Polana w tym miejscu jest dobrze nasłoneczniona i ukwiecona. Uczniowie, którzy zostali na weekend w Hogwarcie lubią rozkładać tu obszerne koce i oddać się odpoczynkowi, choć nierzadko przychodzą również z książkami. W okolicy panuje idealna cisza, przerywana jedynie odgłosami natury. W oddali widać trybuny boiska, a czasami latające małe punkciki, czyli zawodników odbywających trening.
Ruszyła na łąkę w poszukiwaniu chociaż chwili odpoczynku... Wróciła ze skrzydła szpitalnego, otoczona zewsząd pesymistycznymi myślami. Uwielbiała to miejsce. Położyła się na wznak pomiędzy łaskoczącymi źdźbłami traw i już po chwili, do reszty pochłonął ją przypływ refleksji. Kto w ogóle wymyślił te słowa małżeńskiej przysięgi? Jak można komukolwiek przysięgać miłość? Uczciwość, wierność, no, to tak. Na pewno są tacy, co potrafią w razie czego wziąć na wstrzymanie i zalecaną przez księży metodą wysublimować popędy w twórczość artystyczną albo wyżyć się w bieganiu i zimnych prysznicach. Uczciwość, lojalność to są rzeczy, nad którymi możesz zapanować, a jeśli nie zapanujesz, może ci ktoś kazać czuć z tego powodu winę. Ale miłość? Nagle, pewnego dnia spotykasz inna kobietę, i okazuje się, że to jest właśnie ta, której szukałeś, całe twoje ciało wyrywa się do niej jak pies na łańcuchu - i co masz z nim zrobić? Nagle, pewnego poranka patrzysz na kobietę w swoim łóżku i uświadamiasz sobie, że od dawna już twoje ciało daje ci sygnały: nie, dość, pomyłka, zawracać! I co na to poradzi przysięga, choćby nie wiem jakimi kapłańskimi klątwami ją składano? W każdą sobotę i niedzielę tysiące par przed tysiącami ołtarzy pokornie powtarza za księdzem te bzdury, nie zdając sobie sprawy, że miłości sobie przysięgać nie można - a po paru latach i tak wszystko im się rozłazi, krzywdzą się nawzajem, nienawidzą, żrą jak pies z kotem, wciągają w to dzieci i nikt się nie zastanowi, że coś jest spieprzone w samym pomyśle.
William ostatnie dni spędzał z wielką rodziną, której zachciało się organizować wystawne przyjęcia parę dni z rzędu. On cały ten czas wykorzystał jedynie na zbieranie nowych informacji oraz rzeczy, które były mu tak bardzo potrzebne do osiągnięcia wyznaczonego wcześniej celu. Dobrze, że nie musiał przesiadywać w bibliotece. To chyba jasne, że od teorii znacznie wolał praktykę. Zauważył jednak, że w szkole jest jeszcze ktoś kto kręci się wokół tego tajemniczego zagadnienia. Znał ją, nie raz widywali się w pokoju wspólnym ale ich rozmowy nigdy nie zaliczono by do kategorii "przyszli przyjaciele". Dziewczyna była zamknięta w sobie, co nie przeszkadzałoby Williamowi gdyby nie fakt, że chciał się dowiedzieć co takiego ona może wiedzieć czego on mógł przegapić. Zagryzł lekko wargę i wyszedł na błonia rozglądając się czy nie ma w pobliżu kogoś kto zaraz zacznie zawracać mu głowę swoimi powitaniami i zapewnieniami, że przez ten tydzień naprawdę za nim tęsknił. Przeszedł kawałek dalej i dotarł wreszcie na łąkę gdzie jedyną osobę jaką mógł dostrzec była znajoma mu Puchonka. Pamiętał ją dobrze, bo przyjaźniła się z dziewczyną, którą dosyć szybko zostawił. Fran zapewne maczała w tym swoje drobne palce, jednak Williama nie obchodziło to na tyle by się przejmować. Każdy kolejny romans zostawiał w tyle i nigdy do niego nie wracał. Wszystko zawdzięczał swojemu chłodowi, który pozwalał mu trzymać ludzi na dystans. Stanął kawałek za nią i swoim głębokim, spokojnym głosem przemówił - Pomyślałby kto, że przed ludźmi uciekasz na błonia...- nie do końca mówił o niej, a raczej o sobie.
Ach, lubiła te swoje samotne przechadzki po błoniach. Najbardziej ceniła w nich zaś ciszę, spokój i ten monotonny - przynajmniej dla niej - krajobraz. Jednakże samotność i ów na swój sposób głębokie refleksje, bestialsko przerwał jej jakiś niski, głęboki głos. Chłopak przestraszył ją do tego stopnia, że natychmiast podniosła się do siadu i wyciągnęła w kierunku, z którego dochodził głos, gotową do odparcia potencjalnego ataku różdżkę. Gdy ogarnęła sytuację i zrozumiała, że to tylko jakiś student, położyła się na wznak pomiędzy kępami kwiatów jak uprzednio. Zupełnie zignorowała jego wypowiedź. Nie miała teraz ochoty na żadne pogaduszki z nieznajomymi, zawieranie nowych znajomości i przyjaźni, ble ble ble... Jednakże gdy tylko zidentyfikowała osobę, która ją zaczepiła, serce przyspieszyło jej do tego stopnia, że przypominało teraz młot pneumatyczny. - Co Ty tutaj robisz? - Spytała, z dobitnym akcentem na "ty". Nie mogła się zdradzić z tym, że wciąż tak na nią dział. Położyła dłoń na klatce piersiowej, jakoby to miało zagłuszyć przyspieszone bicie serca. W ostateczności, okłamywała przecież nawet samą siebie. Reakcje swojego ciała na spotkanie Williama, wytłumaczyła jednym, uniwersalnym hasłem; "strach". O tak, przecież właśnie ktoś zaskoczył ją w tak ustronnym miejscu! To przecież mógł być jakiś potencjalny... złodziej, ninja ze wschodu, okej, zamykam się. - Nie wiedziałam, że przepadasz za samotnymi spacerami po łąkach, Williamie. - Uśmiechnęła się do siebie, wciąż w pozycji leżącej, nie kłopocząc się aby spojrzeć mu w twarz. Bała się... że wówczas się zarumieni, albo ciało zdradzi jej uczucia bestialsko jeszcze w jakiś inny sposób.
