Polana w tym miejscu jest dobrze nasłoneczniona i ukwiecona. Uczniowie, którzy zostali na weekend w Hogwarcie lubią rozkładać tu obszerne koce i oddać się odpoczynkowi, choć nierzadko przychodzą również z książkami. W okolicy panuje idealna cisza, przerywana jedynie odgłosami natury. W oddali widać trybuny boiska, a czasami latające małe punkciki, czyli zawodników odbywających trening.
Już miała powiedzieć coś w stylu "Wpadnij do mnie a pokażę Ci moją kolekcje znaczków i coś więcej" ale się opanowała. Oblizała wysuszone przez wiatr usta i podała chłopakowi aparat. - A może zrobisz mi zdjęcie? Zawsze to ja fotografuje...niech teraz będzie inaczej - Mruknęła z tym swoim francuskim akcentem i się uśmiechnęła. Zmiana tematu?
- Jeśli masz ochotę, to mogę zrobić Ci co tylko chcesz, może być też zdjęcie... - ach, kolejny słowny kwiatek. Ridley kochał swój intelekt, który podpowiadał mu, jak można zarumienić dziewczynę. - Wątpię, abym miał talent do fotografii, ale każda fotka z Tobą musi być zjawiskowa. Obojętnie, kto będzie po drugiej stronie aparatu.
Och nie! Eliz zaczynała się powoli rumienić, oczywiście będzie sobie wmawiała, że to niby od mrozu. Uśmiechnęła się jak najlepiej do fotografii. - No to rób, mistrzu - Powiedziała z rozbawieniem czekając na to aż chłopak zrobi zdjęcie. Miała nadzieję, że wyjdzie ładnie.
Wziął aparat, popatrzył przez takie śmieszne szklane okienko. Jednak, zamiast nacisnąć przycisk, odłożył na chwilę aparaturę i powiedział: - Wybacz, Levi, ale uważam, że żadna fotka nie ukaże tego piękna, jakie prezentujesz. A dysponujesz naprawdę... potężnymi atrybutami. - i znów ukazał się na ustach tradycyjny lisi uśmiech Ridleya. - Ale skoro tak bardzo chcesz, to z chęcią Cię uszczęśliwię, także w taki sposób. - po tych słowach wziął aparat i postarał się wycelować obiektyw tak, aby foto wyszło jak najlepsze.
-Ach, czy nie przesadzasz czasem z tym moim pięknem? Wydaje mi się, że jestem przeciętną dziewczyną - Powiedziała nadal się uśmiechając. Już polubiła tego młodego studenta. Zaczęła bawić się kosmykiem włosów. -Zdjęcie będzie na pamiątkę, dzięki - Pokiwała głową i wzięła aparat. - Jak je wywołam to dam ci znać, Rid...
- Och, to będzie przyjemność... Chyba jesteś zbyt dobra dla mnie, Levi. Najpierw zaproszenie do pokoju, teraz Twoje fotki. A nawet nie wiesz, że ja w pewnych sytuacjach jestem bardzo niegrzeczną osobą. Oj, bardzo. - przeciągnął ostatni wyraz, aby zabrzmiał dosadniej. Zastanawiał się czemu znów podrywał jakąś dziewczynę. Gdziekolwiek wyjdzie, tam podryw. Odpowiedź mogła być tylko jedna - była to po prostu świetna zabawa.
- To tylko zwykłe zdjęcie, na którym mam ubrania - Wzruszyła ramionami ale uśmiechnęła się znacząco. Powoli ich rozmowa zamieniała się w niewinny flirt. Dziewczyna zdjęła rękawiczki i położyła je na śniegu, obok też dała aparat. Spojrzała na Ridley'a. - Nie jest ci zimno? Stoisz na środku zaśnieżonej polany i nie ma niczego do ogrzania obok...- Westchnęła teatralnie.
