Polana w tym miejscu jest dobrze nasłoneczniona i ukwiecona. Uczniowie, którzy zostali na weekend w Hogwarcie lubią rozkładać tu obszerne koce i oddać się odpoczynkowi, choć nierzadko przychodzą również z książkami. W okolicy panuje idealna cisza, przerywana jedynie odgłosami natury. W oddali widać trybuny boiska, a czasami latające małe punkciki, czyli zawodników odbywających trening.
Mina Cece mówiła sama za siebie. Bruk zamknij paszczę bo Ci zaraz Cruciatusem cisnę. No cóż, ona jak to ona to w końcu ona więc lubiła wygłaszać swoje Ślizgońskie mądrości które mogły doprowadzać do ogłupienia bądź stanu wściekłości. No cóż czasem tak bywało ale ona jak to ona nie miała w zwyczaju patrzeć na to bezużytecznie, tylko chciała dobić swą ofiarę coraz głębszym kazaniem. Tym razem było inaczej. Sisi pierw wydawała się groźna co miało sprowokować ją do dalszego działania, jednak to całe machanie ręką przed twarzą i to błagalne spojrzenie. No cóż może sobie tym razem odpuści. No jak jeszcze powie jej kilka interesujących faktów na temat miłości i jej skutków. - Spokojnie, zamykam się - powiedziała Brooke i po minucie nawet nie całej błogiej ciszy znowu zaczęła trajkotać - Żarcik. Rozumiem, że nie wiem co ci powiedzieć więc powiem tyle. Prześpij się z nim i po kłopocie. No nareszcie Campbell zagadała od rzeczy. Wydało się że twardo stąpa po ziemi jednak cały czas myślała czy Cycuś tak żartuje czy mówi serio. No cóż na wszelki wypadek lepiej nie ryzykować z kolejnym plasknięciem gorszej głupoty. Oby trzymała ten swój język za zębami bo inaczej alkohol będzie szedł w kąt. A tego nie chcemy. No w każdym razie to blond coś nie może długo usiedzieć w ciszy, więc musiała się trzymać za język tak, żeby nie wyjść na idiotę. No dobra może i tak wyszła bo wyglądało zabawnie, kiedy ona próbuje usiłować chęć swojego gderania, na nieistotne w tej kwestii tematy, których sens równa się zeru procentom. Mimo wszystko coś kazało jej się odezwać i ośmieszyć przed dziewczyną, ale co to było to chyba nie wiadomo bo na pewno nie jej mózg. No cóż wszyscy popełniamy błędy. Szkoda że jej są znacznie liczniejsze. - Ja na Twoim miejscu nie zwlekałabym z tym tak. Powiedziałabym kilka miłych słówek, łóżko i po problemie. To że serduszko zaboli, to nie dziwne, ale żyję się dalej. - powiedziała tonem bez wyrazu jakby nie myślała nad tym co mówi. No ale najważniejsze że to było całkowicie szczere bo gdyby skłamała miałaby peszka. I to dużego. No ale prawda to najlepsze w życiu i tego się trzymajmy.
Cud się jakiś zdarzył, bo Brooke zaprzestała wreszcie wmawiania na siłę CeCe, że jest zakochana! Dziewczyna przyjęła to z niemałą ulgą i wreszcie mogła się odprężyć. Nie lubiła tematu miłości. Działał na nią jak płachta na byka. Czyżby jakieś złe wspomnienie? Czy ja wiem. Może to bardziej chodziło o uraz z dzieciństwa, przez który nie potrafiła teraz nikomu na tyle zaufać żeby wejść w jakikolwiek normalny związek. W ogóle związki i CeCe były jak dwa różne puzzle. Nie pasowały do układanki. Niedziwne więc, że jeżyła się na samą wzmiankę. - Tak właśnie planuję! - odpowiedziała dumna trochę za szybko, bo zaraz zamknęła swoją buziuchnę. Przecież to wszystko, cała ta rozmowa miała być czysto hipotetyczna, a ona wcale przecież nie podjęła decyzji jeszcze nawet czy rzeczywiście on jej się podoba! Miała już coś powiedzieć na swoje usprawiedliwienie, jakoś zaprzeczyć czy coś, ale Bruk znowu zaczęła gadać, więc uznała że swoje trzy grosze dorzuci później. - Bruczi, słoneczko czy chcesz mi o czymś powiedzieć? - spojrzała podejrzliwie na przyjaciółkę. To co przed chwila usłyszała wcale nie brzmiało jak typowy bełkot blondynki. Coś w jej głowie podpowiadało jej, że to chyba wypływa wprost z głębi serca blondynki, które musiało chyba zostać kiedyś złamane. Ojojoj chyba weszły na grząski temat. No ale. Skoro Cyc już była na ostrzu noża to teraz kolej na Bruczusia!
