i wypaliła, przy okazji łapiąc lekki humorek. W tym czasie Shakur siedział już na miotle. Spojrzała niego i zaczęła się śmiać. W sumie z niczego. Wyrzuciła blanta, który już się skończył i skinęła głową. - Pewnie. Ścigajmy się, i tak nie masz szans, ha! - Podniosła z ziemi miotłę i wskoczyła na nią, już w powietrzu. - Gotowi...do startu... start! - I ruszyła.
Lecąc zauważył, że jego koordynacja ruchowa jest dużo, dużo słabsza. O nie! Za dużo wypaliłem i pewnie przez to zaraz z nią przegram. Kiedy Angie zaczęła go wyprzedzać przy bramce, pomyślał, że może odwróci jej uwagę. - Hej! Gdzie jest twoja miotła? - Krzyknął, udając panikę.
Davis zadowolona przodowała w wyścigu. Wypaliła dużo mniej, więc i klepę miała dużo mniejszą. W sumie to w ogóle jej nie miała. - Co, nie mam miotły? - Zatrzęsła się, i skręciła w lewo. Była tak skupiona na locie, że po prostu poczuła się zdezorientowana, gdy to usłyszała. - Osz ty wredny! - Oburzyła się, gdy po chwili zaczęła wracać na właściwy tor. Jednak już trochę wolniej.
- No to wygrana w kieszeni! - Krzyknął szczęśliwy Shakur. Kiedy wylądował, śmiał się jeszcze przez chwilę z Davis. - I gdzie była ta miotła? - Zapytał uśmiechająć się szyderczo. - Żartuje kuzynko. Dobra jesteś, ale jak jestem upalony. - Znowu się zaczął śmiać. - Wracamy do zamku?
Wylądowała na ziemi wściekła jak osa. Rzuciła miotłą o ziemię i spojrzała na niego jak na karalucha. Jak on mógł jej to zrobić? Było pewne, że wygra, ale musiała się rozproszyć. Tupnęła nogą wyrażając dezaprobatę na jego pogrywkę. Był Gryfonem, powinien być honorowy! - Ty wredna szumowino! - Warknęła słysząc jego docinek. - Jak nie jesteś, to też jestem dobra, o! Ja przynajmniej mam dobry wzrok i nadaję się na szukającą! - Mruknęła, ale humor powoli jej wracał. - Dobra, wracamy! - Ruszyła w kierunku zamku. - Biegiem. Kto pierwszy! - Musiała się odegrać po przegranej w wyścigu na miotłach.
Jako że faza już mu całkowicie zeszła, a z bieganiem nie miał problemów bo codziennie to robi, wiedział już przy starcie, że wygra. - Jeśli znowu chcesz przegrać... - Rzucił niedbale. - No to start! - Ruszył jak oszalały zostawiając przeciwniczkę w tyle. - Będę czekał przy zamku! - Krzyknął i zniknął za drzewami.
Davis uśmiechnęła się, tym razem to on nie pomyślał i źle na tym wypadnie. Wskoczyła na swoją miotłę i wzniosła się w powietrze. Nagle zauważyła, że na ziemi leżała jeszcze miotła jej kuzyna. Zaśmiała się, nawet jej nie wziął. Zleciała ku ziemi i chwyciła ją, a następnie ruszyła ku zamkowi. Gdy była nad Gryfonem, który wciąż biegł zaśmiała się głośno. - Ey, Smith! Zapomniałeś miotły! - Zniżyła się i rzuciła ją w jego kierunku. - To do zobaczenia przy Sali Wejściowej! - Pomachała mu i oddaliła się.
Przeklnął głośno, łapiąc miotłę do ręki. Jak mogłem zapomnieć, że to Ślizgonka. Wsiadł na miotłę i udał się za Angie. Po chwili doleciał do Sali, gdzie Davis już na niego czekała. - Oszukiwałaś, mieliśmy się ścigać bez używania mioteł! - Zdenerwował się. - Tak czy inaczej wygrałaś. Spotkamy się później. Ja idę coś zapalić. - Odszedł spokojnie do dormitorium.
- Oszustwo, za oszustwo, Smith. - Udała wywyższenie. Lubiła robić coś lepiej i oszukiwać. - Znowu zapalić? Dopiero to robiłeś. - Pokiwała głową z dezaprobatą. - Z reszta twoja spraaawa. Ja też lecę do siebie. Na razie. Podniosła rękę w geście pożegnania i zniknęła na schodach prowadzących do lochów. W końcu jej Pokój Wspólny znajdował się nieco bliżej niż jego i na pewno zdecydowanie w innej części zamku.
