Polana w tym miejscu jest dobrze nasłoneczniona i ukwiecona. Uczniowie, którzy zostali na weekend w Hogwarcie lubią rozkładać tu obszerne koce i oddać się odpoczynkowi, choć nierzadko przychodzą również z książkami. W okolicy panuje idealna cisza, przerywana jedynie odgłosami natury. W oddali widać trybuny boiska, a czasami latające małe punkciki, czyli zawodników odbywających trening.
- Zaklęcie.. przywołujące? - spytał niepewnie, wyciągając swoją różdżkę i oglądając ją - Ja też będę mógł czarować? Tak jak..jak.. Ty? - pytał z niedowierzaniem. Fakt, że miał różdżkę ale nigdy nie przypuszczał, że dane mu będzie czarować. Po chwili wylądował głową na piersiach dziewczyny, będąc przytulany. Nie protestował, zarumienił się lekko starając się myśleć o czymś innym. Gdy ta go puściła i ponownie rzuciła zaklęcie zobaczył jak lecą wafelki. Szczęka mu lekko opadła, ale nie uciekał tak jak ostatnio. Odebrał od niej po chwili czekoladowego wafelka, uśmiechając się i szczerząc ząbki, otwierając i zaczynając się nim zajadać tak, że już po chwili go nie było, a usta miał całe pobrudzone w czekoladzie. - Dziękuję, Cornelia... A ten.. boisz się tych wszystkich stworów innych niż ludzie? - pytał z nutką strachu, patrząc na dziewczynę swoimi zielonymi oczyma.
- Pewnie. Nawet kiedyś będziesz dużo lepszy ode mnie Kharp! - Powiedziała ze śmiechem. Jeju, dziecięca niepewność, strach i ta radość z prostych rzeczy zdecydowanie była słodka. Nic dziwnego, że Cornelia kiedyś sprawi sobie wielką rodzinę. Pierwszy raz chyba pożałowała, że nie ma młodszego braciszka albo siostrzyczki. Ale właściwie miała młodszą przyjaciółkę i możliwe, że i niedługo puchona zacznie traktować jak bliskiego braciszka. Taka już była. Szybko się przywiązywała. Sama odpakowała wafelka powoli i równie powoli go zjadła jakby delektując się każdym gryzem. Następnym razem zabierze małego do kuchni. Tam to dopiero są smakołyki! Na przykład ogromne ciasta z kremem i bitą śmietaną! Albo ananasy w czekoladzie! Raj! - Nie. Interesują mnie. Chciałabym kiedyś zajmować się nimi - Powiedziała zastanawiając się, czy wydać też to o czym myślała. Miała nadzieję, że Kharp nie uzna jej za wariatkę. - I chciałabym poznać wampira - Powiedziała po chwili uśmiechając się zabójczo i przeczesując włosy lekko zakłopotana.
Chłopak uśmiechnął się, słysząc słowa i śmiech dziewczyny. - Wątpię w to.. nie umiem nic zrobić z tą różdżką.. matka chciała mnie przekonać na to całe.. wróżenie.. przepowiednie z kul, kubków po kawie.. nie wierzę w to chociaż niektóre przepowiednie się spełniały. - powiedział, opuszczając głowę na dół i wycierając usta o dłoń. Papierek zwinął i wsunął do kieszeni, po czym patrzył kątem oka na zajadającą się Cornelię, nie mógł oderwać wzroku od tego jak jadła batona, robiła to tak.. elegancko. Od fantazji oderwała go odpowiedź Cornelii. Interesują ją te stwory? Chce się nimi zajmować? Pewnie taka sama wariatka jak mój tata, ale kto wie. Wydaje się być miła, w przeciwieństwie do tamtego. Gdy usłyszał o wampirze wzdrygnął się, Przestał na chwilę oddychać, gdy zobaczył jej inny uśmiech włosy stanęły mu dęba, nie potrafił nawet przełknąć śliny. Po chwili się otrząsnął, przewracając wzrok w drugą stronę i rozmyślając o czymś. Wampiry? One napadają ludzi i wysysają z nich krew. Zdarza się też, że przemieniają ich w swoich. To.. to straszne! Jak ona może chcieć poznać taką istotę? Życie jej nie miłe?