Powolnym krokiem podszedł bliżej, ale dostrzegł strach w zachowaniu dziewczyny. To ostatnie co chciał u niej wywołać, przecież nie jest jakimś potworem. Chociaż... - Nie chciałem ci przerywać, po prostu często tu przychodzę - powiedział jak gdyby nigdy nic. Jego oczy wydawały się jak zwykle zamyślone, jakby jego umysł był gdzieś daleko. Jednocześnie to spojrzenie mogło hipnotyzować i ciekawić swoją tajemniczością. Wiele osób miało nadzieję, że gdy w nich zatonie to dostrzeże myśli tego człowieka. Nikomu dotąd się to nie udało, a osoby które znały go dłużej potraciły już nadzieję na odkrycie jego tajemnic. Chłopak uśmiechnął się delikatnie, jakby próbując ją uspokoić. - Nie za spacerami. Przepadam za samotnością - powiedział szczerze, co jest dość niezwykłe jak na niego. Mógł przecież dalej udawać dobrego dzieciaka i zacząć z nią gadać o przeszłości jak starzy znajomi. Nie, on był daleki od takiego stanu. - Możliwe, że dlatego dawno się nie widzieliśmy. Chyba oboje przepadamy za samotnością chwilową bądź dłuższą - dodał lekko, patrząc na jej twarz. Widocznie unikała jego wzroku, może dobrze. Zawsze miał wrażenie, że gdy ktokolwiek z jego otoczenia spojrzy w jego oczy to dostrzeże jedynie pustkę. Taki się właśnie czuł, pusty i obdarty z uczuć. - Dlaczego nie ma tu twojej przyjaciółki? - zapytał już bardziej po ludzku, może to ją ośmieli. Usiadł sobie obok niej i patrzył się przed siebie, co jakiś czas zerkając w jej stronę.
- Ja nie przepadam za samotnością... - Odparła wyraźnie zirytowana. Chłopak mówił do niej, jakby znał ją na wylot. Jakoby czytał jej w myślach. Nie spodobało jej się to i kłamała teraz w żywe oczy, byleby nie potwierdzić jego słów. Byleby nie sprawić mu żadnej satysfakcji... wszakże wiedziała, że jej starania są bezcelowe. Prędzej czy później, spojrzy mu w oczy. Prędzej czy później... znów będzie gotowa zrobić dla niego wszystko. - Ja po prostu lubię czasem być sama, gdy ogarnie mnie podły nastrój. Jak chyba każdy. - Wywróciła ramionami, a trawa pod wpływem jej ruchu zaszeleściła. Poczuła, że na jej gołych kostkach spaceruje teraz jakieś leśne stworzenie, ale zignorowała je, wiedząc, że gdy wstanie, jeszcze niechybnie skusi się, aby spojrzeć mu w oczy. Gdy zaś wówczas jeszcze się zarumieni... to byłaby dlań zguba. - Nie wiem. - Odparła zbita z tropu jego pytaniem. Wiedziała o kogo mu chodzi. Piękna Courtney, która jest chyba ich jedynym wspólnym znajomym. - Nie zwykła mi się spowiadać. - Dodała wysokim głosem, wymawiając te słowa nienaturalnie szybko, ponieważ chłopak speszył ją, siadając tuż obok, co zdradził szelest kępy trawy u jej boku. Miała nadzieję, że William szybko sobie pójdzie. Nie potrafiła na niego patrzyć... jak gdyby nigdy nic. W jego towarzystwie, słysząc jego głęboki głos, patrząc w te bezdenne, przenikające na wylot oczy, momentalnie przypominała jej się wredna intryga, której żałuje... a zrobiła to właśnie z jego powodu. Tak bardzo była o niego zazdrosna. Nie martwiła się wówczas o to, że wszakże zrani swoją serdeczną przyjaciółkę. Tylko on był ważny. Tak się tego wstydziła. Ach, zazdrość - zwykła, ludzka słabość. - Myślisz czasem o niej? - Spytała słabym głosem.
Obserwował jej ledwo widoczne ruchy. Właśnie to jak próbowała wszystko ukryć sprawiało, że William mógł dostrzec jej starania. Nie bał się spoglądać prosto w jej oczy, które wciąż błądziły gdzieś obok. Patrzyła wszędzie, byle nie na niego. Westchnął krótko pod nosem po czym zaczął bawić się pierścieniem na swoim palcu. Ot, pamiątka rodzinna. Piękny grawer zdobił malutki wizerunek herbu, całość srebrna z widocznymi śladami starości owego przedmiotu. Prawda była taka, że w pokoju w zamku jego ojca znajdował się drugi. Drobniejszy, chyba nawet ładniejszy niż ten który on nosił. Dostał go od matki z myślą, że kiedyś obdaruje nim swoją ukochaną. Znak całkowitego oddania i dozgonnej miłości. Samo wspomnienie tego uczucia wywoływało szyderczy uśmiech na jego twarzy. On i miłość? To musiałby być jakiś słaby dowcip. - Nie martw się Fran, ja wiem - powiedział po chwili ciszy. Tylko co wiedział? Czyżby zdawał sobie sprawę z tego, że to właśnie ona przyczyniła się do zerwania z Courtney? Nawet jeśli, to dlaczego mówił o tym tak spokojnie skoro każdy inny facet z pewnością by się wkurzył? Z nim nigdy nie wiadomo, cały czas otaczała go ta aura tajemnicy. - Czy myślę? Mam być szczery? Wolę nie rozmyślać o tym co było - uśmiechnął się w jej stronę i miał nadzieję, że to dostrzeże. - A ty? Skąd ten podły nastrój?
