Jedna z wielu uliczek Śmiertelnego Nokturnu, która prowadzi donikąd. Przylega do niej kilka pomniejszych sklepików, ale na samym końcu znajdziemy jedynie wysoki, kamienny mur, odgradzający przejście. Ściany są poplamione krwią, a w nikłym świetle pojedynczej latarni ciężko jest określić czy jest ona świeża czy już od dawna zakrzepła. Warto uważać, gdy zapuszczamy się w te tereny, gdyż dość często możemy natknąć się na podejrzanych typów, którzy tylko czekają na to, aby ograbić nas z galeonów, bądź zdrowia czy godności.
______________________
Autor
Wiadomość
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Co za pomysł? Jedyny słuszny! Benjamin obserwował Isolde i jego uwadze mnie umknął jej rumieniec. W końcu specjalizował się w czytaniu z ludzi, po trochu polegała na tym jego praca. Przesiadywał w barach i kawiarniach godzinami, notując swoje spostrzeżenia w nieodłącznym dzienniku. Jako że sam był emocjonalnym kaleką chciał wiedzieć i rozumieć, jak reagują na porywy swojego serca normalni ludzie. Bez trudu rozpoznał więc, że aurorce przez myśl przemknęło coś, czego mogłaby się powstydzić. Być może przekonanie, że rzeczywiście – trochę by za nim tęskniła. Ale zamiast wykorzystać tę sytuację na swoją korzyść, zamiast posłać w jej stronę bezczelny uśmiech, po prostu odwrócił spojrzenie. Też się nieco speszył, bo chyba nie sądził usłyszeć czegoś innego niż żywe i szczerze zaprzeczenie. On również poczuł, że coś się zmieniło. Że pomimo rzewnych deklaracji, odkrył chyba, że jej obecność jest dla niego… nieobojętna. A to co myśli wcale takie nieistotne. Ben obserwował przez chwilę wyjście na ulicę Śmiertelnego Nokturnu, a przez głowę przemknęło mu, że to takie kurwa śmieszne. Że ludzie tyle sobie wyobrażają, a w ostatecznym rozrachunku postępują zupełnie inaczej, niż sobie zakładali. Prawda była taka, że gdyby stała jej się krzywda, plułby sobie w brodę. W całym tym dziecinnym myśleniu, że lubi jej dokuczać chyba po prostu powoli polubił jej osobę. Ale nie w taki prostolinijny i nieskomplikowany sposób. Bardziej na zasadzie czerpania przyjemności z rozdrapywania niemal zagojonych ran. Bał się tej rewelacji, jeszcze bardziej nie odpowiadało mu, że w odpowiedniej chwili zabrakło mu chęci na potraktowanie jej ironiczną uwagą. Pomyślał sobie więc, że od tej chwili musi się mocno pilnować. Popełnił ten błąd wiosną zeszłego roku, gdy spotkał Laenę. Potem powtórzył go we wrześniu, dając sobie nadzieję na Ariadne. A Isolde? Absolutnie nie mogła stać się dla niego kimś więcej niż tym, kim była do tej pory. Nieważne, ile informacji mogła mu sprzedać i nieistotne, jak bardzo była atrakcyjna. Jej naiwny idealizm, silny kręgosłup moralny i poczucie niezachwianej sprawiedliwości – nie, nie. Pasowali do siebie jak ogień i woda. Obserwował więc w dalszym ciągu jak pojedynczy ludzie mijają wejście do ślepego zaułka. W tym czasie kobieta zabezpieczała tajemniczy artefakt, a on bił się z tymi dziwnymi myślami. Miał szczerą nadzieję, że w tym momencie kończy się jego udział w tej historii, bo naprawdę chciał już wrócić do mieszkania i znieczulić się dosyć sporą dawką alkoholu. Zerkał również raz po raz na splątanego mężczyznę, zastanawiając się, jak zostanie przez nią odebrana jego cisza i zaduma. Które również stanowiły jakąś odpowiedź. W końcu, gdy kula spoczęła już bezpiecznie w płóciennym woreczku, Isolde ponownie się odezwała. Spojrzał na nią przelotnie, słuchając z uwagą jej słów. Zdziwił się, gdy usłyszał, jak mówi jego imię, chyba po raz pierwszy w życiu. Nie umiał oderwać spojrzenia od jej dużych, niebieskich oczu, gdy go o to prosiła. Dobrze wiedział, że powinien odmówić, że szefostwo nie będzie zadowolone, gdy dowie się, że znowu mieszał się w nieswoje sprawy ale… czy naprawdę miał w sobie na tyle siły, by jej odmówić? - Teleportuję się, nie ma sprawy. I tak mam już przejebane, skoro nic nie udało