Wspaniale rozgałęzione drzewo rzucające przyjemny cień na znajdujące się pod nim osoby. Dzięki licznym gałęziom idealne do wspinania i przesiadywania na grubych konarach, rozmawiania z przyjaciółmi lub po prostu odpoczywania po mniej lub bardziej ciężkim dniu. Można znaleźć pod nimi duże żołędzie, idealne do prac plastycznych bądź rzucania w innych. Na jesień mieni się wspaniałą czerwienią i brązem, wiosną zaś można nacieszyć oko soczystą zielenią.
Był teraz bliżej i mógł zobaczyć więcej szczegółów. Po jej ramieniu tańczył zabłąkany pomiędzy gąszczem liści promyk, jakby na siłę próbując musnąć słońcem jej alabastrową skórę. Bursztyn w jej oczach zdawał się być jeszcze bardziej intensywny niż na co dzień, oglónie cała jej twarz była jakby bardziej wyrazista. Może dlatego, że był bliżej niej niż kiedykolwiek. -Wprost przeciwnie-widok jej nóg wprawiał w osłupienie-ale ty, jak widzę, nie bardzo?-starając się przy okazji nie przewrócić, usiadł koło niej, opierając się plecami o pień dębu. Podwinął jedną nogę, dziękując w duchu Bogu, że zamiast opinających łydki rurek założył luźne, czarne, poprzecierane dżinsy. Czuł się w nich dużo pewniej, w żaden sposób nie utrudniały mu koordynacji ruchowej. -Daniel-raczej nie miał się co łudzić, że dziewczyna zna jego imię. Skończyła Slytheryn, prawdopodobnie nawet nie zwracała uwagi na inne domy.
Sory, że tak długo czekałaś, i że tak krótko, ale nie miałam za bardzo czasu wchodzić na komputer, a jeśli już, to na jakieś pięć minut
Ona również uważniej mu się przyjrzała. Przy bliższej obserwacji z pewnością zyskiwał. Zaintrygowało ją zwłaszcza to, że nie posiadał rosyjskiej urody, do której była przyzwyczajona. Całkiem sporo uczniów Hogwartu miało choć maleńkie powinowactwo ze wschodnią potęgą, więc nie miała okazji się odzwyczaić. A tu taka miła niespodzianka. Zmarszczyła brwi, słysząc jego odpowiedź. Wprost przeciwnie? To co on tutaj właściwie robił? Nie spytała. - Zdecydowanie nie bardzo. - odpowiedziała po czym przejechała dłonią po idealnie równo spiętych włosach. Ot taka mała kontrola. Ach, więc była blisko z jego imieniem. Oczywiście nie pochwaliła się tym. Zachowała chłodne pozory zwykłej aprobaty. Tak było lepiej, przynajmniej jej zdaniem. - Sonia. - zrewanżowała się własnym imieniem. W jej głosie słychać było lekki, rosyjski akcent. Wypadało, żeby swoje imię przedstawiła w pełnej krasie. Zupełnie "przypadkowo" musnęła go swoim ramieniem. Posłała mu przepraszający uśmieszek po czym wbiła wzrok gdzieś przed siebie. No dalej, Daniel, Sonia oczekiwała jakieś błyskotliwej wypowiedzi. W tym czasie zajęła się karkołomną pracą, jaką było podwijanie rękawów koszuli. Nawet w cieniu było nieprzyjemnie gorąco. Zastanawiała się, czy istnieje jakiekolwiek miejsce poza zamkiem, gdzie byłoby po prostu zimno? Chyba nie. Anglicy prędzej szukali ciepła niż chłodu, więc szanse były praktycznie znikome. Spojrzała przelotnie na milczącego towarzysza. Czyżby się trochę tremował? Uśmiechnęła się pod nosem. Uniosła zgrabną rączkę i zaczęła się nią wachlować, przez co do nozdrzy Daniela dostał się zapach jej różanych perfum.