- Levi, a skąd pomysł, że mogłabyś ich nie mieć? Nie rozumiem związku... - Ridley zaczął się głośno śmiać. Sam już nie wiedział, czy to on podpuszczał dziewczyną, czy ona sama w brnęła w taką rozmowę. - Jestem gorącym facetem, rzadko potrzeba mi czegoś do ogrzania. No chyba, że jakieś 36,6 koło mnie, wtedy jest zdecydowanie przyjemniej. - śmiech Ridleya nie ustawał. Jak on kochał takie (nie?)winne flirty.
No cóż...ELiz miała czasami tak, że najpierw coś powie a potem pomyśli. Na jej policzkach pojawiły się delikatne rumieńce, które są rzadkością u dziewczyny. -No taak, to zdanie było głupie - Powiedziała z nutką rozbawienia w głosie. Chłodny wiatr rozwiewał włosy krukonki i muskał jej twarz. Zamrugała kilka razy, czasami zima bywała nieznośna. Oblizała wysuszone usta, spojrzała na Ridley'a.
Cudownie było lecieć z Twanem na miotle przez tereny Hogwartu. To nic, że warunki nie sprzyjały. To nic, że wiał silny wiatr. Cudownie się czuła szybując, gdy żywioł rozwiewał jej włosy. Lecieli tak trochę, gdy Angie ujrzała idealne miejsce na lądowanie. Bez żadnego ostrzeżenia przechyliła przód miotły nurkując w stronę ziemi. Było to dziwne uczucie, ale Angie w idealnym momencie poderwała lekko czubek miotły, stawiając stopy na ziemi. Była prze szczęśliwa. Udało jej się. Aż promieniała radością. Mogła by ją rozdawać na pęczki! - No, chyba mi się udało - oznajmiła Twanowi uradowanym tonem schodząc z miotły. Gdy i on zszedł, wzięła Nimbusa i podniosła go w geście zwycięstwa. Potem zaś złapała go pionowo, położyła ręce na biodrach i niby groźnym tonem przemówiła do towarzysza: - No, panie Twanie. Jestem o Pana cholernie zazdrosna. Wie pan dlaczego i o kogo. Ale grubo pan się myli myśląc, że ja nic z tym nie zrobię. - zmrużyła groźnie oczy, po czym podeszła zdecydowanie do Twana. Serce jej waliło jak młotem, ale wiedziała co robi. Delikatnie, aczkolwiek zdecydowanie go pocałowała. Gdy się od niego oderwała, spojrzała wyczekująco w te jego (cudne) ślepia.
Aż się przestraszył, kiedy dziewczyna nagle zaczęła lecieć w dół. Już, już, myślał, że się rozbiją i najbliższe dni zmuszony będzie spędzić w Skrzydle Szpitalnym, ale Angie wręcz perfekcyjnie wylądowała. Łagodnie, przede wszystkim. Ach, jak szybko się uczyła! - Chyba to za mało powiedziane, było świetnie - pochwalił ją, zadowolony, że tak szybko pojęła o co w tym chodzi. Tak dobrze tłumaczył, czy to ona miała ukryty talent do latania? Zaraz też on zeskoczył na ziemię, lądując miękko na puszystym śniegu. Rzeczywiście, idealne miejsce! Biała, nienaruszona przez nikogo warstwa bieli ciągneła się hen, daleko. Aż miło było popatrzeć, a co dopiero samemu zrobić pierwsze ślady. - O kogo? - spytał mimo wszystko. No dobra, było kilka dziewczyn, ale... nic większego, zresztą nie ostatnio. Była tylko Angie, Angie i Angie. Z uśmiechem patrzył w jej złotawe tęczówki, które, według niego, bardzo zabawnie mrużyła. Nie żeby był bardzo zaskoczony tym pocałunkiem. Wreszcie się odważyła, na swój sposób był z niej dumny. Kiedy ta na niego spojrzała, znowu się uśmiechnął, po czym już kolejny raz dzisiejszego dnia wziął ją na ręce, okręcił się szybko dookoła, tak, że aż go zaczęło ciągnąć do ty tyłu i złożył na ustach Angie pocałunek. - Tylko śnieg, śnieg i my - powiedział wesoło, wciąż ja trzymając. - Co z tym zrobić? - spytał zaczepnie, znowu na nią spoglądając.
