Polana w tym miejscu jest dobrze nasłoneczniona i ukwiecona. Uczniowie, którzy zostali na weekend w Hogwarcie lubią rozkładać tu obszerne koce i oddać się odpoczynkowi, choć nierzadko przychodzą również z książkami. W okolicy panuje idealna cisza, przerywana jedynie odgłosami natury. W oddali widać trybuny boiska, a czasami latające małe punkciki, czyli zawodników odbywających trening.
Zamiast przezwiska cnotka powinna mieć przezwisko błazen. Najlepiej błazen dworski. Robi z siebie imbecyla i tyle. W każdym bądź razie znowu speszyła się. Przynajmniej na początku, bo czym dłużej się śmiał Luke tym mniej ona się krępowała. Skupiła się na hipogryfie, który leciał sobie. Gdy się zorientowała, że ma imię i w dodatku Luke przywołał go wręcz zakryła usta dłonią z wrażenia. -Piękny. Wyrwało jej się słowo. Nie mogła się powstrzymać. Hipogryfy zazwyczaj są szare, a ten był śnieżnobiały. Cudowny, choć dość niebezpieczne było jego ubarwienie. Kamuflaż to niezbyt dobry, ale jednorożce też są białe, a trzymają się całkiem nieźle jako gatunek. Ann obserwowała jak przylatuje hipogryf. Była nim oczarowana. W końcu nie codziennie widzi się hipogryfy tutaj, a już tym bardziej w mugolskim świecie. Dziewczyna głównie żyła jak mugolska nastolatka. Z magią miała tyle styczności w wakacje co słynny Harry Potter u swojego wujostwa. Nie, że nie można było posiadać niczego magicznego w domu. Pani Harding nawet przejawiała fascynację męża i córki magią. W święta ozdoby latały w powietrzu, a latem ojciec zawsze brał rodzinę pod namiot. To były piękne czasy. Teraz też są, ale już nie z rodzicami. Na szczęście wujek i kuzyn są tacy jak rodzice. Ann dobrze się u nich czuje mimo, że testosteronu tam za dużo trochę. Wracając do fabuły... Dziewczyna spojrzała jak Rayo obserwuje ją. Wiedziała, że nie może ot tak sobie podejść do niego. Bardzo honorowe stworzenia. Za to je szanowała. Co było piękne w zwierzętach? Ich bezinteresowna miłość. Ludzi generalnie nie stać na takie uczucie. Nie stać ich na bezinteresowne działania. To smutne, bo świat byłby lepszy. Annelise stanęła w odpowiednim miejscu przed hipogryfem i powoli, ze spokojem się ukłoniła. Cały czas patrzyła na Rayo. Nie chciała tracić kontaktu wzrokowego. Po pierwsze dlatego, że jeżeli nie uzna jej ukłonu to ona tego nie zauważy i wyląduje w Skrzydle, a po drugie ona uważa, że skoro oczy są zwierciadłami duszy i psy potrafią wyczuć intencje człowieka to i inne zwierzęta. Miała szczęście. Hipogryf ukłonił się. Ann uśmiechnęła się lekko. Podniosła się powoli i równie wolno zaczęła podchodzić do Rayo z wyciągniętą ręką. Była rozluźniona. Skupiona na hipogryfie ledwo dostrzegała Luke'a. W sumie dobrze, bo by się spłoszyła i przez to mogłaby oberwać pazurem. Rayo z pewnością czuł jej zapach. To pozwoli mu oswoić się z zapachem dziewczyny. Powoli będzie go zaznajamiać ze sobą. Nie chcemy, by się wkurzył. Trzeba być cierpliwym. W końcu mogła pogłaskać delikatnie Rayo po głowie. -Jest piękny. Nigdy nie widziałam białego hipogryfa. Powiedziała jakby do siebie. Wtedy spojrzała na Luke'a i znowu poczuła gorąco na twarzy. A było już tak dobrze nu...
Oj tak piękny to on jest i to na pewno! W końcu jego nie? No, więc właśnie… U takich zwierząt jak one, które karmią się głównie rybami kolor sierści nie ma większego znaczenia, choć gdyby się nad tym zastanowić to rzeczywiście śnieżnobiały Hipogryf to nie lada rzadkość. Szkoda, że to dopiero teraz odkryłem! Luke odsunął się o krok i obserwował wszystko ze spokojem. Stał na straży gdyby jednak coś poszło nie tak. Podczas ukłonu najważniejsze jest by nie stracić kontaktu wzrokowego. Te dumna zwierzęta mogą uznać to za zniewagę a w tedy mielibyśmy problem. Jednak na szczęście wszystko poszło gładko tak jak przypuszczał chłopak. Ufał dziewczynie i wierzył w jej dobre serce dla tego przywołał tutaj Rayo. Nie każdej osobie pozwala zapoznać się ze swym towarzyszem. Na to w pewien sposób trzeba sobie zasłużyć a tym bardziej żeby móc na nim polecieć! Na to nie pozwolił jeszcze nikomu i nie zamierzał jak dotąd nikomu pozwalać. To nie była zabawka czy jakaś maszyna rozrywkowa. To był jego towarzysz i koniec kropka, od co! - Są bardzo rzadkie. Żyją w innej części kontynentu i trudno je odnaleźć. Rayo musiał przelatywać tutaj, kiedy połamał skrzydło a potem już przy mnie został. – Powiedział cały czas obserwując Ann głaszczącą Rayo. Przydałoby się jakieś wiadro z rybami dla Hipogryfa, ale niestety Luke nie był przygotowany na coś takiego. Chyba mu to wybaczy prawda? Luke cały czas stał w pewnej odległości i przyglądał się z uśmiechem na obraz przed nim. Czuł w sobie pewną dumę, że Rayo jest właśnie przy nim. Nie chodziło o to, że ma się, czym pochwalić, gdy zajdzie potrzeba. Hipogryf to idealny towarzysz, który zawsze pomoże nie zależnie od tego, co ci jest. Samym swoim wyglądem przypomina, że na świecie nadal istnieje piękno. Bo nie ma nic piękniejszego od niego. Chłopak nawet nie zauważył, kiedy stał się cały przemoczony. Koszula zlepiła się z jego ciałem, co sprawiło ukazanie się jego świetnie wypracowanych mięśni a po kurtce i po ciele spływały liczne krople deszczu. Ale to tak jak by straciło na znaczeniu. W jakiś sposób ta chwila go oczarowało na tyle by nie mógł oderwać wzroku od tego, co się dzieje. - Hipogryfy to najczęściej skazywane zwierzęta na śmierć. Czarodzieje nie rozumieją ich dumy i honoru. Jeżeli złamiesz ich żelazne zasady nie można oczekiwać łaski. A przecież wystarczy chcieć zapoznać Hipogryfa bliżej by zobaczyć, jakie to piękne stworzenie. Rayo jest wierny i przyprawia mi wiele radości. Gdyby przez jakiegoś idiotę skazali go na śmierć to… - Luke zamilkł. Właściwie to, co by zrobił? Prawdopodobnie wpadłby w szał i próbował ratować towarzysza za wszelką cenę. A jeśli by mu się to nie udało? Z żalu i tęsknoty. Z gniewu i ze złości świat podpalił. Może właśnie tak niewiele osób wiedziało o tym, że chłopak ma Hipogryfa. Im mniej tym lepiej, bo mniejsze ryzyko. Chociaż to ostatnie zawsze istnieje nie zależnie od tego czy tego chce czy nie.