-Nom, moim zdaniem do wróżenia albo trzeba mieć powołanie, wiesz w końcu zdolność jasnowidzenia to nie byle przelewki, albo trzeba być nieźle kopniętym - Powiedziała nie do końca zastanawiając się nad tym. Po chwili zakłopotała się lekko rozumiejąc, że mogła trochę urazić Kharpa. -Oczywiście nie chodzi mi o to, że coś jest nie tak z twoją mamą. Na pewno jest wspaniała - Od razu się wytłumaczyła. Źle się czuła gdyby chłopak był na nią zły bo obraziła kogoś z jego rodziny, szczególnie, że nie miała takiego zamiaru. Delikatna dziewczyna a takie zainteresowania. Nic dziwnego, że się chłopak zdziwił. Sądząc po jego wzroku zdążył już zauważyć, że Corin nie należy do tych normalnych. Zaśmiała się cicho zasłaniając dłonią usta. Papierek po wafelku zwinęła dokładnie i schowała do kieszeni. Postanowiła zmienić temat tylko jak na razie nie miałą pomysłu na jaki. Tak czy siak lepiej go nie straszyć innymi marzeniami i opowieściami. Jeszce zaraz się zacznie potwornie śmiać a to by się źle skończyło. - Skąd pochodzisz? - Spytała chociaż była prawie pewna, że gdzieś niedaleko stąd. Pozory, brak szczególnego akcentu mimo wszystko mogą mylić. Ona mówiła z francuskim dodatkiem, ale i tak wiele osób tego nie zauważało.
Kharp znowu się zasmucił, słysząc komentarz o jego matce. Nie pomogło mu wytłumaczenie się dziewczyny, widocznie ta prawda bardzo go bolała i nie pierwszy raz cierpiał z tego powodu. Po chwili jednak mu przeszło i wrócił wzrokiem na dziewczynę, uśmiechając się głupkowato. - Skąd pochodzę? Ze śnieżnej Moskwy.. urodziłem się tam, tam też mieszkałem do któregoś roku życia.. ale od uczyłem się angielskiego, nie mam w sobie nic z Rosji, poza tym, że stamtąd pochodzi mój ojciec i moje imię... - znów zrobił się smutny jakby żałował swojego imienia.
Westchnęła widząc, że jeszcze pogorszyła sprawę mówiąc o jego matce. Czasem powinna się po prostu ugryźć w język! Nic dziwnego, że ma w szkole tak mało znajomych. Ale nie przejmowała się tym. Lepiej mieć kilku tych prawdziwych niż tabuny takich, co tylko fałszywie są z tobą dla pieniędzy czy sławy. I ona miała takich, z sierocińca i Hogwartu. - Rosja? Nigdy bym nie przypuszczała - Powiedziała zainteresowana. Może to racja. Zdawało jej się teraz, że chłopak ma typowy wygląd jak dla tamtych rejonów, chociaż nigdy tam nie była i przenigdy nie marzyła, żeby tam być. Wolała raczej ciepłe kraje. Widząc, że chłopak znowu został ukłuty jej pytaniem umilkła, żeby się zastanowić o co może pytać. Przegryzła delikatnie wargę i odwróciła wzrok w bok.
Chłopczyk po chwili znowu się uśmiechnął i zaczął bawić się włosami Corneli. - Jesteś taka opalona.. pewnie nie raz byłaś nad morzem? Jak tam jest? Piasek, szum morskich, słonych fal? - Kharp nigdy nie był nad morzem, widział je tylko na filmach, zdjęciach, z opowiadań. Stawy, rzeki i jeziora to nie to samo co morze, czy ocean. W górach też nigdy nie był, ale nie chciał tam za bardzo się wybierać, za dużo chodzenia by było. - Pochodzisz z Hiszpanii? - spytał głupkowato się uśmiechając i pokazując swoje białe ząbki.