Gdy tak wyczekująco patrzyła (cudnie) się uśmiechnął. Uff, już myślała, ze źle zrobiła. Nie miała czasu na dłuższe rozmyślania gdyż została podniesiona niczym księżniczka. Gdy zaczęli się kręcić, Angie przypomniało się coś, coś szczęśliwego z dzieciństwa. Nie mogła sobie dokładniej przypomnieć, ale było to meeeega szczęśliwe wspomnienie. Tak też się obecnie czuła. Wirując w ramionach Twana zaśmiała się radośnie. Gdy się zatrzymali tym razem on pocałował Puchonkę. To był tak słodki, przepełniony szczęściem pocałunek, że Angie chciała, aby trwał wiecznie. Niestety to nie możliwe. Taaaaak. Śnieg, śnieg i my. - Znając nas, będzie coś szalonego - śmiejąc się odpowiedziała na zaczepne pytanie Twana.
Jak mogłoby być źle? Wszystko było teraz cudowne, a cała ta biel (która przecież była jego ulubionym kolorem, nie zapomnijmy) idealnie pasowała do atmosfery. Okręcił się jeszcze ze dwa razy, po czym uklęknął na śniegu i położył na nim Angie, a zaraz sam ułożył się obok niej. Patrzył do góry, na gwiazdy, których jeszcze nie było widać, ale przecież wiedział, że zawsze musiały być umiejscowione w tym samym miejscu. - Szalonego mówisz. No nie wiem, nie wiem - zamyślił się na chwilę, jakby chciał znaleźć coś co sprosta oczekiwaniom dziewczyny. - W jakiś magiczny sposób, twoja obecność nie pozwala mi na normalnie myślenie - powiedział w końcu, opierając się na łokciu i kładąc na boku, tak, żeby móc na nią patrzeć. Jaka szkoda, że śnieg nie był ciepły. Właściwie, to tęsknił do tych ciepłych pór roku kiedy bezkarnie można było przesiadywać na dworze, ani trochę nie marznąc.
Cudownie było tak leżeć z nim na śniegu nie martwiąc się niczym. Liczyli się tylko Angie i Twan. Oczywiście Puchonka nie jest głupią małolatą, żeby układać swoje imię z nazwiskiem Twana. Nie zrobi tego. Ale podświadomość zwyciężyła, jak zwykle nie słuchając głosu rozsądku. Angie Nguyen. Angie! Kiedyś na słowa Twana pewnie zarumieniłaby się. Teraz to się nie stało, bo wierzyła w te słowa calym sercem. - Wiesz, że ja też? W swoim towarzystwie nie myślimy racjonalnie. Strach się bać! - uśmiechnęła się. Nie była zdolna do wypowiedzenia kolejnych myśli, albowiem zajęta była wpatrywaniem się w swojego towarzysza. - Tak mi jest z Tobą dobrze....- Niechcący wypowiedziała na głos swoje myśli. Nie czuła, że leży na śniegu. Było jej ciepło. Nieznana dotąd jej siła paliła ją od wewnątrz.
Małżeństwa nie planował (Twan i myślenie o czymś TAKIM, ha ha ha), ale jak jej to sprawiało przyjemność, to mogła nawet swoje książki tak zacząć podpisywać, ha! Albo chociaż zrobić szaliczek z takim napisem, to każdy by wiedział, że Angie jest tylko jego. Nawet sam by jej taki podarował (i zrobił też) gdyby tylko posiadał tak rzadką, ostatnio umiejętność, jaką jest robienie na drutach. - Nie ma się czego bać, Angie - powiedział, wciąż z wielkim uśmiechem na ustach i ciągle na nią patrząc. On sam, myślał teraz jedynie o chwili obecnej, do jego głowy nie zakradło się nic co mogłoby dotyczyć chociażby najbliższej przyszłości. Odgarnął z jej twarzy włosy które przysłaniały mu widok na śliczne, złote oczęta. Ach, jak dziewczyna pięknie dziś wyglądała! Wręcz promieniała. Chwycił ją ramiona i przytulił do siebie, tak, że niemal całym ciałem się stykali, po czym zrobił coś istnie tłanowego. Razem z puchonką zaczął turlać się w dół (od kiedy tu była górka?) przez co oboi zostali oblepieni śniegiem i wyglądali jak dwa bałwanki o dziwnych kształtach.
