Jedna z wielu uliczek Śmiertelnego Nokturnu, która prowadzi donikąd. Przylega do niej kilka pomniejszych sklepików, ale na samym końcu znajdziemy jedynie wysoki, kamienny mur, odgradzający przejście. Ściany są poplamione krwią, a w nikłym świetle pojedynczej latarni ciężko jest określić czy jest ona świeża czy już od dawna zakrzepła. Warto uważać, gdy zapuszczamy się w te tereny, gdyż dość często możemy natknąć się na podejrzanych typów, którzy tylko czekają na to, aby ograbić nas z galeonów, bądź zdrowia czy godności.
Percival nie wiedział, co mu strzeliło do głowy. Prawdopodobnie cholernie się nudził. Prawdopodobnie praca nie potrafiła wypełnić mu pustki, mimo że mogłoby się wydawać, że bycie graczem w reprezentacji narodowej to przygoda życia. Otóż nie. Informację dostał w samą porę. Zżerała go nuda i poczucie bezsensowności. Odżywał tylko wychodząc na boisko, ale poza nim nie wiedział, co ze sobą zrobić. Nie znosił ciężkiego, londyńskiego powietrza, ciągłego pośpiechu i tej cholernej powierzchowności. Gdyby nie kariera, którą robił jako gracz quidditcha, na pewno wróciłby już do Kanady. Jednak musiałby być kompletnym idiotą, żeby zrezygnować z takiej szansy, jaką dostał, tylko dlatego że tęsknił za domem. Był dorosłym facetem i wiedział, że czasem trzeba odsunąć na bok sentymenty. Bez wahania dotknął świstokliku, ściskając w dłoni różdżkę i czując przyjemne podniecenie na myśl, że w jego życiu znów się coś będzie działo. W wyglądzie jego przeciwnika było coś niepokojącego. Percival skinął mu spokojnie głową i zorientował się, że mają widownię. W porządku, niech i tak będzie. Zastanawiał się, na ile tamten jest bardziej doświadczony. Wyglądał na starszego, ale Follett nie przejmował się szczególnie takimi sprawami. W końcu chodziło o pojedynek, ryzykowną zabawę, która sprawiała, że krew szybciej krążyła w żyłach. Stali naprzeciwko siebie, gotowi do walki. - Broń się - rzucił niemal leniwie, błyskawicznym ruchem podnosząc różdżkę i rzucając na niego Fraxus Ignis. Z końca różdżki wytrysnął ognisty bicz, będący jej przedłużeniem, mierzący w prawą rękę Javiera (o ile jest praworęczny). Follett ugiął kolana, gotowy do kontrataku, czując, że adrenalina buzuje mu w żyłach, a usta rozciągają się w lekkim uśmiechu. Być może nie powinien był uprzedzać swojego przeciwnika, zwłaszcza że była to uliczna, nielegalna walka, ale miał swój gryfoński honor, który nie pozwalał mu postąpić inaczej.
Pojedynek I
Zaklecie: Fraxus Ignis Atak: 6 + 3 Koncentracja: - czy odnosi skutek?: TAK
Ciężko było znaleźć dreszcz emocji w Ministerstwie. Ciężko było z kimkolwiek się tam pojedynkować, a już szczególnie wtedy, gdy nie miało zbyt wiele okazji na jakiekolwiek interakcje z ludźmi. Gdy Javier tylko dotknął świstoklika, pojawił się na miejscu. W pustym zaułku oprócz swojego przeciwnika zastał też... kogoś. Cóż, będą mieli przynajmniej widownię. Lekkim ruchem dłoni sprawił, że z mankietu wysunęła się różdżka. Mężczyzna wyglądał... może nie zwyczajnie. Ale niegroźnie, chociaż tacy często byli najgorsi. Był po prostu facetem z wyjątkowo ładną twarzą, to musiał mu przyznać. Hawkes nie był typem lekceważącym przeciwnika, dlatego skinął mu głową, zanim nastąpił pierwszy atak. Gdy w jego stronę wystrzelił ognisty bat, sięgający jego prawej dłoni, rzucił szybkie Protego, jednak tarcza nie odbiła zaklęcia. Wyrzucona zbyt późno, wkrótce zadrżała w powietrzu i znów się rozwiała, nie spełniając swojego zadania. Smuga ognia sięgnęła jego ręki, przez co cofnął się, jednak nie wypuścił różdżki z dłoni. Ścisnął ją mocniej, by ta nie wypadła, a mięśnie jego szczęki wyraźnie się spięły ze względu na niemiłe pieczenie na skórze. Zachciało mu się nielegalnych pojedynków... syknął cicho i zmrużył powieki. Jakby na próbę poruszył palcami, chcąc sprawdzić, czy wszystko jest na swoim miejscu. Poparzenie było paskudne i zajmowało niemalże całą dłoń, przez co był już teraz nieco rozkojarzony.
