Jedna z wielu uliczek Śmiertelnego Nokturnu, która prowadzi donikąd. Przylega do niej kilka pomniejszych sklepików, ale na samym końcu znajdziemy jedynie wysoki, kamienny mur, odgradzający przejście. Ściany są poplamione krwią, a w nikłym świetle pojedynczej latarni ciężko jest określić czy jest ona świeża czy już od dawna zakrzepła. Warto uważać, gdy zapuszczamy się w te tereny, gdyż dość często możemy natknąć się na podejrzanych typów, którzy tylko czekają na to, aby ograbić nas z galeonów, bądź zdrowia czy godności.
______________________
Autor
Wiadomość
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Żadna z nich raczej nie spodziewała się, że spokojny spacerek na Nokturn potoczy się w tym właśnie kierunku. Irv miała zamiar prędko załatwić sprawę i wracać do Szkocji, ale jak widać nie było jej to dane. Zazwyczaj robiła wszystko, by jej zdolności pozostawały tajemnicą i gdy tylko mogła używała w samoobronie zaklęć, a czasem nawet podstaw sztuk walki. Niestety mężczyzna nie pozostawił jej wyboru. Obydwie ślizgonki były rozbrojone i bez możliwości jakiejkolwiek walki, a że napastnik czuł się wyjątkowo pewny siebie i studiował twarz Rudej, jakby ta była jakąś obleśnie ponętną nagrodą, dziewczyna wykorzystała moment, by obrócić tę sytuację na swoją korzyść i zahipnotyzować go. Nie miała pewności ile z tego wszystkiego widziała Robin, ale aura, którą mimowolnie roztaczała na pewno do dziewczyny dotarła. Irvette nie miała czasu jednak się tym przejmować. Ich bezpieczeństwo było zagrożone i musiała zrobić coś, by wyplątać je z tej sytuacji. W końcu jednak udało im się odejść w bezpieczne miejsce. Nie mając pojęcia o prawdziwym powodzie wizyty Doppler na Nokturnie, nie wiedziała też, że ta połączy fakty i bez problemu skonfrontuje ją z tym, co przed chwilą miało miejsce. Otwartość Robin już od ich pierwszego spotkania była dla Irv czymś nienaturalnym, choć starała się tego nie pokazywać. Spokojnie i z kamienną twarzą wysłuchała słów ślizgonki, doprowadzając swój ubiór do względnego porządku, po tym całym byciu wiązaną dość nieprzyjemnymi linami. Rozmasowała sobie nadgarstek, zastanawiając się, co z tym całym faktem zrobić. Powinna zahipnotyzować dziewczynę, by ta również o wszystkim zapomniała. Problem polegał jednak na tym, że musiałaby regularnie odnawiać czar, jako że nie była jeszcze mistrzem tej sztuki, a uczęszczając do jednej szkoły na pewno Robin miałaby zbyt wiele okazji, by ją z tym faktem skonfrontować ponownie. -Potrafisz dochować tajemnicy? - Zapytała tylko ze statycznym wyrazem twarzy. Doppler wydawała jej się sympatyczna i nie chciała działać na jej niekorzyść, choć gdyby ta ją do tego zmusiła, Irvette podjęłaby kroki, by chronić własnego sekretu. -Staram się nie korzystać z tego, jeżeli nie muszę. To trudna sztuka i zdecydowanie nie jest postrzegana zbyt dobrze przez społeczeństwo, więc byłabym wdzięczna, gdybyś nikomu nie wspominała o tym, co tutaj zaszło. - Rozwinęła nieco cieplejszym tonem. Nie chciała wychodzić na zimną i nieprzyjazną, ale zależało jej, by Robin zrozumiała wagę całej tej sytuacji.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Myśli naprawdę mocno wirowały w jej głowie, nie mogąc ułożyć się w żadną logiczną całość. Nawet nie przypuszczała, że będzie miała tyle szczęścia, aby w najmniej odpowiednim momencie i w najmniej odpowiednim miejscu spotkać kogoś, kto władał umiejętnością hipnozy. Nie wiedziała co z tego tytułu czuła. Tak wiele emocji w niej kiełkowały, że jeszcze ich wszystkich nie rozróżniała. To było naprawdę niesamowite. Możliwość zobaczenia na żywo tego, z jak silną magią próbowała się zmierzyć i chciała posiąść. Wcześniej tylko wyobrażała sobie, jak to będzie wyglądać, w dużej mierze bazując na tym, czego dokonał kilkukrotnie Eskil. Wiedziała jednak, że nie mogła tego tak całkowicie porównywać. Coś, co robił ślizgon, w dużej mierze było przez niego kompletnie niekontrolowanym. To, co zrobiła Irvette, było jak najbardziej zamierzone i precyzyjnie wycelowane w najczulszy punkt tego faceta. – Jasne, że tak! – odpowiedziała niemalże od razu, słysząc pytanie, jakie padło w jej stronę. Już ona doskonale wiedziała, jak głupim byłoby mówienie o tym, co zrobiła Irv komukolwiek w szkole, może z wyłączeniem tych kilku osób, którym naprawdę mogła zaufać w każdej kwestii. Odgarnęła dłonią zbłąkany kosmyk, który pojawił się na jej twarzy i dopiero po chwili utkwiła naprawdę poważne spojrzenie w oczach Rudej. – Wiem, że ludzie uważają hipnozę jako coś złego. Nie rozumieją jej i sądzą, że może służyć tylko do najpaskudniejszych celów. Spokojnie, nie zamierzam o tym komukolwiek mówić. – dodała po chwili, jakby jej wcześniejsze zapewnienie nie było wystarczającym. Nie wiedzieć czemu, ale poczuła nagle względem Irvette coś w rodzaju szacunku jak i zaufania. Dzielić wspólnie tak poważny sekret nie było łatwym zadaniem. Szczególnie, jeśli dotyczył kogoś, kogo się ledwie znało. – Ale… czy w zamian za to, możesz odpowiedzieć mi na kilka pytań? – jej wzrok znacznie złagodniał, stał się jakby błagalnym. Po prostu wciąż nie wierzyła w swoje szczęście i naprawdę chciała z niego w tym momencie skorzystać. Zobaczyć, czy faktycznie miała rację, czy nie, skoro miała do czynienia z kimś, kto faktycznie posługiwał się pożądanym przez nią rodzajem magii. Parsknęła krótkim śmiechem i pokręciła z niedowierzaniem głową. Ten śmiech, w miejscu takim jak Nokturn, brzmiał kompletnie nienaturalnie. – To po prostu dla mnie niesamowite bo… no ja przyszłam na Nokturna, żeby poszukać jakichś książek stanowiących o hipnozie. Chcę się tego nauczyć. – uznała, że nic nie straci, jeśli jej o tym powie. Sama Irvette ryzykowała znacznie więcej, więc postanowiła podzielić się czymś dla niej równie ważnym i niekoniecznie bezpiecznym dla ludzkiego ucha.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Sama Ruda pozostawała spokojna, choć w jej sercu zrodziło się kilka wątpliwości. Próbowała wyczytać z Robin zamiary i intencje, a przede wszystkim to, czy może jej do końca zaufać. W końcu gdyby ktoś dowiedział się o tym, jaką mocą władała, mogła wpaść w niemałe kłopoty, a na pewno zmieniłoby to sposób, w jaki niektórzy by ją postrzegali. Jak dotąd tylko Hunter w całej szkole znał jej mały sekret. Skinęła głową na słowa Robin, przyjmując je do wiadomości, a jej spojrzenie nieco złagodniało. Postanowiła podjąć ryzyko i nie ingerować w zachowanie dziewczyny, choć postanowiła, że będzie mieć ją na oku, przynajmniej na razie, w razie gdyby ślizgonka miała jednak inne zamiary. -Jasne. Nie krępuj się. - Zachęciła dziewczynę, po czym nieco zdziwiła się słysząc jej śmiech, dźwięk tak nienaturalny w tym miejscu, że aż Ruda poczuła przechodzący przez jej ciało dreszcz. Gestem dała dziewczynie znać, żeby lepiej ruszył się z tego miejsca. Nie było najlepiej zbyt długo stać pod tą zatęchłą ścianą. -No to dopiero zbieg okoliczności. - Uśmiechnęła się, bo faktycznie Robin miała tutaj więcej szczęścia niż rozumu. -Jesteś pewna, że chcesz się tego nauczyć? Hipnoza wymaga długiego i męczącego treningu, choć nie ukrywam, jak sama widziałaś czasem się przydaje. - Nie mogła zaprzeczyć, że oprócz złowieszczych rzeczy, ten dar potrafił też uratować nie jedną nieciekawą sytuację. Irv zazwyczaj nie korzystała z hipnozy bez powodu, chcąc zachować ten dar w tajemnicy, ale nie miała też zamiaru dawać przerobić się na mielonkę. Swoje życie ceniła bardziej. -Czy Ty w ogóle wiesz cokolwiek o Czarnej Magii? - Zapytała z nutą wątpliwości w głosie, bo Doppler zdecydowanie nie wyglądała, jakby szlajała się po takich miejscach i zaczytywała w zakazanych księgach. -Jakby nie patrzeć hipnoza ma swoje korzenie właśnie w niej i bez podstawowej wiedzy raczej nie opanujesz tego daru. - Po części zdradziła dziewczynie właśnie swój drugi sekret, choć wiedza teoretyczna nie zawsze musiała wiązać się z praktykowaniem czarnomagicznych zaklęć.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Oczywiście, że nie zamierzała mówić od razu wszystkim swoim znajomym, że dopiero co przez przypadek dowiedziała się podczas wycieczki na Nokturna, że zna osobę, która wie tak wiele na temat dziedziny magii, która ją samą od dłuższego czasu intrygowała. Nie była masochistką. Wiedziała, jak by się to wszystko zakończyło. Każdy uznałby ją za wariatkę i doskonale zdawała sobie sprawę z faktu, że są rzeczy i czary o których nie mówi się głośno, z obawy o swoje własne zdrowie i życie. Nikt nie lubił hipnozy. Każdy postrzegał ją jako coś bardzo złego. Więc nie, nie zamierzała ryzykować. Ale również nie chciała od razu odpuszczać tematu, więc próbowała ugrać coś dla siebie samej. Dowiedzieć się choć nieco więcej, co mogłoby ją przybliżyć do celu. A niewątpliwie Irvette posiadała informacje, które ją samą bardzo mocno interesowały. Posłusznie ruszyła się z miejsca, aby wyjść z tego paskudnego zaułka, gdzie na pewno nie czekało je nic dobrego. Wychodziło na to, że miała mieć dość Nokturna na naprawdę długi czas. Pokręciła głową z niedowierzaniem, słysząc kolejne słowa Ślizgonki. – Gdybym ze świeca szukała, to na pewno bym nie znalazła kogoś, kto mógłby mi cokolwiek więcej na ten temat powiedzieć. Ale, jak widać, należało udać się na Nokturna. – powiedziała z uśmiechem. Zerknęła na nią, słysząc kolejne słowa wydobywające się z jej ust. Była ciekawa, ile jeszcze razy usłyszy podobne zdanie z kolejnych ust. Jak na ten moment, każda poinformowana o jej planie osoba, odpowiadała w podobnym stylu. – Uwierz mi, że wiem, na co się piszę. Wiem, jak wiele pracy mnie czeka. I wiem, że na pewno bardzo wiele osób nie będzie tego popierać, więc nie mogą o tym wiedzieć. – czuła się tak, jakby tłumaczyła coś bardzo oczywistego komuś, kto nie chciał jej słuchać. Ale nie dawała tego po sobie poznać. A przynajmniej usilnie próbowała. Na pytanie dotyczące jej wiedzy na temat czarnej magii, milczała przez dłuższą chwilę, idąc tylko u boku dziewczyny. W zasadzie, to niewiele wiedziała w tej kwestii. Dopiero zaczynała swoją praktykę z hipnozą o ile w ogóle mogła coś podobnego powiedzieć. – Szczerze mówiąc, niewiele. Dopiero to wszystko zaczynam ogarniać i dotychczas patrzyłam na hipnozę z nieco innego kąta. – nie wyjaśniła, że przede wszystkim ze sposobu, w jaki Eskil mógł wilować innych ludzi. W tym momencie nie było to konieczne. Jeszcze.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