W sumie... Ann miała w torbie trochę mięsa. Chyba mówiłam, że jest trochę podobna do Luny. Ann spojrzała badawczo na chłopaka. Wciąż miała rumieńce ze wstydu bodajże, ale z uwagą słuchała słów gryfona. -Nie rozumiem dlaczego inni myślą, że jak już się ukłonią i hipogryf się odkłoni to mogą robić z nim co chcą. Spojrzała na Rayo. -Pewnie chciałbyś przekąskę za to, że mnie nie udrapnąłeś, co? Powiedziała do hipogryfa. Białe były mniej rzadkie niż czarne. Właściwie zdania są podzielone. Najczęściej są szare i biało-szare. Czarne są prawie niespotykane. Ann zaczęła szukać w torbie kawałka mięsa, które podwędziła z kuchni. To, że ma przypiętą łatkę cnotki nie znaczy, że nie potrafi ukraść kawałka mięsa. Kuzyn ją nauczył. -Miałam za pomocą tego szukać Testrali... ale skoro ciebie poznałam Rayo to proszę. Powiedziała do Hipogryfa i wyciągnęła kawałek mięsa. Położyła na dłoni, którą wyprostowała. Miała świadomość, że może ją Rayo zranić, ale Ann nie przeszkadzało to. Ile razy sklątki tylnowybuchowe ją poparzyły i było dobrze. Towarzysz chłopaka łapczywie wręcz chwycił za kawałek mięsa i połknął w całości. Na dłoni Ann widniała mała czerwona kreska po dziobie. Uśmiechnęła się tylko i drugą ręką lekko poklepała Rayo. Wyciągnęła bandaż z torby i zabandażowała dłoń niedbale. -Tak samo nie rozumiem dlaczego czarodzieje uważają centaury za zwierzęta. To, że mają kopyta zamiast stóp nie znaczy, że są od ludzi niższym gatunkiem... Powiedziała do gryfona i spojrzała na niego. Zauważyła, że koszulka przylgnęła do jego ciała. Znowu rumieńce wyszły na twarzy, bo jakżeby inaczej. Przecież marzyła o tym, by chociaż przez koszulkę zobaczyć jakie ma ciało. W tej chwili przeklinała deszcz, a raczej jego, że nie zapiął płaszcza. Ona też była cała mokra, ale płaszcz wszystko zakrywał. Dobrze, że zakrywał. Nie dość, że by widział wielkie serducho na jej koszulce to chwilę później widziałby o wiele więcej.
Czy czarne są rzadsze tego nie wiem. Całkiem możliwe. Lecz czy piękniejsze od takich śnieżnobiałych? To już zależy od waszego gustu! - Ludzie to w dużej mierze ignoranci. Nie słuchają tego, co się mówi, kiedy ich się ostrzega i ponoszą bolesne konsekwencje. Jednak największą karę za ich głupotę ponoszą te piękne zwierzęta. – Powiedział spokojnym głosem. Od zawsze wściekała go myśl o ludziach, przez których te szlachetne zwierzęta straciły życie. Te i wiele innych. Oczywiście ze teraz nie wściekał się na Ann. To raczej wspomnienia tych historii, jakie czytał w starych dziejach Magicznych Zwierząt go wściekały. O ludziach zbyt głupich by nawet ukłonić się Hipogryfowi. Obraz kata wykonującego ostatnie cięcie na tak pięknym zwierzęciu przez jakiegoś kretyna. Jak się tutaj nie burzyć? Luke uśmiechnął się i podszedł do dziewczyny wyciągając swoją różdżkę. Odwinął jej opatrunek i machnął swoją różdżką. Episkey! Po chwili rana zniknęła a on uśmiechnął się zadowolony. - Jak już mówiłem ludzi to ignorancji. Po za tym…. Ludzie przyjęli dla siebie wygodne normy, które są ich rzeczywistością. Jeśli nie pasujesz do danej normy nie jesteś w ich rzeczywistości. Odstajesz od reszty, co jest źle postrzegane. Ludzie atakują to, czego nie potrafią zrozumieć. I jeszcze jedno…. Wkurza ich sama myśl, że centaury są mądrzejszymi istotami od nich. Od nas. Od ludzi. Wkurza ich, że gobliny potrafią piękniej rzeźbić czy wykonywać dany przedmiot. Ludzie to gatunek, który za wszelką cenę chce rządzić i panować nad inną rasą. Właśnie dla tego jesteśmy postrzegani, jako żałosna i kłamliwa rasy spośród innych. Mnie to nie dziwi. – Powiedział obserwując Rayo, który zajadał swój posiłek. Jego spojrzenie było zamyślone a przed oczami otwierała mu się księga wielu historii i wojen z innymi rasami. - Staramy się gnębić to, co wygląda inaczej niż człowiek i zachowuje się inaczej. Nawet wśród samych siebie nawzajem się gnębimy, bo ktoś odstaję od danej normy. To śmieszne. Jak by tego było mało staramy się udowadniać swoją wyższość. Boimy się wilkołaków. Ale przecież gdybyśmy potrafili ich zaakceptować w społeczeństwie nie musielibyśmy się ich obawiać. Boimy się wampirów. A gdybyśmy zechcieli znaleźć dla nich lekarstwo także byśmy nie musieli się ich bać, Wielu ludzi zostało przemienionych w te istoty i odrzucone od społeczeństwo pozostały same. – Luke na chwilę zamilkł i przekręcił swoją głowę ku dziewczynie. Uśmiechnął się do niej i powiedział łagodnym szeptem. - Uważam, że światu potrzeba kolejnej wojny, która zjednoczy wszystkie rasy. By w końcu zapanowało równouprawnienie i każda z ras i każdy człowiek mógł żyć wolno bez czyichś uprzedzeń. Nie mamy prawo nikogo osądzać tylko dla tego, że my mamy dwie nogi a ktoś ma cztery kopyta. Gdyby istniało lustro, które okazuje wnętrze… Pomyślałaś ilu bogaczy stało by się biedakami i potworami wobec takie zwierciadła? – Zapytał łagodnym i ciepłym szeptem odwrócony do niej bokiem. Troszkę nam się rozmowa zaczęła kręcić! Byle by tego nie zmarnowali, bo szkoda by była czyż nie?
Jak do tej pory Ann nie znalazła nikogo o podobnym sposobie patrzenia na świat. Cud? Nie cud, tylko dwudziesty pierwszy wiek. Ann spojrzała jak chłopak za pomocą zaklęcia leczy jej ranę. Nie była głupia. Potrafiła używać zaklęć, ale uważała, że blizny nie są złe. W szczególności blizny po zwierzętach. Tylko, by oczyściła ładnie wodą utlenioną i byłoby dobrze. -Dzięki. Była wręcz zszokowana tym, że przestała się zacinać, jąkać i takie tam. Pewnie gdyby się ruszyła to by już leżała na ziemi, ale na szczęście nie zmieniła swojego położenia nawet na milimetr. -Tak samo z mugolami. Pamiętam jak oglądałam o Kolumbie film z jednym francuskim aktorem. Świetny przykład wywyższania się. Powiedziała. Rayo chyba chciał sobie już polatać, bo niespokojnie obserwował oboje. Ann jeszcze trochę pogłaskała się i odsunęła się, a raczej odjechała lekko, bo oczywiście się poślizgnęła. Gdzie wylądowała. Hmmm... Prawdopodobieństwo, że wleciała w ramiona chłopaka wynosi 0.999999999999999, czyli prawie sto procent. -Czego nie lubię w deszczu? Tego, że moja niezdarność od razu przejmuje dowodzenie... Mruknęła z jednej strony niezadowolona, a z drugiej wręcz szczęśliwa, bo dzięki niezdarności chłopak ratuje "damę z opresji". Stanęła na nogach i odsunęła się od chłopaka. Chyba nie muszę mówić, że znowu miała czerwoną twarz... -Mam przyjaciela wilkołaka. Bardzo mu ciężko wrócić po przemianie jak gdyby nigdy nic. Pomagam mu się pozbierać... Powiedziała. Ona lubiła wilkołaki. Nie miała nic przeciwko. Musi tylko wiedzieć jak się zachowywać i czego ma się spodziewać. Bez tego po prostu będzie się bała. Zwykła ludzka bojaźliwość może przezwyciężyć chęć poznania. -A biedne skrzaty? Przecież są niewolnikami dla czarodziei jak dawniej czarnoskórzy dla białych... Dodała po chwili. Spojrzała na hipogryfa, który wbił się do lotu i poleciał wysoko w stronę nieba. Obserwowała jego lot czując jak kropelki wody spadają na jej twarz...