Leżała tak sobie zapominając o bożym świecie, nie myśląc o niczym, aż tu nagle z głębi tłanowych ocząt wyrwał ją jego głos. Zdziwiło ją to zapewnienie, lecz pomyślała, że może Twan w ten sposób zakończył na głos swoje rozmyślania? Nie miała czasu na analizowanie tego, gdyż jej kochany Gryfon mocno ją do siebie przytulił i pociągnął w dół górki. Puch był miękki, więc nic sobie nie obiła, jednak oblepił nie tylko ubranie, ale też twarz i włosy. Gdy już byli u podnóża tej mini górki, niechętnie wstała z Twana. Zanim zaczęła się jednak otrzepywać, spojrzała na towarzysza. Niektórzy powiedzieli by, że on wygląda jak siedem nieszczęść, ale Angie uważała, że wręcz cudownie. Cudownie śmiesznie. Caaaały w śniegu, nie mówiąc o włosach, które dodatkowo były rozczochrane. Nie poradnie wstał i pytająco spojrzał na Puchonkę, która zdarzyła wybuchnąć niepohamowanym śmiechem. - Ślicznie wyglądasz - powiedziała przez łzy śmiechu, cmokając go w przeraźliwie zimny policzek. Miała coś dodać, gdy nieoczekiwanie bardzo głośno zaburczało jej w brzuchu, który w ten sposób zawiadamiał, iż właścicielka dawno nic nie jadła. - Przydałoby się coś wrzucić na ruszt. Może wpadniemy na spóźniony obiad? - zaproponowała z nadzieją. Czekając na odpowiedź, przystąpiła przywracania sobie jako-takiego normalnego wyglądu.
gdzieś nieopodal słychać było zdyszany lecz wyrównany oddech, własciciel oddechu odziany był w same spodnie "dresowe" przypominały mugolskie, mężczyzna bo takiego przypominał miał lekko spocona głowę a włosy delikatnie kleiły mu się do pleców, sprawnym okiem szło się dopatrzeć napięcie każdego mięśnia, to co on wyprawiał było co najmniej dziwne, poruszał się niczym w tańcu każdy krok był przemyślany, stąpał twardo po ziemi, acz wyglądało jakby fruwał, błysk szarości jego oczu pokazywał aby się nie zbliżać. Mężczyzna najwyraźniej był porwany tym co robi zatracił się w tańcu samotności a ta go pochłonęła. poruszał się z gracja kota, wyglądało to dla czarodziei jak taniec (mugolska sztuka walki), piękny taniec od którego nie szło oderwać wzroku. Szymon trwał w tym szaleństwie dobre pół godziny po czym spocony opadł na swe szaty które położył obok i spokojnie zaczął obserwować niebo swymi już błękitnymi oczętami
Rzeczywiście, wcześniej włosy przykryte były ciemno-czerwoną czapką, a teraz ta gdzieś spadła, a całą obklejoną śniegiem trudno było dostrzec. Przejechał dłonią po włosach, co prawda wcale ich nie układając, tylko kierując w jedną stronę a przy tym ubarwiając je kolejną porcją śnieżnobiałych płatków. - Z pewnością nie gorzej niż ty - odpowiedział z uśmiechem, patrząc na jej poplątane, rude kosmyki. Wyciągnął rękę opatuloną czarną rękawiczką (oczywiście zupełnie przeoczoną) i je wygładził. No, teraz przynajmniej widział jej uroczą twarzyczkę. - No to chodźmy, w Wielkiej Sali jeszcze coś powinno zostać - powiedział Twan i złapał Angie za rękę i pociągnął za sobą (uprzednio upewniwszy się, że wzięli też ze sobą miotłę, w końcu nie chciał potem szukać jej po całych błoniach) i w podskokach ruszył w stronę zamku, który teraz pięknie wyglądał na tle zachodzącego Słońca. Skakał, skakał, skakał i BUM. Padł ja długi, pociągając za sobą dziewczynę. Zaraz ją puścił i rozejrzał się zdezorientowany, na początku nie mogąc zrozumieć dlaczego w ogóle leży na ziemi. A tu niespodzianka. Jakiś ktoś gapił się w niebo, na którym lada chwila miały pojawić się pierwsze gwiazdy. - Yyy... - zaczął elokwentnie, ciągle na nim leżąc. - Sorry, tak jakoś mi się wywaliło.