No tak, taka rozmowa zdecydowanie wylałaby z Robin za dużo niekorzystnych dla niej informacji. Musiały sobie zaufać. W tej chwili żadna z nich nie miała już innego wyjścia. Blondynka zapewne mogła się spodziewać, że gdyby Irvette zmieniła zdanie, mogła z łatwością sprawić, że da druga zapomni o całej rozmowie, jaka właśnie miała miejsce. -A to prawda. Najciemniej pod latarnią, czy jak to tam mugole mówią. - Posłała jej szeroki uśmiech, bo zbieg okoliczności był zdecydowanie ogromny nawet jak na to miejsce. Hipnotyzerzy raczej nie paradowali w grupach z plakietkami "Mogę wpłynąć na Twój mózg" przyczepionymi do piersi. -Oj raczej nikt nie będzie tego popierać. Przynajmniej nikt rozsądny. Mało kto patrzy na hipnozę jako na narzędzie obronne. Wszyscy od razu myślą, że będziesz ich okradać i wykorzystywać. - Powiedziała z nutą goryczy w głosie, choć sama przecież nie raz wykorzystywała tę umiejętność do własnych celów. Nie była idealna, choć większość życia na taką kazano jej się kierować. -Tak myślałam. Polecam zacząć Ci od podstaw. Czarna Magia w każdej postaci jest niebezpieczna i może skutkować naprawdę poważnymi konsekwencjami jeżeli nie będziesz gotowa. Jeżeli chcesz, możesz kiedyś wpaść do mnie, pokażę Ci co nieco. Do tego czasu jednak staraj się przede wszystkim nauczyć panować nad emocjami. Kontrola samego siebie to podstawa w hipnozie. Jeżeli własne ciało i umysł wymykają Ci się spod kontroli, nigdy nie zapanujesz nad czyimiś. - Zaproponowała, jednocześnie udzielając wskazówek, jak Robin mogłaby zacząć swoją przygodę, na czym powinna się według Irvette skupić. Może i nie rzucała szczegółami, ale na pewno była to dość obszerna wskazówka na początek.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Nie zamierzała pozwolić, aby jej nowo zawarta relacja została w jakikolwiek sposób narażona na szwank. Potrzebowała nauczyciela do hipnozy, a z tego co widziała, Irvette nadawała się w tym celu idealnie. Chciała dowiedzieć się więcej, więc musiała grać według jej zasad. I nie zamierzała tego w żaden sposób kwestionować. Nie miało to sensu. – Wszyscy sądząc, że hipnoza służy tylko i wyłącznie do tego, aby kontrolować ludzkie mózgi i robić z nich papkę. Niemalże jak w przypadku wil i ich uroków. – westchnęła, nieco rozdrażniona faktem, że wielu ludzi posiadało takie właśnie spojrzenie na to wszystko. Ona sama uważała, że wszystko z umiarem nie stanowiło problemu. O ile człowiek był w stanie znaleźć ten złoty środek, o którym tak wielu zapominało. Słuchała kolejnych jej słów z uwagą, nie pozwalając na to, aby choćby jedno słowo uleciało w eter wcześniej niezrozumiane. Pokiwała głową w odpowiednich momentach. Wcześniej nie sądziła, że kontrolowanie emocji może być ważnym w procesie nauki hipnozy. – Jasne, dzięki za wszystkie uwagi. Wiem, na co powinnam teraz zwrócić uwagę. I jeśli to faktycznie nie problem, z chęcią dostanę od ciebie więcej informacji na ten temat w przyszłości. – odpowiedziała na jej słowa. Bo naprawdę chciała to zrozumieć i ogarnąć. Obecnie nie widział innego wyjścia. I nawet nie była pewna, czy w ogóle chciałaby go poszukiwać. Rozmawiały jeszcze chwilę o wszystkim i o niczym. Niemniej, Robin miała bardzo wiele do przemyślenia. Przyszła tutaj po książki dotyczące hipnozy, a zyskała coś znacznie bardziej cennego.
Jakie miejsce było najbezpieczniejsze na taki pojedynek? Ironicznie, Nokturn, którego raczej nikt porządny nie odwiedzał, a już na pewno nie o tej godzinie, więc mogła założyć, że nikt nie przyczepi się do ich małego pojedynku tak długo, jak nie wejdą nikomu w drogę. Nie bała się takich okolic, ale też raczej nie zapuszczała się w te dzielnice, bo była zbyt przesiąknięta czarną magią, od której Heaven trzymała się najdalej jak tylko mogła. Skoro chciała być aurorem pewnie musiała oswajać się z aurą tego miejsca, która była dla niej bardziej odrażająca niż niepokojąca. Niemniej, miała w sobie na tyle rozsądku, żeby wiedzieć, że muszą załatwić to szybko. Woleli nie ściągać na siebie niepotrzebnych kłopotów. - Dobra, tu jest w porządku. Nie mamy sekundanta, więc sami sobie ściągniemy zaklęcia, ale tylko te, które uniemożliwiają pojedynek. Do czterech razy? - zaczęła od wszelkich ustaleń, żeby wiadomo było, kiedy zwycięsca zostanie wyłoniony, bez żadnych nieporozumień. Nie było ani sensu ani czasu zwlekać i sięgać po udawane grzeczności. Przeszli prosto do działania. Nie przemyślałą na zapas zaklecia, które rzuci, więc dopiero kiedy rozpoczęli pojedynek, przypomniałą jaj się znajoma formuła. - Glacius opis - zaklęcie było udane, ale nie wiedziała, jak szybko mężczyzna może się obronić. Oboje nie mieli pojęcia o swoich umiejętnościach, ryzykowali, że druga strona jest znacznie lepsza, niż podejrzewają. Heaven nawet nie była pewna kim Theo jest z zawodu, mógłby być i wyszkolonym aurorem z którym właśnie wpakowała się na pojedynek. Miała tylko nadzieje, że jeśli przegra, to chociaż z sensownym przecinikiem.
atak: 5
Ostatnio zmieniony przez Heaven O. O. Dear dnia Pon Lip 19 2021, 02:30, w całości zmieniany 1 raz
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Theo sam marzył kiedyś o aurorskiej karierze, dlatego nie oponował, kiedy panna Dear prowadziła go w głąb Śmiertelnego Nokturnu, który jakby nie patrzeć, wydawał się najlepszym miejscem na przeprowadzenie dogadanego pojedynku. W tych okolicach i tak każdy zajmował się swoimi szemranymi interesami, a przez to dwoje ciskających w siebie zaklęciami czarodziejów nie zwracało niczyjej uwagi. A tylko o to im chodziło, bo przecież nie zamierzali się wcale wzajemnie pozabijać, czyż nie? Przynajmniej on nie miał podobnych planów, chociaż nie mógł ręczyć za swoją ślizgońską towarzyszkę. Kto by pomyślał, że kiedyś znajdzie się z nią w jakimś ślepym zaułku, stając do walki, a nie unikając tchórzliwie jej spojrzenia. Wreszcie miał okazję, żeby się odegrać. - Brzmi rozsądnie. – Zgodził się na wyznaczone przez nią reguły, bo prawdę mówiąc, te nie miały dla niego większego znaczenia. Przynajmniej przy założeniu, że te będą obowiązywało ich oboje i że każde z nich będzie grało fair. Znał szeroki arsenał pojedynkowy czarów. Wiedział też, że jego zdolności stoją na wysokim poziomie. Mimo to miał świadomość, że nie może nie doceniać przeciwnika. Musiał również wziąć pod uwagę fakt, że dawno nie miał styczności z poważną walką… właściwie chyba od czasu tego nieszczęsnego egzaminu aurorskiego, który może i zaliczył z bardzo dobrym rezultatem, ale który niestety nie zagwarantował mu upragnionej odznaki. Tęsknił za tym uczuciem i obecne starcie miał zamiar wykorzystać jako przypomnienie sobie dawno nieużywanych umiejętności i utrwalenie nabytej wiedzy. W przeciwieństwie do swojej rywalki dokładnie obmyślił strategię na ten pojedynek, przywołując w głowie formuły wielu potencjalnych zaklęć, nie tylko tych ofensywnych, ale i użytkowych, które w dotkliwy sposób mogły utrudnić dziewczynie życie. Niewykluczone, że na taktyce skupił się zresztą aż nadto, bo zamyślony dał pannie Dear trochę czasu na wyprowadzenie pierwszego ciosu. Naprędce machnął nadgarstkiem, wyczarowując przed sobą solidną tarczę, która nie tylko obroniła go przed jej ciosem, ale jeszcze odbiła zaklęcie w jej kierunku. Cóż, wyglądało na to, że nie stracił drygu. – Tak myślałem, że tylko odmrozisz sobie uszy. – Prowokował ją, chociaż musiał przyznać, że wybrała dość ciekawe i niespodziewane zaklęcie. Przez całe swoje życie brał udział w wielu pojedynkach, czy to na deskach szkolnego klubu pojedynkowego, czy podczas szkoleń aurorskich i nie pamiętał, by kiedykolwiek ktoś zdecydował się na wykorzystanie lodowych ptaszków. Tym bardziej cieszył się, że mógł przeprowadzić skuteczną defensywę. Efekt Glacius opis nie wymagał zdjęcia, toteż nie pozostało mu nic innego, jak wyprowadzić podobnie spektakularny kontratak. Ścisnął mocniej kawałek drewna i smagnął nim powietrze, próbując rzucić znacznie bardziej złożone zaklęcie, wywołujące silne drgawki. Convulsio. Nie wypowiadał na głos inkantacji, co mogło okazać się błędną zagrywką. Zabrakło mu koncentracji, przez co świetlista wiązka rozminęła się z sylwetką przeciwniczki. Chyba tym razem przecenił swoje siły. Nie zamierzał jednak skomentować nijak tego niepowodzenia, zamiast tego skupiając się na ruchach stającej przed nim szatynki.
