Wejście do pubu znajduje się w kamiennej ścianie, tuż przy wyjściu z alei. Każdy kto obok niej przejdzie, poczuje jakby coś ciągnęło go za prawą rękę i odczuje pokusę, aby dotknąć cegieł. Jeśli to zrobi, iluzja się rozpłynie i ujrzy się drzwi, prowadzące do pubu. W środku wygląda bardzo nieprzyjaźnie. Jest brudny i ciemny, spowity atmosferą ciągłego zagrożenia, co zresztą nie jest jedynie grą wyobraźni, gdyż „Szatańska Pożoga” ma bardzo złą sławę. Można napić się tutaj alkoholi, a także bez problemu dostać papierosy i narkotyki, jednak nigdy nie wiadomo, czy któryś ze stałych bywalców nie dosypie Ci trucizny do Ognistej Whisky, jednak jest to wymarzone miejsce dla kogoś, kto chce ubić jakiś interes. Nikt nie zwraca tutaj uwagi na legalność sprzedawanego produktu, więc kwitnie tutaj handel jajami smoków oraz przedmiotami, obłożonymi straszliwymi klątwami. Jeśli jednak się nie boisz to zajmij miejsce przy jednym z drewnianych stolików, przykrytych czarnym aksamitem i odkryj prawdziwe oblicze Nokturnu.
Możecie oczywiście pisać dowolną ilość postów, a także prowadzić konwersację dotyczące kamienia i całej otoczki poszukiwań. Mistrz Gry będzie Wam wrzucał kolejne zdarzenie, które Wam się przytrafiają!
Właściwie nie mieliście pojęcia, gdzie wylądujecie. To niesamowite, że tak naprawdę można Was teleportować w tym momencie na drugi koniec świata, a wy będziecie wierzyć w to, że tak miało być. Jednak spokojnie, świstoklik nie przeniósł Was za granice Londynu, ani tym bardziej Wielkiej Brytanii. Możecie odetchnąć z ulgą, bo jako jedyni swe poszukiwania musicie rozpocząć w miejscu, którego raczej się nie spodziewaliście. Bar, który niedawno został otworzony na ulicy Śmiertelnego Nokturnu, ma przede wszystkim za zadanie ściągać przeróżne osoby, które choć na moment chcą zapomnieć o swoich kłopotach, problemach, a także rodzinie. Co za tym idzie, wy też musicie wejść do środka, by zobaczyć jak bardzo jest to niesamowite miejsce. Dzieje się tu nie tylko magia, ale przede wszystkim zjawiska, których następnego dnia nie będziecie w stanie wytłumaczyć. Wszystko zależy od tego, czy jesteście teraz wyluzowani, czy może jednak z każdą chwilą stajecie się coraz bardziej nerwowi. Oddech i opanowanie - to jest teraz potrzebne Waszej dwójce. Zanim oczywiście doszliście do wybranego przez siebie stolika, podeszła do Was śliczna kelnerka, o długich czarnych włosach i bardzo zacnych kształtach. Wskazała Wam trzy wolne stoły i zaoferowała gratisowe piwo, z racji otwarcia knajpy. Oczywiście Was to niesamowicie ucieszyło i chyba nawet na moment poszukiwania kamienia idą nieco na bok.
Osoba, która wybierała świstoklika wybiera stolik. Natomiast osoba, która wybierała towarzysza może wybrać ze spisu używek, to co zamawiacie. Pamiętajcie, swoje zamówienie róbcie z głową. Na koniec sesji dostanie rachunek. Możecie zamawiać alkohol i papierosy! Kod dla stolika:
Zabawne. Nie spodziewał się, że spotka tu Reyesa. Uśmiechnął się i uścisnął mu prawicę bez zbędnego gadania, choć nadal męczyło go pytanie, czym kierował się tamten facet, dobierając takich, jak oni? Jego relacje z Jackiem balansowały zawsze na granicy przyjaźni i męskiej rywalizacji, choć teraz prawdopodobnie nie miały już racji bytu. Percy jeszcze nie wiedział, że będą wspólnie odbywali staż u Wędrowców z Wigtown. Cóż, może gdyby wiedział i przeczuwał, że znów zaczną się przepychanki na boisku, jego entuzjazm byłby nieco mniejszy, ale nie uprzedzajmy faktów. W duchu zgadzał się z Jackiem, że ten byłby lepszym kapitanem Reemów - wydawało się, że quidditch jest całym jego światem, podczas gdy na Percivala zaszczyt ten spadł w najmniej odpowiednim momencie, kiedy jego świat stanął na głowie, kiedy po raz pierwszy się zakochał i to niestety w najmniej odpowiedniej osobie. No ale przecież nigdy by się nie przyznał, że tak, rzeczywiście, godność kapitana powinna przypaść Reyesowi - po jego trupie! Nie zmieniało to jednak faktu, że dogadywali się dobrze, w sam raz, by czasem wyskoczyć na piwo albo pogadać o kobietach. Bez żadnych szczerych rozmów o życiu. Tak po prostu. Nigdy nie lubił świstoklików, choć teleportacja również nie należała do najprzyjemniejszych. Przynajmniej dawała pewną niezależność. W każdym razie nagle znaleźli się przed jakimś mocno podejrzanym pubem, którego Percy nigdy nie widział na oczy. Weszli do środka, mimo że całość nie wyglądała zbyt zachęcająco. Percival wzruszył ramionami i wskazał ruchem głowy na wolny stolik znajdujący się w jakiejś wnęce, jednak zanim tam dotarli, natknęli się na uroczą i bardzo ponętną kelnerkę, która zaproponowała im inne miejsca. Percy nie miał zamiaru się z nią sprzeczać, więc ze swoim słynnym, szelmowskim uśmiechem puścił do niej oko i wybrał stolik opatrzony numerem dwa. Zresztą, jakie to mogło mieć znaczenie?
Jack również uścisnął dłoń Percy'ego, bo w zasadzie ostatni raz widzieli się... cholernie dawno temu. W dodatku sądził, że ich drogi niejako się rozeszły. Nawet jeżeli Follett nie wybrał się z powrotem do Kanady, to Reyes nie wierzył w to, że będą razem pracować. Były już gryfon oprócz quidditcha miał inne zainteresowania. I był może mniej zdecydowany. A on? On od zawsze robił wszystko, aby swoją przyszłość związać z grami miotlarskimi. Nie zdawał OWUTemów, uznając, że są one zbędne w karierze sportowca. Teraz rzucił szkołę, choć został mu tylko rok do końca studiów. Ale to akurat było podyktowane jego sytuacją materialną, a nie chęciami Jacka. On wolał zostać jeszcze rok w szkole, ale życie rucha, więc wyruchało i jego. Teraz zaś nie miał ochoty nad tym płakać, szczególnie, że na horyzoncie pojawiały się inne problemy, jak choćby niechciany ślub. Wielokrotnie zastanawiał się, gdzie on ma mózg, skoro zawsze ładuje się w tarpaty, jakby był totalnym półgłówkiem. Ale odpowiedź nie nadchodziła. Zamiast tego znów robił coś nieodpowiedniego, jak choćby przybycie na listowne wezwanie osoby zupełnie mu nieznanej i teraz znalezienie się na Śmiertelnym Nokturnie w celu... no właśnie, to chyba nie miało nawet żadnego celu. Ale co tam. Nieświadomy, że znów spędzi z Follettem więcej czasu, bo, jeszcze właśnie, ten cholerny staż, rześko wszedł do pubu. Nieważne, że podróż świstoklikiem nie należała do najprzyjemniejszych - Reyes nie lubił się nad sobą użalać. No przecież! Kiedy wybrali stolik i przy nim usiedli, chłopak poprosił jakże ponętną kelnerkę o dwa piwa kremowe. Miał nadzieję, że Percy nie będzie miał mu tego za złe, ale po prostu nie był amatorem alkoholu, a papierosy... wciąż był uzależniony tak, że jak tylko czuł dym tytoniowy, to od razu miał ochotę zapalić. A trzeba nadmienić, że bardzo walczy z tym nałogiem - sportowcy nie powinni się truć. Tak samo jak alkoholem. Zresztą, po tym pijackim ślubie... wolał już nie tykać wysokoprocentowych trunków. A piwo kremowe było całkiem niezłe i przypominało trochę czasy dzieciństwa. Jak słodko.