Na dźwięk jej imienia miał ochotę odruchowo odpowiedzieć "wiem", czy inną równie beznadziejną rzecz. Na szczęście w porę się powstrzymał przybierając trochę bardziej inteligentną minę. Co nie łatwo było pogodzić z gapieniem się na jej nogi, rozpostarte na trawie w pełni swej okazałości. Na szczęście, zanim zdążyłą zauważyć jego cielęcy wzrok, dwróciła jego uwagę muśnięciem ramienia. Przez chwilkę miał nawet nadzieję, że zrobiła to celowo, jednak szybko nakazał sobie wrócić na ziemię. Owszem, były dzewczyny, dla których był dość dobrą partią, by go kokietować, ale Sonia... Sonia była inna, była marzeniem nastolatka zakochanego bez wzajemności, czymś nie do końca realnym...Sonia pachniała różą, najbardziej intensywną, jaką kiedykolwiek miał szansę wąchać, tak, że aż widział jej czerwone płatki, najlepiej na jej alabastrwych nogach...szybko udał, że patrzy na chmury. Zbyt wiele jednak miał do stracenia, by teraz tak po prostu milczeć. Żeby więc nawiązać jakąkolwiek dyskusje zaczął: -Skoro nie lubisz słońca, to powiedz mi, co robisz na błoniach w środku dnia?-powiedział to bezsensownie, byle by coś powiedzieć, ale teraz, gdy się nad tym zastanowił, rzeczywiście go to zastanowiło...przecież zwykle ludzie nie lgną do tego, czego nie lubią. Brawo, panie Brein, powiedziałeś coś prawie mądrego!, pochwalił siebie w myślach.
Całe szczęście, że panna Smirnowa nie umiała czytać w myślach, bo to znacznie zmieniłoby postać rzeczy. Odeszłaby stąd szybkim krokiem i już nigdy więcej by jej nie widział. Z drugiej strony, zdawała sobie sprawę, że mężczyźni o niej rozmyślali i w pewnym stopniu schlebiało jej to. Zwłaszcza, jeśli ktoś zachowywał się tak subtelnie, jak Daniel. W żadnym razie nie mogła się domyśleć, że jest w niej zakochany. A zazwyczaj takie rzeczy było widać. Punkt dla chłopaka. Zmarszczyła lekko brwi, widząc, że towarzysz obserwuje niebo. Zaczęła się zastanawiać, co jest w nim tak fascynującego, ale na razie o to nie spytała. Niech sobie patrzy, skoro lubi. Uśmiechnęła się pod nosem, słysząc jego pytanie. W jej policzkach ukazały się charakterystyczne, urocze dołeczki. No tak, dobre pytanie. Nie zawiodła się. - To, że nie lubię słońca, nie oznacza, że nie potrzebuję świeżego powietrza. W cieniu da się wytrzymać. - oznajmiła po czym umiejscowiła swą zgrabną rączkę na kolanie. Tym razem zrobiła to mimowolnie, bez żadnych kontekstów. - Wieczorem skupiam się na tym, - tu wskazała palcem na niebo. - a za dnia na tym. - rozejrzała się dookoła. No proszę, panna Sonia coś mu o sobie powiedziała. A nie zdarza się to za często. - Widzę, że z kolei Ty wolisz niebo o tej porze dnia. - zauważyła, pozwalając, by w jej głosie pojawiła się nutka ironii.
Tak chmury były dla niego bez wątpienia fascynujące. Wszyscy w mugolskiej podstawówce zawsze mu powtarzali, że to kłęby pary, jednak on miał własną teorię. Był zdania, że to Istoty ukryte w iluzji, które płakały nad losem ziemi, wokół której krążyły. Jak inaczej wyjaśnić fakt, że zawsze, gdy zdarzało mu się coś podłego, z nieba padał deszcz? Teraz jednak powodem zainteresowania skepieniem niebieskim nie były wcale medytacje nad Istotami z niebios, a nagły, niezdefinicjowany strach, nie pozwalający spojrzeć jej w oczy, w obawie przed utonięciem. -Entuzjastka przyrody?-zapytał, zmuszając się do zmienienia obiektu obsrewacji na jej piękne oczy, w obawie, że jego brak śmiałości mógł zostać błędnie odczytany przez Sonię jako brak zainteresowania. Musiała jednak uznać, gdyż w jej pytaniu usłyszał wyraźną nutkę ironii. -Nie, ja tylko...-zmieszał się wyraźnie, szukał gorączkowo dpowiedzi, tonąc w płynnym bursztynie.
Dla Sonii chmury to po prostu chmury. Nie przykładała im żadnej ideologii płaczu z powodu ludzkich błędów, czy czegokolwiek w ten deseń. Jeśli człowiek zna prognozę pogody to podświadomie zaczyna mieć zły humor, gdy zbliża się zimniejszy front. Podobnie działają mugolskie horoskopy. Czytając się, automatycznie nakierowujemy swoje czynności na tą treść, a potem przeżywamy, że się sprawdziło. Mugolska słabość. Przeczuwała, że to nie tylko fascynacja chmurami. Ewidentnie unikał jej wzroku, co bardzo ją zastanawiało. Czyżby nie podobało mu się to, co widzi? Musi się bardziej postarać w takim razie. - Oczywiście. Przykuwam się do drzew i zabraniam je ścinać. - wywróciła wymownie oczami. - Chociaż teraz widzę, że powinnam przykuć się do niektórych ludzi, bo naprawdę nie mają łatwego życia i też mogą zostać ścięci. - dodała, patrząc gdzieś w dal. - Jeśli mi się zwierzysz, to może i do Ciebie się przykuję. Co o tym myślisz? - spytała z kuszącym uśmiechem, przesuwając się odrobinkę w jego stronę. Oczywiście nie było żadnego stykania się noskami ani czółkami. Po prostu teraz Sonia mogła swobodniej patrzeć mu w oczy.
