Jedna z wielu uliczek Śmiertelnego Nokturnu, która prowadzi donikąd. Przylega do niej kilka pomniejszych sklepików, ale na samym końcu znajdziemy jedynie wysoki, kamienny mur, odgradzający przejście. Ściany są poplamione krwią, a w nikłym świetle pojedynczej latarni ciężko jest określić czy jest ona świeża czy już od dawna zakrzepła. Warto uważać, gdy zapuszczamy się w te tereny, gdyż dość często możemy natknąć się na podejrzanych typów, którzy tylko czekają na to, aby ograbić nas z galeonów, bądź zdrowia czy godności.
______________________
Autor
Wiadomość
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Tylko prychnął, chociaż mogło to być bardziej odebrane jako warknięcie psa, kiedy tylko dotarło do niego nieprzyjazne i pretensjonalne, w interpretacji Rosjanina, podziękowanie. Nie spodziewał się wychwalania go i poklepywania po plecach za wykonywanie prostej pracy, lecz oczekiwał chociaż odrobiny wdzięczności, która mu się należała. W końcu mógł go tam zostawić,a nawet dokończyć robotę sideł i odzyskać swoją pozycję minimalnym wysiłkiem. Samemu nie wiedział, czemu tego nie zrobił, ale na ten moment postanowił wyrzucić, a przynajmniej upchać te myśli w tyle głowy. -Rób jak uważasz- wyszedł pierwszy do pomieszcznia, gdzie znajdowało się wiele skrzyń i innego rodzaju przedmiotów, w którym mogły zostać schowane rozmaite rzeczy i od razu zauważył czterech czarodziejów, z których trójka stała plecami do nich. Nie zamierzał się wahać i od razu rzucił zaklęcie Incarerous, które trafiło mężczyznę, który zorientował się, że ktoś nieproszony znalazł się w pomieszczeniu z nimi. Zanim był w stanie jednak zareagować, lina sunąca z różdżki Borisa owinęła sie wokół jego klatki piersiowej i szyi, zaczynając go powoli dusić. -Może pomożesz?- zapytał agresywnie pomimo bardzo krótkiego czasu, jaki minął od rozpoczęcia właściwej interwencji. Dalej nie mógł pogodzić się z tym, że musi wysłuchiwać poleceń od kogoś takiego jak on. Samemu schował się za skrzynią, która znajdowała się w niewielkiej odległości od wejścia gdzie znajdował się jego partner i wychylając się, rzucił Oubilette, w którym został uwięziony na krótki czas kolejny z ich adwersarzy, po czym cisnął nim o ścianę z impetem. Czuł, jak pulsuje w nim krew i złość, dlatego też dał sobie chwilę, żeby ochłonąć, widząc tylko i słysząc jak puszczane w jego stronę zaklęcia rozbijają się o ściany i jego osłonę.
W głowie miał gdzieś świadomość, iż są zupełnie inni. Jednak ten zupełnie inny sposób działania niekiedy kontestował ich duet, a zamiast tworzyć zespół - zmieniali się w parę solistów. Dlatego widząc nagły, wybuchowy obrót spraw, Azariah postanowił działać a nie myśleć nad czymś zupełnie poza tu i teraz. Zaczął od rzucenia prostego finite, aby pozbawić towarzysza więzów. Nie myśląc wiele polecił mu osłanianie siebie i ruszył niemal sam na czterech czarodziejów, którzy w połowie byli skonsternowani tym, co się działo a w połowie odpaleni wobec czystej przemocy samej w sobie. Suarez wybitnym wielbicielem tego drugiego nie był natomiast lubił działać skutecznie. Wychodząc na przeciw nich, widział jak paskudne gęby wykrzywiają się w przedwczesnym uśmiechu zwycięstwa. Az posłał w ziemię zaklęcie, które miało sypnąć piach w oczy oponentom. Zaczęła się szamotanina, czerwone i zielone błyski zaklęć rzucanych na ślepo mieszały się w całym pomieszczeniu. Okazjonalnie słychać było jęki inne niż te Borisa, więc Suarez czuł się w zgiełku zamieszania spokojnie. Zakrztusił się tumanami kurzu. Kaszel złapał go tak silny, iż od momentu zaczął walczyć o każdy oddech. Ledwo trzymał różdżkę, człapiąc do ściany obok nieprzytomnego już czarnoksiężnika.
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Nie spodziewał się takiego obrotu spraw, ale gdy tylko został wyswobodzony z okowów, zaczął wykonywać polecenia swojego przełożonego z odrobinie większą sumiennością. Rzucając zaklęcia na prawo i lewo, osłaniał swojego współpracownika, starając się przy tym samemu uniknąć porażenia jedną z rzucanych przez przeciwników klątwą. Gdy tylko pomieszczenie zapełniło się kurzem, piachem i Merlin wie czym jeszcze, Boris nie czekał dłużej, tylko zaczął przemieszczać się znacznie szybciej niż wcześniej do przodu, skracając przy tym dystans do przeciwników, lecz jego, jak i Azariaha, w końcu dopadła nieprzyjemna sensacja w drogach oddechowych, lecz nie marnując czasu rzucił zaklęcie, które oczyściło pomieszczenie ze wspomnianych wcześniej cząsteczek, a gdy tylko odzyskał odpowiednią wizję, nie zwlekał z rzuceneniem Strappatto na najbliższego czarnoksiężnika, który zawył z bólu gdy tylko jego nogi zapadły się w ziemie i zostały zmiażdżone. Zanim przeszedł do następnego przeciwnika, postanowił znaleźć dla siebie osłonę i zorientować się, gdzie przebywa drugi auror, który, jak się okazało, dalej znajdował się mniej więcej w tym samym miejscu. Nie miał czasu, by rozmyślać nad wysłaniem w jego stronę jakiejś wiązanki, mającej im pomóc w komunikacji, więc wrócił do bezpośredniej walki z dwójką pozostałych czarodziejów.
Poniekąd jak Velma w każdym odcinku psa zwanego Scoobym Doo, Azariah po omacku wyszukał swoją różdżkę leżącą względnie niedaleko. Chwycił ją desperacko w dłonie, machając pozornie przypadkowo, aby wydusić z siebie jakikolwiek czar. Dopiero po kilku minutach, wychrypiał zaklęcie, które oczyściło mu drogi oddechowe, a jego płuca mogły się cieszyć z oddechu, który w pełni zaspokajał zapotrzebowanie tlenu w całym organizmie. Kubańczyk leniwie wstał, omiótł wzrokiem pobojowisko w piwnicy i jakoby od niechcenia otrzepał się z kurzu. Podszedł do Zagumova, gratulując mu doskonale wykonanego zadania. Oczywiście pewna nadgorliwość Suareza od razu chciała miejsce posprzątać zaklęciem chłoszczyć i tak drobne ruchy nadgarstka doprowadziły piwniczany azyl czarnoksięzników do stanu niemal przedbitewnego. Twardym krokiem Ass podszedł do ledwo przytomnego oponenta. Podniósł zakrwawioną twarz z ziemi, szarpiąc boleśnie za krótkie włosy. Sylwetka mężczyzny wygięła się nienaturalnie w bólu, a naciągnięta skóra przy szyi utrudniała każdy oddech jakoby to właśnie Azariah miał pozwalać czarnoksiężnikowi na każdy oddech. - Gdzie są wasze artefakty? - Mężczyzna ostatkiem sił splunął na aurora, zanosząc się śmiechem, który zaraz zmienił się w plucie krwią. Azariah zamknął oczy na dłuższy moment, przełykając tę zniewagę z godnością po czym powtórzył swoje pytanie, a po nim cisza w pomieszczeniu stała się niejako nieznośna. - Powiedź mu coś, proszę, ja zaraz stracę cierpliwość - podsumował, puszczając włosy mężczyzny, aby oddalić się kilka kroków ku podziwianiu drugiego profesjonalisty w swoim żywiole.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Tony zarzucił kaptur na głowę, na nos założył wielkie przeciwsłoneczne okulary i wyszedł na ulicę. Choć na dworze była wciąż piękna pogoda - wrześniowe słońce dawało wręcz popalić - istniał jeden malutki problem. Díaz od przygody w zatoce delfinów perłowych wciąż był pokryty łuskami, a w dodatku śmierdział jak ryba. Czy było warto? No cóż, zdaje się, że dzisiaj miał dostać ostateczną odpowiedź na to pytanie. Cały czas się drapiąc wyszedł na ulicę w poszukiwaniu jakiegokolwiek remedium na tę irytującą przypadłość. Smród smrodem, ale te łuski były po prostu niesmaczne. Maszerował jednak dziarskim krokiem, wcale a wcale się nie zniechęcając tymi nieprzyjemnymi okolicznościami przyrody. To nie pierwsza i nie ostatnia klątwa, jaką na niego rzucono. Kiedyś trytonia magia przecież przeminie, będzie znowu piękny i pachnący, prawda? Prawda? Bujał się tak z pół dnia od apteki do apteki, chcąc znaleźć jakieś doraźny środek na tę uciążliwą przypadłość. Niestety wszystkie jego poszukiwania spełzły na niczym, a więc dał się zapędzić w kozi róg. I to dosłownie, bo doszedł do ślepego zaułka na ulicy Śmiertelnego Nokturnu, a to przecież nigdy nie kończyło się dla nikogo dobrze. Warknął mocno zdenerwowany całym obrotem tej sytuacji. Choć robił dobrą minę do złej gry wcale, a wcale mu się to nie podobało...