Chłopcy oczywiście pogrążeni w wielu myślach dotyczących kamienia, zdali sobie sprawę, że to miejsce jest przede wszystkim bardzo urokliwe, podobnie jak osoby, które się tu znajdują. Może to aromat, który roztaczał się w pubie? A może wcale nie - wszystko zależy od tego, jak na to spojrzymy. Zaraz po zamówieniu Jacka, przy ich stoliku pojawiła się śliczna dziewczyna o blond włosach z jakże męskim zamówieniem. Zaraz potem usiadła na kolanach u Reyesa, opierając się na łokciach o blat stołu i wlepiając wzrok w Percivala. -Panowie, dlaczego jesteście tak zestresowani? Może macie ochotę skorzystać z czegoś innego niż tylko nasz alkohol? - Och, jeśli zaczęły Wam chodzić brudne myśli po głowie to znak, że jesteście prawdziwymi zbereźnikami. Blondyneczka przejechała wskazującym palcem po policzku Kanadyjczyka, który siedział na wprost, a potem wróciła do Jacka, któremu złożyła ulotny pocałunek tuż przy kąciku ust. -Serwujemy dzisiaj coś niesamowitego... Może chcielibyście z tego skorzystać? - Wskazała na menu, na pozycję numer trzy, pod którą skrywało się Peruwiańskie Zioło. Nie wiesz jeszcze co to? Może uda Wam się zamówić, przecież jest niedrogie. -Panowie nie dajcie się dłużej prosić...
Ta osoba, która zdecyduje się napisać posta jako pierwsza rzuca jedną kostką. Jeśli wypadnie 2 lub 6 nie dostajecie peruwiańskiego zioła, natomiast jeśli wypadnie 1-3-4-5 możecie uznać w poście, że kelnerka przyniosła Wam narkotyk, który oczywiście bardzo chcieliście skosztować!
Pomimo, że żadne z Was nie planowało przeniesienia do baru, to chyba nie zamierzacie tego przeżywać jakoś szczególnie. Dla Was jest to niesamowita zabawa, postanawiacie poddać się wirowi, który oferuje to miejsce. Zabawa. Tańce. Alkohol i swawola. Nagle poszukiwania kamienia schodzą na dalszy plan. Czy potrzebujecie czegoś więcej? Owszem! Dobrych używek, które możecie otrzymać tutaj w trybie natychmiastowym. Wystarczy, że poprosicie jedną z kelnerek, by Wam podała specjał szefa kuchni, a następnie rozsiadacie się wygodniej przy wybranym stoliku. Nagle pojawia się przy Was bardzo ładna dziewczyna, która na tacy ma półmisek przeróżnych ciastek, a także dwa piwa, które serwuje Wam z szerokim uśmiechem. Nie macie zielonego pojęcia, co tak naprawdę jest w tych kruchych ciasteczkach, ale przecież nie będziecie teraz o to pytać, bo zapach otępia Wasz umysł i jedyne o czy marzycie, to żeby wreszcie skosztować tych rarytasów. Plotki głoszą, że te słodkości najlepiej smakują jeśli przepija się je piwem, które pochodzi prosto ze Śmiertelnego Nokturnu. Zaryzykujecie?
Oboje rzucacie kostką. One opisują Wasze zachowanie po spożytkowaniu ciasteczek, w których znajdowały się skruszone i dobrze obrobione liście Raptuśnika, o którym możecie poczytać tutaj. 1 czujesz silne podekscytowanie. Chcesz się bawić i tańczyć. Nie możesz zrozumieć co jest tego przyczyną, ale ten stan podoba Ci się bardzo. Wyskakujesz na krzesło i zaczynasz do muzyki tańczyć szalony taniec radości. 2-5 gdy tylko ciasteczka zaczynają siać niemały zamęt w Twoim umyśle, masz wrażenie, że wszystko co Cię otacza jest bardzo kolorowe, niemal w odcieniach tęczy. Podchodzisz do ludzi z szerokim uśmiechem na ustach, ujmujesz ich twarze w obie dłonie i całujesz prosto w usta. 3 Delikatna potrzeba uzewnętrznienia tego, co leży Ci na wątrobie powoli dociera do mózgu, wspomagana kolejnym przemieszaniem treści żołądkowej ze zjedzonymi ciasteczkami. Wszyscy wydają się tacy zabawni i tacy warci uwagi, toteż zaczepiasz pierwszą osobę, którą okazuje się być kelner niosący zamówienie na stolik nieopodal. 4-6 postanawiasz się nieco rozerwać. Jesteś nadzwyczajnie pobudzony, podchodzisz nawet do baru wierząc w to, ze jesteś panem losu i możesz wszystko. Uderzasz pięścią w blat i żądasz piwa. Zaczynasz być coraz agresywniejszy i nie szczędzisz wyzwisk barmanowi.
Percy nie miał absolutnie nic przeciwko piwu kremowemu, szczerze mówiąc był tak zaintrygowany czekającą ich przygodą, że wypiłby nawet ocet, nie pytając o nic. Bardziej fascynowały go te śliczne dziewczyny, uwijające się tu i tam, flirtujące z klientami i roznoszące zamówienia. Zastanawiał się, czy zaspakajają wszystkie pragnienia klientów, choć osobiście nie był zainteresowany. Nie za bardzo wiedział, co powiedzieć Reyesowi - nie widział go od tak dawna, a jego myśli zaprzątały inne sprawy, miliony pytań, na które brakowało mu odpowiedzi, dlatego też milczał, czekając na piwo. Poczuł uderzenie irytacji, kiedy dziewczyna usiadła na kolanach Jacka. Ha, a sądził, że już się z tego wyleczył. Wpatrywał się w nią z uprzejmym zainteresowaniem, nie dając po sobie poznać, że już ruszyła machina wzajemnej zazdrości i rywalizacji, które najwyraźniej zbyt długo trwała w zapomnieniu - oni po prostu byli skazani na sobie i wzajemne udowadnianie, który z nich jest lepszy w tej, czy innej dziedzinie. Nie miał ochoty tego próbować, ale może przy takiej okazji... bez specjalnego przekonania złożył zamówienie, jednak nic z tego nie wyszło, a Percival odetchnął z ulgą. Jack nie pił, a Percy nie palił - ani papierosów, ani tym bardziej żadnego podejrzanego zielska. Po prostu nie, więc właściwie dobrze się złożyło. - Może coś zjemy? W sumie nie wiadomo, czego się dalej spodziewać... - mruknął i licząc na zgodę Jacka, zamówił dwa razy specjał szefa kuchni. Już po chwili zjawiła się przy nich kolejna urocza kelnerka, niosąca kolejne dwa piwa (naprawdę je zamawiał...?) i jakieś niewinnie wyglądające ciasteczka. Spróbował jedno, po czym... poczuł przypływ absurdalnie dobrego humoru. Miał ochotę skakać, tańczyć, bawić się i szaleć, dlatego wskoczył na jedno z krzeseł i zaczął wykonywać szalony taniec radości, podrygując w rytm muzyki. - Choooooodź, staryyyy! Jest niesamowicie. NIESAMOWICIE! - wrzasnął entuzjastycznie do Jacka.
Tak, było na czym oko zawiesić. Jack również oglądał się za tymi paniami, ale ogólnie to nie szukał problemów. Miał swoją żonkę z głupoty, a raczej z powodu pijaństwa, to mu wystarczy. Zresztą, gdyby tylko go tu zobaczyła, zaraz byłaby gruba awantura! Wolał nie ryzykować, Sapphire jest jak licho, które nigdy nie śpi. Och, jeszcze w dodatku potrafi czytać w myślach! Strach się bać, dlatego przymknął oczy w oczekiwaniu na realizację ich zamówienia. W zasadzie to już miał zagadać do Percy'ego, bo dawno ze sobą nie rozmawiali, ale wtedy jedna z ponętnych kelnereczek usiadła mu na kolanach, co Reyes skwitował uniesieniem brwi ze zdziwienia. Wpatrywał się z niedowierzaniem w kumpla, ale na jego twarzy wyczytał jedynie irytację. Nie wiedział, że to zazdrość - bo jednak on nie był takim flirciarzem jak Follett. W końcu jednak uśmiechnął się krzywo, próbując nie robić afery o tego buziaka, choć trzeba przyznać, że naprawdę zaczął się denerwować. Trafili do burdelu czy co? Jednego jednak był pewien - nie chce żadnych narkotyków. Już miał odmawiać, ale na szczęście chłopak zrobił to za niego, co przyjął niejako z ulgą. Zresztą, na Merlina, mieli swoje piwo, musieli im wciskać jakieś podejrzane używki do tego? Mieli sprawę do załatwienia! Choć z każdą chwilą pamięć o niej oddalała się coraz bardziej, a na jej miejsce próbował wcisnąć się pomysł odnośnie zrelaksowania się. - Pewnie - odparł na propozycję jedzenia czegoś. Od tego piwa tylko zachciało mu się jeść. Wziął więc jedno ciasteczko, które im proponowano, choć w głowie zapaliła mu się czerwona lampka ostrzegająca - bo co im tak zależy, aby brali od nich wszystko, co mają? Nie zdążył się jednak nad tym zastanowić, bowiem... świat nagle zrobił się jakiś dziwny. Percy zaczął zacieszać i skakać po krześle, a Jack dostał małpiego rozumu. Poczuł, jak rośnie w nim agresja, dlatego szybkim krokiem podszedł do baru, bijąc pięścią w ladę i żądając piwa, bo przecież był spragniony, a oni go nie obsługiwali. A kiedy barman zwrócił mu uwagę, aby zachowywał się grzeczniej, Reyes wydarł się na niego w niewybrednych słowach. Ojej.