Kiedy poczuła jakieś ruchy przy swojej głowie spojrzała niepewnie na chłopaka. Ucieszyła się widząc, że tym razem to on rzucił jakimś luźnym tematem i nie będzie musiała docierać do tych smutnych części jego życia. - Ostatnio wakacje spędziłam w Nowej Zelandii razem z innymi uczniami. Nawet sobie nie wyobrażasz jak tam jest pięknie. Może nie było ogromnych fal, ale po plaży można było godzinami spacerować - Odpowiedziała mu. Od razu wspomnienia wakacji stanęły jej przed oczami. Chwilę myślała... Potem doszły do pewnej polanki... i spiekając buraka spuściła głowę. Cholerny nauczyciel i te jego pocałunki. Chyba to najbardziej rzucało jej się w oczęta podczas tych wakacji. - Co? Nie, co ty - Zaśmiała się słysząc, że chłopak po jej opaleniźnie najwyraźniej wywnioskował, że jest z tych ciepłych krajów. - Urodziłam się w Paryżu, we Francji - To tam zostawiła wszelkie wspomnienia o rodzicach, które mogłyby ją kłuć. Ale i tak wracała do sierocińca co wakacje a wtedy była zmuszona mierzyć się z przeszłością.
- Nowa Zelandia? Nigdy o nim.. o niej.. o tym miejscu nie słyszałem, hm.. jak podrosnę to też się kiedyś tam.. może.. zabiorę. - powiedział niepewnie, patrząc na bezchmurne i słoneczne niebo. Zastanawiał się jak dużo miejsc jeszcze nie widział. A tym czasem znowu miał ochotę na coś słodkiego. Wstał więc, wyciągnął różdżkę, wycelował w stronę Hogwartu i powiedział coś w stylu: - Assssio żelki! - Efektu pewnie żadnego nie było, a chłopak tylko stał i pewny siebie czekał aż jego żelki tutaj przylecą.
- Zdaje się, że to głownie mugolskie miejsce. I na pewno się tam kiedyś zabierzesz! Przetransportujesz się jak większość czarodziei. Mi to na razie jeszcze kiepsko idzie, ale na pewno się nauczę - Właściwie... to kompletnie jej to nie wychodziło. Zapewne przy pierwszej lepszej okazji rozszczepi się i już nie będzie tak miło. Widząc, co chłopak robi z początku nie załapała o co mu chodzi. Po chwil jednak zaczęła się śmiać. Nie dla tego, że mu to nie wyszło, ale dla tego, że tak ciekawie przekształcił zaklęcie. -Nie tak. Wymawia się inaczej. Accio - Poinstruowała go i czekała, czy druga próba się uda.
Najpierw zaklęcia przywołujące, teraz coś mówiła o transportowaniu. Nie myślał o tym, był skupiony na swojej różdżce i przez chwilę wyczekiwał jego ulubionej słodyczy. Ale po chwili znudziło mu się czekanie i spojrzał na Cornelię. Wtedy powiedziała mu co zrobił źle, więc zmarszczył nos i ponownie uniósł różdżkę w stronę zamku, mówiąc głośno i stanowczo: - Accio szelki! - nie wiedział, że poplątał mu się język i patrzył się na zamek. Po chwili coś zaczęło lecieć, uśmiechnął się więc i schował różdżkę, oblizując już wargi i czekając na swoją ulubioną słodycz. Gdy przedmiot podleciał dość blisko złapał go i spojrzał. Patrzył się na szelki i zaczął je obracać w dłoni, po chwili patrząc na Cornelię. - Chyba źle mi zaklęcie podałaś... - powiedział załamanym głosem, pokazując jej szelki.