Że, co to niby miało znaczyć, cholerka ? Że jakieś loff stori z Bruczi w głównej roli ? Nie, nie,nie. Nigdy w życiu. No może raz albo i dwa ale nigdy więcej i to nie ona serduszko miała złamane tylko ten chłoptaś, so sad. Nie żeby ta cegła była bez serca, uczuć i wszelkich innych tandet którymi teraz szpanuje cały świat. Jeśli miałaby być szczera z Cece to musiałaby się przyznać bez bicia, że był taki chłopiec a właściwie i jest, ale czy tutaj chodzi o jakąś tam Ślizgońską szczerość która i tak po kilku obrotach sprawy zamieni się w kłamstewko, potem w kłamstwo i tak dalej i dalej ? Nie. Tu chodzi o prawdziwą Gryfońską postawę, której Bruk za żadną cholerę nie mogła pojąć. No bo jak być z jednej strony złą suczą a z drugiej super panienką z okienka, z czystym sumieniem ? No może i mogłaby się jeszcze trochę kłócić ze swoimi myślami itd. ale i tak jasne jest to że powie Cece wszystko. Albo część. - Hmpf. To oni przeze mnie mają złamane serca a ni..- zatrzymała się i zrozumiała swój błąd. Bruk cholero pamiętaj Gryfońska postawa! - Poczekaj zaczniemy jeszcze raz.So. Mojej osobie już dawno spodobał się..pewien typek. Mimo wszystko się przyjaźnimy. Bo z tego co mi wiadomo ma dziewczynę. Nie lubię jej. Ale żeby zaraz, serce mieć złamane?Pff Cece aż tak nie upadnę.Chyba. W każdym razie dotychczas to ja łamałam nieszczęsnym chłopaczkom serduszka. Tak to mogło być dobre. Aż tyle szczerości z jej ust chyba się by nikt nie spodziewał. Jedyne co pominęła to imiona tych szczęściarzy ale kogo one obchodzą? - Więc? - spytała z uśmieszkiem na twarzy, oczekując reakcji rudej Gryfonki.
Nono co to godzina szczerości? Chyba tak. Wreszcie udało jej się sprowadzić rozmowę na inny tor, a uwaga która dotychczas była zwrócona w stronę CeCe, powędrowała teraz na Brooke. Ha, to się jej udało. Skryła swój triumfalny uśmieszek, przybierając minę pełną powagi i przysłuchując się co takiego do powiedzenia miała jej koleżanka. - Ej powiedz mi, która to, a wyrwę jej wszystkie ręce i włosy aż będzie skamlała - stwierdziła zupełnie serio, no bo co to była za lafirynda, co sprawiła że Bruczi teraz było źle z jej powodu? Niby teraz była taka obojętna i lekko podchodziła do sprawy, ale Sisi już wiedziała co tam w jej głowie się kryje, a jak! - A co do faceta to też mi kiedyś możesz go pokazać to zabiorę go na wycieczkę w poszukiwaniu jaj, co Ty na to? - bo żeby wybrać jakąś inną zamiast jej kochanej blondyneczki, która potrafiła gadać godzinami jak najęta? Dobre sobie. Facet chyba dawno zapomniał jak się orze albo orze jak może, ale nic mu już i tak nie pomoże. Dobrze gadam? - Co za 'więc'? Teraz rozmawiamy o Tobie i myślę, że to Ty coś do niego czujesz, a z ta przyjaźnią to trochę naciągane, nie?
Brooke spojrzała na nią kątem oka. Uważnie przysłuchiwała się rozmyślaniom dziewczyny, na temat.. tej typiary no i jego oczywiście. Było to całkiem zabawne i pewnie Bruczi by się uśmiała gdyby nie to, że musiała się skupić na tym żeby uchronić swoje mięciutkie serduszko czy co tam miała w środku. Najważniejsze było to żeby nikt, a nawet CeCe nie dowiedziała się o jej uczuciach. - No może troszeczkę, ale jakie to ma znaczenie skoro typek i tak będzie mój i tak ? - powiedziała już całkowicie twardo. - Nie żebym była aż tak bardzo pewna siebie, ale przyjaźń zawsze po jakimś czasie zamieni się w miłość. A zwłaszcza ta damsko-męska. Blondi uśmiechnęła się perfidnie. Ach tak już ona doprowadzi do tego związku, który tak właściwie nie jest potwierdzony, że jest w jakiejś tam relacji. - No bo wiesz jeśli do ludzia klei się ludź, to ludź do ludzia musi coś czuć. To tak było ? Nie ważne. Ważne że przysłowie jest zgodne z prawdą - uśmiechnęła się tak jak by już wygrała tę potyczkę. Już miała wyskoczyć z jakimś tekstem który pocisnął by tej małej paniusi ale przypomniała sobie coś ważnego. - Cece kochanie, przecież nie dokończyłyśmy jeszcze Twojego tematu - zagaiła zbaczając z jej tematu. Znowu poczuła się bezpiecznie. No cóż bezpieczniej niż jak gadały o niej i.. nim.
