Wspaniale rozgałęzione drzewo rzucające przyjemny cień na znajdujące się pod nim osoby. Dzięki licznym gałęziom idealne do wspinania i przesiadywania na grubych konarach, rozmawiania z przyjaciółmi lub po prostu odpoczywania po mniej lub bardziej ciężkim dniu. Można znaleźć pod nimi duże żołędzie, idealne do prac plastycznych bądź rzucania w innych. Na jesień mieni się wspaniałą czerwienią i brązem, wiosną zaś można nacieszyć oko soczystą zielenią.
Cass zaśmiała się. Nie, to nie żart, ona naprawdę się zaśmiała! I to przy obcym kolesiu! Ludzie, trzeba to gdzieś zapisać! No, ale mniejsza o to. Dziewczyna spojrzała na chłopaka. Postanowiła, że jeszcze trochę pociągnie tą dyskusję. - Sam powiedziałeś „mało kto”, a to nie znaczy „nikt”, prawda ? Już miała dodać jakąś złośliwość, ale ugryzła się w język. Czy musi być wredna dla każdego, kto chce ją poznać? Odpowiedź brzmiała „TAK!” ale panna Donavan, choć sama przed sobą nie umiała się do tego przyznać, nie chciała zostać sama. Jednak słowa chłopaka kompletnie ją zaskoczyły. Nikt jeszcze nie mówił jej komplementów na starcie. Zmarszczyła brwi, a w głowie huczało jej od różnych określeń typu np. „dziwak”. Ale ona też jest dziwna. Może nie mówi nowopoznanym chłopakom, że są ciasteczkami, ale dziwna jest i jeśli chłopak porozmawia z nią dłużej, sam się przekona. - Gdy ostatnio sprawdzałam, nazywałam się Cassandra. Nazwisko Ci niepotrzebne. Raczej nie będziesz mnie nigdy szukał – uśmiechnęła się zadziornie. Ludzie, zwłaszcza Ci sympatyczni, unikali jej po wymianie zaledwie kilku zdań. Dlaczego chłopak miałby być inny?
Jimmy zaśmiał się w głos, licząc od razu w duchu, że dziewczyna nie przyjmie tego jako obelgę. Po prostu nie umiał się nie śmiać, kiedy robił to ktoś inny. Wydawała się strasznie... sztywna i taka... wyrafinowana. Z tego, co się już poznał na uczniach tej szkoły, zgadywał, że należy do Slytherinu. Ludzie z tego domu tacy już po prostu byli... wywyższali się i tak dalej. Podobno, tak słyszał. Miał jednak nadzieje, że z tą dziewczyną uda mu się jednak porozumieć. - Uuuu, jaka tajemnicza. Lubię tajemnice. Umiem ich dochować! Ja jestem Jimmy Clarke. Przyjechałem na wymianę jakiś czas temu. W sumie, to sie obijam, bo zajęcia tutaj są strasznie nudne, ale coo tam! I tak zdam, mam szczęście po prostu. - rozgadał się, cały czas się uśmiechając. Liczył, że jednak Cass się rozchmurzy. Przecież nie był złym towarzystwem! Wręcz przeciwnie! - I wiesz... powiem Ci coś. Nie ma na świecie osoby, która nie nabrałaby ochoty na figle w moim towarzystwie. - pochwalił się, wypychając pierś dumnie do przodu, co sprawiło, że stracił równowagę i przechylił się do tyłu, upadając na tyłek. Zaśmiał się z własnej niezdarności, od razu jednak usadawiając się wygodniej na ziemi, naprzeciwko dziewczyny.
