Polana w tym miejscu jest dobrze nasłoneczniona i ukwiecona. Uczniowie, którzy zostali na weekend w Hogwarcie lubią rozkładać tu obszerne koce i oddać się odpoczynkowi, choć nierzadko przychodzą również z książkami. W okolicy panuje idealna cisza, przerywana jedynie odgłosami natury. W oddali widać trybuny boiska, a czasami latające małe punkciki, czyli zawodników odbywających trening.
Liv nie miała zbyt wiele do roboty, więc postanowiła spędzić nieco czasu ze swoją sową - przedtem musiała dokładnie przemyśleć, co zrobić ze swoim nowym puszkiem pigmejskim, bo płomykówkę z pewnością zainteresowałoby to małe stworzenie, chociaż wypluwka wyglądałaby po takim posiłku wręcz przerażająco. Gdy dotarły na polanę, Lili wzbiła się szybko w powietrze z zamiarem polowania w dzień - co było dość niespotykane - zaś sama Liv usłyszawszy jakieś bliżej nieokreślone odgłosy, rozejrzała się po pobliskim terenie. No nie, tylko nie bitwa na śnieżki..., stwierdziła z przerażeniem zauważając grupkę osób, w wyobraźni widząc tragiczne połączenie "jej cera i włosy plus śnieg". Już miała cichaczem się wycofać, gdy wśród osób bawiących się na polanie dojrzała Elishię. Z diabelskim uśmiechem schyliła się po sporą garstkę śniegu i ulepiła z niej kulkę. - Będziesz mieć za swoje, ty pindo... - mruknęła z uśmiechem i mocno się zamachnęła. Bingo! Blondynka dostała prosto w tył głowy, a śnieg niczym niesiony złymi intencjami Liv, poprzyklejał się dziewczynie do włosów. Kto zrobiłby to lepiej, hm?
Kiedy tylko usłyszała, że właśnie dzisiaj miała odbyć się śnież na bitwa, przyszykowała swoja cudownie niebieską kurteczkę, buty sięgające prawie do kolan z cieplutkim futerkiem w środku i oczywiście czapkę, rękawiczki i szali w krukonowych barwach. Kiedy przybyła na polanę bitwa już trwała. Co prawda ludzi nie było jakoś specjalnie dużo, ale wydawali się bardzo pochłonięci lepieniem śnieżnych kul i rzucaniem ich w innych. Nie czekając na specjalnie zaproszenie, ulepiła również swoją super broń i rzuciła w krukona L ale okazało się, że najlepszego cela to jednak nie ma. Nie odpuszczając, nabrała mnóstwo śniegu w ręce i już nawet nie lepiąc z niego czegokolwiek, podbiegła do niego i dopiero wtedy rzuciła tym wszystkim.
Dziewczyna popadała powoli w załamanie nerwowe, dwa rzuty i dwa razy chybiła! Znaczy się chybiła, ale w Elishię. Ona nie powinna się bawić w takie rzeczy bo sobie jeszcze krzywdę zrobi. Do trzech razy sztuka! Pomyślała i przygotowała kolejną bombę. Zamachnęła się i już chciała rzucić, aż tu nagle El oberwała. Vivi natychmiast zaczęła poszukiwać osobę, która jest za do odpowiedzialna. El to moja ofiara! Powiedziała do siebie celując w Liv jednak jej niesamowite zdolności sprawiły, że śnieżka zatrzymała się przed dziewczyną. Załamana spoglądała przed siebie. - Seerio?!
