Polana w tym miejscu jest dobrze nasłoneczniona i ukwiecona. Uczniowie, którzy zostali na weekend w Hogwarcie lubią rozkładać tu obszerne koce i oddać się odpoczynkowi, choć nierzadko przychodzą również z książkami. W okolicy panuje idealna cisza, przerywana jedynie odgłosami natury. W oddali widać trybuny boiska, a czasami latające małe punkciki, czyli zawodników odbywających trening.
Wyzywający ton jej głosu mówił mu, że właśnie trafił na idealną okazję, żeby przełamać rutynę, w którą popadł ostatnimi czasy. Szare dni, nudne czynności powtarzane bez końca, może kiedyś będzie znów żałował, że wpieprzył się w jakieś bagno, bo naprawdę nie miał wtedy zbyt wiele szczęścia... Chciał żeby wszystko ułożyło się inaczej, a skończyło się tragicznie. Im bardziej próbował naprawić swoje błędy, tym bardziej wszystko paprał. No cóż. Teraz już o tym nie myślał. Zmienił się trochę. Brakowało mu spontaniczności, ale stał się bardziej powściągliwy... no może nie po alkoholu. - Możesz próbować. - Skinął głową z uśmiechem i zagadkowym błyskiem w oku. - Ale od razu uprzedzam, że pojedynkowałem się już niejednokrotnie. - Z różnym skutkiem niestety... no ale na błędach trzeba się uczyć. - Nie jestem tak dobrym tancerzem, jak Ty, ale nie odmówię. - Rozbawiła go propozycja dziewczyny. Prawdę mówiąc ostatnio tańczył tak dawno, że nie był pewien, czy umie to jeszcze robić. Jakiś prosty walc albo improwizowane tango, a jeśli chodzi o bardziej towarzyskie tańce, to wyginał się jak wąż, czyli jak połowa facetów na imprezach. Z całą pewnością nie chciał się tym tutaj tak kompromitować. Zaśmiał się z jej ostrzejszych słów. Niezłe z niej ziółko. Pewnie cicha woda, ale podobał mu się pazur, który pokazała. - Ta część o poruszaniu tyłkiem zabrzmiała nieco dwuznacznie. - Puścił do niej oko. - Dobra, to teraz musisz powiedzieć CO chcesz tańczyć i jak sobie to wyobrażasz bez muzyki. - Mógłby teraz spaść deszcz... Byłby taki niesamowity nastrój. No i nie przeszkadzałby mu zważając na jego stan i jakąś siłę, która popychała go do działania, łamiąc granice, które ustanowił sobie kilka miesięcy wcześniej. Zastanawiał się, gdzie schował karty, bo z całą pewnością - dziewczyna zasłużyła na Damę Pik.
Tak jak z początku Vacheron całkiem cieszyła się z obowiązku, jakim było opiekowanie się małym żmijoptakiem przez calutki dzień, tak jeszcze w połowie drogi do zamku, jej entuzjazm znacznie zmalał. Jej podopieczny kręcił się jak szalony i ze średnią co najmniej milion razy na minutę robił przymiarki do ugryzienia ją w palec czy jakąkolwiek inną część ciała, którą miał w zasięgu swojej głowy, dlatego też Freya wyjątkowo chętnie przyjęła propozycję Gittan, żeby połączyć siły w opiekowaniu się maluchami i pisaniem wypracowania. - Na Odyna, jakie szalone są te zwierzęta, kręcą się jakby dostały jakiś prochów zamiast karmy! – stwierdziła Freya, przekładając swojego żmijoptaka z ręki do ręki, żeby uniknąć jego dzioba. Ponieważ niesforne stworzenia dawały się we znaki, dziewczyny wylądowały w bliskim sąsiedztwie polanki do onms i pisały wypracowania w dość polowych warunkach, co chwila pilnując, żeby małe żmijoptaki nie odeszły za daleko, ani żeby nie wyładowywały swojej irytacji z powodu ograniczenia wolności właśnie na nich. W między czasie oczywiście niczym troskliwe mamy nakarmiły maluchy jakimiś przysmakami, które zabrały od nauczyciela, chociaż to chyba była słaba metoda wychowawcza, bo najwyraźniej żmijoptaki doszły do wniosku, że są nagradzane za bycie niegrzecznymi i tylko bardziej się uaktywniły. To się nazywa pisanie wypracowania w wersji hard!
Jak mogła się cieszyć, kiedy Gittan tak marudziła jej pod nosem? Nie chciała być niańką. Nie mogła być niańką. Nie miała do tego ani drygu ani żadnych umiejętności. Nie wiedziała nawet, co je taki Żmijoptak, więc opuściła porę jego karmienia. Nie mogła znieść jak dwa Żmijoptaki bawią się ze sobą, nagle wpadają jej pod nogi i co gorsza chcą ugryźć! - Skoro są niebezpieczne, to dlaczego się nimi zajmujemy, na Merlina widzisz jak one się tylko czyhają na nas? Pewnie chcą nas zjeść - warknęła, kiedy w ostatniej chwili podniosła dłoń, unikając tym samym zębów zwierzaka. Nie potrafiła już ich rozróżnić, który jest Frejki a który jej. Nie poradziłaby sobie bez Vacheron. Dziewczyna miała większy talent, bo wpadła na genialny pomysł rzucenia im kilku smakołyków. Usiadła na trawie, licząc na chwilę spokoju, lecz zwierzaki jeszcze bardziej się uaktywniły i chodziły po dziewczynach. Gittan zrzuciła jednego z kolan prosto na trawę, sycząc po szwedzku najgorsze przekleństwa. Nie zauważyła kiedy zęby zwierzaka wbiły się w jej rękę, a krew zaczęła się sączyć przez dwie dziurki. - Freya, ta podła gnida mnie ugryzła! - pisnęła, brudząc ciemną mazią kartki od zaczętego wypracowania.
