Polana w tym miejscu jest dobrze nasłoneczniona i ukwiecona. Uczniowie, którzy zostali na weekend w Hogwarcie lubią rozkładać tu obszerne koce i oddać się odpoczynkowi, choć nierzadko przychodzą również z książkami. W okolicy panuje idealna cisza, przerywana jedynie odgłosami natury. W oddali widać trybuny boiska, a czasami latające małe punkciki, czyli zawodników odbywających trening.
- Rób co chcesz, słonko. Tylko przestań narzekać - burknął, chociaż na dobrą sprawę chyba nawet nie oczekiwał, że skorzysta z zaproszenia. No ale! Nawet takiemu zadufanemu w sobie arystokracie zdarzały się przebłyski solidarności. A ta odpowiadała na to pacnięciem w ramię... gdzie płacz z radości? Gdzie dozgonna wdzięczność? Nie, żeby Arterbury w jakiś sposób tego oczekiwał. Dobre sobie. - Zawsze możesz wrócić do środka, Wendy - zauważył, wzruszając lekko ramionami. Co tu dużo ukrywać, jak dla niego leżenie na trawie nie było przesadnie interesującą rozrywką i na dobrą sprawę spokojnie mógł się gdzieś przenieść. Nie, żeby kiedykolwiek powiedział to właśnie w ten sposób. Na chwilę obecną sugerował poniekąd, że starsza powinna się ulotnić i zostawić go w pojedynkę. Nic dodać, nic ująć. Wystarczyło jednak, by dziewczyna poprosiła o jego towarzystwo i problem zostałby zażegnany. Tego jednak też nie zamierzał jej podstawiać na złotej tacy, tuż pod sam nos. Przecież była Krukonką, musiała od czasu do czasu myśleć i nie znała go od wczoraj! Jeśli w ogóle możemy mówić o tym, by ktoś Casey'a naprawdę dobrze znał. Może poza Ethanem, ale ten student stanowił wyjątek spośród wszelkich wyjątków. - Nikt nie kazał ci się rozbierać, nawiasem mówiąc. Sama się na to skazałaś - westchnął cicho. Powinien był się zmartwić stanem zdrowia Jose? Ewentualnie użyczyć jej swojego szalika? Możliwe. A z drugiej strony, na co by mu to było? Gdyby jeszcze jego organizm nie usiłował aktualnie zwalczyć choróbska, o! Wtedy dałoby się jeszcze na ten temat polemizować. Inna sprawa, że Krukonka w ślizgońskim szaliku musiałaby wyglądać dość osobliwie, zważywszy na fakt, że Cas raczej nie należał do przesadnie hojnych. Szczególnie, że dziewczyna wcale nie była jakąś tam jego bliską kuzynką o nienagannej czystości krwi i tak dalej.
Prawda. Tylko narzekała, ale nie miała zamiaru mu na to odpowiadać. Wręcz przemilczała tą drobną uwagę i po prostu skupiła się na patrzeniu przed siebie. Wiedziała, że ma taką możliwość jak położenie się na jego kolanach i wypoczynek.. ale ona po prostu nie chciała dać się tak łatwo, mimo, że miała ochotę to zrobić. - Masz racje, moja wina. - mruknęła cicho, z lekkim uśmiechem po czym znowu zaciągnęła rękawy. Nie liczyła na wiele. Nie liczyła też na to, że Casey odda jej swój szalik. Tak na prawdę nawet o tym nie pomyślała, tylko coraz bardziej rozważała opcję wrócenia do pokoju, opatulenia się kocem i pójścia spać.. no i chyba tak zrobi. Brunetka powoli wstała, przeciągając się i spojrzała na Casey'a. Proszenie o jego towarzystwo? Nie tym razem. - Wiesz, chyba jednak pójdę. - mruknęła cicho. Nie było sensu, żeby Casey sam tam siedział, więc po prostu się pożegnali i oboje poszli w swoją stronę. z/t x2