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Czemu Nicholas znowu był na Nokturnie? Wydawałoby się, że ktoś tak pokrzywdzony przez czarną magię powinien trzymać się od takich miejsc z daleka, a jednak Seaver miał jakieś nieodparte wrażenie, że bardziej pasuje tutaj niż na Pokątną. No i teraz miał jeszcze jeden bardzo intrygujący powód o niebieskim spojrzeniu i ognistych włosach, żeby się tu częściej zapuszczać. W swej nieodłącznej czarnej koszuli i czarnych, dżinsowych spodniach szedł ulicą, aż nagle uderzył w niego zapach, z którego przecież niedawno się skutecznie wyleczył. To nie mógł być nawrót klątwy, z pewnością nie, a zatem mogło to oznaczać tylko jedno. Nico poszedł za nosem, aż trafił w ślepy zaułek, w którym prócz niego znajdowała się jeszcze jedna osoba. - Tonio? - zapytał cicho, czując że jego serce przyspiesza. Smród smrodem, był już przyzwyczajony, choć nadal nie było to dla niego komfortowe. Najważniejsze było to, czy zapach był tylko zbiegiem okoliczności, czy faktycznie trafił na mężczyznę, który porządnie namieszał mu w emocjach tego lata.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Gdy usłyszał swoje imię, westchnął. Od razu rozpoznał ten głos, nie dało się go z niczym innym pomylić. Nicholas. Odwrócił się powoli, jakby trochę niechętnie. Masz mnie, pomyślał gdy ujrzał jego twarz. Nie wyglądał tak pięknie na co dzień, do tego roztaczał wokół siebie wiadomą aurę. Nie sposób powiedzieć, co tak właściwie w tej chwili czuł. Był zły, to na pewno, ale na kogo? Na siebie i na swoją niepowstrzymaną huć czy na Bogu ducha winnego chłopaka, który nie potrafił mu się wtedy oprzeć. Był też zawstydzony, to na pewno. Niezwyczajny do pokazywania się ludziom w takiej paskudnej formie, w sumie sam ledwo tolerował swoją brzydotę w lustrze. Ale poza tym poczuł również szczęście. Że pomimo tego, jak wyglądało ich ostatnie spotkanie, a także to, jak pięknie olał go na warsztatach u Solberga ich drogi ponownie się skrzyżowały. I co powiedzieć w takiej chwili, jak nie zgrabne i uprzejme. - A gdzie do cholery twoje łuski? - zapytał Díaz, czując się jakby dostał po mordzie. Bowiem po Nico nie było widać ani śladu klątwy. Co z jednej strony dawało nadzieję, że ta szybko przeminie. A z drugiej zaś po prostu było denerwujące.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Tonio! To naprawdę on! Nicholas miał ochotę się roześmiać na tak absurdalne słowa na powitanie. Tak się cieszył, że widzi mężczyznę, że w nosie miał, że ten go na dzień dobry ofuknął. Najchętniej podszedłby do niego i zamknął mu usta pocałunkiem, ale zdawał sobie sprawę, że po takim czasie Díaz mógł już dawno wyprzeć go z pamięci i stracić nim zainteresowanie. Podszedł i tak, ale nie z tak daleko idącymi skutkami, choć jego spojrzenie tęsknie zahaczyło o wargi Antonio. - Moje już zeszły. Pozwolisz, że spojrzę? Może będę w stanie coś podpowiedzieć. Ach, Tonio! Mógł cuchnąć jak śmietnik portowy, ale i tak był dla Nicholasa tym, dla którego chłopak przełamał granicę bliskości. Nie ważne jak to się skończyło, nie ważne, że klątwa działała. Seaver poczuł, jak burza emocjonalna rozpętana w Venetii wraca.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Naprawdę nie zdawał sobie sprawy z tego, jak na niego wtedy zadziałał. Owszem, widział że oddech Nico staje się płytszy a on sam wygląda jakby wypił duszkiem pięć kaw. Rozpoznawał te iskry w jego oczach, świadczące o niesłabnącym zainteresowaniu. Ale żeby aż tak wpadł mu w oko? Tego się nie spodziewał, nie teraz kiedy był zbrukany i śmierdzący. Jego skóra była cała pokryta jakimś gównem, dotyk jego dłoni wcale nie był taki przyjemny a usta już nie takie ponętne. Śmierdzę równie mocno, co jestem zepsuty - pomyślał Tony, gdy ten skracał pomiędzy nimi dystans. I może właśnie dlatego nie był w stanie oprzeć się tej niewinnej, wręcz naiwnej propozycji. - To niesprawiedliwe. Chyba jesteś winien mi odrobinę pomocy - zaśmiał się Díaz, kryjąc pieczołowicie to, jak bardzo ucieszył się na widok jego reakcji. Nie był ślepy, przecież Nico spojrzał na jego usta. A każdy przecież wiedział, co to oznacza. - Dobrze cię widzieć. Jak powroty do domu? Zaaklimatyzowałeś się już na Wyspach? - zapytał od niechcenia, choć w sumie był wielce ciekaw. Na przykład tego gdzie spędzał noce i co porabiał za dnia. W sensie, pracował? Studiował? W sumie uświadomił sobie, że on to nie wie o nim prawie niczego.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Tak to już jest, że kiedy się kogoś oswaja, to już zawsze będzie się go tak trochę mieć. Nicholas się przed Diazem otworzył, może nie w pełni, ale jednak. I to odcisnęło na nim trwałe piętno, tworząc więź, której nie sposób było się pozbyć ot tak. - Mogę? - spytał, podnosząc dłoń, a jeśli Tonio nie miał nic przeciwko, Nico dotkął jego pokrytego łuską policzka. Seaverowi wystarczyłby krótki dotyk, by wydać osąd, ale nie mógł się powstrzymać. Tak strasznie brakowało mu tej bliskości, tak strasznie o niej marzył przez wszystkie dni rozłąki, że nie mógł się pozbawić okazji do tej jakże drobnej, a jak wiele znaczącej czułości. Pogładził delikatnie jego twarz, wlepiając w niego to szczenięce, wytęsknione spojrzenie. - Są suche. Potrzebujesz wody, ja prawie cały czas spędziłem w wodzie. Łuski wtedy mniej pieką, chłód koi skórę i myślę, że to dlatego u mnie klątwa odpuściła szybciej.