Jego śmiech był taki... inny. Pogodny, zupełnie, jakby to, że ona się śmieje, naprawdę go bawiło. No cóż, spędzając tyle czasu w towarzystwie Ślizgonów, przestaje się wierzyć w takie rzeczy jak szczerość czy pogodność. Ale Cass już się przyzwyczaiła. Co do charakteru Cassandry... tego się nie da opisać. Trzeba ją poznać, by zrozumieć. Bywa ostra jak żyletka, lecz gdy się ją dobrze zna, wie się, że wystarczy odczekać chwilę by jej przeszło. Trzeba być CIERPLIWYM. I da się z nią zaprzyjaźnić. Szczerze, to panna Donavan nie lubi osób które się wywyższają i uważają za lepszych od innych. Tak, ciężko w to uwierzyć, w końcu z taką rodziny... Ale Cass wstydziła się swojej rodziny, nie chciała być taka jak oni. Wystarczył jej odziedziczony po ojcu charakter. I oczy po mamie. Tak, jej miała równie hipnotyzujące spojrzenie. Ale wracając do tematu. - Nie jesteś zbyt pewny siebie ? Wiem z doświadczenia, że to nie kończy się dobrze – powiedziała, przyglądając się mu. Wyglądał na ciamajdę. I, jak się okazało, naprawdę nią był. No bo jak stojąc, można się wywrócić? No ale trudno. Przynajmniej zabawny był. - Jak pewnie zdążyłeś zauważyć, nie jestem osobą, która lubi figlować. Chyba, że nie jestem trzeźwa, ale wtedy nie jestem sobą. Albo wręcz przeciwnie, tylko wtedy jestem sobą... Sama nie wiem. Gdy od dziecka cię zmieniają, ciężko potem odnaleźć siebie – uśmiechnęła się nieśmiało, spoglądając na chłopaka, który usadowił się wygodnie naprzeciwko niej.
- Jestem. To moja wizytówka. Coś w rodzaju atutu, nie wiem w sumie, jak to nazwać. - zamyślił się na krótki moment. Pewność siebie? No ba! To aż od niego biło! Ale nie wstydził się tego! Uwielbiał to! No, i nawet udało się mu nieco rozbawić te dziewczynę! No, i o to chodzi! - No proszę Cię! Każdy, prze-każdy, KAŻDY lubi figlować! Serio! Matko jedyna, czy ta szkoła jest naprawdę tak nudna? Żadnych zgryw między uczniami, podkładania śmierdzących bomb nauczycielom, specjalnego przemieszania składników w eliksirze, żeby rozwalić pracownie? Nic? Nie wieeerze! Ta szkoła nie może być aż tak nudna! - jęknął rozżalony, zaraz jednak się uśmiechając. - Widzę, że po prostu będę miał dużo do zrobienia. I co, nigdy nie kusiło Cię, żeby zrobić coś... szalonego? Zawiesić pierwszakowi torbę na szczycie wierzy? Wysłać sowę z listem miłosnym, fałszywym oczywiście, od nielubianej koleżanki do mega brzydkiego kolegi, co by zaczął ją podrywać? - rzucał propozycje jak z rękawa, od razu w głowie zapisując je, że musi takie dowcipy zrobić. - Żadnych mega wypasionych imprez? Z konkursami tanecznymi? - no to już akurat dla niego, zawodowego tancerza, to była tragedia... Ani jednej okazji do tego, aby poszaleć. Ciekaw był, czy może chociaż w Hogsmeade znalazło by się miejsce, żeby poszaleć, czy musiałby się męczyć z podróżą do Londynu?
- Atut? Nie byłabym taka pewna. Zbytnia pewność siebie, to inaczej brak wiary w porażkę. A jak się nie wierzy w porażki, bolą tysiąc razy bardziej – wyjechała mu z tekstem z Proroka Codziennego. Mimo, że nie czyta tej szmiry, nuda robi swoje. Każdy lubi figlować ? Pewnie, że każdy. Cass też lubi. Ale tego nie robi. Nie musi. Raz wywinęła numer dziewczynie, której nie znosi i skończyło się tak, że teraz jest posądzona o każdą, nawet najmniejszą zbrodnie na terenie szkoły. Ale nie przeszkadza jej to. Nauczyciele piszą listy do jej rodziców. Ale, powiedzmy sobie otwarcie, jej ojciec ma ją szeroko, głęboko a matka nie ma odwagi by mu się sprzeciwić. - Mnie nie bawią takie dziecinne gierki. Znaczy, może bawią, gdy nie jestem za nie odpowiedzialna. Jeszcze kilka wybryków i wywalą mnie ze szkoły, a uwierz mi, ja nie mam dokąd wrócić - spojrzła na niego poważnie- Ale jak chcesz imprezy, to zgłoś się do Evity. Ja zwykle z nią imprezuję. A co do konkursów tanecznych... Tańczysz ? –spytała, niedowierzając. Chłopak, który przewrócił się stojąc, miałby tańczyć ? Bez żartów. Ona swego czasu też dużo tańczyła i wie, że niektóre rzeczy, np. utrzymywanie równowagi są dość ważne.