Nadeszła pora na długo wyczekiwaną przez uczniów Hogwartu Śnieżną Bitwę. Tak, możecie wierzyć, albo nie, ale nawet Ci najstarsi nie mogli się jej doczekać. Przecież sama Ema ma już swoje lata, a czasem...bardzo często zachowuje się po prostu jak dziecko. Więc, gdy już dotarła na polanę, gdzie co roku zbierali się wszyscy chętni na zabawę i zaważyła stojącego nieopodal L, niemal w biegu ulepiła sporych rozmiarów śnieżkę i rzuciła nią w kierunku stojącego do niej tyłem chłopaka. Uśmiechnęła się szerzej, gdy zimna, mokra kulka trafiła go w nogę i wydała z siebie dziki okrzyk triumfu. -Ja to mam jednak cela. -Podeszła do Azjaty i potargała mu czarne jak węgiel włosy, po czym zmarszczyła nos i spojrzała na niego krzywym wzrokiem. -O Boże, co to za smród? -Rzuciła i niemal natychmiast zaczęła się śmiać, przypominając sobie, że przecież paru uczniów dostało w prezencie łajnobomby, a L musiał być jednym z tych "szczęściarzy".
Załamywanie się Eli przerwał cios w głowę. Któż śmiał wykonać taki podstępny atak z zaskoczenia i to jeszcze od tyłu? Spodziewała się, że w końcu Vi trafiłą, ale nie. To była ta wywłoka... Olivia Liv Moore. No proszę, cóż za spotkanie. Jej obecność zawsze sprawiała, że ślizgonka natychmiast spinała się w sobie, a do głosu dochodziła jej nadambicja. Nie odzywając się, bo też po co się zniżać do poziomu tej idiotki, złapała śnieżkę i od razu się zamachnęła rzucając bez celowania. Liczyła, że trafi w jej paskudną, persową twarz! Niestety, tylko ramie. Ale zawsze coś...
Taeheon oczywiście - jak zwykle z resztą - miał to cudowne szczęście, że każdy rzut był przeznaczony dla niego. No prawie, ale za każdym razem śmiał się, mimo że w ciągu paru minut jego płaszcz nasiąkł wodą, a w butach na pewno już miał mokro. Cóż, nie przejmował się tym tak długo, jak nie łapało go żadne choróbsko. Ale w końcu nadeszła taka chwila, gdy i jemu udało się wykonać poprawny rzut, prosto w Elishię. Trafił w jej nogę, wykonując dość zgrabny piruet, dzięki czemu uniknął uderzenia ze strony dużo starszej Krukonki, a chwilę później został obsypany dużą garścią śniegu. Niewiele myśląc nad konsekwencjami, zaśmiał się głośno w stronę Bell, po czym sam zebrał dużą ilość białego puchu w dłonie, aby obsypać nim dziewczynę, aż wreszcie kopnął w śnieg, posyłając kolejną ilość przymarzniętej wody i ostatecznie rzucił się na nią, by zatopić całe jej ciało. - Hej! - krzyknął, starając się zwrócić uwagę innych uczestników zabawy. - Rzucajcie w nią!
Schyliła się po kolejna porcje śniegu i zaczęła lepić wielką kulkę. Nim jednak skończyła zdążyła przyjść Vivi i parę innych osób. Wszystko działo się zdecydowanie za szybko. Najpierw wycelowała w Vivi, jednak, czują, że dwie śnieżki Eli minęła ją o parę cali zmieniła cel. Będziesz mieć za swoje. Rzuciła prosto w jej włosy i roześmiała się, bo w tym samym czasie dostała też w nogę. Czuła, że humor ma coraz lepszy.
Sypnęła śniegiem, a chwilę potem ona została zasypana. Wymachiwała nogami i rękami, przyciśnięta przez L do ziem i śniegu. Krzyczała coś w stylu "aaa, pomocy!". Udało jej się złapać w orękawiczoną dłoń nieco śniegu, który uformowała szybko w kulkę ale jakimś cudem na zdołała trafić w L'a, śnieżka poleciała gdzieś dalej, wpadając w zaspę. - Nie rzucajcie! - krzyczała, kiedy L mówił im, żeby to robili. Próbowała się nie śmiać, ale jakoś nie wychodziło. - W niego! Pomocyyyyyy!