Nie ładnie nie ładnie, ale cóż ja mogę na to poradzić? Po prostu jak gdyby nigdy nic Luke odpłynął sobie w swoich myślach. Wyglądał jak by nadal był i brał czynny udział w tej dyskusji a tak naprawdę myślał o czymś zupełnie innym. Został wyrwany dopiero, kiedy dziewczyna wpadła na niego. Instynktownie ją złapał i uśmiechnął się delikatnie. Ann dzisiaj źle trafiła, bo Luke miał gorszy nastrój niż normalnie. Chociaż on normalnie nie ma określonego nastroju. Jest zmienny gorzej niż kobieta w zaawansowanej ciąży tak, więc nie wiadomo, na jakiego Luka akurat trafisz. Cóż próbuj szczęścia a może wygrasz na loterii jego dobrego nastroju. Ann trafiła na taki bardziej neutralny można rzec przytłumiony lub zamulony. Jak kto woli. Luke obserwował Hipogryfa z uwagą. Zawsze to robił. W sumie sam nie wiedział, czemu. Może bał się, że odleci i już nigdy nie wróci. Oczywiście zdawał sobie sprawę z tego, że jego Rayo by mu tego nigdy nie zrobił, ale zawsze była jakaś cząstka strachu. - Skrzaty? One same sobie wybrały taki los. Nie jeden czarodziej walczył w ich imieniu, ale one uważają to za dyshonor. Ich honorem i dumą jest służenie czarodziejowi. Takimi właśnie są stworzeniami i to ich natura. Tego nie powinno się zmieniać nawet, jeśli nam się wydaje, że to zmiana na lepsze. Jeśli zaczniemy komuś mieszać w życiu i układać podług własnej woli to czy będziemy tacy dobrzy i wspaniałomyślni jak nam się wydaje? Mi się wydaje, że to nowy rodzaj Terroru a słowo „zmiana na lepsze” To nowe określenie dla tyrana. To, co dla nas może wydawać się dobre dla nich złe i na odwrót. Trzeba to uszanować. – Powiedział spokojnie. Sądził, że tyle dziewczyna rozumiała. Że to ich natura, ale mylił się. Wielu dobrych ludzi uważa, że skrzaty są krzywdzone. I tak jest w istocie, ale nie rozumieją tego, że to ich natura. Ich prawo bytności. Nie wliczając w to sporadycznych wyjątków to zmienianie takowego skrzata to tak samo jak byśmy im rękę czy nogę ucięli. - Musze iść, bo już cały przemokłem. Zobaczymy się w dormitorium. – Powiedział i ruszył w stronę zamku. Nie miał ochoty dzisiaj na towarzystwo. Nie odszedł od razu, bo nie chciał być nie miły, ale prawda jest taka, że chciał pozostać sam i oddać się swym czarnym myślom. Przebrać się i udać się na cmentarz do swych przyjaciół w odwiedziny. Nie chciał nikogo z żyjących obarczać swymi problemami.
Ann poczuła się... hmmm... na pewno to nie było miłe uczucie. Czy on ją potraktował jak głupią właśnie? Takie odniosła wrażenie, że jest za głupia, by zrozumieć naturę skrzatów. Dobrze wiedziała, że skrzaty chętnie służą i tylko niektóre chcą być wolne i zarabiać. Poznała już wiele skrzatów w Danii. Ba! Jednego miała w domu. Często sobie z nim ucinała pogawędki, gdy rodzice byli w pracy, a ona nie miała co robić. Teraz już w ogóle skrzat im jest potrzebny, bo mama Ann jest w ciąży. Kobiety nie mogą dźwigać, a jak kobieta jest niemagiczna to jeśli jest możliwość ulżenia jej to w czarodziejskiej części rodziny stosowne jest mieć w domu skrzata. Ann jedynie chciała, by skrzaty nie były traktowane jak robaki. Jak za czasów Lorda Voldemorta. Ann zdawała się być przygnębiona tym co powiedział chłopak. Zresztą jakie to ma znaczenie... W jego oczach jest już idiotką i nic z tym pewnie nie zrobi. Forever alone i znowu będzie dusić w sobie emocje dopóki się nie wkurzy i nie pozabija wszystkich wokół, a to całkiem możliwe. Była gniewnym, dokładniej kasjerką, która znosi upokorzenia, obelgi i wrzeszczących ludzi, aż w końcu coś w niej pęka i wyciąga pistolet, by zastrzelić wszystkich wokół. Ann naoglądała się filmu z Nicholsonem i Sandlerem. Teraz nie może inaczej myśleć o sobie. Nawet już nie słuchała tego co mówił później Luke. W tej chwili była tak urażona, że miała chwilowo gdzieś jego osobę. Na szczęście... Z jednego oka popłynęła łza, ale zniknęła zaraz po tym jak wypłynęła, bo wciąż padał deszcz, a Ann była przemoczona. Z zadumy wyrwała ją błyskawica. Zorientowała się, że gryfona już nie ma. Podciągnęła nosem i rozejrzała się. Brak istot żywych wokół niej jeszcze bardziej ją zdołował. Nie miała już kawałka mięsa dla Testrali. Cóż... Poszuka chyba centaurów. Pewnie gdzieś są. W deszcz nikomu nie chce się wyłazić... Ann poszła w stronę lasu. [zt]
Siedział na uroczej polanie nieopodal szkoły. Zamknął książkę na temat Starożytnych Dziejach Magii i odłożył ją na bok. Na dzis starczy dat, ważnych wydarzeń. Wprawdzie kręciły go tematy dotyczące wszczynania bójek przez cherłaki, bo czują się pokrzywdzeni i domagają się nowych praw. Tego poranka wystarczająco już się naczytał, miał prawo do odpoczynku. Rozprostował kończyny, zasiedział się tutaj trochę. Spojrzał na zegarek- było później niż myślał. Znów godziny poświęcił na naukę. Jak się uczy tego co się kocha, to tak już jest. Zamknął oczęta, przetarł skronie. W głowie zaklął. Mógłby się świetnie bawić i upijać, ale nie. Zbliżają się ważne egzaminy. Zresztą, On wiedział kiedy na co jest czas. Nieważne. Położył się na plecach i zaczął wpatrywać się w niebo, na którym widać było ciemnopomarańczowe promienie zachodzącego słońca.