Zmartwiła się trochę, bo sama robiła to samo. W życiu nie przyznałaby się przed samą sobą, że coś do kogoś czuje, a co dopiero komuś miałaby coś takiego powiedzieć. Może w tym właśnie tkwił problem, że tak cięzko było jej się otworzyć przed innymi i dopuścić kogoś do siebie bliżej. Owszem, uwielbiała facetów, ale zazwyczaj kończyło się to właśnie tak jak opisywała Brooke. Bawiła się do oporu, a kiedy zabawka się znudziła najzwyczajniej w świecie ją zostawiała. Bała się związków? Może. Miała wielu męskich przyjaciół, ale w żadnym się nie zakochała, więc albo to z nią coś nie tak albo Bruczi wygadywała jakieś bzdury. Spojrzała sceptycznie na koleżankę i pokręciła głową. Jeśli ta chciała żeby coś się ruszyła to do dzieła. Akcja eliminacja, a potem może spokojnie iść prostą ścieżką do celu. Co nie? Nie ma przecież takiego wagonu, którego nie da się odczepić, proste. - No nie wiem, a może po prostu grzecznie i subtelnie zlikwidujemy tą przeszkodę, która Ci stoi na drodze ku zachodzącemu słońcu? No bo przecież skoro ma być Twój, to czemu jest z jakąś lafiryndą, he? - o nie, CeCe nie da jej tak łatwo za wygraną. Skoro już Ślizgonka się przed nią otwiera to teraz poniesie tego konsekwencje, bo Ce jest bardzo konsekwentna, ha, a jak! - Nie odwracaj kota ogonem, mój temat dokończymy, kiedy skonczymy Twój - uśmjiechnęła się przesłodko do koleżanki i zatrzepotała rozkosznie rzęsami.
No można było się tego spodziewać że wiewiórka nie da za wygraną w tej kwestii i rozmowa będzie cały czas przy temacie Ślizgonki. To się wkopałaś blondi. Teraz trzeba będzie powiedzieć całą.. częściową prawdę, żeby jak najszybciej skończyć temat jej i znowu zmierzać do tematu Cece, by poczuć się bezpiecznie jak to było przed chwilą. Przed chwilą, która nie trwała długo bo Gryfonka zdążyła się usprawiedliwić i znów strzałka powędrowała w jej stronę, a tak nie miało być. Kurdę, gdyby ona mogła cos tylko wymyślić żeby odwrócić ten temat.. No cóż zaraz coś się wymyśli. - Cece, nie widzę powodu dla którego miałybyśmy ją unieszkodliwić. Akurat ta przeszkoda nie jest taka trudna do pokonania, zwłaszcza że nie wiem czy oni jeszcze są razem. - spojrzała na dół po czym dodała bardziej stanowczo, jakby z rozbawieniem - A zresztą. Wolę żeby potem patrzyła jak to JA nie ONA odchodzę z nim w stronę zachodzącego słońca. Ach te jej wredne i chamskie usposobienie, zawsze musi być coś dla niej.. i jeszcze raz coś dla niej. No cóż +10 dla charyzmy. Mimo swojej wypowiedzi, spodobał jej się pomysł CeCe na zlikwidowanie tego.. jej. Powiedziała tak bo a) tak jest fajniej b) zero punktów na minusie i c) bo tak jej się powiedziało. - Więc już nie długo, możesz się zdziwić, gdy też to ja z nim będę a nie ona - uśmiechnęła się szeroko dumna ze swojej teraźniejszej i wcześniejszej wypowiedzi. A to ciekawe. Może nie powinna być aż tak pewna siebie ?
