Jedna z wielu uliczek Śmiertelnego Nokturnu, która prowadzi donikąd. Przylega do niej kilka pomniejszych sklepików, ale na samym końcu znajdziemy jedynie wysoki, kamienny mur, odgradzający przejście. Ściany są poplamione krwią, a w nikłym świetle pojedynczej latarni ciężko jest określić czy jest ona świeża czy już od dawna zakrzepła. Warto uważać, gdy zapuszczamy się w te tereny, gdyż dość często możemy natknąć się na podejrzanych typów, którzy tylko czekają na to, aby ograbić nas z galeonów, bądź zdrowia czy godności.
______________________
Autor
Wiadomość
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Dzisiaj lepiej było nie denerwować Shawna. Wystarczyło tylko trochę go dzisiaj docisnąć, a wybuchnie na pewno. Co spowodowało taki stan? Można zwalić to na brak papierosów, na gorszy dzień w pracy, albo że miał wybrednego klienta - scenariuszy jest wiele, lecz żaden trafny. Shawn po prostu dziś był bardzo niestabilny emocjonalnie, wybuchał z byle powodu. Każdy miał taki dzień, prawda? Dlatego co go poprowadziło, że doszedł na ślepy zaułek na Nokturnie? Pierwszy raz pomylił drogi? Chyba tak. Myślał o niebieskich migdałach, akurat pomyślał o Padmie. Niewiadomo czemu to wspomnienie go zasmuciło, można było powiedzieć, że tęsknił za nią, a rzadko się tak działo w jego przypadku. Gdy doszedł do ściany, która kończyła ulicę nie wiadomo co zdziwiło go bardziej - widok mężczyzny, który chce dobrać się do dziecka czy to że pomylił ulicę. Zdenerwowany tym drugim faktem nawet zainteresował się incydentem przed nim. Podszedł jeszcze dwa kroki bezszelestnie i go aż kurwica wzięła gdy jego podejrzenia się ziściły, że to było jeszcze dziecko, może uczeń Hogwartu. Shawn szybko wyjął różdżkę i bez słowa, niewerbalnie rzucił na mężczyznę Diripenda Ova. Następnie jedynie co zobaczył to żółtawy promień i przeraźliwy krzyk mężczyzny. Lecz na tym Shawn nie skończył. Przeklinając pod nosem podszedł i kopnął go jeszcze raz tam i potem jeszcze w twarz. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że jest tu jeszcze jedna osoba, która liczyła na wybawienie. Odwrócił się do dziewczyny i przyglądnął się jej. Chyba jej nic nie było. - Nic ci nie jest? - Shawn lekko dyszał, pot leciał mu z czoła, lecz nie odwracał wzroku, cały czas patrzył na dziewczynę w ręce trzymając wciąż różdżkę gotów by ingerować w sprawie upadłego kolegi.
Na próżno płakałam się i krzyczała wyrywając się. Mężczyzna rozpiął moją koszulę, byłam już niemal pewna, że weźmie to po co przyszedł, gdy nagle rozbłysło żółte światło i mój oprawca nagle opadł na ziemię krzycząc z bólu. Próbując opanować rozszalały oddech spojrzałam na mojego wybawiciela, który kończyć unieruchamianie zboczeńca rozkwaszaniem mu twarzy. Dopiero gdy mężczyzna na mnie spojrzał uświadomiłam sobie, że jego twarz jest mi znana - był on asystentem nauczyciela zaklęć. Kurwa mać. Oczywiście, bardzo cieszyłam się, że że Reed uratował mnie przed zostaniem ofiarą zboczeńca, ale teraz bałam się, że doniesie na mnie - zdecydowanie nie powinno mnie tutaj być, Nokturn nie był odpowiednim miejscem dla uczennicy, tym bardziej dla atrakcyjnej uczennicy. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że facet zadaje mi pytanie. Nie za bardzo wiedziałam jak się do niego zwrócić - był wprawdzie młody, ale kojarzył mi się ze szkołą, więc nie miałam pojęcia czy powiedzieć do niego na "Ty" czy użyć formy grzecznościowej, więc w końcu rzuciłam bezosobowo: - Nic mi nie jest. Dotarło do mnie, że oprawca rozpiął mi koszulę i stałam przed mężczyzną z bielizną na wierzchu - opuściłam wzrok zawstydzona (chociaż na coś trudno było doprowadzić mnie do takiego stanu) i pośpiesznie pozapinałam każdy guziczek, po czym pochyliłam się by wziąć z ziemi moją torbę, papierosy i różdżkę. Próbowałam się uspokoić, ale byłam roztrzęsiona i wciąż jeszcze trochę płakałam. - Dziękuję - szepnęłam za wszelką cenę tłumiąc łzy. Nie byłam w stanie powiedzieć nic więcej, a nawet spojrzeć na mojego wybawcę. Miałam ochotę się do niego przytulić, chociaż nie zamierzałam tego zrobić - wiedziałam, że to nie jest dobry pomysł, a moja sytuacja utwierdzała mnie w przekonaniu, że najrozsądniej byłoby powoli opuścić to miejsce.