Pojedynek I
Zaklecie: Protego Obrona: 5 & 6 Koncentracja: - czy odnosi skutek?: NIE
[Pomyliłam się przy losowaniu, które pojawiło się na dole, nie powinno go tam być. Właściwe jest w temacie do tego przeznaczonym.]
Ostatnio zmieniony przez Javier Jesús Hawkes dnia Sob Mar 12 2016, 14:37, w całości zmieniany 2 razy
Ręka paliła niemiłosiernie. Ale blada iskra złości, która na parę sekund pojawiła się w granatowych oczach Hawkesa zniknęła równie szybko, co tam zawitała. Ślicznotka go podpaliła, więc teraz na pewno nie będzie miała nic przeciwko, żeby zobaczyć śmiertelny nokturn z wysokości. - Forp fleoge! - Rzucił, palce na różdżce zaciskając jeszcze bardziej kurczowo, niż wcześniej, by czasem jej nie wypuścić. Dobrze przemyślane, punkt dla przeciwnika. Tuż po rzuceniu zaklęcia cofnął się o krok, a czując, jak przez różdżkę i jego dłoń przebiega znajomy prąd, świadczący o wyraźnym przepływie magii, uśmiechnął się w duchu. Teraz czekać tylko, aż przeciwnik wystrzeli w powietrze. O ile rzecz jasna wcześniej się przed nim nie obroni, co było bardziej, niż prawdopodobne. Javier mógł myśleć, co chciał, ale to on już przy pierwszej okazji sfajczył mu rękę i przebił się przez lekko niedorozwiniętą, a już na pewno nie nadającą się do użytku tarczę magiczną. Więc teraz pewnym było, że musiał cały czas być skupiony do granic możliwości.
Pojedynek II
Zaklecie: Forp fleoge Atak: 4 i 4 Koncentracja: - czy odnosi skutek?: TAK
Jego przeciwnik nie zdołał obronić się przed ognistym biczem i Percy widział, jak trudno było mu utrzymać różdżkę. Cóż, pewnie nie powinien odczuwać takiej satysfakcji już w tym momencie, ale rozsądek (mimo że zaczął się u niego wykształcać jakiś czas temu) nadal nie był jego największą zaletą, więc na chwilę się odprężył, mimo że nadal czujnie śledził ruchy nieznajomego mężczyzny, który budził w nim jakieś bliżej niesprecyzowane uczucie zagrożenia. I wcale nie chodziło o fakt, że trzymał w dłoni różdżkę i lada chwila mógł rzucić jakieś wyjątkowo paskudne zaklęcie. Niestety Protego okazało się stanowczo za słabe, by powstrzymać Javiera. Pewnie zawiniła tu koncentracja Percy'ego, ale na to nic nie mógł poradzić. Poczuł tylko, że zaklęcie trafia go w pierś i wyrzuca wysoko w powietrze, uniemożliwiając jakąkolwiek obronę. Z ust wyrwał mu się krótki krzyk, który zamilkł, gdy z impetem uderzył o ziemię. Przez moment nie mógł złapać tchu, a kiedy mu się to udało, spojrzał na swojego przeciwnika z krzywym uśmiechem, wyrażającym uznanie i dźwignął się na nogi. Czuł się poobijany i obolały, miał rozciętą wargę, ale z całą pewnością nie miał zamiaru się poddać. To nie leżało w jego naturze.
Pojedynek II
Zaklecie: Protego Obrona: 5 i 6 Koncentracja: - czy odnosi skutek?: NIE
Właśnie spacerowałam po błoniach, kiedy przypomniała sobie że dostała ostatnio małą paczkę. Miałam ją właśnie w kieszeni, bo chciała ją gdzieś tutaj otworzyć. W końcu otworzyła paczkę, a w niej była papierowa figurka. Hę? Pomyślałam sobie i wzięłam ją w rękę i teleportowałam się właśnie tutaj. W tym momencie przewróciłam się na chłopaka stojącego obok. Naokoło było kilka innych osób, których wcale nie znała. Wstydziła się zacząć rozmowę z kimkolwiek, więc wstała z ziemi i oparła się o ścianę czekając aż ktoś coś powie, i może spróbuje nas stąd zabrać. Akurat do Hogwartu teleportować się nie mogła, więc czekała aż coś się wydarzy.
Percy był obolały i zdekoncentrowany, ale z całą pewnością nie zrezygnowany. Otarł krew sączącą się z rozciętej wargi, po czym stanął naprzeciwko przeciwnika, rozdrażniony i zdecydowany walczyć do utraty tchu. Nie był to może najlepszy pomysł, biorąc pod uwagę, że jako zawodowy gracz quidditcha powinien o siebie dbać, bo jakby na sprawę nie patrzeć, zarabiał na życie ciałem, ale nie miało to większego znaczenia. Nareszcie czuł, że żyje poza boiskiem i nawet jeśli oznaczało to ból, było to wysoce satysfakcjonujące uczucie. Zwinnym ruchem wycelował w Javiera, po czym mruknął pod nosem: - Pila Vinculius - posyłając w jego stronę zwiniętą kulę łańcuchów - jeśli dosięgną celu, z pewnością nie będzie to przyjemne doświadczenie.