- Oj tam oj tam. - wywrócił oczami, jakby to była oczywista oczywistość. Jasne, że wierzył w porażki. Nie zdarzyło się jeszcze tak, żeby zawsze wszystko szło po jego myśli. Ale było kilka rzeczy, w których akurat był niezwyciężony, i to się liczy! A nie jakieś tam fifa rafa! Czy coś tam... - "Dziecinne gierki"? Proszę Cię! To najzajebiastrze rzeczy pod słońcem, na które nigdy nie jest się za starym, ot co! I, "konkursy taneczne" ... daaa! Tańczę odkąd skończyłem 9 lat. Nawet bez muzyki mogę Ci tu odwalić takiego Travolte, że padniesz! Znam praktycznie wszystkie tańce. Rzuć nazwę, a od razu polecę, niczym ptak, czy samolot! - wstał z ziemi, ignorując fakt, że pewno ma tyłek uwalony od ziemi. Kto by się przejmował!? Ktoś tutaj podważa jego talent! A przecież to dzięki temu, że tańczy jak master flamaster się tu znalazł!
Uśmiechnęła się sama do siebie. Przypomniały jej się jej lekcje tańca, po których zawsze wracała do domu w świetnym humorze. Oczywiście, o wszystkim dowiedział się jej ojciec, i musiała skończyć z tańcem. Nie wiedziała co prawda, co to jest Travolta, ale tańczyć umiała. - A taniec z kimś ? –spytała, wstając. Otrzepała tył swoich spodni z ziemi i podeszła do chłopaka. Chwyciła go za rękę i wyciągnęła spod drzewa, pod gołe niebo. Deszcz nadal padał, ale ona już i tak była cała mokra. Co do chłopaka... Cóż, skoro twierdzi, że jest taki świetny, niech to udowodni! Deszcz nie powinien mu w tym momencie przeszkadzać. Cass nie lubiła, gdy ktoś uważał, że jest taki świetny, a tak naprawdę przedszkolak zrobiłby to lepiej. Czyli w zasadzie nie lubiła większości Ślizgonów. Ale wracając do tematu. Panienka Donavan stanęła naprzeciwko niego, z zadziornym wyrazem twarzy. Przez głowę przeszło jej, że chłopak może się wycofać. Nie ma takiej opcji! Zdeklarował się, to niech coś pokaże - No dalej, pokaż co umiesz – rzuciła, mrużąc niebezpiecznie swe brązowe, hipnotyzujące oczy. Przysunęła się do jego ucha, i szepnęła cicho "Zaimponuj mi".
Wzywanie? Oj taaaak... mówił to ten jej zadziorny uśmiech. I fakt, nawet deszcz mu nie przeszkadzał. W końcu będzie miał z kim tańczyć! No i jeszcze... oh, tak straaaasznie dawno nie miał przy sobie drugiego ciała, że aż zapomniał, jak przyjemne to jest. Od kiedy z Rivką zerwali niby gdzieś tam z kimś flirtował, sypiał od czasu do czasu... Ale to nie było nigdy nic, co przyprawiło by go o ten dreszcz, taki wyjątkowy. Ale cóż. Teraz zrzucał to na chłód i na krople deszczu zakradające mu się za kołnierz kurtki. Objął Cass kładąc prawą dłoń na jej łopatce, przyciągając ją do siebie i uśmiechając się. Oj taaak, zaimponować? Co by tu... Rozmyślał, ale w jego głowie grała już melodia, więc od razu poprowadził do niej. Poruszył biodrami, jednocześnie robiąc podstawowe kroki samby. Może nie był to jego ulubiony taniec, ale musiał przyznać, ze szedł mu najlepiej, nie tak dobrze, jak jego ukochany rock&roll, ale też świetnie. W końcu robił to od lat! Jego ciało, a co za tym idzie, ciało Cass, falowało, kiedy poruszał się na palcach po mokrej trawie. Liczył tylko, że się nie poślizgnie, bo to nie byłoby zbyt widowiskowe. - A może coś innego? Jestem znany z tego, że wystarczy rzucić nazwę tańca, a ja bez problemu zatańczę wszystko, od walca i tango, przez cha-cha i boogie, aż do hip-hopu i modern dance. - ah, tak... uwielbiał się chwalić. Nie mógł jednak nic na to poradzić, ze w tym temacie był próżniakiem.