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Shawn krótko pracował w Hogwarcie, tak więc trudno mu było spamiętać każdego ucznia, mimo że nie było ich tak dużo jak wiele lat temu. Teraz natomiast przyglądał się dziewczynie ciekawym wzrokiem i gdy ta zapinając guziki powiedziała, że nic jej nie jest, schował różdżkę i jeszcze raz spojrzał na mężczyzne. Reed zaczął się uspokajać, przy dość mocnym akcie przemocy wobec napastnika ulotniły się złe emocje Shawna. Czuł się teraz luźniej i wolniej. Podszedł do dziewczyny, schylił się trochę i spojrzał na jej twarz, a następnie głęboko w jej oczy, jakby chciał w nich wyczytać wszystkie jej tajemnice, jakby były one tam napisane i otwarte dla niego. Był to na pewno wzrok uciążliwy dla dziewczyny, ale Shawn nie zwracał na to uwagi. Otarł delikatnie jej łzy i szepnął cicho: - Skoro utwierdzasz mnie, że nic ci nie jest to nie płacz, dobrze? - Shawn wysilił się nawet na lekki uśmiech, którym obdarzył Vivien. Nie myślał teraz w ogóle, że jej tu w ogóle nie powinno być - jakby miał się już przejmować to już bardziej tym, że dziewczyna widziała jak Shawn robi z narządów rozrodczych mężczyzny jajecznice. I jeszcze brutalnie dorzuca od siebie kopniakiem, a Reed przecież niedawno zaczął pracę w szkole, gdyby się to rozeszło, on i ona mieliby spore kłopoty. Widząc, że dziewczyna drży, mężczyzna ściągnął płaszcz i okrył nim blondynkę. Jemu nie było tak zimno jak jej, a także nie chcieli go przed chwilą zgwałcić. Płaszcz przyda jej się bardziej niż jemu. - Niedaleko mam sklep, mogę cię tam przenocować, napijesz się herbaty, co ty na to? - Spojrzał jej w oczy i jeszcze raz odwrócił się na mężczyznę, żeby ocenić jego stan. Ten tylko cicho pojękiwał, lecz nie poruszał się. Można było ujrzeć dużą, szkarłatną plamę na jego ubraniach w okolicach krocza. Shawn uśmiechnął się w duchu, widząc to. Już nikogo chuju nie zgwałcisz. - Jeszcze pomyślał i przeniósł wzrok na blondynkę. Teraz go zastanawiało co innego. - Co tutaj robisz? Bez obstawy taka ładna bużka nie powinna się tu panoszyć. Widzisz jak to się zwykle kończy. Ale mogło być gorzej, ten mały pizdokleszcz chyba zapomniał, że żyjemy w świecie gdzie ludzie czarują. A jak chcesz tutaj coś kupować to idź do mnie... - tu się uśmiechnął lekko i dopowiedział - wiesz gdzie mnie znaleźć. Cofnął się o krok i spojrzał na dziewczynę ocenić jej stan. Z tego podenerwowania źle pozapinała guziki, dlatego Shawn przybliżył się znowu i zaczął powoli odpinać je i zapinać poprawnie, nie utrzymując kontaktu, tylko patrząc na guziki. Po wykonaniu roboty poklepał ją lekko po ramieniu i zapytał: - No to co, idziemy? Mnie nie musisz się bać, nie gwałce uczennic Hogwartu. - Po chwili ciszy zmarszczył czoło i jeszcze dodał -ogólnie nie gwałce. Zanim jeszcze poszli (albo nie, w zależności od odpowiedzi pani Viv), Shawn wyjął jeszcze różdżkę i wycelował w mężczyznę po to, aby za chwilę go unieść w powietrzu i by owe bezwładne ciało poleciało, obijając się lekko o ścianę i upadając na ziemie z cichym jękiem. Gdyby Shawn byłby sam, gwałciciel skończyłby dużo gorzej, ale wolał nie ryzykować przy uczennicy.
Zgodnie z prośbą mężczyzny starałam się za wszelką cenę uspokoić - łzy były skutkiem roztrzęsienia, a nie jakiegoś uszczerbku na zdrowiu, nie chciałam go jednak bardziej martwić. Facet uratował mi życie, a na dodatek wyraźnie się o mnie martwił - czułam się z tym dość nietypowo: zazwyczaj byłam bardzo samodzielna i nawet bracia, z którymi byłam bardzo blisko nieszczególnie się mną opiekowali - jedyną osobą która dbała o to by nie spadł mi włos z głowy był Ray. Nie uważałam, żeby nocowanie tutaj było dobrym pomysłem, ale w gruncie rzeczy po tych wszystkich zdarzeniach dzisiejszego dnia filiżanka herbaty zdecydowanie by mi nie zaszkodziła, więc ochoczo przytaknęłam głową otulając się jego płaszczem. Może nie powinnam mu ufać, skoro miał Sklep w Nokturnie, ale po pierwsze zatrudniali go w Hogwarcie, więc raczej nie był jakimś totalnie niesprawdzonym typem, a po drugie przed chwilą uratował mi życie - gdyby miał wobec mnie złe zamiary raczej by tak nie postępował. Na moment zawiesiłam wzrok na bezwładnym ciele mojego oprawcy, lecz krwawa plama na jego kroczu szybko sprawiła, że odwróciłam spojrzenie - naprawdę nie chciałam wiedzieć co mu się stało, chociaż bez problemu mogłam domyślić się, że zaklęcie, którego użył mój obrońca było czarnomagiczne - chociaż moja najbliższa rodzina nie parała się tego typu rzeczami, to wśród moich dalszych znajomych, ale również w innych odnogach Dearów był osoby związane z czarną magią, dlatego chociaż sama nie miałam zbyt wiele pojęcia o tej dziedzinie magii, nie było to dla mnie nic szokującego. Parsknęłam cichym śmiechem, gdy mężczyzna użył słowa "pizdokleszcz" i po chwili wahania niezbyt chętnie wyjaśniła powody mojej bytności w tak mrocznym miejscu. - Kupowanie nielegalnych składników do eliksirów na Nokturnie jest łatwiejsze i znacznie tańsze niż szukanie pośredników w Hogsmeade - rzuciłam rzeczowo nie chcąc zdradzać mężczyźnie zbyt wiele. Zrobiło się na moment niezręcznie gdy nieznajomy podszedł do mnie i zaczął rozpinać guziki od mojej koszuli by zapiąć je dobrze. Mimowolnie się zarumieniłam - chociaż w stosunku do chłopców zdecydowanie nie byłam nieśmiałą istotką to ta sytuacja odrobinę mnie przerastała - mężczyzna był ode mnie dość sporo starszy, a w ciągu kilkunastu minut zdążył uratować mi życie, dać swój płaszcz, otrzeć łzy, nazwać mnie ładną i dobrać się do mojej koszuli. Weź się w garść Vivien - pomyślałam i podążyłam za nim w stronę jego sklepu.