W pewnym momencie wszyscy na Was spoglądają. Nikt nie rozumie czemu się tak zachowujecie, bo z pewnością dla pozostałych gości te rarytasy, które tutaj są serwowane to codzienność. Z pewnością ci czarodzieje są przyzwyczajeni, ale wy? Ewidentnie nie macie pojęcia dlaczego to wszystko tak na Was podziałało. Świadomość, że jesteście pod wpływem narkotyków jest w bardzo dalekosiężnym obszarze, do którego Wasze umysły jeszcze nie zdążyły sięgnąć. Nagle podchodzi jednak do Was dwóch dość postawnych mężczyzn. Czujecie na swych ramionach ich ręce, ale chyba Wam się nie podoba to co oboje planują zrobić, bo wyczuwacie, że wszyscy chcą się Was pozbyć z baru. Resztkami trzeźwego myślenia przypominacie sobie, że przecież macie do zdobycia kamień, a oczekiwanie na zbawienny cud to raczej najgorszy z możliwych wyborów. Lepiej zacznijcie działać, bo Wasza szansa na magiczny artefakt coraz bardziej maleje.
Kostki dla osoby, która wybierała świstoklik BARDZO WAŻNE! Posta piszesz jako pierwszy! Musisz poczekać na reakcje MG, nie zakładaj wszystkiego sam. On pokieruje ludźmi, którzy znajdują się w środku pubu! 1-2 postanawiasz zaryzykować. Za nic masz słowa mężczyzny, który Cię trzyma. Zaczynasz mu się wyrywać, a po chwili rozpętujesz prawdziwą walkę w pubie licząc, że Twój towarzysz nie wda się w bójkę tylko poszuka kamienia. 3-4 narkotyki nieco zrobiły Ci zamęt w głowie, dlatego wydajesz się być bardziej odważny niż kiedykolwiek. Bierzesz kufel, który masz za sobą i uderzasz nim ochroniarza, zaraz potem wyciągasz różdżkę i celujesz po kolei w obecnych ludzi drętwotą. (Możesz założyć, że w zależności od tego jaka liczba oczek Ci wypadła, tyle osób godziłeś zaklęciem.) 5-6 nie spodziewałeś się takiego obrotu spraw, ale nie możesz dać się wyprowadzić „bez fajerwerków”. Ochroniarz, który postanowił Cię wyrzucić ma niezły orzech do zgryzienia, bo zaczynasz uciekać po całym pubie, przeskakując po schodach, krzesłach, taranując co poniektórych.
Kostki dla osoby, która wybierała towarzysza BARDZO WAŻNE! Posta piszecie jako drudzy! Musisz poczekać na reakcje MG, nie zakładaj wszystkiego sam. On pokieruje ludźmi, którzy znajdują się w środku pubu! 1-6 kiedy tylko wybuchła wielka bitwa w pubie nie miałeś pojęcia co robić, przecież wbrew pozorom chciałeś tylko zdobyć kamień. Facet, który trzymał Ciebie nagle rzucił się na pomoc koledze, a Ty wykorzystujesz możliwość, by wejść na zaplecze. Coś Ci mówi, że bez problemu tam odnajdziesz magiczny artefakt. 2-5 zamieszanie sprawiło, że na moment tracisz grunt pod nogami. Nie wiesz co się dzieje i dostajesz duszności. Próbujesz złapać powietrze, ale dopiero po jakiejś chwili Ci się to udaje. Blond kelnerka odprowadza Cię na bok i zaczyna z Tobą przedziwną konwersację, której chyba sam do końca nie rozumiesz. 3-4 nagle ktoś szarpnął Cię za ramię, potem pociągnął za sobą aż w końcu udało Ci się wyjść przez cały ten rozgardiasz. Nie masz pojęcia tak naprawdę co się dzieje dookoła, ale zakapturzona postać, szepcze Ci na ucho, że ma coś co Ci się spodoba. Ryzykujesz, czy tchórzysz i zostawiasz swojego towarzysza na pastwę losu?
W głowie miał kompletny, radosny mętlik. Nie panował nad swoim ciałem, czuł się lekki i szczęśliwy, chciał się bawić, tańczyć i zarażać wszystkich swoim szalonym entuzjazmem. Zupełnie nie rozumiał marsowej miny Jacka i jego agresywnego zachowania, gdy ten zaczął walić pięścią w bar i żądać piwa. Po co mu piwo, kiedy muzyka gra tak skocznie, dziewczęta są tak piękne i figlarne, a człowiek młody i przystojny? Chciał mu to wszystko powiedzieć, jednak chęć tańca przeważyła i Percy wskoczyła na stół, gdzie miał nieco więcej miejsca i mógł sobie pozwolić na bardziej skomplikowane ruchy i kroki. Kilka razy nastąpił na niewłaściwy koniec i prawie wywrócił się razem ze stołem, jednak skwitował to wybuchem radosnego śmiechu i tańczył dalej coś podobnego do boogie, zachwycając się nagłą giętkością kończyn, dzięki której mógł wykonywać praktycznie niemożliwe ruchy. Nie rozumiał, dlaczego wszyscy patrzą na niego z takim oburzeniem, chciał żeby do niego dołączyli, zamiast patrzeć z takim napięciem i wrogością. Co gorsza zjawiło się jakichś dwóch osiłków, którzy najwyraźniej mieli zamiar wyrzucić go z pubu, co obudziło w Percivalu bunt. W normalnych warunkach pewnie dałby któremuś w mordę, ewentualnie trzepnął jakimś mocnym zaklęciem, ale to nie były normalne warunki, dlatego rzucił się do szaleńczej ucieczki, śmiejąc jak szaleniec i skacząc po stołach, krzesłach, wywracając kufle i ludzi, którzy mieli nieszczęście stanąć mu na drodze.
Kto by pomyślał, że z Jacka taki nerwusek? No, dobrze, czasem bywał raptowny. Te magiczne ciasteczka tylko to wzmagały, niestety. Choć jemu się to nie uśmiechało, bo przecież chciał znaleźć kamień. A tymczasem musiał pić i żreć, czyli ćpać, jak jakiś menel. No dobrze więc. Trzasnął ręką w ladę, a potem wdał się w kłótnię z barmanem. Totalnie nie ogarniał, co robi Percy. Dopiero, gdy tamten zaczął zawodzić, jakby go mordowali, Reyes odwrócił głowę w jego kierunku. Czy mu się zdawało, czy Follett naprawdę tańczył na stole? O kurwa. Zamrugał gwałtownie, na chwilę zapominając o tym, że barman jest jego największym wrogiem i powinien mu w sumie spuścić wpierdol. Po prostu gapił się na kumpla, nie bardzo wiedząc, co zrobić. Za to panowie wiedzieli co, skoro chwycili ich za ramiona. Były gryfon się im wyrwał i rzucił do ucieczki, przeskakując krzesła, stoły i w ogóle wszystko. Jak jakaś pierdolona puma, albo mugolski Hulk. A Jack? Miał ochotę wszystkich pomordować, ale na szczęście umiał mierzyć siły na zamiary i uznał, że ten plan nie wypali. Rozejrzał się wkoło, chcąc coś zrobić, ale wtedy poczuł kolejne szarpnięcie i po chwili był już z dala od zgiełku. Za to przed nim wyrósł facet, który był co najmniej podejrzany i zaczął mu szeptać czułe słówka o czymś, co niby Reyes'a interesuje. W pytkę. Chłopak nastawił więc jackowe uszko i ponaglił go gestem ręki. Zostawić Percy'ego na pastwę tych podejrzanych typów? Nie, to się nie godzi, mimo, iż był byłym ślizgonem.