To była chyba krótkotrwała radość charakterystyczna dla kogoś, kto nigdy nie miał nawet w domu kota, a kto bardzo szybko sobie uświadomił, że zwierzę, które dostał pod swoje skrzydła, przysparza więcej problemów niż daje radości. Tu pojawia się miejsce na chłodną kalkulację – biznes jest kompletnie nieopłacalny. I entuzjazm spada. - Może kiedyś zabraknie Ci hajsu i będziesz chciała obrabować gniazdo żmijoptaków. Wiesz, wtedy będziesz już wiedziała jak z nimi postępować. – rzuciła pierwsze wytłumaczenie, jakie przyszło jej do głowy, po czym wzruszyła lekko ramionami, przyznając w duchu, że faktycznie pomysł powierzenia im średnio przyjaznych zwierząt, bez wcześniejszego sprawdzenia ich umiejętności, jest dosyć szalony. Vacheron zaśmiała się, kiedy Gittan stwierdziła, że pewnie chcą je zjeść i rzuciła jeszcze trochę jedzonka, by odciągnąć uwagę maluchów od dziewczyny, by obie mogły w jako takim skupieniu dokończyć swoje wypracowania. Niestety, Szwajcarka chyba zanadto dała się wciągnąć w pisanie, bo zerknęła na niesforne zwierzaki dopiero, kiedy Gittan została ugryziona. Momentalnie zostawiła swój pergamin i pióro i chwyciła Svensson za dłoń, by zobaczyć ugryzienie. Już chciała rzucić jakieś zaklęcia, kiedy nagle sobie uświadomiła, że nie wie czy takie ugryzienie nie wymaga specjalnej interwencji. - Chyba powinien zobaczyć to jakiś medyk, nie wiem czy nie trzeba do tego jakiś specjalnych środków. Wezmę te podłe gnojki i idziemy do Skrzydła Szpitalnego, żeby ktoś Ci to opatrzył. – powiedziała, pakując szybko rzeczy Gittan, a następnie swoje i składając oba wypracowania na pół, po czym złapała oba żmijoptaki i niemalże nimi żonglując, by uniknąć ugryzienia, razem ze Szwedką ruszyły w stronę zamku. Teraz Freya już zdecydowanie marzyła tylko o tym, żeby dzień się skończył, a ona mogła w końcu oddać okropnego żmijoptaka.
Kolejny ciepły i słoneczny dzień. Grzechem byłoby siedzenie w dusznym i nudnym zamku w taką pogodę. Większość uczniów opuściło swoje dormitoria, wyruszając na piesze wycieczki lub większe zakupy do Hogsmeade. Cara wybrała się na spacer po błoniach, aby chociaż na chwilę oderwać się od szarej rzeczywistości. W tym roku trenowała ciężej, uparcie ćwicząc do ważnego występu w londyńskiej filharmonii. Długie i wyczerpujące ćwiczenia oraz brak snu sprawiły, że dziewczyna nie mogła w żaden sposób skupić się na nauce. Jednak nie mogła mieć wszystkiego. Albo dobre stopnie, albo kariera. Rachmann nie zastanawiając się długo, wybrała to drugie. Na razie nie żałuje podjętej decyzji, ale znając Krukonkę, to później będzie płacz i wyrzuty sumienia, bo nie przyłożyła się do nauki i zaowocowało to tragicznymi stopniami. To już siódmy rok, a miała wrażenie, jakby wczoraj została przydzielona do Ravenclawu. Czas szybko leci, dzieci dorastają, wkrótce zostanie studentką. Życie.
Z jednej strony trzymała skrzypce oraz smyczek, z drugiej złożony koc. Nie chciała taszczyć ze sobą pokrowca, był już w opłakanym stanie. Carę czekała kolejna wizyta w sklepie, aby kupić nowy. Wytrzymał bardzo długo, jednak nie mogła pozwolić, aby ludzie zobaczyli ją z tak zniszczonym pudłem w dłoni.
Kiedy dotarła na miejsce, pierwsze co zrobiła, to sprawdziła, czy nie ma tutaj nikogo, oprócz niej. Strasznie nie lubiła nieplanowanych gości podczas jej ćwiczeń. Wzięła kilka głębokich wdechów, rozłożyła koc na zielonej trawie i usiadła, rozkoszując się wspaniałym widokiem. Uwielbiała to miejsce. Uwielbiała grać na świeżym powietrzu. Natura i muzyka razem. Czyż to nie piękne?
Zamknęła oczy i zaczęła powoli przesuwać smyczkiem po strunach. Zagrała po raz setny tą samą piosenkę, lecz za każdym razem brzmiała inaczej. To najbardziej denerwowało dziewczynę i dlatego postanowiła grać ją, dopóki nie stwierdzi, że wykonanie było perfekcyjne. Zresztą, ona niczego nie robiła byle jak. Wszystko musiało być idealne, dopięte na ostatni guzik. Te siedem minut przepełnionych muzyką, pasją i radością, pozwoliło zapomnieć Rachmann o codziennych problemach, samotności oraz kalectwie mamy. Muzyka była tym, co kochała najbardziej na świecie. I każdy, kto by teraz ją zobaczył, powiedziałby to samo...
Szkoła, szkoła, szkoła, szkoła.. Tak dużo spraw trzeba było załatwić. Tak dużo dokumentów związanych z ponownym przeniesiem, przyjęciem na studia i tak dalej i tak dalej.. I tak, najcudowniejsze wakacje z Hogwartem w jego życiu nawet nie doszły do skutku. Czemu? Bo kiedy większość jego rówieśników grzało tyłki w Indiach, Thomas w tym czasie walczył z matką i biurokracją. Dlaczego ojca tu nie było? On by wszystko zrozumiał. A tak..? Co z tego, że Lunarni nie istnieli, zostali zlikwidowani, skoro matka nadal bała się o jego bezpieczeństwo? Fakt, sama podróż nie była jakoś przesadnie zła, wręcz przeciwnie. No, może pomijając złamanie ręki, no ale to nie było jeszcze aż tak tragiczne, pewnie dlatego, że zostało w porę wyleczone. Swoją drogą, będzie musiał jakoś odnaleźć potem tę dziewczynę i zaprosić ją na jakąś kawę, czy coś, w geście podziękowania. Tak, to zdecydowanie dobry pomysł. Jednakże najpierw nacieszy się dobrze tym zamkiem. Przez te pół roku spędzone w Akademii Beaubatox, młody Hill serio zatęsknił za tym miejscem, które przez większość jego życia tak naprawdę stanowiło jego dom. Prawda, może nie było tu mamy, dziadków, ani całej reszty familii, mimo tego tutaj właśnie spędził zdecydowanie więcej dobrych chwil, szczególnie od śmierci taty. No bo od tamtego czasu matce co rusz zaczęło odwalać. Najlepszym przykładem była decyzja o zmianie szkoły w drugim semestrze z powodu Lunarnych.. Ech. A wszystko dlatego, że nie potrafił siedzieć cicho i czasem ugryźć się w język.. Chociaż, nie można powiedzieć, ta przerwa dużo mu dała. Wydoroślał, nabył pewnego obycia z ludźmi, nie był tym samym gówniarzem, co kilka miesięcy temu. Szkoda tylko, że rodzicielka nie mogła tego zrozumieć i najchętniej ponownie przeniosłaby go właśnie do francuskiej placówki.. Rozmyślając o tym wszystkim, przechadzał się po zamku. Szybko stalo się to jego ulubionym zajęciem w nowym roku. Szczególnie w tamtej chwili, gdy nie było zajęć, wszyscy mieli czas na ogarnięcie swoich spraw i takich innych pierdół. Właśnie wtedy postanowił po prostu odświeżyć sobie pamięć. I tak, tego dnia wybrał się na Błonia. Wstał równo o świcie, był nad jeziorem, na granicy Zakazanego Lasu oraz w kilku innych, ważnych dla niego miejscach. Zdecydowanie.. Tyle wspomnień, tyle wspomnień.. Aż się łezka w oku kręci. Szedł właśnie wzdłuż błoń jakąś leśną ścieżką, kiedy usłyszał muzykę. Był ciekaw, gdzie bierze się jej źródło i czy to nie są zwyczajnie jakieś jego omamy słuchowe. A może te dźwięki wydawały z siebie jakieś nieznane czarodziejskiej zoologii zwierzęta? Kto wie? Dlatego też właśnie postanowił to sprawdzić. I tak wyszedł w końcu na pewną polankę, gdzie zobaczył grającą na skrzypcach dziewczynę. No, tak! Smyczkowe instrumenty! Że też od razu ich nie rozpoznał. Cóż, widać tak miało być. Póki co jednakże siedział, wsłuchując się w rytm wygrywanej melodii. A gdy skończyła pozwolił sobie na ujawnienie. Począł bić brawo, a także wyjść spomiędzy drzew. – No, brawo, brawo! – mówił do niej, jednocześnie kłaniając się w geście uznania i uśmiechając.
