Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Brook wypadł kafel, więc Bell zwinnie go przejęła. Skierowała miotłę z powrotem w kierunku pętli Ślizgonów. Leciała coraz szybciej i szybciej, skręcając raz w jedna raz w drugą stronę. Ostatnim razem Cir udało się obronić, ale może tym razem nie będzie miała tyle szczęścia... zresztą Krukoni i tak wygrywali. Uśmiechnęła się do dziewczyny i posłała kafla w stronę lewej pętli.
Gra na pozycji obrońcy była bardzo męcząca i sama nigdy by się nie zgłosiła, by na niej grać. Dziś to była tylko konieczność. Jeszcze ten głupi komentator ją rozpraszał i irytował coraz bardziej. No i cóż, znowu przepuściła kafla, ot co. Poleciała po niego, a potem podała go Alexis.
Złapała kafla, podanego przez Cir i popędziła do bramki krukonów. Z nadzieją, że w końcu zdobędą jakieś punkty zacisnęła zęby i cisnęła piłką w prawą pętlę. Żeby się udało, żeby się udało... modliła się w myślach. Nareszcie ślizgoni mieli jakąś szanse na wyrównanie strat i Alexis bardzo nie chciałaby tego zepsuć.
Jak dotychczas nie miała okazji, by się wykazać. Jednak teraz taka się wydarzyła. Ustawiła się odpowiednio i... taak! Udało jej się! Cieszyła się bardzo. I gdyby nie fakt, że znajdowała się w powietrzu, a także, że gra trwała dalej, zatańczyłaby niewątpliwie taniec radości. A tak to tylko podała kafla bo Bell i czekała na kolejną okazję do interwencji.
Obserwowała z niepokojem jak Alexis rzuca do pętli. - Dajesz, Gab! - krzyknęła, dopingując koleżankę. Zaklaskała, widząc, że obroniła. Ha, było trzydzieści do zera i miała nadzieję, że ta przewaga Krukonów jeszcze bardziej się powiększy. Przyjęła kafla od Gab i pognała z powrotem do pętli Ślizgonów. Gdy była już dostatecznie blisko, rzuciła piłkę do środkowej pętli i patrzyła czy Wilkie zdoła obronić.
Alice latała nisko, nad trawą w poszukiwaniu znicza. Gdy go nie znalazła, uniosła się wyżej w górę i spoglądała na wszystkich z góry. Gdzie jest ten znicz? Chwilę później zauważyła błysk gdzieś pomiędzy zawodnikami. Od razu skierowała się w tamtym kierunku. Jednak gdy leciała tak między zawodnikami, uważając, aby żadnego z nich nie potrącic, tuż przed nią, jakby z podziemi, wyrósł tłuczek. Alice zgrabnie go wyminęła, robiąc przy tym niechcianego fikołka w powietrzu. Przez ten tłuczek po raz drugi zgubiła znicz!
Chociaż Bell była niewątpliwie skupiona i niewątpliwie zależało jej na zwycięstwie, ten nie stresował się ani trochę. Gdy zaś rzuciła piłkę w stronę pętli (bardzo celnie zresztą), ten wystrzelił ku niej i mało brakowało, a przegrywaliby jeszcze większą ilością punktów. Obronił kciukiem, ale ta odleciała zbyt szybko, więc nie złapał jej od razu. Musiał jednak mieć ją we władaniu, bowiem w innym wypadku Ci nie dość, że mieliby takie niesamowitą możliwość do zdobycia kolejnego gola, to on raczej by tego nie obronił. Momentalnie wyprostował się i poszybował za nią. Gdy już wreszcie była w jego władaniu, podał ją do Brook, która znalazła się na idealnej pozycji. Nie mógł się powstrzymać, by nie pokazać języka Bell.