O salsa! Cassie poczuła się jak w swoim żywiole. Poruszała się delikatnie i z gracją, zwinnie wywijając biodrami. W końcu w tym tańcu o to chodzi! Dziewczyna ma być sexy. A Jimmy musiał przyznać, że Cass była. I to bardzo. No ale mniejsza o to. Dziewczyna czuła się w objęciach chłopaka tak... przyjemnie. Szczególnie, że Jimmy był ciepły a Cassie się trzęsła i starała opanować zgryz, by nie szczękać zębami. Ale poruszając się po trawie rozgrzała się. Co prawda, nie było to łatwe, szczególnie w szpilkach. Ale dawała radę. Jakoś. Gdy tylko chłopak się odezwał, szybko zaczęła prowadzić go do tango. Nie była może najlepsza w tym tańcu, ale lubiła go. W pewnym momencie Jimmy przystanął, a Cass wykorzystała ten moment, by zapleść się nogami na jego nogach i odchylić do tyłu, pozwalając, by krople deszczu spływały jej z twarzy na dekolt. Było to niesamowite uczucie. Wiedziała, że chłopak mocno ją trzyma i nie puści, choć szczerze, nie była dla nigdy zbyt dużym ciężarem, bo od zawsze miała niedowagę, czego tak naprawdę nie było po niej widać. Był też okres czasu w którym cierpiała na anoreksje, ale mniejsza z tym. Gdy już stanęła na ziemi, znów tańczyli. Trzeba powiedzieć, że ładnie razem wyglądali. Dopełniali się. Choć dla przypadkowego przechodnia, para nieznajomych ludzi tańczących w deszczu mogła wyglądać trochę dziwnie, ale Cass nie dbała teraz o to. Liczyło się tylko to, by czasem nie nadepnąć partnerowi na nogę.
Tristan szedł właśnie na lekcje Magi Leczniczej. Nigdy nie był z tego, zbyt dobry. A takie przedmioty, są ważniejsze niż nam może się wydawać. Wiecie jakie jest irytujące, jak skaleczycie się w palca, i nie znacie zaklęcia by uśmierzyć ból? No więc właśnie o tym mówię! Tristan ubrany w jasne dżinsy, białą koszulę, wypuszczoną ze spodni. I czarną rozpiętą kurtkę z skóry. Kiedy Tristan doszedł na miejsce, zauważył że nikogo jeszcze nie ma! Nawet nauczyciela! Może ta lekcja to nie dziś miała się odbyć? Cóż posiedzimy zobaczymy. Tristan usiadł pod wielkim dębem czekając, aż w końcu ktoś się pojawi, bo naprawdę było chłodno. A chłopak, nie lubił czekać. Był zainteresowany tą lekcją, i miał nadzieje że się nei zawiedzie.
Anthon Vestroy
Wiek : 55
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Szedł raźnym krokiem profesorek na lekcję. Był na siebie z deka zły, gdyż przez ostatnie dni obijał się i nie realizował swego celu. Oddychał głęboko, jeszcze raz powtarzając sobie wszystko co będzie poruszone na zajęciach. Po kilku minutach raźnego marszu doszedł pod wielki dąb, gdzie ku swemu zdumieniu ujrzał pierwszego ucznia. - Dzień dobry. Powitał go i Zaczął przygotowywać się do lekcji. Co chwilę spoglądał w stronę zamku wyczekując reszty uczniów i studentów. Ta lekcja powinna być lepsza niż poprzednia, która była klapa, ale nie wracajmy do tego.