No tak, śmiała się z biednego Twana, a sama pewnie wygląda nie lepiej. A co za odmiana - wygładził jej włosy. Wcześniej przy każdej nadarzającej się okazji je czochrał. No, ale nie tylko kobieta zmienną jest jak widać. Słysząc jego aprobatę wyszczerzyła się. Co zresztą robi cały dzień. Szczerzy się do Twana. Jak jakaś idiotka. No ale cóż, taki los zakochanejzauroczonej zakochanej dziewczyny. Zanim ruszyła się chociaż o krok, chwycił ją za rękę i pociągnął w podskokach stronę zamku. W podskokach. Jak przedszkolaki. Jak cholernie szczęśliwe przedszkolaki. Tak było ślicznie, tak było fajnie a już za chwilę biedna Angie leży twarzą w śniegu. Znowu. Tym razem nie sama się przewróciła. Tym razem to przez Twana. Uklęknęła powoli. Już miała obrzucić go śniegiem za tę wywrotkę, gdy usłyszała tę jakże inteligentną wypowiedź Tłaniątka. W pierwszej chwili nie wiedziała do kogo mówi. Potem zobaczyła chyba studenta wyciągniętego na śniegu i gapiącego się w niebo. Trzeba uważać jak się leży, no! - Mam nadzieję, że nic się ci nie stało, chociaż, nie było przyjemne takie przewracanie się o ciebie. - może ta druga część nie była zbyt grzeczna, no ale cóż. Zdążyła już wstać i zacząć otrzepywać ze śniegu. Przez te podskoki większość puchu wcześniej nabytego wytrząsnęła, a tu proszę! - Może doczołgajmy się do zamku? Bardziej mokrzy nie będziemy.- mruknęła do Tłanowego ucha z przekąsem.
Ostatnio zmieniony przez Angie Fly dnia Pon Sty 10 2011, 16:31, w całości zmieniany 1 raz
-Warknął głośno - nie zważając na nic, zrzucił Tłana z siebie od razu rzucając się na niego i poszło, pierwsza pięść wylądowała na twarzy Tłana. Szymona coś opętało wpadł w furię, bił ile sił, twarz, następnie żebra i splot słoneczny. On doskonale wiedział jak wykończyć przeciwnika, mimo to szybko odskoczył po kombinacji ciosów skierował się w stronę kobiety, z wyciągnięta różdżką. -Nawet się nie waż - w jego oczach było coś dziwnego, w tej chwili to nie był człowiek a dzika bestia żadna krwi. -Protego - Szymon szybko stworzył tarcze gdyby Angie chciała zaatakować -Salvio Hexia - wymamrotał by wzmocnić swą ochronę, gdy szykował się by rzucić drętwotę na obu, przeszył go dziwny impuls, nagle przed jego oczami pojawiła się Hanna, zawył i upadł na kolana, skierował swą różdżkę na Twana. - Episkey - to co się tu wydarzyło nie miało miejsca jasne ? Spojrzał po obydwu, inaczej to nie ja będę w tarapatach a teraz żegnam, zostawcie mnie samego. Szymon z powrotem padł na plecy i leżał jak długi, myśląc tylko o jednym, co by powiedziała Hanka gdyby on się nie opanował
Spojrzał zdziwiony na chłopaka, jego mina nie wróżyła nic dobrego. I rzeczywiście, zaraz rzucił się na biednego Twana z pięściami. Nawet nie zdążył się zasłonić, nie mówiąc już o jakimkolwiek oddaniu. Właściwie, to nie pomyślał o tym nawet przez chwilę, za to skulił się, zasłaniając głowę i brzuch, gdzie jak się przekonał, uderzenia były najbardziej bolesne. Pozostał w tej pozycji, dopóki nieznajomy jako tako nie wyładował a nim swojego gniew, czy co to tam było. Czym zawinił? Najzwyczajniej w świecie się o niego potknął! Kiedy usłyszał, że zwraca się do Angie, automatycznie podniósł głowę, bojąc się, że i jej coś zrobi. Całe szczęście nie, stworzył jedynie mocną tarczę która miała ich oddzielić. Świetnie. Jednak to wszystko było tak dziwne, że kiedy student padł na kolana i zaczął z siebie wydawać jakieś dziwne dźwięki, Twan zamiast spróbować uciec, patrzył na niego zdziwiony. Co to wszystko miało znaczyć? Już, już, spodziewał się jakiegoś wymyślnego, bolesnego zaklęcia... ale nie, Episkey. Częściowo wyleczyło jego rany, chociaż nie na tyle by wszystko zniknęło. Twan zmarszczył brwi, zastanawiając się czy studentowi aby coś nie odbiło i wstał, podchodząc wolno do Angie. Uśmiechnął się do niej krzywo.