Z dnia na dzień robiło się coraz cieplej. Jasne, czasem padało, ale jakie to miało znaczenie? Ważne, że przyszła wiosna i to z całym dobrodziejstwem inwentarza. Było jasno, ciepło, pachniało tak obłędnie, trochę deszczem, a trochę tak dusząco, tymi wszystkimi kwiatami i trawą... Siedzenie w zamku przy takiej pogodzie było grzechem. Dlatego właśnie Mia doszła do wniosku, że nie wytrzyma w tych zimnych murach, w tych klaustrofobicznych pomieszczeniach ani sekundy dłużej, wzięła koc i zestaw czarodziejskich krzyżówek, i wyszła na błonia. Zanim znalazła odpowiednie dla siebie miejsce, oczywiście minęło mnóstwo czasu. To nie było takie proste, w końcu chodziło o coś na kształt łąki, ale odgrodzonej od świata, żeby było trochę cienia, ale żeby drzewa nie były za blisko, żeby pachniało tak, jak ona to uwielbiała, ale żeby było gdzie rozłożyć koc bez miażdżenia kwiatów... Przy takich wymaganiach istniało ryzyko, że nigdy nie znajdzie odpowiedniego miejsca. A przynajmniej nie przed zmrokiem. W końcu jednak jej się udało i nawet nie musiała się zastanawiać, czy to to - po prostu czuła, że trafiła na polanę najbardziej idealną z idealnych, jeśli takie stopniowanie w ogóle istniało. Rozłożyła więc koc, upewniając się, że nigdzie się nie zagiął, po czym sama się na nim położyła. Było tak cudownie cicho i spokojnie, potrzebowała tego od dawna...
Ekwipunek jej zajebistości nie mieścił się już w zamku, dlatego musiała go wyswobodzić. Dać mu pofrunąć, unieść się w zachmurzone przestrzenie, coby poetycko brzmiało. Wyszła z ze szkoły, żeby przemyśleć kilka ważnych spraw. Dotlenić się troszkę i spróbować zerknąć na różne rzeczy z innej perspektywy. Dzisiejszego dnia planowała być miła, naprawdę. Cały wieczór spędziła na odganianiu od siebie każdej, nawet tej najbardziej interesującej plotki, żeby wygnać całą złą energię. - Wszyscy znajomi byli zajęci czy po prostu nie istnieją? - przynajmniej się starałam - No chyba nie powiesz mi, że chciałaś się poopalać? - stanęła nad leżącą Puchonką, zasłaniając jej słońce. Patrzyła przed siebie, jakby mówiła do kogoś zupełnie innego. Czarodziejki znały się ze szkoły, ale nigdy nie łączyły je żadne przyjacielskie relacje, ani tym bardziej wrogie. Lara lubiła się czasem z nią droczyć, choć Mia nigdy nie była do końca skłonna, aby traktować ją tak samo. W końcu była z Hufflepuff. Ich najgorsze przekleństwo to "o motyla noga" pomyślała, nie oczekując jakiejś mocno obraźliwej reakcji ze strony dziewczyny.
Kiedy padł na nią cień, już wiedziała, że przyjemny dzień się skończył, choć nawet nie zdążyła otworzyć oczu, by sprawdzić, kogo diabli przynieśli. Bo to na pewno sam diabeł, w końcu kto inny mógłby dostarczać jej tyle niechcianego towarzystwa? A już kiedy do zasłoniętego słońca doszedł głos, poczuła się całkiem zrezygnowana. Jakim cudem tych Ślizgonów było tak wielu? Czemu byli wszędzie? I dlaczego, na Merlina, zawsze musieli się jej czepiać? Jakby im coś zrobiła, no naprawdę. - Rozgryzłaś mnie. Jak się nie ma znajomych, to się chodzi samotnie po błoniach. Och, poczekaj... - ostentacyjnie się rozejrzała. - Ty też sama? Oj. Wywróciła oczami, po czym na powrót je zamknęła, chcąc wrócić do łapania wiosennego słońca. Z pewną irytacją stwierdziła, że to wciąż niemożliwe. - Serio, jak szukasz przyjaciół, to źle trafiłaś. Możesz nie zasłaniać słońca i sobie pójść? - spytała szeptem. Denerwował ją ten szept. Ciężko było nim przekazać emocje, choć przez tyle lat niby przywykła i się nauczyła. Wciąż jednak tęskniła za siłą wyrazu, jaka szła za modulacją głosu. Na przykład teraz - tak świetnie można było wyrazić zniecierpliwienie tonem głosu! Albo irytację. Albo, no, właściwie cokolwiek. Ale nie dla niej taka sztuka. Jej pozostawał przeklęty szept. Trudno. Westchnęła. - Czemu jeszcze tu jesteś?