Pojedynek (III)
Zaklecie: Pila Vinculius Atak: 1 i 6 Koncentracja: - czy odnosi skutek?: TAK
Zarabiał ciałem? Cóż, dwojako można to rozumieć. Ale Javier wcale by się nie zdziwił, gdyby prawdziwą wersją byłaby ta mniej "grzeczna". Na ładną buźkę większość by się rzuciła. Zarówno pannic, jak i chłoptasiów. Javier pozwolił sobie na lekkie drgnięcie kącików ust i rzucił szybkie Tierra Mundo, jednak i tym razem jego obrona nie zadziałała. Mur nie zdążył wyrosnąć, a zwinięta kula łańcuchów wkrótce runęła prosto w niego. Hawkes wydał z siebie głuche stęknięcie, kiedy wręcz odleciał do tyłu i przy upadku rąbnął głową w ziemię. Aż coś w nim chrupnęło... sapnął ciężko, obracając się na bok, by podnieść się z miejsca. Skupił na moment wzrok na Percivalu, co chyba miało być oznaką uznania, po czym dźwignął się ciężko na nogi, podtrzymując o ścianę najbliższego budynku.
Pojedynek III
Zaklecie: Tierra Mundo Obrona: 6 i 3 Koncentracja: - czy odnosi skutek?:NIE
@Alexis Sky jeden z łańcuchów schwycił w zupełnie nieplanowany sposób Twoją kostkę i kiedy Percival użył zaklęcia do zwycieżenia tej tury, szarpnięcie spowodowało trudności z utrzymaniem Twojej równowagi. Rzuć kością na Twój balans: 1, 6 - udaje Ci się utrzymać równowagę 2-5 - niestety upadasz na ziemię.
Jeśli Ci się nie uda, ktoś może próbować Ci pomóc - złapać Cię. Rzuca jedną kością na pomoc: parzysta - schwytuje Cię w ramiona, cóż za refleks! nieparzysta - niestety, łapie Cię, ale upada razem z Tobą, mięczak
Tak, raczej nie zakładała, że dzisiaj będzie robić coś takiego. I całkowicie potwierdzał to jej strój. Nikt normalny nie prowadza się po mieście w koszulce i kapciach. Chociaż, z drugiej strony, kto tam ich wszystkich wie. Lexi po chwili też, uświadomiła sobie, że poza reklamą uicznych pojedynków, została też wciągnięta w jeden z nich. Doprawdy świetnie. Zaraz oberwie jeszcze jakimś zaklęciem. Z jej szczęściem to było nieuniknione. Cofnęła więc się kawałek. Bo jak to mówią, przezorny zawsze ubezpieczony, ale na niewiele się to zdało. Obserwowała pojedynek, i nawet nie zauważyła kiedy jeden z łańcuchów zahaczył o jej kostkę. -Szlag. - mruknęła czując już, po prostu wiedząc, że i ją czeka pojedynek. Z samą sobą. O utrzymanie pionu. I to wcale nie jeden z prostszych. Bo zdarzenie to było kompletnie niespodziewane, więc i Alexis nie miała czasu na przygotwanie się na jakąkolwiek reakcję. Jak więc można się już domyślić, w rozpaczliwiej próbie utrzymania siebie w pionie wymachnęła kilka razy dłońmi, jednak gest ten na nic się nie zdał. Czuła już, jak tę walkę wygrywa grawitacja. Przymknęła powieki szykując się na na pewno niezbyt przyjemne spotkanie z ziemią. Zdecydowanie urokliwy wieczór, nie ma co.
Uderzenie prawdopodobnie naruszyło coś w jego żebrach, bo kiedy wstał, poczuł niemiłe pieczenie w boku. Syknął ledwie dosłyszalnie, jednak prędko wrócił do siebie. Chociaż ostatni upadek go rozkojarzył, Javier po chwili znowu wycelował różdżkę prosto w Percivala. - Sectumsempra! - Rzucił, wykonując zamaszysty gest różdżką, aż świsnęło w powietrzu. Bo dlaczego by nie pobawić się w czarną magię? To nie były pojedynki kierowane twardymi zasadami. Tutaj mogli się na dobrą sprawę nawet pozabijać, chociaż Hawkesowi nie spieszyło się do grobu. Mógłby przysiąc, że zaklęcie nie zadziała, jednak ostatecznie błysk pomknął w stronę mężczyzny. Sam Javier za to jedynie zmrużył powieki, czekając, aż zaklęcie sięgnie celu. Jeśli pójdzie dobrze, biedaczyna jeszcze bardziej zaleje się krwią, a pęknięta warga będzie ostatnim problemem, jaki będzie zawracał mu głowę.
