Polana w tym miejscu jest dobrze nasłoneczniona i ukwiecona. Uczniowie, którzy zostali na weekend w Hogwarcie lubią rozkładać tu obszerne koce i oddać się odpoczynkowi, choć nierzadko przychodzą również z książkami. W okolicy panuje idealna cisza, przerywana jedynie odgłosami natury. W oddali widać trybuny boiska, a czasami latające małe punkciki, czyli zawodników odbywających trening.
Hmmm Krukon? Ja lubię Krukonów! Lillyanne także bardzo ich lubi. Więc dobrze zrobiła przychodzą na znienawidzoną polanę, bo od kilku dni tak właśnie się ona nazywa dla jej osoby. Mimo tego, że chłopak znajdował się tak blisko nie zrobiło się jej głupio, nie zarumieniła się ani nic. Kiedyś może by odskoczyła cała czerwona… nie… kiedyś to by nawet do niego nie podeszła. Ominęła go szerokim łukiem kuląc się zawstydzona. Na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech, a ona z zainteresowaniem oglądała jego twarz. - Jak się nazywasz? – spytała ot tak, spokojnym tonem. Widocznie czuła się samotna skoro nawiązała kontakt z nieznajomym i widocznie bardzo, bardzo chciała się z nim zapoznać. – Co robisz? – dodała zaraz po pierwszym pytaniu z zainteresowaniem spoglądając na notatnik.
Trochę się zdziwił, że nie odskoczyła jak oparzona. Większość dziewcząt tak robiło, ale miał najwyraźniej do czynienia z odważniejszą osóbką. -Jestem Kellan... Odpowiedział ze spokojem. Również przyglądał się z zainteresowaniem jej twarzyczce. Przekrzywił lekko głowę w bok. -Szkicuję drzewo... Dodał po chwili i pokazał szkic. -A ty jak masz na imię? Zapytał.
Ten spokój, ta cisza ją dobijała. Miała ochotę zrobić coś głupiego, żeby ktoś przerwał tą ciszę śmiechem. Chciała by to uczucie opadło i zniknęło. Dziewczyna odsunęła się rozciągając. Spoglądając w owe drzewo wyszeptała. - Kellan – powtórzyła jego imię jakby chciała je lepiej zapamiętać. – Ciekawe imię… Ja jestem Lillyanne – powiedziała uśmiechając się szeroko, kolejny chłopak, który maluje? Widocznie było to bardzo popularne. Ona nie potrafiła za dobrze malować. Jedyne co potrafiła namalować to patyczka. Opanowała ich do perfekcji i szczyciła się tym! Zaśmiała się w duchu ze swoich myśli.
Jego dzisiaj nie dobijała cisza. Wreszcie był spokojny jak dawniej i wreszcie nie szalał po szkole. -Mogę do ciebie mówić Lilly? Zapytał. Może i popularne było rysowanie, ale ona zazwyczaj rysował nagie kobiety, więc się dość wyróżniał. -Interesuje ciebie może portret? Nie rysowałem jeszcze skośnookiej piękności Zapytał i uśmiechnął się. Chce coś głupiego? Co powie na pozowanie do aktu? W głowie Kellana rodził się plan rysowania tej dziewczyny w stroju Ewy. On uwielbiał rysować nagie kobiety. Chętnie bym pokazała jego prace, ale oskarżą mnie o pornografię jeszcze i zbanują, a ja lubię Danielka za bardzo, by się z nim rozstawać. Z Kellankiem jeszcze bym mogła, ale z Danielkiem? Nigdy!
- Yh, nie przeszkadza mi to, wszyscy tak na mnie mówią. Moje imię jest za długie i nikomu nie chce wypowiadać się całości, dlatego też najczęściej spotykam się z różnorodnymi skrótami. Lilly, Lilka, Lil, Lilaś, Liluś i tak dalej – powiedziała rozbawiona. W tym momencie grała. Tak naprawdę wolałaby słyszeć co jakiś czas jak ktoś zwraca się do niej pełnym imieniem. Nie wiedziała dlaczego, ale czuła taką potrzebę. Czasami, ale bardzo rzadko Ikuto do niej tak mówił, ale częściej nazywał ją Lady. Ech… - Portret? Piękności? – na ostatnie słowa zarumieniła się i odchrząknęła. Spojrzała na chłopaka zamyślona i powiedziała. – Ciekawie, by było, ale zależy też w jaki sposób, chcesz utrwalić moją osobę – wydukała rozmyślając nad wieloma sposobami, ciekawe, który wybierze.