Spoglądając na jego skupioną minę również zrobiła się odrobinę poważna. Siedziała jeszcze chwile obserwując go po czym padła kładąc się na plecach. - Haha no wiesz. jak wzywasz szelki to wiadomo, że one ci przyjdą. Poplątałeś się - Zaśmiała się, ale nie ironicznie czy sarkastycznie, a wesoło. Poleciła mu ruchem reki by spróbował jeszcze raz. Za trzecim już się musi udać! Odchyliła głowę do tyłu i zamknęła oczy pozwalając by delikatne ruchy wiatru muskały trawę, a ta jej skórę. Leżała sobie obok koca. Najwyżej będzie chora, chociaż ziemia nie była ani trochę zimna. I pewnie tak by sobie leżała cały czas gdyby nie to ze coś jej chodziło po ręce. Spojrzała zaciekawiona... i podskoczyła z ziemi oparzona. - Fuj fuj fuj fuj fuj fuj fuj!! - Piszczała zrzucając z ręki pająka, który już od mniej więcej 20 sekund leżał na ziemi zabity. Odsunęła się chowając się za chłopakiem, co było dosyć trudne ze względu na różnice wzrostu.
Chłopak trzymając szelki w dłoni nie słuchał słów dziewczyny, dopiero gdy zaczęła piszczeć i biegnąć spojrzał w jej stronę, następnie na pająka i zmrużył oczy. Gdy ta się za niego schowała ten podszedł do martwego pająka i zaczął go szturchać końcówką różdżki. Po chwili chwycił za krawędź koca, podniósł go i wytrzepał, kładąc go trochę dalej od ciała tego 'potwora' i zerkając na Cornelię. - Nie bój się.. to tylko mały, włochaty, ośmiooczny stworek - zaśmiał się cicho, wytykając język - Wampira chcesz spotkać a pająka się boisz.
- Nie śmiej się. Pająki są obrzydliwe i okropne i... Bleee - Aż ją ciarki przeszły. Nadal miała wrażenie, że ten potwór może wstać z martwych i w zemście się na nią rzucić. To też cały czas stała za mniejszym kolegą kurczowo zaciskając smukłe palce na jego ramieniu. Obserwowała jak wytrzepuje koc by ją uratować przed tym złem.... A w ogóle to wampiry chociaż wyglądają prawie tak jak ludzie. I.. I są słodkie! Nie tak jak to okropieństwo. Miała taką okropną arachnofobię już od dzieciństwa. To też zawsze nim weszła do nowego pomieszczenia jej znajomi najpierw sprawdzali, czy nie ma pająków - nawet tutaj, w pokoju w Hogwarcie. A, że mieszkali w lochach, to trochę tego niszczenia robaków było. - Accio packa - Wykierowała w stronę Hogwartu. Po chwili w jej ręce dostało się owe narzędzie śmierci. Schowała różdżkę i kucnęła z zadziorną miną. No pająki, teraz to się policzymy!
Zerknął przez ramię na Cornelię, marszcząc brwi. Kiedy zobaczył jak używa zaklęcia zrobił prawdziwą minę w stylu "Are you fucking kidding me?!". Po chwili jednak ochłonął i wyrzucił pająka gdzieś w dal, w przeciwną stronę od Cornelii. Usiadł sam na kocu i zaczął się gładzić po brzuszku, patrząc na dziewczynę i mówiąc cichym głosikiem: - Umieram z głodu - Smutne oczka.
Nawet na chwilę nie zmieniła swojej miny pełnej odwagi i zawzięcia, aby wybić na tej polance wszelkie robactwo. Te na szczęście się jednak nie pojawiały, to też miała już po chwili czas na to, żeby się rozluźnić i zwyczajnie usiąść. Usłyszała wtedy, że coś do niej powiedział. Nie odpowiedziała od razu, musiała załapać znaczenie słów. Chyba ma trochę za mało podzielną uwagę. - Możesz albo wzywać jedzenie po raz kolejny, albo możemy iść do Wielkiej Sali, albo do kuchni - Zaproponowała mu te aż trzy rzeczy wpatrując się w niego z oczekiwaniem. Można powiedzieć, że Corin mimo tego iż była już stara to cały czas miała w sobie dziecko, które uwalniało się bardzo często - szczególnie w kontaktach z dziećmi.