I jeeeeeest! Wilkie obronił pętlę przed kaflem, którego Bell naprawdę dobrze wycelowała. Uff, przynajmniej póki co, nie stracą kolejnych punktów. Nie widząc w pobliżu innych ścigających, Brook podleciała trochę w stronę Wilkiego, w locie łapiąc podawanego jej kafla. Znów uśmiechnięta zaczęła lecieć w stronę pętli Krukonów, mając nadzieję, że tym razem pałkarze wezmą się w garść, i że nie dostanie tłuczkiem po raz któryś tam. Gdy była już bardzo blisko pętli Krukonów, rzuciła z całej siły w prawą pętlę. I teraz wszystko zależało od tego, czy Papillon obroni gola. Zastygła na miotle w tym jakże nerwowym i nieznośnym oczekiwaniu.
No nie! A miał być czwarty gol. Posłała Wilkiemu spojrzenie "następnym razem nie obronisz" i zawróciła, kierując się z powrotem w stronę pętli Krukonów. Chciała przejąć kafel od Brook, ale niestety ta była szybsza. Nim ją dogoniła już rzucała. Chciała jakoś złapać kafla, ale tuż obok jej głowy przeleciał tłuczek zmuszając do zmienienia kierunku lotu. Była teraz za daleko od kafla, więc jedyna nadzieja pozostawała w Gab. Poprzednim razem udało jej się obronić, to i teraz da radę! Bell mocno w to wierzyła.
Nim zdążył odwrócić wzrok i pośledzić wzrokiem kogoś innego, Brook absolutnie niespodziewanie i w dodatku zupełnie sama, pomknęła w stronę pętli przeciwników. Z autentycznym podziwem dostrzegł, że nikt jej w tym nie przeszkodził! Mknęła jak strzała i nawet nie zamrugał, a piłka leciała w stronę pętli. Rzuciła tak celnie! Teraz nadzieja w Gab... Nie broń tego!
- Na boisku rozgrywa się prawdziwa walka. Proszę Państwa to nie jest mecz dla ludzi o słabych nerwach. Ślizgoni biorą się do roboty, ale miejmy nadzieję że Krukoni szybko ich spacyfikują. Normalnie piekło, PIEKŁOOOO! Urwał bo zobaczył jakiegoś ucznia z pierwszej lub drugiej klasy. - O. Przepraszam na moment. Skończył by po chwili wydrzeć sie na całe gardło. - MŁODY JAK MASZ W SWOIM NOSIE KOPALNIE DJAMENTÓW TO ODPAL MI ZE 2 KILO DOPBRA?! Uczeń z drugiej klasy, do którego była skierowana uwaga zrobił się czerwony i natychmiast wyjął palec z nosa.
Davis spojrzała w kierunku trybun. Wśród kibiców siedziała Melanie, i jej kibicowała, a raczej Ślizgonom, bo to cała drużyna miała wygrać. Ślizgonka odwróciła wzrok po raz kolejny szukając wzrokiem znicza. Zobaczyła jakiś błysk światła w powietrzu i ruszyła pędem w tamtą stronę. Już miała wyciągać rękę, gdy okazało się, że to wcale nie znicz, tylko jakieś odbijające się światło. Westchnęła i spojrzała w stronę Alice, ta też na razie latała to tu, to tam. Widocznie także nie widząc znicza.
Obserwowała grę uważnie, dlatego była przygotowana na rzut Brooklyn. I choć ta rzuciła mocno, to udało się Gabrielle ponownie złapać kafla. Miała dobre oko i to dobrze wykorzystywała. Była zresztą dziś w dobrej dyspozycji. Rozejrzała się i szybko podejmując decyzję, rzuciła kafla w stronę Michelle.
Podleciała do pętli, wyciągając rękę i łapiąc kafla. Prawie by go zgubiła, jednak w ostatniej chwili wyciągnęła drugą dłoń, przyciągając kafla do boku. Pomknęła na pętle przeciwnika. W połowie musiała jednak zwolnić. Prawie wpadła na jakiegoś Ślizgona, a do tego została osaczona. Zaklnęła pod nosem. Szybka decyzja. Lecieć czy podać? Już podawała, gdy ktoś brutalnie odebrał jej kafla. Który to już raz w tym meczu? - Cholera jasna! - wydarła się, rozcierając bolącą rękę.