Heaven miała w sobie tę gryfońską iskrę, która sprawiała, ze dużo lepiej sprawdzała się nagłych reakcjach, niż w planowaniu taktyki, przynajmniej kiedy przychodziło do walki. Raczej nigdy strach jej nie zamrażał, pod wpływem adrenaliny po prostu działała i potrafiła podejmować szybkie, nawet jeśli nie zawsze rozsądne decyzję. Chłodna i kalkulująca część niej częściej objawiała się, kiedy naprawdę chciała się na kimś zemścić i potrzebny był jej konkretny plan, natomiast w bezpośredniej walce było zbyt wiele zmiennych. Wolała reagować na zaklęcia i wyczuć przeciwnika - czy bardziej pójdą w te bolesne i dotkliwe, czy może powinna odświeżyć sobie wiedzę z tych bardziej drażniących i żenujących. Zasze preferowała te drugie, szczególnie w szkolnych pojedynkach, które traktowała jak dobrą zabawę, ale teraz, zrobiło się trochę poważniej. To był niezaprzeczalnie pojedynek podwójnych dorosłych, nie chciała odsłaniać słabości, rzucajac głupimi zaklęciami. Znała kolejne zaklęcie, ale na szczęście nie trafiło w nią tak jak się tego obawiała. To nie byłoby przyjemne i tylko potwierdziło jej teorię, że nie powinna bawić się w drobiazgi. Omdrożenia doskwierały jej boleśnie i przypomniały jej o drugiej, kontrastowej formule. - Relashio - wycelowałą strumieniem ognia prosto w jego ramię, ale te pozbawione różdżki. Nie oszędziła go, zatrzymując je na chwilę, ale nie na tyle, żeby całkiem wypalić mu rękę. - Powinnam przewidzieć że ogień wyjdzie mi lepiej niż lód - pokręciła głową, chociaż w jej rodzinie to raczej nie ona była tą ognistą. Cóż, dzisiejsze doświadczenia pokazywały, że miała więcej wspólnego ze swoją siostrą, niż kiedykolwiek by przyznała. A przecież zawsze śmiała się z tego, jak dumna była i jak wiele przez to ryzykowała. Jak widać, krew nie woda.
atak: 3
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Gryfońska iskra w iście ślizgońskim sercu była czymś, czego w istocie nie sposób było przewidzieć, podobnie zresztą jak kolejnych podejmowanych przez dziewczynę w ich magicznym pojedynku ruchów. Oczywiście w każdym takim starciu wymiana zaklęć odbywała się błyskawicznie, cios za ciosem, ale przyzwyczajony do walki na deskach klubu pojedynkowego oraz przy okazji różnych szkoleń aurorskich często już po pierwszych kilku krokach potrafił rozszyfrować schemat, w jakim porusza się jego przeciwnik. Z panną Dear nie było jednak tak łatwo. Zdawało mu się, że działa nieprzemyślanie, instynktownie, a jednocześnie nie mógłby zaprzeczyć, że tkwiła w tym jakaś szalona metoda. Niewykluczone, że niekiedy to brak taktyki był właśnie najlepszą taktyką. Nadal starał się obserwować ją bacznie, zrozumieć jej zamiary, ale ten jej kompletny brak zorganizowania działał na niego dekoncentrująco i najzwyczajniej w świecie go denerwował. Na tyle, że mimo próby uniku, nie udało mu się w porę odskoczyć przed skierowanym w jego stronę zaklęciem. Przeklął głośno, kiedy rękaw jego kurtki zajął się ogniem, a zaraz po tym przysunął koniuszek różdżki bliżej płomieni, by ugasić je za pomocą prostego, niewerbalnego zaklęcia. Niestety nie zdążył przed tym, jak Relashio zetknęło się z powłoką jego skóry, ale na szczęście uniknął chociaż widocznych obrażeń, jeśli nie liczyć oczywiście upierdliwego uczucia pieczenia. – Wypadek przy pracy. Nie nastawiaj się na zbyt wiele. – Rzucił do niej, chcąc wybrnąć z opresji, ale wiedział, że musi się jeszcze bardziej skupić na swoim zadaniu, co oznaczało przede wszystkim zapomnienie o bolącej, przypalonej ręce. Cóż, okazało się, że Heaven nie daje tak łatwo za wygraną… Różdżka zsunęła się nieco niżej w jego dłoni, toteż poprawił jej ułożenie, jeszcze raz kątem oka spoglądając na swoją spopieloną kurtkę. Sytuacja została opanowana, toteż skinął naprędce głową swojej rywalce, wskazując tym samym, że mogą kontynuować nokturnową batalię. Uprzedził ją, co oznaczało, że nie dopuścił się falstartu. Tym razem jednak zareagował z zawrotną wręcz szybkością, decydując się na już wcześniej obmyślany plan. Pozostawali wszak w wąskiej uliczce, a takie ukształtowanie terenu sprzyjało jednemu z bardziej zaawansowanych, żywiołowych czarów. – Aquaqumulus. – Nauczony doświadczeniem zdecydował się jednak na wypowiedzenie inkantacji na głos. W ten sposób łatwiej było bowiem uwolnić swą magiczną moc… a jak się okazało było to niezwykle skuteczne zagranie. Monstrualna fala wypłynęła tuż przed nim, uderzając z ogromną siłą w jego przeciwniczkę, nie pozostawiając jej jednocześnie żadnych szans na obronę. – Ty ogień, ja woda? – Pozwolił sobie zażartować, mimo że nie zamierzał się wcale ograniczać. Tym razem postawił na rwącą rzekę, ale nie oznaczało to wcale, że następnym razem wyprowadzi podobny atak. Wręcz przeciwnie, miał w zanadrzu kilka asów w rękawie, znacząco różniących się od tego obecnego. Chcąc zwyciężać w pojedynkach, trzeba było pozostać nieprzewidywalnym.
Uśmiechnęła się z satysfakcją, kiedy zaklęcie uderzyło w mężczyznę. Heaven zdecydowanie była jedną z tych osób, którą napędzała wygrana. Podnoszenie się po porażkach na ogół było długie i bolesne, zresztą te cię osłabiały - oczywiście, dawały trochę złości i motywacji, ale prawda była taka, że na ogół Heaven potrafiła odnaleźć pasję bez tego. Uczucie, że była na wygranej pozycji, które zresztą bardzo często sobie wmawiała, napędzało ją. Zwłaszcza w konfliktach i pojedynkach. - Skoro tak ci się wydaje - pokręciła głową i niestety jej pewność siebie szybko została wystawiona na próbę, kiedy silny strumień wytrącił ją z równowagi. Podniosła się tak szybko jak mogła, odkaszlując wodę, której nałykała się zdecydowanie zbyt dużo. Musiała działać szybko, bo mężczyzna zdecydowanie był tu, żeby wygrać. Ewidentnie miał to wszystko bardziej przemyślane niż ona. - Everte statum - rzuciła, naprawdę myśląc, że wyczuła odpowiedni moment i wzięła go z zaskoczenia, ale niestety - nic z tego. Widocznie znalazł jakiś wzór w jej braku konsekwencji i przewidział to zagranie całkiem dobrze, więc zaklęła tylko pod nosem, mając nadzieje, że nie przegra tego przypadkiem, bo to nie stawiałoby jej w najlepszej sytuacji. Trzymałą różdżkę twardo, gotowa na obronę w każdej chwili.
Atak: 5
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Trudno było mu powiedzieć, czy bardziej napędzał go kij czy marchewka, ale z pewnością łasy był na słowa uznania i komplementy, a te nie brały się przecież znikąd. Podobnie jak i świetne wyniki na egzaminach szkolnych i kursach aurorskich. Przez długi czas nie mógł przeboleć odrzuconej kandydatury, a teraz w magicznym pojedynku, poczuł że odżywa w nim pragnienie do ciskania zaklęciami na prawo i lewo. Uwielbiał tę adrenalinę i nawet jeśli stracił na moment koncentrację i oberwał jednym, ognistym zaklęciem, nie było to potknięcie, które mogłoby go powstrzymać. Nie odpowiedział na słowa dziewczyny, obmyślając już strategię na dalszą część starcia. Uśmiechnął się jedynie delikatnie pod nosem, bo z każdą kolejną minutą przypominał sobie o zdolnościach, z których dawno to nie miał okazji skorzystać. Jednocześnie, z każdą kolejną minutą wzrastała również jego pewność siebie, co czyniło go zdecydowanie niebezpiecznym przeciwnikiem. Poczekał aż Heaven otrząśnie się po uderzeniu wodnej fali, chociaż już przyjął wygodną dla siebie pozycję, na ugiętych kolanach oczekując kolejnego ciosu. Przymrużył oczy, by skupić spojrzenie wyłącznie na niej i trzymanej w jej dłoni różdżce, a kiedy tylko dostrzegł ruch jej nadgarstka, wiedział już w którym kierunku powinien umknąć przed świetlistą smugą rozjaśniającą wszystko wokoło. Tym razem jednak nie użył zaklęcia tarczy, ani też nie odskoczył przed jej natarciem, a po prostu… zniknął. Zniknął i pojawił się dwa metry dalej dzięki błyskawicznej wręcz deportacji. Cholera, może jednak powinien podejść w najbliższym czasie do egzaminu na teleportację łączną… - Musisz się chyba bardziej postarać. – Prowokował ją, chociaż na próżno było szukać w jego tonie złości czy wrogiego podejścia. Chyba nawet zapomniał, z kim się mierzy, bo sama możliwość wymiany zaklęć sprawiała mu ogromną frajdę i wpływała w znacznym stopniu na poprawę wcześniej parszywego nastroju. Nie czekał na pozwolenie. Zacisnął palce na różdżce aż nazbyt mocno, przypadkowo wbijając paznokcie w skórę po wewnętrznej stronie dłoni, ale to nie utrudniło mu wcale wyprowadzenia kolejnego uderzenia. – Petrificus Totalus. – Wyszeptał pod nosem, decydując się na bezpieczne, acz dość krępujące dla rywala zaklęcie. Wszak trafione całkiem odbierało mu swobodę ruchu. A ten czar… wyszedł mu wręcz idealnie. – Musisz mi wybaczyć. – Westchnął teatralnie, po czym jeszcze raz zakręcił przegubem, rzucając na ślizgońską znajomą niewerbalne Finite. Nie ukrywał, że pozostawienie w jej tym stanie, kiedy nie syczała na niego jadowicie, zdawało się kuszącą opcją, ale nie miał zamiaru się nad nią znęcać. Korciło go za to rzucenie kolejnego zaklęcia i pewnie zrealizowałby swoje zamiary, gdyby nie to, że u wejścia do alejki zebrała się grupka wpatrzonych w nich czarodziejów. - Chyba przyciągnęliśmy kilku gapiów. - Westchnął głośno, nagle zatracając wcześniejszy zapał. Chcąc nie chcąc, znajdowali się na nokturnie, a mimo że ich walka miała charakter koleżeńskiego pojedynku, nie można było mieć pewności, że nikt nie wezwie organów ścigania. - Tym razem ci odpuszczę, ale mam nadzieję, że kiedyś dokończymy to starcie. - Przerwał stanowczo, urywając różdżkę za paskiem spodni. - A, i spokojnie. Zdjęcie zachowam dla siebie. - Dodał jeszcze na odchodne, a po tym do uszu Heaven dobiec mógł już tylko głośny trzask aportacji.