Pojedynek IV
Zaklecie: Sectumsempra Atak: 4 i 2 (+1 pkt za punkty z kuferka) Koncentracja: - czy odnosi skutek?: TAK
Obaj byli coraz bardziej poobijani i nie trzymali się na nogach zbyt pewnie, ale podkręcało to tylko emocje i sprawiało, że walka stawała się bardziej zacięta. Byli godnymi siebie przeciwnikami i Percy wiedział, że pewnie jeszcze nieraz zdecyduje się wziąć udział w ulicznych pojedynkach - mimo że były nielegalne i niebezpieczne. Poczuł przyjemne łaskotanie satysfakcji, gdy jego przeciwnik nie zdołał się obronić przed kulą łańcuchów, które uderzyły go w klatkę piersiową i odrzuciły do tyłu. Właściwie nie był pewien, dlaczego to robi, dlaczego się tu znalazł. Jeśli potrzebował adrenaliny, mógł kupić sobie magiczny motocykl i na nim szaleć... ale z jakiegoś powodu taka walka, prawdziwe starcie wywierała na nim znacznie większe wrażenie. Syknął ze złości, gdy Javier posłał w jego kierunku Sectumsemprę, jedno z najpaskudniejszych czarnomagicznych zaklęć. Zdawał sobie sprawę, że potrzebowałby natychmiastowej pomocy, gdyby klątwa go dosięgła. Jego reakcja była natychmiastowa i instynktowna. - Protego! - krzyknął, wyczarowując przed sobą magiczną tarczę, od której odbił się promień tego wstrętnego zaklęcia. Ale skoro jego przeciwnik pogrywa sobie w taki sposób, nic nie stało na przeszkodzie, by odpłacić mu pięknym za nadobne. Percival nigdy nie rzucał czarnomagicznych zaklęć, jednak nie przypuszczał, by były znacznie trudniejsze od tych zwykłych. Nie analizował tego dogłębnie, kierowała nim głównie wściekłość i świadomość, że jego przeciwnik nie miał żadnych skrupułów. Nie żeby się tego nie spodziewał, ale mimo wszystko... - Sectumsempra! - wycedził zimno, a z jego różdżki wystrzelił promień i poleciał w stronę Javiera.
Pojedynek (IV)
Zaklecie: Protego Obrona: 4 i 2 Koncentracja: - czy odnosi skutek?: TAK
Pojedynek (IV)
Zaklecie: Sectumsempra Atak: 5 i 4 Koncentracja: - czy odnosi skutek?: TAK
Ta rozeźlona buźka była głównym powodem, dla którego zdecydował się w tamtej chwili częściej brać udział w tych ulicznych pojedynkach. Poczuł jakieś dziwnie rozkoszne mrowienie, kiedy ten tak się zezłościł na widok czarnomagicznego zaklęcia, nie wiedzieć czemu. Javier tylko lekko ściągnął brwi, kiedy zaklęcie zostało odbite, a później to samo powędrowało w jego stronę. Machnął jednak różdżką, rzucając zaraz Protego i urok ostatecznie i jego nie sięgnął. Pulsujący ból w żebrach jednak nie mógł przejść niezauważony. - Collardo! - Rzucił, ale słaby błysk z różdżki daleki był od działającego zaklęcia. A szkoda, bo akurat to chętnie by obejrzał. Jego twarz powoli zmieniającą kolory, gdy zorientowałby się, że nie może złapać oddechu. Nie odniosło to jednak skutku, przez co Hawkes lekko ściągnął usta, wydając z siebie bliżej niezidentyfikowane sapnięcie. Ni to złe, ni to pełne rozczarowania. Innym razem.
Pojedynek IV
Zaklecie: Protego Obrona: 3 i 1 Koncentracja: - czy odnosi skutek?: TAK
Pojedynek IV
Zaklecie: Collardo Atak: 3 i 1 Koncentracja: - czy odnosi skutek?:NIE
Percy był już naprawdę zmęczony tym pojedynkiem, choć niezaprzeczalnie zapewnił mu emocje, których szukał. Zdawał sobie sprawę, że to coś zupełnie innego niż szkolny klub pojedynków - tutaj wszystkie chwyty były dozwolone, a skutki fatalne. Ale jak mówią, nie ma ryzyka, nie ma zabawy. Nie wiedział dlaczego odczuwał tak silną niechęć do swojego przeciwnika. Nie chodziło nawet o fakt, że ze sobą walczyli - ta niechęć narastała w nim jeszcze zanim tamten sięgnął po czarnomagiczne zaklęcia. Percival czuł, że nie znaleźliby wspólnego języka, gdyby zdarzyło im się spotkać poza tym ślepym zaułkiem, w innych okolicznościach. Zresztą nie miało to żadnego znaczenia. Był osłabiony i obolały, ale duch walki wcale w nim ni osłabł. Wymierzył różdżką w przeciwnika i wysyczał: - Everte Statum! W gruncie rzeczy był zadowolony, że nie udało mu się rzucić poprzednio Sectumsemrpy. Nawet jeśli jego przeciwnik uciekał się do takich metod, nie oznaczało to wcale, że Percival musi go naśladować. I bawić się czarnomagicznymi zaklęciami.