- Tak. Zapomnijmy. - Odparła, oddychając szybciej. Wówczas, w przypływie jakiegoś niepohamowanego impulsu, spojrzała mu w oczy... i tak jak się spodziewała, wszystko wróciło. Oczyma wyobraźni widziała Court i Williama - razem. Widziała również siebie, spoglądającą na przyjaciółkę z odrazą... tak jej zazdrościła, trudno jej się do tego przyznać, ale w pewnym momencie - nawet ją znienawidziła. Tak, znienawidziła. Głupia, ludzka słabość, insekt, wyżerający tak wiele z pozoru trwałych przyjaźni. Jednakże Fran gdy już zrobiła, to, czego teraz nawet nie może spokojnie przywoływać z odległych zakamarków pamięci - z przestrzeni tych kilku lat... Bardzo żałowała swojego czynu. Żałowała do tego stopnia, że ze łzami w oczach o wszystkim przyjaciółce powiedziała, rzewnie, nie kryjąc ani jednego faktu... całkowicie się przed nią otworzyła. Dzięki temu, wbrew pozorom, ich przyjaźń jeszcze bardziej się umocniła. - Nic szczególnego. Po prostu... Wkroczyłam ostatnio w nieodpowiednie towarzystwo i teraz ponoszę konsekwencję. Ale Williamie, Hogwart jest tak mały. - Westchnęła ciężko, po czym ponownie wyłożyła się pomiędzy kępami różnokolorowych kwiatów i spoczęła w ich miłym dla nosa zapachu. - Na szczęście, Skrzydło Studenckie jest nieco oddalone od puchońskiego dormitorium. - Westchnęła ciężko, po czym schowała twarz w dłoniach. Co ona w ogóle robi? Zali się... Windsorowi?! Zdenerwowana na siebie, spojrzała mu w twarz i zacisnęła zęby. Fran jest słaba. Jest strasznie słaba. Jednakże prawdą jest, że po prostu rzadko podejmuje walkę z własną słabością. Woli uciekać. Teraz jednak, nie pozostało jej nic innego, jak walczyć. Ile jeszcze będzie do niego wzdychała beznadziejnym uczuciem, niczym wypruty z flaków szczeniak, rozkładający się na oczach przechodni, wciąż żyjąc resztkami nadzieji... że ktoś doń podejdzie i okaże choć cień opieki? Podejdzie, poskłada do kupy, a nawet i w takim stanie, przytuli? Pff... Niewiele, bezimiennych osób, jest do tego zdolnych. A co dopiero William - kpina!
- Moja droga Fran, po prostu zbytnio się wszystkim przejmujesz - powiedział swoim niskim, chłodnym głosem który teraz brzmiał jakby...przyjaźnie? Wręcz kojąco. Uśmiech zagościł na jego twarzy gdy spojrzała mu wreszcie w oczy. Patrząc na nią widział to co było w tym i Courtney. Nigdy nie darzył swojej eks jakimś większym uczuciem. No mogę powiedzieć, że była mu kompletnie obojętna ale zważywszy na to ile czasu minęło to nawet teraz specjalnie nie przeżywał tego rozstania. Zbliżył się teraz do tej drobnej dziewczyny czując coraz wyraźniej zapach jej perfum. A pachniała naprawdę ładnie, nie znał się na tyle by zaraz wymienić wszelkie składniki owego pachnidła ale wydawało mu się, że na pewno wśród bukietu tego arcydzieła jest róża, a może i kwiat bzu. Jeżeli już o tym mowa, William również odznaczał się tym, że w każdej sytuacji, niezależnie od wysiłku fizycznego czy i jego braku pachniał świeżo i męsko. Nie był to ostry zapach jak w przypadku większości męskich kosmetyków, był raczej subtelny i miły dla zmysłów. Wręcz zachęcał do tego by utonąć w jego ramionach i poczuć go więcej. - towarzystwo gdy nie jest odpowiednie, należy zmienić. Nikt kto zadręcza twój umysł nie jest ciebie wart - ten miły uśmiech niesamowicie kontrastował z lodowatymi oczami, które w tym świetle wydawały się jeszcze jaśniejsze i błękitne. Gdy schowała swoją twarz w dłoniach, zrozumiał że targają nią mieszane uczucia. Widocznie trudno jej było to wszystko mówić komuś takiemu jak on...albo ogółem trudno jej było się przed kimkolwiek otworzyć. Nie znał jej na tyle by cokolwiek dodać do tej obserwacji. Był bardzo spostrzegawczy ale doszedł teraz do pewnego punktu których z początku go ruszył. Ona potrzebowała kogoś, kto by ją przytulił i powiedział, że wszystko będzie dobrze...ale czy on był w ogóle o tego zdolny? Kąciki ust uniosły się ponownie ku górze, a jego dłoń zbliżyła się do jej twarzy. Kosmyk włosów opadał na jej zakryte teraz oczy, ale i tak burzył cały ład. Odgarnął go delikatnie z jej czoła, tym czułym gestem pokazując jej, że nie musi się martwić. - Nie lubię kiedy jesteś smutna, Fran. Dużo ładniej wyglądasz kiedy się uśmiechasz.