mi się wywęszyć – Silił się na żarty, uśmiechnął się nawet, ale w jego spojrzeniu kryła się odrobina strachu. Nie tylko przed tym, co powiedział, ale i przed tym, kogo może tam spotkać. W końcu w Kwaterze Aurorów pracował jego ojciec. Wrócił spojrzeniem do mężczyzny, którego Isolde postawiła do pionu jednym prostym zaklęciem. Związany, całkowicie posłuszny jej woli… Ben przelotnie pomyślał o tym, o czym naprawdę myśleć w tej chwili nie powinien. Podrapał się po głowie i zerknął nieśmiało na kobietę. Zastanawiał się, jak mocno zdzieliłaby go w twarz, jeśli tylko posiadłaby zdolność legilimencji. - Ale nic za darmo. Skoro ty mnie gdzieś porywasz, to ty też dasz się gdzieś porwać – rzucił, zanim uświadomił sobie, co też najlepszego robił. Ale jako, że Ben nie miał zbyt wiele oleju w głowie, postanowił pójść za ciosem. Skrócił nienachalnie dzielący ich dystans, podchodząc tak blisko, jak jeszcze ze sobą nie byli. Nachylił się do jej ucha, tak by o ich planach nie mógł usłyszeć ten seryjny morderca i szepnął: - Co powiesz na piątek? Och, jak on uwielbiał jej przeszkadzać!
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Nie rozumiała tego, co się między nimi działo, zwłaszcza że nie miała czasu ani głowy do zgłębiania niuansów ich relacji, która przez te wszystkie lata wydawała się bardzo prosta - utrudniali sobie wzajemnie życie i dogryzali sobie na każdym kroku, przekonani o własnej racji. Tymczasem w ciągu tych kilku chwil oboje poczuli, że coś się zmieniło, a może w obliczu ekstremalnej sytuacji dopuścili do siebie świadomość, że to wszystko nie jest takie proste i że nawet do swojego rywala można się w jakiś sposób przywiązać, a może nawet odkryć jego zalety, których do tej pory mu się odmawiało. Dość że Isolde nie mogła z całkowitym przekonaniem wyśmiać jego przypuszczenia, że mogłaby za nim tęsknić - i była tym faktem równie zaskoczona jak sam Ben. Isolde wiedziała, że wyrosła z niegrzecznych chłopców ze smutną, poranioną duszą, choć w sumie nigdy szczególnie jej nie pociągali. Jednak zdarzyło jej się popełnić błąd i dać się wciągnąć w zbyt skomplikowaną relację, ratować kogoś, kto być może faktycznie potrzebował ratunku i jej kojącej bliskości, ale w rezultacie i tak ją zostawił, uważając, że na nią nie zasługuje. Teraz była już za duża na takie zabawy, na melodramaty i złamane serce - zwłaszcza że jej serce nadal było w żałobie po rozstaniu z Kadenem. Jemu samemu nie mogła niczego zarzucić i może dlatego było jej tak trudno, może dlatego nadal go kochała i opłakiwała wspomnienie po ich wspólnym szczęściu, podobnie jak marzenia o przyszłości, której nigdy nie zbudowali. Zawiniły okoliczności i ona sama, nie potrafiąc zdecydować się na założenie rodziny kosztem ukochanej pracy, nie mogąc znieść presji ze strony rodziców swoich i Kadena, którzy, z różnych powodów, nie wróżyli ich małżeństwu przyszłości. Teraz płaciła wysoką cenę za niedostatek romantyzmu, który popchnąłby ją do rzucenia wszystkiego w imię miłości i zignorowania obiekcji rodzin, które nie wierzyły, by związek aurorki i charłaka miał szanse na powodzenie. Nie szukała romansu, nie szukała też miłości, bo nie była na nią gotowa - nie po uczuciu, jakim obdarzyła Kadena. Ale gdyby dorosła do decyzji, że czas się z kimś związać, wybrałaby pewnie mężczyznę równie pogodnego, ciepłego i troskliwego jak Kaden. Na co dzień stykała się z mrokiem i przemocą, a w życiu prywatnym pragnęła czegoś zupełnie przeciwnego. Benjamin Auster wydawał się możliwie najgorszym wyborem i kierując się zdrowym rozsądkiem nigdy nie zaryzykowałaby zaangażowania uczuciowego w taką relację. Zabezpieczenie artefaktu było żmudne i męczące, ale Isolde była zadowolona z efektu. Miała nadzieję, że się nie pomyliła i że jej podejrzany istotnie jest poszukiwanym mordercą - ale, prawdę mówiąc, była niemal pewna, że to właśnie on. Posłała Benjaminowi