- Pomyślałam, że może w końcu chciałabyś popatrzeć na coś ładnego - uśmiechnęła się niewinnie. Zmieniła ton głosu na najbardziej zaciekawiony jaki tylko miała w swoim wachlarzu nastrojów, po czym powiedziała: - Co ludzie mają z tym leżeniem na łąkach? - USIADŁA obok. - To jakiś rodzaj medytacji, czy coś? - Lara była dość nieprzewidywalną osobą, dlatego to, że zaraz znalazła się na skrawku koca Puchonki mogłoby niektórych zaskoczyć, ale bliżsi znajomi doskonale znali jej nieobliczalność i zapewne machnęliby tylko ręką. LaVey nie odpowiedziała na uszczypliwą uwagę, że ona także jest sama. Każdy doskonale wiedział, że nie cierpi na brak przyjaciół. Czasami lubi sobie pochodzić i pogadać sama ze sobą (z kimś inteligentnym, nie?), albo pobiegać. Czuć wiatr we włosach i takie tam pierdoły. Ale leżakować na trawie, gdy dusisz się od słodkiego zapachu kwiatków, słońce pali cię w oczy nawet, gdy masz je zamknięte, a wiatr non stop podwiewa różne części garderoby, które zdecydowanie powinny być nietknięte? Nie, dziękuję.
To stwierdzenie utwierdziło ją w przekonaniu, że nie wszyscy powinni myśleć. Ewentualnie niektórzy powinni po prostu najpierw dużo poćwiczyć. Jak ta tutaj, zwłaszcza, jeśli mówiła o sobie jako o czymś. Przecież to niewiarygodny brak poczucia własnej wartości, takie sprowadzanie się do roli przedmiotu! Ale cóż, niektórzy uzewnętrzniali swoje problemy ze sobą właśnie w taki subtelny sposób, może nawet nieświadomy, a Mii nie pozostało nic innego, jak czerpać z tego inspirację. - Ładnego? To czemu wciąż tu jesteś? - powtórzyła pytanie na wpół zrezygnowanym, na wpół rozbawionym szeptem. - Ładne to jest słoneczko, które zasłaniasz i kwiaty, które ordynarnie depczesz. Daj mi spokój i idź znaleźć sobie własne miejsce. Zaczynała się denerwować. Czego ta dziewczyna od niej chciała? Uczepiła się jak rzep psiego ogona i nie chciała puścić. A na pewno nie chodziło jej o nic dobrego, tacy jak ona nigdy nie mają dobrych zamiarów. Dlatego lepiej, żeby poszła gdzieś w cholerę, zamiast zajmować bez pytania jej koc. Kto ją uczył manier?! Już w sierocińcu dzieci miały lepsze rozeznanie, kiedy można coś zrobić, a kiedy lepiej zapytać albo od razu odpuścić. Postanowiła ostentacyjnie ignorować dziewczynę. Miała nadzieję, że to pomoże i ta sobie pójdzie. To naprawdę czasem działało, choć nie na tyle często, by móc nazwać to jakąś regułą. Jednocześnie to wciąż był najbardziej sprawdzony sposób na Ślizgonów, dlatego się go trzymała. W tej chwili po prostu odwróciła się na brzuch, sięgnęła po krzyżówki i ołówek, i zaczęła sobie rozwiązywać. To powinno wystarczyć jako dowód na to, jak bardzo pragnie towarzystwa, prawda? LaVey powinna załapać aluzję? Chyba że niektórzy naprawdę nie potrafili używać mózgów.
