Niewielki domek z zaledwie jednym pomieszczeniem. Przy jednej ze ścian znajduje się kominek, oraz niewielkie okno w widokiem na podwórko. W rogu stoi łóżko, a na środku drewniany stół z kilkoma krzesłami do kompletu. Przy chatce jest średniej wielkości ogródek z różnymi rodzajami roślin, przeznaczonymi głównie do karmienia magicznych stworzeń zamieszkujących zakazany las i jego okolice.
Autor
Wiadomość
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
- Biedne testrale- Clement skrzywił się w czymś na kształt gorzkiego uśmiechu. Jeszcze go podsiadła. Zabawne. Przykucnął przy psie i przesunął palcami po jego ciepłym, kudłatym łbie, nie odrywając chłodnego spojrzenia od dziewczyny. Pewnie powinien ją ochrzanić, że pali, ale jeśli nie miała tyle oleju w głowie, by omijać papierosy szerokim łukiem, to już nic nie pomoże, prawda? Nie wiedział, czy to uczennica, czy studentka, one wszystkie wyglądały identycznie od czternastego do trzydziestego roku życia. Takie czasy.- Clement Wellington- mruknął niechętnie. Dobra, może i był mało przyjazny, ale jakieś tam wychowanie odebrał. Kiedyś pewnie uśmiechnąłby się szeroko i mrugnął, ale to było wieki temu.
- Raczej się tym nie przejmują - mruknęła bardziej do siebie lub do samych testrali, niż do niego. W istocie, ilekroć Charlie przychodziła na te schody i ilekroć obserwowała zwierzęta, te poruszały się w taki sam, dostojny sposób, a obecność Watson, patrzącej na nie że skrajnymi emocjami, zdawała się nic a nic nie zmieniać. Dobrze by było, gdyby jej też było w równym stopniu wszystko jedno. Kiedy Clement się przedstawił, oderwała wzrok od linii drzew, w którą uparcie go wzbijała i spojrzała na niego z dość bliskiej odległości. Trudno było określić, ile ma lat; wprawdzie twarz należała do młodej osoby, ale spojrzenie było dużo starsze. - Marigold Watson. - Wyjątkowo podała swoje pierwsze imię. Nie używała go od kilku ładnych lat i sama nie wiedziała, dlaczego zrobiła to teraz. Potem przełożyła ostatki tlącego się papierosa do lewej ręki, by prawą wyciągnąć w stronę gajowego w geście powitania.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Uścisnął jej dłoń. Była taka krucha, chociaż przy jego dużych męskich dłoniach wszystko wydawało się wręcz filigranowe. Clement nie miał wielkich, niezgrabnych łapsk, palce były długie i eleganckie, dłonie wąskie, ale wiecznie szorstkie. Nigdy o nie nie dbał, bawili go mężczyźni pielęgnujący swoje dłonie i w ogóle ciało bardziej niż tego wymagała higiena. Zgasił papierosa, jakoś nie mógł się zmusić do palenia z kimś innym niż z własnym wspomnieniem. Gdyby nie ono, pewnie nie wziąłby papierosa do ust, takie głupie zwidy, do których nigdy by się nikomu nie przyznał. Spojrzał na dziewczynę swoimi przenikliwymi, ciemnoniebieskimi oczami. Czuł w niej podobny ból, zresztą widziała testrale, a to o czymś świadczyło, prawda? Siedziała zawinięta w kilka warstw ubrań i ćmiła papierosa z zamyślonym wyrazem twarzy. Przecież jej nie przegoni, może i był gburowaty, ale miał serce. Widocznie tego potrzebowała, chociaż Clement nie wiedział, dlaczego. On sam najchętniej zmiótłby te stworzenia z powierzchni ziemi. Zniknął na moment w swojej chacie, po czym wrócił niosąc dwa kubki gorącej herbaty, którą doprawiał w sobie tylko znany sposób. Nauczyła się tego od swojej babki, mugolki. Podał jedno naczynie Merigold, nie siląc się na uśmiech. Czasem się zastanawiał, czy mięśnie twarzy nie zaczynają mu zanikać.