Oho, teraz to już wiedziała, że coś jest na rzeczy. Jeszcze przed chwilą Ślizgonka zarzekała się, że to tylko przyjaźń i w ogóle, niemniej jednak CeCe widziała jak się jej oczy zaświeciły na wieść o akcji likwidacji. Ta to powinna zostać z powołania psycholożką. Tak łatwo jej szła ocena ludzkich zachowań, a jeszcze łatwiej wyciąganie informacji. I wcale nie za pomocą alkoholu! Chociaż w tym momencie to właśnie to był ten sprzyjający czynnik. Zresztą ludzie do niej lgnęli tez dzięki jej urokowi wili, o którym, ojeju, tak często zapominała. Skoro ta przeszkoda wcale nie jest tak trudna do pokonania to co ona jeszcze robi? Czeka na zbawienie? Meyersówna nie sądziła żeby patrzenie jak Twój wybranek serca obściskuje się z inną należało do najprzyjemniejszych. Chyba, że Brooke była masochistką. Nie wyglądała na taką, ale kto wie. Różni popieprzeńcy po świecie chodzą. No ale jej Brooke? Niee, to niemożliwe. Także znała już odpowiedź. Coś było nie tak, a Campbell wcale nie chciała jej się do tego przyznać i mogła się założyć o tysiąc galeonów, że nawet gdyby męczyła ją Cruciatusem, ta dalej by się upierała przy tym że to nic takiego, że facet z którym może być w każdej chwili teraz bawi się w doktora z inną dziewuchą. - Mówisz? - spojrzała na nią sceptycznie i uniosła brew do góry. Jakoś nie była wcale przekonana do tego co ta Slizgonka wygadywała. Szczególnie kiedy zaakcentowała 'ja' i 'ona', to wszystko przestało się wydawać takie żartobliwe. Brooke wyglądała jakby w głowie sama układała plan zemsty na tym biednym stworzeniu płci żeńskiej. Ce pokręciła głową z rezygnacją. - No niech Ci będzie - uznała będzie, że najlepszym wyjściem z tej drażliwej sytuacji będzie udawanie, że w to uwierzyła. Ha, jaka ona była podstępna! Aczkolwiek nie odpuści tego wszystkiego tak łatwo. - Mam dla Ciebie pewną propozycję. Skoro to taka bułka z masłem, to zróbmy zakład - uśmiechnęła się przebiegle. Może to ta wódka. Znaczy się ognista. Tak. Z pewnością uderzyła jej do głowy, bo złośliwość tryskała jej z oczu. Chociaż była też przeplatana troskę o koleżankę, bo co innego lepiej zmobilizuje ją do działania niż mały, niewinny zakładzik? W końcu będzie mogła się cieszyć w tych promieniach zachodzącego słońca, o których tak ciągle gadała. Jezus, jaka ta CeCe kochana! - Dam Ci dziesięć dni na zmianę statusu związku, co Ty na to? Wygrywasz, dajesz mi jakieś zadanie, przegrywasz... Ja już Ci wtedy coś wymyślę. I jak, podoba Ci się czy pasujesz? - rzuciła jej spojrzeniem nieme wyzwanie. Wiadomo o co chodziło. Ta łajza co spotykała się z księciem z Bruczanej bajki miała natychmiast zniknąć, a na jej miejsce miała wejść właśnie Campbell. Proste? proste!
Nikola szła spacerkiem przed siebie. Była taka szczęśliwa! Znowu mogła spotkać się z panem Dąbkiem! Tak świetnie się z nim dogadywała, że nie potrafiła nawet tego zrozumieć. Po prostu nie mogła uwierzyć w to, ż istnieje ktoś taki! No ale teraz kontynuując. Nikola doszła do Polany i rozejrzała się wokoło, jak na razie była sama. A więc jak zwykle przyszła pierwsza. Usiadła na ziemi poprawiając białą sukienkę i wpatrując się w niebo. Ciekawe co będziemy robić. Znaczy się… pierwsze co mi przyszło na myśl to zrobić kanapki… chociaż jak tak teraz o tym myślę to chyba był głupi pomysł robić coś do jedzenia… zwłaszcza, że ja zawsze coś psuje no i ten tego… Kątem oka spojrzała na torbę i westchnęła. Najwyżej zostaną w środku do mojej kolacji i sama się nimi potruje! Tak to doskonały pomysł!
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
- Cześć, Nikola- Clement uśmiechnął się lekko, widząc jej drobną postać. Rob Roy był mniej powściągliwy i po prostu wpadł na Puchonkę, nieomal zbijając ją z nóg i łasząc się bez umiaru. Wellington nigdy nie widział u swojego pupila takiego entuzjazmu, no może kiedy chodziło o Kimberly, ale to go nawet nie dziwiło.- Widzę, że Rob Roy się stęsknił- dodał z rozbawieniem. Aż cisnęło mu się na usta, że on również, ale dał spokój. Takie tkliwe gadki nigdy nie były w jego stylu, w ogóle ta nić porozumienia, jaka się stworzyła między nim a tą prawie dziewięć lat młodszą dziewczyną była czymś dla Clementa niezrozumiałym. Nie miał żadnego pomysłu na ten dzień. Po prostu chciał ją zobaczyć.