Przechodziłeś przez jedną z wielu uliczek w Londynie. Pogoda zdawała się być pozytywna, co odbijało się na Twoim podejściu do spaceru. Był częściowo późny wieczór, choć tak czy siak promienie słońca jeszcze padały przez zasłonę z chmur, która to się pojawiła na niebie. Klimat w Wielkiej Brytanii zawsze był ponury, ale to właśnie w tym należało odnaleźć jakiś wewnętrzny spokój. Jakby namiastkę tego, że gdy pozornie spokojnie wstąpiłeś sobie w jedną z mniej uczęszczanych uliczek, gdzie zamierzałeś następnie wyjść na główną aleję. Niestety, obecnie nie było Ci to w żaden sposób dane, gdy nagle - znienacka i kompletnie bez żadnego ostrzeżenia - pojawił się za Tobą jeden typek, kładąc dłoń na ramieniu, by następnie was teleportować. Nikt tego nie zobaczył - byłeś sam . Nie wiesz gdzie, nie wiesz po co, ale na pewno nie było to w żaden sposób przyjemne, gdy trzask po deportacji przedostał się przez odmęty powietrza, a chmura dymu oraz atmosfery tak gęstej, że można byłoby ją ciąć siekierą, przedostawał się do płuc i uniemożliwiał normalne oddychanie. To wszystko cholernie śmierdziało. I to dosłownie, bo zgnilizna dostawała się do nozdrzy i powodowała chęć zwrócenia zawartości żołądka. Jak się okazało, takie swobodne wędrowanie po Śmiertelnym Nokturnie, bez żadnego kamuflażu, nie było niczym rozsądnym. Już wcześniej przykułeś wystarczająco uwagę tych osób, które łypały na Ciebie ciemnymi obrączkami źrenic, poniekąd zauważając Twoją nieuzasadnioną tutaj obecność w poprzednich dniach. Czego zatem szukałeś? To ich zaintrygowało. Tak młoda dusza, tak niezgrabna, tak wyróżniająca się w tłumie bladym i przesiąkniętym ciemnymi barwami, chłodem otoczenia, a przede wszystkim światłem barwy zimnej. Wyróżniałeś się ubraniem, które nie przypominało w żaden sposób standardów miejsca pełnego osób o najróżniejszych podejściach, tych mniej lub bardziej prawidłowych moralnie. Nie miałeś jednak czasu się nad czymkolwiek zastanawiać, kiedy uderzenie z zamkniętej pięści prosto w brzuch spowodowało nasilony ból oraz ściśnięcie, jakie to natychmiast zgięło Cię w pół. No ba. Nawet nie chwyciłeś w żaden sposób za różdżkę, gdy magiczny patyczek powędrował z cichym stukotem gdzieś znacznie dalej w tej całej nieprzyjemności, która została Ci zaserwowana. Jednego możesz być pewien, w takim miejscu i o takiej porze na pewno nie uda Ci się go odzyskać. Mimo swojego wzrostu, nie byłeś w stanie praktycznie nic zrobić, gdy dwójka z nich chwyciła Cię wyjątkowo mocno za ramiona, powodując obszerne siniaki, pęknięcia naczyń. Stałeś się ich obiektem małej, niepozornej zabawy; jeden z nich posiadał na palcach specyficzny przedmiot, który, po zetknięciu z Twoją skórą, spowodował natychmiastowe osłabienie. I co najgorsze - nie miał zamiaru puścić. Z łatwością opuszczały Cię siły witalne, których zwyczajnie zaczynało brakować, a do tego czarnoksiężnicy postanowili użyć na Tobie Oscausi, żebyś przypadkiem nie wezwał pomocy. Do Twoich uszu pierwszy dotarł trzask łamanej kości, gdy kieszenie zostały perfidnie przeszukane, a bluza - jeżeli jakąkolwiek miałeś - zdjęta. Siłą, bez żadnych zahamowań, bo przede wszystkim zależało im na... czym? Nie wiedziałeś, gdy dotarła do Ciebie pierwsza fala bólu wynikająca z pękniętej kości udowej. W zależności od Twojej wytrwałości na ból, mogłeś mniej lub bardziej wydobyć z siebie zduszony krzyk, który jednak nie zaalarmował nikogo - bo przecież jak, skoro nie mógł się wydostać? Kto by w ogóle na to zwrócił uwagę? Dzień jak co dzień, napad jak napad, a skoro wszyscy się znają, to nie ma co liczyć na wsparcie od jakiejkolwiek dobrej duszyczki. Tym bardziej, że znajdowałeś się w ślepym zaułku, gdzie niespecjalnie ktoś miałby się znajdować. Kończyna pulsowała niemiłosiernie, do ciała wstąpiła adrenalina, która jakoś stłumiła ból przeszywający ciało. Następnie trzask drugiej kości w drugiej nodze, co byś przypadkiem nie postanowił sobie uciec bądź się teleportować. Co najgorsze - nie mogłeś usiąść, by odciążyć złamane kości. Nieznajomi perfidnie zabierali Ci wszelkie oszczędności, które akurat miałeś ze sobą, w tym przedmioty, jakie to sobie wziąłeś. Dalej, gdy się Tobą tak bawili, wystosowali Artus Versavi, wyginając perfidnie mięśnie Twoich rąk, przez które to może i łzy pojawiły się w oczach, a sam już powoli odpływałeś. Dalej nie wiesz, co się działo; wzrokiem zawładnął swoisty mrok.
Informacje:
Ważne: Ingerencja ma charakter obowiązkowy - nie możesz jej uniknąć, a skutki musisz odczuwać w kolejnych rozpoczętych wątkach, od daty wstawienia postu przez Mistrza Gry.
Dlaczego dostałem ingerencję? Dnia 18 sierpnia 2021 roku wszedłeś na tereny Śmiertelnego Nokturnu, ignorując efekty kości, które wcześniej rzuciłeś.
Cytując informację przypiętą do subforum:
Felicie U. Joyner napisał:Perypetie z kostek możesz opisać dopiero wtedy, gdy uda Ci się dostać na ulicę. Nie musisz do każdej z nich pisać posta.
No dobrze, pisze "możesz", ale nie, że trzeba. Czemu zatem dostałem ingerencję? W swoim poście nie umieściłeś żadnych informacji dotyczących wcześniej wylosowanych kości, które mają możliwość wpłynięcia na Twoją fabułę. Najbardziej znaczącą jest próba numer jeden, która jasno zawiera uzyskanie obrażeń po ponownej próbie rzutu kostką, jeżeli wylosowałeś tę samą opcję. W innych postach również nie zawarłeś informacji o skutkach ubocznych udania się jakkolwiek na tereny Śmiertelnego Nokturnu.
3 - Idziesz szybkim krokiem, nie zadbałeś nawet o żadnej kamuflaż. Kilka osób wytyka Cię palcami, gdyż rozpoznają w Tobie młodocianego, który zbliża się do terenów, które są zabronione do wizytowania dla uczniów czy studentów. Za rogiem natykasz się na starszą kobietę, która zatrzymuje Cię siłą wzroku i prosi Cię oto, byś wsparł ją choć jedną monetą. Szukasz monety pewnie zniecierpliwiony, ale czujesz że to właściwe. Szczególnie, że po chwili obok Ciebie przenika strumień zaklęcia oślepiającego. Umykasz z uskokiem obijającej się o ziemię, a gdy unosisz wzrok do góry kobiety już nie ma. Możesz dokonać jeszcze jednego rzutu kostką, ale jeśli ponownie wyjdzie Ci 3, to ktoś Cię mocno poranił i ledwo udało Ci się zbiec z miejsca.
1 - Wydawało Ci się pewnie, że wszystko pójdzie po Twojej myśli i uda Ci się tu dostać. Jakże zapewne niemiłą niespodzianką było to, że zbliżając się do zakrętu spotkałeś opiekuna swojego domu w Hogwarcie, który począł Ci zwracać uwagę, żebyś się nie zbliżał do tak niebezpiecznych miejsc, gdyż grozi to wydaleniem ze szkoły. Wszelkie konszachty są przecież nielegalne i niedostępne dla dorastającej młodzieży. Zatem jeśli chcesz wrócić na ulicę musisz wrócić następnego dnia (rzutu kostek dokonaj innego dnia np. jutro)
4 - Skradając się za małżeństwem, które ewidentnie się o coś kłóciło przeciągając między sobą na oko czteroletnią dziewczynkę, udaje Ci się uskoczyć do boku, żeby nikt znajomy Cię nie zauważył i wchodzisz na ulicę. Udało Ci się dotrzeć tam bezproblemowo. Jesteś z siebie dumny? Tylko żeby nikt Cię z pożądanego sklepu nie wyrzucił za zbytnie szpanowanie tym faktem.
Co mi się dzieje? Jako że zostałeś teleportowany z jednej z uliczek w Hogsmeade, by stracić koniec końców przytomność w ślepej uliczce Śmiertelnego Nokturnu, nic dziwnego, że uzyskałeś darmową możliwość obrażeń (jakie to powinieneś zawrzeć w poście w Rezydencji Moribunda), które są ciut bardziej wymagające. Masz perfidnie potrzaskane kości - zmiażdżone wręcz - czarnomagicznym zaklęciem, a do tego bardzo boleśnie powyginane mięśnie rąk, które wymagają odpowiedniej rekonwalescencji i zaleczenia. Poza tym, kiedy zgasł Ci film - złamany nos, podbite oko, poobijane żebra, co wynika prawdopodobnie z kopania podeszwą o dość twardej strukturze, pozdzieraną skórę na palcach dłoni, liczne siniaki w miejscu chwytu, bolesność praktycznie każdego zakamarka na ciele. Po czasie obudziłeś się na oddziale Świętego Munga z zaleczonymi częściowo obrażeniami, które nadal wyglądają niespecjalnie dobrze. Próba ruszenia dłońmi bądź rękoma sprawia Ci ogromny ból, którego nie jesteś w stanie zanegować. Jak się okazało, czarnoksiężnicy rzucali zmodyfikowaną wersję tego zaklęcia, którą było znacznie trudniej cofnąć uzdrowicielom. Nie wiesz, jak znalazłeś się w murach szpitala, niemniej jednak chwała Merlinowi, że w ogóle się tam znalazłeś. Zawsze mogłeś skończyć znacznie gorzej. Co najgorsze, nic nie pamiętasz. Najwidoczniej napastnicy rzucili na Ciebie zaklęcie modyfikujące pamięć, na które obecnie nie działają żadne magiczne specyfiki. Dopiero po miesiącu będziesz w stanie sobie cokolwiek przypomnieć, a po dwóch - odzyskasz w pełni wspomnienia dotyczącego tego zdarzenia.