Lara zrobiła to, co wychodziło jej najlepiej, zignorowała uwagę Mii. Doskonale zdawała sobie sprawę, że dziewczyna doskonale wie o czym tamta mówi, dlatego postanowiła nie uraczyć jej wypowiedzi komentarzem. Skrzywiła się lekko, jakby ktoś bardzo uraził jej swoim zachowaniem, albo wyglądem - zależy od sytuacji. Spojrzała na nią raz jeszcze, jakby chciała poznać jej myśli. Nie żeby specjalnie się tym jakoś przejmowała, albo może zwyczajnie próbowała sprawdzić w jakim stopniu jej zdolności detektywistyczne są sprawne. LaVey popatrzyła na Puchonkę, wzrokiem doskonale oddającym minę "I see what you did there". Jeśli blondynka myślała, że ignorując ją odeśle Larę z powrotem skąd przyszła (gniazda węży, oczywiście), to musiała zmienić tok myślenia, bo na L. to nie działało. Mimo wszystko uśmiechnęła się pogodnie, i choć doskonale znała odpowiedź, to i tak spytała wesoło, jakby żadne zło na świecie nie istniało, a jej nagle zaczęło się podobać udawanie przyjaciółki: - Co robisz? - zarzuciła ręce na kolana, wypowiadając słowa z najsztuczniejszym uśmiechem na jaki było ją stać.
Popołudniową porą na błoniach Hogwartu działy się różne rzeczy. Część miejsca zajęta była przez uczniów, którzy wesoło ze sobą gawędzili, kilka osób rzucało w siebie różnymi przedmiotami, jeszcze inni udawali, że grają w Quidditcha bez mioteł. Najodważniejsi przynosili koce i przesiadywali na nich większość czasu. Wśród tych osób znajdował się Scipio Blaze, który w ostatnim czasie nie rozstawał się ze swoim wężem. Nie chcąc jednak robić zbytniej afery wziął koc i stworzył z niego coś na kształt domku dla swojego potulnego zwierzaka. Oczywiście większość ludzi uważała go za dziwaka. No bo kto normalny bierze sobie za domowe zwierzątko węża? Niestety pech padł na niego, gdyż sielanka skończyła się w momencie, gdy na błoniach pojawił się Raymond O'Neill. Oczywiście nie od razu. Z początku dwójka chłopaków w ogóle nie zaprzątała sobie nawzajem głowy. Jednakże los ich ze sobą splótł, gdy Krukon przechodząc obok miejsca spoczynku Scipio dostrzegł zarys węża i zaczął się na niego gapić. Wąż nie pozostał dłużny i po chwili zaczął już pełznąć w stronę Krukona.
Raymond tego popołudnia postanowił przejść się na polanę. Co prawda z pewnością były tam teraz tłumy uczniów, ale tym razem uznał to za świetną okazję, żeby im się przyjrzeć. Obserwowanie ludzi i ich zachowań sprawiało mu dużą przyjemność. Na podstawie swoich obserwacji układał sobie obraz ich charakteru. Szedł wolnym krokiem i się rozglądał. Musiał naprawdę uważać, żeby któryś z młodszych uczniów nie wpadł na niego. Nagle dostrzegł koc, który był poskładany w jakiś dziwny sposób. Obok koca siedział Scipio Blaze, Gryfon, jeśli się nie mylił. Nigdy nie miał czasu, żeby uważnie mu się przyjrzeć. Jednak jego wzrok padł na splątany materiał. Wtedy dostrzegł, że w kocu spokojnie leży sobie wąż. Zapewne było to zwierzątko Gryfona. Hmm. Gryfon posiadający węża. Dziwne. Przez chwilę wpatrywał się w gada, aż zauważył, że ten zaczyna pełznąć w jego stronę. Ray nie przepadał za wężami, dlatego stanął w miejscu i zastanawiał się, czy powinien jak najszybciej wziąć nogi za pas.