Nie. Gabrielle okazała się lepsza niźli wymarzyłby sobie w najgorszych koszmarach. Widowiskowy rzut Brook spełzł na niczym. Westchnął ciężko, po czym zatoczył z nudów parę kółek pomiędzy pętelkami to wlatując w jedną, to wylatując z drugiej. Akcję, która toczyła się po drugiej stronie boiska mógł śledzić tylko dzięki okrzykom komentatora i reakcją tłumu, a wszyscy siedzieli cicho. Wywnioskował z tego, że ścigający wyrywają sobie teraz kafla.
Ostatnio zmieniony przez Wilkie Twycross dnia Sob Wrz 25 2010, 19:27, w całości zmieniany 1 raz
Obserwowała uważnie "wędrówkę" kafla, aż w końcu dotarł on w ręcę Michelle. Szybko podleciała i siłą odebrała jej kafla, złośliwie się przy tym uśmiechając. Może uda jej się jako pierwszej zdobyć punkty dla Slytherinu? Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że ktoś nagle zabrał jej piłkę! Vera zaklnęła pod nosem, miała ochotę rzucić na tą osobę milion wyzwisk!
Ową osobą była Bell. Udało się zabrać kafla Ślizgonce i była z tego bardzo zadowolona. Widząc niezadowolenie malujące się na jej twarzy, uśmiechnęła się perfidnie i zawróciła, kierując się na połowę Ślizgonów. Widząc przed sobą jakąś ścigającą w barwach zielonych, rzuciła kafla do Miszy, która jakby na zawołanie znalazła się obok niej, po czym wyminęła przeszkodę i już bez piłki poleciała w pobliże pętli, na wypadek gdyby Krukonka chciała znowu jej podać.
Kiedy odzyskała równowagę, a ból nie doskwierał aż tak, złapała jedną ręką trzonek miotły, lecąc przed siebie. Jakie tu było zamieszanie! Co chwila ktoś komuś zabierał, walił kogoś czy podawał kafla. Wydawało jej się, że widziała gdzieś złoty znicz, ale może jej się wydawało? Brakowało jeszcze latających pałkarzy, walących w głowy każdego po kolei. Podleciała do Bell, dając znak, że jest gotowa złapać piłkę. Czas na gol, prawda? Przejęła piłkę, zlatując niżej i wymijając lecących w górze. Niestety - napatoczyła się jakaś ślizgonka - Michelle nie potrafiła jej rozpoznać przez ułamek sekundy - i znowu zabrała jej kafla. pech!
Alice rozejrzała się dookoła. Dostrzegła błysk w trawie, więc podążyła w tamtym kierunku. Jednak okazało się, że była to najzwyklejsza moneta. Ciekawe, kto ją zgubił? Alice wróciła z powrotem na górę i spoglądała dookoła w poszukiwaniu znicza.
Na nieszczęście, Gabrielle obroniła pętlę. - Cholera! - mruknęła smętnie. No trudno - trzeba próbować dalej. Brooklyn zaczęła lecieć za osobami, które miały kafla. Gdy Michelle przejęła piłkę od Very, Brook podleciała do Krukonki zgrabnie zabierając dziewczynie kafla. Nie mogła powstrzymać się też od kpiącego uśmieszku. Nawet jeśli przegrywali, zdobywanie kafla było niemałą frajdą. Zawróciła miotłę lecąc do pętli drużyny Krukonów. Chciała rzucić, ale została zablokowana przez któregoś ze ścigających, więc podała kafla do Veronique, która miała pełne pole do popisu i była na perfekcyjnej pozycji.