Gajowy zamknął jej dłoń w uścisku, a ona poczuła się bardzo mała. Już wcześniej dostrzegła jego gabaryty, trudno, żeby stało się inaczej, ale teraz jej myśli obracały się raczej wokół płaszczyzny mentalności, nie fizyczności. Wieczory z testralami zawsze tak na nią działały. Dzisiaj poczuła to jeszcze silniej. Obrazy z przeszłości uderzyły w nią z większą zaciekłością. Gdy Clement na chwilę zniknął w swojej chacie, zacisnęła mocno powieki, by przywołać się do porządku. Dopaliła papieros. Ognik zatańczył wokół jej palców, a potem zniknął pod podeszwą jej buta. Przez chwilę siedziała, słuchając sapania psa, który podniósł wielki łeb, wypatrując swojego właściciela. Ułożył go na łapach, kiedy Wellington wrócił. Watson z wdzięcznością przyjęła kubek z parującą zawartością. Chociaż dni stawały się coraz cieplejsze, tego wieczora w powietrzu unosił się chłód przenikający kości, a jej oddech rozpływał się w wilgotnym powietrzu. Upiła łyk krzepiącego napoju. - Dobra - pochwaliła, pomimo wrażenia, że jej słowa trafiają w przestrzeń. Gajowy nie był zbyt rozmowną osobą, ale nie przeszkadzało jej to szczególnie. - Może usiądziesz? - zaproponowała. Na schodkach było wystarczająco dużo miejsca dla ich dwójki, a ona nie lubiła, kiedy ktoś nad nią stał, zwłaszcza gdy tak znacznie przewyższał ją wzrostem.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Usta Clementa drgnęły w czymś na kształt uśmiechu, gdy zaprosiła go, by usiadł na swoich własnych schodkach do swojego własnego domu. Skinął głową i zajął miejsce obok niej. - Cieszę się, że ci smakuje- powiedział, chociaż ton jego głosu nie zdradzał radości. Radość, ha, czy on w ogóle jeszcze pamiętał, czym jest to uczucie? Niecierpliwym gestem odgarnął włosy opadające mu na oczy, po czym upił łyk herbaty. Rob Roy wstał i złożył swój wielki łeb na kolanach swojego pana. Clement pogłaskał go niemal z czułością, jego oczy błysnęły na moment, po czym znów zgasły.- Zimna noc.
Ściskając oburącz naczynie z herbatą, przyjrzała mu się dokładniej, niż do tej pory. Od początku rzucało się w oczy, że jest raczej wycofany, mrukliwy. Nie mówił dużo, wyraz twarzy też nie zdradzał prawie nic. Po tych uważniejszych oględzinach zauważało się dodatkowo, że w jego gestach, ruchach, mimice, pojawiała się maniera odpowiednia dla smutnych ludzi. Charlie zauważyła to z lekkim uśmiechem, w którym wcale nie było wesołości, pojawiło się za to zrozumienie. Nie znała jego historii, zapewne nigdy nie pozna i nawet nie była pewna, czy by chciała, ale niewątpliwie byli do siebie pod pewnymi względami podobni. Może wyczuwając to podświadomie, nie wróciła do zamku albo nie wybrała innego punktu obserwacyjnego, a w końcu nigdy jeszcze nie dzieliła z nikim takiego wieczora. - W Anglii rzadko uświadczy się inny - skomentowało pusto, wciąż zajęta swoimi myślami. - Wiesz, że w ten sposób pies okazuje dominację? - Wskazała na zwierzę z łbem spoczywającym na kolanach Clementa. - Zły nawyk.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