Scipio jak zwykle o tej porze, kiedy właśnie miał mieć jakąś lekcję, która mało go interesowała, przesiadywał na błoniach. Nic dziwnego, że Spazz przypełzł za nim, ze względu na niesamowite nudy, które musiał przechodzić pełzając samotnie po wieży Gryffindoru. Wąż wolał już się wyzywać ze swoim panem, niż denerwować się za każdym razem, kiedy jakiś głupi kot zechce się nim pobawić. Przecież on nawet nie może się "odgryźć", bo Blaze miałby przez to problemy. Tak więc leżał sobie obok chłopaka wygrzewając się i co jakiś czas do niego syczał nie otrzymując żadnej odpowiedzi. Już sam fakt, że gryfon posiada węża budził niepotrzebne zainteresowanie innych, a jeszcze jakby z nim rozmawiał. Wiele osób spoglądało ukradkiem na zwierzaka, jednak tylko jeden chłopak stanął niedaleko i wpatrywał się w Spazz'a jawnie. Zaintrygowany takim podejściem Krukona wąż, a jednocześnie znudzony ciągłym monologiem, zaczął pełznąć w stronę studenta. Kilka razy widzieli go, jak szedł w stronę dormitoriów Ravenclaw, więc możliwe, że to był jego dom. Kiedy chłopak stanął jak wryty Scipio zaszczycił swoim spojrzeniem całą scenkę. -Spokojnie, on jest niegroźny. - Rzucił mało przekonująco, a wąż pełzł dalej. Blaze nie chciał się "chwalić" wężoustością przed każdym więc póki co nie interweniował.
Waż był coraz bliżej. Wprawdzie Gryfon powiedział, że nie ma się czego obawiać, ale zrobił to w taki sposób, że Raya znowu ogarnęły wątpliwości. W końcu zwierzak to zwierzak. Nigdy nic nie wiadomo. Gad wcale nie wyglądał jakby chciał, żeby się z nim pobawić. -Jesteś tego pewien?- odparł Raymond.-Nie wygląda na przyjaznego.- Mimo wszystko stał dalej, ponieważ obawiał się, że każdy ruch może sprowokować węża. Pomyślał też, że Scipio mógłby porostu złapać swoje ''zwierzątko'', zamiast patrzeć i czekać nie wiadomo na co.
Blaze przewrócił oczami i podniósł się leniwie. Popatrzył w stronę węża i zrobił minę pełną odrazy. Nie lubił jak wąż zmuszał go do ruchu. -Spazz... - Powiedział w mowie ludzi nie chcąc się zdradzać mając nadzieję, że dotrze to do tego głupiego gada. - Zostaw go, albo koniec z myszami przez miesiąc. - Dodał po chwili widząc, że wąż nie ma zamiaru go posłuchać. W końcu wstał i zaczął iść stronę gada. Kiedy Scipio był już blisko, wąż zatrzymał się i popatrzył na swojego pana z wyrzutem. -Więc Ty możesz się zabawiać kosztem innych, a ja nie? - Wysyczał, a sam Blaze uznał, że go nie zrozumiał i zwrócił się do Krukona. - Przepraszam za niego. Za grosz manier. Nie mam pojęcia jak go wytresować. - Uśmiechnął się chcąc tym gestem uspokoić chłopaka. Wyciągnął doń rękę. - Scipio Blaze. Jestem z Gryffindoru. Jak jeszcze kiedyś będzie Ci dokuczał jakoś postaram się to zrekompensować.