Jeśli ktoś by mu rano powiedział, że dziś Sonia proponowałaby mu przykucie się do niego łańcuchami, pewnie wyśmiałby go i poradził odstawić to świństwo, albo nie pić przed dwunastą. Zresztą, gdyby ktokolwiek mu powiedział, że spotka Sonię samą, bez grupy onieśmielających swoją obecnścią przyjaciółek, też by pewnie nie uwierzył. A tu, proszę, obydwie, jakże śmiałe fantazje, właśnie się spełniały! Godzina życzeń? Co prawda nie był pasjonatą teorii cudownych dni, podczas kórych wszystko szło po jego myśli, jednak takich znaków od nieba i ziemi nie można było lekceważyć. Może dlatego właśnie zdobył się na odwagę by wypowiedzieć te tak wiele razy powtarzane w duszy słowa. A może po prostu był kompletnym idiotą? -Hm...co powiesz na sesję zwierzania i przykuwania w miodowym królestwie?-zaproponował, mierzwiąc swą gęstą czuprynę. Był teraz pod ostrzałem jasnobrązowych oczu, ale, o dziwo, nie czuł już żadnej nieśmiałości czy zażenowania. Wprost przeciwnie, jej wzrok dodawał mu swoistej pewności siebie, napędza do działania. No, racja napędzał go równierz widok zbliżającej się kuny i dalekie odgłosy skrzekliwych określeń samic lekkich obyczajów, których niewprawne ucho nie miało szansy wychwycić, taką przynajmniej miał nadzieję.
Ostatnio zmieniony przez Daniel Brein dnia Sob Wrz 24 2011, 17:54, w całości zmieniany 1 raz
Może właśnie dlatego, że było to dla niego takie nierealne, zrobiła to. Sonia lubiła kreować wokół siebie absurdy. Po prostu nie chciała pozwolić, by ktokolwiek ją tak naprawdę poznał. Oczywiście, istniały niewielkie wyjątki od tej reguły, ale o tym panna Smirnowa rzadko wspominała. Z zaciekawieniem obserwowała zmiany w zachowaniu Daniela. Miała wrażenie, że podchodził do niej sceptycznie i z pewnym lękiem, a tu taka zmiana. Całe szczęście, bo wiele osób onieśmielało jej towarzystwo i miała już tego powoli dosyć. Uniosła brwi, gdy zaproponował jej zmianę lokum. Sama nie wiedziała, czy można nazwać to randką, czy też nie. Odpowiedź na to pytanie nie była wcale taka oczywista. Spojrzała w oczy chłopaka, by dostrzec w nich, czy zależy mu na jej aprobacie. - Dobrze, ale uwierz mi, że potrafię być brutalna. - odparła, zgrabnie przechodząc do pozycji stojącej. Uśmiechnęła się do niego nieznacznie i ruszyła przodem. Przemieszczała się efektownym, kocim ruchem. W takich chwilach ciężko było ocenić, z której strony prezentowała się bardziej kusząco.
Przyszedłem na miejsce i od razu położyłem się pod drzewem, gdybym tego nie zrobił zapewne chodziłbym i nie potrafił się uspokoić. Miałem nadzieję ujrzeć Marg jak najszybciej, zatopić dłonie w Jej płomienistych włosach, poczuć Jej zapach, spojrzeć w Jej błękitne zwierciadła dusz i co najważniejsze ponownie być przy Ukochanej. Założyłem ręce na klatce piersiowej. Nadal nie przyzwyczaiłem się do temperatur panujących w tym kraju, pomimo wysłużonej mugolskiej kurtce którą maiłem na sobie czułem chłód bijący od ziemi. Postanowiłem skupić się na wspomnieniach minionych wakacji które spędziliśmy razem. Zakupy, wino....