-Mówiąc szczerze Lillyanne to rysuję akty i w tej chwili widzę twoją osóbkę na kanapie przyodzianą wyłącznie w naszyjnik Powiedział ze spokojem. Albo dziewczyna zwieje, albo odważy się i przystanie na propozycję. Teraz to dopiero się zarumieni, ale chłopakowi to nie przeszkadzało. Do twarzy jej było z rumieńcem. Kellan nawet zaczął myśleć gdzie by mogli pójść, by narysować akt. -Ewentualnie tu, skoro nikogo nie ma, ale jest dość chłodno, więc możesz się przeziębić, a tego nie chcemy. Dodał po chwili. Za zimno na akty w towarzystwie natury, choć takowe najbardziej przypadły do gustu Kellanowi. No jeszcze ewentualnie kanapka w starej jeszcze wersji z podłokietnikiem kunsztownym.
Zarumieniła się, ale nie uciekła. Jej reakcja również nie była zbyt przewidywalna. Może pierwszy raz spotkał się, by jakakolwiek dziewczyna zareagowała śmiechem na jego słowa. Tak Lillyanne Sangrienta zaczęła się śmiać. Dopiero po chwili się uspokoiła i spojrzała na niego z szerokim uśmiechem. - Tak jak podejrzewałam. Akty to niesamowity wyraz piękna kobiecości… właśnie kobiecości! A ja mam ciało dziecka jeżeli zdążyłeś zauważyć – wydukała nie przestając się uśmiechać. Kiedy wyobraziła siebie pośród drzew hasającą tak jak ją stworzono myślała, że zacznie turlać się ze śmiechu, ale jakoś się opanowała. – Wybacz Kellan… podziwiam ten rodzaj sztuki, ale moje ciało jest tabu, żeby można było je zobaczyć trzeba zasłużyć – powiedziała okrywając się rękoma. W ten sposób chciała pokazać, że jest ono nadal niedostępne. Po tych słowach pokazała mu język i usiadła wygodnie. Do rąk wzięła swój ukochany naszyjnik i zaczęła się nim bawić.
Reakcja była co najmniej dziwna, ale różnie kobiety reagują na takie propozycje, więc... W każdym bądź razie Kellan nie okazał zdumienia. Patrzył ze spokojem na jej twarz. -Ja tam twierdzę, że jesteś bardzo kobieca, ale jak tam uważasz... Powiedział ze spokojem. No co? Kształty kobiece ma, cycki ma, więc to wystarczy. -Dla mnie już nie istnieje tabu. Zniknęło rok temu. Dodał po chwili. To nie do końca była prawda. Jego tabu była za każdym razem ukochana, która umarła na jego oczach. Nigdy nie wracał do tamtego wydarzenia. Odrzucił przeszłość jakby w ogóle nie istniała.
Dziewczyna podejrzewała, że na pewno tak powie. Niestety to ją nie przekona. Nie łamie swoich zasad… chociaż… ona uwielbia Krukonów! Dlatego obawiam się, że mężczyzna może coś zdziałać jeżeli się postara. Kolejne słowa sprawiły, że w jej głowie zapaliła się czerwona lampa. Tak coś było nie tak… Rok temu? Musiało stać się coś strasznego, skoro coś takiego zniknęło. Nie chciała grzebać głębiej, nie mogłaby odkopy wach starych ran… chociaż… uwielbiała patrzeć jak ludzie cierpią… Na samą myśl o tym potrzęsła głową. Od zdarzenia, które zaszło w krypcie nie potrafiła już tak dobrze grać. Kilka wdechów i wydechów. Posłała Kellan’owi szeroki uśmiech. - Na pewno nie rysujesz tylko aktów – postanowiła zmienić temat. – masz pewnie jakieś inne obrazy… co oprócz aktów lubisz jeszcze rysować? – spytała nie wiedząc jak zadać to pytanie.
Krukoni są świetni choć Ślizgoni też są niczego sobie... Kellan akurat cieszył się, że należał do kruczków. Lubił kolor niebieski i lubił odpowiadać na pytania posągu przed wejściem do pokoju wspólnego. Skoro Lil lubi patrzeć jak ludzie cierpią to niej idzie do Danielka van Pytona. Jemu się należy, a Kellankowi... w sumie też trochę, ale nie tak jak Pytonkowi. -To prawda. Prócz aktów rysuję jeszcze martwą naturę bądź drzewa. Powiedział ze spokojem. Tak. Bardzo lubił rysować wazony, bryły i inne rzeczy o dość regularnych kształtach, a także drzewa. Ich rozłożyste gałęzie, liście, kora... To była wręcz pasja Kellana.