Miała być dziś lekcja Magii Leczniczej czy jakoś tak, a to podobno bardzo wiązało się z Zielarstwem które przecież uwielbiała, a poza tym pomyślała sobie, jak bardzo dumna byłaby z niej matka, gdyby dowiedziała się, że jej córka potrafi tworzyć magiczne lekarstwa. Ha, mogłaby jej nawet w aptece pomagać, chociaż nie była pewna czy klienci (w końcu mugole) wierzyliby spisowi składników. No ale cóż. Podane miejsce było o wiele łatwiej znaleźć niż jakiekolwiek w środku zamku, toteż całkiem szybko się pojawiła, ubrana w ciemno-zielony płaszczyk i brązowe kozaki, bo całkiem zimno było. Dostrzegła już z daleka nauczyciela i ucznia w którym rozpoznała Tristana, uśmiechnęła się do niego. - Dzień dobry, panie profesorze - przywitała się, będą już blisko. - Czy jak nie jestem jeszcze studentką to mogę zostać na lekcji? Wie pan, ja mam zamiar w przyszłości studiować Magię Leczniczą i naprawdę bardzo bardzo bardzo bym chciała! - zapewniła go z entuzjazmem w głosie, wymachując przy tym trzymanym w prawej dłoni notesikiem o żółtej okładce.
Co ona tu robiła? A no tak, uczyła się. W sumie nie wiedziała, czy może chodzić na te lekcje, będąc dopiero w pierwszej klasie, ale miała też nadzieję, że nauczyciel jakoś drogą wyjątku pozwoli jej się uczyć nawet jakby dyrekcja miała o tym nie wiedzieć. No bo ona serio starała się chłonąc wszelką wiedzę, jaka tylko była w tej szkole. Doszła więc własnie na miejsce zajęć i chyba nawet się troszkę spóźniła, ale to nic. Stanęła sobie tylko gdzieś bardziej z boku, a nie tak w centrum uwagi i postanowiła jak coś patrzyć i przyglądać się tak, żeby nie przeszkadzać. No proszę, jaka inteligentna bestia. Wymyśliła, żeby coś skorzystać ze szkolnych zajęć. Brawo Endret!
Anthon Vestroy
Wiek : 55
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Zobaczył, że dochodziły kolejne osoby, które witał uśmiechem. Kiedy usłyszał pytanie od Joelle, uśmiechnął się szerzej. - Oczywiście. Lekcja jest dla wszystkich, wiec każdy może zostać, a wyjątkowo cieszy mnie, że masz zamiar ten przedmiot studiować Odpowiedział. W miedzy czasie zdążył przywołać stół z zamku, na którym ułożył buteleczki z eliksirami leczniczymi, a także inne rzeczy, którymi się posłuży. Kiedy skończył, postanowił zaczekać jeszcze trochę, na spóźnialskich.
Ach, właśnie takiej odpowiedzi oczekiwała! To znaczy może nawet nie, ale właśnie na nią miała nadzieję, więc się okropnie ucieszyła i szeroko uśmiechnęła. - To super. Wie pan, tak naprawdę to jeszcze nie wiem, bo jak na razie zostanę tutaj rok, a potem się zobaczy... dopiero od tego roku chodzę do Hogwartu, w Kanadzie nie było takich fajnych przedmiotów, w ogóle tam studiów nie było. To znaczy, może i były ale nie połączone ze zwykłą szkołą, więc nie mogłam brać udziału w tych innych zajęciach... - gadała, podczas gdy profesor przygotowywał jakieś tajemnicze rzeczy. - Orany, co będziemy robić? Tego właśnie uczą się studenci czy robi pan dla nas inną lekcję, bo nie ma żadnych studentów? Tak, tak, zdarzyła już się rozejrzeć i zobaczyć, że zebrani są w jej wieku albo młodsi, jak w przypadku małej puchonki. Właśnie, sami puchoni, hehe. Czyżby mieli zamiar nadrobić w punktacji?