Błądził. Z a b a w n e - nie miał pojęcia, dlaczego. A przecież, jednak, powinien - zanurzając się w ciemność zasianą wręcz jednolicie gęsto w klaustrofobicznych alejkach Śmiertelnego Nokturnu, mieć wyłuskany, przyświecający cel niebezpiecznej wycieczki. Z jakiego powodu znalazłeś się w owym miejscu, Danielu? Sentyment do czarnej magii? Plotki, które zdołałeś usłyszeć o czarodzieju - nadchodzące w twój odbiór dźwięków spontanicznym przypadkiem, w luźnej rozmowie - który potrafił rzucać bez stosowania różdżki zaklęcia? Zwykła, nieposkromiona ciekawość? Żałosna głupota? Echo kroków w obecnej ciszy roznosiło się wzdłuż korytarza, między kształtami posępnych, zaniedbanych kamienic; zapach stęchlizny, zawilgoconych murów wdzierał się nieprzyjemnie w nozdrza. Dookoła - nie było nagle nikogo. Kierował się, przecież, wyłącznie swoją niewiedzą; nie bywał tutaj wystarczająco często, aby bezproblemowo odszukać drogę w odgórnie zamierzonym kierunku. Dotarł - gdzie? - sam nie miał najmniejszego pojęcia. Ślepy zaułek przywitał go, rechocząc z uświadomieniem w czaszce dosadnym, pełnym ironii śmiechem. Zatrzymał się; dalsze kroki nie miały już najmniejszego sensu, wymowność ściany świadczyła o konieczności zawrócenia oraz odnalezienia właściwej drogi. Zamrugał, jak gdyby pragnąc tym najdrobniejszym działaniem rozproszyć choć trochę półmrok; swym zamaszystym ruchem odgarniających zszarzenie powiek. Jego spojrzenie momentalnie osiadło, skupione, wyrwane jakby z letargu. Jeden szczegół wysunął się, wcześniej mętny i pominięty- przyłożył opuszki bliżej; cegły były niezwykle zimne, jakby zroszone warstewką omal nie zamarzniętej wody. Karmazynowy ślad. Krew? Jak świeża?
Szliście wzdłuż ulicy Świętego Nokturnu. Pogrążeni w rozmowie w pierwszej chwili nie usłyszeliście hałasu dobiegającego z ślepego zaułka. Był środek dnia i chociaż ulica ta nie była tak głośna jak Pokątna, czy prawdę mówiąc jakakolwiek inna bardziej zatłoczona alejka, to sporo osób rozmawiało, kręciło się, zachodziło do sklepów. Łatwo było zagłuszyć podejrzane odgłosy. W takim miejscu jak to zawsze trzeba było mieć się na baczności. Ciężko było dostrzec trafić tu na dziecko. Chyba, że jakieś zagubione, niesforne, które na chwilę uciekło rodzicom. Takie przypadki niestety się zdarzały i bardzo różnie się to kończyło. Kiedy przechodziliście tuż obok ślepego zaułka zorientowaliście się, że słyszycie dziewczęcy, przerażony pisk. Trzeba było szybko interweniować. Jak się okazało kiedy weszliście w zaułek trochę głębiej, faktycznie była tam na oko dziesięcioletnia dziewczynka i mężczyzna, który aktualnie mierzył w nią różdżką. Już przymierzał się do rzucenia drętwoty na dziecko, kiedy usłyszał za sobą szelest, jakim były wasze kroki.
@Lysander S. Zakrzewski. Tobie przyjdzie zająć się dziewczynką, która widząc was i korzystając z nieuwagi oprawcy natychmiast do ciebie podbiega. 1-2: Udaje ci się wyciągnąć małą z zaułka na główną ulicę. Na szczęście już po kilku minutach pojawia się przy tobie jej mama i bez przerwy dziękuje ci, że pomogłeś jej córeczce. W ramach wdzięczności wkłada ci w rękę 30 galeonów i nawet jeżeli nie chcesz przyjąć pieniędzy, nie jest dane ci ich oddać, ponieważ kobieta nie znosząc sprzeciwu zabiera dziecko i już po chwili się teleportuje. Odnotuj zysk w odpowiednim temacie! 3-4: Dziewczynka wymiotuje ze stresu. Niestety, ale prosto na ciebie. Trudno jej się dziwić, przed chwilą stanęła w oko w oko z prawdziwym zagrożeniem, a ludzie różnie reagują na strach, szczególnie tak silny. Na szczęście po chwili czuje się trochę lepiej i dziękuje ci za pomoc. Udaje ci się znaleźć jej rodziców, a mała ostatecznie jest cała i zdrowa. 5-6: Wtula się w ciebie mocno i nie zamierza nigdzie ruszać. Odmawia powrotu na ulice i poszukania rodziców. Ciężko przekonać ją do zmiany zdania, jest zestresowana i tuli się tylko do ciebie w przerażeniu. W końcu jednak jej rodzice sami ją znajdują i oddychają z ulgą. Mimo to mała nadal nie chce cię zostawić i odmawia powrotu z rodzicami. W końcu ulega, ale wręcza ci jedną część lusterka dwukierunkowego i każe ci obiecać, że będziesz do niej czasem zaglądał. Pamiętaj zgłosić się po przedmiot do kuferka.