uśmiech. - Dziękuję. W zamian obiecuję, że dostarczę ci wszelkich informacji, jakie będę mogła ujawnić. I to ekspresowo - dodała. Oczywiście, wiedziała, że Paul Auster był ojcem Bena - szanowała go, ale nie lubiła i nie dziwiła się, że relacje obu panów nie są zbyt serdeczne. Nie pomyślała jednak, że wycieczka do Kwatery Aurorów będzie dla Bena aż tak trudna - nie zdawała sobie sprawy z głębi ich konfliktu, a poza tym była bardziej skupiona na swoim dochodzeniu niż na niuansach życia rodzinnego Austerów. Całe szczęście, że Isolde nie potrafiła czytać w myślach Bena, bo w tym momencie ich chwilowe zawieszenie broni, a może nawet nieśmiała zmiana natury ich znajomości, straciłyby rację bytu. Co prawda praca z mężczyznami wyczuliła ją na różne dwuznaczności, aluzje i skojarzenia, a także na pozornie niewinne sytuacje, które w przedziwny sposób działały na męską wyobraźnię, ale nadal nie widziała świata w tak... zmysłowy sposób. W pewnym sensie w ogóle nie była szczególnie zmysłowa, bo erotyka wiązała się u niej ściśle z bliskością emocjonalną i droga do jej majtek wiodła przez umysł i serce. Może dlatego niektórzy uważali ją za oziębłą, ale nic bardziej mylnego - po prostu jej namiętne oblicze było zarezerwowane dla tych, którzy zdobyli jej serce. No, może z jednym drobnym wyjątkiem, o którym nie warto wspominać. Kompletnie ją zaskoczył tą propozycją i tym szeptem, który miał bardzo praktyczne wyjaśnienie, a jednocześnie był irytująco intymny. Zarumieniła się lekko, nie mogąc nic na to poradzić. - Och. Dobrze. Lunch? - odszepnęła, bo tylko tyle mogła powiedzieć, nie zdradzając lekkim drżeniem głosu, że ta propozycja, a może jej forma, zrobiła na niej wrażenie.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
W równoległym wszechświecie istnieje porzekadło o tym, że pewna rodzina zawsze spłaca swoje długi. Z kolei w tej rzeczywistości, możnaby powiedzieć, że Austerowie nigdy tego nie robią. A przynajmniej Benjamin, który w pewnym sensie sam władował się w nie lada kłopoty i dał się z nich wyciągnąć przez Isolde. A potem jeszcze miał śmiałość sugerować, że jego współpraca (która należała jej się jak mało co!) to efekt jego dobrej woli. I doprowadził do sytuacji, w której ona pomyślała, że cokolwiek jest mu winna. Bardzo było tu na rękę. A co gorsza, w tamtej chwili nie myślał wcale w kategoriach czysto biznesowych. Za planowanie szybko przestał odpowiadać rozum, a zaczęło serce i porywy jego ciekawości. Owszem, posiadanie sojusznika w Ministerstwie było na wagę złota. Ale przede wszystkim cieszyła go myśl, że będzie napotykał ją częściej na swojej drodze. W pracy dziennikarza liczył się przede wszystkim przepływ informacji. Z tego powodu widywał swoich pozaredakcyjnych współpracowników jak często się da. Nie były to zazwyczaj długie spotkania, ale nie nie stoi na przeszkodzie, by wykorzystać pracę jako pretekst do zapoznania się nieco bliżej. Wszystkie te myśli przemknęły mu kopułą, a wyróżniała się z nich przede wszystkim ta, która wręcz krzyczała, że ona absolutnie nie jest mu nic winna. Jeśli już, to on jej. Był jednak podły i nie wyprowadził jej z błędu, widząc w tym coś do ugrania nie tylko na polu zawodowym. Poza tym w grę wchodziło poświęcenie. Nie rozmawiał z ojcem od czasu, gdy ten oznajmił mu, że ma natychmiast wyprowadzić się z domu. Od tego czasu, nie bez małych perturbacji, ułożył sobie życie, ale nie sposób powiedzieć, jak zachowa się, jeśli dojdzie do ich spotkania. Zresztą, nikt z aurorów nie darzył go zbytnią sympatią, mając do tego święte prawo. W końcu żadna osoba o zdrowych zmysłach nie lubi, gdy wyraża się o niej w niepochlebny sposób, co niejednokrotnie uczynił na łamach “Proroka Codziennego”. Wyszeptawszy co chciał, odsunął się od niej na odległość ręki - dystans dzielący ich twarze w dalszym ciągu był niewielki. Auster czuł się jak ryba w wodzie, igrając z ogniem, bawiąc