Obiecała sobie, że poćwiczy dzisiaj tylko piętnaście minut. To nie było na tyle dużo, aby przez następny tydzień spoglądała ze znudzeniem na swoje skrzypce, ale również nie za mało, kwadrans zawsze jej wystarczał, żeby nauczyć się czegoś nowego, odkryć niedogodności lub po prostu przypomnieć dawny, zapomniany utwór. No cóż, panna Rachmann nie była dobra w obietnicach, ćwiczenia wydłużyły się do trzydziestu minut. Jednak dlaczego miała tak szybko kończyć, jak jeszcze nawet dobrze nie zaczęła? Było ciepło, wszędzie kwiaty, siedziała sama na kocu ze skrzypcami - Czego chcieć więcej? Przystojnego bruneta? Powtórzony kilkanaście razy fragment wreszcie wyszedł jej perfekcyjnie. Uśmiechnęła się i odłożyła instrument, musiała odpocząć. W tym samym momencie ciszę przerwał czyjś głos oraz głośne klaskanie. Odwróciła się w stronę, z której dobiegały brawa. To był Thomas! Pomachała mu, a potem wskazała na swój koc, sugerując, żeby usiadł. Tak dawno się nie widzieli, Cara zdążyła zapomnieć, jak brzmiał głos jej kolegi. Chłopak był zdecydowanie wyższy, pamiętała Herbaciany Raj i patrzenie na niego z góry. Teraz to Krukonka wyglądała przy nim jak Krasnal. Oprócz tego zmienił sposób uczesania i ubierania. On cały wydawał się teraz taki... Dojrzalszy. Minął zaledwie rok, odkąd się widzieli, a tyle zmian! Któż by pomyślał! - Nie wiedziałam, że ktoś tu jest. - Zaczęła, kiedy spokojnie usadowił się na drugim końcu koca. - Muszę przyznać, trochę mnie przestraszyłeś. Człowiek siedzi, wszędzie cicho, a tu nagle bum - ktoś wyskakuje z ukrycia i bije brawo. Jak długo mnie słuchałeś? - Przez cały czas miała ten sam pogodny wyraz twarzy. Skoro już tutaj przyszedł, to wypadałoby z nim porozmawiać i powspominać. Przecież będzie mieć jeszcze okazje do gry na skrzypcach przed występem, a z Thomasem mogła się spotkać dopiero po kilku miesiącach. Tak, Hogwart i masa ćwiczeń odbierały Carze chęci do wypadów ze znajomymi. Wspominałam, że można mieć albo jedne, albo drugie?
Trzydzieści minut grania? Co to jest? Thomas kiedy sobie obiecuje, że godzinę, maksymalnie spędzi na miotle, w efekcie przesiaduje na niej koło pięciu, sześciu.. No, ale na wszystko można znaleźć wytłumaczenie, prawda? Prawda! I tak na przykład, on by bardzo chciał te dwie godziny co najwyżej, poświęcić swojemu cudownemu, latającemu kawałkowi drewna poświęcić, no ale z racji, że nie ma zegara nigdzie tam na górze, to sprawa się komplikuje, prawda? Więc właśnie! Dlatego, pewnie gdyby ktoś go spytał, zapewne uniósłby bardzo pewnie rękę na wysokości piersi, po czym uniósł kciuk, powiedziawszy przy tym coś w stylu „Zapraszam i polecam. Thomas Hill.” No, ale że nikt nie zapytał, to nigdy nie miał takiej okazji. I bardzo dobrze, w sumie, bo raczej by się na to nie zdobył. Czemu? Dobre pytanie, sam chciał wiedzieć. Może to dlatego, że jak raczyła to powiedzieć mu matka „W końcu nadszedł czas, by dorosnąć”? Kto wie, kto wie. Pewnie tak. W końcu, niedługo wyprowadzi się z dormitorium, znajdzie pracę, zamieszka sam i takie tam inne pierdoły. Pierdoły, ale jakże ważne i trudne dla niego do pogodzenia, przynajmniej na początku. Cóż, teraz jednak wolał o tym nie myśleć. Czemu? Z prostej przyczyny. Właśnie był prawdopodobnie jedynym widzem na tym kameralnym koncercie, jaki dawało jakieś dziewczę. Chyba je gdzieś widział, choć mógł się mylić. Po tym półroczu w Beaubatox, wszystkie, a przynajmniej większość dziewczyn wyglądała tak samo. Różnica pomiędzy tymi stąd, a tamtymi była bardzo prosta – mundurek. Był inny. To wszystko. Ostatnimi czasy, jakoś wszystko mu się zatarło. Nie świadczyło to dobrze o nim, bo nawet w zamku się zgubił.. - Powinna się Pani grzecznie i skromnie ukłonić, dygnąwszy nieco, zamiast wskazywać miejsce. – rzekł tonem fachowego krytyka, którym w końcu nie był, ale jakoś tak przypomniał mu się jeden z wykładowców poprzedniej szkoły, toteż postanowił go odrobinę sparodiować, nieco przesadzając z intonacją, a także manieryzmem w głosie. Mimo tego wszystkiego, jednak pozwolił sobie usiąść, skoro już go zaprosiła. Tylko skąd oni się znali. Stąd! No przecież, to takie logiczne. Cholera jasna, cholera jasna.. Kiedyś się znali. Doskonale ją pamiętał, tylko jakoś imię. Nie mógł go sobie przypomnieć. – Jak długo? Raptem kilka minut. Od początku twojego setnego wystąpienia do jego końca, kiedy przerwałem ci przed zagraniem tego kawałka po raz sto pierwszy. – rzucił z uśmiechem, przyglądając się dziewczynie. Tak, na pewno się znali. Ta twarz była mu zbyt bliska, uśmiech, cała ta osoba. – Cara! – wypalił w końcu, wyskakując jak przysłowiowy Filip z Konopii. Tak! Przypomniał sobie! Ta sama Cara, która niegdyś siedziała z nim i popijała herbatę, po tym jak wparowali do tego pomieszczenia jakieś parce. Ta sama dziewczyna, która niespełna rok temu wprawiła go w kompleksy z powodu swojego wzrostu i ta wspaniała skrzypaczka! To ona? Niesamowite. – Ależ się zmieniłaś. – rzekł, przyglądając się jej. No, nie można było powiedzieć, że nie. Wydoroślała, wyszlachetniła swoje rysy, słowem wypiękniała. Matko, czy tylko on na zawsze będzie już takim dzieckiem? – I ten. No.. miło Cię widzieć. – powiedział już nieco speszony, po tym kiedy sobie uświadomił, że tak naprawdę od momentu wykrzyczenia jej imienia na całą polankę i zapewne kilka metrów wokół, przytulił mocno dziewczynę i nie puścił do tej chwili. Cóż..