Ona również cały dzień uczyła się o jakże dawnych dziejach świata czarodziejów. Właściwie, to od tygodnia wałkowała prawie te same tematy i za żadne skarby nie potrafiła sobie przyswoić dat i innych drobiazgów. Jej zdaniem cały ten podręcznik, to były tylko i wyłącznie niepotrzebne szczegóły. Po co to komu? Nie ważna jest przeszłość, to teraźniejszość i przyszłość przede wszystkim domagają się uwagi. Szczerze mówiąc ona nie planowała tego, co nastanie, więc pozostało jej jedynie zajmować się tym, co teraz. A właśnie o tym mówiąc: Van w tym momencie wychodziła z zamku ubrana w czarne rurki i zieloną bluzkę na ramiączkach. Na nogach miała równie zielone trampki. Może to nie był najlepszy strój na tak późną, porę, ale nie miała czasu się przebierać. Niedługo nastanie cisza nocna, czy inna głupota. Nauczyciele będą węszyć. Nie ma po co marnować kolejnych cennych sekund, które dawały jej możliwość wyjścia na świeże powietrze. Nie miała konkretnego celu podróży. Jak zwykle chodziła w myślach marudząc, że nienawidzi chodzić. Jednakże zachód słońca zdecydowanie był wart obejrzenia, szczególnie nad sporo oddalonym jeziorem. Szła więc oglądając z zachwytem smugi na niebie i przemierzając kolejne miejsca poza chłodnymi murami zamku, aż w końcu doszła na ów polankę. Zdecydowanie nie pojawiłaby się tam gdyby wiedziała, że Daniel również postanowił się tutaj przejść. Nie to, że go nie lubiła – wręcz przeciwnie, choć nigdy się do tego otwarcie nie przyzna. Po prostu wszelkie ich spotkania zawsze kończyły się tym, czego ona najbardziej nie chciała. Nie dlatego, że to było nieprzyjemne, ale po prostu fakt o tym, co ich łączy mógłby się wydać, a wtedy żegnajcie opinio oraz słodkie marzenia o pewnym ślizgonie. W każdym razie obserwowała leżącego chłopaka. Rozum krzyczał uparcie, żeby się odwróciła i zwiała czym prędzej. Ale ta dziewczyna nigdy nie słucha intuicji. Dlatego już chwilę później An znalazła się przy nim. Choć to źle powiedziane... Na nim. Usiadła sobie bowiem bezczelnie na jego torsie by spojrzeć na jego twarz z góry. Ha! Choć raz może właśnie w ten sposób na niego popatrzeć, bo w końcu na stojąco jest zdecydowanie wyższy niż te jej 165 I POŁ centymetra. - Hey – Szepnęła cichutko swoim zagadkowym tonem, który miał w sobie chyba dokładnie wszystkie uczucia, jakie są możliwe przez co nie dało się wyłowić z tego znaczenia, nie dało się zrozumieć czego Van może w tej chwili chcieć i co planuje wobec biednego, gniecionego przez jej tyłek krukona.
Może każdy normalny człowiek uznałby taki zachód słońca za romantyczny, piękny, cudowny, czy jakie jeszcze inne brednie, ale dla chłopaka nie różnił się on niczym od poprzednich. Ot słońce chowa się za horyzont. Brak romantyczności? Kto wie. Choć w zasadzie potrafił zabrać kobietę na idealną randkę, sprawić, by poczuła się wyjątkowa, ale zachody były dla niego oklepane. O wiele bardziej wolał noc. Ciemne niebo miało w sobie coś, co nie pozwalało od siebie oderwać oczy, jakąś tajemniczą głębię, która pochłaniała do reszty Daniela. Właśnie dlatego jeszcze leżał na tej przeklętej polance- czekał, az nieboskłon pociemnieje, a ciemnopomarańczowe promyki zastąpi niezliczona ilość gwiazd. Właśnie myślał, co pisarze widzieli fascynującego w tym przejściu dnia w noc, ze tyle o tym pisali, zwymyślał ich od prostych i nudnych, kiedy to jego spokój został zakłócony. Mimowolnie spiął mięśnie i chwycił za różdżkę czując kogoś na sobie- zawsze trzeba być ostrożnym. Chwilę później, gdy zobaczył owego napastnika rozluźnił się, a łapki położył na biodrach Van. -Cześć- powiedział beznamiętnie. Dziewczyna powinna wiedzieć, ze tak się nie robi. A nóż by ją potraktował jakimś zaklęciem. No nieważne. Choć z drugiej strony było to dość ciekawe zwrócenie na siebie uwagi. A skoro o zwracaniu na siebie uwage mowa… pan Slone rozejrzał się na boki. Czysto. Na szczęście. Nikt nie może wiedzieć o ich jakichkolwiek zbliżeniach, to by wszystko popsuło. Jego reputacja była zbyt ważna, by psuć sobie ją takim romansem. Może i miał sentyment do dziewczyny i była świetna w łóżku, ale jego tyłek ponad wszystko.- Normalnie powinienem Cię ukarać.- przyciągnął ją do siebie i wpił się w jej słodkie usta. Tak, miała w sobie coś, co zmuszało go do takich a nie innych zachowań. Nie był to delikatny całus, raczej pełen pożądania i namiętności. Opuszkami palców masował biodra dziewczyny. Chwilę później odsunął od niej swoje wargi- Wiesz, że jeśli ktoś nas razem tu zobaczy to mamy przejebane, prawda?- spytał neutralnym tonem
An w gruncie rzeczy była romantyczką. Naczytała się bardzo wiele pięknych opowieści, gdzie najsłodsze sceny działy się przy zachodach słońca – najczęściej gdzieś na plaży. I często, gdy będąc zamkniętą w pokoju w Japonii wyglądała za okno i obserwowała pomarańczowe lub czerwone słońce chowające się za pobliską górą zastanawiała się gdzie ono ma swoje wielkie łóżko, gdzie idzie spać, kiedy budzi się braciszek księżyc – miała wtedy sześć lat. Mimo wszystko takie piękne krajobrazy mają dla niej szczególną wartość. Dają w jakiś sposób nadzieję. A na co? To już wie tylko i wyłącznie ona. Jednak śmiało mogę powiedzieć, że jej interpretacje niektórych zjawisk często są zniewalające. Więc może kiedyś weźmie ją na coś na kształt takiej idealnej randki? Co by Corin chciała. Wieczorny piknik pod gwiazdami. Białe róże. Wokół świece. Rozmawianie ze sobą, przytulanie się do siebie. Może jakiś mugolski film w tym... No. Jak to się nazywało? A tak, telewizor. Najlepiej romans, chociaż nie upierałaby się ku temu, bo żeby ją zadowolić chłopak i tak musi się poświęcić. Ta dziewczyna nie miała przecież za grosz instynktu samozachowawczego. Więc jakim cudem miałoby jej do głowy wpaść, że strasząc kogoś może narazić siebie lub właśnie tą osobę na poważny uszczerbek na zdrowiu, albo nawet jeszcze gorzej? Po prostu nigdy nie myślała nad swoim działaniem tyle, żeby wpaść na jakieś negatywne rozwiązanie. Dlatego trzeba było się nią wiecznie i bez przerwy opiekować. Ale za to ją tak wszyscy kochamy, ne? O tej porze przecież nikt kompletnie nie chodził poza zamkiem. Dlatego też sama nawet nie szukała ciekawskich spojrzeń kiedy na nim siadała. Albo po prostu na kilka sekund zapomniała o tym, że to wszystko ukrywają. Z tą dziewczyną nigdy nic nie wiadomo. Nie ma w niej ani odrobiny logiki czy uczuć, które można zrozumieć nie będąc nią samą. Z drugiej jednak strony wydanie się nie byłoby aż takie przerażające. U niego ucierpiałaby znacznie reputacja, natomiast ona jej prawie nie miała. W końcu przez bardzo długi czas była taką szarą myszką chowającą się po kątach, której nikt nie znał i nikt nie pamiętał. Dopiero ostatnie miesiące sprawiły, że troszkę zaczęła rozrabiać między innymi przez kilka osób, które uparcie starały się ją denerwować lub demoralizować i niestety (albo na szczęście) im się to udało. - Ukarać za c... - I tutaj nie dała rady dokończyć swojego pytania z wiadomych przyczyn. W każdym razie odwzajemniła jego pocałunek pogłębiając go. Jak zwykle starała się zebrać wszystkie swoje siły, żeby jednak tego nie robić. Bo to nie ma sensu, bo to nie ma przyszłości, bo przecież Daniel nic dla niej nie znaczy, bo tylko osoby, które się kochają powinny być tak blisko. Powodów mówiących „Nie” było w cholerę. Jednakże wszystkie padały momentalnie, kiedy wchodził jeden argument „Tak”, a mianowicie chemia i iskrzenie między tą dwójką. Szczególnie, że Daniel potrafił ją całować tak, jak to uwielbiała. Sama zawsze robiła to w dość intensywny i czasem agresywny sposób, a więc pełnia namiętności była jak najbardziej na miejscu. Pozwoliła mu się odsunąć opierając obie dłonie na jego torsie i lekko smyrając go opuszkami palców. Uśmiechnęła się delikatnie mimo iż próbowała to powstrzymać. Jak zwykle się nie udało. Dlaczego organizm zawsze jest taki nieposłuszny i niewdzięczny? - Wiem. To coś zmienia? - Spytała równie cicho jak wcześniej, ledwo dosłyszalnie. Zazwyczaj mówi głośno, zdecydowanie mniej kusząco, ale przecież teraz nie będzie się drzeć, śmiać i merdać tyłkiem. Nie ten moment, nie ta osoba, nie te okoliczności. Oblizała jakby ze smakiem dolną, potem górną wargę i ponownie się uśmiechnęła.