się tą niebezpieczną bliskością, którą Isolde słusznie określiła mianem intymnej. Widział rumieniec na jej twarzy, czując jak i na jego policzki wstępuje szkarłat. A jednak gdy przemówił głos miał pewny i zdecydowany. - Kolacja. Nie chciałbym, abyś musiała wznosić toast za naszą przyszłą współpracę kieszkiem wody - wytłumaczył niewinnie, choć nie to było wcale jedynym powodem wieczorowej pory. W końcu za dnia nikt nie zapali świecy przy ich stoliku. - Restauracja “Amica” w Hogsmeade jest całkiem przyzwoita. Zasugerował jeszcze, spoglądając prosto w jej oczy. Uśmiechnął się, po czym szybko zmienił temat. - Ale szczegóły możemy omówić później. Póki co, dokończmy tę sprawę. Dodał, spoglądając przelotnie na związanego przestępcę.. - To… panie przodem? - zasugerował, by Isolde jako pierwsza się stąd ulotniła razem z podejrzanym. Teleportacja rządziła się swoimi prawami, nie zamierzał ryzykować rozszczepienia, bo ich morderca nie był przecież świstoklikiem.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde była chyba po prostu zmęczona i mało odporna na jego niezwykle zręczną manipulację, bo skupiała się na niebezpieczeństwie związanym z pojmaniem potencjalnego seryjnego mordercy, znajdowaniem się na Śmiertelnym Nokturnie i faktem, że musiała zabezpieczyć czarnomagiczny artefakt, nie narażając siebie ani cywila (czyli Bena). Tego wszystkiego było tak dużo, że uznanie, że przynajmniej ze strony Austera nic jej nie grozi, było po prostu wyższą koniecznością, pozwalającą jej nie oszaleć. Pewnie to też jeden z powodów, dla których aurorzy zwykle pracują w parach - jedno osłania drugie i chroni nie tylko przed fizycznymi urazami, ale też przed manipulacją i błędnym odczytaniem sytuacji, kiedy ilość bodźców i potencjalnych zagrożeń mogłaby zupełnie przytłoczyć jednostkę. Is jeszcze nie zdała sobie sprawy z tego, jak zgrabnie Auster wykręcił kota ogonem, ale kiedy do tego dojdzie... Uff, nikt nie chciałby być w skórze Benjamina, który w tej chwili trochę nie docenił Is. Ani przez chwilę nie pomyślała, że mogłaby być jego stałym informatorem czy raczej pośrednikiem w kontaktach między Biurem Aurorów a "Prorokiem Codziennym". Miała na myśli dostarczenie mu wiadomości na temat tej konkretnej sprawy, bo skoro już w nią wdepnął, nie było sensu udawać, że nic nie zaszło. Z drugiej strony (choć w tym momencie Isolde w ogóle o tym nie myślała) zakopanie topora wojennego i nawiązanie względnie poprawnych stosunków leżało w interesie obojga, a może nawet instytucji, w których pracowali. Do tej pory mieszali sobie szyki, tocząc wojnę podjazdową i utrudniając sobie życie, więc może nadszedł czas na zawarcie pokoju i ostrożną współpracę? O tym wszystkim Isolde będzie dopiero myśleć, bo w tej chwili skupiała się na kwestiach bardziej pragmatycznych - na tyle, na ile pozwalało jej na to dziwne zachowanie Austera. Lunch wydawał się bezpieczniejszy, mniej dwuznaczny i bardziej biznesowy z natury, nic więc dziwnego, że Benjamin natychmiast odrzucił jej sugestię, podając całkiem rozsądne uzasadnienie, choć Isolde już w tym momencie zaczęła wietrzyć podstęp. - W porządku. Ale nie rozpędzaj się - ostudziła nieco jego zapał, mimo że jej policzki nadal płonęły. Skinęła głową - lubiła tę knajpkę i nie miała nic przeciwko, żeby się tam spotkać, choć fakt, że znajdowała się niedaleko jej mieszkania odrobinę ją niepokoił. Być może wolałaby bardziej anonimowy Londyn, ale nie miała teraz głowy do ustalania takich szczegółów, dlatego z ulgą przyjęła sugestię, żeby tę kwestię pozostawić na później. Obecność spetryfikowanego przestępcy jakoś nie sprzyjała ustalaniu detali schadzki, nawet jeśli ta wcale nie miała być schadzką. - Dobrze. Do zobaczenia w ministerstwie - powiedziała po prostu, obrzucając go jeszcze przeciągłym spojrzeniem, a potem teleportując się z cichym trzaskiem, zabierając ze sobą swojego podejrzanego.