Polana na błoniach była zdecydowanie idealnym miejscem na samotne rozmyślania. Ashley uzbroiła się już w ołówek, gumkę do mazania, dwa bloki techniczne, zeszyt, pióro i atrament. Nie miała pojęcia co ją natchnie tym razem. Spojrzała na otaczającą ją zieleń, na migoczące w oddali jezioro i wschodzące słońce. Wzięła głęboki wdech i chwyciła ołówek w rękę, a jeden z bloków położyła sobie na podwiniętych pod siebie kolanach. Myślała o wszystkich swoich kłótniach z Nicole. Bardzo chciałaby jej pomóc, ale ona była zbyt uparta. Nie przyjmowała do wiadomości, że ona i Bob nigdy nie chcieli dla niej źle i nie przeszkadza im to, że Nicole nie jest czarownicą. To w końcu ich siostra! "No cóż, nie mogę zadowolić każdego", pomyślała. Ciekawiło ją co robi Bob. Zapewne był już w Ministerstwie razem z ojcem. A mama z Nicole dopiero zwlekają się z łóżek. Uśmiechnęła się na myśl o zaspanej mamie, która myli herbatę jej siostry z eliksirem wzmacniającym taty. Zawsze niechcący zostawiał trochę w szklance, a mama dziwnym trafem za każdym razem o tym zapominała. Nim się zorientowała na papierze zaczęła się pojawiać łąka na której siedziała, a na niej cała jej rodzina na pikniku. Ojciec uśmiechający się do matki, mama pytająca o coś naburmuszoną Nicole, Bob cichaczem podpalający trawę w pobliżu jej nóg. Taki obrazek, jaki znała. Szczęśliwa rodzina.
List od kapitania drużyny Slytherinu przyszedł zdecydowanie w złym momencie. Narcyzie nie mówi się, o której ma wstać, bo jej mózg przez tyle lat nierozwagi zdążył zaprogramować się na robienie wszystkiemu na złość. Nawet samej Cyzi. Tak więc Narcyza zdecydowanie nie była w dobrej formie. Nie przespała połowy nocy, byleby tylko nie obudzić się jak zazwyczaj – w południe. Przygotowana do treningu była już przed szóstą rano. Mam na myśli narzucenie na siebie odzieży wierzchniej i uczesanie włosów. Oprócz tego miała też uroczo podkrążone oczka i zmęczoną minkę. Ciekawe jak jej pójdzie na treningu. W najgorszym wypadku aż do następnego naboru będzie sobie pluła w twarz, że wszystko spieprzyła. Zgodnie z poleceniem kapitana, nie wzięła niczego oprócz własnej istoty i hardego ducha. I oczywiście ochoty na zobaczenie zachwytu na mordce jej kapitana. Kiedy dotarła na polanę, którą wskazał Césaire jako miejsce spotkania, mgła była jak mleczna wata cukrowa, przez którą trudno było cokolwiek zobaczyć. Narcyza jakimś cudem dotarła na sam środek polany, gdzie prawdopodobnie stał jej nowy kapitan – o ile tylko coś z tego wyjdzie. -Извините... Césaire, да? – Narcyza się nie uśmiechnęła, Narcyza nie przedstawiła się, Narcyza spojrzała mu prosto w oczy. Miała tylko nadzieję, że chłopak ją zrozumie. Chociaż w jakimś stopniu. Bo inaczej... raczej się nie dogadają.
Nie ma lekko, ranek jest najlepszym możliwym momentem na trening, a niekorzystne warunki atmosferyczne nie powinny powstrzymywać nikogo. Weatherly’ego z pewnością nie powstrzymywały, bo trener Reemów zahartował Kanadyjczyków i przyzwyczaił do morderczych treningów wysokogórskich, po których pięć stopni na plusie i poranna mgła była kaszką z mleczkiem. Czekał na nową zawodniczkę w wyznaczonym miejscu, otoczony mlecznobiałą smugą, ograniczającą widoczność i liczył tylko na to, że nie będzie z nią miał problemów podobnych do części zawodników. Zanim cokolwiek zobaczył, usłyszał kroki i swoje imię w towarzystwie jakiś dziwnych słów, które z pewnością nie należały do żadnego rozumianego przez niego języka. Zmarszczył nieco brwi, by po chwili podejść do dziewczyny, którą musiała być przyjezdna, z którą korespondował. - Césaire. Ty jesteś Narcyza, prawda? Mgła niedługo powinna się przerzedzić, na początek zaczniemy od biegu na rozgrzewkę, później spędzisz kilka upojnych chwil z tłuczkami i na koniec będziemy szlifować problematyczne elementy gry, więc jeśli masz z czymś problemy, po prostu mów, żebyśmy mogli się na tym skupić i wyprowadzić wszystko na prostą przed pierwszym meczem. – oznajmił, wcale nie przejmując się tym, że dziewczyna się nie uśmiecha czy nie tryska entuzjazmem. Nie musiała tego robić, jeśli była dobra. Przyszli tu w konkretnej sprawie i nie było nią zostawanie najlepszymi przyjaciółmi świata. Kanadyjczyk odłożył na bok obie miotły, które przyniósł, a także skrzynkę z tłuczkami i pałkami, po czym wskazał dziewczynie trasę, po której będą biec i upewniwszy się, że mniej więcej zrozumiała jego wypowiedź, zarządził start.