/Właśnie. Jakby co nasza Van nie mogła mu się nigdy dać jeśli chodzi o sprawy łóżkowe zbyt bardzo zbliżyć :D Wieczna dziewica. No, ale mimo jej oporów też się można było troszkę pobawić ;P /
Tak wiele rzeczy ich różniło. W zasadzie było mnóstwo tego. Gdyby ktoś kiedyś chciał sporządzić listę tego, musiałby poświęcić na to zajęcie kilkanaście godzin i sporą stertę papieru. Mimo wszystko nie mogli się sobie oprzeć. Przeciwieństwa się przyciągają? Możliwe. Mugole mogli by to porównać do działania magnesu. Plus z minusem się przyciąga, a te, o takiej samej wartości się odpychają. Może faktycznie coś w tym jest. Tyle ze, by rozdzielić takie bieguny trzeba użyć siły, a tym pożegnania nie przychodzą ciężko. Łączy ich specyficzna więź oparta na pociągu fizycznym. Nie dziwił się, ze rzuciła się na niego, gdy go tylko zobaczyła, możliwe ze i on by tak zrobił. Przywitali się wyjątkowo miło, tak bardzo w ich stylu. Potrafiła rozpalić go swoimi pocałunkami. Robiła to tak, jak lubił. Nie była delikatna, przeciwnie. Delikatna muskanie ustkami nie bylo dla nich. Mimo wszystko bał się. Mieli się ukrywać. Co, jeśli ktoś ich zauważy z jakiejś wierzy? Co wtedy? Nie łatwo byłoby się wytłumaczyć z takiej sytuacji. -Owszem. Chowanie się w zakamarkach zamku, a całowanie na środku polany to jednak różnica. Prosimy się o kłopoty.- nie był oburzony, mówił tylko co myśli. Cholernie bardzo chciał przy niej zostać. Potrzebował być przy kimś, czuć bliskość. Nie mógł jednak sobie na to pozwolić. Reputacja- ona jest ważna. Romanse potem. Ujął jej słodką twarz w swoje łapki, by spojrzec jej w oczy. W jego mogła zauważyć pożądanie. Chwilę później mogła czuć jego rączki pod swoją bluzką na biodrach delikatnie ja drapiące. - Gdybyś mnie tak nie pociągała, moje zycie byłoby o niebo łatwiejsze.
Pożegnania może nie przychodziły im ciężko, ale długotrwałe rozstanie? Przecież to nie miało najmniejszej możliwości się powieść. Tyle razy próbowała najzwyczajniej w świecie odseparować się od niego, ale ten pociąg był nie do zniesienia. Mijali się na korytarzach, a ona nie mogła się powstrzymać przed spojrzeniem w jego stronę. Kiedy pozostawali choć na kilka sekund sami jej ciało aż samo drgało. Rozum kazał siedzieć jej dalej, natomiast jakaś inna część ciała zmuszała ją wręcz do tego, by po raz kolejny zbliżyła się do Daniela. I kiedy już była ogromnie z siebie dumna, że udało jej się odsunąć od Slone, to jednak zawsze wychodziło na to, że jedno z nich wracało, zaczynali się całować i próba jak zwykle spełzła na niczym. Może gdyby jedno i drugie znalazło sobie jakąś taką szczerą, prawdziwą miłość, to zdecydowanie byłoby łatwiejsze odseparowanie się od siebie. Choć wątpię, bo w tej chwili An ma obiekt westchnień, którym powinna się zająć, a co robi? Wita się wyjątkowo miło... Delikatność w takich gestach przede wszystkim kojarzyło jej się z osobami, którym bardzo na sobie zależy, kochają się i dlatego chcą być dla drugiej osoby jak najdelikatniejsi, żeby nie sprawić im bólu, a jedynie dobre i przyjemne doznania. A skoro między nimi tak naprawdę nie było, albo nie powinno być nic więcej, to agresja i gwałtowność w takich gestach była jak najbardziej pożądana. - Jest późno... - Zaczęła szeptać delikatnie muskając opuszkami palców jego kark, schodząc na ramię, by po chwili zbliżyć się do jego szyi i składać na niej delikatne pocałunki przerywając tylko kolejnymi słowami – Nikt nie chodzi po zamku. Jest ciemno. Kto miałby nas zobaczyć? A trochę adrenaliny zdecydowanie dobrze nam zrobi... - Przy ostatnim słowie odsunęła się i cmoknęła przelotnie jego wargi. Kiedy ujął jej twarz i spojrzała w jego oczy uśmiechnęła się. To, jak na nią patrzył było dla niej największym komplementem. Ale i w jej oczach można było śmiało dostrzec wiele uczuć, ale przede wszystkim pragnienie ciepła i bliskości akurat od tego krukona. Czasami gubiła się we wszystkim myślach i zastanawiała się, czy czasem się w nim nie zakochała. W końcu takie osoby jak on od zawsze były bliskie jej ideałom. Ale od razu zaprzeczała sobie śmiejąc się, że to okropna głupota. Zamruczała, kiedy jego ręce zjechały niżej. Uwielbiała akurat tą pieszczotę. Czuła się wtedy jak masełko rozpływające się na ciepłej grzance. Przegryzła lekko wargę chcąc się powstrzymać przed dalszymi wydźwiękami zadowolenia. - Ale gdyby mnie nie było, to byś pewnie już nie żył, prawda? - Wyszeptała prosto do jego ucha całując jego płatek, i znów dobierając się do jego szyi i zastanawiając się jakby zareagował, gdyby mu zrobiła malinkę. Strasznie ją to kusiło odkąd tutaj przyszła, ale wolała tego nie robić bez pytania. W końcu to by był prosty przekaz „Daniel ma romans” - Choć nie mówiący z kim.
Wakacje dobiegły końca. I skończyły się dla naszego Krukona dużo lepiej niż mógłby się tego spodziewać. Znów zeszli się z Namidą, tym razem chyba już na stałe. A przynajmniej taką miał nadzieję. Nie zdążyli się sobą nacieszyć w Egipcie, bo ledwo zdążyli wejść do obozowiska, a już wszyscy łapali swoje bagaże i wracali do domów przez te zamieszki na Stadionie. Starali się spotykać nawet im wyszło. W końcu Simon właściwie mieszkał teraz sam. Więc większość czasu spędzali razem a Namida właściwie zamieszkał na ten czas u Simona. Ale wakacyjna sielanka szybko dobiegła końca, niestety. Zaczął się rok szkolny i tak dalej. trzeba było zejść na ziemię, zwłaszcza że Simon przez Cuchnącą Skarpetkę narobił sobie zaległości które trzeba było nadrobić jak najszybciej. A po za tym chciał żeby Namida jak najszybciej skończył szkołę, bez dalszych niezdawań. No ale mniejsza o większość. Razem ze swoim chłopakiem pojawił się na Wielkiej Sali, na uczcie, i rozpoczęciu roku. Simon usiadł tak żeby widzieć swojego chłopaka. Siedział grzecznie całą ceremonię na tyłku, chociaż najchętniej teraz byłby gdzie indziej. Gdy tylko wszystko się skończyło, kiwnął na swojego chłopaka, sam wstał i udał się do wyjścia. Po drugiej stronie drzwi szepnął chłopakowi żeby ten ubrał jakąś bluzę i żeby spotkali się za niedługo na Polanie. Pocałował go przelotnie i sam udał się na błonia. Noce wrześniowe były dość chłodne, a szczególnie w tej części kraju. Ale Simon się tym mocno nie przejął. Rozłożył swoją szatę na środku polany. Była na tyle obszerna że spokojnie zmieściliby się na niej z Namidą. I nie wiele więcej myśląc położył się na niej patrzą cprosto w niebo. Dziś było wyjątkowo bez chmurne, i widać było dokładnie każdą gwiazdą. Krukon tak sobie leżał i czekał na swojego chłopaka.