Walka trwała w najlepsze. Dawno nie widziała, żeby w szkole taka ilość osób naraz, którzy w większości się nie znały tak się razem bawiła. Było cudownie. Skoro nawet Vivi się wciągnęła, to oczywiste, że była w tym po prostu magia świąt. A gdy jest się czarodziejem brzmi to już całkiem inaczej. Choćby dlatego, że z okazji świąt dostała w prezencie amortencję i właśnie zastanawiała się na kim ją wykorzystać. Cóż, jak na razie nie ma nikogo, kto byłby wart jej dozgonnej uwagi. Nieważne. Słysząc „Rzucajcie w nią” jedyne, o czym pomyślała to wciągnięcie się w to! I tak oto wycelowała w Bell Rodwick. Dostałą prosto w klatkę piersiową! HA! Ongart... Eee... Jakoś tak się mówiło po francusku. Lingwistką to ona nie była.
Nie spodziewała się, że tak komukolwiek uda się zmienić nastrój dziewczynie. Ale z drugiej strony, to ona również chciała o tym zapomnieć. Dała pochłonąć się zabawie w takim stopniu, by nie musiała myśleć o tym co ja spotkało. Czuła napływające do oczy łzy, schyliła się lepiąc kulkę i spoglądając na obecnych. Skoro może wyżyć się w taki, a nie inny sposób, powinna to zrobić. Lepiej zatopić smutki w czymś takim niż znaleźć coś gorszego. Spojrzała na Aleksandrę i zamachnęła się z całej siły. Kiedy trafiła dziewczynę w plecy uśmiechnęła się szeroko. Jednak nie jest z nią jeszcze tak źle!
Sniezki: 4 Liczba trafien: 2
Ostatnio zmieniony przez Victorique Moonlight dnia Sro Gru 24 2014, 21:38, w całości zmieniany 1 raz
Rzut śnieżką w Elishię wyjątkowo zdenerwował Victorique. Liv ze śmiechem stwierdziła, że kochana blondyneczka posunęła się już do tego, by znajdować sobie przyjaciół w Gryffindorze. Co najśmieszniejsze, Moonlight chcąc pokazać swoją złość... chybiła, a jej kulka upadła kilka kroków od Liv. Dziewczyna zaśmiała się, zebrała kolejną kupkę śniegu i już miała rzucić w Gryfonkę, gdy poczuła mocne uderzenie w ramię. To ta sierotka, Elishia, potrafi rzucać?..., zapytała sama siebie z niedowierzaniem i kolejny raz trafiła. Tym razem w nogę, ale zawsze to lepsze niż nic!
Uparła się głupia pinda czy jak? Szkoda gadać. Najwyraźniej ktoś nie umiał się pogodzić z tym, że może oberwać śnieżką w to swoje obleśne, płaskie cielsko. No przykro mi bardzo Liv, ale to nie znaczy, że musisz się wyżywać na wszystkich innych. Co nie zmienia faktu, że za kolejny cios śnieżką Elishia nie zamierza Ci odpuścić. Niestety tym razem zadziała zbyt szybko i śnieg nie skleił się do kupy. Kulka rozsypała się sama zanim jeszcze doleciała do ślizgonki. Cóż... To nie zmienia faktu, że Li nadal zamierzała ją atakować, więc od razu rzuciła się wręcz do śniegu tworząc nową broń.
Najwyraźniej ktoś podłapał wymyśloną przez niego grę i dziewczyna oberwała przynajmniej raz. Dobre i tyle, w końcu sama zaczęła, a Lavern nie należał do tych, którzy uciekali przed dobrą zabawą. Jeśli nie była w całości związana z nadmiernym spożywaniem alkoholu. Wolał zdecydowanie taką aktywność i już przygotował sobie kolejną śnieżkę, lecz nie zdołał nią rzucić. Tak wyszło. Zdarza się; w szczególności, gdy ma się całkiem inne zajęcie. Tarzanie w śniegu, rzecz jasna. Przewrócił się na bok, odznaczając ślad swojego ciała w śniegu, po czym zaczął machać rękami i nogami, wydając przy tym wszystkie możliwy odgłosy związane ze szczęściem. Wszystkie, jakie znał. Oczywiście większość brzmiała w rodowitym języku L'a, ale co miał na to poradzić. Inni niech się rzucają śniegiem, on robił... orła.