Cieszyła się, że spotkała kogoś spokojnego. Z kimś takim właśnie chciała porozmawiać. Ma jak na razie dość przygód, szaleństw i tak dalej. Wzięła głęboki oddech. Kiedy świeże powietrze wypełniło jej płuca momentalnie uśmiechnęła się zadowolona. To było przyjemne uczucie. - Masz jakieś prace przy sobie? – spytała niepewnie wpatrując się w niego z szerokim uśmiechem. Chciałaby zobaczyć, uwielbiała podziwiać, bo sztuka to coś niepowtarzalnego, a jeżeli ty potrafisz ją tworzyć to i ty jesteś niepowtarzalny – tak zawsze mówiła. Pięknem trzeba się chwalić, a nie je ukrywać. Lubi patrzeć jak ktoś cierpi, ale stara się to zmienić. Nie chce być potworem, który żyje tylko dlatego, żeby ranić ludzi.
-Większość zostawiłem w pokoju, ale mam parę prac Powiedział i otworzył szkicownik w miejscu, gdzie miał swoje rysunki. Między innymi Lil mogła znaleźć: http://fc05.deviantart.net/fs10/i/2006/081/e/9/Tree_by_AlexKaiser.jpg http://th01.deviantart.net/fs71/PRE/i/2011/120/2/c/tree_of_life_by_ellfi-d3f8ckt.jpg http://fc08.deviantart.net/fs70/f/2012/121/7/0/l__assenza_by_agnes_cecile-d4y6tsc.jpg Oczywiście były też akty kobiet, które akurat były spoza szkoły. Jeszcze miał szkice niemagicznych hiszpanek, które poznał w parku w wakacje.
Wzrok dziewczynie głównie skupił się na obrazach drzew i innych fantastycznych rzeczy. No cóż, to musiałoby być dziwne, jeżeli kobieta podziwiałaby nagość innej kobiety… Bynajmniej dla mnie byłoby to dziwne, ale nieważne. Najbardziej zaciekawiło ją drzewo. Dlaczego było takie niezwykłe? Nie miała zielonego pojęcia, po prostu zachwycił ją kształt i zanikające gałęzie biegnące w stronę niebios. Niby zwykły obraz, zwykłe drzewo, a ona z tego zwykłego drzewa potrafiła wyczytać wiele. - Niesamowite… masz talent!– pochwaliła go oszołomiona doskonałością tych prac.
Wzruszył ramionami. -Dziękuję. Nie są jakieś nadzwyczajne. Po prostu odzwierciedlam to co widzę. W niektórych porywa mnie tylko inwencja twórcza. Powiedział ze spokojem. Najbardziej był dumny z kolorowego obrazu. Głównie dlatego, że nie używał kolorów specjalnie, a wtedy naszło go na kolory. Trochę dziwne, ale wtedy był nazbyt optymistyczny. -A ty masz jakieś zainteresowania? Zapytał, żeby podtrzymać rozmowę.
- Rozumiem – wyszeptała przyglądając się z obrazu kobiety, w kolorze. Było ciekawe, muszę przyznać, że bardzo mi i jej zresztą również się spodobało. Na jego pytanie uśmiechnęła się jedynie i zamyśliła się. - Szczerze mówiąc, to trochę mam tych zainteresowań – wydukała przymykając powieki i już po chwili wymieniając – głównie interesuje się aktorstwem, śpiewem, sztukami walki i gimnastyką artystyczną… a na poboczu mam jeszcze fotografię i wiele, wiele innych rzeczy. Może nie jestem dobra w żadnej z tych dziedzin, ale bardzo, bardzo je lubię. Nie potrafię zrezygnować z jednej rzeczy by poświęcić się drugiej nyu. – powiedziała z uśmiechem. Na końcu wydukała słowo, które wprawiło ją w zakłopotanie. Głupi nawyk. Odwróciła głowę zasłaniając usta i mając nadzieję, że chłopak nie usłyszał.