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Drgnął, gdy tamten dotknął jego policzka. Nie miał nic przeciwko, ale w sumie nie spodziewał się, że ten zdecyduje się na takie skrócenie dystansu. Był przecież obrzydliwy. Znieruchomiał, gdy uświadomił sobie, że ten gest wcale nie jest taki krótki. Wręcz przeciwnie, był bardzo przeciągły, zupełnie jakby Nicholas nie chciał się od niego oderwać. Uśmiechnął się delikatnie, patrząc w te szczenięce oczy. Na Merlina, on był taki naiwny. Czy to na pewno dobrze, że mnie spotkałeś - pomyślał przelotnie i złapał jego dłoń. Trwał tak chwilę w bezruchu, bez odpowiedzi. Widział troskę w jego spojrzeniu i naprawdę był mu za nią wdzięczny. Tak rzadko ludzie się o niego troszczyli. - Czyli jest dla mnie jakaś nadzieja? Ciekawe - odparł, dusząc w sobie chęć by warknąć nie dotykaj mnie, jestem zbrukany, brzydki i przeklęty. Tak naprawdę to właśnie tego potrzebował. Uwagi i czułości. - Dobrze cię widzieć w takiej formie. Chociaż widzę, że trudno ci chyba wrócić do rzeczywistości. Uśmiechnął się, pijąc do jego rozmarzonego spojrzenia. Przecież jesteś dla mnie zaledwie wakacyjną miłostką, pomyślał Tony uświadamiając sobie, że chyba wcale nie chce, żeby tak było.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholas zupełnie nie odbierał go jako obrzydliwego. Śmierdział, to fakt, ale Seaver wystarczająco długo przesiedział w tym samym smrodzie, by teraz go to nie odrzucało. Nie w zestawieniu z faktem, że to był ON. A Nicholasa trafiło jak nastolatka, którym w zasadzie mentalnie wciąż był. A może którym się stawał stając przed Tonio? Był naiwny, niewinny na swój sposób też, był spragniony ciepła, a jego wyobrażenie o Tonio wypełniało ziejącą pustkę w jego sercu. Gdy dotyk się przedłużył, z ciężkim sercem chciał cofnąć rękę i wtedy Tonio sam chwycił jego dłoń. Oczy Seavera rozbłysły, a serce przyspieszyło jeszcze bardziej. A więc mu nie przeszło? Nie stracił zainteresowania? Nicholasa rozsadzało teraz od pozytywnych emocji i Díaz mógł czytać z niego szczęście jak z otwartej księgi. -Mi też miło cię widzieć - głos niemal mu ochrypł z tego nadmiaru intensywnych uczuć. Nie miał pojęcia jak się zachować, nie miał pojęcia co mówić. Cieszył się jak mały psidwak, który dostał kość i nie wie co z nią zrobić. - Rzeczywistość? - Nicholas zamrugał zaskoczony. Nie miał pojęcia co Díaz miał na myśli, ale czy po kimś tak bujającym teraz w obłokach należało się spodziewać zrozumienia? -Musimy zrobić porządek z tymi łuskami. Może jezioro w Dolinie Godryka? Chyba że masz wannę u siebie? Mówiłeś, że mieszkasz w Londynie i... To znaczy... Przepraszam, nie chciałem zabrzmieć... Ja... Zaplątał się i speszył. Nie chciał się wpraszać, a tak to zabrzmiało.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Ta chwila chyba była bardzo podniosła. No cóż, przynajmniej dla jednej ze stron, bowiem dla Toniego była ona po prostu trochę dziwna. Ale i przyjemna. Ujął swoją łuskowatą ręką jego dłoń i skierował ją ku dołowi. A potem tak po prostu puścił, bo jak na jego gust trochę dużo tych czułości. Zbyt były intymne, mało wulgarne. Za ręcę to on mój się trzymać ze swoją Beą. Uśmiechnął się delikatnie, kiedy usłyszał jego ochrypły głos. Gołym okiem było widać, że chłopak przeżywa ogrom emocji. To w sumie urocze, przemknęło mu przez myśl i poczuł, że się denerwuje. Czy on czuł… presję? Nie, to niemożliwe - wyjął paczkę papierosów, by po krótkiej chwili zaraz odpalić jednego od różdżki. Ja przecież doskonale funkcjonuję pod presją każdego rodzaju. A jednak - może nie chciał, tak zabrzmieć, ale wyszło inaczej. Díaz wciągnął duży mach zdziwiony myślą, że pomimo tego wszystkiego Nico pakuje się do jego mieszkania. W każdych innych okolicznościach przyjąłby to jako błogosławieństwo, ale teraz? Teraz nie chciał go u siebie gościć, nie dzisiaj. Nie było nawet mowy o pokazywaniu się komukolwiek nago, Tony za bardzo cenił sobie piękno i miał swoje standardy, których obniżać nie zamierzał. Miał szczerą nadzieję, że papieros odpalony tuż przed jego nosem zbije go z pantałyku. Zwiększył odrobinę dzielący ich dystans i cicho się roześmiał. - Nie ma co, masz fantazję. Wybacz, ale nie zamierzam w takim stanie pokazywać się ludziom. Chyba rozumiesz… - Dopiero teraz wypuścił powietrze z płuc, a kłąb siwego dymu osnuł skruszoną twarz Nico. - Nie przepraszaj, ale nie zapraszam. Nawet tobie się tak nie pokażę. Nie ma co przebierać w słowach, jestem obrzydliwy.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Powinien wiedzieć, że było zbyt pięknie. Powinien wiedzieć, że to nie miało prawa iść tak szybko. Powinien wiele rzeczy, ale był ogłupiony burzą emocji i pragnieniem, do którego, gdy teraz na to patrzył otrzeźwiony zachowaniem Diaza, nie miał właściwie żadnych podstaw. - Rozumiem. - powiedział krótko, starając się by jego głos zabrzmiał możliwie neutralnie i żeby Tonio nie usłyszał tłumionego w nim żalu. - Oczywiście, sam też trzymałem się na dystans. Jeśli tego potrzebujesz. Mówiłeś, że jestem ci winien pomocy, więc... Potrząsnął głową, rozwiewając w ten sposób natrętne myśli, które kołatały mu się głucho po umyśle. Cegiełki muru, który runął w zatoce delfinów, zaczęły powolutku wracać na swoje miejsce. Nicholas był wrażliwy. Możliwe, że zdecydowanie bardziej niż powinien, ale właśnie takim ukształtowały go jego doświadczenia. Miał fantazję, taaa. Cofnął się dwa kroki, zostawiając Diazowi przestrzeń, którą tamten najwyraźniej potrzebował, i której nagle zaczęło brakować jemu samemu. - Rozumiem. - powtórzył jeszcze raz, bardziej dla siebie, ciszej. - Ale nie jesteś obrzydliwy. Łuski nie są tobą. I przejdą. Ale skoro przez klątwę Díaz czuł się obrzydliwy, to co dopiero powiedziałby o bliznach Nico? Nie, nie mógł ich nigdy zobaczyć. Nicholas mógł zaakceptować jego dystans, ale odrazy chyba by nie zniósł. Bezrefleksyjnie obciągnął bardziej mankiet i po raz setny tego dnia poprawił guzik, upewniając się, że jest prawidłowo zapięty. - Napar z kory dębu też dobrze działa na to draństwo. Mam resztkę swojej jakbyś chciał.