-Rayomond O'Neill. Ravenclaw.- niepewnie wyciągnął rękę i odwzajemnił uścisk. Miał nadzieję, że Scipio nie pomyśli, że się go boi. W sumie to się nie bał. Przecież Gryfon nigdy nie zrobił mu nic złego, na dodatek przeprosił go za swojego węża. Póki co był dla niego nawet miły. Nie obrzucał go wyzwiskami, nie nazwał dziwakiem... może dlatego, że po prostu się nie znali? Myślał tak za każdym razem, gdy poznawał kogoś nowego. Jednak syk węża przywołał go do rzeczywistości. -Nie żebym był jakoś specjalnie ciekawski, ale jak to się stało, że masz węża?- zapytał, ale os razu pożałował. Co jeśli Scipio pomyśli, że jest wścibski? Ale w tej sytuacji, chyba można było go zrozumieć. Gryfon przechadzający się z wężem to nie zbyt częsty widok w Hogwarcie. Oderwał oczy od gada i przeniósł swój wzrok na chłopaka.
Kiedy zauważył niepewny ruch Krukona uśmiechnął się na znak, że on nie jest wężem i nie ma co się zastanawiać, zaraz potem jednak otrzymał uścisk ręki. Kiedy się puścili Scipio włożył dłonie do kieszeni co było jego naturalnym odruchem. Niemal cały czas chodził w ten sposób, co niestety przeważnie kończyło sie niezdążeniem wyciągnięcia różdżki. Teraz jednak czuł się w miarę bezpiecznie, a kiedy wąż wycofał się i popełzł z powrotem na koc chłopak rozluźnił mięśnie, które spiął bojąc się, że Spazz nie odpuści. Pytanie Krukona go nie zdziwiło. Często mu je zadawano, a jeszcze częściej nikt nie pytał tylko od razu starał się unikać Gryfona. Takie życie węży, które nigdy nie kojarzyły się zbyt dobrze w świecie czarodziei. Jednak wykazałby się niewychowaniem jeśli by je zbył machnięciem ręki. - Mój dziadek miłował się wężami, a to jest potomek jednego z nich. Uznałem, że będzie to oryginalna alternatywa do sowy czy kota. - już wyuczona regułka, która póki co zdawała egzamin. - A Ty masz jakiegoś zwierzaka?
Raymond odetchnął z ulgą, gdy wąż udał się z powrotem na koc. Teraz czuł się bezpieczniej. Zerknął na Gryfona, który się do niego uśmiechnął. Było mu trochę wstyd, że nie może pochwalić się żadnym niesamowitym zwierzęciem, ale przecież to nie jego wina, że ojciec nie chciał w domu żadnych zwierząt, które przypominały mu o zmarłej żonie. Ray wyraźnie spochmurniał. - Mam tylko zwykłą sowę. Gdy byłem dzieckiem zabroniono mi trzymać w domu zwierząt. - odpowiedział. Wszyscy jego znajomi, których i tak było niewielu, zastanawiali się, jakim cudem Krukon tak dobrze radzi sobie z Opieką Nad Magicznymi Stworzeniami, skoro nigdy nie miał żadnego zwierzaka w domu. Co prawda od czasu do czasu dokarmiał bezpańskie psy i koty,ale nie robił tego zbyt często ze względu na tatę. - Chciałem mieć kota, albo chociaż szczura, ale cóż, tak wyszło.
I teraz będzie się użalał? Takie były pierwsze myśli gryfona, który teatralnie się uśmiechał i próbował robić dobrą minę. Teraz będą rozmawiać o zwierzakach? No cóż, trzeba pociągnąć temat, od ze zwykłej grzeczności. Jednak kiedy usłyszał o sowie wzdrygnął się. Miał z nimi niespecjalnie miłe wspomnienia więc to normalne, że miał zmieszaną minę mówiąc: - Sowy są chyba przydatne. W końcu listy przynoszą i w ogóle, a taki wąż tylko je i śpi. Chociaż mogłyby nie wypróżniać się nad ludźmi... - Przerwał i przeszedł go dreszcz kiedy znów poczuł sowie łajno spadające mu za kołnierz. - Poza tym chyba możesz sobie kupić nowe zwierze, nie? Wystarczy iść na pokątną i voila! - Może jak Krukon odkryje ów opcję nieco się rozweseli i inaczej spojrzy na to wszystko. W końcu był teraz w Hogwarcie, a tu mógłby mieć jakiegoś kota.