Przychodzę na polanę i siadam na trawie. Jest 8 stopni, więc ubrana jestem w kurtkę. Zapowiadali na dziś częste deszcze, ale na razie jest dość ładnie. Najgorsze, że czasami powiewa zimny wiatr. Rozglądam się dookoła za kimś z kim można by pogadać. Niestety nikogo nie ma. - Może zaraz ktoś się zjawi - pomyślałam i zamknęłam oczy. Wyobraziłam sobie, że siedzę tu z moim Wolfesem. Oprócz niego jest też Wiki (sowa). Oczami wyobraźni widzę jak wilk wesoło aportuję, a potem szarpie się ze mną. Jestem uśmiechnięta. Wiki pohukuję nade mną i czasami zniża się - przysiada na gałęzi pobliskiego krzewu. - Szkoda, że w Hogwarcie nie można mieć wilka - pomyślałam znowu i wróciłam już do świata realnego.
"Tak, proszę państwa, słońce okazało się mieć nas w du...ekhem...żym poważaniu i schowało się za chmurami. Możliwe przelotne burze wraz z gradobiciem i opadami czekoladowych żab. A nie, to lista zakupów..." Wyłączyłam radio. No cóż, trza korzystać z pogody i wyjść na dwór. Schowałam różdżkę do kieszeni jeansów i sięgnęłam do kufra po bluzę. Już po chwili byłam przy wyjściu z zamku i kierowałam się w stronę mokrych błoni. Chodźmy tym razem na łąkę. Pewny jesteś? Tam nie ma gdzie usiąść. Oj tam oj tam. Dobra, jak tam chcesz. Mnie wszystko jedno. Tia, dzisiaj miałam praktycznie wszystko w dupie. Niskie ciśnienie atmosferyczne, nudne lekcje, pogoda... to wszystko wpływało na samopoczucie. Idąc w stronę łąki zauważyłam ciemny kształt szybujący na niebie. Uśmiechnęłam się pod nosem i gwizdnęłam głośno. Falcon prawie natychmiast wylądował na moim ramieniu. Miał zakrwawiony dziób. - Znów przeszkodziłam ci w obiedzie? Sorry stary - powiedziałam do sokoła, głaszcząc go po główce. W końcu doszłam do łąki. Z tym że ktoś tam już był. Niska dziewczynka w mundurku z herbem Gryffindoru. Dziwne, nie widziałam jej wcześniej... Może jakaś nowa? Możliwe. - Ej, Falcon, nastraszymy ją? - szepnęłam do ptaka. Zmieniłam kolor włosów na śnieżnobiały, kły zębów urosły mi trochę, urosłam kilkanaście centymetrów i nałożyłam kaptur czarnej bluzy. Przez lekką mgłę wyglądałam jak duch, albo przynajmniej ktoś straszny. Tia, metamorfomagia się przydaje czasami. - Witaj - powiedziałam grobowym głosem do Gryffonki. - Co taka dziewczynka jak ty robi tu w takie popołudnie jak to? - uśmiechnęłam się złowieszczo, szczerząc zęby. Kły błysnęły ostrzegawczo. Sokół, przsiadłszy na prawym ramieniu, odezwał się głośno, strasząc sowę dziewczyny.
Moja Wiki odleciała. Najwidoczniej przeraziła się. Ja jednak nie odczułam wcale tego uczucia (w końcu jestem odważna xD). Wstałam z mokrej trawy i uśmiechnęłam się tak, że widać mi było wszystkie ząbki. - Cześć. Fajnie wyglądasz, kim jesteś? - zapytałam i podałam jej rękę. - Ja nazywam się Daisy i jestem tu pierwszy raz. Dzisiaj rozpoczęłam naukę. A ty? - zapytałam z nadzieją, że właśnie uda mi się zdobyć nową kumpelkę.
- Daisy... powiedz mi Daisy, skąd jesteś i jak się tu znalazłaś? Dalej trzymałam fason. Kły błyszczały w zachodzącym słońcu Aż w końcu stwierdziłam: - Ja jestem gajowy Garry i przyszedłem by cię zabrać do dyrektora za szwendanie się po błoniach samemu. Wyciągnęłam z kieszeni bluzy kawałek surowego mięsa i dałam Falconowi. Sokół złapał jedzenie w dziób, podrzucił do góry i zjadł w jednym kawałku. Strużka krwi pociekła mu po piórach. Podeszłam do dziewczynki. Byłam od niej wyższa conajmniej trzydzieści centymetrów, więc patrzyłam na nią z góry. Falcon skrzeknął i kłapnął dziobem. Oczy nadal miałam ukryte w cieniu kaptura. Powiedziałam cicho, błyszcząc kłami: - Boisz się wampirów lub wilkołaków?