Ostatnio zmieniony przez Brooklyn Toxic dnia Sob Wrz 25 2010, 19:53, w całości zmieniany 1 raz
Podleciał z drugiego końca boiska i zamachnął się, aby uderzyć tłuczka i wysłać go w stronę, i tak już poobijanej, Brooklyn, która miała obecnie kafla. No JAK? Jak mógł spudłować drugi raz?! Będzie musiał iść do okulisty. A do tego ledwo uchylił się przed tłuczkiem. Aaach, tak, chyba grał wieki temu i nie trenował? Miał nadzieję, że Viv pójdzie lepiej. Ba, musiało, ona pewnie nie była takim ciumokiem, żeby nie trafić w tłuczka! Przeklął głośno, i tak nikt go nie słyszał. Strzelił się wymownie w łeb i rozglądał za kolejną okazją do, tym razem celnego, uderzenia w tłuczka. W tym czasie Brook podała kafla Verze, ale tłuczki jak na złość latały po drugiej stronie boiska!
Brook podała jej kafla, więc szybko zaczęła lecieć w stronę pętli. Miała nadzieję, że tym razem się uda! Niestety, gdy była już niedaleko celu, ktoś ponownie odebrał jej piłkę! Och, dlaczego ona miała takiego pecha? Ślizgoni stracili taką szansę na punkty! Pokładała nadzieję w innych ścigających i Angie, która jak na razie nie znalazła znicza. Kto wie, może dzięki niej wygrają mecz? Byłaby to miła niespodzianka po marnej dla Zielonych rozgrywce.
Zmobilizowała się. Nie, nie pozwoli wygrać Ślizgonom. Natychmiast podleciała blisko Very, która miała kafla i brutalnie popchnęła ją w bok, tak żeby dziewczyna poszybowała na pałkarza w swojej drużynie. Łapiąc oburącz kafla - wyszarpnęła go. No, nareszcie coś się jej udało. Z kaflem pod pachną podleciała do pętli. No, pięknie. Nie ma możliwości ruchu. Bezradnie rozejrzała się. Gdzie są ściagający, kiedy ich nie ma!? Przed oczami mignęła jej postać Krukonki. Od razu rozpoznała Bell. Nareszcie! Podała jej, aby ta mogła strzelić gola. Sama podleciała bliżej i nieco niżej. Tak w razie czego. - Wygramy - mruknęła do siebie.
Rozejrzała się w powietrzu. Inni członkowie jej drużyny robili co mogli. Nie wiedziała kto wygrywa, przez to ciągłe wypatrywanie znicza całkowicie wyizolowała się od gry. - Jest! - Powiedziała do siebie, w końcu nikt w powietrzu nie mógł jej słyszeć i ruszyła za zniczem. Przyśpieszenie, skręt w lewo, w prawo. W dóóóół. Wyciągnęła rękę, ale tym razem nawet nie musnęła znicza. Ten wzbił się wysoko uciekając przed panną Davis, która przeklęła siarczyście.
Odebrała piłkę od Miszy, uśmiechając się do niej. Nie słyszała co tam mruczy pod nosem, ale sama również ciągle powtarzała sobie, że ten mecz wygrają. Jeśli tylko Alice zlapie znicz... bo jak na razie byli na idealnej drodze. Była blisko pętli, więc poleciała jeszcze trochę w tamtą stronę i rzuciła. Teraz musi być teraz monet kiedy uda się zdobyć kolejne punty! - Puść, Wilkuuuu! - krzyknęła do chłopaka.
Wyłączył się. Po prostu się wyłączył. Wiedział, że jeżeli strzeli jakiś Ślizgoni, to raczej zaraz rozlegnie się gromki aplauz. Nie wysilał się więc, a jedynie bawił przeskakując pomiędzy pętelkami, robiąc dziwaczne fikołki i szczerząc się do każdego kibica. Uwielbiał być w centrum uwagi, to też krzyczał do widzów i co rusz się popisywał. Nie musiał długo czekać, bowiem Bell znów natarła na bramkę. Nie był to jednak żaden fenomenalny rzut, a nawet trochę się podczas obrony wygłupiał. Pragnął zrobić jej na złość, więc udawał, że strasznie się męczy i robił wszystko tak, jakoby ktoś właśnie puszczał czas w spowolnionym tempie. Złapał piłkę oburącz, po czym podał do Brook, ponieważ zauważył, że chyba tylko ona póki co robi w ogóle jakieś akcje.