Post dla Percivala Miałeś naprawdę pecha. Niby wszystko zapowiadało się tak, że Twoja przygoda skończy się dobrze, ale jak widać to wcale nie miało mieć takiego finału. Próbujesz się wyzbierać z ziemi, na która nagle runąłeś jak długi, a zaraz potem zdajesz sobie sprawę, że jesteś na przegranej pozycji. Mężczyzna, który polował na Ciebie, ganiając za Tobą po całym pubie w końcu Cię dorwał. Pomaga mu w wyprowadzeniu Cię jego rosły kolega, który używa wobec Ciebie bardzo dużo siły. Wydaje Ci się to dziwne, ale nie możesz zrobić z tym nic, bo Twoje ciało jest za ciężkie. Próbujesz zachować względny spokój, ale nie jest z Tobą najlepiej. Ochroniarze zdecydowali, że wyślą Cię jednak na komisariat policji magicznej, bo tam z pewnością zajmą się Tobą dużo lepiej. Nie uderzyli Cię ani razu, ale strach przed tym, że masz skończyć wieczór pod groźbą więzienia nieszczególnie Ci się uśmiecha. Musisz dzielnie jednak wytrwać, bo może nie będzie tak źle, a jedynie źle to brzmi? Cóż, czas pokaże. Dlatego gdy zjawia się policja dajesz się grzecznie zamknąć w kajdany, a zaraz potem zostajesz przewieziony do komisariatu. (Post w tym miejscu jest obowiązkowy.)
Dla Ciebie to koniec poszukiwań kamienia. Może następnym razem będzie lepiej? /zt
Post dla Jack’a Nie do końca rozumiesz tą sytuacje. Z taką łatwością możesz wejść w posiadanie kamienia? Chyba niekoniecznie. To musi być jakieś kłamstwo, dlatego zachowujesz bardzo duży dystans i jesteś niesamowicie ostrożny. Musisz skupić się na każdym potknięciu rozmówcy, bo być może chce na Ciebie zesłać niemałą ilość kłopotów. Nie mylisz się, jest dokładnie tak jak podejrzewasz. Teraz jedynie trzeba to dobrze rozegrać, ale… Czas pokaże co się wydarzy. -Myślałeś żółtodziobie, że otrzymasz ode mnie artefakt? Nie! Otrzymasz ode mnie kretynie skończony rachunek, który wynosi przeszło sto czterdzieści galeonów! Albo go uregulujesz, albo idziesz do paki. Już tam o Ciebie zadbają! – Zaczyna wrzeszczeć na Ciebie osoba, której kompletnie nie znasz, ale widać, że nie żartuje. Nie wiesz co robić. Twoje ręce zaczynają drżeć i masz wrażenie jakbyś miał zaraz zemdleć. Lepiej podejmij szybko decyzje, bo pracownik pubu nie ma zamiaru dłużej czekać.
W kodzie zamieść następujące informacje. Pamiętaj, że wybór należy do Ciebie, a dodatkowo w swoim poście oznacz koniec sesji „zt”.
Kod:
<zg>Wybieram:</zg> więzienie/dług
Jeśli wybrałeś więzienie, musisz napisać jeden post w tym temacie, dostosowując się do instrukcji, która jest tam zawarta. Jeśli jednak zdecydowałeś się uiścić opłatę za rachunek, dług ureguluj w tym temacie.
Jeżeli uregulowałeś opłatę Reyes, wychodząc z pub’u w poszukiwaniu Percivala napatoczyłeś się na kogoś, kto wcisnął Ci w ręce jakiś przedmiot. Nie masz pojęcia co to jest, ale teraz nie masz już nic do stracenia, dlatego postanawiasz udać się do Borgina i Burkes’a.
Ten koleś był mocno podejrzany. A Jack był mocno gniewny. Szczególnie po tej dziwacznej używce ukrytej w ciasteczkach. Od razu przypomina się Eurotrip, kiedy bohaterowie mają halucynacje, bo sądzą, że zjedli ciasteczka z haszyszem, a tymczasem... rasta-sprzedawca sprzedał im najzwyklejsze łakocie na świecie. I wszyscy się na nich gapią jak na wariatów. Podobne odczucia miał Reyes. Z tym, że to on był tymi dzieciakami, które za bardzo się wkręciły. Ale nie potrafił nad tym panować, to go trochę dobijało. Nie mniej jednak udawał zainteresowanie krzykami jegomościa, który oznajmił, że zagrozi mu więzieniem, jeśli nie ureguluje rachunku. Chłopak chwilę się namyślał i tyle wystarczyło, aby zobaczyć, że magiczni stróże prawa zgarniają Folletta. Były ślizgon zaczął się poważnie zastanawiać czy nie powinien przypadkiem solidaryzować się z kumplem. Ale ten zapewne byłby zły, że zmarnował szansę na znalezienie kamienia i poszedł z nim do paki! Dlatego nasz bohater postanowił zabulić takie grube galeony. I wyszedł, co miał zrobić? Jeszcze koleś by się rozmyślił! I w sumie dobrze ten nasz Reyes zrobił - wychodząc, natknął się na innego kolesia, który wcisnął mu do rąk jakiś dziwaczny przedmiot, a potem powiedział, aby iść do Borgina i Burkes'a. Skoro już się wplątał w to gówno to... niech zabrnie dalej.
Wybieram: dług, sorkens Percy!
z/t
Callisto Marquett
Dodatkowo : opiekun Slytherinu, legilimencja, oklumencja
Kiedy jutro rano słońce pojawi się na horyzoncie, a Callisto Marquett przeklnie je pięćdziesiąt razy za pogłębianie jej bólu głowy, zada sobie ona również jedno niezwykle istotne pytanie - co, do cholery, myślała sobie, przekraczając dzień wcześniej próg "Szatańskiej Pożogi"? Do jutra było jednak jeszcze niezwykle daleko i wspomniana wyżej kobieta była właśnie w trakcie trzeciej szklaneczki Ognistej Whiskey z Blishen, którą poprzedziły dwa kieliszki Kłębolota, przy piciu którego Marquett wspominała krótką, choć niezwykle upojną noc z Runą Grimsdóttir. Nie obyło się bez uczucia żalu, ale być może było to wynikiem kufla Guinness'a, który z kolei wlała w siebie przed wspomnianym Kłębolotem. Czy to przez niezłą znajomość oklumencji, czy po prostu dzięki dobrym genom Callisto nie tylko wciąż była w stanie spójnie mówić, lecz także całkiem zgrabnie się poruszać. Jedynie jej nastrój i skłonność do rozpamiętywania pewnych spraw sugerowały, że w głowie pani profesor nie dzieje się najlepiej. A może świadczyło o tym kilka soczystych przekleństw, które posłała w kierunku barmana? Albo kompletny brak instynktu samozachowawczego, który w normalnych warunkach zabroniłby jej upijać się w tak podejrzanym i niebezpiecznym miejscu?! Tak czy inaczej, teraz była święcie przekonana, że ma prawo nie tylko tu być, ale i upić się, zapomnieć, gdzie trzyma różdżkę, a także ryzykować utratę życia czy, co ważniejsze, dobrego imienia! I to wszystko przez największą wariatkę, jaką w życiu widziała oraz aurora, który wmawiał jej, że wspomniana wariatka jest jej przyrodnią siostrą! Och! Miała prawo robić to wszystko! Miała prawo nienawidzić Eris Lorelei Lynch za pojawienie się w jej życiu! Miała prawo nienawidzić Ronalda Reagana za igranie z jej cholernymi emocjami, nad którymi nie potrafiła teraz zapanować! Miała prawo nienawidzić własnego ojca, który nawet zdychając nie potrafił po prostu dać jej świętego spokoju, na który pracowała z trudem przez tyle lat! I wreszcie miała prawo nienawidzić Runy Grimsdóttir za pojawienie się w jej cholernym łóżku i mówienie tych wszystkich sentymentalnych bzdur! Roześmiała się nieco histerycznie, zalewając falę żalu kolejnym łykiem whiskey. Świat wirował z wolna przed jej oczami. Musiała przyznać, że mieli tu naprawdę ładne stoliki. Czarny aksamit pasował do jej obecnego nastroju. A może pasowałby bardziej do łóżka? Albo uduszenia Lynch? Bez znaczenia. Ten wieczór był jej i powinna powyrzucać ich wszystkich z głowy. Sęk w tym, że od wyjścia z ministerstwa przestała być panią własnego umysłu. O, ironio!