Przyszła na boisku na lekcję latania, wcześniej, bo nie miała co robić i chciała się nacieszyć świeżym powietrzem. Zielona trawa cieszyła jej oczy, a wielkie trybuny były po prostu wielkie. Położyła się na plecach i zamknęła oczy, wyobrażając sobie lot. Mama nie pozwoliła jej latać, ale do tego nie trzeba było jej zgody, więc Renne łamała to prawo, latanie jest świetne.
Wszedł na boisko ubrany w jeansy, koszulkę i bluzę z kapturem. Miałem już odpakowany swój dzisiejszy dobytek - Błyskawicę. Spojrzałem jeszcze na drewniany trzonek i wszystko idealnie wyprofilowane. - Czas na przejażdżkę. - powiedziałem sam do siebie po czym wsiadłem na miotłę. Ruszyłęm jak z kopyta. - Ciśnie jak sku*wysyn! Powiedziałem mocno trzymając się i dostosowując do miotły.
Amaya zbiegła z wieży, by znaleźć się na błoniach. Trochę jej to zajęło, tym bardziej że była w butach na wysokich obcasach. Do tego jeszcze ta za długa koszulka, która zdawała się denerwować dziewczynę. Tak czy owak dostała się na boisko, idąc koślawo po trawie z dwoma butelkami jakiegoś mugolskiego alkoholu. Co mugolskie, to dobre ! Na szczęście jej ciotka pomyślała o upominkach urodzinowych dla niej w takiej właśnie postaci. Nie zauważyła Vivien, więc rozłożyła się na środku terenu wyznaczonego jako boisko. Wprawdzie powinna usiąść na trybunach, ale dziś nie zapowiadał się jakikolwiek trening. Poza tym siedziała przecież na dole, a nie w powietrzu. W końcu rozejrzała się niepewnie dookoła i uśmiechnęła kpiąco do klnącego coś pod nosem puchona, który ni stąd ni zowąd pojawił się na miotle ponad jej głową. Żałosny widok...
Vivien w pośpiechu nie zdążyła ubrać obcasów, więc biegła na boisko w pięknych niebieskich trampeczkach. Stwierdziła, że już jest wyjątkowo zimno, więc do leginsów założyła swoją zimową kurteczkę. I nie przeliczyła się, faktycznie od razu po wyjściu z zamku poczuła jak chłodne mogą być jesienne wieczory. Oczywiście była ubezpieczona i w jednej ręce trzymała śliczny różowy kocyk. - Am!- krzyknęła widząc dziewczynę i podbiegła do niej wesoło. Pocałowała ją jakże namiętnie, czyli po przyjacielsku, w usta i rozłożyła kocyk, robiąc na nim Amayi miejce. - Kochanie moje, wyglądasz przecudnie! Co u Ciebie! Opowiadaj... Tak dawno cię nie widziałam- mówiła czule przyciągając do siebie dziewczynę, zgniatając jej klatkę piersiową. Oczywiście trochę przesadzała z tym wszystkim, ale cóż... naprawdę się stęskniła za piciem wspólnym!
Nie długo czekała na taką charakterystyczną osobę jaką niewątpliwie była Vivien Davila. I całe szczęście, że niosła ze sobą kocyk, bo Amaya zamarzłaby na miejscu. Inteligentnie zapomniała swojej kurtki w dormitorium, ale jakoś nie miała głowy już po nią wracać. Swoją drogą zastanawiała się czemu ostatnio mijała się z Viv. Przecież miały tyle okazji ! Pokój Wspólny, Salon Wspólny, szkolne korytarze... A tu nic. Przez kilka dni nawet nie zamieniły ze sobą słowa, co już było dziwne. Wydała z siebie zduszony pisk, który wydostał się raczej w kontekście teatralnym z jej ust. - Nareszcie ! A Ciebie co zatrzymało ? - spytała, oczekując wyjaśnień. Wgramoliła się na różowy kocyk, zupełnie ignorując jego różowy odcień. Przynajmniej nie musiała siedzieć na zimnej trawie w chłodny wieczór. Patrzyła do czasu do czasu na górę, oglądając śmigających w powietrzu uczniaków. Nagle dwoje z nich wpadło na siebie z hukiem i zlecieli na ziemię, na co Am zareagowała gromkim śmiechem. - Dziękuję! Co u mnie ? Wyobraź sobie, że leci na mnie mój najlepszy przyjaciel - zaśmiała się po raz kolejny, tym razem krócej, następnie podając Vivien butelkę z jakimś alkoholem, żeby wznieść toast za dzisiejszą noc.