Sniezki: 6 Liczba trafien: 1
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine jakiś czas temu strasznie polubiła śnieżki. To dziwne skoro podobno była typową osobą ciepłolubną, no ale zdarzyło się, że brat ją do tego przekonał. Uznała też, że to świetny pomysł aby po prostu na kimś rozładować swoje złe emocje, a ona dzisiaj po prostu wręcz cała elektryzowała złą energią. Miała na sobie płaszczyk i ciepłą czapkę . Zjawiła się na polanie i szybko ulepiła ze śniegu bardzo fajną okrągłą kulkę. Podniosła się by wybrać swoją ofiarę i BINGO! Właśnie kulka poleciała w kierunku Veronique Moonlight, bo po prostu ta według Slizgonki była najbliżej. W dodatku kojarzyła ją jako jedną z gryfonek. Śnieżna kulka wylądowała na włosach dziewczyny rozbryzgując się na nich wręcz idealnie.
Każda nowa osoba pojawiająca się w tym miejscu od razu była na celowniku dziewczyny z jednego konkretnego powodu – Jeśli ktoś dopiero doszedł, to potrzebował dłuższej chwili na ogarnięcie co się dzieje. Natomiast ona miała świetny pogląd na to, kto tu jest od początku, a kto musi zostać przywitany jej krzywo ulepioną, śniegową kulką. W każdym razie widząc Katherine Russeau nie namyślała się długo i swoją przygotowaną broń zamiast przeznaczyć na Liv, to rzuciła właśnie w młodą ślizgonkę. I co się stało? Trafiła! Prosto w ramię! BAH! Punkt dla panny Brockway.
Więc bitwa na śnieżki? Matko, czego to oni w tej szkole nie wymyślą. Naprawdę im się nudziło już maks. Ale w sumie.. Zabawa był całkiem spoko. No bo.. porzucać się śnieżkami? Taki powrót do dzieciństwa, maleńkości, kiedy to była najlepsza zabawa, jaką tylko wymyśliła ludzkość. Nie, żeby on specjalnie miał na to ochotę, no ale w chwili gdy akurat przechadzał się nieopodal polany i mało nie został trafiony jakimś śnieżnym pociskiem, zrozumiał że tak tego zostawić nie może! Oj nie. Tylko.. w kogo tu strzelać? Formował swoją pigułę, szukając jednocześnie potencjalnego celu. I znalazł.. Tam była. Taka niewinna, bezbronna, Elishia Brockway, której chyba za dobrze szło. Cóż, ktoś musiał utemperować zamiary dziewczynki. Padło na niego. Wymierzył więc, rzucił i obserwował z uśmiechem, jak śnieżka rozwala się na jej ramieniu. 1:0.
Cóż to była za niesamowita walka, pełna zawziętości. Każdy polował na swoją ofiarę trochę lepiej, lub trochę gorzej. Zabawa była świetna i w cudowny sposób odzwierciedlała umiejętności rzucania panienki Moonlight. Jak trafia, to przypadkiem i jeszcze nie w tą osobę, na którą polowała. Mimo wszystko bawiła się świetnie, nie miała nikomu za złe tego, że uderzył ją ktoś, tylko bawiła się dalej. W momencie gdy poczuła na włosach śnieg odwróciła się i bez namyślenia rzuciła kulką, którą miała w ręce w panienkę Kathirine Russeau. Oczywiście nie trafiła. Ale nie zdziwiło jej to. Zaśmiała się tylko i usiadła na śniegu zrezygnowana. Dotychczas nie zwracała uwagi na małą różową akromantulę, która wtulała się w jej rękę. Teraz zabawka wyrzuciła z siebie pachnącą pajęczynkę, sprawiając, że dziewczyna się rozluźniła. Najlepszy prezent na święte EVER!