- Dobrze wie, że to ja jestem szefem- odparł chłodno Clement, spinając się automatycznie. Nie cierpiał, gdy ktoś uważał, że wie o zwierzętach więcej niż on. Clement nie był zadufany w sobie. Po prostu wiedział, że kto jak kto, ale on zna się na zwierzętach jak mało kto. Właściwie rozumiał je lepiej niż ludzi, a teraz ona, smarkula, będzie mu mówiła, jak powinien wychowywać swojego psa. Zacisnął palce na kubku, starając się opanować narastającą złość. Jakby wyczuwając nastrój swojego pana, Rob Roy polizał go po ręku, po czym szturchnął lekko pyskiem.- A ty nie powinnaś już spać? Ile ty w ogóle masz lat?- spytał chłodno Wellington, mierząc Marigold wzrokiem. Był zmęczony i rozdrażniony, sądził, że nawiązali jakąś nić porozumienia. Nie zależało mu na tym specjalnie, ale jednak było dość miłe, nawet jeśli wynikało z nieszczęść, których oboje doświadczyli. Ale teraz ona zrobiła niewłaściwy ruch, powiedziała o jedno zdanie za dużo i gajowy zasklepił się znowu w swojej twardej skorupie. Nie żeby ją z miejsca znienawidził, nie. Na jego prawdziwą niechęć trzeba było sobie zapracować. Po prostu nie podobał mu się fakt, że próbowała go pouczać. Specjalizował się w naukach przyrodniczych, był jednym z lepszych studentów, a kiedyś i obiecującym smokologiem. Przed tym wszystkim. Cholera. Było coraz chłodniej, na niebie pojawiły się gwiazdy.
Takiej rakcji Clementa dziewczyna raczej nie przewidziała. Dopiero po chwili załapała, że mogła tą uwagą zadać cios w jego męską dumę, chociaż sądziła, że to absolutnie niewinnych kilka słów. Westchnęła ciężko. Już nawet nie chciało jej się kłócić o to, kto ma rację, bo w końcu jej ojciec psy wychował bezbłędnie i Charlie dobrze pamiętała jego metody, ale miała wrażenie, że gdyby dalej w to brnęła, zrobiłoby się bardzo nieprzyjemnie. - Osiemnaście - odpowiedziała na zadane pytanie, patrząc na gajowego ze spokojem. - A ty ile masz lat? - dodała, jakby chciała podkreślić, że pedagogiczna siła na nią nie działa, ignorując uwagę o śnie. Poza tym nie potrafiła czuć tego rodzaju autorytetu wobec kogoś, to mógłby być jej starszym bratem. Nie chciała też wchodzić na ten ton. Przede wszystkim nie chciała, żeby ją stamtąd wyganiał, jeszcze nie zaspokoiła swojej potrzeby wbijania masochistycznego szpil w sumienie, poza tym Clement był dobrym towarzyszem, nie chciała wchodzić z nim na ścieżkę wojenną. Szkoda by go było.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
- Prawie dwadzieścia siedem- mruknął, wciąż patrząc na nią nieufnie. Przynajmniej nie ciągnęła tej bezsensownej wymiany zdań dotyczącej wychowania psów. Rob Roy nie był po prostu psem. Był jego przyjacielem, towarzyszem, a nie ślepo podporządkowaną istotą, która została pozbawiona własnej woli. A jednak przewodnikiem ich dwuosobowego stada był on, Clement. Zwłaszcza że niedźwiedź ma sporą przewagę nad psem, nawet tak dużym jak wilczarz, ale tego już dziewczyna nie mogła