Śmiertelny Nokturn, jak sama nazwa wskazuje, nie był zbyt bezpiecznym miejscem. Jeśli ktoś miał ochotę się napić, ale jednocześnie nie był odpowiednio silnym i utalentowanym magicznie mężczyzną, lepiej byłoby poszukać innego lokalu. Na przykład takiego, w którym nie zadźgano jednego z barmanów w zeszłym tygodniu. Najwyraźniej jednak to ani trochę nie obchodziło Callisto Marquett, która właśnie bezmyślnie zalewała się w trupa. To z kolei było na rękę mężczyźnie, który przedstawiał się jako John Smith, ale było pewne, że rodzice nie do końca tak go nazwali. Do tej pory siedział przy stoliku w rogu i tylko obserwował pozostałych bywalców pubu. Teraz jednak zainteresował się wyprowadzoną z równowagi, pijaną kobietę. Zmierzył ją wzrokiem, zatrzymując spojrzenie na szpilkach, potem talii i na końcu dekolcie. Dosiadł się do niej z obleśnym uśmieszkiem. - Co taka piękna kobieta robi sama w takim obskurnym miejscu, jak to? - spytał gardłowym, przepitym głosem, kładąc jej rękę na udzie. - Nie szukasz może pracy? Bo wiesz, w dzisiejszych czasach z tym ciężko, ale ja bym mógł coś ci znaleźć, tak po znajomości, rozumiesz... - zaśmiał się i wolną ręką przejechał jej po kręgosłupie. - Jeśli potrzebujesz, możesz wypłakać się na moim ramieniu, a potem cię pocieszę. Gwarantuję, że uda ci się zapomnieć o wszystkim, co cię trapi, mam wprawę - przysunął się jeszcze trochę; nawinął na palec pukiel jej włosów, a jego druga ręka przesunęła się nieznacznie pod brzeg sukienki.
______________________
Callisto Marquett
Dodatkowo : opiekun Slytherinu, legilimencja, oklumencja
Piękna kobieta? Cóż, temu akurat nie zamierzała zaprzeczać, ale o wiele bardziej wolałaby to usłyszeć od innej pięknej kobiety. Ten tutaj, grubas, żadną swoją cechą nie trafiał w to, czego szukała w ludziach, z którymi byłaby skłonna pójść do łóżka. A trudno było powiedzieć, że tępy drab oczekuje czegokolwiek innego. Jego obleśne łapsko wkradło się na jej udo, zanim zdążyła składnie pomyśleć, gdzie konkretnie powinna go posłać, bo diabeł z pewnością miał już takich na pęczki. Pocieszenie? Też coś! Chciał ją pocieszać, rżnąc na jakimś brudnym łóżku jak kawał mięsa? Choćby nie wiadomo jak zdesperowana, wściekła czy zasmucona była, nie było takiego stanu, w którym oddałaby się mężczyźnie. Nigdy tego nie zrobiła, a ten tutaj powinien dowiedzieć się o tym, że nie zamierza zmieniać tego stanu rzeczy. Sęk w tym, że nie do końca była w stanie trafić w miejsce, w którym trzymała różdżkę, dlatego w ruch poszła wyjątkowo kobieca broń. Jej dłoń wsunęła się powoli na jego łapę, która pozwalała sobie na zdecydowanie zbyt wiele, gładząc ją z początku w wyjątkowo przyjaznym geście. - Mój drogi - zaczęła wyjątkowo składnie, posyłając mu standardowy, chłodny uśmiech. - Mam bardzo dobrze płatną posadę i swój własny lokal. Nie potrzebuję, by twoje wątpliwej czystości części ciała miały ze mną jakąkolwiek styczność, poczynając od tej... - dodała, a pięć długich i dość nieprzyjemnych w kontakcie ze skórą paznokci wbiło się zręcznie w grzbiet jego dłoni, odsuwając ją spod sukienki nieznoszącym sprzeciwu gestem. - Teraz to jedna rzecz do zapomnienia więcej - dodała nieco rozeźlonym głosem, zastanawiając się czy uroczy drab zrezygnuje, czy może wyjście do Szatańskiej Pożogi okaże się jej ostatnim.
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Blythe nie do końca wiedział, co kierowało nim, kiedy dotykał cegieł znajomej kamienicy, prowokując ukryte drzwi do zmaterializowania się. Kiedyś bywał tu dosyć często i o ile wtedy zawsze kończyło się w podobny sposób, teraz te wspomnienia nie należały do najprzyjemniejszych. Pomyślał jedynie, że pewnie nic się nie zmieniło i wszedł do lokalu, posępnym spojrzeniem omiatając pomieszczenie, niemalże w panoramie. Jego wzrok szybko przykuła znajoma sylwetka, choć w cieniach Szatańskiej Pożogi niełatwo było wyłapać jakiekolwiek twarze. Większość zdecydowanie mieściła się w grupie podejrzanych, brudnych, obleśnych i przegranych. Pewnie dlatego Callisto wyróżniała się z tłumu gburów i pijaczyn. Przyjrzał się z daleka jej towarzyszowi, który nie wyglądał na takiego, który potrafiłby wzbudzić sympatię Marquett. Za to Runa Grímsdóttir, z tego co mu się kojarzyło, wzbudzała ją bardzo skutecznie. Nie był to jednak najlepszy moment na podejrzenia, czy bardziej odpowiednio - przypuszczenia, co do upodobań pani profesor. Poprawił krótkim gestem kapelusz i podszedł kilka kroków, zamiast stać w przejściu. Dotarcie do stolika, przy którym siedziała blondynka, obłapywana przez typowego oblecha, nie zajęło mu zbyt wiele czasu. Oparł się dłońmi o stolik, z lekkim uśmiechem, jak zawsze nieokreślonym, witając dwójkę. - Uszanowanie - lekkie uniesienie kącików ust według Johna Smitha mogło być złośliwe. Z pewnością miało choć trochę takiego wydźwięku, chociażby przez samą intonację, jaką się posłużył. - Pański tyłek grzeje mi miejsce - poinformował, sugerując, że mężczyzna (a pfe!) powinien się zabrać, aby mu owe miejsce zwolnić. - Zgaduję, że pańska nowa przyjaciółka nie jest zbytnio zainteresowana tym towarzystwem - dorzucił, obserwując uważnie dłoń, w którą Callisto wbiła swoje paznokcie. - Dobry wieczór - zwrócił się do niej, celowo pomijając imię. W takich miejscach nikomu nie było to potrzebne.
Callisto Marquett
Dodatkowo : opiekun Slytherinu, legilimencja, oklumencja
Callisto uniosła brew i uśmiechnęła się dość nietypowo jak na siebie - trzeźwą siebie - nagle niesamowicie czymś rozbawiona. - Tylko ciebie tu brakowało, Archie - powiedziała gładko do mężczyzny, z którym do tej pory wymieniała jedynie drobne uprzejmości i dyskutowała na temat ocen czy zachowania uczniów. Gdyby nie lekkość, z jaką przychodziło jej teraz mówienie innym, co dokładnie o nich myśli, z pewnością nikt nie zorientowałby się, ile zdążyła już wypić. Przynajmniej tak długo, jak długo siedziała w jednym miejscu i nie wykonywała nadmiernie gwałtownym ruchów. - Nie przypominam sobie, żebyśmy się umawiali - mruknęła jeszcze, odsuwając się ostentacyjnie od drugiego typa, z którym również się nie umawiała, a on mimo to wciąż tu był. Najwyraźniej to był jeden z tych wieczorów, kiedy ściągała jak magnes niechciane towarzystwo z całego kontynentu. A może chodziło po prostu o stan upojenia alkoholowego w Szatańskiej Pożodze? - Och, Archi, to zdecydowanie nie jest dobry wieczór, ani nawet miesiąc albo - zawahała się - rok - burknęła w końcu, powracając do swojej szklanki. Dlaczego z taką łatwością przyciągała do siebie mężczyzn? I dlaczego kobiety tak szybko znikały z jej życia? Dlaczego ich miejsce zastępowały wyrodne siostry, policzkujące cię na korytarzu ministerstwa magii? Znowu uśmiechnęła się podejrzanie, mierząc Blythe'a wzrokiem. - Wiesz, że jest ode mnie niższa? Cholerny karzełek... - mruknęła niespodziewanie, a potem myśl rozmyła się jak każda inna i umysł Callisto podryfował w zupełnie innym kierunku, przypominając sobie o czymś, co bardzo nie pasowało do tego stolika. Długie paznokcie puknęły o blat, będąc niemą zapowiedzią tego, co stanie się z ciałem jegomościa, jeśli nie zwolni miejsca. - Panie... - podjęła znowu próbę ubrania swoich myśli w słowa, zdając sobie sprawę, że nieprzyjemnie pachnący drab nawet się nie przedstawił. Och, chrzanić to. - Idź pan stąd - rzuciła tylko, a to czy mały John postanowi robić problemy, czy też nie, nawet nie przeszło jej przez myśl. - Jestem umówiona - kontynuowała, zerkając na hogwarckiego nauczyciela. I oto nagle Archibald Blythe z gościa bez zaproszenia stał się pełnoprawnym uczestnikiem tego skromnego przyjęcia.