Po przeczytaniu listu Margaret nie myślała już o niczym innym jak tylko o tym, że musi się jak najszybciej dostać pod wielki dąb. Pobiegła więc szybko do dormitorium i usiadła zrezygnowana na łóżku myśląc, w co się ubrać. Przecież nie mogła pokazać się Yavanowi po tak długiej rozłące w byle czym! Podejrzewała, że on zapewne już na nią czeka. Ubrała się w końcu najnormalniej jak tylko mogła. Przechodząc przez pokój wspólny jeszcze się ubierała i zawiązywała sznurowadła swoich najnowszych, czerwonych trampków (<3). Na miejsce spotkania już prawie biegła, nie mogąc się doczekać. Przez całą drogę na jej twarzy malował się idiotyczny uśmiech szczęścia. Miała nadzieję, że żadna z osób, które mijała po drodze nie pomyśli sobie o niej jak o kims niespełna rozumu. Chociaż w tym momencie dokładnie taka była. Dopiero, kiedy zaczęła zbliżać się do TEGO miejsca, zwolniła kroku i próbowała się uspokoić. W końcu zobaczyła swojego ukochanego Ślizgona leżącego pod drzewem. Oczywiście, że nie wytrzymała i wyleciała jak z procy w jego kierunku. On raczej już słyszał jak biegnie w jego kierunku. Margaret po prostu skoczyła prosto na niego i mocno przytuliła. - Witaj kochanie. - Szepnęła mu do ucha, a z jej oczu popłynęły łzy szczęścia. Pisnęła cicho i pocałowała go czule. Nie zamierzała z niego schodzić już nigdy. Dawno już nie była tak szczęśliwa.
Z rozmyślań wybił mnie cichy dźwięk, a po chwili bieg. Otworzyłem oczy i ujrzałem Płomyczka gnającego w moją stronę, wyglądała pięknie szczególnie Jej uśmiech taki radosny i żywiołowy, już miałem wstać by przywitać Marg, ale Ona najzwyczajniej skoczyła na mnie przyciskając do ziemi. Poczułem Jej oddech przy swoim uchu i usłyszałem wypowiedziane słowa. - Witaj kochanie. - przez cały czas naszej rozłąki pragnąłem usłyszeć ten pełen energii i pasji głos. Jak ja tęskniłem! Zdążyłem wypowiedzieć tylko jedno słowo - „ Płomyczku ” - reszta nikła w pocałunku który ponownie nas złączył. Kiedy lekko się wyprostowała, delikatnym ruchem otarłem łzy spływające po Jej policzkach, a drugą dłonią odgarnąłem Jej piękne włosy. - Marg.... - podniosłem się z lekkością na tyle by nasze wargi znów mógł połączyć pełen namiętności i tęsknoty pocałunek. Następnie przytuliłem Ukochaną do siebie, nie za mocno, ale wcale nie lekko. Była przy mnie tu i teraz, uczucie spokoju jakie mnie ogarnęło było niesamowite. - Przepraszam, nie mogłem wcześniej przyjechać. - wyszeptałem starając się ukryć ból który chciał się pojawić w moim głosie.
Kiedy usłyszała jego głos, jej serce aż zapłonęło. Co ty ze mną robisz, wariacie?! Jednak zaraz wszelkie jej myśli odpłynęły, bo znów ją całował. Czuła się tak bezbronna i tak silna jednocześnie. Wtuliła się w niego bardzo mocno. - Wiesz, że nie masz za co ,przepraszać. - Powiedziała spokojnie. - Najważniejsze, że jesteś i póki co nie zamierzasz mnie opuszczać, mam rację? - Uniosła się lekko i popatrzyła w jego oczy. Miała nadzieję znaleźć tam potwierdzenie jej słów. Nie chciałaby znów przeżywać rozstania.
Kiedy skończyła mówić i spojrzała w moje oczy uśmiechnąłem się delikatnie i z przyjemnością mogłem wypowiedzieć następujące słowa. - O to nie musisz się martwić Płomyczku. Nie mam najmniejszego zamiaru wracać w rodzime strony przez najbliższe miesiące. Wszystko co było do załatwienia zrobiłem. - ostatnie zdanie wypowiedziałem szybciej niż poprzednie, wolałem nie kontynuować tego tematu. Przynajmniej nie dzisiaj nie teraz kiedy w moich ramionach ponownie znajduje się Ukochana. - Jak Tobie minęły te dni? Byłaś w szkole? - miałem nieodpartą chęć słuchania Jej głosu. Uwielbiałem kiedy o czymś opowiadała, czasami przy tym grała co sprawiało mi wielką radość. Cały czas spoglądałem na Marg nie mogąc oderwać od Niej oczu. Miałem nadzieję że to nie przeszkadza Płomyczkowi, ale na to nic nie mogłem poradzić.