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Diazowi nieco mina zrzedła, gdy zobaczył jak ten wycofuje się niczym żółw do swojej skorupy. Brzmiał niby normalnie, ale jakoś tak dziwnie, zresztą - bardzo mocno przypominało mu to zachowanie z Zatoki Perłowych Delfinów. W Nico było coś dziwnego, zupełnie jakby nie potrafił zdecydować się na jakikolwiek konkretny krok. Co się takiego stało - myślał Toni, podczas gdy tytoń zamieniał się w popiół. Co cię tak zepsuło, człowieku. - Uwierz mi, gdyby to ode mnie zależało zacząłbym dokładnie od tego miejsca, w którym ostatnio skończyliśmy. Jeśli jeszcze oczywiście wciąż tego chcesz - uśmiechnął się pod nosem i strzepnął papierosa. Nie przebierał w słowach, jego intencje były jasne jak słońce. Ale oczy smutne, a twarz zmęczona. Strapiona tym, co od kilku dni widział codziennie w lustrze. - Przepraszam, nie jestem w stanie… Nie chcę… Pomogłeś, nie martw się. Pomogłeś mi i to nie wiesz nawet jak bardzo - mruknął, mając na myśli dobre słowo i dotyk, którym Nico go obdarzył. Czasami wystarczy nie mieć po prostu kogoś w dupie. Gdy zobaczył, że się cofnął, chciał się do niego zbliżyć. Szczególnie po tym, co dopowiedział młody mężczyzna. - Miło mi to słyszeć, to znaczy. Dziękuję. Khm, khm - nie wiedział co dodać, szczególnie gdy ten wyraźnie cały się spiął. Czy powiedział coś nie tak? Znowu? Na Merlina, tak trudno było go rozgryźć. - Słuchaj… to może jak się już z tego wykraskam to… pójdziemy gdzieś nie wiem, do baru? - Díaz nie umawiał się na randki, nie chciał nigdy być romantyczny chociaż bardzo dobrze pamiętał jak to się jeszcze robi. Nie zmieniało to jednak faktu, że miał ochotę spotkać się jeszcze z Nicholasem w bardziej sprzyjających warunkach. Może nie przy blasku świec, ale na pewno też nie na ulicy. Do siebie nie mógł go przecież zaprosić, bo całe mieszkanie waliło zgniłą rybą. A w Paraíso wolał się z nim nie pokazywać. Nie wiedzieć czemu, ale zależało mu na tym, aby swoje miłostki trzymać poza zasięgiem wzroku swojego meksykańskiego amigo. Ufał mu, ale wolał nie podawać Salowi haków na srebrnej tacy.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
- To zależy od ciebie, Tonio. Ale to zrozumiałe, że możesz nie mieć ochoty w takich okolicznościach. - Nicholas czuł potrzebę zaznaczenia, że jeśli o niego chodzi, to łuski nie stanowią dla niego przeszkody, ale też że szanuje decyzję Diaza i to jak on się z tym wszystkim czuje. - Po prostu wydaje mi się, że w trudnych chwilach przydaje się ktoś obok. "Najlepiej patrzy się na swoje piękno w oczach drugiego człowieka", pamiętasz? Może potrzebujesz teraz właśnie takiego odbicia? Nico spojrzał Diazowi w oczy, mając nadzieję, że ten dostrzeże w jego spojrzeniu właśnie to piękne odbicie, nie to, co widział w lustrze. Miał ochotę objąć Tonio z całych sił i wyszeptać mu do ucha, by nie wybierał samotności, ale... Znów się cofnął o krok, opuszczając wzrok. Nie był do tego upoważniony. Tonio nigdy nie dał mu do tego praw, więc sam nie powinien naciskać. Nie, nie mógł tu stać dłużej, taki odepchnięty, a jednocześnie na jakiejś niewidzialnej lince. - Dostałem robotę na Pokątnej u jubilera Huxleya. Jak będziesz... Jakbyś... W razie czego zapewne tam mnie znajdziesz. Nie wiedział jak się pożegnać, więc tego nie zrobił. Skinął tylko Diazowi głową i się odwrócił. Jeśli mężczyzna nie chciał go teraz, nie było po co przedłużać tej trudnej sytuacji. Nico miał co prawda nadzieję, że Tonio zmieni zdanie, że go zatrzyma, ale nie mógł przecież tego oczekiwać.
ZT
+
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Díaz posłał w jego stronę wiele mówiące spojrzenie. Nie wszystko było takie proste, na jakie wyglądało. Nico był święcie przekonany, że to przeszkoda bo obskoczenia. A niektórych rzeczy nie da się po prostu ignorować. Tony czuł się… nieapetyczny. I cieszył się, że mężczyzna ma na tyle taktu, by to uszanować. Kąciki jego ust wykrzywiły się w uśmiechu, gdy uraczył go jego własnym lekarstwem. Kto by pomyślał, że ktokolwiek zwraca większą uwagę na jego pierdolenie. Ale stali już od siebie zbyt daleko, by Díaz mógł się przejrzeć w obiciu jego oczu. Tony zauważył, że ten znowu się odsuwa i przypomniało mu to ciche wycofywanie się spłoszonego zwierzęcia. Włożył rękę do kieszeni, w drugiej wciąż trzymał papierosa. Popalał go w milczeniu, nie do końca wiedząc jak powinien się zachować. - Gratuluję nowej pracy - mruknął z dziwnym uśmiechem na twarzy. Coś niebezpiecznego błysnęło w jego oku, gdy usłyszał “jubilera”. Ale on przecież zamierzał być grzeczny, prawda? Díaz także kiwnął mu głową i bez słowa odprowadził go wzrokiem za najbliższy róg. Jeśli ten myślał, że go zatrzyma grubo się pomylił. Ale i popełnił błąd jeśli wydawało mu się, że jeszcze nigdy się nie zobaczą.