- Akurat kiedy dostałam sowę byłam w zupełnie innej części zamku... Musiałam wrócić na wieże, ubrać się w coś ciepłego... Szukałam dobrych obcasów na tą pogodę, ale oczywiście takowych nie było... I dopiero mogłam wyjść- wytłumaczyła się zgrabnie uśmiechając się przy tym szeroko do przyjaciółki. Wtedy ujrzała alkohol, który przyniosła i jej oczy aż zaświeciły się wesoło. - Że Wilkie? I jesteście razem? Tak na bardzo poważnie? Kochasz go?- wypytywała łapczywie sięgając po wykwintny trunek. Na chwilę oderwała od niego wzrok aby przewrócić wymowanie oczami na widok dwójki latających uczniów. Otworzyła wysokoprocentowy napój i uniosła do góry butelkę. - Nasze zdrowie!- krzyknęła i pociągnęła z niej sporawy łyk. Skrzywiła się niemiłosiernie czując gorzki smak w ustach. Podała Am, nie będąc pewna czy otworzy od razu drugą dla siebie, czy obalają najpierw jedną.
Obracała w dłoniach drugą butelkę, patrząc na Vivien ze skupieniem. No, może nie do końca, bo kątem oka obserwowała zbierających się z ziemi uczniów. Było to całkowicie jasne - w końcu to puchoni latali. - Wspaniałomyślnie wybaczam ci spóźnienie - no tak, boska Am wybaczała coś, co tak naprawdę nie można było nazwać jakąkolwiek winą. W końcu nie ustalały godziny spotkania, a krukonka mogła się zjawić dopiero za kilka godzin, więc powinna teraz się cieszyć z szybkiego zjawienia. Póki co wywaliła oczy prawie przed siebie, gdy wspomniała o Wilkiem. - Nie, nie ! Nie chodzi o niego ! - powiedziała wymijająco - Wysoki krukon, bojący się o zbrudzenie ubrań z nowej kolekcji... Mówi ci to coś ? Zabawa w tego typu zgadywanie tylko podsycała niepewność. Amaya jakoś niespecjalnie paliła się do tego, aby rozmawiać teraz na temat Twycrossa, gdyż miała mętlik w głowie od ostatnich spotkań. - Zdrowie ! - powtórzyła, odkręcając drugą butelkę, a Viv zostawiając tą pierwszą - Ale opowiadaj co u Ciebie. Upiła łyka alkoholu, w pewnym momencie odczuwając chęć wyplucia trunku. To nie nadawało się do picia! Co mugolskie to dobre ? Większego głupstwa nie można było wymyślić.
Vivien również zerknęła w tamtą stronę. Faktycznie, po puchonach, zwłaszcze chłopcach, nigdy nie można było się dużo spodziewać. Dziewczyny czasem wykazywały jakiąś klasę i były urocze, a chłopcy po prostu... tępi. - Ach, jesteś wielka Am!- powiedziała robiąc pokłon w jej stronę i obdarzając ją swoim szerokim uśmiechem. Ach, jak jej brakowało tych rozmów z tą dziewczyną! Zmarszczyła brwi słysząc to wszystko. - Nie mam pojęcia... Gost? Lefevreux? Joyce? Yehl?- wymieniała po kolei znanych jej krukonów, parskając śmiechem kiedy mówiła nazwisko Samaela. Zagryzła wargi zerkając na chwilę na śliczne niebo. Przyciągnęła kolana do klatki persiowej i objęła nogi rękami. - No to co z Wilkusiem?- zapytała sięgając na chwilę ręką do swojego kapturu, aby go założyć na główkę. - U mnie... nic Am, nie mam takich ciekawych romansików jak ty- powiedziała wzruszając ramionami. - No to jeszcze łyczka!- powiedziała unosząc butelkę i ponownie biorąc duży łyk. Było okropne i chyba mocno procentowe. I dobrze!