Nagle jej zamyślenia zostały przerwane. Nikola poczuła jak coś wielkiego rzuca się na nią – a bynajmniej tak odbierała to jej wyobraźnia. Nieomal zbijając ją z nóg zamieniło się w zbił ją z nóg. Dziewczyna śmiała się i zaczęła głaskać psa. Słysząc słowa Clement’a spojrzała na zwierze i obiema rękoma objęła jego pysk. Wpatrywała się w jego oczy. - Ja też się za tobą stęskniłam psiaku! – powiedziała i wróciła do pieszczot, kątem oka spojrzała na gajowego i dodała – Za tobą też Clement! W końcu udało się jej wstać, chociaż zrobiła to niechętnie. Wpatrywała się w Rob Roy’a z szerokim uśmiechem. - Jak tam życie? Działo się coś ciekawego przez ostatni czas? – spytała świdrując pana Wellington’a swoimi zielonymi oczami.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Jej słowa trochę zakłopotały Clementa, który z pewnością nie należał do specjalnie wylewnych osób. Odchrząknął cicho, po czym przywołał na usta uśmiech. - Ja za Tobą też- wymamrotał, patrząc na Rob Roya. Och, jakie to urocze. Taki duży, a taki nieporadny. Cóż, gadanie, a zwłaszcza gadanie o uczuciach nigdy nie było jego mocną stroną, taki już urok pana Wellingtona. - U mnie? Po staremu- w tym momencie pomyślał o ciąży Kim. No, to było dość... nieoczekiwane, ale nie miał zamiaru mówić o tym Nikoli. W końcu to sprawa Kimberly, nawet jeśli on zdecydował się zaopiekować przyjaciółką i jej nienarodzonym dzieckiem.- Urodził się mały jednorożec. A co u Ciebie?
- Serio? – spytała zafascynowana – Pewnie musiało to być wspaniałe przeżycie! Cud narodzin! Coś cudownego! – powiedziała zachwycając się w duchu. Nigdy nie widziała czyichś narodzin, zazwyczaj towarzyszyła przy czyjejś śmierci, może dlatego było to dla niej takie niezwykłe. Kiedy spytał się co u niej odwróciła się na pięcie w jego stronę i przechyliła głowę w bok. - Dzięki tobie i Rob Roy’owi doskonale! – powiedziała zadowolona po czym uklękła przy psie i ponownie go pogłaskała po głowie – Nie sądziłam… że posiadanie przyjaciół może być takie… ekscytujące i może sprawiać taką radość! – rozentuzjazmowana dziewczyna wstała i spojrzała na Clement’a z iskierkami w oczach. Po chwili zorientowała się co tak naprawdę powiedziała. - Znaczy… no… – zarumieniła się zakłopotana i zaplotła ręce nerwowo się nimi bawiąc – … nie wiem tak naprawdę jak… poznaje się przyjaciół… ale wydaje mi się… no wiesz… mam nadzieję, że nie tylko mnie… – powiedziała wręcz zawstydzona swoimi słowami. Nie wiedziała jak się wysłowić no!
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
- Tak... to było coś wspaniałego. I rzadkiego, miałem duże szczęście- Clement uśmiechnął się lekko, widząc entuzjazm Nikoli. Jej następne słowa prawie go rozczuliły. To znaczy... rozczuliłyby, gdyby był kimś innym. Wellington nie był skory do jakichś specjalnych wzruszeń, ale poczuł dziwne ciepło na sercu, widząc, jak się rozpromieniła. A więc uznała go za przyjaciela? Jego i Rob Roya? Nie miał absolutnie nic przeciwko temu, więcej- było mu miło. Clement też czuł się przy pannie Nightmare jakoś inaczej, jakby się znali od dawien dawna. Dziwne uczucie, zwłaszcza dla kogoś tak zamkniętego w sobie jak on. Swoją drogą, to straszne, przeżyć osiemnaście lat, nie mając żadnego przyjaciela. Nie mieściło mu się to w głowie. - Zazwyczaj inaczej niż w naszym przypadku. Ale to czyni tę przyjaźń jeszcze ciekawszą- powiedział z uśmiechem, celowo akcentując słowo „przyjaźń”. Niebywałe, że tak się na nią otworzył. Chyba nigdy nie przestanie się nad tym fenomenem zastanawiać. Nikola pomogła mu ruszyć z miejsca, zacząć względnie normalne życie. Ha.
No cóż jak się zakłopotała i nagadała głupoty i namieszała wszystkim w głowach to się zamknęła denerwując się na siebie, że czasami nie ugryzie się w język. Ale słysząc jego słowa otworzyła się ponownie i znowu rozpromieniała. A więc nie było to jednostronne uczucie. - Yh! – przytaknęła mu i… na ziemie spadła jej torba. Torba… po co ja ją wzięłam… hmmm po cholere jasną była mi ta torba!? Aaaa kanapki… AAAA! Kanapki!! Miałam je chować… zwłaszcza, że po zderzeniu z Rob Royem pewnie stworzyły tam pole bitwy… ups… Szybko podniosła torbę i spojrzała na Clement’a wzrokiem pełnym fascynacji. - Więc jednak coś się działo! – powiedziała niezadowolona troszkę. Ona to była dziwna… najpierw zafascynowana, a później niezadowolona, no kurde i weź tu ją uszczęśliw! – Założę się, że było więcej fajnych rzeczy przez ostatni czas!