@Cassian Therrathiél. Kiedy twój znajomy zajmuje się dziewczynką, tobie przyszło aresztować napastnika. 1-2: Zanim w ogóle uda ci się wycelować różdżką w przeciwnika, zostajesz trafiony zaklęciem Insania Amentia. To uniemożliwia ci jakiekolwiek działania. Na szczęście w pobliżu pojawił się jeszcze jeden auror, który opanował sytuację. Jednak ciebie czekają teraz ciężkie dwie doby. Dokładnie tyle będziesz odczuwał efekt zaklęcia, które powoduje obłąkanie. Musisz napisać przynajmniej jeden post w szpitalu. 3-4: Byłeś gotowy za rzucenie Drętwoty, jednak nie zdążyłeś. Mężczyzna naprawdę szybko odbiegł i się teleportował. Po drodze jednak spadł mu portfel. W środku było 30 galeonów, możesz je zachować! Odnotuj zysk w odpowiednim temacie. 5-6: Próbował rzucić na ciebie Drętwotę, jednak sprawnie odbiłeś zaklęcie i to on padł na ziemię sztywno. Udaje ci się go aresztować i stąd zabrać. Ten refleks był naprawdę godny podziwu, poradziłeś sobie z mężczyzną bez problemu. Zdobywasz 1 punkt z zaklęć. Nie zapomnij upomnieć się o niego do kuferka.
Wśród aurorów panuje opinia, że do jednych z najgorszych rzeczy jakie mogą zdarzyć się podczas interwencji to dostanie do grupy nowego. Młodszy auror z półrocznym stażem nie jest tragedią, jednak zupełny świeżak jest uważany za kulę przy nodze. Osobiście raczej nie zgadzam się z tą opinią, bo choć wielokrotnie trafiały mi się ciemajdy, to zazwyczaj początkujący aurorzy przykładają się do pracy zdecydowanie bardziej niż ich starsi, znudzeni koledzy. Lysander, posiadacz dwóch dziwnych, świszczących nazwisk do dnia dzisiejszego był mi niemal zupełnie obcy. Znam go głównie z opowieści Vivien, która narzeka na jego grę w Quidditcha oraz wspominek szefa, który bezustannie powtarza, że jest tak nadęty jak jego ojciec, wyjątkowo utalentowany ambasador, który mimo mugolskiego pochodzenia osiągnął wysoką pozycję w Ministerstwie. Po biurze nie krąży zbyt wiele plotek na temat Zakrzewskiego, oprócz tych dotyczących jego niepokojącego powodzenia u kobiet, ja jednak przypadkiem dostrzegam, że proste czynności magiczne wykonuje bez użycia różdżki. To bez wątpienia świadczy o jego talencie magicznym, więc wiadomość o pracy bardzo mnie cieszy, bo jestem niezmiernie ciekawy jego osoby. Tego dnia mamy patrolować Nokturn. Pojawiam się na miejscu dosłownie chwilę przed czasem i po kilku minutach zaczynam odczuwać irytację. Zakrzewski się spóźnia.
Tego dnia dostałem przydział do jednego z bardziej doświadczonych aurorów, niestety jednak przez całą masę papierów, które dojebał mi szef spóźniłem się na Nokturn - punktualność nie była moją zaletą, jednak byłem wściekły, bo podczas interwencji tego typu poślizg mógłby być śmiertelny. Tuż po teleportacji pośpiesznie odnalazłem wzrokiem mojego partnera i podążyłem w jego stronę. - Przepraszam za spóźnienie, szef przetrzymał mnie z papierami - rzuciłem wyciągając dłoń w stronę Therrathiela - Lysander Skarsgård-Zakrzewski Uważnie przyjrzałem się Cassianowi, którego dotychczas oglądałem głównie z daleka w biurze - był ode mnie kilka lat starszy, więc nie miałem szans poznać go w Hogwarcie, gdzie spędziłem tylko czasy studenckie. Był niewiele niższy ode mnie i obiektywnie rzecz ujmując bardzo męski - niewątpliwie pasował do Dearówny z którą według plotek był zaręczony, chociaż osobiście uważałem że szkoda faceta. - Mamy dzisiaj coś konkretnego? - zapytałem dyskretnie w międzyczasie rozglądając się po ulicy. Te okolice mimo upływu lat wciąż były bardzo podejrzane, a wyplenienie przestępczości w tej okolicy zapewne wymagałoby niemożebnym środków.