- W zasadzie to pożytku z niej nie mam. Jest tak o, żeby była. Nie przepadam za listami. - powiedział. W zasadzie to była prawda. Listów nie pisał, bo ważne sprawy wolał załatwiać osobiście. Nie miał ochoty rozmawiać o swojej sowie. Była nudna. Ray miał w głowie pewne pytanie, a teraz możliwe, że nadarzyła się okazja, żeby poznać odpowiedź. Wiele czasu spędzał na czytaniu ksiąg o zwierzętach, ale nigdy nie natknął się na taką, która poruszałaby interesujący go temat. - Mówisz, że twój dziadek był miłośnikiem węży? Ty też się nimi interesujesz, czy po prostu masz jednego od tak?
Chłopak wzruszył ramionami, bo i co miał zrobić. Jakoś nigdy nie przejawiał większego zamiłowania wężami, po prostu z nimi rozmawiał. Popatrzył się jeszcze na Krukona i spróbował ułożyć to jakoś w zdania. - Raczej od tak. Jakoś nie mam ochoty bawić się w hodowlę i uchodzić za wężomaniaka. - Stwierdził Scipio uśmiechając się nieznacznie. - Tak na prawdę, to gdyby nie dał mi go dziadek, pewnie miałbym jakiegoś kota, czy coś. - Dodał po chwili patrząc niepewnie na węża, odwracając się uprzednio od Raymonda. Przydało by mu się pouczyć. Miał kilka prac do zrobienia. - Wiesz co - Powiedział zwrócony już do rozmówcy - Mam sporo prac domowych więc muszę się z nimi zmierzyć chociaż trochę. Miło było poznać. - Szczerze się uśmiechając wyciągnął różdżkę i zwinął koc zwalając zeń Spazz'a. - I nie łam się z tą sową! Może przez przypadek coś jej się stanie, to będziesz miał pretekst do kupna innego stwora! - I opuścił wraz z wężem polanę, zostawiając Krukona i wszystkich innych uczniów.
Nie mogła usiedzieć w zatłoczonym zamku. Zbyt ciasno jak dla niej. Zastanawiała się, co ostatnio dzieje się z jej rodzeństwem, nie ma z nimi żadnego kontaktu, a z Artemią i Chorsem nie widziała się od jakiegoś czasu. Pewnie gdzieś balują, albo specjalnie mi to robią... Usiadła na brzegu polany, próbując ogarnąć wzrokiem wielkie połacie zieleni. Czując nadchodzącą falę weny twórczej, wyciągnęła szybko notatnik oraz pióro. Grzechot przesuwanej po papierze końcówki urządzenia rozległ się na łące. Jeszcze raz rozejrzała się wokół. Drzewa stojące nieopodal gubiły ostatnie liście, tworząc pod spodem złoto - brązowy dywan, który wiatr rozwiewał po łączce, ostatnie i nieliczne kwiaty próbują przedostać się jeszcze na powierzchnię liściastego koca, aby zarzyć ostatniej w tym roku kąpieli słonecznej. Nie mogła przestać zachwycać się tym miejscem.
Przecież to nie jest realne ! Żeby nawet w weekend, w bibliotece było tłoczno !! Naprawdę dziewczyna mogła zrozumieć wszystko, ale to już przechodziło ludzkie pojęcie. Jak codziennie można było ją zobaczyć z pergaminem i piórem pod ręką, dziś miała mugolski zeszyt i długopis. Szukała weny do nowego opowiadania, aby znów zamknąć je w swoim kuferku. Ubrała sie cieplej, w swój ukochany płaszcz, który miał doszyte uczy, na kapturze i szal. O spodniach ani butach, rozmawiać nie będziemy, były zwyczajne. Raz, dwa, trzy i była już na polanie. Droga na polanę była szybka i przyjemna. Minęła paru ludzi po drodze, ale nic poza tym. Była już na polanie, więc powinno pójść gładko. Usiądzie gdzieś sobie i coś napiszę, nic trudnego. Gdyby nie to że poślizgnęła się w swoich, zwyczajnych trampkach. Po prostu upadła i to jeszcze metr od jakieś dziewczyny. Żeby nie wyjść na siermięgę, zaraz się pozbierała i zaczęła otrzepywać z brudu .