Nie, nie usłyszał. Nawet jeśli to nie zwróciłby na to uwagi specjalnie, bo on mało co zwraca uwagę na szczegóły. Nawet nie interesowały go szczegóły dopóki nie miał rysować czegoś. W rysunkach szczegóły się liczyły i dobrze o tym wiedział. -Aktorstwem? Też kiedyś się interesowałem, ale zrezygnowałem, bo za dużo złych wspomnień miałem... Mruknął. Oparł się jedną ręką o ziemię, bo mu było niewygodnie. Nogę podniósł i zgiął lekko. No! Teraz było mu wygodniej. -Śpiew? A co śpiewasz zazwyczaj? Zapytał zainteresowanym wzrokiem. Muzyka jest ciekawa, choć on ani talentu do gry nie miał, ani talentu wokalnego. Szkoda, bo chciałby sobie pośpiewać nie obawiając się, że ludzie zaczną się nabijać. Dlatego śpiewał pod prysznicem sobie, gdy nikogo nie było.
-Hmmm – wydukała spoglądając w niebo. Kiedy chłopak rozłożył się wygodnicko na trawie poczuła się zazdrosna. Fuknęła pod nosem i również wyłożyła się na zielonej trawce. Leżała na brzuchu podpierając się na przedramionach. A co się będzie. Jak on tak wygodnie się ułożył to i ona nie może?! – Zazwyczaj śpiewam japońskie piosenki, pochodzę z Japonii więc to dla mnie naturalne, a jeżeli chodzi o rodzaj, to nie mam jakiegoś konkretnego rodzaju. Jeżeli coś mi się spodoba, to śpiewam to. Bądź słucham, w zależności od tego na co mam ochotę.
-Hmmm... Zamyślił się przez chwilę. -Jakąś mugolską kapelę z Japonii znam chyba... An Cafe? Dość ciekawe. Uśmiechnął się lekko. Tak. Raczej tyle kojarzył z muzyki w Japonii. Ewentualnie... a nie... to Chińczuki miały taką śmieszną muzyczkę z takiego śmiesznego instrumentu strunowego. Ależ nie mam weny i nad tym ubolewam. Jednak lepiej mieć gwałciciela jako postać, bo ten przynajmniej daje wenę, a Kellan? Musi chyba pobzykać, bo zwariuje.
Szczerze… zaczynam się bać. Może powinnam wycofać moją Lilly w odpowiednim momencie? Zresztą masz rację. Za ciekawych tematów nie mają. Czas to skończyć. Lillyanne spojrzała kątem oka na Kell’a. Westchnęła i wstała otrzepując swoje ubrania z niewidzialnego kurzu. - No cóż… ja już będę szła… - wydukała z szerokim uśmiechem. Pozostawi go samego z jego sztuką, a ona… musi szukać dalej, ne? – mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze Kell - powiedziała i zaczęła odchodzić. Już po chwili zniknęła z pola widzenia.
Kellan tylko podniósł rękę w geście pożegnania. Jakoś specjalnie nie wzruszył się tym, że dziewczyna odchodzi. Nie miał ochoty na poznawanie ludzi, ani na rozmowy. Wrócił zatem do rysowania drzewa, które sobie upatrzył zanim Lill przyszła. Wyciągnął ołówek i zaczął rysować kontury, a potem wypełniać powoli i dokładnie. Hmmm.... Corin pewnie teraz nie będzie chciała sesyjki z aktami. Może inne dziewczyny będą bardziej skore? On naprawdę potrzebował się wyładować emocjonalnie...
Skora do aktów, to raczej Elena nie będzie. Ale nie martw się, zaraz spada. Nie ma to jak nauka - westchnęła w duchu. Usiadła na polance i wyjęła z torby księgę. Starała się uczyć, lecz po dwudziestu minutach zrezygnowała. I tak nic nie zapamięta... Podniosła głowę. Rozglądnęła się. Zauważyła chłopaka, siedzącego samotnie i rysującego. Dużo by dała, żeby zobaczyć co tam mu wychodzi... Schowała księgę o torby i wstała nie używając rąk. Ruszyła w stronę chłopaka i... zawahała się. Może nie? Bo, jak mu przeszkodzi to będzie zły... Raz kozie śmierć. Ruszyła pewniej. Usiadła obok niego, trochę za plecami i aż się zachłysnęła z wrażenia. Rysunek był piękny... Wyjęła swój notatnik i też zaczęła szkicować drzewo. Ciekawe jak wyjdzie w porównaniu do jego?