Tristan siedział oparty na drzewie i obserwował całą sytuację. Oczywiście odpowiedział, swoim przyjaznym i kojącym uśmiechem, na uśmiech Joelle. Lecz stanowczo Tristan, dzisiaj nie miał swojego, naturalnego humoru. Był przygaszony z bliżej nie określonego powodu. No dobra, wiedział co mu jest, lecz nie chciał o tym myśleć, by znowu nie zacząć się dołować. Tristan schował ręce do kieszeni, swoją drogą nie wziął nic do pisania. Czyli nie był przygotowany do zajęć lekcyjnych, dobra pomińmy to. Jednak faktycznie byli tutaj sami Puhoni. Czyżby oni tylko, interesowali się takimi zajęciami. Podczas gdy inni je lekceważyli? Być morze inni nie doceniali, tego co ważne i przydatne, ale mniejsza o nich. Tak wiec Tristan siedział i ze spokojem przyglądał się temu wszystkiemu co się dzieje.
Piotr przyszedł szybkim krokiem pod dąb, był ciekawy jak lekcji Magii Leczniczej, bardzo rzadko zdarzało mu się uczęszczać w lekcjach, dlatego tak cenił sobie te, na których był. Był ubrany w swój rodowy szary płaszcz i wysokie buty, rozejrzał się trochę zauważył nauczyciela i trójkę uczniów, podszedł do nauczyciela i powiedział: -"Dzień dobry profesorze, nie spóźniłem się?" Poczekał na odpowiedź, po czym zwrócił się do reszty mówiąc: -"Hejka wszystkim." Z reguły wiedział, że dobrze jest najpierw zapoznać się ze wszystkimi, dlatego podszedł kolejno do starszej, dziewczyny, potem do młodszej ,a na końcu do chłopaka opartego o drzewo. Każdemu z nich przedstawił się i zapytał o imię, takie witanie się ze wszystkim wydało mu się fascynujące. nigdy jeszcze tak gorąca nie podchodził do ludzi, w sumie odkąd Piotr spotkał swoją kuzynkę przestał być ponurym samotnikiem i stał się optymistom. Po przywitaniu się Piotr stanął blisko nauczyciela i czekał spokojnie na początek lekcji.
Anthon Vestroy
Wiek : 55
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
uznał, że nie warto dłużej czekać. Skinął głową nowo przybyłemu. - Dobrze. Dziś na lekcji zajmiemy się działaniem poszczególnych mikstur i ziół, które leżą tu przed wami na stole. zanim jednak zaczniemy, mam do was pierwsze podstawowe pytanie, które jest fundamentem wszystkiego. Jakie są typy magicznych chorób i urazów? Spytał, po czym rozejrzał się po wszystkich z lekkim uśmiechem. Czekając odpowiedzi. Przeszedł za stół i oparł się na nim rękami świdrując spojrzeniem każdego ucznia po kolei.
Tristan przedstawił się nowo przybyłemu Ślizgonowi, który chyba nie miał pojęcia kim jest, lub nie była aż tak przywiązany do swego domu. Kiedy już wszystko stało się jasne, nadeszła lekcja. Tristan słuchał uważnie pytania nauczyciela. I chyba będzie pierwszym którym się odezwie, cóż ktoś musiał z robić z siebie idiotę, żeby ktoś musiał zrobić z siebie mądrale. - Przede wszystkim, zaczął bym od Klątwy zaklęciem Cruciatus. Które z tego co się orientuje, powoduję trwałe uszkodzenie mózgu. Do tego, zaklęcie nie pamięci, które źle wykonane, powoduje trwały jej zanik. Chorobami mogą być także ukąszenia przez rośliny, czy tez źle stworzony eliksir. Jak na przykład eliksir Wielosokowy, który z włosem zwierzęcia, a nie człowiek, może powodować straszne konsekwencje. - Tristan nie miał, pojęcia o jakie choroby, może tutaj profesowi chodzić, wiec podał te najbardziej mu zdane, które były objawem zakazanych, lub nie udanych zaklęć. ukąszeń przez zwierzęta, czy też rośliny, kończąc na nie prawidłowym stworzeniu eliksiru. Z pewnością, Tristan podał urazy i choroby. Jeżeli nie o takie coś nauczycielowi chodziło, to on sam nie wie, o co chodzi.