ZT x 2
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
3 i 3 - Idziesz szybkim krokiem, nie zadbałeś nawet o żadnej kamuflaż. Kilka osób wytyka Cię palcami, gdyż rozpoznają w Tobie młodocianego, który zbliża się do terenów, które są zabronione do wizytowania dla uczniów czy studentów. Za rogiem natykasz się na starszą kobietę, która zatrzymuje Cię siłą wzroku i prosi Cię oto, byś wsparł ją choć jedną monetą. Szukasz monety pewnie zniecierpliwiony, ale czujesz że to właściwe. Szczególnie, że po chwili obok Ciebie przenika strumień zaklęcia oślepiającego. Umykasz z uskokiem obijającej się o ziemię, a gdy unosisz wzrok do góry kobiety już nie ma. Możesz dokonać jeszcze jednego rzutu kostką, ale jeśli ponownie wyjdzie Ci 3, to ktoś Cię mocno poranił i ledwo udało Ci się zbiec z miejsca.
Mógł napisać list. Powinien napisać list, a jednak postanowił przyjść i sprawdzić osobiście, jak się ma Antonio. Wiedział, że te cisze są i będą częścią ich pokręconej relacji, ale minęło tyle czasu, że zaczął się naprawdę martwić. Najpierw Fire, teraz on. A może zniknęli gdzieś razem? W końcu Tony ją kochał. Co sprowadzało Nicholasa do niepokojącej refleksji, że on sam nie kocha nikogo. A przynajmniej nie w sposób romantyczny, bo rodzina to zupełnie co innego. Dumał nad tym z pewnym smutkiem, kiedy zorientował się, że wcale nie zaszedł na poddasze, na którym spędził pierwszą upojną nic z Antonio. Nogi wiodły go w stronę ślepego zaułka, w którym niegdyś spotkał Diaza pokrytego rybią łuską po trytoniej klątwie. Nie dotarł jednak na miejsce, bo drogę zagrodziła mu kobieta. Starsza kobieta. A Nicholas miał powody, by obawiać się starszych kobiet. Coś do niego mówiła, wyciągając rękę, ale on nie słyszał ani słowa. Bał się. Szumiało mu w uszach, a obraz się chwiał. Przez moment zdawało mu się, że w miejscu obcej widzi ją. Wiedźmę z wyspy, która zmieniła jego życie na zawsze. Wreszcie drgnął, z gestu rozumiejąc, że chodzi o pieniądze, więc sięgnął do kieszeni, wyciągając złotego galeona i... Zareagował instynktownie. Kiedy zaklęcie oślepiające pomknęło w jego stronę, uskoczył w bok, lądując na ziemi. Zerwał się z niej natychmiast, podnosząc różdżkę, ale wtedy zdał sobie sprawę, że kobiety już nie było. Za to ułamek sekundy później poczuł, jak coś uderza go z lewej strony w twarz, posyłając znów na uliczny bruk. Nicholasowi pociemniało przed oczami, w ustach pojawił się metaliczny smak. Zanim jednak zdążył zareagować, zarówno jego ubrania jak i ciało na brzuchu rozcięło zaklęcie, a czarny materiał zaczął nasiąkać ciepłą, gęstą krwią.