Wakacje, jak zawsze zresztą, minęły stanowczo za szybko. No bo co...? Toż to tylko kilka tygodni! O kilka za mało. Ale ale, te zaliczał do jak najbardziej udanych. W końcu każde wakacje spędzone z Simonem były cudne, przecież inaczej tego nie można określić! Byli jak prawdziwi narzeczeni, nawet mieszkali trochę razem w mieszkaniu Simona, co było naprawdę bardzo urocze. Raz nawet odwiedziła ich Namidy mama i siostra! Obie były zachwycone ich zaręczynami i wspólnymi planami, już obmyślając dla nich stroje ślubne, co było całkiem zabawne, bo Namida nigdy nie widział chyba swojej młodszej siostry aż tak rozentuzjazmowanej. No, a Mama oczywiście obiecała zrobić im przepiękne zdjęcia! A co tam xD Niestety, ojciec akurat nie miał czasu, jednak akurat Namida i tak nie miał ochoty z nim rozmawiać. Choć zawsze był niesamowicie wpatrzony w ojca, tak teraz traktował go naprawdę na dystans, choć nadal odczuwał przed nim jakiś rodzaj respektu i szacunku. Tylko to powstrzymywało go jakoś od pyskowania, kiedy ojciec go zagadywał, głównie o to, że nie zdał końcowych egzaminów. No, ale nie ważne! Rozpoczęcie roku, normalne, jak zwykle. Trochę szumu wokół nowych uczniów, a on i tak wpatrywał się tylko w ukochane oczy swego chłopaka. Nie mógł się doczekać, jaką niespodziankę ten mu przygotował! Ubrał się tylko nieco cieplej, zgarnął pod bluzę dwie butelki piwa i wyszedł na błonia, na umówione miejsce. Miał nadzieje, że to będzie coś miłego. Naprawdę teraz chciał, aby wszystko było między nimi idealnie, tak, jak powinno być! Po drodze użył zaklęcia Lumos, aby oświetlić sobie drogę. Przecież gdyby się potknął, mógłby stłuc butelki! No i sobie krzywdę zrobić, oczywiście. Od razu, gdy dotarł na polanę, ujrzał rozłożonego na łące Simona. Podbiegł niemal, klękając i składając szybkiego całusa na jego ustach.
Ah no tak matka Namidy. Cała ta wizyta była jedną wielką niespodzianką dla Simona. Nie ukrywam gdy usłyszał kobiecy głos w domofonie przedstawiający się jako matka jego ukochanego stanął jak sparaliżowany. Nie był na to w ogóle przygotowany. Ale Yuki okazała się szalenie miłą i ciepłą kobietą. Siostra Namidy w sumie też. Simon poczuł się zaakceptowany. Co prawda trochę obawiał się ojca swojego narzeczonego, no ale nie zamierzał o tym mówić głośno, bo wyszedł by na totalną ciotę. Cały czas gdy myślał o rodzinie japończyka lekko się uśmiechał, a przed oczami miał rozentuzjazmowaną siostrę Namidy. No ale wracając do polany. Simon nawet jak nie szykował niespodzianki to jakoś tak zawsze wychodziło że była to niespodzianka. Ale tak było nawet lepiej. Leżał sobie i szukał dziwacznych kształtów z gwiazd, co było całkiem zabawne. Tak go to zaobserwowało, że nawet nie usłyszał gdy Namida podszedł. Dopiero słodkie usta na jego ustach go ocknęły. Uśmiechnął się, i chciał przeciągnąć pocałunek, ale Namida już się odsunął. No trudno, jeszcze będzie miał okazję. Podparł się na łokciach i spojrzał na swojego chłopaka. Gustownie, gustownie. Pomyślał sobie. Chyba nie trudno się domyślić że po jego krukoniastej głowie chodziły zbereźne myśli. Ale był tylko facetem, co na to poradzisz. Gdy lustrował wzrokiem swojego chłopaka zauważył wybrzuszenie pod jego bluzę. Wyciągnął dłoń i pokazał palcem na jego brzuch: -Co tam masz?
- Coś, czym uczcimy przy akompaniamencie minuty ciszy ten nieszczęśliwy dzień, w którym na nowo zostajemy uwięzieni w przepięknych murach magicznego Hogwartu! - wyciągnął w stronę chłopaka butelkę ze złotym płynem, jedna zachowując dla siebie. Specjalnie wziął tylko tyle. Przez ostatnie miesiące, zwłaszcza, że nie był w szkole, troszkę zaczął sobie pozwalać jeśli chodzi o trunki różnego rodzaju i teraz naprawdę chciał ograniczyć. Jak miał niby cieszyć się życiem z Simonem, gdyby ciągle był na alkoholowym, lub poalkoholowym rauszu? No nie dałoby się tak, zwyczajnie. Ułożył głowę na brzuchu ukochanego, wpatrując się od razu w gwiazdy. Niby taka błahostka - leżą sobie razem na polanie, wpatrują się w rozgwieżdżone niebo. To wydawało mu się teraz takie romantyczne. - Jesteś już na drugim roku. A ja nadal się kiszę w siódmej klasie. Szkoda. Jakbym zdał to moglibyśmy się częściej widywać chociaż może, czy coś. A tak to kicha. Zachciało mi się kariery. Ale cieszę się, że mogę tu być. W sensie, dla Ciebie. Bo w tym roku już na pewno zdam i nic mnie nie zatrzyma. - uśmiechnął się szeroko, popijając piwa. Naprawdę czuł w sercu znowu to przyjemne ciepło, którego tak bardzo mu brakowało, gdy wyjechał.