Dziewczyna traktowała tą zabawę coraz mniej poważnie. Owszem, ze względy na Oliv stało się to pewnego rodzaju nagminną rywalizacją. Ale widząc jak wokół ludzie się śmieją sama zaczęła coraz lepiej się bawić. I nawet kiedy rzucała w ślizgonkę jej usta pokrywał już nie cyniczny, ale normalny uśmieszek. Do tego wyglądała uroczo z lekko poróżowiałymi policzkami i rozmierzwionymi, mokrymi włosami (czapka już dawno gdzieś przepadła w tym zamieszaniu). Dobrze jej szło. Nawet udawało jej się omijać pociski, ale w pewnym momencie dostała w ramię z całkiem nowej strony. Obejrzała się. O proszę, nie zauważyła, że ktoś doszedł. Ten chłopak – znała go. Chodzili razem na rok, a poza tym również był ślizgonem. Jak on się nazywał... A tak! Antoine Bonnet! Dziewczyna zebrała od razu kulkę i rzuciła w niego trafiając prosto w głowę. Zaśmiała się pokazując mu zadziornie język. Ot taka mała zemsta! Bawisz się dalej?
Leżenie w śniegu było tak przyjemne, że L. nawet przez chwilę nie chciał podnosić się z miejsca. Za to cały czas spoglądał na Bell, zastanawiając się nad tym, jak dziewczyna poradziła sobie z jego nagłym atakiem. Co prawda śmiała się z tego wszystkiego, ale nie mógł ufać wszystkim zewnętrznym reakcjom. Taeheon, w dalszym ciągu leżąc, w paru rucham zrobił kolejną śnieżkę i wyrzucił ją przed siebie, nie trafiając w nikogo. Nigdy nie miał dobrego cela, jeśli chodziło o tego typu zajęcia. Ale nie chciał odpuszczać sobie zabawy. W końcu miał szansę poznać parę wyjątkowo interesujących osób. Jak na przykład tę dziewczynę, którą stratował śniegiem. Nawet się nie przedstawił, więc musiał szybko to nadrobić. - Cześć, jestem L. - powiedział, posyłając szeroki uśmiech Krukonce i podniósł głowę, chcąc obserwować dalszą zabawę innych.
No cóż Vic zaczęła bawić się akromantulą, po czym obejrzała wszystkich i wszystko dookoła. Wojna dalej trwała, a ona ignorowała wszystkie lecące nad nią pociski. No cóż zrobiła kolejną kulkę. Jak już ma tu siedzieć, to chociaż postraszy ludzi, że umie rzucać, albo jak niechcący kogoś trafi to będzie udawała, że to właśnie w tą osobę celowała. Byle jaka kulka, byle jaki rzut i... TRAFIONY! Olivia Liv Moore oberwała prosto w tył głowy. Dziewczyna spoglądała zdziwiona i z szerokim uśmiechem oraz triumfem. Luna, różowa akromantula, wypuściła w nagrodzie kolejną pachnącą pajęczynkę.
Hurra! Trafił! No, ale i sam został trafiony, cóż takie życie, nie zawsze można mieć wszystko, prawda? Chciał jej w sumie oddać i pokazać raz na zawsze kto tu rządzi, ale zniknęła mu jakoś z pola widzenia. Zamiast tego, pojawił się na horyzoncie całkiem bezbronny cel, w postaci Taeheon Earla, który zajęty w najlepsze rozmową, średnio chyba zdawał sobie sprawę z tego, co go czeka. Czym prędzej więc wycelował, po czym obserwował tor lotu pocisku. I trafił! Z niemałą satysfakcją patrzył na to, jak chłopak szuka napastnika. Hah. W ogóle, to miał całkiem dobrą statystykę strzałów. Na dwa, dwa celne. 100% skuteczności. Tylko gdzie była ta bezczelna istota, która odważyła się podnieść na niego śnieg?