Jak to jest… „egzystować” zamiast żyć? Przez prawie 40 lat swojego istnienia, nawet w najczarniejszej godzinie, kiedy stracił wszystko, nawet nie zastanawiał się nad takimi rzeczami. Po prostu był, żył pełnią życia i wypełniał swój czas, nie bacząc na mijający czas. Wszystko zmieniło się tamtego dnia. Choć od maja minęło już sporo czasu, on wciąż szukał odpowiedzi. I nieustannie nie umiał jej znaleźć. Całkowicie zaniedbał kwestie pracy, zresztą po ostatni zleceniu krążące o nim opinie nie były zbyt pochlebne. W jego fachu to, że ginęli ludzie było zrozumiałe. Ale to, że fant nie dotarł na miejsce? Niewybaczalne. Paczka jednak nigdy nie została dostarczona do Dover, a Díaz cudem uniknął i śmierci, i złapania. Instynkt podpowiadał mu, aby zaszyć się na kilka miesięcy, z tym że tym razem nie oddał się w szpony nałogu. Owszem pił, ale nie więcej niż normalnie, nie odpowiadał na listy, z nikim się nie umawiał, a jednak ciągle kręcił się po Nokturnie. Na swoje sposoby węszył i próbować się dowiedzieć czegokolwiek o niej. Myśl, że żyje, że nie jest uwięziona i że ma się dobrze nie dawała mu spokoju. Jak to, że wie o Nico. Paradoksalnie najlepsze, co w tej chwili mógł dla niego zrobić to się od niego odciąć.
Mało kto wiedział, że gdy chciał Díaz potrafił wtopić się w tło. Tak było i tego dnia, gdy w nieco potarganej koszuli i z czapką naciągniętą na czoło opierał się o murek. Ręce miał wyciągnięte jak do żebrów, ale doskonale wiedział, że na tej ulicy nikt nie poskąpi mu jakichkolwiek pieniędzy. Nie, czekał tu na Johnsona. Wiedział, że on mógł coś wiedzieć o Bei, był również świadomy faktu, jak często obrabia ludzi w pobliskim zaułku… Tym samym, w którym po Venetii spotkał się z Nico. Gdy usłyszał, jak ktoś upada na ziemię nie zastanawiał się zbyt długo i pomknął w tamtą stronę. A gdy zrozumiał, kto padł ofiarą ataku głośno zaklął w sposób, który chłopak z pewnością mógł rozpoznać. - Carajo – i dobył swoją czarną różdżkę, którą natychmiast skierował ku skroni oprawcy. - Zostaw go, a puszczę cię wolno. Podnieś rękę raz jeszcze, a będzie to ostatnia rzecz, jaką zrobisz. – Ręka mu nie drżała, kiedy groził Johnsonowi. Temu samemu, którego tak usilnie szukał, nosiciela odpowiedzi na pytania, które chciał zadać, osobie, która z pewnością doniesie Bei to i owo. Powinien go zabić, ale chciał – nie przy Nico. Kurwa, wszystko tak szybko się pokomplikowało. W co on znowu się wpakował?
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Rany Nicholasa były naprawdę mocne. Krwi spływającej po bruku było naprawdę sporo, choć przecież Seaverowi zdarzało się stracić jej o wiele więcej naraz. Teraz jednak był taki... Inny. Spokojny. Wyciszony. Może wręcz pogodzony z losem? Nie miał ochoty walczyć, wolał zatracić się w nicości, pozwolić jej na przyniesienie ukojenia i wolności od trudów życia, w których znacząco przeważały jego własne demony. Czuł się na swój sposób podobnie jak rok temu. Może jesień tak już na niego działała? Skracanie się dnia, zmiana pogody, chłodniejsze, długie wieczory. I deszcz. Dużo jesiennego deszczu, który w Londynie na przełomie września i października nie był niczym zaskakującym. Zdawało mu się, że widzi znajomą sylwetkę, że słyszy ten cudowny głos, od którego zwykle uginały się pod nim nogi. Ale to przecież nie mógł być on, prawda? On zniknął, rozpłynął się w nicości, zapewne nienawidząc go za klątwę, którą w niego posłał przy poprzednim spotkaniu. Ale czy nie odpłacił mu za to z nawiązką? Nico wciąż czuł mieszaninę respektu i tęsknoty na wspomnienie tego, co się działo tamtego dnia. Ale to minęło. To przeszłość. Tonio wziął, co chciał, a