Kostki:
Rzucasz dwoma kosteczkami, z których pierwsza opisuje prędkość biegu, a druga ewentualne przygody. Powodzenia! Pierwsza kostka 1, 3 – Albo mgła w jakimś stopniu Cię powstrzymuje, albo po prostu nie chce Ci się pokazać stu procent swoich możliwości - prędkość poprawna, bez szału, ale też bez wstydu. 2, 5 – Mgła kompletnie Cię paraliżuje, a to, co miało być biegiem, przypomina jogging emeryta. Nienajlepszy początek! 4, 6 – Mgła czy nie mgła, nie masz najmniejszych problemów z utrzymaniem prędkości, tak trzymaj!
Druga kostka 1, 3 – Mogło być lepiej, ale i mogło być gorzej! Całkiem nieźle trzymasz się wyznaczonej trasy i nie licząc kilku potknięć czy poślizgnięć, które zakończyły się tylko zachwianiem równowagi, a nie upadkiem, całość idzie sprawnie. 2, 5 – Trasa nie stanowi dla Ciebie żadnego problemu. Pokonujesz ją sprawnie, na nic nie wpadasz, ani o nic się nie potykasz. Jeśli tylko utrzymałaś dobre tempo biegu, po zakończeniu masz powody do dumy! 4, 6 – Kompletnie nie Twój dzień. Najpierw potykasz się o jakiś kamień, później stopa wpada Ci w jakieś obniżenie terenu, a na sam koniec wywijasz koncertowego orła na śliskiej od porannej rosy trawie. Więcej szczęścia następnym razem!
Biegi nigdy nie przysparzały Narcyzie problemów. Kiedy w Rosji się nudziła, wychodziła na dwór, żeby uciec od szkolnego harmidru – żeby odpocząć. A najlepszym na to sposobem były oczywiście jakże męczące biegi po pagórkach. To w dół, to w górę – i tak przez kilka kilometrów. Jednak dzisiaj, w tak ważnym dniu, wystartowanie było dla Cyzi kompletną katastrofą. Nie dość, że prawie wpadła w jakiś rów, to jeszcze mgła początkowo bardzo jej przeszkadzała. Na szczęście podczas biegu, kiedy już się przyzwyczaiła do wszędobylskiego białego powietrza, wręcz z uśmiechem biegła obok kapitana. Jaka grzeczna! Należy jej się pochwała, a co. Bez większego trudu zatrzymała się na wyznaczonym miejscu i przetarła dłońmi ramiona. Spojrzała na chłopaka niemal przepraszająco, a wszystko to przez jej problemy z utrzymaniem tempa. -Sorry, chyba zbyt długo nie... em... biegałam. – Dziewczyna znalazła słówko, które usilnie próbowała sobie przypomnieć – i wzruszyła ramionami. W końcu nie na tym polegał trening. Biegi to jedynie mały, krótki wstęp do tego, co ją czeka. A Narcyza w siebie wierzy, a jakże. Nie może się nie udać. Nie jej.
Cóż, Weatherly chyba zakładał, że bieg będzie zaledwie króciutkim wstępem, ale ten ciągnął się jak szalony, przypominał już bardziej marsz niż bieg, finalnie męcząc Kanadyjczyka, zmuszonego praktycznie do dreptania w miejscu, o wiele bardziej niż to, co miał w swoim zwyczaju uskuteczniać. Kiedy w końcu doczłapali się do nieoznaczonej mety, Cezar bez słowa ruszył w kierunku przygotowanego sprzętu, jakby nie słysząc słów Narcyzy. - Mam nadzieję, że latasz nieco szybciej. – oznajmił, wręczając jej miotłę i prowadząc w stronę środka polany, gdzie miały się koncentrować ich następne działania. – Odpuścimy sobie slalomy i inne akrobacje, bo ciekawszy tor będzie na następnym treningu drużynowym, a jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem i tak się nagimnastykujesz przy tłuczkach. Na początek zaczniemy od lubianych przez wszystkich armatek, ale tak na zachętę dzisiaj w planie są balony z wodą zamiast twardych piłek. Masz dziesięć minut, w tym czasie masz okrążyć polanę najwięcej razy, ile tylko możesz i wymijać balony. Widoczność jest dość ograniczona, więc powiem, że w różnych miejscach znajdują się cztery armatki i gdy tylko wystartujesz, zaczną wystrzeliwać balony z dość dużą częstotliwością. Reszta zabawy jak skończysz. – wprowadził Narcyzę w dalszy plan treningu, a po chwili już oboje wzbili się w powietrze na szalonych szkolnych miotłach. Kanadyjczyk przemieścił się do martwej strefy polany, skąd obserwował poczynania Rosjanki, liczył okrążenia, mierzył czas i wyliczał niesamowite, znane tylko jemu statystyki.