- Skąd się tu znalazłam pytasz? - powtórzyłam pytanie zdziwiona. - To chyba jasne. Do Hogwartu przysłali mnie rodzice - odpowiedziałam i dziwnie się na nią popatrzyłam. Przyglądałam się uważnie sokołowi tej tajemniczej osoby. Był bardzo ładny. Od razu przypadł mi do gustu. Po chwili, kiedy postać podeszła do mnie powiedziałam: - Nie boję się wilkołaków, ani wampirów. Wilkołaka to nawet chciałabym poznać. Ja chcę być animagiem, ale słyszałam, że trudno jest się tak przemienić - powiedziałam i popatrzyłam na księżyc, który był już dość wysoko. W okół zaczęło się robić ciemno. Zerknęłam na zegarek i dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że już po 21.00 i powinnam siedzieć o tej porze w Hogwarcie. Przełknęłam ślinkę na myśl o tym co powie jakiś profesor jeśli się o tym dowie. - Przepraszam cię, ale muszę już iść. Ty chyba też powinnaś... powinieneś? Hm... - zamyśliłam się i dodałam odchodząc już: - W każdym razie jest już po 21.00. Idziesz ze mną do zamku?
W Hogwarcie nie uczy już ktoś taki jak McGonagall, możesz sprawdzić jacy są nauczyciele w "nauczycielach fabularnych" oraz "świecie przedstawionym".
Strasznie się nudziłam. Wszyscy moi znajomi jakoś wyparowali. Wcześniej szukałam kogoś znajomego w zamku spacerując po nim od rana. Ale bez skutku. Wątpiłam by w tak złą pogodę ktoś był na błoniach ale mimo to wyszłam. Od razu pożałowałam że nie ubrałam się cieplej. Było cholernie zimno a ja miałam na sobie jedynie cienki sweter. Objęłam się ramionami i ruszyłam przed siebie. Nie wiem jakim cudem nogi poniosły mnie na polanę. Praktycznie nigdy tu nie chodziłam, było zbyt wesoło i kolorowo. Ale teraz wszystko wyglądało jakby inaczej, mroczniej,tajemniczo, a to już bardziej mi odpowiadało. Na początku nikogo nie zauważyłam więc chciałam sobie spokojnie usiąść i pomyśleć, ale gdy wytężyłam wzrok w oddali zauważyłam dwie postacie. Jedna była wysoka, białowłosa i zakapturzona. Jezu, a to co? Mniemałam że to jakiś uczeń, bądź uczennica dla zabawy chciała nastraszyć drugą osobę, którą, jak widziałam, była jakaś małolata. Podeszłam bliżej, przypatrując się postaciom. Dziewczynki jeszcze nigdy wcześniej nie widziałam. Czyżby nowa? Ale na pewno nie młodsza niż z trzeciej klasy. Kiwnęłam dziwnemu stworzeniu głową i zwróciłam się do młodej. -Hej mała. Co tu robisz tak późno?
- Eh... - zaczęłam kręcąc głową. - Po pierwsze to nie jestem mała tylko Daisy. A po drugie to właśnie wracam do zamku. Już dwie godziny temu powinnam tam być. Jeśli jakiś profesor mnie przyłapie to po mnie - wzdrygnęłam się i zawołałam do siebie Wiki. Niestety sowa nie chciała zbliżyć się do mnie, bo obok wciąż stała mroczna osoba. Na szczęście sówka zrozumiała co chciała jej powiedzieć i posłusznie odleciała w stronę sowiarni. - To ja idę do Hogwartu. Idzie ktoś ze mną, czy zostajecie?