Widząc butelkę, Simon uśmiechnął się. W czasie swojej nie długiej kariery, właściwie nie wziął do ust alkoholu. Jako najsilniejszy i najbardziej sprawny magicznie robił za ochroniarza w czasie imprez na które reszta zespołu chadzała. Jakoś mu to nie przeszkadzało szczególnie, bo zawsze dostawał parę galeonów więcej. A na ich nadmiar nie narzekał. U jego siostrzenicy wykryto nowotwór, i cała rodzina dorzucała się do leczenia. Trochę się zintegrowali, ale Simon niekoniecznie o to walczył. Nie po tym jak go zostawiły. Ale Elizę uwielbiał, i nie chciał żeby skończyła tak jak jego ojciec. Nad jego rodziną chyba wisiało jakieś fatum. Nawet on zaczął się dla bezpieczeństwa częściej badać. Nie chciał popadać w paranoje, ale lepiej dmuchać na zimne. Nie śpieszyło mu się na ten drugi świat. Nie teraz. Właściwie nigdy. Ale to nieważne. Wracając do jego picia. Już zapomniał prawie jak to jest wieść taki beztroski żywot. Leżeć w trawie, liczyć gwiazdy, nie myśleć o tym że trzeba za coś zapłacić, gdzieś pójść, coś załatwić. Uciążliwe było życie dorosłych. Ale nic na to już nie mógł poradzić. Gdy Namida położył głowę na jego brzuchu, ten położył na jego włosach rękę i tak jakoś machinalnie zaczął go głaskać. W sumie ten romantyzm mu wyszedł jakoś tak niechcący, ale w sumie to fajnie było. Fajnie ze byli razem. Gdy chłopak zaczął mówić Simon akurat pił, więc nie mógł nic powiedzieć. Odpowiedział dopiero po chwili: -Zamierzam się tu kręcić, dopóki nie skończysz szkoły. Muszę zarobić trochę kasy, więc zostanę jako nauczyciel jak będzie trzeba. Damy radę, na pewno.- uśmiechnął się i spojrzał w niebo które przecięła spadająca gwiazda: -Widziałeś?- zapytał nieco rozentuzjazmowany
- Nie no, bez przesady! Nie chcę przez moje własne lenistwo skazywać cię na konieczność obcowania z tymi wszystkimi dzieciakami. - zaśmiał się. Mówił tak, jakby sami byli nie wiadomo jak starzy, a przecież nawet nie mają jeszcze dwudziestu lat! Byli młodzi, piękni, uzdolnieni. Z marzeniami i cudowną przyszłością przed nimi, wspólną! O! Kiedy zobaczył spadającą gwiazdę, aż się podniósł, podekscytowany. Niby wiedział, że to jest nic takiego, i normalnie pewnie by tak nie reagował, ale cała ta atmosfera sprawiła, że nie mógł się powstrzymać. Chociaż to, jak Simon go miział było naprawdę miłe i przyjemne. - Pomyśl życzenie, szybko! - spojrzał z uśmiechem od ucha do ucha, mrużąc przy tym zabawnie oczy, czego w sumie bardzo nie lubił, bo wyglądał głupio. A przecież nie chciał wyglądać przed Simonem głupio! Ale miał to całkiem gdzieś. Sam również zamknął oczy. Wiedział, że jego życzenie jest bardzo, bardzo ogólnie, ale tak na poczekaniu nie umiał wymyślić nic oryginalniejszego. "Być szczęśliwym". Kiedy otworzył oczy, spojrzał znowu na ukochanego. Nie mógł się powstrzymać przed pocałunkiem. Z początku chciał dać chłopakowi tylko całuska, ale czując smak jego ust, nadal z lekkim posmakiem piwa, wcałował się w nie namiętnie, torując sobie drogę do wnętrza ust sprawnym językiem. W międzyczasie odstawił butelkę gdzieś na bok, aby stała w miarę stabilnie, i obiema dłońmi objął twarz narzeczonego, przeczesując jego przydługie włosy palcami. Znów go miał i na samą myśl, że mógłby go stracić, nie mógł się od niego oderwać.
Spadająca gwiazda. Simon je zawsze lubił. A najbardziej magicznie wyglądał przy takiej pogodzie i jak nie patrzyło się w pojedynkę. Gdy rozentuzjazmowany Ślizgon kazał mu pomyśleć życzenie, zamknął oczy. Życzenie od dłuższego czasu miał przygotowane. Kiedyś pod Wielkim Dębem podziwiali gwiazdy i pomyślał to samo "Niech Namida będzie szczęśliwy". Może i było to zbyt cukierkowe, ale nasz Krukon niczego innego od losu nie chciał. Pragnął tylko szczęścia tego małego wariata. Otworzył oczy i przez chwile wpatrywał się prosto w oczy swojego chłopaka. Podziwiał, naprawdę podziwiał siebie ze tyle bez niego wytrzymał. Bardzo lubił jak się uśmiechał, i jego zdaniem wcale nie wyglądał idiotycznie. Krukon odstawił piwo, bo sam miał podobne plany co do ust swojego chłopaka. Tylko te go uprzedziły, ale w sumie nie miał nic przeciwko temu. Nie zamierzał pozwolić na tylko i wyłącznie niewinnego całusa. Ale widać Namida tez nie. Simon odwzajemnił, bardzo ochoczo. Z każdym kolejnym gwałtowniejszym ruchem warg czul jak po plecach Przebiegają mu cieple dreszcz. Sam przymknął oczy i jakby lustrzane odbicie, objął twarz swojego chłopaka w dużej dłoni, po chwili sięgnął długimi ramionami obejmując go pewnie w tali. Rocałował się na całego. Dopiero teraz tak naprawdę było widać jak bardzo tęsknił. A każdy ruch zakolczykowanego jeżyka sprawiał ze Simon czul się jak w niebie. Po chwili zaplótł swoje długie nogi w nogi Namidy i sprawnie odwrócił ich tak, że teraz to Namida leżał na plecach a Simon był nad nim. Nie muszę chyba mówić ze Simon nie chciał żeby tylko na tym stanęło. Z trudem oderwał się od ust Namidy i torując sobie drogę pocałunkami zszedł na szyje, na początku delikatnie muskając jego skore po chwili jednak zadbał o to żeby na skórze Ślizgona została duża, bardzo dobrze widoczna malinka. Unosząc się nieco żeby moc spojrzeć na Namide i z uśmiechem szepnął: - Niech wszyscy wiedza ze jesteś mój- po tych słowach wrócił do penetrowania ust ukochanego. W miedzy czasie usiadł na Namidzie, a jego dłonie zawędrowały pod ślizgonową koszulkę.
Simon... całował najlepiej na świecie. A Namida już trochę ust całował, ale żadne nie były tak pysznie słodkie, jak te. I sam równie bardzo nie chciał się od nich odrywać. Ale pieszczota na szyi była naprawdę milutka i aż poczuł znajome dreszcze, które przebiegły w dół jego pleców. - Oczywiście, że jestem. Twój, i nikogo więcej. Pozycja, w jakiej się znaleźli była bardzo przyjemna. Przesunął powoli dłońmi po bokach swego chłopaka, naciskając co rusz palcami na jego ciało, zastanawiając się, jak daleko to zajdzie. Odetchnął głęboko przez nos, wdychając przyjemny zapach kochanka, wchłaniając wręcz jego ciepło. Na dodatek czując dłonie Simona na swojej skórze, dreszcze się wręcz nasiliły. Są już ze sobą tak długo, a jemu to nigdy się nie znudzi, mowy o tym nie było. Każdy pocałunek z Simonem był ekscytujący, a seks był porównywalny do skoku na bungee. Zawsze! - Normalnie... doprowadzasz mnie do szaleństwa. - jęknął, między kolejnymi pocałunkami. Nie myślał zbyt jasno, w głowie miał tylko myśl o tym, jak straszne kocha tego młodego mężczyznę, jego ciało i duszę, a serce przepełniało mu się gorącem na samą myśl, że on tak samo mocno kocha jego.
Oczywiście ze Simon całował najlepiej na świecie. On sam nie miał takiego doświadczenia jak jego narzeczony, ale nie mail szczególnej ochoty całować jakichkolwiek innych ust. Był cholernie monotematyczny i usta Namidy wystarczyły mu w zupełności. Wiec całował. Całował tak namiętnie i zachłannie. Miał ochotę wziąć Slizgona tu i teraz. Byl niemal rozpalony od pożądania. W czasie tych dzikich pocałunków jego dużo dłonie wchodziły coraz głębiej pod koszulkę. Jedna z nich skupiła się na sutkach chłopaka, a druga powędrowała na chwile w stronę jego spodni. Simon bez większych trudności (dla chcącego nic trudnego) rozpiął guzik i rozporek swojego chłopaka a dłoń zacisnęła się na chwile na przyrodzeniu Namidy, ale tylko na chwile. Potem znów sunęła w stronę sutków, żeby wraz z druga masować i lekko pszyszczypywac. W czasie wakacji nie mieli czasu żeby być ze sobą tak blisko. Oczywiście całowali się, ale zazwyczaj ktoś ich bombardował, a wieczorami chodzili na imprezy, i wracali zazwyczaj nad ranem, zmęczeni i pijani. Uprawianie seksu na polanie chyba nie było dobrym pomysłem, ale Simon nie mógł się powstrzymać. Sam rozpiął swoje spodnie i zaczął ruszać sugestywnie biodrami. Pragnął swojego narzeczonego. Teraz i tu. Kochał go i chciał to jak najlepiej okazać. A to był przecież jeden ze sposobów.