Już czekała na równie zgryźliwą, lecz dowcipną odpowiedź Tłana, lecz się jej nie doczekała. Oto jej Tłanek został powalony przez tego szalonego studenta! Okładał pięściami niewinne (nie zawsze) Gryfiątko, a Angie stała jak sparaliżowana (jak ciota za przeproszeniem). Lecz zanim się ocknęła by ruszyć na ratunek, student wytworzył tarczę, uniemożliwiającą Puchonce interwencję. Zasłoniła sobie oczy rękoma i cicho pojękiwała, ni to z rozpaczy, ni to dla otuchy Twanowi. Trzęsła się od stóp do głowy z przerażenia trwożąc się o los chłopka (jej chłopaka, jak to cudnie brzmiało!). Nieoczekiwianie brutal skończył, padł na kolana...i co?! Użył zaklęcia leczącego? Angie myślała, ze się przesłyszała, ale nie, ten skończył i ich ekhm, grzecznie upomniał. Patrzyła w osłupieniu to na studenta, to na Twana, który powoli się do niej zbliżał. Zapomniała o tarczy, którą brutal niewerbalnie zdjął i wolno podeszła do Gryfona. - Nic ci nie jest? - spytała z troską, jeszcze nie mogąc się pozbierać po ataku studenta. - Zaprowadziłabym cię do Skrzydła Szpitalnego, ale właśnie zaczyna pracę nowy, podobno przystojny pielęgniarz, więc pewnie roi się tam od podnieconych dziewczynek - uśmiechnęła się krzywo. - Może do dormitorium? - wyliczała, chcąc zadbać o dobro towarzysza. - Czy wolisz iść jednak do tej Wielkiej Sali? - spytała na koniec. Chciała jeszcze raz zapytać czy nic poważnego się ci stało? Lecz się powstrzymała nie chcąc być za nadto opiekuńczą. - To jak? - spytała raźnym tonem patrząc na niego wyczekująco.
Poprawił czapkę na swoich uroczych, wciąż idealnie ułożonych włosach, teraz nieco bardziej poczochranych (oczywiście specjalnie) niż zawsze. Ale to można było mu wybaczyć, zważywszy na sytuację która właśnie miała miejsce. Właśnie, podobno w Hogsmeade był jakiś psychiatra czy tam psycholog, no bez różnicy, aczkolwiek przydałoby się tam zaprowadzić nadpobudliwego studenta. Przytulił Angie i pogładził ją po włosach. - Wszystko jest w porządku - zapewnił ją, udowadniając to szerokim uśmiechem. Co prawda wyglądał teraz jak kupa nieszczęścia, zmoknięta i pobita kura, ale i tak w tej swej mokrości wciąż był uroczy. Jak to Twan, ma się rozumieć. - Chodźmy do Wielkiej Sali, tak jak planowaliśmy na początku. Przecież to zdarzenie nie może zepsuć nam całego dnia. Ja sobie jakoś poradzę... - trzymał dłoń Angie w swojej, palcem rysując na niej malutkie kółka, wpatrywał się zaś, wciąż w jej oczęta, szukając w nich czegoś na styl zrozumienia czy poddania się woli Twana. - Wypijemy coś... zjemy, poza tym tam cieplej jest i na pewno oboje szybko wyschniemy... A jak znajdzie jakiś eliksir w dormitorium, to potem się wyleczy do końca, ewentualnie, wieczorem pójdzie do Skrzydła Szpitalnego...