Chłopak zbliżył się doń i wówczas poczuła bardzo wyraźnie zapach jego perfum. Ach, nigdy nie zapomni tego zapachu. Zarówno męskiego, ale nie nazbyt ostrego... subtelnego i kojącego zmysły. Zaś to, że nie pachniał intensywnie, jeszcze bardziej nakłaniało ją, aby się do niego zbliżyć, aby poczuć jeszcze więcej. Pamiętała ów zapach z czasów, gdy rozmawiali swobodnie i nie był jeszcze z Court. Gdy nie żywiła doń takiego uczucia, jakim darzy go teraz. Uczucia zakazanego, z góry skazanego na porażkę i całkowicie beznadziejnego. Niesforny kosmyk opadł jej na czoło i już chciała go odgarnąć, gdy ubiegł ją William. Nie zareagowała, ale zesztywniała na całym ciele. Poczuła również zapach jego perfum... który całkowicie ją oczarował. Był teraz tak blisko, niebezpiecznie blisko. Zaczęła szybciej oddychać. Jej chwiejny stan, nad którym niemalże nie potrafiła zapanować, pogorszył jeszcze pochlebczy komentarz ślizgona. Uśmiechnęła się pod jego wpływem delikatnie i - tylko nie to - zarumieniła subtelnie na policzkach. Wówczas nie mogła się powstrzymać... i spojrzała mu w twarz. Nic nie odpowiedziała. Nie mogła. Po prostu patrzyła w te zimne, lodowate, bezdenne tęczówki. Ach, ten bestialski Willy. Hipnotyzujący zapach i oczy chłopaka sprawiły, że przybliżyła swoją twarz od jego, tak, że ich usta dzieliło tylko parę cali. Z każdym oddechem była nim coraz bardziej oczarowana. Jedyne czego w tej chwili pragnęła... to tak siedzieć. Siedzieć - tylko z nim, tutaj, właśnie na tej łące, przy tej kępie trawy i tym drzewie, o niesamowicie rozległej koronie. Tutaj, na szmaragdowozielonych trawnikach Hogwarckich błoni, ale tylko z nim. Zaczęła szybciej oddychać i przyłożyła swoje czoło do jego czoła, z błogim wyrazem twarzy napawając się jego nieziemskimi perfumami. W tej właśnie chwili, poczuła coś nowego. Ogarnęło ją złudne przeczucie, że to, co doń żywi nie jest z góry skazane na porażkę i całkowicie beznadziejne. Poczuła się silna i wolna, o ironio. Bestialski Williamie, bardzo brzydko tak czarować niewinne dziewczęcia.
Była bardzo blisko, ale postanowiła się jeszcze zbliżyć. William obserwował jej posunięcia z zaciekawieniem, jakby zastanawiał się nad kolejnym krokiem. Lekki wiatr owiewał ich włosy nadając tej chwili beztroski charakter. Ale było to tylko złudzeniem. William nawet gdyby chciał to nie mógł dać jej tego czego chciała. Nie teraz. Nawet nie wiedział czy kiedykolwiek będzie mógł. Sama nie mogę powiedzieć czy chodziło bardziej o aspekt praktyczny posiadania więzów z innym człowiekiem czy po prostu Will bał się ryzykować życiem osób go otaczających. On wolał tą pierwszą wersję, która rysowała jego charakter na kształt bezuczuciowego drania myślącego jedynie o własnych celach. Tylko czy jeżeli naprawdę chciał w to wierzyć to czy rzeczywiście tak było? Może ten facet z sercem zimnym jak głaz był w rzeczywistości zagubiony? Tego nie wiedział nikt, ba, on sam jeden nie miał pojęcia jak to z nim jest. Dlatego nawet ta miła chwila nie mogła przesłonić mu rzeczywistości i prawdy jaka za nią szła. Nie mógł czuć. Nie teraz. Dlatego właśnie gdy zbliżyła się do jego ust, zrobił coś co wiedział że na pewno ją zawiedzie. Uniósł wyżej głowę i przyłożył usta do jej czoła składając na nim praktycznie nieodczuwalny pocałunek. To było bardziej muśnięcie. Nie myślał nawet nad tym czy i przypadkiem nie zawodzi samego siebie, te czynności a raczej odczucia wykonywał mechanicznie. Wielki napis w jego umyśle przypominał mu za każdym razem, że NIE. NIE może. Cichym szeptem postanowił podzielić się z nią tą goryczą która siedziała wewnątrz jego głowy - Nie byłbym dobrym człowiekiem do wyciągania z dołka, Fran. Prawdopodobnie zakopałbym cię jeszcze głębiej do mojego poziomu - zniżył głowę i spojrzał jej w oczy - A wierz mi, że tam lepiej nie iść, bo już nie ma powrotu- mówiąc to, mimo wszystko uśmiech pozostawał na jego twarzy. Cała ta sytuacja wydawała się nieprawdopodobna z jego punktu widzenia. Fran zapewne nie doceni tego dostatecznie, ale on praktycznie nigdy nie wyciągał nic na zewnątrz. - A teraz muszę już iść, moja sowa powinna już była wrócić - wstał i ruszył w stronę zamku. Dopiero gdy Fran spojrzy w lustro ujrzy czerwony kwiat, który Will jakimś cudem zdążył wpleść w jej włosy.