wiedzieć. Wpatrywała się w testrale, a w Clemencie chyba po raz pierwszy zatliła się ciekawość- czego doświadczyła, skoro do tego stopnia zależało jej na oglądaniu tych odrażających istot. Po co? Przecież to nic nie zmieni, nic nie da. Po co rozdrapywać rany? Żeby nie zapomnieć, bo wyparcie tej osoby ze swoich myśli oznaczałoby zgodę na jej odejście, prawda? On nigdy nie pogodzi się z faktem śmierci Todda, nigdy. Czyje cienie widziała Marigold? Nie miał zamiaru pytać. Każdy ma swoje tajemnice, a gdyby ktoś próbował wydusić z niego zwierzenia, zyskałby wroga. Clement potrafił uszanować milczenie drugiego człowieka i jego wewnętrzny dramat. Jeśli nie chce się nim dzielić, ma do tego święte prawo.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Wpuścił Nikolę do środka, ciesząc się w duchu, że w chacie panuje względny porządek. Nie była zbyt obszerna, ale ciepła i przytulna- w sam raz dla takiego samotnika jak on. Oczywiście nie wolno zapominać o Rob Royu, który podbiegł do swojego pana i zaczął radośnie wymachiwać ogonem. Dopiero po chwili zainteresował się Puchonką- po dłuższym namyśle polizał ją po ręku i wrócił na swoje legowisko. - Rozgość się, proszę. Napalę w kominku i przygotuję herbatę- zaprosił ją Clement, przykucając przy palenisku i wrzucając tam kilka suchych szczap. To był chłodny wieczór, zaskakujący jak na koniec maja.- Weź koc, leży na moim łóżku. Jakieś specjalne życzenie, jeśli chodzi o herbatę, czy zdasz się na mnie?- spytał gajowy, odwracając się do Nikoli.
Pierwszy raz była w tym miejscu. Znała już wszystkie zakątki w Hogwarcie, z wyjątkiem tego. Dlatego było to dla niej fascynujące. Rozglądała się widocznie zaciekawiona. Kiedy pies podbiegł do pan Dąbka spojrzała na niego niepewnie. Chociaż bardziej ufała zwierzętom niż ludziom, to mimo wszystko je również trzymała na dystans. Jednak kiedy pies polizał ją spojrzała na niego z zachwytem i ruszyła za Rob Roy’em. - Zdam się na ciebie – powiedziała głaszcząc zwierze i drapiąc go za uchem – jaki jesteś piękny – powiedziała sama do siebie zachwycając się nim. Po chwilach pieszczot poczuła, że w pomieszczeniu robi się odrobinę cieplej. To było przyjemne.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Clement uśmiechnął się pod nosem i otrzepał dłonie. Miał nadzieję, że dziewczyna szybko się rozgrzeje, rzeczywiście nie wyglądała na zbyt odporną. Ciekawe, że Rob Roy tak entuzjastycznie zareagował na jej przybycie- widocznie wyczuwał to samo, co jego pan. Nikola była z pewnością dobra, a to przecież należy w ludziach cenić najbardziej, prawda? Nad kominkiem zawiesił niewielki czajnik, do którego wrzucił jakieś tajemnicze zioła, dosypał odrobinę czegoś, co pachniało jak cynamon i usiadł przy stole, patrząc na Nikolę i wilczarza rozkoszującego się jej pieszczotami. - Ma na imię Rob Roy- poinformował dziewczynę z uśmiechem.- Mam go od szczeniaka, jego matka była ulubienicą mojego ojca. Widzę, że od razu przypadliście sobie do serca.