Wystraszona nerwowo podskoczyła, zamykając zeszyt, natychmiast jednak z wielkim trudem powstrzymywała chęć ucieczki. Pamiętasz, co ci mówili? Jeśli nie chcesz być uznawana za dziwaczkę, otwórz się na ludzi! Łatwo im było mówić! Przecież wiedzą, jaka jest Luna. Wstała , nie chcąc, aby dziewczyna uznała ją za źle wychowaną. Wbijając wzrok w tęczowe czubki trampek, cicho zapytała. - Nic ci się nie stało? - tak naprawdę wyszeptała to zdanie, więc powtórzyła trochę głośniej. - Nic się nie stało?
Nie dość że się wywaliła, to jeszcze przestraszyła jakąś dziewczynę. Pokręciła głową i pozbierała swój zeszyt. -Nie, nic mi nie jest - Odparła z uśmiechem do dziewczyny i dość niepewnym krokiem podeszła do niej. -Nie chciałam Ciebie przestraszyć.- Dodała po krótkiej chwili milczenia. Luna nie powinna się wstydzić, czy nawet bać przed Beti. Wiele ludzi uważa, że bije od niej aura zrozumienia i spokoju. Ludzie często się przed nią otwierali, tylko ona za bardzo nie lubiła otwierać się przed innymi. Uśmiechnęła się nieco szerzej i powoli, aby znów nie wystraszyć dziewczyny podoła jej dłoń. -Elizabeth - Przestawiła się i czekała, aż ta choć na chwilę na nią spojrzy. Jeśli uda jej się zobaczyć, choć przez chwilę jej oczy. Rozszyfruje ją w kila sekund. Miała taki mały dar. Potrafiła czytać z oczu.
Bardziej zawstydzonym, niż Luna w tej chwili, raczej już być nie można. Cała zarumieniona, toczyła wewnętrzną walkę. W końcu nieśmiało podniosła wzrok i uścisnęła rękę Elizabeth. - Luna, miło mi. - Jednak się przełamała! Kolejny krok ku normalności! Rodzeństwo byłoby z niej dumne. - Nic się nie stało, ja tak zwykle reaguję na wszystkich. - puściła rękę krukonki i uśmiechnęła się skromnie. W środku rozpierała ją radość, że poznała kogoś sama, bez namów i porad innych.
Stało się to, zauważyła jej oczy i już wiedziała jaka jest. Widziała w niej po prostu dawną siebie, kiedyś też taka była. Tylko że jej już przeszło, może nie tyle co z tego wyrosła ale poznała ludzi i oswoiła się z nimi. Klapnęła sobie obok dziewczyny i uśmiechnęła się do niej. -Mi również, to się zmieni. To reagowanie na ludzi. Tylko nie zmuszaj się do niczego - Posłała jej uśmiech, poczuła z nią po prostu jakąś dziwną więź , zrozumienia . Dziewczyna mogła poczuć od niej to samo. -Co porabiałaś ?-. Zapytała ni stąd zowąd.
Od razu polubiła Beti, poczuła się tak, jakby w tym morzu podobnych do siebie twarzy, odnalazła osobę podobną do niej. Nie czuła tego, odkąd poznała grupkę swoich przyjaciół w Salem. A ten pożar wszystko spieprzył, ona z rodziną wyjechała do Anglii, oni zostali w Ameryce. Nie utrzymali kontaktu. Spojrzała na swój granatowy zeszyt z niemałym zaciekawieniem. - Właśnie pisałam opowiadanie... Chcesz przeczytać? I tak większość idzie do kufra.