- Nie ma sprawy - rzucam starając się nie okazywać otwarcie irytacji mając świadomość, że szef faktycznie uwziął się na Zakrzewskiego. Odwzajemniam uścisk dłoni - Cassian Therrathiel. Po krótkim przyjrzeniu się jego postawie zaczynam rozumiem wzdychania koleżanek. Zakrzewski bez wątpienia wygląda na cwaniaczka i ma w sobie coś dziwnego, co faktycznie mogłoby mnie magnetyzować gdybym był kobietą. Na całe szczęście jestem facetem i mam tylko nadzieję, że chłopak okaże się tak utalentowany jak mi się zdaje. Nie obchodzi mnie jego pochodzenie, ani czy manipuluje uczuciami dziewcząt, bo jestem skupiony na pracy. - Tylko patrol - odpowiadam powoli ruszając wzdłuż ulicy i starając się rozmawiać na tyle naturalnie by nie przyciągać spojrzeń podejrzanych ludzi - Ale wiesz, tu zawsze coś się dzieje. Mówię to z przekonaniem, bo jestem zaangażowany w moją pracę, choć nigdy bym nie przyznał, że moja rodzina bierze tak aktywny udział w rozwoju nokturnowej przestępczości. - To prawda, że jesteś bezróżdżkowcem? - pytam prosto z mostu, przy okazji mierząc uważnie stojącą nieopodal staruszkę, która mruczy coś pod nosem. Dociera do mnie, że to obłęd, a nie czarna magia, więc podążam dalej.
Starałem się być uważnym i dokładnym obserwatorem, a przy okazji osobą pokorną - to drugie sprawiało mi wielki problem, wiedziałem jednak, że jako młody auror nie miałem tyle doświadczenia co Therrathiel i mogłem się od niego wiele nauczyć. Może nie w kwestii zaklęć, ale typowych dla aurorskich akcji czynności i też pewnej uważności, której w moim życiu zdecydowanie brakowało. Rozejrzałem się wokół i nie widząc nic niepokojącego szedłem dalej starając prowadzić się z mężczyzną jak normalniejszy, naturalny dialog. W takiej okolicy bycie podwójnym agentem nie było zbyt łatwe. - Prawda - odpowiadam zaskoczony, że posiadł taką wiedzę. Byłem na tyle początkujący, że choć ćwiczyłem naprawdę sporo to starałem się jednak nie obnosić z nowo nabytą umiejętnością w biurze - Skąd wiesz?
Ostatnio zmieniony przez Lysander S. Zakrzewski dnia Sob Wrz 22 2018, 14:24, w całości zmieniany 1 raz
Oprócz obserwowania otoczenia zwracam dużą uwagę na Zakrzewskiego i muszę przyznać, że na razie wszystko przebiega w porządku, chociaż może nie powinienem poddawać tego ocenie, skoro sytuacja nie jest zbyt poważna, jednak staram się dowiedzieć o współpracowniku na tyle dużo, by łatwiej było mi przewidzieć jego pewne zachowania. Zakrzewski nie wyrywa się do zbyt pochopnego działania, jest ostrożny i uważny. Mam nadzieję, ze dalej będzie tak samo. - Jesteś nowy, ludzie gadają w biurze - kłamię z naturalną lekkością, w sposób niemożliwy do wykrycia. Nie lubię przyznawać się ludziom, że jestem bacznym obserwatorem i często dostrzegam więcej niż inni. Gdybym powiedział Zakrzewskiemu prawdę, dałbym się zdemaskować. Wolę pozostać w cieniu i skupić się na pracy.
Spojrzałem na Cassiana lekko podejrzliwie, bo jakoś nie chciało mi się wierzyć, żeby ludzie poświęcali dużo czas na umiejętność z którą trochę się kryłem. Nie miałem jednak czasu na dłuższe zastanawianie się, gdyż przed nami dostrzegłem faceta handlującego drobiazgami na ulicy. Na sekundę odłączyłem się od Therrathiela, żeby sprawdzić czy wszystko gra. Po krótkim rekonesansie udało mi się przekonać, ze przedmioty sprzedawane przez faceta nie są raczej niebezpieczne, jednak mimo to wolałem upewnić się czy ma wszystkie zezwolenia. Jak się okazało - nie miał. Na całe szczęście nie był agresywny, więc wypisanie mandatu obyło się bez pomocy Cassiana. Po dłuższej chwili wróciłem do Therrathiela i zdecydowałem kontynuować się nasz wcześniejszy temat. - Właściwie to co jeszcze o mnie gadają?
Z uwagą obserwuje jak Zakrzewski sprawdza mężczyznę i daje mu mandat. Widzę, że jest uważny, waży każdy krok, a przy okazji zwraca uwagę na to czy facet nie chce go czasem zaatakować. Po dowiedzeniu się o tym jaką karę otrzymał, stwierdzam, że ja osobiście wypisałbym mu wyższy mandat, jednak nie zamierzam robić chłopakowi nauczek z tego tytułu. Jestem zdania, że młodzi aurorzy potrzebują czasu na to, żeby dojść do pewnych rzeczy sami, wyrobić sobie system moralny. Nie ma konieczności, żeby przejmowali go od nas. Właściwie nie dziwi mnie jego pytanie, ale nie chcę za bardzo wdawać się w szczegóły, więc decyduję się na bardzo lakoniczną odpowiedź. - Ludzie są zadowoleni, szef cię nie lubi, a dziewczyny do ciebie wzdychają - mówię, by po chwili parsknąć - Ale jestem pewien, ze to wszystko dałeś radę zauważyć sam.