- Rob Roy… – powtórzyła szeptem wpatrując się w psa. Był cudny. - Więc jesteście ze sobą już bardzo związani! Posiadać taką silną więź to skarb – powiedziała nie przerywając pieszczot. Widocznie podobały się czworonogowi, więc dlaczego miałaby przestać? - Jak miałam cztery lata biegałam już sama za domem, zawsze przynosiłam do domu wszystko co się rusza. Rodzice nigdy nie pozwalali mi zatrzymać żadnego zwierzątka. Nie miałby kto się nim opiekować, no ale tego nie rozumiałam. Żałuję, że nigdy nie miałam, żadnego stworzonka – z uśmiechem wstała i odeszła od psiaka. - Ale... ostatnie ONMS pokazała mi, że nie jestem zdolna do opieki nad zwierzętami - zaśmiała się pod nosem.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
- To prawda... jest moim najbliższym przyjacielem, zwłaszcza teraz. Chociaż często odwiedza mnie też Kim... to znaczy profesor Wright. Jeden rok, jeden dom, no i jedna drużyna Quidditcha- wyjaśnił z uśmiechem, zdejmując czajnik z ognia i nalewając wrzący napój do fajansowych kubków. Napar wypełnił całą chatkę kojącą, miłą wonią cynamonu i innych przypraw. Clement spojrzał na Nikolę pytająco.- Może trochę rumu? Rozgrzejesz się szybciej...- po czym nie czekając na jej odpowiedź, wyciągnął butelkę i dolał do jej kubka trochę bursztynowego alkoholu. Dziwnie się zachowywał, zdawał sobie z tego sprawę, ale przy Nikoli jakoś wszystko w nim odtajało. Może sprawiał to fakt, że ona rozumiała jego ból, a potrafiła go znieść? Sam nie wiedział. Może po prostu kończył się czas żałoby i Clement odzyskiwał powoli umiejętność... może nie cieszenia się, ale doceniania drobnych rzeczy, miłych relacji i takich tam... może tak było.
Dobrze, że nie czekał na jej odpowiedź. Zgodziłaby się na wszystko co tylko sprawi, że będzie jej ciepło! Aktualnie nie wiedziała co może jeszcze powiedzieć. Nie wiedziała jaki temat może poruszyć zatem milczała. Zapach unoszący się w domu był bardzo przyjemny. Dziewczyna wzięła kubek do ręki i pierwsze co zrobiła to napawała się uroczym zapachem, który wydobywał się z niego. Później dopiero napiła się i delektowała się smakiem i ciepłem, które powoli rozchodziło się po jej organizmie. Jakie przyjemne uczucie. - Opowiedz coś – wyszeptała po chwili. Kątem oka spojrzała na niego – ja już wystarczająco się nagadałam.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
- Nie wiem, co mogę Ci opowiedzieć... nie jestem zbyt dobrym gawędziarzem- mruknął Clement, patrząc na nią spod oka. Po chwili westchnął głęboko i skinął głową, poddając się.- Więc dobrze... urodziłem się jako drugi syn... mój brat Todd był rok starszy. Mam jeszcze dwa lata młodszą siostrę, Elen. Puchonka, jak Ty. Teraz jest pielęgniarką w Mungu. Doskonała żona, matka... nie mogę jej wybaczyć, że swojego synka nazwała Todd. To może brzmieć głupio, ale... to imię należało do mojego brata. I koniec- jego brwi zjechały się groźnie, jednak po chwili odzyskał panowanie nad sobą i kontynuował.- Tak czy inaczej, mój ojciec jest zielarzem, podobno jednym z lepszych. Nie mnie oceniać. Mieszkaliśmy w Szkocji i właściwie całe dnie spędzaliśmy łażąc po górach i dolinach, taplając się w jeziorach. Sielanka, prawda? No tak... Nie wiem, co jeszcze powiedzieć...- upił łyk aromatycznej herbaty.- O. Wiem. Ten przepis na napar dała mi moja babcia, mugolka. I to chyba tyle...