potem zostawił go, porzucił, skazał na samotność i niewiedzę. A teraz? Czy to możliwe, że pojawił się wtedy, gdy Seaver tego najbardziej potrzebował? Nicholasowi przyszła myśl, że jeśli teraz się wykrwawi, nigdy się nie dowie, czy to rzeczywiście był Tonio, czy tylko marzenie utkane z cienia przez słabnący umysł. - Carissimo...? - powiedział z trudem, trochę zdziwiony własną słabością. Coś w ustach utrudniało mu mówienie, gęsty płyn, choć nie w jakiejś przesadnej ilości. Gorzej było z brzuchem, który znów oberwał. Ile jeszcze blizn i cięć może znieść tak okaleczona skóra? - Mio Caro, czy to ty? Nagle musiał, potrzebował dowiedzieć się, czy to on. Za wszelką cenę. Sylwetka nie zniknęła, nie zmieniała kształtu. Tonio wciąż tu był, a przynajmniej ktoś, kto go przypominał. Seaver zaczął się podnosić, prowokując większy upływ krwi, ale to nic. Chciał go zobaczyć, chciał go dotknąć, nawet jeśli miałaby być to ostatnia rzecz, jaką zrobi na tym padole łez.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
- Co, kurwa, robisz, Díaz? – Johnson rozpoznał go natychmiast. Patrzył na Tonio, który nawet na chwilę nie zmrużył oka, zerknął na Nico i wtedy jakby wszystko zrozumiał. Z jego gardła wydobył się głośny, gardłowy śmiech. Odsłonił zęby zniszczone przez reem i posłał przemytnikowi najpiękniejszy uśmiech, na jaki było go stać. Widać było, że czerpie satysfakcję, ze szpili, którą boleśnie wbije mu w psychikę. - Wszystko jej powiem, ty sukinsynu. Jesteś skończony – Jego przeciwnik warknął, nie przestając się do niego szczerzyć. A potem zrobił coś, co uczyniłby każdy relatywnie rozsądny facet na jego miejscu – po zaułku przetoczył się charakterystyczny trzask i już go nie było.
Antonio ciężko dyszał, choć jemu nic się nie stało. Doskonale wiedział, jak potwornie sobie przesrał i niemiłosiernie się wkurzył. Na świadomym poziomie wiedział, że powinien pomóc leżącemu na ziemi Nicholasowi, ale nie byłby sobą gdyby po drodze głośno nie zaklął i nie kopnął z bezsilności w pobliski śmietnik. To nie tak miało wyglądać. To było chore, to było pojebane, to istna sytuacja bez wyjścia. I nie cieszył go bynajmniej fakt, że pierwszy raz od kilku dobrych miesięcy uzyskał potwierdzenie tego, że tamten list to nie jakiś szwindel. „Wszystko jej powiem”. Zajebiście, no to po prostu nie mogło być lepiej. Wtedy usłyszał głos i przypomniał sobie, że jego kochanek leży na ziemi. Że jeśli zaraz czegoś nie zrobi to wyzionie ducha na brudnym bruku ulicy Śmiertelnego Nokturnu, a to był los, na który nie zasługiwał. Díaz znowu przeklął, widząc, jak tamten się rusza. Dopadł do niego, przyklęknął i pobieżne ocenił sytuację. Czarna koszula Nico lepiła się od krwi – tak nic nie zobaczy – nie bawiąc się więc w żadne diffindo po prostu szarpnął rękoma i ją rozerwał. Guziki rozleciały się we wszystkie strony, będą pewnie całkiem zgrabnym dowodem ich obecności. Bo, to że ona lub jej ludzie pojawią się tu w odpowiednim czasie nie było kwestią sporną. - Nie ruszaj się, nic nie mów – warknął, może zbyt ostro, bo to nie czas i nie okoliczności, by bawić się w czułości. Przytknął różdżkę do najgłębszych ran i rzucił zaklęcie haemorrhagia iturus. Na początek wytamowanie krwotoku, potem… no właśnie co? Antonio nie znał się aż tak dobrze na magii leczniczej, mieli mało czasu, aportować się nie mogli. Musiał udzielić mu pierwszej pomocy, jeśli nie chciał go stracić. A nie chciał, dlatego niechętnie podjął jedyną słuszną decyzję. - Nie odpływaj – szepnął do niego, zdejmując skórzaną kurtkę. Narzucił mu ją na brzuch, wsunął ręce pod kolana i kark i uniósł jego ciało. Kurwa, ciężki był. Ale chyba radę.