Jak to dalej wygląda? Pierwszą najważniejszą rzeczą dla Ciebie jest rozegranie wątku na oddziale Urazów Pozaklęciowych Szpitala Świętego Munga, gdzie wybudziłeś się ze snu i zacząłeś funkcjonować. Pamiętaj, że masz do czynienia z ogromnym bólem, który wynika z naciągnięcia i przywrócenia z powrotem struktury mięśni na rękach, a do tego jakakolwiek próba wstania - przecież miałeś połamane, wręcz zmiażdżone kości udowe, które są trudniejsze do zaleczenia - wiąże się z wylądowaniem tyłkiem na łóżku. O ile w ogóle przyjdzie Ci chęć do opuszczenia łóżka szpitalnego.
Przez następne dwa tygodnie, co wynika z podrażnienia nerwów, musisz przyjmować eliksir łagodzący ból. Chodzenie również wiąże się z utykaniem, nie powinieneś się przemęczać, a jakiekolwiek aktywności fizyczne będą jasnym sygnałem dla Mistrza Gry, by zainterweniować. Podróżowanie po Dolinie Godryka (lokacjach kostkowych) nie jest możliwe przez następny miesiąc. Nawet z teleportacją masz widoczne problemy i korzystanie z niej na spore dystanse może być ryzykowne (Mistrz Gry zastrzega sobie prawo do interwencji).
Dodatkowo, co wynika z czarnomagicznego pochodzenia zaklęcia wyginającego mięśnie i kości, przez dwa miesiące masz problem z korzystaniem z własnych kończyn górnych. Chwycenie pióra w dłoń wywołuje kolejny ból, korzystanie z różdżki - także. Palce drżą Ci niemiłosiernie. Nie możesz więc ani pisać, ani rysować, ani cokolwiek robić tymi rękami poza jakimiś prostymi czynnościami. Nawet rzucenie zaklęć wczesnoszkolnych będzie wiązało się z nikłymi, niewidocznymi wręcz efektami, jako że magia w wiodącej ręce, z której to korzystasz do rzucania zaklęć, została zaburzona. Pamiętaj, że obie ręce uległy uszkodzeniu. Dopiero po dwóch tygodniach jesteś w stanie coś napisać na kartce - nadal z problemami - oraz rzucać zaklęcia maksymalnie poziomu wczesnoszkolnego. Po miesiącu - zaklęcia poziomu prostego, proste rysunki będą Ci wychodziły bez większego problemu. Po dwóch efekty nieprzyjemnego zetknięcia z napastnikami całkowicie znikną i powrócisz w pełni do zdrowia.
Co utraciłem podczas ataku? Podczas ataku utraciłeś następujące rzeczy: - różdżkę; - 200g - nawet jeżeli nie posiadałeś w ekwipunku, więc Twój stan konta jest na minusie.
Kto o tym wie? Ogólnie, jako że nie pamiętasz, jak się znalazłeś na Nokturnie, wiadomość o Twoim przypadku, odniesionych obrażeniach oraz pobycie w tej niebezpiecznej części Londynu, dotarła zarówno do Opiekuna Domu Roweny Ravenclaw, jak i dyrektora Garetha Hampsona.
Dodatkowo... Masz siedem dni od daty i godziny wstawienia posta przez Mistrza Gry na to, by rozpocząć wątek na Oddziale Świętego Munga. W przypadku napisania później posta / wątku bądź braku odpowiedzi, Mistrz Gry zastrzega sobie prawo do dalszych konsekwencji fabularnych.
Do czasu trwania efektów obrażeń, licząc od sierpnia do października, nie możesz wykonywać żadnego zawodu i przysługuje Ci tylko 50% wypłaty. Nie możesz napisać żadnego posta pracowniczego po wstawieniu posta przez Mistrza Gry.
Każdą rozpoczętą po dacie tego postu fabułę, jednopostówkę i cokolwiek innego, proszę Cię, oznacz tagiem #wielkibratpatrzy. Do tego Twoje wątki od teraz podlegają ścisłej kontroli. Brak tagu będzie dla Mistrza Gry jawnym sygnałem, by zainterweniować.
Leliel nie pojawia się na ulicy Śmiertelnego Nokturnu całkowitym przypadkiem. Słyszy o niesamowitym głosie artysty, który śpiewa na deskach Lamiej Opery. Leliel tylko jeszcze nie wie, że Śmiertelny Nokturn nie jest Śmiertelnym Nokturnem tylko z samej nazwy. Dowiaduje się o tym za późno. Początkowo uderza ją tylko zupełnie inny odór, jaki nie panuje na Pokątnej, ale on nie jest dla niej alarmujący. Przez pierwsze kilkadziesiąt metrów towarzyszy jej cisza, ciemność... ale jej świat jest zawsze ciemny, więc nie widzi w tym nic podejrzanego. Dopiero, kiedy dochodzą ją podszepty, ale nie te, które chciałaby słuchać, a te, które gęsią skórką wstępują na jej ciało, wie, że nie powinna się tu znaleźć. Z każdym krokiem jest coraz bardziej przerażona. Ktoś dotyka jej ramienia, pociąga ją w swoim kierunku. Leliel jest w szoku, nie zna tego człowieka, a chociaż w każdym widzi światełko, ten dotyk jest bolesny, odbija się siniakiem na jej skórze. Nie potrafi się wyrwać. Ratuje ją tylko fakt, że ktoś inny, rywalizuje z nieznajomym o przywłaszczenie sobie jej jako swój towar. — Wygląda Ci na wilę?— pyta jeden drugiego i chcą ją sprzedać na czarnym rynku za wile włosy, a głos grzęźnie jej w gardle i nie potrafi im powiedzieć, że daleko jej do wili. Kiedy nogi w końcu chcą z nią znów współpracować, ucieka. Obija się o nieznane jej ściany, potyka się o ludzi i schody. Wszystkie głosy są bardzo przyszpilające, jak z horrorów, jakie w przestrodze opowiadał jej ojciec do poduszki, kiedy była jeszcze małą. Leliel pierwszy raz w życiu czuje lęk i nie potrafi sobie z nim poradzić. W końcu wpada na kogoś, zamiast się od niego odbić, a w jej nozdrza uderza mieszanka dymów, jak z pogorzeliska po spalonej ziemi. Jest tak intensywna, że kobieta zatacza się w tył, wrażliwa na zapachy. Odkasłuje i zamiera. Podobny odór - dymu i wódy - wydzielali z siebie Ci, którzy chcieli ją sprzedać. Dlatego Leliel, roztrzęsiona opiera się o ścianę za sobą. Drży na ciele, paraliż obejmuje jej ciało, nie potrafi nawet odsunąć się od chłodnej, brudnej z pewnością, bo czuje pod dotykiem, ściany. Głos grzęźnie jej w gardle, a łzy zwyczajnie spływają jej po policzkach, wyraźnie dając znać, jak teraz się czuje. Chciałaby, żeby ojciec był teraz obok niej, albo Peter, Salazar. Ktokolwiek, przy kim czuje się bezpiecznie. — Nie... n-nie... Chce powiedzieć, że nie jest wilą i poprosić, żeby jej nie sprzedawał, bo naprawdę nie będzie miał z tego żadnego zysku, a to mogłoby go jeszcze bardziej zdenerwować, ale nie umie się wysłowić, więc zasłania dłońmi uszy, w nadziei, że to tylko zły sen, z którego zaraz się obudzi, kiedy tylko cisza wypełni umysł i oderwie się od tych dźwięków.
Bastien Laborde
Wiek : 36
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.85 m
C. szczególne : jego prawa część twarzy jest mimicznie nieruchoma, przeszedł rekonstrukcje twarzy, jego prawe oko może rzucać się w oczy bardziej spostrzegawczym - ma sztuczne oko; prawa ręka pokryta tatuażami
Parszywe ulice Śmiertelnego Nokturna są mu znane od lat, kiedy tylko zostawił przeszłość za sobą, wtapiając się w świat z początku obcy, jednak jakże należący do niego. Jego życiem rządziło fatum, dziki los, kreślący jego przeznaczenie od samego początku. Może nie miał żadnego wpływu, na to, kim się stał. Jednak zaakceptował to, wszystko, czym był i kim nie był, a teraz księżyc zniknął; uwalniając go od choroby, ale też i jakieś części, która należała do niego. Ostatnio czuł się dziwnie, jednak nie był trzynastolatką z okresem, dlatego swoje odczucia ukrył głęboko, kręcąc się po parszywych uliczkach, wykonując pewną sprawę dla swojego zleceniodawcy. Szykował się jakiś grupy przemyt odzwierzęcych składników. Oparł się o chłodną ścianę z cegły, jak zwykle paląc; tym razem trzymał w dłoni merlinowego strzała. Stał w niedalekiej odległości, znudzony bardziej niż zainteresowany, skierował swoją uwagę w stronę mężczyzn, którzy dyskutowali o kobiecie, spierając się o to, czy jest wilą. - Durnie. - Powiedział do siebie, zaciągając się kolejny raz, zastanawiając się, jak można nie odróżnić widma hipnotyzującego samą swą urodą, gdyby to była wila, to nawet nie zdążyliby tego przedyskutować. Wpadła na niego i z odrazą odsunęła się — wszyscy tak robili. Ciężko było wytrzymać z kimś, kto jest chodzącą kadzielnicą. Dlatego obserwował ją jak kaszle, po czym w panice daje znać, że wcale nie chce tu być. Pomyłka, której dopuścili się, nie była taka dziwna na nokturnie; ta dziewczyna naprawdę mogłaby uchodzić za wile, no może ćwierć wile. - Ej, młoda spokojnie. - Łapie ją za ramiona, chcąc zatrzymać jej atak paniki. - Zgubiłaś się? To nie odpowiednie miejsce dla takich dziewczyn... - Żadna z niej dziewczyna. Stała przed nim kobieta, a jednak nie rozpoznał jej za pierwszym razem, dopóki jego oko nie powędrowała w stronę jej twarzy, spojrzenia, które przykryte były bielą; a obok tego nie mógł przejść obojętnie. Poznał taką lata temu, kiedy był w rozsypce, w chaosie uczuć, krwi i śmierci. Nie to nie mogła być ona, bo niby jak... Jak to możliwe, że była teraz tu? Puścił ją jak poparzony, nic już nie mówiąc. Może go nie rozpoznała, a mu się tylko wydawało, że ma przed sobą tą, która przyniosła mu ratunek.