Dziewczyna siedziała w ciszy przyglądając się gorącej parze, która wylatywała z jej kubka tworząc przeróżne kształty. Słuchała go z uwagą, każde słowo analizowała. Była szczęśliwa, że jej gardło w końcu może odpocząć. W końcu nastała cisza. Nikola upiła łyk herbaty ponownie się nią delektując. - Przepyszna – wyszeptała bardziej do siebie. Jej wzrok powędrował na Rob Roy’a. Wpatrywała się w psiaka intensywnie. - No to moja kolej rozumiem? – powiedziała i dopiero teraz spojrzała na Pana Dąbka… nie znudzi się jej to przezwisko! – Mój dziadek nie pracuje. Nigdy nie chciał mi powiedzieć, gdzie kiedyś pracował. Eeee i to by był koniec – zaśmiała się pod nosem – no to cóż, żeby nie być w tyle z informacjami… – odłożyła kubek na bok i odchyliła kawałek bluzki na klatce piersiowej. Wyciągnęła zza materiału srebrny medalion. Otworzyła go, a z jego wnętrza zaczęła lecieć przyjemna, a zarazem trochę smutna melodia. Zielonooka nachyliła się nad stołem i zwróciła w stronę Clement’a wnętrze, w którym było zdjęcie kobiety trzymającej niemowlę w rękach. - To moja matka… a ten medalion, to mój najdroższy skarb… jedyna pamiątka, jaka po niej mi została. Zawsze… – zamknęła pokrywkę przerywając melodię – …blisko serca – wyszeptała chowając z powrotem medalion za bluzkę.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Patrzył na nią przez chwilę, po czym przeniósł wzrok na medalion. Melodia dziwnie go poruszyła, ale jeszcze większe wrażenie wywarło na nim zdjęcie- młoda, ładna kobieta, tuląca do siebie roześmiane niemowlę. To musiało być dla Nikoli równie bolesne, co piękne... mieć taką pamiątkę. Pamięć. To najlepsza i najgorsza rzecz- jemu niekiedy przynosiła ulgę, ale i pozwalała na odtwarzanie najboleśniejszych chwil po tysiąckroć. Człowiek obraca w myślach te wspomnienia, aż w końcu zaczynają się ścierać- już nie wiadomo, czy tak było rzeczywiście, czy ten szczegół dodała wyobraźnia... rzeczywistość zaczyna się rozmywać, przeplatać z rojeniami, zniekształcając prawdziwe wspomnienie. Clement czasem myślał o kupieniu myślodsiewni... ale jakoś nigdy się nie zdobył na ten krok. - Zdjęcie za zdjęcie...- mruknął Clement i ruszył w stronę niewielkiej półki z książkami. Wybrał jeden tom i otworzył- spomiędzy stron wysunęła się magiczna fotografia. Wellington położył ją przed Puchonką, przygryzając dolną wargę. Ze zdjęcia patrzyli na nich dwaj młodzi mężczyźni- mogli mieć najwyżej po dwadzieścia lat. W jednym z nich dało się bez większego trudu poznać Clementa- drugi był do niego uderzająco podobny, chociaż jeszcze wyższy i szerszy w ramionach. Miał też ciemniejsze włosy i inny kształt nosa. Na pierwszy rzut oka było widać, że to Todd był bardziej energicznym z braci- szturchał Clementa, śmiał się i gestykulował, podczas gdy młodszy Wellington z rozbawieniem odpowiadał na zaczepki, ale bez specjalnego przekonania.