Zt
+
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde nigdy nie lubiła Śmiertelnego Nokturnu, choć wielu jej kolegów traktowało to miejsce jak wyjątkowo dobre łowisko, gdzie wystarczy zarzucić wędkę, żeby jakaś ryba połknęła haczyk - czasem była to płotka, a czasem szczupak, ale po wyprawie na Nokturn trudno było wrócić do biura aurorów z pustymi rękami. Inni aurorzy zdawali się czerpać przyjemność z ocierania się o mrok, mimo że pozostawali po jasnej stronie i kroczyli w blasku wątpliwej chwały stróżów prawa. Isolde nie należała ani do jednych, ani do drugich i nie znosiła Śmiertelnego Nokturnu, widząc w nim po prostu źródło zła i mroku, które zupełnie jej nie pociągało. Może dlatego pozostawała tak czujna, skrycie marząc, żeby jak najszybciej opuścić tę ulicę. Tym razem jednak to nie była standardowa kontrola, ale dochodzenie pod przykrywką, dlatego Isolde była sama i wcale nie wyglądała jak Isolde. Włosy miała kasztanowe, krótsze i spięte w kucyk, na długim prostym nosie pojawiły się okulary w rogowej oprawce, a jej kształty stały się nieco pełniejsze. To wszystko uzupełniła nieco ciemniejszą karnacją i kompletnie nijakimi ubraniami, niemożliwymi do zapamiętania. Stworzona przez nią postać była jednym z jej kilku stałych alter-ego i Isolde w myślach nazywała ją Lydią Blake. Bez żadnego konkretnego powodu. Od pewnego czasu deptała po piętach wyjątkowo paskudnemu osobnikowi, który najwyraźniej mordował czarownice w podeszłym wieku podając im truciznę, a potem zabierał przedmioty o wartości sentymentalnej. Część jej kolegów twierdziła, że facet jest po prostu nienormalny, że morduje dla rozrywki, a skradzione artefakty to po prostu jego trofea, ale Isolde miała na ten temat inne zdanie. Węszyła tu zabawy z czarną magią amplifikowaną przez emocje zaabsorbowane przez pamiątki starszych pań, które, w większości, swego czasu były potężnymi czarownicami. Niezależnie od wszystkiego, miała do czynienia z mordercą - a odpowiedź na pytanie o jego poczytalność wydawała jej się sprawą drugorzędną. Powiązanie wszystkich poszlak, zeznań, pozornie nieistotnych informacji i zbiegów okoliczności zabrało jej wiele tygodni, ale teraz liczyła na przełom i kiedy tak szła ulicą Śmiertelnego Nokturnu, czuła delikatne mrowienie w palcach i nieśmiały dreszcz ekscytacji na myśl, że być może rozwiąże tę sprawę. Dostrzegła swojego podejrzanego wychodzącego od Borgina i Burkesa, po czym ruszyła za nim dyskretnie, zatrzymując się przed oknami wystawowymi (które w większości budziły w niej odrazę) albo grzebiąc nieuważnie w swojej wypłowiałej torebce. Wreszcie skręciła za nim w ślepy zaułek, czując, że wszystkie jej zmysły gwałtownie się wyostrzyły. Włażenie w takie miejsce za potencjalnym mordercą, w dodatku bez wsparcia, było wyjątkowo ryzykownym posunięciem, ale nie miała wyboru, a poza tym mężczyzna z całą pewnością jej nie zauważył. Był wysoki, przeraźliwie chudy i lekko przygarbiony, a ciemne włosy spływały mu na plecy. W jego kroku było coś ociężałego, mimo że szedł dość szybko. Instynkt podpowiadał Isolde, że ma rację i że to właśnie on zamordował pięć starszych pań.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Bejamin Auster dosyć często chadzał po ulicy Śmiertelnego Nokturnu. Nie żywił do tego miejsca żadnych szczególnych uczuć, ot, dzielnica jak dzielnica. Owszem, bywało tu sporo typów spod ciemnej gwiazdy, ale gdzie ich brakowało? To, że czuli się tu jak w domu pozornie sprawiało, że ta okolica była bardziej bezpieczna. O ile nie wtykało się nosa w nieswoje sprawy, można było być spokojnym. A jednak śledził kobietę już od kilku dłuższych chwil. Doskonale wiedział kim była pomimo starannie przygotowanego przebrania. Isolde Bloodworth, ta sama, która ostatnio zasadziła mu gong w twarz. Przykładna pani auror, wielce skupiona na swoim śledztwie. Subtelna, skryta i powściągliwa, zmierzała pewnym krokiem przed siebie jakby nic nie mogło stanąć jej na przeszkodzie. Kroczył za nią równie zdeterminowany Auster ubrany w beżowy, potwornie pognieciony prochowiec. Niczym twór jego wyobraźni, Connor Carter, prowadził swoje własne prywatne śledztwo. Pilnował zachowania odpowiedniego dystansu - przystawał, jeśli ona zdecydowała się zatrzymać i przyspieszał krok, aby nie zgubić jej śladu dopiero wtedy, gdy zniknęła za jakimś rogiem. Od informatora wiedział, że Isolde jest na tropie. Ale ów jegomość nie do końca był świadomy na tropie czego w istocie była. Założył bezpiecznie, że jej obecność akurat tutaj związana jest z problemem wróżkowego pyłu, który nawiedzał poddanych króla Karola. Skąd mógł przypuszczać, że sytuacja wygląda tak drastycznie inaczej? Sam był zainteresowany rozwiązaniem tej zagadki, toteż nie odpuścił nawet wtedy, gdy spostrzegł, że kobieta skręca za kimś podejrzanym w ślepy zaułek. Dobrze znał te okolice, nieraz na tych ulicach zaopatrywał się w spore ilości substancji co najmniej zakazanych, a już na pewno psychoaktywnych i odurzających. Włożył ręce do kieszeni i wyostrzył spojrzenie, chłód jego różdżki odrobinę go uspokajał. Nie po raz pierwszy interweniował w jej śledztwa, nie mógł więc przewidzieć jak zareaguje, gdy w końcu odkryje jego obecność. Póki co nic na to nie wskazywało, ot, przystanął za jakimś śmietnikiem. Oparł się nonszalancko o kamienny mur i zdusił w sobie chęć zapalenia papierosa. Obserwował po prostu rozwój wydarzeń, gotowy wkroczyć do akcji w każdej chwili. Nie sądził, żeby Isolde potrzebowała jego wątpliwych umiejętności magicznych. Ale fakt, że była tu bez partnera odrobinę ją martwił. Rywalka czy nie, też była człowiekiem. Wolałby, żeby nie stało się jej nic złego - bo kogo wtedy irytował by w każdej wolnej chwili?
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde nie zauważyła Benjamina, co być może źle o niej świadczyło. Należy jednak pamiętać, że była skoncentrowana wyłącznie na swoim podejrzanym i na niezwracaniu na siebie uwagi, dlatego nie przyszło jej do głowy, że sama jest obserwowana - co było dość niemądre, biorąc pod uwagę reputację tej okolicy. Trzeba też przyznać, że Benjamin doskonale sobie radził jako detektyw i gdyby zasady, prawo i walka ze złem nie budziły w nim takiego obrzydzenia, to kto wie, może byłby z niego całkiem niezły auror. Tymczasem domniemany morderca wszedł do jednego z ponurych sklepików specjalizujących się w handlu rzadkimi i zwykle podejrzanymi artefaktami, co nie było może dowodem, ale dość dobrze pasowało do przypuszczeń Isolde. Nie była pewna, co zrobić - nonszalanckie wkroczenie do sklepu byłoby głupim posunięciem, podobnie jak próby wypytywania sprzedawcy o interesy wiążące go z podejrzanym. Prawdę mówiąc, na Śmiertelnym Nokturnie wszyscy byli podejrzani. Nie mogła jednak tak stań na ulicy, zwracając na siebie uwagę, dlatego weszła do małego sklepu zielarskiego znajdującego się naprzeciwko drzwi, za którymi zniknął potencjalny zabójca staruszek. Od zapachu ziół kręciło ją w nosie, a