Ostatnio zmieniony przez Callisto Marquett dnia Wto Mar 17 2015, 09:06, w całości zmieniany 1 raz
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Uśmiechnął się, sugerując, że nauczycielka, działając w ten sposób, wcale sobie nie pomaga. Na zdrobnioną formę swojego imienia był niemalże uczulony, jedynie Irce nazywanie go per Archie uchodziło na sucho. Reszta świata musiała się dopasować. - Archibald - poprawił spokojnie Callisto, wysłuchując jeszcze tego, co miała do powiedzenia na temat nieumawiania się i nieodpowiednich dat, jakkolwiek rozpiętych czasowo. Nie czuł potrzeby wtrącania, że jego zdaniem moment jest wręcz idealny. Nietrudno się domyślić, że zdążył zauważyć stan Marquett, której gesty, choć mogły jej się wydawać nie tylko zgrabne, ale i dobrze ukryte, z łatwością ukazywały się jego oczom. Słowa o "niej", kimkolwiek owa "ona" była, oprócz tego, że karzełkiem, zainteresowały go, ale nie pytał, bo obecność niechcianego gościa była teraz zdecydowanie ważniejszą kwestią niż przypadkowe wzmianki na temat osoby, której tożsamości mógł się tylko domyślać. Podejrzewał, że nie mówiła u Runie. - Miło, że zdołałaś sobie przypomnieć, że jesteś - skomentował, uśmiechając się jeszcze po jej wcześniejszych słowach. "Panie, idź pan stąd" było tym, co chciał powiedzieć innymi słowami, ale wersja Callisto zabrzmiała tak szczerze i bezpośrednio, że lepiej się tego ująć nie dało. Spojrzał na typka, nie rozważając nawet chwycenia go za fraki i wywleczenia zza stołu, bo nie mieściło się to w zakresie akcji, jakimi się posługiwał. Różdżki też nie wyjął, bo gdyby spróbował takiego rozwiązania, miałby zapewne na karku połowę klientów i pracowników, którzy zgodnie mogliby uznać, że wprowadza jakiś zamęt i planuje grubszą akcję. Zadymy na rękę mu nie były. Wywinął zgrabnego młynka dłonią, wskazując facetowi kierunek, w jakim mógłby się udać, po czym dodał dla jasności: - Pan, zdaje się, umówiony nie był. Chyba nie musiał zdejmować przed nim kapelusza?
Syknął z wściekłością, kiedy wbiła mu paznokcie w rękę. Błyskawicznie się wykręcił i złapał ją za nadgarstek, ale wtedy zjawił się jakiś pedałkowaty wymoczek, z którym najwyraźniej jego niedoszła ofiara była umówiona. Gdyby nie on, zabawa dopiero by się zaczynała. Lubił takie drapieżne lalunie, które niby miały piękne, poukładane życie, ale przecież po coś przychodziły w takie miejsca jak to. I zwykle, mimo początkowych oporów, nie narzekały na niego. Więc czemu ta by miała? Ale ten jej koleżka wcale mu się nie podobał. Ładną dupę wyrwać to tak, ale przecież nie był pedałem. Więc niezależnie od tego, co chłoptaś sobie wyobrażał - sorry, znajdź sobie innego frajera, który lubi takie zabawy. Zanim jednak zmienił stolik, posłuchał sobie, co mają do powiedzenia. Spodziewał się, że bardziej będą się starali go wyprosić. A oni nie, spokojnie, grzeczniutko... Żałośni. I w sumie dobrze się stało, ona pewnie by tak nudna była, że by zasnął w trakcie. Niech się zabawiają we własnym gronie. Nie mówiąc ani słowa wstał i już niby odszedł, ale jeszcze na odchodne lekko pchnął chłoptasia. Zarechotał, kiedy pedałek prawie spadł z krzesła. Z obleśnym uśmieszkiem skłonił się jeszcze przed nadętą, choć wciąż kusząco pijaną kobietą i wyszedł. Po co ma się narzucać, jak drzwi obok bez problemu znajdzie chętną?
______________________
Callisto Marquett
Dodatkowo : opiekun Slytherinu, legilimencja, oklumencja
Z pewnością miała więcej szczęścia niż rozumu, gdy podejrzany typ zabrał swoje obleśne łapska i odszedł, szukając łatwiejszej zdobyczy, bo tego dnia i w tym stanie wątpiła, że mógłby znaleźć zdobycz lepszą. Kiedy wytrzeźwieje, Callisto z pewnością zwątpi w aktualną myśl, że ktoś taki mógłby szukać dla siebie kobiety z klasą, jaką niewątpliwie była. I gdyby kiedykolwiek postanowiła zagłębić się w szczegóły, z pewnością szybko doszłaby do wniosku, że wystarczyłaby mu nawet dziura w najbliższym płocie. Na szczęście nie musiała się tym teraz martwić. Za to zdecydowanie należało się przejąć faktem posiadania nowego towarzystwa w postaci Archiego. Najwyraźniej niezwykle niezadowolonego z tego zdrobnienia. Marquett zmarszczyła jednak brwi, pewna, że miała zrobić coś poza zaproszeniem mężczyzny na teraz wygrzane krzesło. Och. Wykręciła się lekko, dalej obmacując uparcie miejsce, w którym powinna być ukryta kieszeń na różdżkę. Musi mieć różdżkę i to natychmiast! Po krótkim namyśle i bezowocnych próbach odnalezienia czegokolwiek, porzuciła tę czynność równie szybko, uznając, że różdżka Archibalda będzie wystarczającą bronią, jeśli jakiś nowy osobnik postanowi się do nich dosiąść. Ostatecznie nie mogła jeszcze stąd wyjść - miała przed sobą całą noc. - Archie...bald... - Och, wybornie. - Będziesz tak stać czy usiądziesz wreszcie? Byłoby o wiele prościej, gdyby nie musiała co chwilę zerkać w górę. Chyba wolałaby, żeby jej rycerzem wieczoru była kobieta. Nie, żeby Blythe był najgorszy, ale ze wszystkich Blythe'ów Irina była znacznie ciekawszym i, przynajmniej ze względu na swoje wdzięki, o wiele bardziej pożądanym gościem. Uch. Powinna zerwać wszelkie kontakty z jakimikolwiek kobietami. Tak byłoby po prostu... - Bezpiecznie - wyrwało się z jej ust, zanim zdążyła to powstrzymać, ale nie przejęła się zbytnio, bo świat znowu zawirował z lekka. - To co tu załatwiasz? - zapytała, usiłując lekko wskazać głową na wnętrze Szatańskiej Pożogi. Ona na ten przykład załatwiała tu siebie, ale nie wszyscy byli aż tak zdesperowani.
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Rzekome prawie-spadnięcie-z-krzesła było raczej usunięciem się z drogi albo oddaleniem od łapy dziwnego typa, niż spadnięciem samym w sobie. Blythe nie dał się sprowokować, za to odprowadził gnidę spojrzeniem, mieszczącym się pomiędzy drwiną a rozbawieniem. W niepoprawnie dobrym humorze wrócił na miejsce, z którego przed chwilą prawie go wypchnięto, akurat gdy Callisto na głos zastanawiała się nad tym, czy usiądzie. Lepiej, że nie wypowiedziała myśli o klasyfikacji Blythe'ów - dzięki temu Archibald nie był napastowany przez wyobrażenia swojej żony w towarzystwie Marquett i obleśnych typów, w porównaniu do kobiet nie wyróżniających się na tle podejrzanego baru na Nokturnie. Gdyby spotkał tu swoją Blythe, nie miałby tak dobrego nastroju. Teraz zaś zdawał się być w swoim żywiole. Zamówił nawet whisky, choć nie planował doprowadzać się do stanu, w którym zastał Callisto. - Tu? Nigdy - prychnął pod nosem, w najprostszy sposób odnosząc określenie bezpieczeństwa do otoczenia, w jakim właśnie przebywali. - Przemycam ciężkie narkotyki - skłamał, nawet nie starając się zachować pozorów, z perfidnym uśmieszkiem przyglądając się Callisto. - Zmieniam zawód, bawię się w detektywa - kontynuował, wymieniając kolejną wersję. - Konsekwentnie odgrywam dobrego znajomego. Wypełniam polecenia Hampsona i śledzę damską część kadry Hogwartu w celach kontroli szemranych interesów na Nokturnie, które ostatnio strasznie zawracają mu głowę. Byłem pewien, że znajdę cię tu z Vicario, gdzie ją zgubiłaś, moja droga? - zapytał, kończąc swoją wyliczankę, ostatecznie nie dając żadnej odpowiedzi. Świetnie się za to bawił, podrzucając sugestię, nawet jeśli fakt, o którym dowiedział się przypadkiem, nie robił mu żadnej różnicy. - Ty mi powiedz, co tu robisz - powiedział z umiarkowaną ciekawością. Wcale nie musiał wiedzieć.