Jej życie przypominało ostatnio niekończący się koszmar. Wszędzie GO widziała. Mówił do niej, opowiadał jakieś historie albo siedział cicho tylko się jej przyglądając. Mimo wszystko ZAWSZE przy niej był. Gdziekolwiek by nie poszła, czegokolwiek by nie zrobiła. Owszem, to szaleństwo. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Nawet parę razy próbowała zakończyć ten teatrzyk, zwinąć swoje manatki i wrócić do domu. Tylko... nie potrafiła. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli opuści zamek, a tym samym ludzi, których kocha, to pogrąży się w jeszcze większym cierpieniu i melancholii. Była wariatką, która potrzebowała ludzi, żeby doprowadzić się do pionu. I choć rzadko kiedy pokazywała przy nich swoją prawdziwą twarz, to już sam kontakt sprawiał, że ON się oddalał. Wtedy tylko potrafiła normalnie funkcjonować i tylko w tym czasie potrafiła poczuć się dawną "Elliott". Choć szerokie uśmiechy i chichotanie bywało coraz bardziej wymuszane, opanowała to do perfekcji i nawet najbliżsi nie podejrzewali, co się święci. Chciała wreszcie uciec od palącego bólu w sercu, które pojawiało się za każdym razem, kiedy oszukiwała przyjaciół, do samotności. Ale najzwyczajniej w świecie się bała. Pierwszy raz w życiu prawdziwie się bała. I to wcale nie JEGO. Tylko siebie. Swoich zapędów, swoich myśli, umysłu... tak powstawały najczarniejsze obrazy. Wyobraźnia, która kiedyś była jej sprzymierzeńcem teraz zamieniła się w pułapkę. Wciągała ją w świat mrocznych wizji o własnej śmierci. Co gorsza... one ją do siebie przyciągały. Chciała choć spróbować. Jednak opierała się. Ze świadomością, iż to byłoby egoistyczne i proste. A przecież ona zawsze szła pod prąd. Klapnęła na wilgotną trawę i wpatrując się w niebo, starała się nie zwracać uwagi na wyraźny cień koło niej. Pan Psycholog. Kiedy stał się materialny? Już nie pamiętała. Przyzwyczaiła się do jego obecności, co wcale nie znaczy, że już się go nie bała. Wręcz przeciwnie. Nie ruszała się, mając nadzieję, że ktoś do niej przyjdzie i wyrwie ją z tego dziwnego odrętwienia w jakie wpadła. W kącikach ust czaił się słaby uśmiech.
Bellatrix zrób tamto,Bellatrix zrób siamto. Tylko pracuj,śpij,pracuj,śpij i tak na okrągło. Jedynym pocieszeniem było to że jej brat będąc przejazdem w Londynie wstąpił do św. Munga i zrealizował receptę na leki dla niej. Przynajmniej nie musiała się tłuc do Londynu pociągiem po swoje "cukiereczki" jak to miał w zwyczaju mawiać Gerard. teraz miała zapas na najbliższe dwa miesiące czyli przynajmniej do wakacji. Kolejnym plusem było to że nie musiała zarywać nocy aby nadążyć za uczeniem się. W końcu koniec roku już za pasem a nasza jakże bystra studentka zdała sobie sprawę że właściwie nie przyłożyła się tym roku za bardzo do nauki a hańbą było by nie zdać. Nawet zapomniała że dziś stuka jej dziewiętnaście wiosen,dopiero listy od matki,brata i jej przyjaciół nieco ja otrzeźwiły. Pomyślała nawet przez chwile żeby urządzić imprezę urodzinową,ale w ostatecznym rozrachunku zrezygnowała. Było by jej naprawdę bardzo przykro gdyby ktoś kogo zaprosiła się nie zjawił a wiedziała ze taka sytuacja może zaistnieć.Ku jej wielkiej uldze udało jej się skończyć materiał który dziś miała powtarzać i mogła się wyrwać się z zamku na świeże powietrze. Nadal tonąc w swoich myślach pozwoliła się swoim noga prowadzić po błoniach otaczających Hogwart i po jakiejś godzinie spacerów i pewnie po czterech papierosach trafiła na polanę. Zauważyła rudą głowę a zaraz za nią ciało. Podeszła i na jej ustach mimowolnie wykwitł uśmiech: -Czeeeść Elliott-usiadła obok niej na trawie ówcześnie całując ja w policzek na powitanie.
Eh… życie jest stanowczo zbyt monotonne. Ciągle robiła te same rzeczy, widywała te same osoby, rozmawiała na te same tematy. Zero oryginalności czy błysku jakiejkolwiek inwencji twórczej. Wyciągnęła z torby aparat i zaczęła pstrykać zdjęcia bez wyraźnego ładu czy składu. Byle czymś się zająć, byle nie zwracać uwagi na NIEGO. Co jej się oczywiście nie udawało, bo co jakiś czas lukała na boki, sprawdzając czy nadal tam jest czy może sobie poszedł. Lekcje olewała sobie od paru tygodni, kompletnie nie przejmując się konsekwencjami swojego zachowania. Olać naukę, i tak zostanie wariatką. A słyszał ktoś o wykształconych wariatkach? Nie… więc co to za różnica? Ano żadna, jakby nie patrzeć. Przerwała na chwilę pstrykanie zdjęć, by spojrzeć na rezultaty. Nawet nieźle jej to powychodziło. Już zaczęła wymyślać dla nich tytuły, kiedy ujrzała zbliżającą się osóbkę. I to nie byle jaką, tylko niebieskowłosą. A tylko jedna osoba w Hogwarcie takowe miała. BELLATRIX! Jej wybawienie. Och, jak dobrze. - Cześć Bellatrix. Jeszcze raz wszystkiego najlepszego – uśmiechnęła się do niej szeroko, zerkając w stronę PP. – Jak ci mijają urodziny?