Pojedynek (V)
Zaklecie: Everte Statum Atak: 5 i 2 Koncentracja: - czy odnosi skutek?: TAK
A on przy Percivalu zatrzymałby się dłużej. Wyglądał na ciekawego. Hawkes z reguły wykazywał jakieś dziwne zainteresowanie ludźmi o silnym kręgosłupie moralnym. A on na takiego wyglądał, nawet, jeśli odrzucił w niego czarnomagicznym zaklęciem i był w stanie je wykonać. Tym razem jednak zdecydował się na coś innego. Jego kolej polatać? Całkiem pewnie Javier machnął różdżką z zamiarem rzucenia Protego, jednak rozkojarzenie i ból zrobiło swoje. Hawkes dosłownie wyskoczył w powietrze na parę metrów, przed oczami mignęła mu panorama całego Nokturnu, a potem gruchnął o ziemię z bolesnym jękiem. Zacisnął zęby, kiedy przed oczami mignął mu korowód jasnych gwiazdek, a próba podniesienia się sprawiła, że coś znowu nieprzyjemnie chrupnęło w jego kościach. Z ładną buźką, czy nie... facet dobrze sobie radził. Hawkes w końcu uniósł się powoli, zebrał językiem z zębów krew, ale jeszcze wcześniej przecisnął ją przez szczeliny między zębami, nie zrywając kontaktu wzrokowego z Percivalem. Uśmiechnął się potem, aż poza czerwienią w jego ustach nie było widać nic więcej i dopiero wtedy splunął w bok gęstą, ciemną masą krwi.
Pojedynek V
Zaklecie: Protego Obrona: 5 i 5 Koncentracja: - czy odnosi skutek?: NIE
Obecność mężczyzny, rzekomego Johna dosyć mnie zdziwiła, w końcu w piwnicy pod posągiem miała na nas czekać ciemnowłosa dziewczyna, no ale... Może faktycznie wypadło jej coś ważnego?, przeszło mi przez myśl. Mimo to zarówno imię dziewczyny jak i teraźniejszego towarzysza podróży nie brzmiało przynajmniej dla mnie zbyt hiszpańsko, ale jakoś wolałam przymknąć na to oko. Słysząc o zadaniach uniosłam lekko brwi. To były te dwa zadania? Przyprowadzenie Letty i jakiś świstoklik? Śmieszne. Bez zbędnych narzekań chwyciłam kamień, by po chwili znaleźć się... - Zaraz, to Londyn?! - rzuciłam zaskoczona, rozglądając się po szarej, opustoszałej uliczce. Na to przynajmniej wskazywały wszystkie znaki na niebie i ziemi - chociażby kropiący, nieprzyjemny deszcz. - Letta, masz może pojęcie, w jakiej części miasta się znajdujemy?
W nie za ciekawej sytuacji się znalazła. Obcy facet proponował jej podróż świstoklikiem z punktu A do nieokreślonego punktu B. Spojrzała na Vulpes, jej chyba cała ta sytuacja nie przeszkadzała bo bez problemu chwyciła za kamień i zniknęła. Tak więc i Letta poszła w jej ślady bo na pewno ostatnim czego mogła chcieć było zostać tam sama. Znalazła się na ulicy i westchnęła na widok kropiącego deszczu. - Wspaniale! - rzuciła z ironią - Hm.... nie, nie mam pojęcia
Gdyby mogła, nie zapuszczałaby się nigdy więcej na Nokturn, ale wciąż tak słabo znała Londyn i Pokątną, że nawet nie wiedziała, gdzie zaczyna się ta niebezpieczna część czarodziejskiego świata. Pierwszy raz pokierował ją tu jakiś mężczyzna, gdy spytała o najbliższego jubilera. Sądziła, że to będzie sklep jakich wiele, a okazało się, że nim tu dotarła, spotkała jakąś starszą kobietę, która prosiła o pieniądze. Jak na ironię, teraz, gdy zawędrowała na wąską uliczkę z pomniejszymi lokalami (większość to pewnie tanie mieszkania), znowu zobaczyła tę samą żebraczkę! Już wiedziała, że nie wróży jej to niczego dobrego, dlatego gdy szukała monety, robiła to z deka roztrzęsionymi dłońmi. Chciała zrobić to jak najszybciej, wręczyć kobiecie sykla, który dostała od tajemniczego korespondenta, ale jak na złość nie mogła go znaleźć. Może to dlatego, że stała się jednocześnie ogarniać spojrzeniem skrzyżowanie dwóch alejek? Obok jej głowy przeleciało zaklęcie oślepiające u uderzyło w poplamiony krwią mur. Candy dziękowała swoim pamięci i uwadze. Miała świadomość, jak mogło się to skończyć. A właśnie znalazła ten przeklęty sykiel! Wrzuciłaby go najchętniej do sakiewki, ale wtedy poleciało w jej stronę kolejne zaklęcie i gdyby nie rzuciła się w druga stronę, zapewne oberwałaby Drętwotą (albo czymś gorszym) i nie ruszyła się stąd przez dłuższy czas. Niestety moneta potoczyła się wprost pod nogi atakującego mężczyzny. Hiszpanka, chyba wyłącznie z sentymentu, chciała odzyskać zgubę, więc wyciągnęła różdżkę i rzuciła w kierunku napastnika ogniste zaklęcie, jednak ten odbił je tak sprawnie, że to Candy musiała bronić się Protego. Rzuciła jeszcze zaklęcie, które sprawiło, że