Parsknąłem śmiechem słysząc niezwykle trafną uwagę Cassiana - żeby wywnioskować to wszystko nie trzeba było się wsłuchiwać w plotki, a jedynie raz czy dwa przejść się po biurze. - Nic nowego - parsknąłem, by po chwili mimowolnie dodać - Moja babka jest wilą, przywykłem. W sumie nie wiedziałam dlaczego ujawniłem mężczyźnie tę informację - w szkole wiedziało o tym sporo ludzi, ale raczej się z tym nie obnosiłem, jednak jakoś wyszło, że postanowiłem podzielić się z Therrathielem tą informacją. Miałem dopowiedzieć coś jeszcze, gdy nagle usłyszałem dziwny hałas. Uciszyłem Cassiana gestem i zapytałem: - Też to słyszałeś? Hałas przerodził się w dziecięcy pisk. Nie czekając na odpowiedź Therrathiela puściłem się biegiem w stronę dźwięku. Wiedziałem, że mężczyzna zaraz dołączy, dlatego nie wdawałem się w dyskusje - nie było czasu do stracenia.
Zaskakuje mnie wyznanie Zakrzewskiego, lecz po chwili do mnie dociera, że mogłem się domyślić. Jasne oczy, blond czupryna, uroda, oddziaływanie na kobiety i łatwość wchodzenia w konflikty bez wątpienia są oznakami pokrewieństwa mężczyzny w wilami. Nie udaje mi się jednak pociągnąć tego tematu, bo nagle Zakrzewski wszczyna alarm. Nie zastanawiając się zbyt wiele biegnę zanim. Mija kilka chwil, a my wpadamy w zaułek, gdzie dorosły mężczyzna celuje różdżką w na oko dziesięcioletnią dziewczynkę. Wykorzystując chwilę przewagi rzucam na mężczyznę niewerbalną Drętwotę. Pada bezwładnie na ziemię, a ja podchodzę do niego by zabrać się jego aresztowaniem. Pozbawiwszy go różdzki spoglądam kątem oka na Zakrzewskiego, który na szczęście od razu wpada na to, żeby zająć się dziewczynką. Nie przeszkadza, nie zadaje niepotrzebnych pytań, tylko pracuje i myśli. Cieszę się, że dostałem do roboty właśnie jego.
Therrathiel zajął się oprawcą tak szybko, że nawet nie zdążyłem nic zrobić - byłem jednak pod wielkim wrażeniem. Widząc jak świetnie sobie poradził wiedziałem, że nie jestem mu potrzebny. Zamiast tego zająłem się dziewczynką, która była absolutnie przerażona. Po dłuższych namowach udało mi się wyciągnąć ją z zaułka i przemierzyć ulicę w poszukiwaniu jej matki. Minęło zaledwie kilka chwil gdy podbiegła do nas kobieta - jak się okazało właśnie ta rzeczona matka. Fala podziękowań nie mogła dobiec końca, mimo iż wyraźnie komunikowałem kobiecie, że to moja praca. Po chwili wręczyła mi trzydzieści galeonów i zniknęła wraz z córką, a ja nie miałem nawet szans by odmówić przyjęcia pieniędzy. Cóż, pozostało mi wrócić do Cassiana i dostarczyć kryminalistę na przesłuchanie do Ministerstwa.
Mimo iż jeszcze się nie znamy, już wiem, ze chcę częściej pracować z Zakrzewskim. Nie musimy rozmawiać, by wiedział czym ma się zająć - w momencie gdy on szuka matki dziewczynki, ja zajmuje się unieruchomianiem przestępcy. Po chwili jest spętany, a gdy Lysander już bez dziewczynki wszystko jest gotowe na powrót do Ministerstwa. Cieszę się, ze akcja przebiegła tak sprawnie. - Dobrze się spisałeś, młody - mówię, po czym obaj chwytamy mężczyznę za ramiona i teleportujemy się. Patrol wprawdzie nie zostaje skończony, ale mamy teraz ważniejsze rzeczy na głowie!
Znowu znalazłem się w zaułku, ale Cassian nie potrzebował mojej pomocy - przestępca był już spętany i pozostawało nam jedynie odstawić go do aresztu, gdzie miał zostać przesłuchany. Drętwota rzucona przez Therrathiela była najwyraźniej wyjątkowo silna, bo mężczyzna wciąż był lekko odrętwiały i nie za bardzo ogarniał co działo się wokół. - Dzięki - rzuciłem. Już po chwili obaj teleportowaliśmy się do Ministerstwa. Mimo iż to nie była wielka, skomplikowana akcja, czułem niezmierna satysfakcję, że swoją pracą przyczyniłem się do ochrony tamtej dziewczynki. Czułem, że to ma sens i coraz bardziej cieszyłem się, że obrałem właśnie tą ścieżkę kariery.
/zt
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Gdzie najlepiej było wybrać miejsce na nielegalny pojedynek? Oczywiście, że na Nokturnie. Ta niewielka część magicznego półświatka na swój sposób pozostawała jedyna w swoim rodzaju. Kwitł tu hazard, przemyt, kryli się tu przestępcy i mordercy. Na pierwszy rzut oka miejsca, w którym nie powinna stanąć noga dziewiętnastolatki. Blaithin bywała tu na tyle często, że tym razem nie pokusiła się nawet o specjalny kamuflaż. Zignorowała kilku szepczących ludzi i zatrzymała się dopiero przy jakiejś starszej kobiecinie. Wzdychając z irytacją, sięgnęła do kieszeni w poszukiwaniu kilku galeonów. Wtedy jednak nagle obok Fire przeleciał dziwny promień, więc od razu obudziła w sobie maksymalną czujność. Różdżkę miała gotową do obrony, ale nic więcej się nie stało. Kobieta niemalże rozpłynęła się w powietrzu, a Fire tylko nieufnie zmarszczyła brwi. Na tej ulicy mogło wydarzyć się wszystko. Przycupnęła przy ścianie w zaułki, chowając dłonie do czarodziejskiej szaty, żeby trochę je ogrzać. Robiło się z dnia na dzień coraz zimniej.