Słowa dobiegają do niej jak z dna głębokiego oceanu. Jest w szoku, dłońmi dalej zasłania uszy, krew buzuje jej w żyłach, a słabość ogarnia jej ciało. Leliel miewa gorsze dni, w których organizm trawi gorączka, bez powodu robi jej się gorąco, a każdy krok jest dla niej walką o utrzymanie się w pionie. Stres wyzwala w niej teraz gorsze samopoczucie, wydaje się lekko nieobecna. Inaczej niż na co dzień. Jej jasne, zbielałe spojrzenie tym razem NAPRAWDĘ jest absolutnie odległe. Kiedy nieznajomy chwyta ją za ramiona, jeszcze nie wie co się dzieje, drży pod ciężarem jego dłoni i chociaż próbuje się wyrwać, szybko odkrywa, że nie ma takiej siły, że jej ciało nie reaguje. Chwilę trwa zanim dociera do niej, że jego dotyk choć gwałtowny i choć pozbawiony delikatności, nie stwarza jej zagrożenia. Tak naprawdę rozumie to, dopiero kiedy zestawia sobie jego, z dwoma osiłkami, którzy po czasie podążają za nią, w ich kierunku. Kiedy ich gardłowe, nieprzyjemne tony ścierają się z niskim, lekko zachrypniętym (tylko dla jej ucha, dzięki fajkom, jakie pali) tonie. Wtedy, rozumie, że mężczyzna nie jest jej wrogiem, i chociaż jeszcze przed chwilą jej panika jest większa i ma ochotę uciec, albo błagać go, żeby ją zostawił, teraz, kiedy puszcza jej ramiona, Leliel jest nawet bardziej roztrzęsiona. Czując, jak uderza ją wszechogarniająca pustka, wolność przestrzeni i konieczność zdania się wyłącznie na swoje instynkty, podskakuje do niego, potykając się po drodze i chowa się za jego ramieniem. Trzyma jego łokieć słabo, bo tak samo się czuje. Opiera czoło o jego bark, już znajdując się za jego plecami, byle dalej od tych, którzy parają się handlem. Sama oddycha ciężko, blisko jego ucha, w przeciwieństwie do niego, nie zamierzając się teraz nigdzie ruszać bez niego. Jest jej jedynym sojusznikiem, nawet pomimo paskudnego zapachu Merlinowych Strzał, jaki czuje, wdychając powietrze z jego koszuli, przy nim może liczyć hausty powietrza i próbuje uspokoić oddech, szybko przyjmując go jako swoją tarczę. — Nie idź. Proszę. Nie zostawiaj mnie tu samej. Łzy dalej toczą się z jej policzków, a palce, choć kurczowo trzymają się jego koszuli drżą tak mocno, że wystarczyłoby, żeby poruszył się o kilka centymetrów, a te osunęłyby się luźno po materiale i znów zostałaby zdana tylko na siebie. — Zostaniesz? — potrzebuje jego potwierdzenia, żeby to on jej to powiedział. Nie jest do końca pewna, o co wcześniej ją pytał, ale ma nadzieję, że mężczyzna wybaczy jej tą zniewagę - wiele rzeczy dzieje się teraz szybko, przemija jakby obok niej, tak dynamicznie, że Leliel się w tym gubi. O tak... pytał czy się zgubiła. Oczywiście, że tak, nigdy nie czuła się tak zgubiona jak teraz. — Przepraszam... Nie chce mu się narzucać, bo ojciec uczył ją, że to nieuprzejme. Uczył też, żeby nie zbliżała się do nieznajomych, ale Leliel wierzy, że to okoliczności, w których powinien jej wybaczyć, że go nie posłuchała. Jednak czego nie chce teraz jeszcze bardziej od niezadowolenia ojca i okazywania braku kultury, to zostać sama. Dlatego chociaż mężczyzna jeszcze nie udziela jej odpowiedzi, obejmuje jego ramię oboma rękoma i nie chce go puścić. Trochę przez szok, strach, a trochę przez przebijający się zdrowy rozsądek, że nieznajomy jest jej jedyną szansą żeby wyszła z tych uliczek cała i zdrowa.
Bastien Laborde
Wiek : 36
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.85 m
C. szczególne : jego prawa część twarzy jest mimicznie nieruchoma, przeszedł rekonstrukcje twarzy, jego prawe oko może rzucać się w oczy bardziej spostrzegawczym - ma sztuczne oko; prawa ręka pokryta tatuażami
Nigdy nie uchodził za rycerza na białym koniu. Ludzie go nie obchodzili, byli tylko środkiem do celu. Pomagali się wzbogacić lub coś utracić. Idealność nie istniała w ich naturze, sam też Bastien do takich nie należał — bezskazy. Co go obchodziła jakaś dziewczyna? Mieszanie się w problemy innych zazwyczaj oznaczało kłopoty, a on starał się ich sobie oszczędzać; wystarczyło trochę racjonalnego myślenia i sprytu, a jednak ta sytuacja była inna. Miał do spłacenia dług i chociaż każdy debet na koncie dało się spłacić to tu powinność, którą zaciągnął lata temu wobec dziewczyny patrzącej przez biel; nie wiedział, czy istniała taka możliwość. Już dawno o niej zapomniał. Zostawił ją we Francji; ją i całą tę cholerną przeszłość. A teraz ona tu jest. Dojrzalsza, pewne rysy twarzy być może się zmieniły, a jednak nadal piękna i zjawiskowa bez krzty krwi wili. Nie miała w sobie ani trochę demonicznej skazy. Idéal, mógłby rzecz. Jednak ten język jest jak trucizna, a ujrzenie kobiety o złotych włosach, powoduje, że wraca brutalna przeszłość. Jej dłonie oplatają go, jak kolczaste plącze. - Kurwa. - Klnie, chcąc odepchnąć ją i zostawić tak jak zrobił to z zamierzchłością swoich dawnych lat, ale ona płacze, bezbronna kurczowo trzymając się jego koszuli. Przypomina mu jedno z tych przestraszonych stworzeń, które zabija; bez żadnej litości, zbierając pozostałości po nich i sprzedając na czarnym rynku. Nie wygląda za dobrze. Jej ciało wydaje się mówić o trawiącej ją chorobie. Zagubiona to na pewno, jak lata temu, kiedy ją spotkał. Nic się nie zmieniła. Nie rozumiał, skąd się tu znalazła. Jakim cudem los ponownie skrzyżował ich drogi. Niegdyś była ratunkiem, czy teraz pojawiła się po to, by przynieść mu zgubę? Nie miał jednak czasu poddać się przerażeniu, wątpliwością, a także zostawić ją na pastwę tych śmieci. - Nie ruszaj się. - Mówi ciężkim głosem, który przez lata został naznaczony przez dym papierosów i gardłowych wrzasków kierowanych w stronę księżyca. Odrywa się od niej zdecydowanie, ponownie brutalnie, nie potwierdzając czy zostanie, ani nie zaprzeczając. Kieruje się w stronę tych gnid i durni. - Ślepi jesteście? Ona nie jest nawet ćwierć wilą. - Unosi głos w ich stronę, wkurwiony nie wie, czy bardziej na nią, czy na nich. Czy na to, że fatum ponownie przyszło rozpierdolić, to co układał latami — życie. - Wypierdalać. - Jedno słowo i dwa rzucone zaklęcia ostrzegawczo, w ciszy; a kiedy ich nie ma, ponownie przenosi spojrzenie swoich oczu na dziewczynę, chociaż tylko jedno z nich jest w stanie objąć ją tak jak kiedyś. Przestraszona, blada z lekko potarganymi złotymi włosami, bezbronna i niewidoma. Nic nie mówi, waha się tylko przez moment. Mógłby ją zostawić, ale na co zdałyby się jego wysiłki, które uczynił przed chwilą, gdyby tak po prostu skazał ją na parszywość tego miejsca.
Nie odzywa się, nie daje jej potwierdzenia, trzyma ją w napięciu, ale bez nutki ekscytacji i radości z życia, napięcie bywa bardzo zgubne. Ostatecznie Leliel poddaje się całkowicie lękowi, nigdy wcześniej tego nie doświadczała, więc nie wie, jak sobie z nim radzić. Przynajmniej nie pamięta, bo były taka lata w dzieciństwie, w których traciła wzrok - wtedy też była przerażona, ale działo się to tak wcześnie, że nie zna już tego uczucia. To, które teraz paraliżuje jej ciało, wydaje się jej całkiem obce. Nie pomaga fakt, że jej dłoń osuwa się po jego ręce i w końcu ściera się z pustym powietrzem. Poszedł, zostawiając ją z myślą, że zanim się oddalił, mięśnie miał napięte, a tonem głosu zdradzał bardzo duże niezadowolenie, jak i treścią wulgarnie rzuconego słowa. Mimo to, kiedy odchodzi, Leliel faktycznie stoi w miejscu, jak jej nakazał. Obejmuje jedną ręką swoje ramię i nie pozostaje jej nic innego, jak nasłuchiwać. Po serii ostro rzuconych zdań, pada kilka zaklęć, a po nich głucha cisza i panienka Whitelight nie wie, jak ją interpretować. Czy coś się mu stało? Czy coś się stało tym mężczyznom? Czy coś jej się stanie? Mętlik w głowie mąci jej w niej mocno, a krew buzująca w żyłach dodatkowo zakłóca wszelkie przebłyski zdrowego rozumowania. Mijają długie sekundy, a ona dalej nie wie co się stało. Nikt się nie odzywa, nikt się nie porusza. Dzisiaj przeżywa wyjątkowo wiele pierwszych razy – pierwszy raz nie tylko jest, ale także czuje się niewidoma... — Jesteś tu? — pyta go, ale nie odpowiada jej od razu, albo nie robi tego wcale, a Leliel pozostając w szoku, przeciera dłonią łzy z policzka i wbijając wzrok w ziemię wpada w nielogiczny do tej sytuacji monolog. — Nigdy jeszcze nie słuchałam baletu w Paryżu, nie zatańczyłam z Peterem, nie mieszkałam sama, nie zagrałam Bacha, nie odmówiłam ojcu, nie spałam z żadnym mężczyzną, ani nie znalazłam dawno zgubionej miłości. Myślisz, że jeszcze zrobię te i wiele innych rzeczy? Pyta pusty eter, bo sama nie wie co myśleć. Czy została sama? Czuje na sobie jego wzrok, ale czy to był on? W końcu porusza się, wyciągając przed siebie rękę, ale przestrzeń jest pusta, dlatego podpierając ścianę pokonuje dwa kroki, zanim brak sił, dociąża ją do ziemi. — Przypominasz mi go. Mężczyznę, którego kochałam, wiesz? Nie wiem dlaczego. Chyba przez głos. I on też odszedł w ciszy, nikomu nic nie mówiąc. Słowa mają ukoić jej nerwy, ale jej ton staje się coraz bardziej cichy, dziewczyna poddaje swoją łagodność i wiarę w ludzi. Przez chwilę wierzy tylko w to, co czuje. Chłód ściany pod palcami, stęchliznę ślepego zaułka i... zapach Merlinowych Strzał. W końcu dociera do niej z wiatrem, więc kobieta wybiega na przeciw niemu i wbrew temu, jakie dostaje od niego sygnały, obejmuje go ciasno w pasie. Brak jej niezależności, dumy, którą mogłaby złamać polegając na kimś więcej niż tylko na sobie. Leliel całe życie na kimś polega, musi, żeby przeżyć i doświadczyć życia, więc nic dziwnego, że tak łatwo oddaje swoje bezpieczeństwo nieznajomemu, który okazuje jej ledwie odrobinę współczucia i wsparcia. Jedynie jego milczenie zdaje się jej niepokojące, alarmujące, czy aby na pewno dobrze robi, ale jest zbyt zagubiona, a nogi uginają się pod jej ciężarem, więc nie może sobie pozwolić na komfort dbania o logikę swojego zachowania.