Bellatrix przeczesała placami włosy i rzekła niefrasobliwym tonem: -Och,po za tym że większość tego "wyjątkowego" dnia spędziłam na nauce,to nawet fajnie. Pamiętało o mnie wielu ludzi. No i jeszcze nie musiałam się tłuc do Londynu po leki.Braciszek wszystko załatwił. Gdyby nie to że jestem"chora" pewnie nauczyłabym się teleportować albo coś a tu dupa jasia-wzruszyła ramionami. Przez te 5 lat przywykłą do efektów ubocznych leków i wariactwa,ale czasem musiała ponarzekać. -A tak w ogóle ca tam u Ciebie kochanie? Dziewczyna jakoś nie mogła się powstrzymać żeby nie mówić do swoich bliższych przyjaciół per "kochanie".
Przyjrzała się przyjaciółce, opierając się na łokciu. - To super. A teleportowaniem się nie przejmuj. Są rzeczy ważne i ważniejsze. – Uśmiechnęła się do Bellatrix. Miło słyszeć, że u najbliższych osób wszystko jest w porządku. Kiedy nie miała jak cieszyć się ze swojego życia, to mogła przynajmniej mieć zaciesz z tego, że jej przyjaciołom się powodzi, ot co. - Tu zaczynają się schody. Głównie przez tamtego gościa – od niechcenia wskazała ręką na PP – którego zresztą nie widzisz. Mam schizofrenię i teoretycznie powinnam pojechać do Munga, ale… boję się, że już stamtąd nie wrócę. Spojrzała na towarzyszkę roztargnionym wzrokiem, powstrzymując łzy bezradności.
Schizofrenia. To brzmiało w pierwszym momencie jak wyrok. W czasie swojego pobytu w Mungu przyjaźniła się z jedną dziewczyną z tym zaburzeniem. Jak nie podano jej leków na czas...Bellatrix nawet nie chciała tego pamiętać. Mimo ze jej zaburzenia różniły się sporo od schizofrenii,ona także bała się jechać do Munga: -Elliott...Ja wiem ,wiem z własnego doświadczenia ze to nie jest proste. Ale im później tam pojedziesz i im później zaczniesz leczenie tym większe prawdopodobieństwo ze tam zostaniesz. Ja już w połowie trzeciej klasy miałam pewne przebłyski-odgarnęła swoje niebieskie włosy z twarzy- Słyszałam głosy,bałam się własnego cienia,chodziłam smutna i przybita. Na leczenie pojechałam pod koniec czwartej klasy,właściwie tylko dla tego że chciałam wyskoczyć przez okno myśląc że to drzwi. nawet nie chcę myśleć co wtedy czuli mi bliscy,przyjaciele. Ja chyba do końca życia będę robić sobie wyrzuty że wystawiłam ich na taką próbę.-złapała swoją przyjaciółkę za rękę-Nie popełniaj błędów doświadczonej wariatki. Z tym da się żyć, oczywiście do leków trzeba się przyzwyczaić. Jak pomyślę że mogłam zginąć tylko dlatego że...zdaje sobie sprawę ile wspaniałych rzeczy w moim życiu by mnie ominęło. Elliott,pojedź na leczenie jak najszybciej.-patrzyła w oczy tej małej rudej osóbki chcąc ja jakoś wesprzeć.
Mung kojarzył się z więzieniem. I dopiero pobyt tam uświadamia człowiekowi, że jest naprawdę chory. Wcześniej nie nikt nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji. W szpitalu widok tej masy tabletek, mazi i eliksirów robił piorunujące wrażenie, a w głowie dudnił potężny głos „Potrzebujesz nas! Jesteś chory! Bez nas sobie nie poradzisz!”. I to właśnie ją przerażało. Wiedziała, że jest schizofreniczką, ale między sobą a chorobą stawiała mur. Tam ten mur opadnie i tego najbardziej się bała. - Wiem, że powinnam pojechać. Ale… skoro ojciec nie może mi pomóc, to co oni zrobią? Przecież on też zna się na medykamentach. On wie, o co chodzi. Tyle że ta wiedza się w praktyce nie przydaje. Tam nafaszerują mnie jakimiś lekami. Zamkną z dala od świata, który znam. Od ludzi, których kocham… ja… ja tam umrę. – Spojrzała na Bellatrix błagalnie, jakby prosząc ją, by powiedziała, że to nieprawda. Że sobie poradzi. Bo jest silna. Chciała, żeby ta potraktowała ją jak młodszą siostrę, byle tylko poczuć się zrozumianą. Infantylność dopadała ją na każdym kroku, ale nadal się tym nie przejmowała. A co jeśli zabiorą jej to dziecko, które chowa się w niej? Co jeśli zabiją jedyną jej część, którą kocha i której ufa?