Kostki:
Możesz dwoma kostkami i ułożyć je w dowolnej kolejności, tak by odwzorowały postępy Narcyzy w trakcie dziesięciu minut zadania lub pogorszenie efektów, jeśli wolisz! Oczywiście możesz też rzucić tylko jeden raz i poprzestać na tym, jeśli wynik Cię zadowala. Kostka 1, 3 – Kiedy nic innego Cię nie rozprasza, wszystko zdaje się iść Ci lepiej, pomimo mgły, która wciąż dosyć ogranicza widoczność. Skupiasz się na balonach wystrzeliwanych z armatek i lawirujesz pomiędzy nimi jak tylko możesz. Oczywiście kilka i tak Cię dosięgło, ale całość nie spowolniła zbytnio Twojego lotu na starym rumplu, z którym przyszło Ci obcować i ilość okrążeń, jaką wykonałaś, jest całkiem przyzwoita jak na panujące warunki! 2, 5 – Czy tych tłuczków nie mogło być już więcej? Ciężko stwierdzić czy ominął Cię chociaż jeden. Cały ociekasz wodą, a Twój koszmarny lot kilkakrotnie prawie skończył się na którymś z drzew na skraju polany, które wyłaniały się z mgły dosłownie tuż przed Twoim nosem. Obyło się co prawda bez wypadku, ale i tak raz czy drugi ogon Twojej miotły otarł się o pień drzewa, zaburzając Twoją równowagę i gubiąc kilka witek. Niestety również prędkość i ilość finalnych okrążeń pozostawia trochę do życzenia, ale z pewnością wszystko jest jeszcze do nadrobienia! 4, 6 – Całość uplasowała się chyba na poziomie pół na pół. Mogło być lepiej, ale i mogło być o wiele gorzej. Masz zrywy, w trakcie których pędzisz tak szybko, jak tylko pozwala na to miotła, a kilka chwil później zwalniasz, gwałtownie unikając balonów lub wpadając w obszar wyjątkowo ograniczonej widoczności. Co prawda części balonów udało Ci się uniknąć, ale z mgły cały czas wyskakiwały niespodzianki o wiele za późno, by je wyminąć - z twarzy ścieka Ci woda i chyba powinnaś być wdzięczna, że nie były to prawdziwe tłuczki.
Wylosowane kostki: 6, 1 Link do losowania: KLIK <3
-Mam nadzieję, że latasz nieco szybciej, mam nadzieję, że lat... -Przedrzeźniała go dziewczyna pod nosem. Poszła za nim i zatrzymała się gwałtownie, robiąc zeza, kiedy przed jej nosem pojawiła się potylica chłopaka. Shit. Słyszał? Oups. Kiedy usłyszała, że nie będzie żadnych trudniejszych zadań, prawie się zmartwiła. Ale po chwili jednak stwierdziła, że to w zasadzie dobrze, bo jak widzimy, dzisiaj nie jest jej najlepszy dzień. Niewyspana dziewczyna przewróciła oczami i chwyciła mocno miotłę, którą jej podał. Przyjrzała się jej, po czym nieco poklepała miotłę drugą ręką. Jakoś to będzie. Wysłuchała do końca instrukcji całego ćwiczenia i grzecznie kiwnęła główką. Kiedy nakazał podlecieć na miejsce, gdzie miało zacząć się zadanie, grzecznie wsiadła na miotłę i poleciała tam razem z chłopakiem. Patrzyła za nim, kiedy odlatywał. Czyli została sama. Prawdziwa próba dopiero się zaczyna, Narcyziu. Bierz się do kupy bo ci nóżki z dupy powyrywam. Tak więc dziewczyna, jeszcze stojąc w miejscu, prawie oberwała wystrzelonym z armatki pociskiem. Balon pełen wody przeleciał jej tuż przy twarzy, a Cyzia przyjrzała mu się, robiąc chwilowego zeza. Jakie to szczęście, że kapitan odpuścił jej najprawdziwsze twarde piłki. Narcyza przypomniała sobie, że ma zrobić przynajmniej kilka okrążeń, więc rozpędziła się i przez jakiś czas szło super. Nie zmieniała toru lotu, cały czas utrzymywała się na jednej wysokości. Wrodzony talent albo lata praktyki. Jak można się było domyślić – zachwyt nad własnymi umiejętnościami w końcu przyniósł jej pecha. Jeden balonik rozbił się na trzonku miotły i kilka kropel zmoczyło jej twarz. W dodatku straciła panowanie nad miotłą i przez całe okrążenie leciała do góry nogami. W ten sposób przynajmniej nie dosięgały jej balony. Kiedy kolejne uderzenie odwróciło ją do pierwotnej pozycji, była tak z siebie zadowolona, że nie zauważyła nadciągających baloników. Dwa z nich uderzyły ją w twarz, jeden w żebro. Co prawda zabolało, ale zacisnęła zęby. Kiedy Césaire zatrzymał czas, dziewczyna grzecznie się zatrzymała i podleciała do chłopaka. Lucek powinien to zobaczyć! Wiedziałby wtedy, do czego przydały się krótkie włosy. Nie będzie musiała łazić z mokrym łbem, bo zaraz wyschną! Ha, 1-0, Luciusu! Narcyza nawet nie pytała, jak jej poszło. Bo po co? Ona była zadowolona. No, w miarę. Wkurwiające te balony.
- Masz pięć lat czy w Durmstrangu wszyscy gderają pod nosem? – słyszał, oczywiście, że słyszał. Na tyle wyraźnie, by nie przepuścić tego bez komentarza, mimo że ten nie był zbyt czepialski. Po prostu odpowiedział jakże elokwentnie, nawet nie oglądając się za siebie i prowadząc ją dalej, zamiast lać kwas. Jeśli Narcyza dobrze latała, tylko to się liczyło, chociaż biorąc pod uwagę to, że na pierwszym drużynowym treningu Weatherly wyrzucił z boiska dwójkę dobrych zawodników tylko ze względu na ich uśmieszki i znaczące spojrzenia, Rosjanka może jednak powinna powściągnąć nieco swoje skłonności do prezentowania swojego tumiwisizmu i wywracania oczami na wszelkie możliwe sposoby. Mierząc czas, obserwował lot Narcyzy. Z początku niezbyt powalający, jakby leniwy lub niepewny i ze zrywami, później już bardziej wyrównany i szybszy. Gdy skończyła, machnął krótko różdżką, przywołując na polanę pięć zaczarowanych kukieł, które krążyły w obrębie terenu wyznaczonego do treningu, imitując prawdziwych zawodników poruszających się na miotłach z prędkością przeciętnego zawodnika. - W tej części już prawdziwe tłuczki. Wypuszczę trzy, pamiętaj, że nie będą się podstawiać do uderzenia, tylko dalej będziesz ich celem. Pięć kukieł, spróbuj trafić każdą. Kiedy trafisz, zmienią kolor na biały, żebyś wiedziała, które jeszcze ci zostały do upolowania. Powodzenia. – oznajmił, wręczając Rosjance pałkę i podlatując do skrzynki z niecierpliwymi tłuczkami. Upewnił się jeszcze czy jest gotowa, po czym uchylił wieko, wypuszczając piłki na polanę.