Bastien Laborde
Wiek : 36
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.85 m
C. szczególne : jego prawa część twarzy jest mimicznie nieruchoma, przeszedł rekonstrukcje twarzy, jego prawe oko może rzucać się w oczy bardziej spostrzegawczym - ma sztuczne oko; prawa ręka pokryta tatuażami
Nie wie, czy powinien się odezwać. Może waha się zbyt długo. Obserwuje ją, ślepą, skazaną na łaskę świata, lecz tym razem jego. Czy jej współczuje? Czy w jego sercu jest, chociażby trochę współczucia? Nie, oczywiście, że nie. On zawsze rodził sobie sam. Nienawidził takich jak ona — słabych. Wiecznie błagających o pomoc, jakby uważali, że to im się należy, bo są dysfunkcyjni. Jednakże dziewczyna o oczach w bieli, kiedyś przyniosła mu ratunek. Nic w zamian nie chciała. Syciła się jego obecnością. Traktował ją chłodno, niegotowy w tamtym czasie na to, co mu ofiarowała; a jednak był jej wdzięczny. Nawet jeśli wtedy znikł bez słowa. Słyszy jej głos, który domaga się potwierdzenia, że jej nie zostawił. Zaraz to łzy zdobią policzki, a ona ociera je, aby następnie mówić, bez ładu, bez składu — denerwowała się, a on słuchał; nie rozumiejąc, wrócił wspomnieniami do przeszłości. Dziewczyny zamkniętej w złotej klatce, delikatnej, opiekuńczej i niemającej pojęcia o świecie. Wydawała się być tą samą blondynką, chociaż o kilka lat starszą to nadal czarującą i nęcącą. Nie wiedział, czym bardziej kusiła czy swoją urodą, czy może niewinnością. Idzie w jego kierunku, podpierając się o ścianę, ale ziemia wydaje się ciągnąć ją do siebie. Można odnieść wrażenie, że nawet monolog, który prowadzi, niesie jej zgubę. Jednak nadal nic nie robi. Nie odzywa się, nie wykonuje żadnego ruchu, aby ją złapać, pomóc, bo nie jest pieprzonym zbawieniem. Kolejne słowa są jak kubeł zimnej wody. Gdzieś pamiętała go, nawet jeśli go nie widziała to głos, uchwyciła i spakowała gdzieś w podświadomości. Nie dobrze. Powinien ją teraz zostawić. Nikt by się nie dowiedział, jak karygodnie by postąpił. - Przestań. - Przerywa blondwłosej wręcz pewny, że będzie nadal mówić, aż w końcu pozwoli przeszłości wrócić, a wtedy nie będzie odwrotu; niespodziewanie jednak ona przyciska się do jego ciała, obejmując w uścisku; jest w tym coś znajomego, coś z tamtych lat. Myśl o zostawieniu jej nie słabnie, jednak przypomina sobie, że gdyby to zrobił; ona jest bogata, ma nazwisko — pamiętał. Jej nadopiekuńczy ojciec z pewnością znalazłby winnego. Nie chciał tego. Nie chciał cholerny kłopotów, ale też i upaść w otchłań minionych lat. Pragnie oderwać ją od siebie, znowu mocno i brutalnie, ale jej nogi uginają się pod nią samą, więc ją łapie. Kurwa. Podnosi ją na ręce, jakby właśnie chciał przenieść przez próg do nowego domu, nowego życia — trywialne. Stawia krok za krokiem, jest taka lekka. Może, gdy wyniesie ją z tego miejsca, ona odzyska siły. Dlatego trzyma ją w ramionach, wychodząc ze ślepego zaułka, jak najdalej stąd.
Siedząc przed swoim biurkiem Kubańczyk nie miał zamiaru przesuwać myśli w stronę nieistotnych rzeczy. Chociaż ostatnio do jego uszu dochodzi wiele niechcianych szeptów dotyczących tego, że jego stanowisko bardzo rozleniwia, że wielu świetnych specjalistów zasiada za biurkiem i już od niego nie wstają. Bolesnym jest, iż to w wielkiej mierze prawda. Mniej bolesna zdaje się świadomość powodów czemu zasłużeni w terenie zawodowcy rzadziej wychodzą ze swojego gabinetu. A kryją się za tym nowe obowiązki, głównie mozolna robota papierkowa, która służy zachowaniu balansu między tym jak praca aurora wygląda, a jak wyglądać powinna na papierze, pod pryzmatem wszystkich szefów, liczących na piękne wyniki, przestrzeganie regulaminu i - co najważniejsze - niezainteresowanych tym, że czasem naprawdę nie ma innego wyjścia z sytuacji niżeli nagięcie zasad. Zaś biurową pseudosielankę Azariaha przerwała kobieta, która dała mu cynk w sprawie skradzionych czarnomagicznych artefaktów. Oczywiście była ona osobą wielce niezaufaną i wstępu do biura aurorów, zwłaszcza do biura Suareza wchodzić nie powinna. I chociażby tutaj widzimy jak teoria pracy różni się od praktyki. Mężczyzna wstał automatycznie z krzesła, patrząc na kobietę z wielką niechęcią. Obszedł swój gabinet niemal wokół, aby otworzyć przed nią drzwi i sugestywnym ruchem ręki wyprosić ją z pomieszczenia. Sam wyszedł za nią, zamykając pokój na trzy spusty po czym rzucił pod nosem jedynie ciche, niemrawe podrzucisz mnie? Nie chcąc zamieniać tego pięknego aktu altruizmu na ordynarne kupczenie przysługami, podstarzała czarodziejka pozbyła się swojego współpasażera przy barze w najmniej ciekawej dzielnicy Londynu. Miejsce od wejścia śmierdziało czystą krwią, która zmienia się w powoli w gorzelnie. Az spojrzał na kamień przed wejściem, jakoby ten miał skrywać w sobie odpowiedź na pytanie czy w środku będzie znajdował się Boris. Na tym etapie podróży musiał, przynajmniej powinien, jeśli los nie chciał skazywać starego aurora na samotną eskapadę w głąb niezbadanej kryjówki handlarzy artefaktami. - Jesteś zajęty? - Dosiadł się do Zagumova, siląc się na uśmiech. Usta wygięły mu się w prostą kreskę, ale trudno było wymagać od niego czegoś więcej. Będąc ponad pół życia otoczonym przez idiotów. Zaś samo pytanie było bardziej retoryczne niżeli z zaciekawienia. Zza pazuchy została wyciągnięta kartka z adresem, pod którym miały skrywać się skradzione przedmioty. - Ten adres coś ci mówi? - To pytanie miało już w sobie więcej zaciekawienia i poniekąd wyrażało chęć współpracy, której zwykle nie wyczuwa się w półmartwym tonie Suareza. Nie miał zamiaru stawiać cudzego dobra ponad niedopowiedziane waśnie ze współpracownikami.
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Mężczyzna po raz kolejny musiał zmagać się ze swoimi problemami, tym razem była to kwestia utraty stanowiska, wygodnego i dobrze płatnego, na rzecz innego czarodzieja. Musiał się spodziewać, że osoba z jego przeszłością zawodową i prawie dwoma Ministrami Magii na sumieniu nie będzie mile widziana jako głowa jednego z najważniejszych biur w administracji świata magicznego w Wielkiej Brytanii. Żeby uciszyć swoje smutki, postanowił wybrać się do baru, a by połączyć przyjemne z pożytecznym, wybrał ten znajdujący się w dzielnicy szumowin i ludzi, którzy gdyby mogli to zabijaliby spojrzeniem. Miał nadzieję, że uda mu się spędzić ten dzień w samotności, za towarzyszkę mając jedynie czarodziejkę, czarodziejkę gorzałkę, jednak nie dane mu było tego zrobić, gdyż po pewnym czasie do jego uszu doszedł znajomy głos, należący do jego obecnego szefa. -Tak- wskazał lekko poirytowanym głosem na szklanicę stojącą przed nim, po to by po chwili sięgnąć i pociągnąć z niej kilka płytkich łyków. Gdy gorycz napoju zetknąła się z jego kubkami smakowymi i poczuł palące uczucie w przełyku, wykrzywił się nieznacznie, jednocześnie spoglądając na przedstawiony mu adres. -Mówi, o co dokładnie chodzi? Trzeba coś załatwić?- zapytał się ze sztucznym, pokazującym cięką linię zębów uśmiechem. Adresy mniej lub wcale legalnych przybytków w czarodziejskiej części Londynu były mu dobrze znane, ponieważ miał okazję wizytować kilka z nich zarówno służbowo, jako auror i pracownik Biura Bezpieczeństwa, jak i prywatnie, dbając o to, by w jego kiermanie znalazła się dodatkowa ilość galeonów.
Szczęśliwie Boris - mimo swoich usilnych twierdzeń - mógł się pochwalić chwilą wolnego czasu. Suareza ucieszyło to o tyle, iż przynajmniej nie musiał wymagać od drugiego mężczyzny rezygnowania z niemal horacjańskiego cieszenia się czasem we własnej samotni ze szkłem wypełnionym obrzydlistwem cieczy podobnej do spirytusu. Przynajmniej zapach zdawał się być podobnym do znajomego duszka znanego jako wódka. Chociaż gdyby aurorzy mieli uraczyć się kubańskim rumem, Azariah zaryzykowałby kolejkę. Nawet na swój koszt. - Owszem. Dotarła do mnie informacja, że... - ugryzł się w język w ostatniej minucie opamiętania. Rozejrzał się po lokalu, a towarzystwo zdawało się wielce niezadowolone z takiej wizytacji czarodzieja o podobnej prezencji do niego. Uczuł się podobnie jak w szkole, kiedy pewnego roku czystość krwi decydowała o miejscu w społecznej hierarchii. Zamówił szklankę wody z lodem, starając się dostosować do towarzystwa wokół. Zgarbił swoją postawę, przysunął się bliżej Borisa, kontynuując swoją role w bardziej wymownym, konspiracyjnym tonie. - Dostałem cynk, iż w tym miejscu znajdują się czarnomagiczne artefakty. Ministerstwo obu Ameryk straciło je dawno z oczu. Mój informator za nic nie ręczy. Miejsce nie zostało jakkolwiek sprawdzone, czyli... - Podziękował skinieniem głowy z szkło, upijając wodę jednym haustem, aby ostatecznie wykrzywić się niesmacznie. Pijał lepszą kranówkę z kanalizacji przez lata tłamszonej rdzą. - Musimy zareagować prędko, nie mamy czasu na pomyłki, musimy być ostrożni. - Zarekomendował sucho, wstając z miejsca. Strzepnął kurz z rękawa swojego trenczu. Postąpił kilka kroków, nie zwalniając tępa. - Prowadzisz, także wypadałoby, abyś szedł przodem - zauważył bez chwili wstydu, otwierając drugiemu mężczyźnie drzwi wyjściowe.