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
- Fajnych? Nie powiedziałbym...- mruknął Clement, ale uśmiechnął się, patrząc na Nikolę. Jej nieporadność i urok osobisty zawsze poruszały w jego sercu jakąś wrażliwą strunę. Co nie znaczy, że się w niej zakochał, skąd! Wellington był rozsądnym, dorosłym facetem, zakochiwanie się w uczennicy, młodszej od niego o prawie dziewięć lat było... niemoralne? Niewłaściwe? Oburzające? W każdym razie nie mieściło mu się w głowie. Ostatnio coraz więcej myślał o Kim, o jej dziecku... no właśnie, ciekawe, jak sobie teraz radzi. Ech, martwił się, co tu dużo mówić. Dziecko powinno mieć ojca, a skoro Kim zadecydowała inaczej, musiała mieć poważny powód. Trudno, malec będzie miał przynajmniej wujka. Może trochę wybrakowanego, ale co tam! Ważne są szczere intencje. Nawet nie zauważył, że odbiegł myślami od swojej rozmowy z Nikolą. Spojrzał na nią zakłopotany, po czym odchrząknął. - Może życie... nie jest zbyt urozmaicone. Nie jestem duszą towarzystwa... Ostatnią rewolucją było poznanie Ciebie i na kolejne się nie zanosi...
Dziewczyna spoglądała na Clement’a kątem oka. Odpłynął i to bardzo daleko. Widocznie miał ważniejsze rzeczy na głowie niż spotkanie z nią. Zacisnęła pięści i spojrzała na niebo w ciszy. W jej głowie odbijały się jego ostatnie słowa. Ostatnią rewolucją było poznanie Ciebie… tak? - Clement – jej głos wydawał się trochę przybity, kiedy wypowiedziała jego imię. Zdenerwowała się na siebie, że pozwoliła sobie na taką słabość, więc odchrząknęła i kontynuowała normalnym głosem – nie obyło się bez zdolności aktorskich, które musiała użyć, by ukryć aktualne uczucia – naprawdę uważasz, że jestem… taka niezwykła? – spytała odwracając się w jego stronę. Każdy człowiek kłamie, a ona nie jest żadnym wyjątkiem. To, że zapewniała go, że wyszła z bagna przeszłości, w którym nienawidziła siebie, nie oznaczało to prawdę, nieprawdaż? - Przecież jestem zwykłą dziewczyną – zaczęła, a w trakcie tego zdania odwróciła się na pięcie w jego stronę. Przechyliła głowę lekko w prawą stronę i świdrowała go swoimi szmaragdowymi oczkami – niczym się nie wyróżniam, nie jestem jakaś niezwykle ciekawa, ani fascynująca – mówiła to wszystko z uśmiechem, teatralnym, ale uśmiechem. Wpatrywała się w niego jakby z wyczekiwaniem na odpowiedź. Po chwili zaśmiała się i zanim zdążył cokolwiek wydukać powiedziała. - Zresztą nieważne, zapomnij o tym – powiedziała i podeszła do Rob Roy’a. Pogłaskała go i utonęła w ciszy.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
- Naprawdę. Jesteś silniejsza niż Ci się wydaje. I masz w sobie tyle ciepła... i...- Clement nie wiedział, co powiedzieć, zasępił się i zakłopotał. - Dzięki tobie zacząłem się znowu uśmiechać. Nie za często, ale jednak- mruknął Wellington, nie patrząc na Nikolę.- Nikomu innemu się to nie udało, więc czuj się wyróżniona- dodał po chwili, unosząc na nią swoje błękitne, smutne oczy. Wyglądał na starszego niż był w rzeczywistości. Smutek wyrył się na jego twarzy zmarszczkami, których nie powinien mieć- nie dobił nawet do trzydziestki, ale... no cóż, życie go nie oszczędziło.
Usiadł obok niej i Rob Roya, zastanawiając się, co powiedzieć. Dziewczyna była pod pewnymi względami podobna do niego- podobnie zamknięta, ale czasem... czasem wymykały się jej słowa, które oddawały dręczące ją wątpliwości albo szczerą radość. Bardzo to w niej lubił, lubił szczerych ludzi, nie cierpiał, gdy ktoś się zgrywał, pozował. Co innego skrywanie uczuć, a co innego fałszowanie ich.