Widziała, że nie chce mówić o tym, co robił przez ten cały czas jak nie było go przy niej. Przez chwilę biła się z myślami. W końcu stwierdziła, że zrobi mu na złości zapyta go o to. Potem przecież mogła o tym zapomnieć! Już miała się o to dopytywać, kiedy Yavan ja wyprzedził. Jej mina na ułamek sekundy stała się kwaśna, ale nikt nie mógł tego zauważyć. - Cóż... Co ja robiłam? W sumie to nic. Nie chodziłam póki co na żadne zajęcia. - Powiedziała ostrożnie, ale widziała, że nie mogła go teraz doprowadzić do głosu, bo zostałaby nieźle pouczona. - Kochanie, ja nie miałam do tego głowy. W dodatku zostawiłam mój zbiór ziół w domu i czekam już trzy dni na to, aż matka mi je tutaj przyśle. Tym bardziej jest mi ciężko, wiesz o tym doskonale. - W końcu jej napary pomagały jej absolutnie we wszystkim. Zaczęła gładzić jego klatkę piersiową wskazującym palcem i zalotnie się przy tym uśmiechać. Chciała go porwać w jakieś puste miejsce i trochę się pobawić. Wiadomo, jak to ona... Jednak wiedziała, że nie może zakłócić tej chwili czymś tak prozaicznym. Nagle padła głową na jego klatkę piersiową zrezygnowana. - Niegrzeczna jestem. - Szepnęła.
Nie była jeszcze na żadnych zajęciach? Spojrzałem lekko zdziwiony, w porównaniu do mnie to Ukochana była wzorową uczennicą, ja prawie nigdy nie uczęszczałem na zajęcia. Chciałem to jakoś skomentować, ale Płomyczek mnie ubiegła. Rozumiałem Jej powody, szczególnie musiała odczuwać brak swoich ziół, to było widać po Jej minie kiedy wspominała o nich. Delikatnie dotknąłem Jej podbródka i odniosłem troszkę wyżej główkę Marg. - Nie martw się wszystko będzie dobrze jesteśmy razem i jak będziesz potrzebowała mojej pomocy to tylko powiedz słowo. Ja także będę miał niewielką prośbę do Ciebie... - poczułem jak wodzi palcem po moim torsie, mój puls przyśpieszył, a uczucie gorąca spotęgowało się kiedy ujrzałem zalotny uśmiech Ukochanej. Kiedy opadła na moją klatkę piersiową i wyszeptała słowa natychmiast odpowiedziałem. - Nie Płomyczku, nie jesteś. A nawet jeśli nadal tak myślisz to mi to wcale nie przeszkadza, kocham Cię całą. - wyszeptałem, jednocześnie obejmując ją i powoli przesuwając dłoń po plecach Marg. - Pozwól mi jeszcze przez chwilę cieszyć się tym spokojem, dobrze Kochanie? - było oczywiste że pragnąłem Płomyczka, ale jednocześnie pragnąłem Jej obecności rozmowy z Nią, nawet naszych przekomarzań choć nie pamiętam bym kiedykolwiek je wygrał.
Zawarczała na słowa Yavana. - Ale ja chcę być niegrzeczna. - Mruknęła cicho prosto do jego ucha. Chyba jednak nie zdoła się powstrzymać i go nie rozpalić. Sama była już niemało rozochocona. - Nie, nie będziesz cieszył się żadnym spokojem. Przy twoim Płomyczku nie ma żadnego spokoju, nie zauważyłeś jeszcze? - Mówiła bardzo niskim głosem. Starała się, żeby brzmiał bardzo uwodzicielsko i miała nadzieję, że nie wyszło to komicznie. Mocniej przywarła do niego ciałem i zaczęła podgryzać delikatnie jego szyję. - Wiesz, jak cię kocham. - Szepnęła i wbiła w jego ciało swoje palce. Tak bardzo za nim tęskniła, że nie było sposobu, żeby tę tęsknotę jakoś wypełnić. Chciała być po prostu jak najbliżej niego, co było bardzo trudne. Podniosła się i odpięła jego kurtkę po to, żeby móc być jeszcze bliżej. Objęła go w pasie i wtuliła w klatkę piersiową. - Przytul mnie tak mocno. - Poprosiła cichutko.