-Ok, sorry Daisy. Ja jestem Victoria, możesz mówić do mnie Tori. No, lepiej wracaj. Hogwart nocą może czasem przerażać. I wiesz co, pójdę z tobą. Dotrzymam ci towarzystwa. - Wyjęłam różdżkę, mruknęłam "Lumos" by trochę oświetlić nam drogę i ruszyłam obok dziewczynki. Nie wiem po co za nią poszłam. Żeby w razie co ją ochronić, żeby się nie bała? Pfff...to strasznie do mnie niepodobne. Ale, na Merlina, chyba właśnie taki miałam cel! Czasami sama siebie nie mogę zrozumieć. Jeszcze niedawno wyśmiałabym tę tę dziewczynkę w zasadzie bez wyraźnego powodu. A teraz? Jak jakaś niańka odprowadzam ją do środka. No cóż, ludzie się zmieniają a ja to już w ogóle. Raz zachowuję się jak kompletna suka, wredna Ślizgonka a potem gadam sobie z Puchonami jakbyśmy byli w najlepszej komitywie. Niby byłam Ślizgonką ale tak naprawdę nie byłam...I w zasadzie mi to odpowiadało, cieszyło mnie że zmieniam się na lepsze. A więc, żeby Daisy nie pomyślała sobie, że wcale nie chce z nią iść, czy też coś równie głupiego, idąc ramię w ramię z tą małą Gryfonką (wywnioskowała mz koloru szaty) uśmiechnęłam się do niej spokojnie. - To dziwne, że nie widziałam cię wcześniej. Jesteś tutaj nowa? Jak ci się podoba w Hogwarcie? - Okeeeej, te pytania były strasznie oklepane ale czułam że powinnam coś powiedzieć a nie za bardzo wiedziałam o czym rozmawiać z o cztery lata młodszą osóbką.
- Lumos? - zdziwiłam się i zobaczyłam, że kiedy dziewczyna to powiedziała z końca różdżki wystrzeliła wiązka światła. - To jakieś zaklęcie tak? - zapytałam zaciekawiona, ponieważ jak na razie umiem tylko zaklęcie, które otwiera drzwi - Alachomora. - Tak, jestem nowa. Dzisiaj przybyłam do Hogwartu - powiedziałam, a uśmiech wrócił mi na twarz, bo poczułam, że w końcu ktoś ze mną normalnie rozmawia. - Bardzo mi się tu podoba. Nie mogę się doczekać zajęć opieki nad magicznymi stworzeniami... - już chciałam dalej ciągnąć moje wywody, ale wtedy coś mnie olśniło. Byłyśmy już blisko zamku i światło z pochodni, które były przy wejściu mocno się paliły dając przy tym dużo światła. Spostrzegłam, że Victoria ma zieloną szatę. To oznacza, że jest Ślizgonką. - Eee... ty jesteś ze Slytherinu, tak? A ja z Gryffindoru. Czemu mi pomagasz? Z tego co słyszałam to Ślizgoni nie cierpią Gryfonów.
Uśmiechnęłam się do dziewczynki. -Tak to zaklęcie, i sama widzisz jaki daje efekt. - Słuchałam przez chwilę Daisy idąc dalej w stronę zamku. Mała Gryfonka wydawała się podekscytowana Hogwartem. Jakże dobrze ją rozumiałam. Sama kochałam to miejsce. Zdziwiłam się lekko słysząc że dopiero tu przyjechała. - Jak to dopiero dzisiaj? Rok zaczął się już dwa miesiące temu. A ty chyba jesteś w trzeciej klasie tak? Uczyłaś się gdzie indziej? - Spojrzałam pytająco na dziewczynkę. -Opieka nad Magicznymi Stworzeniami...sama nie za bardzo za nią przepadam, ale to jako za przedmiotem bo zwierzęta ogólnie strasznie lubię. Gdy dziewczynka spytała czemu jej pomaga zastanowiłam się chwilę. Cholera, nie miałam zielonego pojęcia! - Tak, ze Slytherinu. I nie wiem czemu ci pomagam, może mam dziś dobry dzień czy coś. - zaśmiałam się. - Nie no, żartowałam. Nie każdy Ślizgon nienawidzi Gryfonów. Ja osobiście bardziej nie lubię tych z Hufflepuffu. Gryfoni, chociaż też tylko niektórzy, są w porządku.