sprzedawca budził w niej wyjątkową antypatię, ale niewątpliwie był to najdogodniejszy punkt obserwacyjny. Raz po raz zerkała w stronę sklepu z artefaktami, udając brak zdecydowania i przebierając w towarze proponowanym przez zasuszonego staruszka o skrzekliwym głosie i wyblakłych oczach. Wreszcie kupiła kilka mieszanek i przez chwilę z udawaną nieporadnością upychała je do swojej torebki - i wtedy właśnie jej obiekt wyszedł na ulicę z lisim wyrazem twarzy i wyraźnie wypchanymi kieszeniami płaszcza. Isolde odczekała chwilę i wyszła ze sklepu, by dyskretnie podążyć jego śladem. A potem wszystko zaczęło się dziać bardzo szybko. Z kieszeni płaszcza mężczyzny wypadło coś okrągłego i potoczyło się po bruku - uliczka w tym miejscu była nieco nachylona, dlatego przedmiot toczył się coraz szybciej i szybciej ku wściekłości podejrzanego, który wyciągnął różdżkę i próbował zaklęciem zatrzymać kulę albo chociaż ją dogonić, przyspieszając kroku. Isolde poczuła mocne bicie serca i ruszyła szybszym krokiem. Merlinie, gdyby teraz zdołała przechwycić ten przedmiot, gdyby okazał się jednym ze skradzionych artefaktów... Już wyciągnęła swoją różdżkę, gdy ku swojemu przerażeniu i złości dostrzegła Austera, który wyłonił się nagle zza śmietnika, stając na drodze rozpędzonemu mężczyźnie, ale przede wszystkim krągłemu przedmiotowi, który zatrzymał się, uderzając lekko w jego stopy. Co on tu robił? Przecież nie mógł wiedzieć, że to ona, prawda? A może? Auster był cholernie inteligentnym człowiekiem, miał też sieć informatorów, którzy niejednokrotnie pokrzyżowali szyki aurorom. Atmosfera zrobiła się nagle gęsta, jakby wysoki mężczyzna wyczuł, że w obecności tych dwojga jest coś podejrzanego. Isolde zaklęła w duchu, ale nie schowała różdżki - mężczyzna już zdążył ją zauważyć, a tak mogła jeszcze próbować udawać, że po prostu chciała mu pomóc dogonić kulę.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Obserwował sytuację z daleka, w gruncie rzeczy zastanawiając się, kim jest śledzony przez Isolde podejrzany typ. Czy miał coś wspólnego z przesyłką, która dotarła do Ministerstwa Magii? Czy właśnie dlatego wszedł do sklepu z artefaktami? Na te pytania musiał jeszcze znaleźć odpowiedź, ale póki co cierpliwie czekał. W myślach pochwalił jej decyzję, choć zrobił to bardzo niechętnie. Postąpiła słusznie, powstrzymując się od wejścia do sklepu, choć jego usytuowanie było dosyć niefortunne. W końcu jak inaczej wytłumaczyć jej obecność w ślepym zaułku? Ewidentnie podążała tu czyimś tropem. Kolejne dobre posunięcie – zniknęła w lokalu naprzeciw, a Auster został zupełnie sam ze swoimi myślami. Również był świadomy tego, że wygląda tu co najmniej podejrzanie, toteż odpalił jednak tego fajka i wyjął z kieszeni wizbooka, udając, że go przegląda. W zamyśle miał wyglądać na kogoś, kto na kogoś tu czeka. Przecież stanie na ulicy nie było karalne, prawda? Chwilę ich nie było, ale nie trwało to wcale długo. Najpierw ze sklepu wyłonił się on, potem z naprzeciwka ona. Oczywiście miała głowę na karku i swoje odczekała, ale w takich sytuacjach każda decyzja mogła okazać się błędna. Śliski typ miał wyraźnie wypchane kieszenie, czego wcześniej nie dostrzegł. A wierzcie mi, że obserwował tę dwójkę naprawdę bardzo uważnie. Kierował się szybkim krokiem w stronę Bena, na którego nie zwrócił szczególnej uwagi. Przynajmniej do czasu, gdy nie opuściło go szczęście. Widząc, że w jego kierunku toczy się kula, wyszedł zza śmietnika, odrzucając papieros. Dostrzegł kątem oka, że maska opanowania opadła z twarzy Isolde, która przyspieszyła kroku i dobyła różdżki. On trzymał z powrotem rękę na swojej, ale póki co nie dawał tego po sobie poznać. Uśmiechnął się do mężczyzny w grymasie pozbawionym krztyny sympatii. Poczuł, że kula dotknęła jego stopy, ale nie odważył się jej podnieść. Chuj wie, czy nie zaklęto w niej czarnej magii. - Zgubił pan coś? – zapytał bezczelnie, przesunął stopą kulę pod ścianę. Schowana za workiem była bezpieczna od sturlania się dalej w głąb ulicy. To było jednak kilka cennych sekund, które nieznajomy mógł już wykorzystać. Nie patyczkował się z Benem i od razu cisnął w niego drętwotą, które w niemal w ostatniej chwil odbił koślawym protego. Auster zaklął siarczyście pod nosem i natychmiast wystosował kontratak, ale jego expelliarmus chybił celu. Schował się za śmietnikiem, modląc się w duchu, by typ nie był na tyle pojebany, aby wysadzić osłonę bombardą. Wątpił w to, w końcu tuż obok niego znajdowała się ta drogocenna, pieprzona kula. Miał jeszcze nadzieję, że Isolde nie oberwie rykoszetem. Był jednak pewien, że cokolwiek ją nie czeka, poradzi sobie z obroną. Pytanie czy nie zawaha się przed atakiem.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Na chwilę przymknęła oczy, widząc, że Benjamin dąży do konfrontacji z jej podejrzanym. Merlinie, gdyby wiedział, że ma do czynienia z kimś, kto wedle wszelkiego prawdopodobieństwa jest mordercą, pewnie zastanowiłby się dwa razy, zanim wszedłby mu w drogę. Ale teraz było już za późno na takie rozważania. Stwierdzenie, że rozpętało się piekło byłoby pewną przesadą, ale z pewnością zrobiło się gorąco i dalsze działania pod przykrywką straciły sens. Isolde zaklęła pod nosem, widząc, że Auster zabarykadował się za śmietnikiem, nieudolnie próbując bronić się przed zaklęciami napastnika, który z każdą chwilą stawał się coraz bardziej zdesperowany i wściekły. Benjamin był chwilowo bezpieczny ukryty za tą prowizoryczną barykadą, ale odciął sobie drogę ucieczki, a jeśli zbir wysadzi to wszystko w powietrze... Ale nie - wyraźnie zależało mu na kuli, więc wybierze zaklęcia bardziej precyzyjne, mogące uszkodzić wyłącznie Austera. Niech to szlag. Posłała w stronę podejrzanego typa expelliarmus, ale na niewiele się to zdało, bo dokładnie w tej samej chwili obejrzał się na nią i zaklęcie śmignęło mu koło ucha. Ryknął ze złości, widząc że ma do czynienia z dwojgiem przeciwników, po czym posłał w stronę Austera enaito i Isolde poczuła zimny dreszcz. Niewiele myśląc syknęła vincero, przechwytując zaklęcie i posyłając je na ścianę, dzięki czemu trzy metalowe ostrza nie dosięgły pana dziennikarza, a tylko wbiły się w mur, odłupując kawał tynku. Isolde w kilku susach znalazła się tuż za swoim podejrzanym, który wydawał się w równym stopniu rozdarty i wściekły. Rzucił jeszcze jakimś paskudnym, ale nieporadnym zaklęciem, które Isolde bez trudu odbiła, po czym wykonała zgrabny unik i zwrot, dzięki czemu znalazła się między chudzielcem a ukrytym za śmietnikiem Austerem. - Drętwota! - syknęła nieco zdyszana i odetchnęła wreszcie, kiedy mężczyzna padł jak kłoda, nie mogąc się ruszyć. Na wszelki wypadek spętała go jeszcze magicznymi sznurami, ale wiedziała, że nie mają zbyt dużo czasu, zwłaszcza że znajdowała się sama, bez UŻYTECZNEGO wsparcia w miejscu, gdzie aurorów zdecydowanie nie poważano. - Żyjesz? - rzuciła pod adresem Austera, podchodząc do niego i przywracając sobie swój zwykły wygląd. - Nawet nie wiesz, w co się wpakowałeś, ty kretynie - dodała z rosnącym gniewem, dopiero teraz w pełni sobie uświadamiając, jak to wszystko mogło się skończyć. - Nie dotykaj tej cholernej kuli. To może być dowód, a poza tym wyjątkowo paskudny czarnomagiczny syf. Gdzie ona jest? - rzuciła niecierpliwie, lekko trzęsąc się z emocji, mimo że jej praca jeszcze się nie skończyła. Merlinie, gdyby Auster zginął, to, pomijając jej własne wyrzuty sumienia, aurorzy mieliby na karku całą magiczną prasę, zrobiłby się potworny dym, a ona byłaby skończona. Poza tym Benjamin na pewno do końca życia straszyłby ją po nocach i dogryzał tak długo, aż ją samą wpędziłby do grobu.