Kiedy wspomniała że chce być niegrzeczna zaśmiałem się cichutko, była kochana. Jedynie Ona była w stanie swoim zachowaniem spowodować bym bez żadnych przymusów i starań zaśmiał się szczerze z radości. A określenie „niegrzeczna” bardzo mi się podobało, pomału zacząłem rozumiałem prawdziwe znaczenie tego słowa szczególnie kiedy kontynuowała zniżywszy głos. Po moim ciele przeszedł przyjemny dreszcz który nie zamierzał ustąpić i pragnąłbym by nigdy mnie nie opuścił. Kiedy tak mówiła trudno mi było oddychać i prawie o tym zapomniałem kiedy poczułem delikatne ugryzienia na swojej szyi, fale gorąca zalewały mnie jedna po drugiej. Kiedy przestała wypuściłem głośniej niż planowałem powietrze... - Przytul mnie tak mocno. - bez zastanowienia spełniłem prośbę Płomyczka, ja wręcz tego pragnąłem! Przytuliłem Ją tak mocno jak tylko byłem w stanie by nie wyrządzić Marg żadnej krzywdy. Całe moje ciało napięło się z całych sił, a głowa spoczęła blisko szyi Płomyczka. Poczułem się jakbym zaraz miał wybuchnąć, a wszystkie płonące we mnie uczucia wylałyby się na zewnątrz. Potworna tęsknota, radość i potrzeba bliskości doprowadzały mnie na skraj szaleństwa. Chciałem wrzeszczeć na całe gardło, ale zamiast tego prawie nieświadomie z mych ust wydobywało się tylko jedno słowo przepełnione miłością, tęsknotą i pragnieniem. - Marg....Maarg....MMMarg....Margg.....
Ucieszyła się niesamowicie, kiedy Yavan spełnił jej prosta prośbę. Z jej oczu znów popłynęły łzy. - Przepraszam. - Szepnęła, bo wiedziała, że na pewno to wyczuł. - Nie robię tego specjalnie, to tak samo... - Nie dokończyła. Nie potrafiła znaleźć słów, którymi mogłaby jakoś ująć to wszystko o czym teraz myśli i to wszystko co teraz czuje. Usłyszawszy z jego ust swoje własne imię, po prostu mocniej się wtuliła. - Teraz przecież nie musimy się już martwić. - Powiedziała, podnosząc się i spoglądając w jego oczy. - Jesteśmy razem i będziemy jeszcze co najmniej do końca roku szkolnego, a to cholernie dużo czasu i jeszcze nie raz nie będę miała ochoty patrzeć na twoją gębę. - Uśmiechnęła się niewinnie. - Sam wiesz jak jest. - Mrugnęła do niego. - Jesteś mój i koniec! - Skrzyżowała ręce na piersi i udawała małą, obrażoną dziewczynę. Trwało to jednak nie dłużej niż kilka sekund, bo już za chwilę znów leżała na swoim Ślizgonie, a jej usta dotykały jego ucha. - Nie będę ukrywała, że w tym momencie mam ochotę tylko i wyłącznie na to, żeby znaleźć się sam na sam z tobą w jakimś pozbawionym ludzi miejscu. Wtedy szybko dałabym ci się rozebrać, a potem ja rozebrałabym ciebie i... - Szeptała, mrucząc przy tym co chwile. Tak głupia rządzą paliła całe jej ciało, już ledwo nad tym panowała, ale jednak JESZCZE jej się udawało. Po przerwaniu tego całego szeptania i mruczenia po prostu ugryzła go w ucho. Miała nadzieję, że dosyć boleśnie.
Kiedy wyswobodziła się z moich rąk i zaczęła mówić, spoglądałem czule na Ukochaną skupiając się na wypowiadanych przez Nią słowach. Chciałem wszystko zrozumieć, pojąć i w pewien sposób poczuć, dlatego nie skrywałem swoich uczuć i Płomyczek mogła dostrzec moje reakcje na to co mówiła. Najpierw pojawiła się lekka troska poprzeplatana nie wypowiedzianymi słowami „ Nic się nie stało, nie masz się czym przejmować „ , następnie radość która zaraz przemieniła się w lekkie rozbawienie i szczęście. - Jestem Twój i tylko Twój. - odpowiedziałem szczerze, wypowiadając słowa jak obietnicę. Choć starałem się przybrać pozę bardzo poważnej osoby nie byłem w stanie patrząc na grę Marg, była w tym świetna i nie mogłem się powstrzymać od lekkiego uśmiechu. Następnie zaskoczyła mnie ponownie kładąc się na mnie i szepcząc mi tuż przy uchu! Ciekawe czy miała świadomość jak na mnie to działało! Spiąłem się i nie mogłem skupić się na niczym innym jak głosie Płomyczka, czekałem na to co zaraz powie...na wszystkie węże! Pragnąłem słuchać dalej tego uwodzicielskiego głosu! Kiedy mnie ugryzła syknąłem drapieżnie, choć powodem była praktycznie rozkosz, a nie ból. Błyskawicznym ruchem zbliżyłem swoje usta do ucha Ukochanej i szeptałem lekko sycząc. - Czytasz mi w myślach. - choć wypowiedź niektórzy mogliby odebrać jako groźną i w zasadzie taka była, to jednocześnie przepełniały ją miłość i pożądanie. - Nie ma na co czekać prawda? - na koniec przejechałem delikatnie ustami po szyi Marg i zdecydowanym ruchem podniosłem się z ziemi trzymając Płomyczka w ramionach. Spojrzałem wyczekująco na reakcję Ukochanej.