Kocham deszcz. Pośród milionów kropel nie widać tej jednej oderwanej od oka… Luke przyglądał się błoniom, na które spadały niezliczone krople deszczu. Miał dzisiaj ostro bierny nastrój. Trochę się pouczył, lecz szybko odłożył książkę stwierdzając, że nauka po raz setny tego samego nie jest dzisiaj dla niego niczym wartościowym. Nie chciało mu się ćwiczyć ani jeść. Po prostu zwykły szary, co najmniej neutralny stan ducha i umysłu. A gdzieś pośrodku tej neutralności czaił się smutek. Smutek spowodowany, czym? Może niezliczonymi tęsknymi spojrzeniami za tymi miłosnymi parami. A może za rodzicami, których nie miał. A jedyne, co od nich miał to chorobę sierocą. Różne emocja a raczej wspomnienia nim targały. Był jak ten deszcz. Opadający z samego szczytu wprost na samą ziemię by z cichym pyknięciem dać życiodajną energię innym ludziom. Zarzucił na siebie czarną kurtkę i z takim właśnie ponurym nastrojem wyruszył na łąkę. Deszcz szybko sprawił, że stał się cały przemoczony zaś chłodny wiatr zapewne sprawi, że się przeziębi. Lecz jakie to teraz miało znaczenie? No właśnie żadne. Kiedy doszedł do łąki doleciał do niego Rayo. Wielki i biały niczym śnieg Hipogryf. Mimo woli Luke uśmiechnął się i poczekał aż to wielkie zwierzę wyląduję. Pogłaskał jego grzbiet i przytulił swój policzek do jego. Czasami może się zdawać, że zwierzęta bardziej go rozumieją niż ludzie. A może tak jest w istocie? Chociaż gdyby nie był taki skryty… Głaskał tak swego towarzysza nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Wszystko robił po prostu machinalnie. Miał zamknięte oczy a ciepło bijące od przerośniętego ptaka w jakiś sposób koiło jego wiecznie niezasklepione rany. Czasami po prostu jest dobrze w samotności oddać się swym pragnieniom lub marzeniom. Pomyśleć, jakie mogłoby być życie gdyby mogło się o nim, choć w części zdecydować. Czy było by lepsze tego nie wiem, lecz może mniej byśmy go żałowali. Chociaż Luke niczego nie żałował w życiu. Czasami po prostu tęsknił to wszystko. Tęsknił za czymś, czego nie miał a jednocześnie za czymś, co stracił. Wartość równa absurdowi. Jego wisiorek w tym momencie stał się bardziej cięższy jak gdyby przypominając o sobie. Czemu jeszcze go nie zdjął? Nie porzucił gdzieś na dnie kufra tylko wciąż nosił na sobie? Powoli z dużą niechęcia otworzył oczy i przyjrzał się sygnetowi. Ów sygnet, który przy nim znaleziono. Jedyna pamiątka po rodzicach nie wliczając blizny na plecach. Odcięta głowa wilkołaka w hełmie. Luke wyprostował się i poklepał swego towarzysza dając mu tym samym znak by leciał. Obserwował jak wielki ptak startuje i znika gdzieś wysoko w niebie. Schował ręce do kieszeni i patrzył wprost w niebo. Krople deszczu spadały mu prosto na twarz mieszając się z jego łzami. Nawet nie wiedział, że płakał. Nikt tego teraz nie mógł wiedzieć. Był cały przemoczony a jego ciało zaczynało dygotać z zimna. A chłopak stał niewzruszony i zatopiony w czymś, co nie można określić. W jakimś innym świecie w innym czasie i przestrzeni. Może właśnie tam było mu lepiej. W jego własnym urojonym świecie gdzie sprawy ważne są błahe a życie szczęśliwe. Gdzie nie potrzeba wiele by odczuwać szczęście. Jeden zwykły uśmiech a świat staje się piękniejszy. Jeden zwykły dzień, który zamienia zamki w piach…
Po zabraniu płaszcza z kapturem i różdżki Ann wyszła z Salonu Gryfonów. Ruszyła żwawym krokiem po schodach w dół. Uwielbia deszcz. Wręcz kocha. Deszcz zawsze przywodził jej na myśl pewne oczyszczenie. Niektórzy kojarzą go z czymś smutnym, a ona przeciwnie. Dla niej to zapowiedź życia. W końcu w niektórych miejscach na świecie deszcz zapowiada urodzaj i narodziny nowych mieszkańców lasów, sawann i tym podobne. Zresztą Ann lubiła deszcz nie tylko z tego powodu. To jedyna forma wody, której się nie bała. Przecież deszcz jej nie utopi prawda? Co innego jezioro, morze, czy zwykła sadzawka. Tak więc... W końcu niezauważenie Ann przemknęła się przez schody i korytarze. W końcu dotarła na błonia. Jakież było zdziwienie ludzi, którzy panicznie wręcz uciekali przed deszczem. Phi! Tracić radość ze skakania w kałuże? Nie no... Ann nie skakała w kałuże, ale nie miała zamiaru też zmywać się, gdy tylko czuje kropelki na skórze. Założyła tylko kaptur i zaczęła przemykać się przez