Coraz więcej osób zjawiało się na polanie i Aleks trudno było się połapać gdzie, kto jest. Dała się już ponieść zabawie i gdy dostała tylko się roześmiała. Wokół niej latały pociski. Próbowała ich unikać i nawet nie źle jej szło, puki nie dostała od kogoś w plecy. Odwróciła się, ale w całym rumorze walki nie mogła określić kto w nią rzucił. Ulepiła kolejną okrągłą, białą kule i rozejrzała się za kolejną ofiarą... Rzuciła w niedaleko stojącą, niewiele od niej starszą Ślizgonę. Kathirine Russeau zarobiła prosto w ramię. Nie o to do końca chodziło Aleks, ale to i tak dobrze. Uśmiechnęła się do Kat.
Cała mokra, ale szczęśliwa. Wielokrotnie się będzie pewnie powtarzać ten tekst o radości, ale widząc tylko taką emocję na jej twarzy trudno było cokolwiek innego powiedzieć. Cały czas kątem oka zerkała na Viktorka. Ona też była mokra, zmarznięta, ale chyba szczęśliwa. To dobrze, na tym jej właśnie zależało. I dlatego też postanowiła, że odwróci się w jej stronę, podejdzie bliżej i dyskretnie ją zaczepi. No... Może nie mało dyskretne było darcie jej imienia, doskoczenie do niej i rozbryzganie jej śnieżki na głowie. Bwahaha! Biedna Victorique Moonlight!
Ten atak z zaskoczenia mógł być najgorszą rzeczą jaką dziewczyna mogłaby zrobić… gdyby był atakiem z zaskoczenia. Dziewczyna odwróciła się do El i kiedy ta wysmarowała jej włosy spojrzała na nią z nienawiścią. - Ja ci dam! – krzyknęła nabierając śniegu do ręki. Nawet nie bawiła się w lepienie go i pilnowanie, żeby miał jakąś kulkowatą formę, po prostu wcisnęła to prosto we włosy Elishii Brockway. Po czym zaczęła się śmiać widząc rozczochraną czuprynę ślizgonki. Dobrze, że nie widziała siebie. Na sto procent będzie chora. Jej akromantula owinęła się znowu koło jej ręki.
Sniezki: 5 Liczba trafien: 4
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Roześmiała się, gdy nagle oberwała w jedno ramię śnieżką. Szybko obejrzała się by dowiedzieć się kto to był, ale w tym momencie oberwała w drugie ramię tym razem z kolejnej śnieżki. Inna śnieżka po prostu szczęśliwie ją ominęła, widocznie ktoś miał tutaj słaby cel. Dla niej było to szczęśliwym zjawiskiem. Ulepiła kolejną kulkę ze śniegu by wycelować nią w Elishia Brockwey. Niestety pudło, noga jej się poślizgnęła na śniegu, był już bowiem w tym miejscu dość ładnie rozdeptany. Przeklęła pod nosem po czym rzuciła się po tworzenie kolejnej śnieżki.
Dobrze, dobrze no już! Vivi nauczyła się celować. I nie tylko ona, skoro dostała od młodszej ślizgonki w głowę. (Brockwey :-O ) Czyżby to był kolejny moment na krwawą zemstę, tym razem na kimś z jej domu z kim nie łączą jej żadne stosunki? Oczywiście, że tak. Katherine Russeau jeszcze nie wiedziała z kim zadarła. Hm, a może już wcześniej się atakowały? Nie pamięta. Boże co za amok! To ognistej whisky nie jest się tak otumanionym jak tu, gdzie wszędzie obok ciebie latają kule śniegu. I à propos kul jedna wylądowała jej w dłoni, a potem BAH! Zaraz obok dziewczyny. No żesz kurka!