Nie można powiedzieć, że Margaret nie była zaskoczona wszystkim ,co się w tej chwili stało. Yavan stał i trzymał ja w swoich ramionach proponując jej to, czego tak bardzo teraz pragnie! Z tego wszystkiego aż jej się w głowie zakręciło. Uśmiechnęła się od niego zadziornie i mocno przytuliła. - Myślę, że nie ma. - Powiedziała słodko do jego szyi i oderwała się od niego, stając na ziemi. Wcisnęła swoją dłoń w jego dłoń. - No to gdzie pójdziemy? - Spytała delikatnie rozglądając się. - Proszę, niech tam będzie ciepło.
Uśmiechnąłem się słysząc odpowiedź Płomyczka i lekkim krokiem ruszyłem ku szkolnym budynkom prowadząc Ukochaną. Zwlekałem z odpowiedzią choć pomysł pojawił się praktycznie od razu w mojej głowie i sądziłem że nie wpadnę na lepszy, ale.... - Pokój Życzeń powinien Ci się kojarzyć, prawda? - tajemniczy uśmiech pojawił się na moich ustach – Tym razem pozostawię wybór scenerii Tobie Kochanie, no chyba że nie chcesz. - sam nie mogłem się doczekać kiedy znajdziemy się na miejscu, choć jednocześnie się nie śpieszyłem. Dlaczego miałbym dawno nie spacerowałem z Płomyczkiem trzymając Jej dłoń. Gdyby nie to to porwałbym ukochaną i zaczął biec, ale to przecież nie możliwe znając mnie.
Pociągnął ja ku szkolnemu budynkowi. Była ciekawa co też jej ukochany wymyślił. Jakiś czas zwlekał z odpowiedzią, a Margaret nie chciała go ponaglać. Usłyszawszy tylko Pokój Życzeń dziewczyna szeroko się uśmiechnęła. Znów wspomnieniami wróciła do tych wspólnych chwil z Yavanem w tamtym pokoju. Na jej twarzy przez ułamek sekundy malowała się błogość. - Tak, kojarzy mi się. W dodatku bardzo dobrze. - Powiedziała z ochotą i mocno ścisnęła jego dłoń. Teraz jej głowę zaprzątały wyobrażenia tego, co jej narzeczony będzie z nią robił za godzinę...
Gdy człowiekowi się nudzi, jest skłonny do największej głupoty. Tak właśnie myślała, idąc i trzęsąc się z zimna. Po cholerę ja wyłaziłam z tego zamku? Mogłam teraz siedzieć w Pokoju Wspólnym, owinięta kocykiem i z kubkiem gorącej herbaty w ręku. Ale nie. Bo mi się nudziło! - mysłała Cass. Pogoda była paskudna, lada moment miało zacząć padać. A ona szła jak głupia przed siebie. Zupełnie jakby była w domu. Nigdy nie umiała usiedzieć na miejscu. Zawsze gdzieś biegła i wtykała nos gdzie nie trzeba. Była ciekawa świata, ot co. A potem wydoroślała. Zmienił się jej stosunek do życia. Czasem, jak na przykład w tej chwili, zastanawiała się, czy gdyby urodziła się w innej rodzinie, byłabym dziś powszechnie znaną i szanowaną Ślizgonką ? Chyba nie. W końcu, gdyby nie jej ojciec, nie nienawidziłaby rodziny, gdyby nie jej siostra, nadal żyłaby w zgodzie z rodzicami. Jakże wiele rzeczy mogłaby zmienić, gdyby mogła cofnąć czas. Może nie chodziłaby teraz zmarznięta, tylko siedziała wraz z przyjaciółmi. Może bym kogoś cokolwiek obchodziła... Dobra, koniec użalania się nad sobą! To pierwszy krok do samobójstwa, jak pisała jedna z mugolskich gazet. - pomyślała, pociągając nosem. Usiadła pod wielkim dębem, oparła głowę o pień, zamknęła oczy i czekała, Bóg wie na co. Po chwili zaczął padać deszcz, lecz Cassandra siedziała dalej, czując, jak jej ubrania przemakają do suchej nitki. Padało tak mocno, że zmokła nawet chroniąc się pod drzewem. Jestem idiotką – pomyślała, odchylając głowę do tyłu.