Ile ona dałaby za to, by matka na jej zdjęciu uśmiechnęła się do niej. No ale… to było zwykłe zdjęcie. Przez chwilę ta myśl zawitała w jej głowie, a po chwili ulotniła się tak szybko jak się pojawiła. Najważniejsze, że jest zawsze ze mną Teraz wpatrywała się w fotografię dwóch chłopców, a raczej mężczyzn. - To Todd? – spytała dla upewnienia. Nie czekała na odpowiedź, ponownie wlepiła swoje spojrzenie w zdjęcie. Jacy oni podobni… Podobno więź braterska nie może być niczym zastąpiona. Jest tak silna, że kiedy jeden z nich spada na dno, to drugi wciąga go za pomocą tej nici powiązania… i ona nigdy nie pęka… nawet w najtrudniejszych chwilach… może jednak… nie bardzo rozumiem ból Clement’a… a tak bardzo się wcześniej go czepiałam… Kątem oka spoglądała na gajowego. Później jej wzrok wrócił na fotografię. Uśmiechnęła się sama do siebie. - Jesteście… bardzo podobni – wydukała niepewnie. Nie wiedziała co ma powiedzieć.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
- Tak, to prawda... jest... to znaczy był. Hm. Brano nas czasem za bliźniaków, Todd był rok starszy- Clement wzruszył ramionami, patrząc w zamyśleniu na fotografię. Jego twarz wykrzywił grymas bólu, ale szybko się opanował i westchnął.- To on był tym bardziej... udanym. Ale nie przeszkadzało mi to nigdy, bo wszystko robiliśmy razem. Był bardziej energiczny, radosny niż ja. Różniliśmy się charakterami, ale to było dobre. Chyba się dopełnialiśmy- mruknął Wellington, odwracając wzrok. Tak, to dlatego po stracie Todda czuł tak dojmującą pustkę. Razem dysponowali całym wachlarzem cech, które się wzajemnie wykluczały i może dlatego tworzyli tak zgrany duet. Po śmierci brata Clement miał wrażenie, że została tylko połowa niego- ta mniej ciekawa, ta spokojniejsza i pozbawiona entuzjazmu, którym zawsze kipiał Todd.
Był mówisz… chyba od jego śmierci nie zmieniono mu statusu… zawsze będzie twoim bratem, prawda? Zamknij się Nikola. Zamknij się. Dobrze, pilnuj się, zanim znowu będziesz mogła zranić kogoś słowami, bądź zanim palniesz coś głupiego! Dziewczyna wpatrywała się w fotografię i kiedy się już napatrzała oddała ją panu Wellington’owi. - Podejrzewam, że na pewno się dopełnialiście… zazwyczaj przeciwieństwa to robią. – wyszeptała i przyłożyła kubek do ust. Na jej twarzy pojawił się wyraz zdziwienia. Spojrzała do kubka – Nie ma… – tak zasmakowała jej ta herbata, że nawet nie zauważyła, kiedy wypiła całą. Niezadowolona z faktu, że kubek był już pusty odłożyła go i spojrzała na Clement’a – Ale wiesz… nawet jeżeli się dopełnialiście i razem tworzyliście coś niezwykłego, to jako jednostka nie jesteś gorszy – nie była pewna tego co mówi, a raczej nie była pewna, czy mężczyzna ją zrozumie – twój indywidualny charakter tworzy ciebie… i tylko ciebie co jest niesamowite, nie sądzisz? To jaki jesteś składa się na ciebie, więc to jest istota człowieka, którą powinniśmy doceniać… nasze własne indywidualne ja… – powiedziała resztę z szerokim uśmiechem. Dopiero po chwili zorientowała się jak to powiedziała – Ojej… masło maślane. Pewnie nie zrozumiałeś nic z tego poplątania – zaśmiała się i spojrzała na niego przenikającym spojrzeniem.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Bez słowa zabrał jej kubek i nalał do niego resztkę naparu. Cieszył się, że jej smakowało, też uważał tę mieszankę za wyjątkowo udaną. - Wiem, wiem... ale to tylko teoria. W praktyce działa to trochę inaczej. Wyobraź sobie, że ktoś Cię przeciął na pół. Masz jedną rękę, jedną nogę, ucho, oko, połowę ust... tak, to właśnie ja- uśmiechnął się krzywo i postawił przed Puchonką parujący kubek. - Powiedz mi coś o sobie... jeszcze. O swoich przyjaciołach, wrogach... każdy jakichś ma, prawda?- spojrzał na dziewczynę z bladym uśmiechem, wyraźnie chciał zmienić temat, uważał ten za zbyt przygnębiający, zbyt bolesny dla obojga.