Zgięła się wpół na miarę jakiegoś ukłonu w ramach podziękowania. Słuchała Vivien, słuchała, aż w końcu zaśmiała się gardłowo, kiwając trochę na boki. Dała jej opowiedzieć do końca, żeby zaraz zabrać się za konkretne odpowiedzi. - Trzeci wymieniony - mruknęła, najwyraźniej pokazując jej duży afisz z napisem 'Joyce' w główce - kleił się do mnie na korytarzu ! Najpierw rzucał mi jakimiś komplementami, a później... PAC ! Wyszedł wkurzony Wilkie, bo myślał, że zaraz będziemy się całować. Ha ! Wyobrażasz to sobie ? Przyłożyła krawędź butelki do ust i przechyliła, żeby znów upić kilka małych łyków beznadziejnego alkoholu. Amaya nie wiedziała jak do tej pory przełykała trunek. Jeszcze trochę i nie wytrzyma, odstawiając go na bok, albo oddając do rąk Vivien. - Wilkusiem ? Nic a nic, droga Viv - zapewniła ją, chcąc uniknąć tematu. Dziewczyna położyła się plecami na kocu, zakładając dłonie pod głowę by miała oparcie. Już nie było jej aż tak zimno. - To jest ohydne ! Weź ode mnie ten alkohol - skrzywiła się, wręczając butelkę przyjaciółce - a co do romansików... Coś nie chce mi się wierzyć, moja droga!
-Haha, to widzę, że Wilkie wciąż zazdrosny o Ciebie! A ty do niego nic... ten?- zapytała dość zmartwiona, w zasadzie byłoby fajnie jakby byli razem... chyba. Drążyła temat, mimo że widziała, iż Am tego nie chciała. Ale co tam, w końcu była jej przyjaciółką na dodatek zaciekawioną tematem, więc dlaczego miała nie być dociekliwa? - No... ale chcesz kręcić z tym Joycem ?- zapytała niepewnie. Nie miała o nim zielonego pojęcia, a nie chciała, żeby dziewczyna pakowała się w jakąś kupiastą, syfiastą miłość. Oczywiście romansik to co innego! - Daj spokój Am, czemu wymiękaj!- krzyknęła oddając jej butelkę.- Mamy się dziś upić! Mówiąc to mężnie wlała sobie do gardła owy okropny płyn. - A niby kto mógłby ze mną romansikować?- zapytała wywracając oczami.
- Problem w tym - mruknęła odbierając niechętnie butelkę alkoholu i unosząc ją ku górze - że tak jakby jestem z Wilkiem, a Joyce kręci ze mną. No, może będzie warto posłuchać co ma na ten temat do powiedzenia właśnie Vivien. Niestety panna Smith wymiękała - czegoś tak okropnego jeszcze w życiu nie piła. Ostatecznie zatkała swój nos i przechyliła buteleczkę po raz kolejny, krzywiąc się niezmiernie. Postanowiła, że od dnia następnego nie tknie tego typu napojów. Jeszcze tego by jej brakowało, żeby popadła w jakieś uzależnienie. Piła już chyba trzeci dzień z rzędu. - Kto ? No nie wiem... William raczej się nie nada. A Gost ? - spytała zaczepnie szturchając ją łokciem w ramię i ruszając brwiami góra-dół. No tak, zaraz sama stanie się czymś w rodzaju swatki do romansowania. Czemu nie ! Przynajmniej później będzie miała doświadczenie w łączeniu ludzi.
Vivien uniosła do góry brwi. Jak to było, że Am zawsze miała w kieszeniu pięć tysięcy różnych chłopców, a na Viv nie zwracał uwagi nikt, kto by się chociaż jej chociaż podobał. Znaczy przynajmniej w tym roku cały czas na to wychodziło. - Ale kochasz Wilkie'go?- zapytała. W końcu to jasne, że gdyby faktycznie była w nim zakochana po prostu spławiłaby tego Joyce'a od siedmiu boleści. A miała wrażenie, że Am wcale tego nie chciała. A nawet lepiej, Viv powiedziałaby, że dla Amayi to była całkiem ciekawa przygoda! Kolejny łyk palącego alkoholu. Już nawet nie było jej tak zimno, w zasadzie było jej akurat. Czyżby to jakieś ciepłe powietrze z południa? Czy może alkohol? Parsknęła śmiechem słysząc nazwisko chłopaka. - Jasne, flirtujemy jak nie wiem. To z pewnością miłość- stwierdziła z ironią. W końcu ona i Nicolas nawet w najmniejszym stopniu nie flirtowali ze sobą.