Nikola spojrzała na Clement’a trochę zdziwiona. Nie okazywała słabości, nigdy przed nikim, a kiedy to już robiła, to nie była tego świadoma. Każdy ma na sercu jakąś ranę, której nie potrafi się pozbyć, która będzie ciążyć na jego sercu i będzie zatruwać mu życie. Nie można się jej pozbyć, ale można ją złagodzić i sprawić, że ból będzie już nieodczuwalny. Posłała mu delikatny uśmiech i odwróciła się do niego tyłem. Usłyszeć takie coś to było… no cóż… wzruszające. A ona bardzo łatwo się wzruszała. A że nie chciała mu pokazać łezki kręcącej się koło oka, to wolała się odwrócić! Przytuliła Rob Roy’a i zaczęła go ponownie głaskać. - Dziękuje – wyszeptała i kiedy uspokoiła się wystarczająco ponownie odwróciła się do pana Wellington’a i posłała mu szczery uśmiech – Wiesz… – powiedziała spoglądając mu głęboko w oczy. Zatrzymała się, jakby chciała dokładnie przemyśleć każde słowo i powiedzieć coś bardzo ważnego. Wpatrywała się w niego tworząc napięcie. Jej mimika twarzy nagle zmieniła się na bardzo poważną uchyliła usta i… - zapomniałam co chciałam powiedzieć. No tak, zapomniałam, że to jest Nikola Nightmare, a jej zdarzają się czasami takie wpadki.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Może i nie okazywała, ale Clement doskonale czuł, jak wrażliwą osobą jest Nikola. Nie była słaba, ale była wrażliwa i zraniona przez życie znacznie dotkliwiej niż na to zasługiwała. Nikt nie zasługiwał na taki cios, ale... cóż, życie nie kieruje się sprawiedliwością. Patrzył na nią w milczeniu. Niezwykłe, że Rob Roy tak bardzo się do niej przywiązał. Zazwyczaj pozostawał obojętny wobec obcych, uwielbiał Kim, lubił Mylesa i... to wszystko. A do Nikoli poczuł od razu głęboką sympatię, nie odsuwał się i pozwalał na te czułości z wyraźną przyjemnością. Kto jak kto, ale zwierzęta znają się na ludziach. Podobnie jak dzieci mają ten siódmy zmysł. Gdyby dorośli go nie tracili... cóż, obeszłoby się bez wielu zawodów. Uśmiechnął się pod nosem, przechylając lekko głowę i patrząc na Nikolę z rozbawieniem. Chyba chciała powiedzieć coś naprawdę istotnego, ale jak widać wyleciało jej to z głowy. - Nie przejmuj się. Przypomnisz sobie za chwilę, zawsze tak jest- pocieszył ją, skubiąc jakieś źdźbło trawy.- A u Ciebie? Coś fajnego? Czy wręcz przeciwnie?
- Hmmm – dziewczyna zastanawiała się nad tym co chciała wcześniej powiedzieć. Kiedy Clement zadał pytanie spojrzała na niego kątem oka. Krótko mówiąc, osoba, którą uważałam za kogoś mi bliskiego… chyba taka nie jest… dodatkowo podejrzewam go o zdradę… słyszałam plotki, a w plotki nie chce wierzyć, zaczął się też dziwnie zachowywać, nie wiem co się dzieje, wszystko jest pogmatwane. Ech… Czyli głupie i nieistotne problemu - Chyba nic takiego – wydukała. Położyła się na trawie i spojrzała w niebo – ostatnio poznaję coraz więcej osób, a to dzięki tobie – powiedziała z szerokim uśmiechem – wcześniej nie wiedziałam, że posiadanie kogoś tak blisko może dawać tyle przyjemności. Jak teraz o tym myślę… to zastanawia mnie jedna sprawa. Mam chłopaka, którego kocham, a i tak ty jesteś mi bliższy niż on. Jak to jest możliwe? Czy to oznacza, że uczucie, które dotychczas uznawałam za miłość jest nieprawdziwe? Nikola wyprostowała się i spojrzała poważnie na pana Dąbka. - Jak można rozpoznać, że się w kimś zakochało? – spytała pełna powagi. Może właśnie o to chciała wcześniej spytać, no cóż, niewiadomo.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Wyraźnie coś ją gryzło. Nie znał się za dobrze za kobiecej psychice, ale... no, coś było nie tak. Jednak jej słowa na chwilę rozwiały jego wątpliwości. Uśmiechnął się lekko i oparł wygodnie o drzewo, nie spuszczając wzroku z dziewczyny. - Wyraźnie mamy na siebie dobry wpływ...- skwitował, czochrając Rob Roya, który ziewnął przeciągle i wyciągnął się do góry brzuchem. Clement uniósł z rozbawieniem brwi. Och, to jego straszny, krwiożerczy pies, którego obcy mieli się bać? Rob Roy był łagodny, oczywiście dopóki ktoś nie naraził się jego panu, niemniej jednak... mógłby chociaż stwarzać pozory. Pytanie Nikoli na moment wytrąciło go z równowagi. Och, do cholery, chyba nie chodziło o niego, prawda? Ale nie, uspokoił się po chwili, nigdy nie powiedziałaby tego wprost, na pewno nie, zresztą była zbyt spokojna. Więc zakochała się? W kimś? W kim? Clement odchrząknął. Naprawdę dużo od niego wymagała. - Więc... widzisz... hm... no, każdy to przeżywa inaczej- ale banał, ale truizm, wstydziłbyś się, Wellington.- Niektórzy czują te... no, przysłowiowe motylki w brzuchu, pocą się ręce, plącze język i takie tam... U mnie...- zawahał się przez moment, ale co tam, niech będzie, powie.- U mnie polegało to głównie na wzdychaniu. Niekontrolowanym. I ciągłym myśleniu, co robi ta osoba, gdzie jest. Kiedy puszczałem myśli swobodnie, leciały do niej. Dostawałem cholery na myśl, że ktoś inny może spędzać z nią czas... ale wiesz. To różnie bywa- zakończył, wzruszając ramionami. Co za wyczerpująca wypowiedź! I jak delikatny temat. Spojrzał na nią z troską. Miłość to wredna sprawa. Naprawdę paskudna.