Kostki:
Tym razem rzucasz pięcioma kostkami: jedna kukła = jedna kostka! Poniżej znaczenie wyrzuconych wartości kostek. Kostka 1 – Udało Ci się dorwać piłkę, niestety Twojego uderzenia nie można nazwać celnym – tłuczek przelatuje kilka ładnych metrów od kukły, a Ty musisz pogodzić się z porażką. 2, 3 – Trochę czasu zajmuje Ci dorwanie tłuczka, który mogłabyś posłać w kukłę. W końcu zniecierpliwiona nie czekasz już dłużej na idealne przyłożenie – trafiasz w manekin, jednak nie w sam jego środek, a w odpowiednik kończyny. Kukła obraca się w powietrzu i z pewnym ociąganiem zmienia kolor na białą. 4 – Akurat kiedy potrzebujesz tłuczków, żaden nie znajduje się w okolicy. Piłki polują na Ciebie, jednak nie możesz znaleźć odpowiedniego przyłożenia, w dodatku dookoła Ciebie krążą rozpraszające Cię manekiny, w efekcie czego kukła, na którą polowałaś, ucieka z pola Twojego zasięgu. Gdyby mogła wydawać z siebie dźwięki, zapewne w tym momencie rozległby się jej szyderczy śmiech. 5 – Tłuczek jakby sam Ci się podłożył – uderzenie jest idealne, piłka ma dobrą prędkość, jest dobrze wycelowana i bezlitośnie trafia w sam środek kukły. Brawo! 6 – Upolowałaś tłuczek, brawo! Tylko dlaczego odbijając go, zupełnie zabrakło Ci koncentracji i teraz piłka szybuje prosto w Twojego nowego kapitana? Masz szczęście: Cezar również ma quidditchową pałkę, więc nie obrywa tłuczkiem w głowę w koncertowy sposób, ale masz również nieszczęście: jako praktykujący fan bludgera, niemalże automatycznie odbija piłkę i to Ty obrywasz. Będzie siniak!
Zima dopiero się zaczęła. Raptem kilka dni, aby wszystko przygotować to stanowczo za mało czasu, ale tylko dla tych, którzy nie potrafili korzystać z dobrodziejstw magii; a pogoda tylko pomagała. W ciągu ostatniego tygodnia zdążyło napadać dość śniegu, żeby przykryć całe błonia kilkucalową warstwą miękkiego, białego puchu. Niektórzy zdążyli już zostawić na nim swoje ślady, ale nie to stanowiło esencję zimowej pory roku, lecz – bitwa na śnieżki. Śnieżna Bitwa – nazywana przez część mieszkańców Hogwartu – nigdy nie była organizowana w jakiś szczególny określony sposób. Raz w całym roku ktoś rzucał hasło i wszyscy zainteresowani zbierali się na szkolnych błoniach, aby wykorzystać wolny czasu, łagodnie zemścić się na swoich wrogach, czy poderwać wyjątkowo ładną dziewczyną. Albo chłopaka, jak kto woli. Przechodząc do meritum, bowiem nie ma sensu marnować cennych chwil, gdy wreszcie nadeszła szansa na zabawę w śniegu, spójrzcie na kilka krótkich zasad i weźcie udział w Śnieżnej Bitwie.
Zasady Śnieżnej Bitwy
♦Aby sprawdzić, jak wykonałeś rzut śnieżką, rzuć kostką w odpowiednim temacie oraz sprawdź wynik:
1 - trafienie śnieżką w ramię 2 - trafienie śnieżką w nogę 3 - pudło 4 - trafienie śnieżką w klatkę piersiową/plecy 5 - trafienie śnieżką we włosy 6 - pudło
♦ Proszę o zaznaczenie w poście osoby, w którą rzucacie śnieżką ♦ Uprasza się o nie oszukiwanie w kostkach, to w dalszym ciągu tylko zabawa ♦ Pojedyncze posty nie będą liczone jako udział w zabawie ♦ Nagrody zostaną rozdane po zakończeniu zabawy, a najlepsi strzelcy otrzymają coś więcej ♦ Event będzie trwał około dwóch tygodni z możliwością przedłużenia do czasu wygaśnięcia zainteresowania graczy
Pod każdym postem proszę o zamieszczenie poniższego kodu
Kod:
<retroinfo>Sniezki:</retroinfo> wpisz wylosowaną kostkę <retroinfo>Liczba trafien:</retroinfo> wpisz liczbę trafień śnieżkami
Śnieżna bitwa nie mogła jej ominąć! Ta szalona dziewczyna kochająca rywalizować pojawiała się wszędzie tam, gdzie ktoś organizował jakąś rozróbę. Dlatego też widząc uczniów, którzy rozmawiają o tym i zbierają się na polanę poszła ich śladem. Po drodze wpadła na szybko do dormitorium, żeby się porządnie ubrać w kurtkę, czapkę i szalik. Docierając już na miejsce dostrzegła, że nie wielu uczniów tak wartko jak ona pobiegło na wojnę. Jedno było pewne, musiała zawiązać z kimś jakiś wesoły sojusz pełen śniegu wszędzie, gdzie tylko śnieg może wlecieć. Liczyła też na to, że albo Aleks albo Vivi wezmą udział w zwariowanej zabawie. I tak stojąc i bujając się na stopach czekała na rozwój wydarzeń trzymając w ręce kule śniegu, którą coraz to mocniej i mocniej ugniatało. Po mugolsku robiło się to najlepiej.
L. nie mógł sobie odpuścić zabawy na śniegu. Nigdy nie przegapił żadnej bitwy na śnieżki w Korei czy samym Mahoutokoro, więc i tutaj postanowił dołączyć do grona, które wiedziało o owym wydarzeniu, aby odpocząć trochę od codziennych spraw. Święta były tak blisko, że nie myślał już o niczym innym, choć świąteczna paczka składała się z łajnobomby, którą przy okazji rozsadził i teraz właśnie cuchnął tym dziwnym odorem. Mimo to z twarzy Koreańczyka nie schodził uśmiech, gdy szedł na polanę. W końcu na świeżym powietrzu szybciej pozbędzie się nieprzyjemnego zapachu i może zyska szansę na celny rzut przynajmniej raz. Przecież wszyscy wiedzieli, jakim okropny z niego strzelec. Będąc już na miejscu, dostrzegł zaledwie jedną dziewczynę. Szybko zebrał kupkę śniegu, uformował z niej kulkę i rzucił, będąc świadomym tego, że jednak nie sięgnie ona celu. Elishia najwyraźniej miała dziś dość szczęścia, a L. jedynie dziurawe ręce.