To nie tak, że lubiłam ryzyko. Polowanie na artefakty było moim dziedzictwem, niczym zew krwi. Kochałam to, jednak nie czułam potrzeby niepotrzebnego ryzyka, dlatego na co dzień pracowałam w Ministerstwie tworząc swoistą siatkę pozorów. Na Nokturnie bywałam raczej z konieczności, nie wdając się jednak w bójki czy pojedynki. Dlaczego więc przyjęłam wyzwanie od Blaithin? Ambicja potrafiła mnie zabijać - bezustannie chciałam więcej, mocniej i bardziej. Pragnęłam być lepsza,a czy jest lepszy sposób by ćwiczyć jakąś dziedzinę niż rywalizacja z bardzo doświadczonym adeptem? Plotki o wiedzy Dearówny na temat czarnej magii obijały mi się o uszy już dość długo - w końcu byłam w dość bliskiej relacji z resztą jej rodziny. Choć sama byłam w tej materii dość potężna wiedziałam, że większość mojej siły tkwi w towarzyszących mi artefaktach. Byłam gotowa spróbować się z kimś kto dysponował podobną, a może nawet większą siłą. Opatulona w ciemny płaszcz, tak odmienny od moich codziennych, eleganckich ubrań zeszłam z poddasza i wyruszyłam w miejsce spotkania. Choć nie znałam Dear zbyt dobrze, bo była ode mnie znacznie młodsza, to po tylu spotkaniach rodzinnych kojarzyłam ją wystarczająco dobrze. Rozejrzawszy się czy nikt nas nie obserwuje podeszłam do niej i lekko skinąwszy głową zapytałam: - Gotowa?
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Fire już dawno porzuciła myśl o wycofywaniu się z niebezpieczeństw związanych z czarną magią. Pracowała w antykwariacie, gdzie kwitł przemyt, niedawno pokusiła się także o kurs związany z odnajdywaniem groźnych artefaktów... i w gruncie rzeczy czuła się jak ryba w wodzie. Owszem, nieraz dostała w twarz za wściubianie nosa w sprawy dorosłych, nabawiła się też niezłej paranoi i nieufności wobec wszystkich, ale nie żałowała. Nie wiedziała, jak dobra jest Aurora, ale przyznała jej plusa za samo pojawienie się. Nie miała to być bezmyślna bijatyka i rozlew krwi. Z jakiegoś powodu podejrzewała pracownicę Ministerstwa o swego rodzaju dobry smak - Fire nie dziwiłaby się, gdyby ona także była w walce opanowana i bezlitosna. Bez wściekłości. Jedynie chłód w wypowiadanych inkantacjach. Nie zabrała ze sobą żadnych "pomocy", miała jedynie różdżkę, w której pokładała całe swoje zaufanie. Już od bardzo dawna nie miała okazji wykorzystywać czarnej magii przeciwko innym czarodziejom, więc nie wiedziała, o ile podniosła swój poziom. - Jak nigdy. - odpowiedziała, rozpoznając przybyłą postać. Skinęła głową i odsunęła się o kilka kroków, żeby mieć większe pole do manewru. To było mimo wszystko zupełnie inne niż pojedynki szkolne, a przede wszystkim bardziej ekscytujące. Może nawet ciut za bardzo, bo chciała rozpocząć walkę tak szybko, że nie wycelowała dokładnie w Aurorę. Mogła chybić. - Fato! - blask klątwy oświetlił nieco ciemną uliczkę.
Kostka: 1 Punkty: 35 z cm
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
W stosowaniu czarnej magii byłam powściągliwa - choć fascynowała mnie i czułam się w niej bardzo pewnie to wciąż znałam konsekwencje związane z jej użyciem, dlatego choć w same ciemne rewiry magiczne zapuszczałam się często, to robiłam to zazwyczaj w jakimś konkretnym celu, zaś po zaklęcia niewybaczalne sięgałam sporadycznie. Mimo wszystko wychowałam się w ostrożności - gdyby sekret naszej rodziny wyszedł na jaw bylibyśmy skończeni. Odsunąwszy się od Blaithin poprawiłam skórzaną torbę, w której oprócz zawsze towarzyszącego mi Ostrza Karona znajdowały się Ręka Glorii i Duszalik, które miałam dostarczyć do klienta, po czym ukłoniwszy się lekko przygotowałam się do odparcia ataku. Nie było jednak czego odpierać - Blaithin chybiła, zaś ja niemal od razu, nie chcąc powodować przestoju jak w pojedynkach szkolnych, ruszyłam do ataku. - Collardo! - rzuciłam wycelowując różdżkę w dziewczynę. Zdecydowałam się zacząć walkę trochę subtelniej niż ona, chcąc sprawdzić najpierw jej możliwości.