Denerwował się. Ciężko było mu się nie denerwować. Mimo tego, jak bardzo było to przyjemne, każde zbliżenie się do Simona było dla niego stresujące. Chciał być dla niego najlepszym kochankiem na świecie i nie przeżyłby chyba, gdyby go zawiódł. Ale całe to zdenerwowanie było taką małą, drobną myślą gdzieś z tyłu jego głowy. Ta myśl była po prostu za słaba mimo wszystko, aby przebić się przez to, na czym teraz sie skupiał, czyli na doskonałych, dużych i delikantch dłoniach Simona na sobie. Jego narzeczony doskonale wiedział, gdzie dotykać. Sutki Namidy natychmiast zrobiły się twarde, a już samo rozpięcie jego spodni wyrwało jęk z jego ust. - Ty mały, przeklęty prowokatorze - syknął, gdy przyjemnie stymulująca dłoń ukochanego uciekła z jego spodni. To było nie fair, stanowczo. Nie mógł pozostać obojętny na coś takiego. A i ego uwadze nie uszło oczywiście, że Krukon swoje spodnie również rozpiął. Polana. Miejsce, gdzie każdy może ich nakryć. Namida jednak nie martwił się uczniami, ich miał gdzieś. Ale obawiał się, co by się mogło stać, gdyby nakrył ich jakiś nauczyciel... Przecież mogą ich za to wywalić nawet, a już na pewno dowiedzieli by się jego rodzice! Ale... ale żyję się tylko raz i Ślizgon nie miał zamiaru przestać, o! A już na pewno nie teraz, kiedy Simon tak płynnie poruszał się nad nim, ocierając zmysłowo. O nie! Wsunął dłoń między ich ciała, sprawnie dostając się do spodni kochanka i zsuwając je nieco, aby mieć lepszy dostęp. Objął dłonią członek Simona, starając się dogodzić mu najlepiej, jak umiał, drugą dłoń kładąc na jego tyłku, masując lekko, ale jednak stymulująco. Z trudem utrzymywał już pocałunek, jednak nie miał zamiaru zrezygnować, usta chłopaka były zbyt cudowne.
haha, pisałam tego posta w pracy na jakimś dokumencie i teraz sobie spisuje xDD i to nie na przerwie, a w trakcie pracy!
Simon, jakby tylko się dowiedział że Namida przeżywa jakiś stres z powodu ich seksu...Znając go wychodziłby z siebie żeby ten stres jakoś zwalczyć. Chociaż pewnie gdyby Namida powiedziałby mu to w tym momencie, Simon nie zarejestrowałby w ogóle że to coś ważnego. W tym momencie myślał o niczym po za tym że serce waliło mu jak młotem, a to co czuł, rozpalało go od wewnątrz. I czuł że Ślizgon czuje to samo. Że oboje tego chcą. Na jego ustach pojawił się łobuzerski uśmiech, gdy usłyszał jak został nazwany. Przysunął usta do jego ucha,mówiąc niedbale, zahaczając ustami o o nie: -Wcale nie taki mały, wcale nie taki mały- jego z początku zmysłowy i uwodzicielski szept, zmienił się w cichy jęk zadowolenia. Namida też doskonale wiedział jak go dotykać, w jakim momencie. Ten długi staż tylko im pomagał. Ale nie o tym teraz. Niechętnie, bardzo niechętnie( bo podobała mu się pieszczota Ślizgona) pocałunkami schodził coraz niżej, niżej i niżej. Brakowało mu pieszczącej dłoni. Zatrzymał się na podbrzuszu, muskając skórę narzeczonego tylko i wyłącznie koniuszkiem języka. Dłoni robiły resztę. Ściągnęły nieco spodnie wraz z bokserkami,a usta przeniosły się na przyrodzenie chłopaka. Simon na początku delikatnie, a potem coraz namiętniej i szybciej ssał. Pomagał sobie dłonią. Jego język dawał z siebie wszystko. Co jakiś czas zerkał na Namidę, chcąc widzieć jego reakcję.
Gdy zorientował się, co za chwilę się stanie, wciągnął głębiej powietrze, przeklinając cicho w ojczystym języku. Nie mógł uwierzyć, jak strasznie było mu za tym tęskno. Podłożył jedną dłoń pod głowę, dla wygody, drugą wplatając we włosy kochanka, przeczesując je lekko i delektując się jego wspaniałymi wargami. Przymknął oczy, uśmiechając się do siebie, mrucząc cicho z przyjemności. - Kurwa, Simon... - syknął, czując, jak w jego podbrzuszu zbiera się gorące jak lawa podniecenie. - Jesteś niesamowity... Jeszcze chwila, i nie wytrzymam. Uniósł się na łokciu, zaciskając mocniej dłoń na włosach Simona, unosząc jego głowę ku górze, całując mocno jego usta. Pchnął go mocniej, tak, że położył się z powrotem na szacie. Namida na moment oderwał się jednak od pocałunku, nerwowo i szybko rozbierając Krukona. Nie mógł się powstrzymać od pożądliwego i wręcz napastliwego spojrzenia, jakim uraczył całe jego ciało. Sprawnie zdjął jego spodnie i bokserki, bluzkę natomiast podsuwając mocno do góry. Usadowił się wygodnie między udami ukochanego, zsuwając sobie samemu bardziej spodnie. Pochylił się, całując delikatnie klatkę piersiową chłopaka, starając się przystopować. Był już u granic swych możliwości, a dobrze wiedział, że to nie może się tak szybko skończyć. - Mój wspaniały, najwspanialszy... Piekielnie seksowny drań... - szeptał, uśmiechając się przy tym lekko kącikiem ust, co sprawiało, że wyglądał dosyć zawadiacko. Uniósł się nieco, by spojrzeć ukochanemu w oczy.
Sowa od Quirine. Za pierwszym razem pomyślał, że to pomyłka, ale kiedy odpisał (oczywiście, że dalej siedział na dachu wieży astronomicznej, przywołał do siebie tylko pergamin, kopertę, atrament i pióro!) i dostał kolejny list, tym razem z ustalonym miejscem i czasem spotkania, powstrzymał się od wykrzyknięcia "udało się!" na cały głos. Merlin wie, co by się wtedy stało! Zwinnie zsunął się z dachu, przebiegł po schodach i jedynie zatrzymał się na chwilę w Wielkiej Sali. Kolacja... Nie widzę jej. Pewnie dopiero idzie, lub kończy lekcje... Albo już siedzi na miejscu! Wziął kilka bułeczek z masłem oraz trochę soku dyniowego. Wystarczy mu. Przegryzie po drodze. Skierował się w stronę wyjścia, zajadając bułkę. Przeszedł trochę przez błonia, jadł te swoje bułeczki i popijał sokiem dyniowym. Było jeszcze trochę widno. Niecałe pół godziny do zachodu słońca. A to z niego astronom, nagrodę Nobla dla niego proszę! Nie wiadomo jak, znalazł się na polanie. Usiadł sobie na trawie. Nigdzie nie widział Quirine. Być może jeszcze do niego dojdzie. Chyba, że go wystawi... Nie, to nie wchodzi w grę. Sama zaproponowała spotkanie, prawda?...