Opatulona w grubą kurtkę, szalik i czapkę, pośpiesznie wyszła z dormitorium zmierzając na polanę obok szkoły. Śnieżna bitwa nie mogła jej ominąć. To było właśnie coś czego potrzebowała najbardziej, po ostatnich ciężkich dniach. Spodziewając się już ujrzeć większą ilość uczniów, rzucających się już śnieżkami, lekko się zdziwiła, widząc taka mało osób. No cóż, może inni przyjdą później. Nie wiele się zastanawiając ulepiła, wielką śnieżkę i rzuciła w L. stojącego do niej tyłem. Trafiła go nogę.
Sniezki: 2 Liczba trafien: 1
pozwoliłem sobie podliczyć twoje trafienie, tak dla klarowności
Zamyśliła się na tyle, by nie zauważyć, że ktoś zbliża się do polany. Ocknęła się dopiero, kiedy zauważyła lecącą w swoją stronę śnieżkę. Na szczęście nawet nie musiała unikać – i bardzo dobrze, bo by nawet nie zdążyła. Szybko rozejrzała się za celem, na którym trzeba było doprowadzić do krwawej zemsty. O proszę, czy to nie jest jeden z przyjezdnych na Złotego Sfinksa? Szczerze mówiąc nie bardzo interesowała się tym całym zamieszaniem (choćby dlatego, że nie mogła wziąć udziału z przyczyny bliżej nieogarniętej). Uśmiechnęła się do niego delikatnie, po czym pokazała mu język. Już długo trzymała w rękach pokrytych rękawiczkami bez palców śnieżkę, więc musiała się zrobić całkiem twarda. Miała tylko nadzieję, że jeśli rzuci, to nie będzie to kostka lodu, która zrobi mu krzywdę. Zaryzykowała i... Tak oto Azjata zwany L. Taeheon Earl zarobił pięknie w ramię. Może nie to planowała, ale zawsze lepiej to, niż spudłować! O, poza tym zauważyła, że w tym samym momencie eL dostał również w nogę. No proszę, chłopak ma małe kłopoty. Brawo Aleksandra! Tak czy siak Lili natychmiast zabrała się do lepienia kolejnych śnieżek!
Dziewczyna szła przez błonie w stronę polany, po co? Właściwie nie do końca wiedziała. Dostała list od Elishii, żeby jak najszybciej wstawić się na polanę. Może coś się stało? Oby nie! Dodając od siebie panienka Moonlight nigdy o niczym nie wiedziała, a jak dowiadywała się to przez przypadek, albo ostatnia, dlatego nie miała zielonego, niebieskiego i jakiegokolwiek pojęcia o tej bitwie na śnieżki. Ubrana w płaszcz, szalik i rękawiczki szła w nie za dobrym humorze przed siebie. Gdy dotarła na polanę spojrzała zaskoczona na otoczenie, nie licząc cudnego białego puchu, było pełno ludzi, którzy rzucali się śnieżkami. - What the… – zaczęła zdezorientowana.
Przed samym przyjściem na polanę napisała sowę do Vivi. Był to paniczny krzyk, który zmusił dziewczynę do przybycia tutaj! Eli wiedziała, że nie ważne co się teraz dzieje z gryffonką, to i tak przyleci tutaj jak na skrzydłach – w końcu była wierna i lojalna, to musiała mięć odruch pomocy. Niestety (a może na szczęście?), tak naprawdę jedyne co się tutaj wydarzyło to wojna na śnieżki. I to właśnie w to zamieszanie planowała wciągnąć swoją przyjaciółkę. Żeby ją trochę rozerwać. Dlatego wystarczyło, że maluszek pojawił się na linii frontu, a natychmiast porzuciła swój zamiar ataku na Aleks i wycelowała w Małą. Niestety była trochę za daleko i nie udało się jej palnąć w twarz. Dostała natomiast we włoski. Biedna Victorique Moonlight.
Nie miała dzisiaj ochotę na zabawę, zatem uśmiechnęła się pod nosem i odwróciła się chcąc odejść w najciemniejsze zakątki zamczyska i spędzić ten dzień w samotności. Jednakże stało się coś niesamowitego. Poczuła jak coś uderza w jej głowę. Stała tyłem przez kilka sekund po czym odwróciła się wściekła. - Elishia! – wrzasnęła klejąc super bombę na przyjaciółkę, wyrzuciła ją z taką siłą, że sama była zaskoczona jednak… śnieżka przeleciała obok ślizgonki i uderzyła w ramię L. Taeheon Earl. Dziewczyna zasłoniła usta i zaśmiała się zakłopotana. - Ups…
Ze śmiechu po prostu nie mogła wyrobić! Nie spodziewała się, że ktoś może mieć takie problemy z trafianiem w cel oddalony o parę metrów (chociaż znając życie skoro teraz tak się puszy, to lada chwila sama nie będzie potrafiła rzucić w osobę stojącą zaraz obok). Vivi to był jednak cudny maluch. A pro po maluchów, gdzie jest jej cudowna siostrunia Aleksandra Johanson? O, tam stoi i się cieszy. Długo, to jej mina taka wesoła nie będzie! Oczywiście w zwarta i gotowa boju do walki postanowiła rzucić mocno i celnie! Dlatego tym razem bardzo się skupiła i... No kutfa, pudło.
Nie podobał jej się fakt, że nie trafiła w dziewczynę. Wzięła kolejną porcję śniegu i zaczęła lepić kolejną morderczą śnieżkę. Przyglądała się swojemu wrogowi i przygotowywała się na zemstę. Zamachnęła się i rzuciła prosto w Elishię. Dobra nie prosto, przeleciało koło ślizgonki, później koło jeszcze jednej osoby i upadła. Pudło. Jak ona może mieć taką słabą celność?! Chyba będzie musiała na razie jej odpuścić i poszukać sobie jakiegoś nowego przeciwnika. Może nie będzie tak źle jak jej się wydaje? Powinna się rozluźnić i na chwilę oderwać się od rzeczywistości inaczej oszaleje.
Kolejną ofiarą, która miała, że tak delikatnie powiem... „Oberwać pociskiem krwawej, okrutnej śmierci!” była już w końcu Aleks. No taką miała nadzieję, że bo już spudłowałą. To się uparła! Eli szykowała się do tego niedługą chwilę. Właściwie wszystko działo się bardzo, bardzo szybko. Naciągnęła czapkę na uszy i już miała rzucać, kiedy to sama prawie oberwała i śnieżka po prostu wypadła jej z rąk. Ktoż był taki bezczelny i uratował Aleks przed atakiem pociskiem ziemia-powietrze? A no znowu Vi ze swoim kiepskim celem, ale umiejętnością rozpraszania. A to franca! I dlatego też rzut i... Znowu pudło? No ej, co kurde jest.