dziedziniec, a potem przez błonia. Cały czas patrzyła pod nogi. W końcu taka z niej niezdara, że pewnie znowu się potknie, albo poślizgnie. Szła, szła, szła... aż nagle BUM! Czy ona robi za rybkę z głębin co ma latarkę nad głową i grzebie w mule? A może jest świnką? Powinna mieć takiego patronusa, bo właśnie jej twarz wylądowała na... a przepraszam! Tym razem nie na ziemi. Całe szczęście... Chociaż. Ups... Ann wylądowała na kimś. Konkretnie na jakimś chłopaku. Spojrzała tylko zdezorientowana na chłopaka i zaraz jej twarz pokrył rumieniec. Nawet nie zauważyła hipogryfa, a szkoda, bo lubiła zwierzęta i z pewnością zachwycałaby się stworzeniem. -Przeppraszam... Nie chciałam... Powiedziała cicho. Brakuje tylko jeszcze próby wstania i podtrzymania się za pomocą... nie... bo mi jeszcze powiedzą, że demoralizuję userów.
Luke stał tak zapuszczony głęboko w swoim świecie. Targały nim różne emocje. Miał ochotę rozpłakać się jak dziecko bez żadnego poważnego powodu. Nie chodzi o to, że miał w życiu nad wyraz ciężko, bo miał normalnie czy też przeciętnie. Jednak choroba sierocą gdzieś tam w psychice skonstruowała mu bombę, która od czasu do czasu wybuchała z różnym skutkiem. Czasami był to gniew innym razem radość z życie. Teraz smutek i żal. Nie tęsknił za tym, czego nie miał. I nie chciał zamiany, bo nie wiedział czy okazałaby się ona na lepsze. A jednak wiedząc to wszystko nadal czuł się jakoś parszywie. Spokoju nie dawał mu także wisiorek, który zdawał się być cięższy niż powinien. Wisiorek od niej… Od jego pierwszej a zarazem ostatniej dziewczyny, którą nauczył się traktować na poważnie. Przyzwyczaił się, że jest. Że codziennie jest dla niego. A jednak coś poszło nie tak. Nagle czas zatrzymał się by los mógł im wykraść szczęście i nie było jutra. Pusty pokój i szare marzenia. Zgubili coś a może siebie po drodze. Gdzieś im uciekła miłość a może nigdy jej nie było. Być może jego i ją nigdy nic nie łączyło. Nie wiem, nie ważne dziś i tak już nie pamięta. A raczej tylko udaje twardy chłopak, co nie pęka. I nowym dźwiękiem to oddala. Przeszłość zagłusza lekiem hałas. Zdała od wspomnień dla niego recepta by zapomnieć. A jednak nie zapomniał, chociaż bardzo by chciał. To nadal jest otwartą raną, która czasami mniej a czasami bardziej pulsuje w jego duszy. Takie jest już życie i nie warto sobie stawać pytania, dlaczego akurat ty czy ja. Po prostu warto przełknąć gorycz prawdy i starać się żyć dalej tak jak to robi Luke. Kiedy tak wspominał różne okresy w swoim życiu nagle prawie ktoś go nie przewrócił. Kiedy ktoś całą masą wpada na inną rozluźnioną osobę to, czego innego się tutaj spodziewać? Luke zrobił krok do tyłu i spojrzał się ze dziwieniem na daną osobę. Dobrze, że dzisiaj nie miał dni, kiedy o byle, co wpadał w gniew, bo to mogłoby być dla dziewczyny nie zbyt miłym doświadczeniem. Zresztą aż tak wielkiej pewności nie mam, że to nie TE dni. Jego stan ducha szybciej się zmienia niż striptizerki gacie, więc sami rozumiecie. Luke spojrzał się ze dziwieniem na daną osobę. Powinien ją znać tylko z skąd? Ach no tak! Przecież byli z tego samego domu! Ann. Dziewczyna, która wydawała mu się nie tyle, co dziwna, co skrępowana. Jednak nie jemu oceniać i wcale tego nie robił. W końcu sam był bardzo brzydką okładką z pięknym wnętrzem. A może na odwrót? - Hey Ann. – Powiedział promiennie pomagając jej wstać. Kiedy stała na wysokości jego twarzy spojrzał jej w oczy. Tak. Dokładnie w jej wielkie oczy, które obdarzone zostały jego ciepłym spojrzeniem. A także rzecz jasna jego, chociaż dzisiaj delikatnym to mimo wszystko ciepłym uśmiechem. - Widzę, że nie tylko ja lubię sobie pomoknąć. – Powiedział żartobliwie. Puścił jej rękę, którą cały czas trzymał. Od takie małe nie dopatrzenie i natychmiast chował ja do kieszenie odwracając się od niej bokiem. Spojrzał się wyżej w niebo by zobaczyć jak jego Rayo lata wokół wież. Hipogryfy były dla Luka najbardziej zagadkowymi zwierzętami. Ich duma oraz honor przekraczały te, którymi ludzie się szczycą. A ich wierność jest nie do opisania. Właśnie dla tego był taki dumny, że jeden z tych fascynujących stworzeń jest właśnie jemu towarzyszem. Tak towarzyszem, bo Luke nie traktował zwierząt jak kogoś niższego. Byli dla niego, co najmniej równi!