Kuferek: 28 (+12) Kostka: 3 (odwrotny skutek, możliwość obrony)
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Tak jak intrygująca była możliwość poznawania coraz to nowszych zaklęć, tak też przyjemnie było stosować je w praktyce. Teraz musiała mimo wszystko nadal myśleć nad tym, jak daleko może się posunąć. Może i nie miałaby nic przeciwko poturbowaniu Aurory (w końcu obie zjawiając się na Nokturnie, wiedziały, co może się dziać), jednocześnie nie chciała torturować kobiety. A przynajmniej na razie. Nie irytowała się swoją chwilą nieuwagi długo, bo Theratthiel wymusiła na rudowłosej szybką obronę. Refleks miała dobry, ale najwyraźniej zaklęcie starszej czarownicy niosło większą moc, bo przebiło się przez zwykłe Protego. I momentalnie zachłysnęła się powietrzem, ale nie było to wynikiem gwałtownego zaciśnięcie gardła. Nie dusiła się, a przynajmniej nie w taki sposób, jaki zwykle był efektem Collardo... raczej zaczęła dławić się napływem tlenu. Poczerwieniała nieco na twarzy, usiłując nie wyglądać przy tym głupio, kiedy cofnęła się pod ścianę, żeby na chwilę podeprzeć się ręką. Na szczęście znała się bardzo dobrze na czarach niewerbalnych. I nie czekała aż przeciwniczka ściągnie swój czar, atakowała od razu wykorzystując chwilę udawania, że jest jej słabo. Insania Amentia, pomyślała i wykonała szybki ruch różdżką z boku, ale znów coś poszło nie tak. Miała wrażenie, że tego wieczora nie czeka ją chełpienie się zwycięstwem, ale wszystko mogło jeszcze ulec zmianie.
Obrona: 5, nieudana Atak: 2, nieudany, przerzut na 2 It's not my lucky day.
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Blaithin mnie zaskoczyła - liczyłam, że przynajmniej poczeka, aż zdejmę z niej zaklęcie. Tymczasem traktowała pojedynek bardzo poważnie i nie czekając na tego typu ruch rzuciła we mnie zaklęciem niewerbalnym. Całe szczęście, że chybiła, bo biorąc pod uwagę mój brak skupienia najpewniej nie miałabym szans na obronę. Od tego momentu zaczęłam być uważniejsza i podeszłam do pojedynku jak do prawdziwej walki, a nie zwykłych ćwiczeń. Może to i lepiej - skoro Gryfonka nie miała oporów, to i ja nie musiałam ich mieć, więc mogłam pozwolić sobie na więcej i tym samym więcej się nauczyć. Mój poprzedni czar odrobinę osłabł, ale skoro miałyśmy walczyć na jej zasadach to nie zamierzałam go ściągać. Zamiast tego nie zastanawiając się za długo wypowiedziałam w myślach formułę Terra mora vantis posyłając ją w stronę młodszej kobiety. Miałam dziwne przeczucie, że tym razem nie mogłam chybić.
Kuferek: 28 (+12) Kostka: 6 (brak możliwości obrony)
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Tego jednego jej nigdy nie brakowało - waleczności, która zawsze kazała unosić podbródek, nawet jeśli pluła krwią. Która kazała podnosić się, także wtedy gdy miała ochotę pozostać na kolanach. Nieraz prawie przez to zginęła, bo nie umiała odpuścić. W gruncie rzeczy atakowanie, kiedy sama była pod wpływem niebezpiecznego zaklęcia było bardzo nierozsądne i mogła sobie przez to uszkodzić gardło, a może nawet i przeponę. Teraz jednak zmotywowana była, żeby pokazać, że stać ją na coś więcej niż te nietrafione ataki. Pojedynek odbywał się w milczeniu, co odpowiadało Blaithin. Mogła się skupić i nie zajmować rzucaniem zaczepek. Słowne potyczki stanowiły niezłą rozrywkę, ale teraz miała wrażenie, że lepiej potraktować ten pojedynek jako coś więcej niż ćwiczenia. Zakasłała, czując jak odrobinę rozluźnia się jej ucisk w gardle, ale nie zdołała odbić kolejnego czaru Aurory. Zgięła się wpół, oszołomiona przez kilka dobrych sekund tym, jak intensywne było to doznanie. Niemalże czuła, jak po kolei odpadają jej palce, kończyny, jak wszystko zmienia się w malutki proszek, ale doskonale wiedziała, że to jedynie iluzja, która ma za zadanie przerazić. Tak naprawdę nie działa jej się żadna krzywda i wystarczyło wystarczająco mocno nagiąć swoją silną wolę, żeby otrząsnąć się z silnego amoku. - Aquasudo! - wydusiła. Naprawdę liczyła na to, że trafi. Niby nie musiała niczego udowadniać przeciwniczce, ale gdyby przegrała bez choćby jednego w pełni udanego ataku czuła się co najmniej źle. Być może powinna bardziej docenić Theratthiél, bo okazywało się, że też może się pochwalić wysokimi umiejętnościami.
Atak: 5, możliwość obrony
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
W pewnym sensie ją podziwiałam - oberwała ode mnie drugim zaklęcie, a i tak udało jej się po raz kolejny zaatakować. Wprawdzie dość sprawnie odparłam jej atak, ale i tak byłam pod wielkim wrażeniem, bo mało kto miał w sobie tyle siły woli. Mimo wszystko stwierdziłam, że dalszy pojedynek nie ma sensu, gdy przeciwnika jest tak osłabiona orzez moje czary, dlatego zdecydowałam się ściągnąć poprzednie klątwy. Mimo rzucenia przeciwzaklęć nie pozwoliłam jej nawet na moment wytchnienia - gdy tylko stanęła na nogi zabrałam się za dalszą walkę, tym razem ze zdwojoną siłą. - Imperio - wyszeptałam chłodno, bez zastanowienia używając zaklęcia niewybaczalnego. Nie byłam gotowa by użyć Cruciatusa, a imperio wydawało mi się trochę łagodniejsze. Roześmiej się - pomyślałam zastanawiając się czy dziewczynie uda się odeprzeć czar.
Obrona: 5, przerzut na 3 Atak: 5 (odwrotny skutek) Sorki za błędy, nie umiem z telefonu xD