Callisto Marquett
Dodatkowo : opiekun Slytherinu, legilimencja, oklumencja
Gra Archibalda była niecodzienna. Może nawet dziwna? Ale i jemu samemu nie można było odmówić tego przymiotnika. Przynajmniej kiedy znało się go pobieżnie. Aż strach było pomyśleć, jaki był pan Blythe, gdy wchodziło się w etap nazywania go swoim przyjacielem. Chociaż Marquett w stanie pełnej trzeźwości raczej nie była tego zbytnio ciekawa, teraz intrygowały ją nawet muchy latające po wnętrzu Szatańskiej Pożogi. Tym bardziej świadomie czy nie szukała informacji na temat swojego nowego towarzysza. Jakim cudem tak mało się znali? Och, tak, była zimną i niedostępną suką. Jedyna pożyteczna rzecz, jakiej nauczyła się od matki. W gruncie rzeczy naprawdę jej się to przydawało. I tylko fakt, że takie zachowanie odgradzało ją mocno od ludzi, sprawiał jej niekiedy lekką przykrość. Jak aspołecznym trzeba być, by nie pragnąć przy sobie nikogo? Pytanie godne filozofów. Albo psychologów. Wszystko jedno. Marquett przerażało to, iż nie pogardziła nawet albo może szczególnie towarzystwem Lynch. Nie było możliwości, by kiedykolwiek nawiązały siostrzaną więź i nie pozabijały się próbując. Nie było mowy o rodzinnych obiadkach, wspólnych wypadach do baru, drobnych przysługach czy przedstawianiu sobie partnerów. Merlin jeden raczył wiedzieć, że żadna z nich nie była takim typem kobiety. Och, czy Archibald wciąż tu siedział? I... mówił? Niby-pytanie sprawiło, że ocknęła się z tego dziwacznego letargu, a język już pchał się do przodu, by wypaplać o wszystkich problemach swojej właścicielki. - Widzisz Archie...baldzie. - Och, nic nie mogła poradzić, że ten drobny żart wprawiał ją w lepszy nastrój. Kiedy wytrzeźwieje, będzie pragnęła o tym zapomnieć. - Sam powinieneś dobrze wiedzieć, jakie są kobiety - rzuciła jakby od niechcenia, podkreślając swoje słowa delikatnym machnięciem ręki. - Żmije, mój drogi. Żmije. Wpuszczają jad, a potem patrzą, jak się wijesz. - Callisto, tak bardzo się błaźnisz, podsuwał z żalem umysł, ale ona chyba nie zamierzała go słuchać. - Ale są na to sposoby. Zatem jeśli chcesz wiedzieć, co tu załatwiam... Usuwam ten jad, Archibaldzie. - Gdyby to nie była Szatańska Pożoga, może dostałaby nagrodę za mówienie metaforami. Szybko jednak by ją odebrano, zorientowawszy się, że Callisto jest pijana i... cóż, wciąż mówi. Zbyt dużo. - Wróciła do Włoch - podsumowała krótko, jakby nie zdając sobie sprawy z konsekwencji tego wyznania, a przynajmniej z konsekwencji wypowiedzenia wstępu do wyznania czającego się na końcu jej języka. Wydawało się nie być żadnych haczyków, gdy tak siedziała jedynie z nauczycielem zaklęć i obrony przed czarną magią w Szatańskiej Pożodze. Bariery nagle gdzieś zniknęły. Ile szklaneczek wypiła? - Była... charyzmatyczna, wiesz? Wiesz. Znałeś ją przecież. I obiecałam sobie... Tylko ten raz. - Gdyby istniał sposób na samoczynną detonację głowy, gdy zaczynasz paplać... - Nie sądziłam, że... To nie zauroczenie, Archibaldzie. - Alkohol niezaprzeczalnie prowadził do trzech możliwych scenariuszy: seksu, desperackich oraz nie koniecznie mądrych czynów i filozofowania, między innymi o uczuciach. Gdyby Blythe był piękną kobietą, być może Marquett zaliczyłaby tego wieczoru wszystkie trzy opcje. Na jej szczęście, nie był. - Ze mną się nie igra - warknęła niespodziewanie i dopiero teraz przypomniała sobie o niewielkiej kulce zmiętego pergaminu, która leżała tak blisko brzegu stołu, że groziła upadkiem. Na tyle zgrabnie, na ile potrafiła, sięgnęła po różdżkę i, nie czekając na zgodę Archibalda, spopieliła papier. Może trochę zbyt agresywnie, bo na razie niewielka smuga ognia uparcie nie znikała z blatu wraz z drugą, dogasającą i spopielającą jedyny i ostatni list od Runy Grimsdóttir. - Wyobrażasz sobie, że ta... ta... ten społeczny wrzód spoliczkował mnie na oczach pracowników ministerstwa? - podjęła nagle. W jej głowie panował czysty chaos. - Na oczach Reagana! Po tym, jak nakłamałam mu prosto w twarz! Dla jej dobra! Siostra, do stu diabłów! - Było całkiem zabawnie, kiedy depresja zmieniała się w agresję, ale trudno było rzec, czy Archibaldowi było równie... zabawnie. Marquett zamilkła nagle, szukając w głowie kolejnych przymiotników, jakimi mogłaby określić ludzi, których nienawidziła.
Merlinie, Percy zawsze uważał, że trudniej mu wytrzymać pod jednym dachem z innymi facetami - bycie kapitanem drużyny i cieszenie się względami płci pięknej często przysparzało raczej wrogów niż przyjaciół, chociaż i tych ostatnich szczęśliwie miał. Niestety, ostatnie miesiące z Madison uświadomiły mu, że tak naprawdę nie ma reguły i nigdy, przenigdy, nawet mieszkając razem ze swoim nieznośnym młodszym bratem, Arthurem, nie przeżywał takiego piekła jak teraz. Żeby jeszcze byli parą, małżeństwem czy czymkolwiek takim! Ale nie. Prawdę mówiąc, momentami zapominał już, o co w ogóle poszło, miał wrażenie, że ich zmagania stały się czymś w rodzaju rytuału, a zapiekła złość, która buzowała w obojgu, nie miała żadnego uzasadnienia. Stali się mistrzami w utrudnianiu sobie życia, a jednocześnie starali się siebie unikać, mając wrażenie, że zaklęcie Reparo na stałe zagościło w ich repertuarze, bo z jakiegoś powodu tłuczenie różnych naczyń przynosiło obojgu ulgę. Percy żył głównie treningami. Latanie dawało wolność, pozwalało odreagować cały ten syf, który serwowali sobie wzajemnie z Madison. Cudownie było czuć znowu tę sprężystość mięśni, zmęczenie, które pozwalało mu myśleć tylko o obolałym ciele, ale potem trzeba było wrócić do domu i spróbować nie natknąć się na rozjuszoną Richelieu. Ognista z Frankiem wydawała się jedyną opcją, zwłaszcza że rano miała miejsce okropna awantura i Percy naprawdę nie miał ochoty na powtórkę z rozrywki. Do Szatańskiej Pożogi wpadł prosto z treningu, niosąc na ramieniu swoją ukochaną miotłę. Włosy miał jeszcze mokre po prysznicu, a zwyczajnie nie chciało mu się ich suszyć, mimo że najęłoby mu to sekundę, bo magia jednak ułatwia życie. Czuł to przyjemne rozgrzanie mięśni, które zawsze dodawało mu animuszu. Rozejrzał się po sali, ale nigdzie nie dostrzegł kumpla. Wybrał więc sobie stolik i usiadł. Nie było zbyt przytulnie, ale nie chodziło o atmosferę tylko o towarzystwo i alkohol. Dużo alkoholu.