Jeszcze raz przeczytam o tych gaciach striptizerki to przysięgam, że mi oczy wyjdą na wierzch ze śmiechu. Ciekawe czemu mnie to śmieszy... W każdym bądź razie cud, że Ann nie wylądowała na ziemi jak to miała w zwyczaju. O tak... Tylko ona potrafi potknąć się o własną stopę i wylądować na ziemi, by wąchać kwiatki bliżej niż reszta. Spojrzała na chwilę na Luke'a, ale po chwili przeniosła wzrok na swoje buty. Takie piękne, obłocone buty, które są tak interesujące, że nawet super przystojniak taki jak Luke nie wyrwie jej z tej zadumy. Propo butów. Trzeba się pochwalić i pokazać w co ubrana była panna Harding. Swoją drogą czemu Harding kojarzy mi się z Hardick, a konkretniej z Hard dick? To ten nadmiar estrogenów. W każdym bądź razie była ubrana w te ubrania. Nie za lekkie, ale nie zimowe. Takie w sam raz. Parasola nie ma, ale płaszcz ma kaptur o którym nie ma mowy na obrazku. -Hej Luke. Powiedziała cicho, z wysiłkiem, jakby chciała, a nie mogła mówić. Dla większości uczniów była dziwna. Jej to tam było obojętne. Nie liczy się opinia innych. Spojrzała jeszcze raz i zorientowała się, że patrzy prosto w jej oczy. Od razu przypomniała mi się piosenka, która widnieje w podpisie. Idealnie pasuje do sytuacji Ann. Tym sposobem twarz Ann jeszcze bardziej poczerwieniała. Dobrze, że padał deszcz, bo przynajmniej nie było aż tak widać tego zaczerwienienia. - Libfdibacnd Hmm... W teorii próbowała coś powiedzieć, ale tak ją speszył ten wzrok, że w sumie zamiast powiedzieć normalnie zaczęła tworzyć nowy język. -To znaczy... Lubię deszcz Unikała go wzrokiem. Nie potrafiła spojrzeć na niego. Dlaczego? Dobre pytanie. Otóż... Ann trzy lata temu przyjechała do Hogwartu z Danii. Była nowa i zagubiona. Kuzyn ją oprowadzał i raz zobaczyła Luke'a w Pokoju Wspólnym. Od tamtej pory nie mogła myśleć o nikim innym jak o nim. W praktyce nawet nie śmiała z nim porozmawiać. Szara myszka, nieśmiała myszka nie jest w stanie nawet. Nie raz wyobrażała sobie jak rozmawia ze spokojem z chłopakiem i wcale się nie jąka. Oczywiście nic z tego. Za każdym razem w jego pobliżu albo gapi się na niego jak ksiądz w krzyż, albo udaje, że jej nie ma. Ann postanowiła coś zrobić, bo za chwilę nastąpi niezręczna cisza, a wtedy będzie spalona... Spojrzała w stronę szkoły i zmrużyła oczy. -Czy to hipogryf? Zapytała... w sumie samą siebie. Woli gadać sama do siebie niż znowu wylądować na ziemi. Widziała hipogryfa lecącego nad wieżami. Piękne stworzenie. Dobrze pamiętała lekcję o hipogryfach. Sama się zgłosiła, by nawiązać kontakt z jednym. Przypomniał jej się moment kiedy kłaniała się hipogryfowi i czekała na jego reakcję. Tak bardzo się stresowała, że jej się nie odkłoni, że nie da się pogłaskać i w ogóle. Zwierzęta były dla niej wszystkim. Uwielbiała swojego patronusa, kochała swoją przyjaciółkę sowę i zawsze chciała być animagiem. Chciała zamieniać się w konia, by móc przemierzać Zakazany Las. Zawsze chciała widzieć Testrale, ale nie była świadkiem śmierci, więc nie było jej dane oglądać te stworzenia, a wiedziała, że są niedaleko i ciągną powozy do Hogwartu. Nawet nie spostrzegła, że chłopak trzymał ją za rękę. Dopiero zorientowała się jak ją puścił. No pięknie. Kolejne uczucie gorąca na twarzy. Zbłaźni się jeszcze bardziej, a nie będzie wychodziła z dormitorium przez tydzień lub więcej.