dookoła zaczęła pojawiać się mgła (jak dobrze, że nie brakowało w powietrzu wody), a potem pomknęła w mniejszą uliczkę naprzeciwko. Nie oglądała się za siebie. Dobiegła prawie do samego końca i dopiero teraz zorientowała się, że jest to ślepy zaułek. Chciała się odwrócić i sprawdzić, czy ktoś jej nie ściga, ale… nie mogła. Poczuła, jak czubek różdżki dotyka jej karku, a ktoś za nią stoi stanowczo za blisko. Zacisnęła palce na różdżce, ale nacisk na szyi sprawił, że od razu zrozumiała, o co chodzi. Rozluźniła uścisk prawie całkowicie, ale wciąż nie wypuszczała różdżki. Bez niej byłaby całkowicie bezbronna. – Puszczaj – usłyszała przy uchu. Była niemal pewna, że mężczyzna za nią uśmiecha się paskudnie. Jeszcze zagroził jej Cruciatusem. Przygryzła wargę, jednak nie poddała się tak łatwo. Prawie udało jej się rzucić niewerbalnie zaklęcie paraliżujące, ale mężczyzna wyczuł ruch jej łokcia i wygiął go tak, że dziewczyna krzyknęła i wypuściła różdżkę pod samą ścianę.
Niebo płakało tej nocy. Strugi deszczu uderzały o okna, dachy i chodniki, jednostajny cichy lament, opłakujący wszystko to, co się wydarzyło i to, co jeszcze miało się wydarzyć. Ale w tamtej chwili nie myślałem o przeszłości ani o przyszłości. Prawdę mówiąc, za bardzo wcale nie myślałem. Gruba warstwa chmur chroniła mnie przed oskarżycielskimi spojrzeniami gwiazd - w zupełności wystarczyło mi to, które posłała mi recepcjonistka Zgarbionego Ogra (jednego z nielicznych czarodziejskich hotelików wynajmujących pokoje na godziny), gdy wychodziłem. Zatrzasnąłem za sobą drzwi, trochę głośniej niż zamierzałem. Kamienny ościeże tymczasowo chroniło mnie przed deszczem. Naciągnąłem kaptur na głowę i odpaliłem papierosa. Nocne, chłodne powietrze zmieszane z tytoniowym dymem przyniosło mi dziwną ulgę. Moje zmysły nadal były trochę przytępione. Zdawałem sobie sprawę, że błogie działanie narkotyku słabło i lada chwila będę musiał zmierzyć się z brutalnością rzeczywistości, kiedy rozpocznie się zjazd. Odpędziłem od siebie tę myśl i ruszyłem w kierunku Pokątnej, by użyć kominka w Dziurawym Kotle i jak najszybciej znaleźć się w domu. Śmiertelny nokturn wydawał się tej nocy jeszcze bardziej śmiertelny niż zazwyczaj - w najbardziej z dosłownym ze znaczeń - po prostu ział pustką. Nic dziwnego zresztą, było grubo po północy i każdy, kto ryzykowałby zapuszczanie się tutaj o tej porze musiałby być, a) szalony bądź b) uwikłany w coś bardzo niezgodnego z prawem. W tym wypadku oba czynniki można było wziąć pod uwagę. Doszedłem do skrzyżowania, z którego spokojnie mogłem trafić na Pokątną, gdy z jednej z pobocznych, wąskich uliczek wyszła zgarbiona staruszka, na której twarzy malował się przewrotny uśmiech. Naszło mnie dziwne uczucie, jakby wzdrygnięcie, tylko, że wewnątrz - zły omen, ten uśmiech miał na sobie wypisane kłopoty… - odrzuciłem paranoidalne myśli i zwaliłem je na działanie narkotyku, jednakże odprowadziłem staruszkę wzrokiem, aż zniknęła za rogiem następnej przecznicy. I wtedy do moich uszu dotarł odgłos walki. Dochodził dokładnie z tej samej alejki, z której wyłoniła się żebraczka. Rozsądek podpowiadał mi, idź do domu, ale w narkotykowym przytępieniu, a może z ciekawości, ruszyłem w jedynym kierunku, w którym nie powinienem pójść, w głąb ciemności uliczki, z której doszły mnie podejrzane odgłosy. Nie było tu żadnych latarni, jedynie światła miasta, odbijające się od nieba tworzyły czerwono-pomarańczową łunę. Alejka zakręcała ostro, więc nie miałem pojęcia co zastanę przed sobą. Zwolniłem i włożyłem rękę do kieszeni, zaciskając ją na różdżce. Powoli wysunąłem się za zakręt by znaleźć się w ślepym zaułku. Ne jego końcu dwa ciemne kształty siłowały się pod ścianą, z tej odległości nie potrafiłem określić ich tożsamości. Stałem bez ruchu, bezczynnie obserwując. Otępiałe neurony powoli transportowały informacje, a ja nie mogłem zdecydować czy to, co widzę, bardziej mnie przeraża, czy fascynuje. Nagle powietrze przerwał dziewczęcy krzyk, który przedarł się do mojej świadomości i dokopał się do pozostałości z dawno zapomnianych pokładów moralności. Pod wpływem impulsu, wyciągnąłem różdżkę przed siebie i wymamrotałem: Expelliarmus! Zaklęcie chybiło celu i zamiast w napastnika, trafiło gdzieś pomiędzy nogi obu postaci, zwalając je z nóg.