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Czy gdyby to w tamtej chwili wiedział, faktycznie dwa razy się zastanowił? Być może, ale najprawdopodobniej postąpiły tak samo. To właśnie było niebezpieczne w ludziach, którzy uważali, że nie mają nic do stracenia. Poza tym bez ryzyka nie ma zabawy. O kurwa, pomyślał szybko, rozpoznając magiczną formułę. Jak dobrze, że był skryty za śmietnikiem! Sztylety wbiły się w ceglaną ścianę, a Auster nie ośmielił wychylić się póki co spoza osłony. Dopiero teraz uświadomił sobie, jakiego kalibru były przestępstwa, które być może popełnił, spojrzał też na kulę skrytą bezpiecznie za workiem śmieci. Kim był i czego chciał tajemniczy nieznajomy? Mógł mieć nadzieję, że dowie się tego od Isolde, która ciskała już w typa zaklęciami. Słyszał, że kobieta znajduje się coraz bliżej i w całej odwadze, na jaką było go stać pospiesznie zerknął zza winkla. Trafił idealnie w momencie, w którym aurorka ogłuszyła napastnika drętwotą – padł niemal nieprzytomny na ziemię, nie mogąc się ruszać. Wyszedł ze swojej kryjówki, nie potrafiąc powstrzymać podziwu w swoim spojrzeniu. Proszę, proszę. - Muszę cię zmartwić, żyję – odpowiedział, otrzepując prochowiec z wróżkowego pyłu. Isolde starała się na powrót sobą, nie szczędząc również w słowach. Jej zmartwienie musiało szybko minąć, bo zaraz zaczęła go opieprzać. - Owszem, nie mam. Ale ty chyba też do końca nie wiedziałaś, skoro przyszłaś tu sama. Bronił się jak umiał, choć siła jego argumentów była wątpliwa. Szczerze mówiąc, akurat w tej sytuacji miała stuprocentową rację. - Nie dotknę jej, nie jestem debilem. Wiem, że może być w niej zaklęta czarna magia. Jest tam – dodał, wskazując palcem na prowizoryczną kryjówkę dla magicznego przedmiotu. Widział, że trzęsła się z emocji i powoli zaczynał czuć się winny. Jedno to psotliwe przeszkadzać jej w pracy, a drugie to bezmyślnie narażać na szwank jej dotychczasową reputację. Wiedział, że ostatnio niejedno przeszła i chociaż był skurwielem, jego serce nieco skruszało. - Prze… – chrząknął, nie mogąc uwierzyć, że przejdzie mu to przez gardło. - Przepraszam, Isolde. On faktycznie jest niezbepieczny i gdyby nie ty, pewnie musiałbym się stąd aportować. – Spojrzał na nią z trudem, opanowując drżenie głosu z ledwością. On również był trochę roztrzęsiony. - A kto to właściwie jest? – zapytał, spoglądając na jego wściekłą twarz. Nie sposób powiedzieć czy przemawiała przez niego ciekawość czy służbowe zobowiązania.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Sama nie wiedziała, dlaczego zdenerwowała się tak bardzo. Czy chodziło o fakt, że wszyscy wiedzieli o animozjach między nią i Austerem i gdyby zginął podczas jej akcji, byłoby to co najmniej podejrzane? Że aurorzy mieliby na karku całą magiczną prasę? A może o fakt, że znała Austera większość życia i tak jak można przywyknąć do ćmiącego bólu zęba, tak samo Isolde przyzwyczaiła się do elementu niepokoju i chaosu, jaki wprowadzał do jej życia, choć pewnie nie powiedziałaby tego nigdy na głos. Przystanęła obok niego, lekko zaróżowiona i zdyszana, starając się opanować drżenie. To nie był jeszcze koniec, mimo że powinni się spieszyć. Nie przypuszczała, by którykolwiek z tych szemranych typów poważył się zaatakować aurora i dziennikarza, ale to było najbardziej nieprzewidywalne z miejsc, więc niczego nie należało być pewnym. - Gorzej by było, gdybyś jednak nie żył - skwitowała kwaśno, ale na jej twarzy malowała się ulga. - Być może umknęło twojej uwagi, że jestem aurorem i działałam pod przykrywką. Więc nie mów bzdur, bo mimo wszystko uważałam cię za jednostkę inteligentną - fuknęła gniewnie, nerwowym gestem odgarniając z czoła niesforne blond kosmyki. - Och, naprawdę? Nie jesteś? Co za zaskoczenie, Auster! - sarknęła, podchodząc do śmietnika i zaklęciem odsuwając worek, a potem przykucając przy swoim potencjalnym dowodzie. Wyglądała na zwykły przycisk do papieru - szklana kula z zatopionym w niej smoczym kłem, ale Isolde instynktownie wyczuwała, że przedmiot jest naładowany magią. Już miała mruknąć zaklęcie, które pozwoliłoby jej stwierdzić, czy ma do czynienia z czarnomagicznym artefaktem, kiedy usłyszała słowa, których nigdy w życiu by się nie spodziewałam po Benjaminie. Odwróciła się w jego stronę, patrząc z niekłamanym zdumieniem i nie będąc w stanie wygłosić nawet jakiejś ironicznej uwagi. Była pewna, że się przesłyszała, bo nie dość, że całkowicie szczerze użył słowa przepraszam, to jeszcze zwrócił się do niej po imieniu i przyznał jej rację. Odchrząknęła, dziwnie zakłopotana i zbita z tropu, czując, że jej zwykła forma prowadzenia rozmowy z Austerem okaże się nieodpowiednia. Dlatego tylko posłała mu blady uśmiech i skinęła głową. Zawahała się, słysząc jego pytanie. Nie mogła zdradzić zbyt wiele, zwłaszcza że nie miała jeszcze na to mocnych dowodów, ale chyba powinna uświadomić Benjaminowi, że naprawdę mógł źle skończyć. - Cóż... nie mogę powiedzieć zbyt wiele, ale uznajmy, że gdyby cię trafił tymi sztyletami w oko, gardło albo serce, to istnieje duża szansa, że nie byłbyś jego pierwszą ofiarą - powiedziała bardzo cicho, tak, że tylko stojący obok niej Auster mógł ją usłyszeć. - Więc bądź tak dobry i miej na niego oko. Ja muszę zabezpieczyć dowód i nas, w razie gdyby był tak paskudny, jak przypuszczam - poprosiła, no bo skoro Benjamin już się napatoczył, to niech się chociaż do czegoś przyda i raz w życiu ułatwi jej dochodzenie, zamiast utrudniać. Zmarszczyła brwi i w skupieniu wymruczała jakieś zaklęcie, wpatrując się bacznie w kulę, która nagle zaczęła dygotać i ciemnieć. Nawet dla kogoś niewtajemniczonego wyglądało to wystarczająco wymownie.