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Nie czuł się komfortowo, gdy inny mężczyzna nachylił się do niego opowiadając mu bardziej wrażliwą część wiadomości. Rozumiał, że pewna dyskrecja musi być zachowana, ale akurat ten sposób był przez niego najmniej lubiany, jeżeli chodziło o czyste przekazywanie informacji. Uważał, że zwyczajna kartka z wiadomością rozwiązałaby ten problem z taką samą skutecznością. -No dobrze- przyjął do świadomości słowa wypowiadane przez jego przełożonego, a następnie podążył za nim w stronę wyjścia i zaczął prowadzić go nieciekawymi, wąskimi uliczkami, gdzie bród i odór, który trudno było Rosjaninowi określić wyszukanymi epitetami, był na porządku dziennym. Gdy byli już bliżej celu, postanowił zadać kilka pytań, by upewnić się w temacie tego, jak dokładnie będzie wyglądała ich dzisiejsza interwencja. -Będziemy mieć jakieś posiłki, czy to akcja na szybkie wejście i wyjście?- wolałby to pierwsze, ponieważ nigdy nie wiadomo było, czy akurat znajomi delikwenta zajmującego się obracaniem nielegalnym towarem, nie będą chcieli złożyć mu wizyty, przez co wywiązać by się mogła walka, a ostatnim razem nie najlepiej mu ona wyszła, gdy w bardzo ciężkim stanie skończył w Mungu, po próbie ochronienia młodego czarodzieja przed kilkoma wyrzutkami społecznymi. -Twój "znajomy" coś jeszcze mówił? Jakieś szczegóły? Mamy na coś specjalnego zwrócić uwagę, czy zgarniamy wszystko jak leci i zajmujesz się papierkową robotą potem?- zabezpieczenie całości byłoby niemożliwe, przynajmniej w scenariuszu ułożonym na szybko w głowie Zagumova, a zabezpieczenie terenu i transportowanie każdej rzeczy pojedyńczo wiązałoby się z ryzykiem przechwycenia towaru przez osoby postronne, którym takie działanie nie było na rękę. -To tutaj, lepiej będzie jak się pospieszymy- poinformował, gdy wyłonili się z kolejnej uliczki. Stanął przed wejściem do rozpadającej się rudery, która z zewnątrz nie różniła się zbytnio od tych, które mijali wcześniej ani od tych, które mieliby zobaczyć, gdyby Boris postanowił wybrać inną trasę. Jedyną różnicą było to, że w tej okolicy mógł dostrzec nieprzyjazne spojrzenia rzucane na nich przez czarodziejów i czarownice, którzy ku niezadowoleniu aurora, nienaturalnie zbierali się w okolicy, choć mogła to być jedynie paranoia kreująca różne obrazy w jego głowie. -Szef przodem- powiedział, po czym zrobił kilka kroków w stronę drewnianych, okutych żelaznymi pasami drzwi, otwierając je przy tym dla pracownika Ministerstwa starszego stopniem. Samemu już się wystarczająco poświęcił dla tych ludzi, więc jeżeli miało coś na nich czekać w środku, to lepiej, żeby mężczyzna miał więcej czasu na reakcję.
Będąc nauczonym doświadczeniem, auror miał dobre przeczucia, co do miejsca, do którego zmierzali. Przede wszystkim dróżki przypominające zapachem wylew ścieku urzekały go swoją brzydotą. Mijani czarodzieje zlizujący bród z umorusanych cegieł nieprzyjemnych budynków, biorący w żyłę substancje pochodzenia niewiadomego również. Wszak im gorsze było miejsce, tyle lepsze dało się w nim uzyskać rezultaty. Zasada ta głównie tyczy się lokalów z jedzeniem azjatyckim, ale Azariah widział w tym pewien przekład na inne aspekty życia. Tak ku swojej pewnej nierozwadze. Słysząc pytanie z ust Borisa, Kubańczyk stanął w miejscu na moment. Spojrzał się na drugiego aurora bardzo badawczo, ściągając nieznacznie brwi. Odpowiedź zdawała mu się oczywistą, a przekazanie jej tak bezpośrednio komuś mogłoby źle wpłynąć na morale ich skromnego przedsięwzięcia. Niemniej każdemu należała się odpowiedź, Suarez też nie chciał nikogo oszukiwać ani wprowadzać w większą konsternacje. Podrapał się po lewej brwi, wracając do zwartego kroku w podążaniu za współpracownikiem. - Jak wspominałem - dodał surowo- reagujemy na cynk prędko. Nie mamy czasu na błędy, bo jesteśmy zdani na siebie. Nikt nie wie, gdzie idziemy, aby nikt niepożądany się o tym nie dowiedział. - Wyjaśnił po krótce. Plan nie należał do najrozsądniejszych, dlatego Ass potrzebował oparcia w najlepszym aurorze w biurze. To też wydawało się dlań na tyle oczywiste, aby nie musieć mówić o tym głośno. W najgorszym wypadku straciliby nogę, co jest małą ceną wobec stawki jaką jest ludzkie życie. - Gdybym dysponował jakimikolwiek szczegółami, uwierz mi, nie narażałbym cię na niewiedzę - rzucił Borisowi spojrzenie wielce oceniające: strój, postawę, trzeźwość przede wszystkim. Mając milion lat w zawodzie auror winien już nabrać doświadczenia w podobnych sytuacjach, tych nagłych i nieprzewidzianych. Sam Azariah wiedział, że nie może niczego założyć z góry. - Nie zmuszam cię jeśli się boisz albo mi nie ufasz - powiedział to iście beznamiętnie. On nigdy nie stawiał własnej brawury ponad dobro zespołu. - Oczywiście - nie zamierzał oponować wobec wejścia pierwszemu gdziekolwiek. Jednak zamiast przekroczyć próg tajemniczego domostwa, Az jedynie wetknął głowę do środka, rozglądając się z zaciekawieniem. Nie znalazł tam nic ciekawego, a i wolał pójść piwnicą schowaną z tyłu budynku. - Zaczniemy od piwnicy - polecił, zamykając za sobą drzwi i z młodzieńczą warwą pośpieszył do okrążenia niewielkiej posiadłości. Przykucną przed drewnianą klapą, rzucając przy okazji revelio. Na kalpie pojawiła się klamką zabezpieczona silną kłódką, a Az w ciągu kilku minut poradził sobie z zabezpieczeniami. Obawiał się, że gdyby chcieli tędy uciekać to wyważenie drzwi od drugiej strony stanowiłoby problem. - Daj mi moment - poprosił, choć w jego głośnie brzmiało to niczym najgorsze ze służbowych poleceń. Zaczął schodzić schodami w mrok piwnicy, aż jeden stary, fatalny schodek załamał się po jego ciężarem. Sam zaś spadł na dni piwnicy, nie widząc już nawet twarzy Borisa. Lądowanie zaś było gładkie i mokre. Bardzo szybko okazało się czemu. Jego kostki i ręce zaczęły otaczać diabelskie sidła, które może i ładnie amortyzowały upadek, za to niezbyt przyjemnie łasiły się do ciała aurora. Az rzucił się desperacko w poszukiwanie różdżki, a kiedy ją chwycił solidnie, gotowy rozświetlić pomieszczenie - czekał. Cierpliwie czekał aż poczuje, iż roślina rzeczywiście mu zagraża, ale czekał na przybycie Borisa, któremu krzyknął jeszcze z czym będą się mierzyć w tej ciemni. Czekał, żeby dać mu szanse wykazania się, żeby nabrał pewności, co do ich zadania.
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Pomimo nieustannego szumu w głowie, potrafił wyczuć nieprzychylny ton Azariaha. Wiedział, że nie powinien być w stanie nietrzeźwości podczas pełnienia obowiązków, jednak nie potrafił doprowadzić się do porządku w tak krótkim czasie. -Rozumiem- tajemnice trzeba było zachowywać, jednak w umyśle mężczyzny zapaliła się lampka, sugerująca mu, że zbyt mała ilość posiadanych informacji w tej sprawie wpływała na jego niekorzyść. Mogło to być także jedynie błędne przeczucie, ale nie należało tego kompletnie ignorować. -To nieważne, jakie mam odczucia, taki już nasz zawód- musiał często jako auror robić rzeczy, na które nie miał ochoty, czy to dlatego, że dostawał takie a nie inne polecenia, czy też dlatego, że jako członek tej organizacji miał nad sobą różne zobowiązania wobec społeczeństwa czarodziejskiego, które musiał wypełniać chociaż w jakimś stopniu. Nie spodobało mu się, że nie będą wchodzili głównym wejściem. Działanie na zasadzie, że to oni rzucają zaklęcia i zadają pytania, znacznie bardziej odpowiadało Rosjaninowi niżeli taki skradanie się. Zapewne dlatego pod koszulą skrywał wielką bliznę i miał przerytą banię. -Wszystko w porządku?- gdy tylko zobaczył, jak jego przełożony wpada w dziurę, gdzie, na podstawie jego relacji znajdowały się diabelskie sidła, wychylił się przez otwór, żeby zorientować się w sytuacji, po czym rzucił Lumos Maxima, by zneutralizować tę roślinę, a następnie postarał się zejść na dół, tak by wyrządzic sobie jak najmniej krzywdy, co zakończyło się jedynie połowicznym sukcesem, zważając na jego stan. -Gdzie teraz?- nie wiedział, gdzie mieliby pójść z tego miejsca, a że drugi mężczyzna wolał podejmować decyzje, to i w tej kwesti dał mu wolną rękę.
Wszystko było w porządku. Może mężczyzna nie okazał tego po sobie w momencie, gdy wstawał z podłogi a na ustach towarzyszyło mu starcze jęknięcie. Jednak takie onomatopeje nie odwzorowywały jego faktycznego stanu ducha. Bądź robiły to nader niewymiernie. Azariah rozmasował sobie nadgarstki oplecione moment wcześniej w nieprzyjaznych pnączach, a z minął mówiącą, że wszystko miał po kontrolą, wyburczał nędzne dzięki w stronę swojego towarzysza. Teraz mogło być jedynie gorzej, jednak tą myślą auror wolał nie karmić swojej głowy w momencie, kiedy powinna ona być całkiem wysnuta z rzeczy niedotyczących bieżącej sprawy. - Prosto - odpowiedział oszczędnie w słowa, wskazując skinieniem głowy kierunek. Na ziemi były widoczne ślady użytkowania tej podłogi, znacznie wyraźniejsze niżeli po drugiej stronie korytarza. Mogło to znaczyć wiele, chociażby diabelskie sidła miały niejako chronić część pomieszczenia przed kimś lub przed czymś. Chociaż czy to istotne? Mamy czerwiec, chodzenie prosto w tymże miesiącu powinno być zakazanym. Ano i jak zostało postanowione, tak podróż prosto w głąb korytarza zdawała się sielankowa. Od czasu do czasu dało się wdepnąć w niepożądaną wydzielinę typu: mam nadzieję, że to kurwa śluz. Niekiedy głodny szczur starał się ugryźć któregoś w kostki zimne krople, które spadały na nich głowy były pozbawione nieprzyjemnych zapachów. Z całym optymizmem można się pokusić o nazwanie ich wodą. Całą drogę Suarez sprawdzą czy coś się na kryje za ścianą. Aż eskapada miała swój koniec przy drewnianych drzwiach zza których słychać było gwarną rozmowę. - Zaklejamy im usta, związujemy ręce, sprawdzamy czego pilnują. - Polecił jedynie tylko tyle, szykując się do rychłego wejścia w obce pomieszczenie. Głosów nie było aż tak wiele. Z pewnością dwa, może cztery. Dodając element zaskoczenia, dwóch aurorów nie powinno mieć problemów z żadnym przedsięwzięciem.