Była głupia, szalona i… uwikłana w cos nielegalnego? Gdyby tylko nakrył ją tu ktoś dorosły, na pewno dostałaby porządną reprymendę. Słyszała także, że za same kontakty z czarna magią wywalają ze szkoły, ale w to wątpiła – ostatnia lekcja mugoloznawstwa była tego dobrym przykładem. Jednak nieważne, co tu robiła i jak to się stało, że zawędrowała w tak podejrzaną uliczkę. W tej chwili najważniejsze i najistotniejsze było to, jakie są konsekwencje pojawienia się tutaj. To już drugi raz, kiedy wpakowała się w jakieś bagno na Nokturnie! Nie uczyła się na błędach. O ile ostatnio skończyła przerażona u jubilera, tak teraz stała sztywno i przełykała z trudem ślinę. Przygryzła do krwi wargę, aby powstrzymać się przed jękiem bólu. Czyżby ten facet złamał jej rękę?! W tej chwili nie mogła nawet ruszyć palcami, ale nie wiedziała, czy z powodu faktycznego urazu, czy bólu, którego tak bardzo się obawiała. Bark wciąż miała wygięty w niewygodnej pozycji, ale jednak nie nienaturalnej. Była w tak niekomfortowej, przytłaczającej i przerażającej sytuacji, że chociaż próbowała, nie potrafiła wymyślić sposobu na ucieczkę. Uleciały jej z głowy wszystkie zaklęcia, które mogłyby się przydać, a nie przywykła do noszenia przy sobie fiolek z eliksirami czy magicznych roślin. Oprócz różdżki nie zabrała nic (a tłuczek mógłby okazać się wybawicielem), co mogłaby wykorzystać, więc pozostała jej dyskusja z napastnikiem. Ale zanim się za nią zabrała – że też jeszcze jej nie zabili (być może to była krótsza chwila niż jej się wydawało) – mężczyzna za nią gwałtownie się poruszył popychając Candy na ścianę. Uderzyła o nią policzkiem. Nie czuła bólu z powodu kłębiących się w niej emocji. Pewnie dopiero @Eerie Westling powie jej, co się stało. Zdezorientowana, zobaczyła jedynie, jak napastnik sięga po różdżkę i atakuje tego, kto rzucił w ich kierunku zaklęcie. Candy nie była pewna, czy chłopak, który próbował rzucał Expelliarmus, jest po jej stronie, ale wiedziała, że musi zaryzykować. Upadła na kamienne podłoże i gdy wsparła się prawym ramieniem o ścianę, musiała przygryźć mocniej wargę, aby stłumić jęk. Złapała się za bolącą rękę i po dwóch oddechach pochyliła się jeszcze niżej, żeby odnaleźć różdżkę. Szukała na oślep, jedną ręką (drugą nie była w stanie ruszyć). Nie patrzyła na ulicę, obserwowała mężczyznę, który ją zaatakował. Była bliżej, więc gdy tylko zobaczyła uśmiech na jego twarzy, wiedziała, że kolejne zaklęcie nie będzie najprzyjemniejsze. Przerwała na chwilę szukanie i krzyknęła: – Uważaj! – Zakasłała. Ze zdenerwowania zaschło jej w gardle. Mężczyzna spojrzał na nią, co znaczyło, że udało jej się go rozproszyć. W tym samym momencie Candy ujrzała swoją dębową różdżkę wetkniętą w szparę pomiędzy kamieniem a ścianą. W pospiechu, drżącymi palcami, zaczęła ją wydłubywać. Lewą ręką było to prawie niemożliwe, więc wbrew zdrowemu rozsądkowi wyprostowała z sykiem drugą rękę i chociaż nie do końca poruszała palcami, udało jej się sięgnąć różdżki. Zdecydowała, że skoro i tak ledwo wytrzymuje z bólu, postara się rzucić chociaż jedno zaklęcie. – Subjugatio – szepnęła. Samo zaklęcie było dość słabe, a z powodu obolałej ręki nie do końca dobrze wykonane, ale biorąc pod uwagę odległość dzielącą ją od napastnika, mogło zadziałać.