Zaleta czterech własnych ścian na Nokturnie obłożonych zaklęciami ukrywającymi? Nikt, nawet sama pieprzona Minister Magii, nie wejdzie do środka. Ba, najpierw musiałaby zobaczyć drzwi i cokolwiek przez nie usłyszeć, lecz Merlin mu świadkiem, że taka sytuacja nastąpiłaby jedynie w przypadku katastrofy albo innego apogeum. Krótko mówiąc, Francisco czuł się tam nader bezpiecznie, choć spędzał zaledwie kilka godzin z całej doby. Nierzadko cztery godziny zamknięcia w mieszkaniu przysparzały go o ból głowy, toteż znikał na całe dnie do obu swoich prac, co by nie myśleć o najbardziej podstawowych potrzebach, jakie miał każdy człowiek. W tym wypadku nawet nie rozróżniał ich na czarodziei czy mugoli, bo wszyscy byli w tej chwili tacy sami. Co to ma wspólnego z obecną sytuacją? Zapewne niewiele, ale Fran zwykle myślał w dość oględny sposób, gdy przychodziło do kolejnego starcia w Krwawym Baronie. Z pokorą znosił każdą przegraną, lecz z czasem opanował kilka fajnych sztuczek i mógł nie bać się o swój tyłek. Do dziś pamiętał ten śmieszny zakład o jego cnotę. Zwycięzca nieco zdziwił się, kiedy pokazał mu, co rzeczywiście potrafił. Najwyraźniej umiejętności Upwooda przerosły tego człowieka, bowiem widział go ostatni raz. Może kiedyś natknął się na niego na Pokątnej czy w jakimś barze, w mugolskim Londynie, ale nie odezwali się do siebie słowem. Cóż, wszystko mogli zwalić na ilość wypitego tamtej nocy alkoholu, choć to i tak nie rozwiązywało całej sprawy. Ani trochę, jeśli przypominał sobie o młodzieńczym zadurzeniu względem Percivala. Sam zainteresowany oczywiście miał jako taką świadomość uczuć żywionych przez Francisca, lecz nic z tego nie wynikło. Upwoodowi z czasem przeszło, chociaż czasami łapał się na tym, że odrobinę brakowało mu związanej z tym ekscytacji. Jednakże przysiągł sobie, iż nie warto niszczyć tak dobrej relacji z człowiekiem, który ani trochę nie przejawiał jego dziwnych skłonności. Owszem, cieszył się, że ponownie spotka starego kumpla, przyjaciela, ale bał się, że tak długi okres rozłąki między nimi mógłby coś zmienić. Nie, żeby zamierzał się zakochiwać w nim po raz kolejny. Nawet nie umiałby zrobić czegoś takiego po tym wszystkim. No i Percival miał problem ze swoją kobietą, a Francisco z zasady nie niszczył stworzonej między ludźmi relacji. Co prawda nie mógł się oprzeć od nazwania ów damy szczęściarą, że złowiła kawał solidnego mięsa, lecz nie zamierzał mówić tego głośno. Nie bez wypicia solidnej porcji Ognistej! Wpadłszy do Szatańskiej Pożgi, otarł strużkę potu ściekającą wzdłuż skroni i wyłowił z niedużego tłumu swojego towarzysza dzisiejszej imprezy. W kieszeni spodni, oprócz garści galeonów i różdżki, trzymał nieodłączną talię kart. Wprawdzie zapomniał już, jak się nimi wróży, ale nic nie stało na przeszkodzie, żeby zrobić Percivalowi drobny psikus i pobawić się w cygankę. Albo cygana, ściślej rzecz ujmując. Chociaż odnosił dziwne wrażenie, że mogłoby mu się to nie spodobać. Nie chciał przecież złośliwie przepowiadać mu przyszłości. Alkohol, pomyślał, skręcając w stronę baru, aby wziął dwie porcje Ognistej. Przynajmniej dobrze zacznie, stawiając kolejkę na własny koszt. A później zostanie przepowiadaczem przyszłości i najlepszym wsparciem Percivala, jakim kiedykolwiek mógłby być. Powolnym krokiem dotarł do stolika, ostentacyjnie postawił kieliszki z Ognistą, stukając nimi o blat, poklepał przyjaciela po ramieniu. – Pij. Ja stawiam. – Powiedział, siadając naprzeciw niego i wyciągając ze spodni talię kartę. Ułożył ładny stosik, przesuwając sugestywnie w stronę mężczyzny. – Ty pierwszy. – Zasugerował, unosząc brwi parokrotnie do góry. Był niezmiernie ciekaw tego, co wyjdzie w kartach. Ale kim by był, gdyby nie zamierzał wykorzystać swojej ulubionej zabawki.
//na potrzeby urozmaicenia, proszę o ciągnięcie karty xd. Możesz losować kostką albo wybrać dowolną. W spisie karty są opisane, także nic nie będziemy zmyślać. Chociaż kto wie, co wymyśli Franek.
Nah, obawiam się, że Percy jednak był kompletnie ślepy, gdy chodziło o uczucia Francisca, bo zwyczajnie nie przyszło mu do głowy, że jego kumpel mógł poczuć do niego coś więcej. W gruncie rzeczy dobrze się stało, bo nic tak nie niszczy przyjaźni jak nieodwzajemnione uczucie. Życiem Percivala rządziły kobiety, choć niektórzy mogliby się pokusić o tezę, że to on rządził życiem wielu kobiet. Tak czy inaczej, Follett nie miał pojęcia o niczym, prawdopodobnie zbyt pochłonięty swoimi rozlicznymi komplikacjami uczuciowymi, quidditchem i kończeniem studiów. Jeśli jakieś symptomy dostrzegł, to pewnie je źle zinterpretował albo zwyczajnie zignorował, nie przywiązując większej wagi i nie rozumiejąc w pełni. Ile wiedział o życiu prywatnym Francisca? Pewnie niewiele, bo nigdy nie wnikał w niczyje sprawy, dopóki nie został w nie wciągnięty albo nie musiał interweniować. W gruncie rzeczy nie znali się tak znowu długo, choćby dlatego, że Percy przyjechał do Wielkiej Brytanii dwa lata temu, ale jednak całkiem nieźle. Nawet sporadyczne wypady na coś mocniejszego pozwalają na stworzenie więzi, szczególnie gdy nagle okazuje się, że wszyscy przyjaciele wracają do Kanady, a ty zostajesz sam ze złamanym sercem, zdeptaną dumą i dziurą ziejącą w duszy, jakby melodramatycznie to nie brzmiało. Siedział przy swoim stoliku, wpatrując się tępo we własne dłonie. Mógł przecież zamówić Ognistą, ale jakoś nie przyszło mu to do głowy. Zdecydowanie lepiej zaczynać picie w tym samym momencie. Zastanawiał się, jak to możliwe, że jego najlepsza przyjaciółka nagle stała się jego najgorszym wrogiem. Walczyli ze sobą z zaciekłością, której nikt by się nie spodziewał. Z jaką mogą walczyć tylko ludzie, którzy dobrze się znają i którym na sobie zależy. Nie, nie chciał o tym myśleć, nie dzisiaj. Dzisiaj chciał gadać z Franciskiem, choć równie dobrze mogli milczeć i wlewać w siebie kolejne drinki. Nie miało to większego znaczenia. Ostatnio wracał do domu późno, przesiąknięty perfumami kobiet, tak tylko żeby zrobić Madison na złość, choć przecież jej to nic nie obchodziło. Nawet nigdy nie byli razem, a już na pewno nie teraz. Zatracał się w przyjemności, w oszałamiającej bliskości kolejnych dziewczyn, ale potem czuł w sobie pustkę i niesmak - nigdy wcześniej nie doświadczył czegoś podobnego, dlatego niemal każdego wieczoru sprawdzał od nowa, czy może coś się zmieni, próbował znaleźć przyczynę, zrozumieć. I nic. Jakby coś się w nim zmieniło, a on nie rozumiał, dlaczego i w którym momencie. Drgnął, gdy Francisco postawił przed nim szklankę z Ognistą, po czym uśmiechnął się. - Dzięki. Następną ja stawiam. Twoje zdrowie, stary - dodał kurtuazyjnie, po czym uniósł szklankę i upił łyk. Przyjemne pieczenie w przełyku i ciepło, które rozchodziło się stopniowo po całym ciele. Uśmiechnął się z rozbawieniem, znając słabość Upwooda. Zawahał się, po czym wyciągnął kartę i położył ją przed Frankiem. - Co mi pan powie, panie magiku?