W głowie Piotra po przywitaniu się ze wszystkimi pojawiła się myśl, że ciekawe jakby zareagowała reszta Slytherinu gdyby zobaczyła jak gorąco wita się z Puchonami. Myśl o reakcji reszty domu nie napawała go strachem, a raczej rozbawiała, lubił zaskakiwać innych i łamać wszelkie granice normy. Chłopak miał dziwne podejście do świata, to znaczy dla niego normalne, a dla ogółu niedorzeczne. Pochodził ze starodawnej rodziny z tradycją i zdarzało mu się dzielić świat na lepszych i gorszych, ale podział między domami wydawał mu się głupi. W końcu wszyscy chodzili do tej samej szkoły i wszyscy byli czarodziejami, a po za tym, w wieku 14 lat Piotr zadawał się nawet z mugolami, kryjąc się z tym przed rodziną. Nauczyciel zaczął lekcje i zadał pytanie, Piotr, aż zesztywniał, kiedy oczy profesora powędrowały po wszystkich zgromadzonych, nic nie przychodziło mu do głowy. W końcu sytuację uratował Tristan, a Piotr odetchnął z ulgą, był przekonany, że Tristan odpowiedział dobrze, a nawet jeśli odpowiedź była zła, to przynajmniej chwilowe napięcie minęło.
Rhea szybko biegła do Wielkiego Dęba, gdzie miała odbyć się lekcja Magi Leczniczej. Z tego co wiedziała, jest już porządnie spóźniona, dlatego też jak najszybciej biegła na miejsce z pergaminem w ręce i zielonej torbie na ramieniu. Po chwili zauważyła trzech uczniów oraz nauczyciela, jedna Puchonka, jeden Puchon i Ślizgon. Gdy dobiegła wreszcie na miejsce powiedziała zdyszana -Dzień Dobry,bardzo się spóźniłam ? Oczekując odpowiedzi powiedziała wszystkim Hej, i zaczęła uważniej obserwować Czarodziejów. Wszyscy wydawali się mili, a w szczególności ruda dziewczyna, z tego samego Domu co ona.Zdaniem Rhey była ona nieśmiała, ale nie wiedziała na pewno. Był również chłopak, oparty niedbale na drzewie oraz uśmiechnięty Ślizgon. Rzeczownik Ślizgon i czasownik uśmiechać się jej zdaniem się nie łączą, no ale nie jej to oceniać.
Wcale jej specjalnie nie zdziwiło zachowanie ślizgona. Zresztą - ślizgon, nie ślizgon, co za różnica? Przywitała się więc z nim równie miło, tak samo jak z puchonką która przyszła nieco spóźniona. Słuchała co tam Tristan próbował wyprodukować na zadane przez profesora pytanie i pomyślała, że istnieje całkiem łatwy sposób na odpowiedź. Ale czy skuteczny? To się okaże. - Można łatwo jej zapamiętać, znając dziedziny jakimi uzdrowiciele zajmują się w Świętym Mungu według pięter. - Ha, tyle razy tam była i gapiła się na tą głupią tabliczkę w recepcji, że zdążyła zapamiętać. - Mamy więc urazy mezozologiczne, czyli te wszystkie robione przez magiczne zwierzątka typu ugryzienia, potem zakażenia magiczne jak na przykład smocza ospa, zatrucia eliksirami i roślinami, no i oczywiście urazy pozaklęciowe, oczywiście mówię o tych, których efekty nie znikają z biegiem czasu i trzeba je odpowiednio leczyć. To tak ogólnie - zakończyła, z czterema wyprostowanymi palcami w bladozielonej rękawiczce, bo trzeba zaznaczyć, że mówiąc wymieniała, co by się nie pogubić w tym wszystkim. Już nawet zapomniała, że profesor jej ludzki kot Antek dopiero co ją bezczelnie olał. No dobra, gdzieś tam w serduszku zagościła uraza do faceta i patrzyła na niego teraz pod trochę nowym kontem, ale to nieważne. Spojrzała na Tristana i pomyślała, że taki jakiś smutny jest. Ciekawe dlaczego? Podeszła do niego i trąciła go lekko łokciem.