Bellatrix westchnęła. W swojej młodszej przyjaciółce dojrzała siebie. Pięć lat temu, gdy zawieźli ją ta siłą, była równie zestresowana, pełna obaw. Nie chciała brać tabletek które miały ohydny, gorzkawy smak. Ale jeszcze wtedy była dzieckiem, nie zdawała sobie sprawy co do końca robi,a jeszcze do tego dołożyć chorobę... Nigdy jakoś mocno nie interesował sie innymi chorobami psychicznymi wiec nie wiedziała jak doradzić Elliott. Lecz jedno było pewne,musiała coś zrobić. Rozłożyła szeroko ręce ukazując całą klatkę piersiową: -Ja siedziałam tam ponad miesiąc i co jakoś żyje. Oczywiście można patrzeć na to z tej strony. Ale tam pracują ludzie którzy skończyli masę uczelni,pracują i kochają to co robią,chcą pomóc. I co więcej wiedząc co zrobić abyś nie popadła głębiej.A po za tym ja znam taką jedna Elliott wiesz? I ona jest na tyle silna że na pewno da sobie radę lepiej od wszystkich-przytuliła przyjaciółkę chcąc dodać jej więcej otuchy. Nie mogła jej teraz zostawić na pastwę losu,który nie był dla niej zbyt łaskawy. Głaskała ją delikatnie po plecach gdy nagle do głowy zaświtał pewien pomysł: -Jak chcesz mogę tam jechać z Tobą-spojrzała swoimi niebieskim oczkami w jej piękna twarzyczkę.
I nagle coś przeskoczyło. Cholera jasna od kiedy ona się marze? No przecież jest silną, odważną kobietą… znaczy dziewczyną! A lekarzy się boi. Jakaś komedia. Przecież schizofrenia to nie koniec świata! Przecież już wcześniej była nienormalna i to wcale nie przez chorobę. - Masz rację. Pójdę tam, wyleczę się i wrócę. Ach, jaki z niej tchórz! A tak się szczyciła swoją odwagą. Przecież jest Gryfonką, a tu taka skucha. Cudownie, wprost cudownie! Była wściekła. Na siebie, na tiarę, na rodziców. Dlaczego choć raz ta cholerna duma i wygórowana samoocena nie mogły dać jej spokoju? Dlaczego choć raz nie mogła być słaba? Dlaczego oczekiwali od niej najlepszego? Bo taką Elliott kazała im znać. Nie dopuszczała do świata zewnętrznego wrażliwej i bojaźliwej części siebie, zatracając się w sile i pewności siebie. A teraz w końcu ona się ukazała! - Nie, nie chcę, żebyś przeze mnie zawaliła rok. Musisz zostać, zdać egzaminy i w ogóle. Ja sobie poradzę. – Uśmiechnęła się do przyjaciółki. – A teraz opowiadaj, co u ciebie?
Bellatrix nie zamierzała ukrywać uśmiechu. W mniejszym ,czy tam w większym stopniu udało jej się podnieść Elliott na duchu a to tu w końcu chodził. Wyszczerzył swoje usteczka i powiedziała swoim zwykłym wesołym głosem: -W sumie masz rację. Tam powinno się jeździć samemu. Stara bieda. Złapałam się na tym że właściwie się w tym roku nie uczyłam,a nie zdać było by hańbą więc pracuje na najwyższych obrotach i to czego miałam uczyć się w przeciągu dziesięciu miesięcy na spokojnie, przerabiam teraz. No i znów planuje wrócić do brązowych włosów...-wzruszyła ramionami. Oczywiście pominęła fakt,że złamała jedna z naczelnych zasad i wypiła więcej niż mogła. Elliott przecież teraz miała swoje zmartwienia....
No, rzeczywiście udało jej się jakoś spowodować to polepszenie nastroju u Elliott. Chociaż właściwie prędzej czy później znów się załamie. Ale to już sprawa leżąca w dziwnej psychice dziewczyny, w którą nie będziemy się teraz zagłębiać. - No wiesz! Jak możesz się opuszczać w nauce?!DO KSIĄŻEK! Co ty sobie wyobrażasz, ja się pytam? Chcesz powtarzać rok?! No chyba nie, prawda?! – Udała oburzoną, patrząc na Bellatrix groźnym wzrokiem, po czym ni stąd ni zowąd wybuchła niepohamowanym śmiechem. Tak, była dziwna, miała inne poczucie humoru, a autorka wcale nie uważa tego za śmieszne, ale właśnie wróciła od dziwnej kumpeli, która rzucała sucharami, jak żongler piłeczkami. – Brązowych? – Zmarszczyła brwi. – Hmm… właściwie było ci w nich do twarzy, ale teraz bardziej się wyróżniasz. Przyjrzała jej się uważnie. Coś było nie tak. Może i była zajęta w większym stopniu sobą, a przede wszystkim PP, ale przecież znała swoją przyjaciółkę i wiedziała, kiedy coś jest nie tak. - I…?
Bellatrix próbowała się uśmiechać ale średnio jej to wychodziło. Gdyby to nie była Elliott zaśmiałaby się i szybko przeszłaby na jakiś inny temat jak często robiła gdy pytano ją o coś nie wygodnego. Ale nie chciała kłamać. Jedno kłamstwo ciągnie za sobą drugie, i tak w nieskończoność. A dziewczyna nie chciała wpadać w tą spiralę, bez jakiejś NAPRAWDE ważnej przyczyny. Jej twarz lekko zbladła przez co oczy zrobiły się jeszcze bardziej niebieskie, dłonie nerwowo zaczęły skubać róg bluzki. Zachowywała się jak pierwszoklasista który został przyłapany przez nauczyciela na łamaniu regulaminu…: -Obawiam się, że jednak spotkamy się na oddziale-jej oczy zaszkliły się łzami-Ne dawno złamałam zasadę numer jeden brania leków. Wypiłam więcej niż lampkę wina lub kieliszek wódki…Z moich obliczeń wynika że wpiłam prawie półtorej butelki. Zwracałam to przez całą noc, a już następnego dnia czułam że leki nie dają takiej ulgi jaką dawały- mówiąc bujała się w przód i w tył- oczywiście poinformowałam o tym mojego lekarza, on kazał mi podwoić dawkę i w żadnym wypadku nie pić ,a jak mój stan się pogorszy będą musieli znaleźć nowy, silniejszy lek. Elliott jestem taka głupia…-dziewczyna westchnęła ciężko, a z jej oczu poleciały słone krople zwane łzami.