Nie no, nie siedziała ciągle w zamku. Była przecież już nad jeziorem z Manuelem (to przyjaciel, żeby nie było!) i z Ashlee. No i z Rose w Zakazanym Lesie, ale to drobiazg. Tak jej brakowało starych przyjaciół... Colette i Anais gdzieś wybyły, zostawiając ją na pastwę losu. A ten w ogóle nie był dla niej łaskawy! Wciąż dokładał nowych cierpień. Wtedy on ją dotknął. Poczuła ciepły dreszcz na skórze. Jednakże zachowała zimną krew. Starała się bynajmniej. Przecież nie ukaże chłopakowi, że jest w nim zakochana, prawda ? To by było urażenie dumy. Pokazanie swojej słabości. Jako modelka umiała panować nad emocjami. Gorzej było ze skrywaniem. Romantyczna sesja ? Iskrzące oczy, zalotny, tajemniczy uśmiech. Wiedziała jak ma ułożyć rysy twarzy. I właśnie dlatego coś osiągnęła. Nie zaprotestowała i śmiało wyszli na zewnątrz. Dobrze, że wzięła ze sobą płaszcz! Gdy tak spacerowali to.. dotarli na polanę. Calutka pokryta śniegiem! Marlene nienawidziła zimy, ale cóż. Przecież nie będzie przez jedną czwartą roku siedzieć w zamkniętym pomieszczeniu. - Opowiadaj co tam u ciebie! Tak dawno nie rozmawialiśmy - dodała. Na koniec posłała mu ciepły uśmiech i czekała, aż pan Faron zacznie opowiadać, jak to mu się tu żyje.
On w samej podkoszulce wyszedł z nią. Nie przejął się jak narazie temperaturą, ale gdy dotarli na polanę wyciągnął różdżke i jednym machnięciem różdżki przywołał swoją skórzaną czarną kurtkę. Puścił ręke dziewczyny i zarzucił na siebie odzienie chowając różdżkę do kieszeni. - Co u mnie? Pamiętasz Sheile Marmontel? Tą blondynke o błękitnych oczach co ze mną była tyle czasu? - zapytał wpatrując sie w Marlene. Na samo wspomnienie o dziewczynie coś go zakłuło w klatce piersiowej, ale starał się tego nie pokazywać po sobie. Nie chciał by przeszłośc zepsuła mu resztę życia. Chciał życ dalej. Ułożyć sobie od nowa życie, ale czy potrafił? Czy znajdzie się ktoś, kto będzie go chciał i nigdy nie opuści?
Cały wspaniały nastrój zniknął w chwili, gdy Pierre wspomniał swoją byłą. Do cholery, czy on nie miał serca ? Ani litości ? Tak bardzo chciała uniknąć tematu o jego dziewczynach. Czy wiecie jaki sprawiało jej to ból ? Nawet sobie nie wyobrażacie. Spojrzała na niego smutnym wzrokiem. To dziwne, że ktoś tak nagle potrafi wyssać z ciebie całą energię. - Pamiętam - szepnęła. - Ale chciałam zapomnieć, Pierre. Nie widziałeś tego ? Nie wiedziałeś, że staram się zachowywać normalnie w twojej obecności ? Musiałeś wszystko spieprzyć ?! - krzyknęła. Ukryła twarz w swych drobnych dłoniach. Poczuła się taka słaba. Tak, jak jeszcze nigdy. A przecież dostała witaminy... Co z tego, że aby zaczęły działać musiała w końcu jeść ? O wiele więcej. I CODZIENNIE. Jasne, że się znajdzie! Ona! Ona by chciała. Pragnęła tego wręcz. Ale co z tego, skoro był tak ślepy ? No co ?