Dziwaczność to dobra cecha. Chociaż nie przeczę, że nawet Luke jest nieco skrępowany jej zachowaniem. A zwłaszcza tworzeniem jej nowego języka. Kiedy wypowiedziała te poplątane słowa uniósł do góry brew i roześmiał się wesołym, lecz nie szyderczym śmiechem. Po prostu się roześmiał tak jak osoba się śmieje, gdy zostaje przez kogoś rozmieszona. Nic w tym złego! Słowa chyba były zbędne. Oboje wyglądali mi na typów, którzy wolą pomilczeć w swojej obecności. A może po prostu nie znajdowali odpowiednich słów by znaleźć ze sobą wspólny kontakt. Nie od razu można złapać to coś. Jakąś nić, która jak dobrze się ją pociągnie rozpocznie lawinę słów i wydarzeń. Ale jak się ją źle pociągnie to się ją zerwie a w tedy będzie nici ze wszystkiego. Luke przytaknął głową na pytanie dziewczyny. Zagryzł wargę by po chwili z jego ust wyszedł głośny gwizd. Trwał on z dwie może trzy sekundy. Hipogryf w tym czasie okrążył wieże i zaczął lecieć ku nim by po chwili wylądować metr przed nimi. - To Rayo. – Powiedział miłym, kojącym szeptem podchodząc pewnie do Hipogryfa i głaszcząc go po boku oraz poklepując. Jednak Rayo nie spuszczał wzroku z dziewczyny. Nie znał jej a zasady pozostawały zasadami. Luke wyprostował się gotowy zainterweniować w każdym dowolnym momencie. Był pewien, że Rayo go posłucha gdyby coś poszło nie tak, lecz był jeszcze bardziej pewien, że Ann jest osobą, która zasługuje na zaufanie ze strony Hipogryfów. Tak właściwie Luke uwielbiał latać na grzbiecie swego towarzysza. Chyba nawet bardziej niż na miotle. Kiedy na nim lata czuję uderzenie skrzydeł i podatność swojej woli pod jego. Zaufanie, jakim go darzy oraz szacunek zwierzęcia z powodu owego zaufania. Czuje bicie jego serca podczas lotu. Te wrażenia są niezapomniane i o niebo lepsze niż lot na kawałku drzewa możecie mi wierzyć. Rayo nie był jedynym uratowanym zwierzęciem przez chłopaka i przez co on nie jeden często znajduje się w jego towarzystwie. Są także między innymi wilki zamieszkujące Zakazany Las. Dwa wilki o typowej jasno blond sierści oraz trzeci całkowicie czarny. Nazwał je po kolei Antek, Ancel i Brenżjew. A kiedy je woła krzyczy po prostu „Ancle” Znalazł je kiedyś jeszcze, kiedy były szczeniakami. Przynosił im mleko, karmił je i zapewnił ciepło. Można powiedzieć, że był dla nich niczym matka. A takich rzeczy wilki nie zapomną. Ogółem zwierzęta tym się właśnie różnią od ludzi. Nigdy nie zapomną ile dobrego się dla nich zrobiło i zawsze pozostaną ci wierne. Jeśli ty je pokochasz one pokochają ciebie. Szkoda, że tak mało osób szanuje wszelkie zwierzęta a tak dużo się nad nimi znęca. Jednak niestety. Ludzka głupota nie osiągnęła jeszcze żadnej granicy.