Nie bardzo wiem, o co chodzi. No, bo Elliott przecież była jej przyjaciółką, a to powinno jej jakoś... bo ja wiem... umilić życie , czy coś. Nie, żeby Gryfonka była jakoś wielce wyjątkowa, tylko no... nie mogę się dzisiaj wysłowić... powinna czuć się przy niej na tyle swobodnie, żeby móc się uśmiechać bez skrupułów, o! Kłamstwo nigdy nie popłaca. Tym bardziej osobie, która nie jest do końca normalna. Wiadomo... weźmie coś do siebie i zacznie wyczyniać dziwne rzeczy. To nerwowe zachowanie Bells sprawiło. że zaczęła się poważnie zastanawiać, czy aby nie popełniła jakiegoś faux pax. Spojrzała zdenerwowana na przyjaciółkę, przyglądając się jej nerwowym ruchom. - Ale... ale... przecież... jedna impreza nie powinna aż tak wpłynąć na działanie leków, prawda? - zmarszczyła brwi, przysuwając się do dziewczyny i obejmując ją ramieniem.
- A więc polana - Odpowiedziała mu wesoło wstając łóżka i powoli wychodząc z dormitorium. Przeszli przez pokój wspólnych, korytarze Hogwartu aż w końcu znaleźli się na błoniach. Idąc pokazywała mu gdzie znajduje się jezioro, mówiła coś o zakazanym lesie. Starała się mniej więcej przedstawić szkołę z jak najlepszej strony. Mówiła mu o ciekawych stworzeniach tutaj, szczególnie w zakazanym lesie. W końcu byli już na polanie, gdzie dziewczyna często spędzała czas. Kiedy się już tu znaleźli dobyła różdżki, chociaż trochę to trwało. Wykierowała magiczny kijek w stronę Hogwartu. - Accio kocyk - Rzuciła, a po chwili w ich stronę leciał duży zwitek materiały w biało szarą kratkę. To zaklęcie było podstawowe i wypracowała je prawie do perfekcji. Dobrze, że działało nawet z dosyć daleka. Rozłożyła materiał na trawie i usiadła robiąc koledze miejsce. - Powiedz mi coś o sobie - Zaproponowała temat rozmowy.
Ruszył więc przebrany za dziewczyną, słuchając o jeziorku, zakazanym lesie i... stworach. Nie zamierzał nigdy pojawiać się w Zakazanym Lesie, skoro tam żyją jakiekolwiek magiczne istoty. Spojrzał po chwili na różdżkę Corneli i usłyszał jakieś słowa z jej ust. Wtem zauważył.. zbliżający się koc!. Odskoczył do tyłu, jakby się bojąc, że koc go zaatakuje i się potknął, turlając się trochę do tyłu. Po chwili otrzepał się i spojrzał jak dziewczyna łapie koc i go rozkłada. Puknął się w głowę i zbliżył się do niej, siadając obok niej i otrzepując resztę trawy z siebie. - Coś o.. sobie? - spytałem niepewnie, zastanawiając się co by tutaj powiedzieć - Moja matka jest jasnowidzką, wróżbitką.. jak kto woli mówić, przepowiada przyszłość różnym ludziom. Mój ojciec przed rozstaniem.. zajmował się magicznymi zwierzętami, uczył tego przedmiotu w kilku szkołach ale go wyrzucali. Mama mi powiedziała, że coś mu się stało w głowę, bo zaczął robić różne dziwne rzeczy... dziwne i niebezpieczne... raz mnie zostawił z jakimś stworem, który chciał mnie zjeść. - zaczął płakać, chowając głowę między kolana.
Cornelia bała się wyłącznie smoków... I pająków! Ale codo innych stworzeń takich jak jednorożce - były dla niej piękne, ciekawe, niezwykłe! To sprawiało, że chciała się do nich dowiadywać jak najwięcej. Ogólnie bardzo lubiła ONMS. Ale jej absolutnymi faworytami były groźne wampiry. Marzyła by móc kiedyś porozmawiać z taką oto istotą, chociaż dobrze wiedziała, że to mogłaby być ostatnia rzecz, jaką zrobi w życiu. Zaśmiała się widząc strach chłopaka na widok koca który do nich sobie wolno szybował. Widocznie chłopak nie czytał nawet o zaklęciach... Może wręcz bał się magii? - To tylko proste zaklęcie przywołujące. Jak chcesz, to z tobą je kiedyś poćwiczę - Zaproponowała. W końcu Accio to jedno z najbardziej przydatnych magicznych "sztuczek". Słuchała go i coraz bardziej je się robiło żal biednego chłopaka. Widząc, że ten znowu pogrąża się w smutku na samo wspomnienie nie myśląc za wiele przytuliła go i lekko ucałowała w głowę, we włosy pragnąc w ten sposób jakoś go pocieszyć. - Nie powinieneś był tak mocno odbierać wydarzeń z przeszłości. Co się stało to się nie odstanie i trzeba żyć dalej - Wyszeptała mu do ucha. Jeszcze raz rzuciła to samo zaklęcie co wcześniej tylko tym razem skierowała je bardziej w stronę lochów. Po chwili już miała w ręce dwa czekoladowe wafelki. Wystawiła jeden w kierunku małego. Czekolada dobra na wszelkie smutki.