Joelle, potraktowała Piotra bardzo gorąco i przyjaźnie, nie spodziewał się takie przywitania, nawet niektórzy Ślizgoni traktowali go z dystansem a co dopiero ludzie z innych domów. Chłopak zdał sobie sprawę, że dla tej dziewczyny, jak i dla niego nie istnieją podziały domów. Joelle zaimponowała Piotrowi, gdy się z nią witał jego wyostrzone poprzez wieloletni trening zwiadowczy zmysły doskonale zapamiętały jej zapach wygląd, oraz barwę głosu. Te trzy rzeczy potwierdziły Piotra w przekonaniach, że Joelle jest niesamowitą osobą, a w dodatku miała rude włosy, Piotr uważał, że rudy to najlepszy dziewczęcy kolor włosów. Kiedy przyszła kolejna Puchonka i powitała wszystkich słowem Hej, Piotr był już trochę zmieszany pytaniem nauczyciela, zresztą lekcja już trwała, dlatego też tylko do niej powiedział: -"Hejo" Joelle nagle zaczęła wyliczać typy magicznych urazów, Piotr słuchał uważnie i chyba rozumiał, tak przynajmniej mu się wydawało.
Anthon Vestroy
Wiek : 55
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Z lekkim uśmiechem wysłuchał odpowiedzi i witał nowych uczniów. - Tak bardzo dobrze. Państwa nazwiska i dom? Spytał Joelle i Tristana. Po czym przeszedł do kolejnego etapu lekcji. Staną za stołem z ziołami i miksturami leczniczymi. - Dobrze. Zaczniemy od podstaw, żeby się trochę rozgrzać. Wziął ze stołu małą pomarszczoną brylkę i podniósł wysoko. - Jak wszyscy wiecie jest to bezoar. Czy ktoś może mi coś o tym małym kamieniu powiedzieć? Spytał i rozejrzał się po wszystkich.
- Joelle Clayton, Hufflepuff - odpowiedziała zaraz. Tristan coś wcale nie reagował, obraził się czy co? Westchnęła więc tylko i skrzyżowała ramiona na piersi, patrząc co profesor Antek robi. Uśmiechnęła się do Piotra, wyglądał na miłego chłopaka, a przy tym był jedynym ślizgonem w ich gronie. Mówiono jej, że większość ludzi z tego domu ma dość specyficzny charakterek, ale sama była zdania, że ten cały podział jest wyjątkowo nieudany, bo znała ludzi z innych domów, za którymi wyjątkowo nie przepadała. Trzeba przyznać, że łatwiejszego pytania nie mógł zadać, w końcu uczono się o tym już w pierwszej klasie, może na pierwszym roku studiów chodziło o powtórzenie całego materiału, po czym bardziej szczegółowe jego analizowanie? - Jest antidotum na większość trucizn, a tworzy się w żołądku kozy. Z trawy którą ta zje, włosów i takich tam - powiedziała od razu, w końcu nie będzie czekać aż reszta się obudzi.
- Tristan Paladin. Huffelpuf. - Powiedział z przepraszającym uśmiechem, skierowanym do Joelle. Trochę odpłynął, i zapomniał że jest na lekcji. Tristan z większą uwagą przypatrzył się co robi nauczyciel. I wysłuchał odpowiedzi swojej przyjaciółki. Odczekał chwilkę, jej odpowiedź była dobra, chociaż mało dokładna. Przynajmniej Tristan tak uważał. - Bezoar to kulisty twór powstający w żołądkach przeżuwaczy między innymi. lamy i kozy bezoarowej. Przez nagromadzenie niestrawionych resztek pokarmu oraz włókien roślinnych i włosów, zwłaszcza zlizywanych przez zwierzę podczas linienia. Bezoar zwykle ma wielkość orzecha. Powiedział Tristan. W końcu to mocno wkraczało w eliksiry, a te były jego specjalnością! W sumie nie dodał nic co by zmieniało świetną wypowiedź Joelle. Ale jakieś tam istotne, lub nie istotne informacje dodał prawda?