Pół wszystkiego… Jak cyborg! No dobra… chyba dobrze, że nie powiedziałam tego na głos. To poważne… ja to rozumiem, ale głupie rzeczy same nachodzą mi do głowy. Muszę już był mega zmęczona. Dziewczyna przetarła oczy po czym wzięła kubek i znowu zaczęła upijać jego zawartość. - Nie mam przyjaciół… – wyszeptała bez żadnych konkretnych uczuć – …wrogów chyba też nie mam. Wiesz… ludzie nie zwracają na mnie zbytniej uwagi, bo nie jestem niej aż tak bardzo warta. Dodatkowo bardzo trudno mi nawiązać z kimś kontakt, jestem… no cóż chyba samotniczką – powiedziała śmiejąc się – wrogów nie mam z tego samego powodu oraz… ja nie nienawidzę nikogo… bynajmniej jeszcze nikt nie zasłużył na moją nienawiść. Nawet mój ojciec. Mimo tego co zrobił, mimo tego, że on mnie nienawidzi, ja nie potrafię. To mój tato… nie ważne jaką zbrodnie popełni, zawsze będę go kochać i wybaczać mu błędy. Nikola przyłożyła kubek do ust i wzięła kolejny łyk. Zamknęła oczy.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Spojrzał na nią z mieszaniną zaskoczenia i smutku? Ani przyjaciół, ani wrogów? Co to za życie? - Przeciwnie, uważam, że jesteś jak najbardziej warta uwagi. Może po prostu nie dajesz się ludziom poznać- zasugerował Clement, kołysząc się lekko na krześle i patrząc na nią w zadumie. Z całą pewnością Nikola zasługiwała na całe stada znajomych i przyjaciół- czy ból tak odcina od normalnego świata, zamyka człowieka w kręgu własnych odczuć i myśli, czy Nikola byłaby inna, gdyby nie straciła matki? - Nie chcę Cię wyganiać, wręcz przeciwnie, ale... jest już późno, a nie chciałbym żebyś miała przeze mnie kłopoty. Może umówimy się któregoś dnia? Tutaj albo gdziekolwiek?- zaproponował niepewnie. Czuł się niezręcznie, ale naprawdę było już późno, a Nikola była wciąż uczennicą, nie studentką, więc jej nieobecność mogłaby zaowocować przykrościami, których po prostu chciał jej oszczędzić. Miał nadzieję, że nie zrozumiała jego słów opacznie.
Nikola wpatrywała się w gajowego jakby nieobecnie. - To też. Nie chce dać poznać się ludziom, bo nie wszyscy mogą. Nie ufam niektórym ludziom i boję się również otworzyć. Dla przykładu, od ciebie wyczułam od razu pozytywną energię! Dlatego nie martwiłam się tym co mogę, a czego nie mogę Ci powiedzieć – wydukała z delikatnym uśmiechem. Kiedy usłyszała jego słowa przetarła ponownie oczy. - Masz rację, robi się już późno. Ja również jestem już zmęczona – wydukała, po czym wstała – Z wielką chęcią spotkam się z tobą znowu, ale na razie nie mam siły o tym myśleć. Wiesz… możesz mi wysłać list kiedy będziesz miał czas i ochotę i gdzie możemy się spotkać, wtedy na pewno się tam pojawię. – powiedziała kierując się w stronę drzwi. - Tak więc… dobranoc – powiedziała i wyszła kierując się do pokoju.
Aqua potrzebowała tego cholernego drewna. A kto lepiej jej to załatwi niż gajowy. Rzadko wpadała do niego cóż pewnie dlatego, że nigdy nie miała żadnego konkretnego interesu do niego, jednak jak to się mówi w życiu każdego człowieka przychodzi w końcu taki moment, że musi odwiedzić pewne miejsce w szkole Tak więc dziewczyna od razu po lekcjach poleciała prosto do chatki gajowego. Nawet nie zdążyła się jeszcze przebrać, tak więc miała na sobie mundurek szkolny i torbę w której przewalały się książki. Ustała przed drzwiami gajowego i zapukała głośno do jego domku.