Zawsze zazdrościłem osobom, które potrafiły działać zdecydowanie w nieoczekiwanych sytuacjach. Wszystko działo się tak szybko, a ja nie miałem bladego pojęcia, co robić. Mężczyzna w ciągu ułamka sekundy pozbierał się z ziemi i posłał w moją stronę snop czerwonych iskier. Nawet nie próbowałem odparować zaklęcia. Ukryłem się z powrotem za zakręt. Klasyczny ślizgoński ruch. Głęboki oddech, moje myśli pędziły jak szalone; tak naprawdę to rozpaczliwie pragnąłem uciec, uciec z tego miejsca, z tej sytuacji, w której w ogóle nie powinienem był się znaleźć. Ale jakieś obce poczucie moralności nie pozwoliło mi zdezerterować. Wyskoczyłem zza zakrętu i posłałem w stronę napastnika drętwotę. Traf chciał, że w tym samym czasie, dziewczyna odwróciła jego uwagę, a z jej różdżki wystrzeliło kilka płomieni. Jednakże skutek obu zaklęć był raczej odwrotny do zamierzanego, z pewnością zadaliśmy mu spory ból, ale drętwota była zbyt słaba, by go rozbroić, a ogień jedynie go rozwścieczył. Wydał z siebie pełen furii krzyk i rzucił zaklęcie, którego nigdy wcześniej nie słyszałem, ale jego siły była potężna. Fala uderzeniowa zatrzęsła alejką, zwalając mnie z nóg i ciskając moją głową o beton. Różdżka wypadła mi z ręki i potoczyła się po chodniku. Dodatkowo coś ostrego wbijało mi się w udo i o ironio, to mnie uratowało. Prostytucja nie należała do najbezpieczniejszych z zawodów, więc zawsze nosiłem przy sobie szklaną ampułkę w skórzanej sakiewce. Była ona pełna czarnej substancji, którą zareklamowała mi pewna bardzo stara, jednooka czarownica, jako najlepszy środek na samoobronę. Na czarną godzinę - ah wybiła właśnie teraz. Włożyłem rękę do kieszeni i wyłuskałem ampułkę ze skóry, którą była owinięta. Powolnym ruchem wysunąłem dłoń ze spodni, by być gotowym do rzutu. Mężczyzna szedł w moją stronę, uśmiechał się - tym sadystycznym uśmiechem, który jeży Ci włosy na całym ciele i każe się bać o własne życie. Był coraz bliżej, unosił różdżkę: - Cru… - rozpoczął i wtedy, z całym sił cisnąłem w niego zawartością dłoni. Szkło rozbiło się w milion kawałeczków, a ciecz niczym na magnes, przylgnęła do jego twarzy parząc niczym kwas. Gardło rozdarł mu przeraźliwy wrzask, po czym upadł na ziemię nieprzytomny. - Shit. - wyszeptałem w osłupieniu, spoglądając wewnątrz jamy ustnej napastnika na zęby zaciśnięte w dziwnym grymasie - jego usta i prawy policzek został całkowicie wyżarte przez kwas.
Nie pojawiałam się w takich miejscach jak to - byłam spryciulą, ale w gruncie rzeczy charakteryzowała mnie dość wątła sylwetka i niewinna buzia co raczej sprawiało, że nie bywałam w tego typu lokacjach. Gdy nie muzykowałam, ani nie latałam na miotle - zgodnie z rodzinną tradycją przyrządzałam eliksiry. Większość zakupów dotyczących eliksirów robił mi Dorien, jednakże nie mogłam go poprosić o kupowanie czegoś nielegalnego - trudno ukryć, że w jego mniemaniu byłam bardzo grzeczną dziewczynką i średnio chciałam zmieniać tę opinię, bo w moim mniemaniu była ona dość wygodna. Teleportowałam się z Hogsmeade na Pokątną, a na Nokturn dostałam się niemal bez problemu, chociaż trudno ukryć, że serce biło mi dość szybko i czułam się tak jakby ktoś mnie obserwował. Mimo wszystko dość szybko zrobiłam wszystkie potrzebne zakupy, chociaż musiałam użyć całego mojego uroku osobistego, żeby sprzedawca nie wyrzucił mnie ze sklepu. Po wszystkim dość zestresowana poszłam w ustronny zaułek i wyciągnęłam z torby paczkę Słodkich Pufków, po czym odpaliłam jednego z nich i delektując się wonią uspokajającego dymu oparłam się o ścianę. Byłam głupia, tak piekielnie głupia. W tak podejrzanej okolicy nie dość, że byłam sama to jeszcze nie zachowałam ostrożności. Byłam tak skupiona na paleniu papierosa, że nie dostrzegłam, że w zaułku znajduję się również wysoki mężczyzna. Dopiero gdy facet podszedł do mnie i przycisnął mnie do ściany zrozumiałam w jak wielkie tarapaty wpadłam. Próbowałam się wymsknąć, ale na próżno - mężczyzna był potęzny i silny, a na dodatek przypadkiem opuściłam różdżkę. Zaczęłam krzyczeć, a facet zatkał mi usta dłonią śmiejąc się zimno: - Cichutko piękniutka.