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Auster patrzył na jej rumiane policzki, dusząc w sobie spostrzeżenie, że do twarzy jej z tymi pąsami. Wobec Isolde miał mieszane uczucia, o których nie chcial wcale myśleć, więc powtarzał sobie wciąż, że uwielbia ją denerwować. I w sumie całkowicie zaprzątała myśli w jej głowie, nie uświadamiał sobie, że ich drobna potyczka mogłaby zwrócić czyjąkolwiek uwagę. Widział, że jej ulżyło i poprawiło mu to odrobinę humor. Uśmiechnął na krótką chwilę się pomimo niesprzyjających okoliczności, pomimo jej słów i chwilowego dąsania się. Nie zamierzał odpuścić słownych przepychanek, choć gdzieś tam z tyłu głowy pamiętał, że splątany przez nią napastnik jest przecież przytomny. Może lepiej byłoby, gdyby nie zdradzali przy nim zbyt wiele o sobie. - No chyba byś za mną nie tęskniła? - Wyszczerzył się głupio, uświadamiając sobie sens jej słów. Jeśli rzeczywiście uważała go za kogoś względnie inteligentnego, może miał jakieś szanse - na co? No właśnie, na co, Ben? Mina mu nie zrzedła, ale postanowił się pilnować. Musiał pamiętać, że jakiejkolwiek nie czerpał satysfakcji z tych uszczypliwości, miał przed sobą swoją rywalkę. Nie można sobie pozwalać na zbytnią lekkomyślność. A jednak skrzywił się, gdy powiedziała do niego po nazwisku. I nie sposób powiedzieć, czy bardziej ze względu na to, że chciał ukryć personalia przed nieznajomym, czy z powodu tego, że wolałby usłyszeć z jej ust, jak dźwięcznie mówi mu po imieniu. Chyba nie spodziewała się przeprosin, ba!, on sam się ich po sobie nie spodziewał. Widział jej zakłopotanie i przez chwilę sam poczuł się niezręcznie. W sumie rzeczywiście trochę głupio wyszło. Gdy posłała w jego stronę słaby uśmiech, on również kiwnął głową, nie komentując szerzej tej sytuacji. W tamtej chwili poczuł, że nawiązuje się pomiędzy nimi jakaś nić porozumienia. - Urocze. Zgaduję więc, że mam szczęście, że zainterweniowałaś - odpowiedział, chowając ręce do kieszeni. Z nerwów tak bardzo zachciało mu się palić, ale póki co był grzeczny i uważnie jej słuchał. Chyba po raz pierwszy w życiu. Podszedł więc do napastnika, by zgodnie z sugestią mieć na niego oko. Zerknął na niego groźnie, w razie czego trzymając różdżkę w gotowości. Ciekawy był, kogo pozbawił wcześniej życia i jak Isolde udało się dotrzeć do tej informacji. Póki co zaniechał dalszego wypytywania, bo właśnie w tej chwili kobieta zapowiedziała, że zamierza zrobić coś ryzykownego. - Uważaj na siebie - mruknął jeszcze, zanim zdążyła rzucić zaklęcie i ze zgroza (ale i fascynacją) obserował zmiany w magicznym artefakcie. Jak dobrze, że miał na tyle oleju w głowie, aby nie dotykać go bezpośrednio! Nieco się martwił, że czymkolwiek nie był ten przedmiot, zrobi krzywdę Isolde zanim on zdąży zainterweniować. Musiał jednak zaufać jej zdolnościom, więc po prostu patrzył, jak aurorka zabezpiecza tajemniczy dowód w sprawie. Co chwilę zerkając na leżącego na ziemi mężczyznę, ciekaw, jak on reagował na całą tę sytuację.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Instynktownie czuła, że między nimi coś się zmieniło, ale nie miała czasu, żeby zaprzątać sobie tym głowy. Miała pracę do wykonania, a Benjamin ją nieznośnie rozpraszał, ale to przecież nic nowego, prawda? Rozpraszanie Isolde i utrudnianie jej wykonywania obowiązków było chyba jego specjalnością. Jego uśmiech był zaskakująco... miły. Możliwe że pierwszy raz uśmiechał się do niej bez szyderstwa czy choćby złośliwego samozadowolenia i Isolde zdziwiła się przelotnie, że Auster w ogóle potrafi uśmiechać się jak normalny człowiek. Z drugiej strony możliwe, że on również nigdy nie widział jej w bardziej przyjaznej formie, bo zazwyczaj stawali twarzą w twarz jako przeciwnicy, próbując sobie wzajemnie udowodnić, kto ma rację i kto jest górą w tej potyczce. - Co za pomysł - fuknęła Isolde, rumieniąc się odrobinę bardziej, bo przez myśl jej przemknęło, że istotnie, mogłaby za nim trochę tęsknić. Tak jak tęskni się za usuniętym zębem, który uprzykrzał życie, ale pozostawił po sobie dziwną pustkę, zmuszając swoją nieobecnością do ciągłego badania językiem pustego, gojącego się dziąsła. Zawsze doceniała intelekt Austera, nawet jeśli tym bardziej drażnił ją fakt, że używał go do, jej zdaniem, niecnych celów. W swoim idealizmie Isolde uważała, że każdy powinien wykorzystywać swoje dary i talenty do czynienia dobra, choć była już na tyle dużą dziewczynką, by wiedzieć, że większość świata wcale nie podziela jej punktu widzenia. Zdała sobie sprawę z popełnionego błędu, widząc grymas Austera. Oczywiście, zachowała się głupio wymieniając głośno jego imię, ale jak zwykle wytrącił ją z równowagi i sprawił, że straciła na chwilę głowę. Nie dla niego! Po prostu przez niego. Miała jednak nadzieję, że żadne z nich nie poniesie konsekwencji, bo planowała przyskrzynić swojego podejrzanego i zadbać o to, by nikomu nie mógł już zaszkodzić. W jakimś sensie jego przeprosiny były momentem przełomowym i Isolde nie miała pojęcia, do czego doprowadzą. Spojrzała na niego zupełnie inaczej i wcale nie była pewna, czy podoba się jej ta zmiana, bo nagle wszystko, czego była pewna przez ostatnie kilkanaście lat, zachwiało się w posadach przez prosty fakt, że Benjamin na chwilę porzucił rolę aroganckiego, wyszczekanego i cynicznego dupka. Świat stanął na głowie, a ostatnie czego teraz potrzebowała to tego rodzaju wstrząsy. - Dobrze zgadujesz - zgodziła się Isolde, bez zbędnego zarozumialstwa, ale też bez sztucznej skromności, bo zdawała sobie sprawę, że gdyby nie jej interwencja, różnie mogłoby się to skończyć. Mimo wszystko dobrze było mieć wsparcie, nawet jeśli ze strony nieznośnego dziennikarza, który sprawniej posługiwał się piórem niż różdżką. Co dziwne, ufała mu i nie bała się, że zrobi coś głupiego - chyba wyczerpał już limit głupot na ten dzień. - Bez obaw... - zamruczała nieuważnie, całkowicie skupiona na swoim zadaniu. Skrzywiła się, widząc zachowanie kuli. - Paskudztwo. Muszę to zabezpieczyć -powiedziała cicho, po czym spokojnie zaczęła kreślić różdżką jakieś znaki w powietrzu, mrucząc coś pod nosem i całkowicie koncentrując się na swoim zadaniu. Wreszcie kula się uspokoiła - przestała dygotać i wróciła do swojego pierwotnego wyglądu. Isolde odetchnęła głęboko i powtórzyła pierwsze zaklęcie, jednak tym razem nic się nie stało. Z wyraźną satysfakcją wyjęła z kieszeni jakiś dziwny woreczek i ostrożnie wrzuciła do niego kulę, unosząc ją za pomocą różdżki i zawiązując z pietyzmem. - W porządku, nic nie powinno się stać przynajmniej do czasu, aż zaniosę to do kwatery. Wyjątkowo wstrętna klątwa, będę musiała to przekazać jakiemuś łamaczowi. I boję się pomyśleć, co on jeszcze może mieć... -przyznała cicho, zwracając się do Benjamina. - Przydałyby mi się twoje zeznania, Benjamin. Teleportujesz się ze mną do ministerstwa, proszę? - zapytała, unosząc na niego duże, niebieskie oczy, które, pomimo jej starań, wyrażały zmęczenie, choć i satysfakcję. Była ciekawa, jak dalej to wszystko się potoczy i mimo że Benjamin śledził ją, a nie jego, mógł się przydać, zwłaszcza że był świadkiem i niedoszłą ofiarą potyczki z podejrzanym. Podeszła do domniemanego mordercy i postawiła go do pionu zgrabnym ruchem różdżki. Na szczęście nadal był unieruchomiony i tylko jego oczy łypały dziko, z furią, która mogła przyprawić o dreszcze. Czuła dziwne mrowienie na wargach. Pierwszy raz zwróciła się do Austera po imieniu i mimo że było to dziwne, to sprawiło jej przyjemność. Sama nie wiedziała dlaczego.