Ostatnio zmieniony przez Cassandra Donavan dnia Nie Paź 30 2011, 14:40, w całości zmieniany 1 raz
W głowie grała mu muzyka, kiedy spacerował po błoniach tanecznym krokiem, chowając się pod parasolką. Uśmiech rozjaśniał jego twarz, kiedy rozglądał się ciekawsko. Był tu już dosyć długo, a nadal to miejsce go fascynowało. Tyle mieeeeeejsca! Pewnie do końca roku nie pozna wszystkich zakamarków tego zamczyska! No, chyba, że znalazłby sobie jakiegoś fajnego przewodnika. Albo przewodniczke...? W sumie, nie pogardziłby jakimś towarzystwem! I co to to widzi? Jakaś smutna twarzyczka! Ale jak to!? Tak nie można! Od razu podbiegł do czarnowłosej dziewczyny, wciskając jej parasolkę w dłoń, by osłonić ją przed deszczem. - A to co? Toż to nie przystoi takiej pięknej dziewczynie, żeby tak się smuciła. - powiedział poważnie, kucając naprzeciwko niej. Uśmiech nie schodził mu z twarzy. No, nareszcie jakieś towarzystwo! Teraz tylko musiał tę panienkę rozweselić!
Szczerze mówiąc, Cass nigdy nie była optymistką. Ale pesymistką też nie. Ona po prostu… Twardo stąpała po ziemi. Widziała rzeczy jakimi są, a nie takimi, jakimi inni je widzą. Może dlatego tak ciężko przychodzi jej przyjaźń z kimkolwiek innym niż z innymi Ślizgonkami, które narzekają na wszystko. TOLEROWAŁA JE. O tak. Oczywiście, niektóre darzyła sympatią, ale większość ignorowała. Czemu ? Choć Cassandra sama była wredną i oschłą zołzą, u innych te cechy bardzo ją denerwowały. Dlaczego ludzie, którym dobrze się wiedzie, mają być tacy ? Przecież Ślizgoni to w większości osoby które na święta dostają stos prezentów. A ona ? Ona od lat dostaje tylko jakieś cukierki i bluzki, których nigdy w życiu nie założyła. Ale zboczyłam troszkę z tematu. Cassie siedziała pod drzewem, wsłuchując się jak deszcz obija się o liście. Był to bardzo miły odgłos, który zawsze ją uspokajał. Podobnie jak, gdy była dzieckiem i podczas burzy nie mogła zasnąć, wsłuchiwała się w dudnienie deszczu w okna. Po chwili coś, albo raczej ktoś zakłócił jej spokój. Chłopak wcisnął jej parasolkę w rękę, by ochronić ją przed deszczem. Panna Donavan spojrzała na niego zdziwiona. - Dlaczego zakładasz, że skoro siedzę w czasie deszczu pod drzewem, to zaraz się smucę ? – spytała, przyglądając się mu uważnie. Cass była dość dziwną dziewczyną i takie zachowanie było u niej całkiem normalne. Cóż, chłopak jej nie znał. Wszystko jasne.
- Cóż... bo siedzisz sama w czasie deszczu pod drzewem. - odparł z jedynie dla niego samego chyba znośną prostotą. No bo... kto to widział!? Samemu tak, w deszczu? No nie, Jimmy po prostu nie mógł na to pozwolić przecież! - Wiesz, mało kto praktykuje takie rzeczy, kiedy tryska radością i optymizmem. - dodał jeszcze, co by nie wyjść na jakiegoś głupka. Był nim, no ale przed nowo poznaną osobą trzeba było zgrywać pozory, że niby jest normalny i całkiem miły i w ogóle do ogarnięcia. Nie był. No mniejsza. - Łał. Ładna jesteś. - wypalił nagle, wpatrując się w dziewczynę. O matko... on to powiedział na głos? No to kaplica. Ona już na pewno wzięła go za jakiegoś psychofana, czy coś w tym guście. - Znaczy się, ten... Jimmy jestem. - wyciągnął dłoń, licząc, że może jednak dziewczyna nie usłyszała komplementu i nie zbłaźnił się już na wstępie.