Uśmiechnęła się na jego słowa. Każdy przeżywa to inaczej? Więc nadal nie wiem, czy jestem zakochana, czy nie… Oparła się na przedramionach i spojrzała na Clement’a. Uchyliła usta, by coś powiedzieć, ale zrezygnowała. Ponownie się położyła i wlepiła spojrzenie w niebo. - Rozumiem – wyszeptała i zamknęła oczy. Więc nie może obejść systemu, musi sama się dowiedzieć, czy kocha, czy nie. - Właśnie! – powiedziała i ponownie oparła się na przedramionach. Spojrzała na niego swoimi zielonymi oczkami. – Skoro wiesz jaki jesteś jak jesteś zakochany, to musiałeś już to przeżyć, prawda? – spytała i przechyliła głowę na bok – Znaczy wiesz, jeżeli nie chcesz o tym mówić, to nie ma problemu!
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Zaskoczyła go zupełnie. Więc co? Miał mówić o swoich miłościach i miłostkach? To nie było w jego stylu, Clement nie cierpiał wywlekania swoich uczuć, opowiadania o nich, to było takie... babskie. Nigdy nie należał do tych otwartych gadatliwych facetów, z sercem na dłoni i brakiem zahamowań. O nie, nigdy taki nie był, nawet w najlepszych czasach. - Hm. Nie no, w porządku. Tylko... co Ci mam powiedzieć, hm? Znaczy... co chciałabyś wiedzieć? Miałem kiedyś kilka dziewczyn- w myślach dodał, że może jednak kilkanaście, ale mniejsza.- Ale... no. To zawsze jest trochę inaczej. Raz trzaśnie jak piorun, a raz po prostu... się, hm, podkrada? I nawet nie wiesz, kiedy... no, ta osoba staje się ważna.
Dziewczyna spojrzała na mężczyznę i uchyliła usta, jednak z jej ust wydobyły się słowa, których tak naprawdę nie chciała powiedzieć. - Nie mów nic, to nie jest czas na takie rozmowy, są takie… sztywne – powiedziała ze sztucznym uśmiechem. Ponownie położyła się na trawie i zamknęła oczy. Raz trzaśnie jak piorun, a raz się podkrada, ka? Nie rozumiem tego, ale… jakoś tak… smutno mi się zrobiło kiedy zaczęliśmy o tym rozmawiać. Jakoś tak pusto i zimno w sercu. Dziewczyna nagle usiadła i spojrzała na niego zniecierpliwiona. - Pamiętam! – krzyknęła i podwinęła nogi pod tyłek. Klęczała teraz. Oparła ręce o ziemie i pochyliła się w jego kierunku – Wiesz może, czy w tym roku będzie organizowany wyjazd na wakacje z Hogwartu? – spytała z promyczkami w oczach – I co najważniejsze! Będziesz jechał?
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Naprawdę chciał jej odpowiedzieć! Tylko że nie potrafił. Mówienie o uczuciach sprawia facetom poważny problem, nie potrafią się wyrazić, no bo czy będzie się bardziej kochało, jeśli się to wyartykułuje? Z wywnętrzaniem się ma kłopoty właściwie każdy mężczyzna, a przecież Clement był przypadkiem szczególnie skomplikowanym.
Spojrzał na Nikolę niepewnie, ale nie kontynuował tematu. Słysząc jej pytanie, uciekł wzrokiem i podrapał się po policzku. To była rzecz, nad którą zastanawiał się od dłuższego czasu, no bo... no właśnie. Czy znajdzie się tam miejsce dla gajowego? Ani nauczyciel, ani student, takie coś w zawieszeniu. Poza tym wcale nie był przekonany, czy się odnajdzie wśród tabunów rozwrzeszczanych szczeniaków. Z drugiej strony potrzebował wakacji, a był pewien, że sam nie zdobędzie się na organizację czegokolwiek, więc spędzi lato w rodzinnym domu, słuchając westchnień matki, która marzyła, by Clement w końcu zjawił się z kobietą, którą przedstawi jako swoją narzeczoną czy chociaż kochankę, cokolwiek! - Wiem, że będzie organizowany, ale nie wiem, czy pojadę...- wymamrotał Clement. Nie mógł też zostawić Kim samej! Musi się dowiedzieć, czy ona też jedzie, tak to było zdecydowanie ważne.- Nie wiem, czy się nadaję na takie duże... eskapady. A Ty? Wybierasz się?